UTOPIE Druk Piotra Laskauera i Sp. Warszawa, Nowy-Świat 41. K. Mordasewicz pinx. ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI UTOPIE W ROZWOJU HISTORYCZNYM. Na mapę świata, niezawierającą Utopii, nie warto patrzeć, gdyż pomija ona ten kraj, do którego Ludzkość ciągle dąży. Postęp—to urzeczywistnienie Utopii. O. Wilde. WARSZAWA,                 1910 NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA KRAKÓW, G. GEBETHNER I SPÓŁKA * Przedmowa. Przedmiot tej pracy od niedawna dopiero zajął uwagę ba daczów i ludzi ukształconych. Wzmiankując o rojeniach społecznych zaledwie paru znakomitych myślicieli, całą pozostałą literaturę utopijną zaliczano do osobliwego bajkopisarstwa, które nęciło tylko szczególną ciekawość. Tymczasem te socyologiczne mity rozwijały się ciągle jak barwne pasy tęczy, aż wreszcie zaczęto w nich dostrzegać coś więcej, niż grę wyobraźni, mianowicie ideje, nadające ruch i kierunek dążeniom ludzkim do udosko nalenia form spółzycia. Pierwszym, który starannie spisał i ocenił bibliograficzny inwentarz utopij, był R. Mohl. Naprzód w Zeitschrift fur die g esammte Staatswissen-schaft (1845), a potem w Geschichte u. Literatur d. Staatswissenschaften (1853) zamieścił on dokładny wykaz i streszczenia „powieści społecznych". Poszukiwania jego uzupełnił sumiennie F. Kleinwachter w Die Staatsroma-ne (1891). Nieznana mi jest (bo wyczerpana w handlu księgarskim) praca M. Brascha Sozialistische Phantasie-staaten (1885). Bezimiennie wydana (Kirchenheima) „histo-rya utworów w najlepszem państwie" p. t. Schlaraffia po-litica (1892) jest od poprzednich pełniejsza, ale mało krytyczna. Natomiast Der Idealstaat (1904) E. H. Schmitta zawiera prawie wyłącznie krytykę głównych systematów utopijnych, zwłaszcza socyalistycznych, z bardzo ogólnikowem ich przedstawieniem. Podobnie odczyty A. Voigta Die sozialen Utopien (1906) są właściwie rozmyślaniem autora nad zagadnieniami, postawionemi a nierozwiązanemi przez ważniejszych utopistów. Wreszcie J. Reiner w traktacie Beruhmte Utopi-sten (1906) streszcza pobieżnie tylko utwory Platona, Morusa, Campanelli i Cabeta z dodatkiem krótkich notatek u kilku innych. Wyczerpującej zatem historyi utopij dotąd w literaturze powszechnej niema. Podjąwszy to zadanie, spotkałem w spełnieniu go daleko większe trudności, niz przewidywałem. Kraj nasz nie posiada bibliotek zasobnych i usłużnych, niektóre książki należą do rzadkości, wiele trzeba kupować, a niektóre z nich wyszukiwać na drodze antykwarskiej. Gdy Mohl i Kleinwachter przystąpili do badań, wszystkie biblioteki niemiecko-austryackie nadsyłały im zadane egzemplarze; u nas na takie ułatwienie pracy liczyć nie można. W kilku tez wypadkach — zresztą mało-ważnych—musiałem korzystać z wymienionych wyżej dzieł, [a nadto z pomocy osób życzliwych, za którą wyrażam im tu szczerą wdzięczność. Chcąc uniezależnić czytelników od sądu autora, przedstawiłem każdą utopię w jej rysach zasadniczych z zupełną przed-miotowością, tak że oni mogą wytworzyć sobie nieskrępowane przekonania własne, które uważam za główną korzyść z poznania naukowej książki. AUTOR. I. POJĘCIE UTOPII. PLATO. UTOPIJNE BAŚNIE GRECKIE. Utopia, jako idealna postać stosunków społecznych, jest najpowszechniejszym pierwiastkiem w świecie ducha, Wchodzi ona w skład wszystkich wierzeń religijnych, teoryj moralnych i prawnych, systematów wychowawczych, utworów poetyckich, słowem, wszelkiej wiedzy i twórczości, dającej wzory życia ludzkiego. Niepodobna bowiem wyobrazić sobie ani takiej epoki, ani takiego narodu, ani nawet takiego człowieka, który by nie marzył o jakimś raju na ziemi, który by nie był mniej lub więcej utopistą. Gdzie tylko istnieją — a istnieją zawsze i wszędzie — nędza, krzywda i boleść, tam musi zjawić się rozważanie sposobów usunięcia przyczyn złego. W olbrzymiej skali, która się rozciąga przez całą historyę kultury od rojeń dzikiego koczownika do rozmyślań nowoczesnego filozofa, mieści się niezliczona ilość odmian utopii, często niedostrzegalnych, jak niedostrzegalne są pierwiastki chemiczne w naturze, ale łatwych do stwierdzenia, Tej przędzy człowiek ani na chwilę nie przerywa i ciągle ją dalej snuje. Jej porwane i splątane nici, jej nierozwinięte motki leżą nieraz bardzo długo w legendach, pieśniach, literaturze, dziełach sztuki, opinii publicznej, dramatach życiowych, w bluźnier — 8 — stwach odszezepieńczyeh i głosach apostolskich, w pro jektach jawnych i zmowach tajnych, w reformach i bun tach, zanim je umiejętna ręka zbierze i na tkaninę obra zu pożądanej doli przerobi.        Zarówno socyolog, zalecający zmianę stosunku pracy do kapitału, jak technik, wynajdujący dla tej pracy nowe sposoby wytwarzania, idą w tym samym kierunku. Po jego linii posuwa się odwieczny, pozornie tylko ustający rozwój, który ciągle, chociaż wolno, wciela marzenie w rzeczywistość. Chcąc zatem nakreślić historyę utopii w najdrobniejszych jej przejawach, należałoby opowiedzieć całe dzieje kultury powszechnej. Me możemy tak daleko rozszerzać naszego zadania i zbierać nawet cennych ułamków z długiego snu ludzkiego o przyszłości. W religiach Wschodu, w systematach filozoficznych starożytności znajduje się mnóstwo wierzeń, twierdzeń, wywodów, poglądów, reguł, posiadających charakter utopijny. Buddyzm widzi ideał człowieka w żebraku, który żyje z jałmużny, zwalczył w sobie ,,ja", stłumił wszystkie namiętności, „na starą kobietę patrzy, jak na matkę, na młodą — jak na siostrę lub córkę", ,,raczej wyłupi sobie oczy rozpalonem żelazem, niż pobudzi zmysłowość", szuka prawdy i stara się zostać bogiem, ucząc: „większym jest zwycięzcą ten, kto pokonał siebie, niż ten, kto pokonał tysiąc razy tysiąc ludzi"*) Cynizm grecki, który usiłował zredukować zadowolenia cielesne człowieka do najprostszych potrzeb; epikureizm, który starał się unikać głębokich wzruszeń i doprowadzić uczucia do spokojnej równowagi; stoicyzm, który hartował wolę i uniezależniał ją od warunków zewnętrznych — wszystkie te teorye ujawniały dążność radykalnie reformatorską. Jej nieświadome, choć nieraz bardzo silne drgnienia wyczuwamy w skargach bohaterów powieści lub tragedyi, *) p. Carus, VEvangile du Bouddha, trad p. Milloue, 1902. — 9 — w rozpacznych krzykach męczenników, w napomnieniach moralistów. Przeczytajmy np. śliczny list Seneki do Nerona De clementia, w którym on zaleca mu łagodność i zohydza okrucieństwo. „Żaden tyran nie może mieć wiernych i dobrych ministrów, który posługuje się nimi, jak maszynami tortury i narzędziami śmierci, który im rzuca ludzi na pastwę, jak dzikim zwierzętom. Stając się coraz winniejszym, lękając się coraz bardziej ludzi i bogów, świadków i mścicieli jego występków, dochodzi do tego, że nie jest w stanie zmienić swych obyczajów. Między innemi bowiem ziemi właściwościami okrucieństwo ma tę najgorszą, że nie może cofnąć się do dobrego. Jedne zbrodnie musi podpierać drugiemi, a czy jest większe nieszczęście, niż konieczność czynienia źle?... Powinieneś myśleć nie o tem, ile możesz sprawić cierpień niewolnikom bezkarnie, lecz na co ci pozwala dobroć i sprawiedliwość... Lepiej poprawić winnych karą umiarkowaną; więcej bowiem dba o siebie ten, komu coś jeszcze pozostało nietkniętem. Nikt nie oszczędza straconej godności. Przekonasz się, że najczęściej bywa to popełniane, co jest najczęściej karane. Twój ojciec więcej ojcobójców zaszył w worki przez pięć lat, niż ich zaszyto w ciągu wieków minionych... Ojcobójstwo pojawiło się z jego zakazem, kara nauczyła zbrodni... Wierz mi, jest to bardzo niebezpieczne okazywać państwu, jak wielu jest w niem ludzi złych. Niegdyś senat uchwalił, ażeby niewolnicy odróżniali się od ludzi wolnych ubraniem ; wkrótce jednak spostrzeżono, jakie niebezpieczeństwo groziłoby nam, gdyby niewolnicy zaczęli nas liczyć. Wiedz, że tego samego należy się obawiać, gdyby nikomu nie przebaczano." Te głębokie słowa zawierają w sobie marzenie filozoficzne, dotąd nigdzie nieurzeczywistnione. Chociaż bowiem Seneka wspomina o karach „koniecznych", żąda od państwa tylko „ojcowskich", podyktowanych przez miłość i dobroć, czyli takich, które nawet w naszych — 10 — czasach i w najkulturalniejszych społeczeństwach nie są wymierzane. Żaden dzisiejszy sąd nie kocha oskarżonego, lecz nawet w najwyższem wzniesieniu swej sprawiedliwości traktuje go obojętnie — przedmiotowo. W przytoczonym ustępie z listu Seneki mamy jeden z niezliczonych okruchów utopii, obficie rozproszonych w literaturze świata. Jak rzekłem, nie możemy ich zbierać i mozajkować w obrazy historyczne, gdyż to wchodziłoby w zakres innego, obszerniejszego przedsięwzięcia. Nas tu zajmą tylko te utopie, które wystąpiły jako plany nowego współżycia. Historycy grupują je zwykle w kilku kategoryach, zajmując się przeważnie społeczne-mi. Podział taki nie wydaje mi się ani potrzebnym, ani możliwym. Niepodobna bowiem dokładnie wymierzyć i kopcami odgraniczyć ściśle połączonych i wzajemnie na siebie zachodzących dziedzin. Nikt nie wytknie linii między polityczną a społeczną, nikt również nie odetnie od nich technicznej. Nowe maszyny dokonywają nieraz większego przewrotu w wewnętrznych stosunkach społeczeństw, niż bitwy lub rewolucye. Dlatego pojęcie utopii zastosujemy tu w najobszerniejszym zakresie i rozumieć przez nią będziemy wszelkie pomysły udoskonalonych postaci spółżycia ludzkiego w przyszłości. Pierwszą wykończoną utopię dał Platon (427—347) w dwóch dziełach Państwie (Politeia) i Prawach (Nomoi). Dojrzałość umysłowa tego filozofa przypadła na okres wielkiego rozkwitu kultury greckiej i wielkiego rozpadu jej wiązań państwowych. Ateny, które do IV wieku były słońcem Hellady, oświecającem i trzymającem w zależności od siebie jej ciała polityczne, zaczęły szybko tracić siłę przyciągania, naruszać równowagę stosunków i prawidłowość ruchów systematu rzeszy związkowej, w którym długo były ogniskiem, targać wybuchami swój ład życiowy i zakrwawiać swój blask zaciekłem mordowaniem geniuszu obywatelskiego. W ich organizmie. — 11 — powstał rozstrój wszystkich funkcyj politycznych, w ich umysłowości — chaos mniemań, dążeń, rozkiełznywa- . nych namiętności na dole i nienasyconych egoizmów u góry. Gryząc się wzajemnie, stronnictwa darły państwo na kawały, pożerając jego dobra. Wewnątrz wił się kłębek jadowitych gadów, na zewnątrz grasował gwałt roznoszący krzywdy. *) Nareszcie bitwa morska przy Egospotamoi (404) złamała ostatecznie zwierzchniczą potęgę Aten w Grecyi i ubezwładniła je tak dalece, że mogły one już tylko czekać na jarzmo niewoli, które im włożył król macedoński. W chwili, gdy Plato rozmyślał o najdoskonalszej politei, nie Ateny jaśniały chwałą, lecz Sparta. W nią też głównie się wpatrzył. Według niego państwo zrodziło się z koniecznych potrzeb i wzajemnych usług ludzi. Z początku mogło się ono składać z „czterech lub pięciu mężczyzn", z których każdy ofiarował spółce swoje uzdolnienie, z czego powstały klasy społeczne. Klasy te odpowiadają trzem zasadniczym władzom duszy: myśleniu (logistikon), odwadze, obejmującej szlachetne namiętności (thimos) i żądzom zmysłowym (epithymetikon, filochrematon). Pierwsza tworzy najwyższy stan władców, druga—wojaków, trzecia—pracowników-żywicieli. Właściwie dwie pierwsze stanowią jedną warstwę ,,stróżów" narodu (fylakes), gatunek doskonalszy, pełno-prawny, którym Plato zaj *) Życie Platona, opisane we wszystkich podręcznikach dziejów filozofii, pomijam. O jego dziełach istnieje olbrzymia literatura. Te, które nas tu zajmują, oświetlone zostały gruntownie w pracach: E. Zellera, Philosophie der Griechen, II, Lipsk 1889, L. Schmidta, Gesch. d. Ethik d. alt. Griechen, Berlin 1882, K. Kostlina, Gesch. d. Ethik, Tybinga.1 887, Radebolda, Das Platonische Staatsideal, Dortmund, 1887. C. Nohlego, Die Staatstehre Platons, Jena 1880. R. Pohlmanna, Gesch. d. antik. Komunismus u. Sozialismus, Monachium 1873. G. Adlera, Gesch. d. Sozialismus u. Komunismus, Lipsk 1900, oraz w ogólnych historyach utopii. — 12 — muje się wyłącznie i dla nich jedynie określa formy spółżycia, pozostawiając trzecią, lud, na uboczu. Ten bowiem najniższy pokład społeczny ma dostarczać soków korzeniom szlachetnych roślin. Pod nim spoczywa już tylko bezprawny nawóz gleby społecznej — niewolnicy. Pomimo wyraźnie odgraniczonego uwarstwo-wienia kastowość nie jest bezwzględna, a utrzymanie rasy ,,stróżów" w pożądanej szlachetności odbywa się częścią zapomocą hodowli, częścią zapomocą doboru, z którego nie jest wyłączona nawet masa ludowa. Plato przypisuje szczególne znaczenie wychowaniu, a raczej tresurze obywateli. Ażeby państwo mogło być dokładną, mocno spojoną ,,jednością", musi nią być również każda składająca ją cząstka — osobnik, który posiada oznaczoną zdolność i stały cel. Wielostronność jest zła i szkodliwa. Nikt nie powinien być rzemieślnikiem i sędzią lub prawodawcą, lecz tym lub owym. Przyszli ,,stróże" i ,,władcy" otrzymują wykształcenie fizyczne i duchowe, ściśle zastosowane do ich przeznaczeń. Podawana im nauka, a zwłaszcza poezya, winna być starannie cenzurowana. Podobnemu oczyszczeniu uledz mają mity zniesławiające bogów. ,,Czyny i wypadki Kronosa—mówi Plato—gdyby nawet były prawdziwe, nie powinny być szczerze opowiadane młodym i nierozumnym ludziom, lecz przeważnie zamil-czane; w razie konieczności zaś mogą być opowiedziane w tajemnicy niektórym, możliwie nielicznym, gdy ci złożą jakąś nie małą—np. prosię — ale dużą i trudną ofiarę, ażeby tylko dla niewielu były dostępne." Me należy mówić, że bóg jest sprawcą wszystkiego, lecz jedynie dobrego. Wyrażenia takie, jak: ,,bogowie podobni obcym wędrowcom w różnych postaciach przeciągają przez miasta", albo: „wolałbym służyć jako parobek u biedaka, który ma ledwie z czego żyć,niż panować nad wszystkimi, idącymi tam (do Hadesu) umarłymi" (Odyssea) albo: ,,dusza z szumem wbiegła pod ziemię jak dym" {Iliada) — 13 — i t. p. winny być z utworów Homera „wykreślone". Nie tylko poezya, ale wogóle sztuka ma ulegać dozorowi, ażeby w swych dziełach nie przedstawiała obrazów, budzących zmysłowość, obawę śmierci,nadmierny śmiech, słowem, nic takiego, coby mogło zakazić lub uczynić płochą duszę „stróżów". W muzyce należy unikać tonacyi miękich i rytmów zmiennych, poprzestając na instrumentach strunowych prostych (lira i cytra). "Wielostrunowe oraz dęte (flety) nie są stosowne. Wszelkie nowości w tej dziedzinie uważa Plato za bardzo niebezpieczne, gdyż,,nigdzie nie podważono form muzycznych, nie naruszywszy jednocześnie najważniejszych ustaw państwa." Ze „stróżów" wychodzą i rządzą państwem „władcy", inaczej „ratownicy", wobec których tamci są* „pomocnikami". Oprócz zwykłego wykształcenia cielesno-umysłowego studyują matematykę, astronomię, dyalekty-kę i wznoszą się na najwyższy stopień wiedzy — idei dobra, będącej głównem światłem wszelkiego poznania. Oni najlepiej rozumieją istotę i potrzeby państwa, dlatego niem kierują. „Stróże" mieszkają we wspólnych gmachach publicznych, jedzą obyczajem spartańskim przy wspólnych stolach i otrzymują od państwa zaspokojenie wszelkich potrzeb. Mc nie wytwarzają i nie mają własności osobistej, która jest dla nich zbyteczna i której brak zabezpiecza ich przeciwko niskim pożądaniom, zepsuciu charakterów i walkom o korzyści materyalne. Cały ten muł życia osadza się w dolnym pokładzie społecznym-w ludzie, który posiada własność i dźwiga brzemię związanych z nią skutków. Ażeby również uwolnić „stróżów" od ciężaru utrzymywania rodziny i wyczerpującego siły targania się w tych starciach, w które wpada mężczyzna dla zdobycia kobiety, nadewszystko zaś, ażeby umiejętnym doborem i kojarzeniem płci osiągnąć w potomstwie możli — 14 — wie najlepszy materyał ludzki, Plato znosi w tej klasie stałe małżeństwo i rodzinę, wprowadzając wspólność kobiet. Zgodnie wszakże ze swą państwowo-hodowlaną teo-ryą równouprawnia je z mężczyznami. Alboż suki pilnujące i myśliwskie — pyta on — nie wykonywają tak dobrze swych zadań, jak psy? Trzeba tylko kobiety odpowiednio wychować, wykształcić, a spełnią przeznaczenia męskie. Żadne zajęcie nie jest właściwe dla kogoś ze względu na jego płeć, lecz ze względu na jego uzdolnienie. Jeśli więc kobieta będzie stosownie uzdolniona, może robić to samo, co mężczyzna. O ile zaś jest ona od niego fizycznie słabsza, należy jej powierzać pracę lżejszą. „Zarówno w gimnazyach, jak w całem życiu" obie płcie przebywają razem. Mężczyzna, szydzący z nagiej kobiety podczas ćwiczeń fizycznych, „spożywa — według Platona — niedojrzały owoc swego poznania śmieszności (Pindar) i nie wie, ani z czego się śmieje, ani co czyni." W państwie zdrowia, równowagi sił fizycznych i duchowych, gdzie starzy i niedołężni lub też niemowlęta ułomne tracą prawo do życia, w państwie hodowianem odbywać się musi dobór płciowy dla utrzymania „rodu stróżów w czystości". „Najlepsi mężczyźni powinni jak najczęściej łączyć się z najlepszemi kobietami, a najgorsi jak najrzadziej z najgorszemi; potomstwo pierwszych należy pielęgnować, drugich — nie." Nadto młodym wojakom, którzy okazali szczególne męstwo, obok innych odznaczeń trzeba dawać wiele kobiet, ażeby możliwie największej ilości dzieci przekazali swe zalety. Sprawa wytwarzania dzielnych ludzi jest dla państwa tak ważna, że Plato pozwala jego władcom, przewodniczącym na ucztach weselnych, na których odbywa się kojarzenie czasowych par małżeńskich, dopuszczać się oszustw dla dokonania pożądanych złączeń, według reguły: jednostki „dobre" dla dobrych, „złe" ,dla złych. — 15 — To wszakże pomaganie wypadkowi winni oni zachować w tajemnicy, a przytem baczyć, ażeby przypuszczalna liczba potomstwa z tych związków odpowiadała potrzebie wyrównania strat w ludności skutkiem wojen i chorób. Kontrola ich nie ogranicza się na tem, lecz ogarnia całą sferę stosunków płciowych i przenika w najtajniejsze. Ażeby rodzice wydawali na świat dzieci w swym „najpiękniejszym wieku", kobieta może być matką od 20 do 40 roku, a mężczyzna ojcem ,,od przejścia okresu gwałtownych popędów" do 55 r. Młodszy lub starszy płodnik popełnia występek przeciw prawom boskim i ludzkim. Podobnie czyni ten, kto wiąże się z kobietą bez zgody władców: daje bowiem życie dziecku nieprawemu, wyłączonemu ze społeczeństwa.Mężczyźni i kobiety, którzy przekroczyli granicę przepisanego wieku, mogą się łączyć swobodnie z kim chcą,—wyjąwszy blizkich krewnych. Gdyby zaś taka kobieta została brzemienną, winna pozbyć się płodu lub—gdyby wbrew jej woli dziecko narodziło się — ,,tak je traktować, jak gdyby nie miało żadnej opieki"; innemi słowy ,,ukryć je w tajemnem, nikomu nieznanem miejscu." Dzieci prawowite, to jest spłodzone i zrodzone według ustaw politei, odbierane są natychmiast rodzicom i umieszczane w osobnym zakładzie, gdzie je karmią kobiety, posiadające obfitość mleka, przyczem baczyć należy, ażeby nie rozpoznawały swoich. Tym sposobem cała społeczność stanowi jedną rodzinę. ,,Wszystkie dzieci— powiada Plato — które przyszły na świat między siódmym a dziewiątym miesiącem od dnia złączenia się w pary mężczyzn i kobiet, są dla nich synami i córkami, ich zaś dzieci są wnukami i wnuczkami; nawzajem dla pierwszego pokolenia wszystkie te stadła są rodzicami, a dla drugiego dziadkami i babkami." Całe potomstwo z oznaczonego okresu obejmuje braci i siostry, którzy nie mogą łączyć się, ,,chyba że los (podczas uczt — 16 — weselnych) tak postanowi a wyrocznia potwierdzi." Ta wielka rodzina żyje w zgodzie, bo jej rdzeń, „stróże" są względem siebie krewniakami i nie posiadają ani mienia, ani żon, a przecie własność i kobiety są głównymi przedmiotami sporów i kłótni. Maszyna tak ściśle i drobiazgowo dopasowanego państwa, które Plato ogranicza do małej przestrzeni i liczebności, powinnaby działać sprawnie i dokładnie, zwłaszcza że nią kierowaliby mędrcy, filozofowie, według niego najlepiej znający potrzeby ludzkie i sposoby zadośćuczynienia im. A jednakże sam Plato spostrzegł, że ona szybko połamałaby swe sztuczne kółka i sprężyny w praktyce i dlatego przerobił ją i zastosował do życia rzeczywistego — ,,dla obecnych pokoleń" — w dru-giem dziele p. t. Prawa (Nomoi), gdzie zajął się uważniej sprawami społeczno-ekonomicznemi. Tu już niema ani wspólności mienia, kobiet i dzieci, ani filozofów u steru państwa. Pozostają wszakże dwie idee dawne: reglamentacya stosunków społecznych i hodowla pożądanych ludzi. Państwo podzielone jest na 12 części, rozchodzących się promieniowo od zbudowanego w jego środku miasta, węższych z ziemią gorszą, a szerszych z lepszą. Te płaty znowu podzielone są na obwody świątyniowe i zawierają 5040 gospodarstw rolnych, nierównej wielkości zależnie od dobroci gleby, z których każde może wyżywić jedną rodzinę. Składają się one z dwu części, rozłożonych w ten sposób, że najbliższa miasta tworzy całość z najdalszą, druga od niego — z drugą od krańca i t. d. Działki ziemi rozdawane są obywatelom przez losowanie ; nie wolno ich ani sprzedawać, ani rozdrabniać. Dziedziczy syn najstarszy; inni przechodzą do rodziców, którzy nie mają synów lub dzieci. Kto posiada tylko córki, winien się starać o wydanie za mąż przynajmniej jednej i przekazanie gospodarstwa zięciowi. Jeśli przytem umrze bez testamentu, opieka familijna wynajduje — 17 — córce męża, o ile można bliskiego krewnego. Już w po-przedniem dziele przestrzega Plato, ażeby władcy przy łączeniu par stosowali ilość spodziewanego potomstwa do ubytku ludności, gdyż państwo nie powinno być ,,ani za duże, ani za małe"; tu dając jego liczbową miarę, odpowiadającą średniej wielkości państewek greckich, radzi nadmiar zaludnienia — a zwłaszcza svnów bezrol-nych — usuwać przez kolonizacyę. Wyjąwszy tę konieczność, niewolno obywatelowi wydalać się za granicę przed 40 rokiem życia, a potem tylko w interesie państwa. Uczty doboru płciowego, na które mężczyźni i kobiety powinni przybywać obnażeni—,,o ile na to pozwala przyzwoitość obu rodzajów", zachowane z tą tylko różnicą, że służą do kojarzenia związków stałych a nie czasowych. Mężczyzna, który po 35 r. życia pozostaje bezżennym, podlega corocznie karze grzywny i częściowej zatracie czci (młodzież nie okazuje mu szacunku, nikt dobrowolnie nie spełnia jego rozkazów). Małżeństwo również jest dla Platona tylko zabiegiem hodowlanym, sposobem wytwarzania poprawnej rasy obywateli. Ujmuje on też je w warunki bardzo szczegółowe. Oblubieńcom zaleca odpowiednie kombinacye temperamentów i charakterów, nowożeńcom przepisuje fizyczną i duchową dyetę, oraz zaleca pamiętanie o celu produkcyi potomstwa, wreszcie ustanawia osobny urząd dozorczyń. Schodzą się one codziennie w świątyni Eleutyi (patronki rodzących) i zawiadamiają się wzajemnie o tych mężach i żonach, u których zauważyły, że ,,starają się o inne rzeczy, a nie o te, które im nakazano przy ofiarach i świętych obrzędach na weselu." Kontrola ta trwa przez lat dziesięć. Po upływie tego czasu małżeństwo bezpłodne rozwiązuje się. Dozorczynie, dostrzegłszy przy odwiedzinach małżonków jakąś niewiadomość lub wykroczenie, winny ich pouczyć i zagrozić. Gdyby to nie pomogło, donoszą wykonawcom prawa; ci zaś, jeżeli ich interwencya jest również bezskuteczna, wnoszą sprawę 2 — 18 — na ogólne zebranie obywateli i „oświadczają pod przysięgą, że tego a tego, wymienionego z imienia, uznali za niepoprawnego." Chociaż dla pracy okazuje Plato w Prawach więcej szacunku, jednakże przemysł i handel, jako zajęcia poniżające, oddaje niewolnikom, wyzwoleńcom i cudzoziemcom, ustanawiając również nad nimi surowy dozór. Tak np. nie wolno im pod karą chłosty zachwalać swego towaru i targować się o jego cenę. Cła znosi, ale zakazuje wywozu produktów koniecznej potrzeby i przywozu zbytkownych a nawet materyałów surowych, których kraj nie posiada. Za sprawcę wszelkiego zła i naj-zdradliwszego kusiciela uważa pieniądz. Zabrania osobom prywatnym posiadać złoto i srebro, oprócz monety miejscowej; a gdyby komuś po powrocie z podróży zagranicznej pozostały obce pieniądze, winien je złożyć w kasie państwa. Zabrania również dawać i przyjmować posag, oraz wypożyczać kapitał na procent, pozwalając dłużnikowi na niezwracanie jednego i drugiego. Ponieważ państwo w swem naczelnem założeniu jest według Platona instytucyą wychowawczą i umoralnia-jącą, wszelkie przeto jego czynności muszą zmierzać do tego głównego celu. Stąd też kara nie jest odwetem, lecz poprawą, nakłonieniem do cnoty i odstręczeniem od występku. Jeśli wszakże ktoś dopuścił się ciężkiej zbrodni przeciw bogom, rodzicom lub ojczyźnie, sąd powinien go uznać za nieuleczalnego i skazać na śmierć. Naturalnie religia jest również państwowa i nie pozostawia jednostce żadnej swobody sumienia. Wszelka utopia poruszać się może w dwóch kierunkach: wstecznym lub postępowym. Może ona bądź cofać rozwój urządzeń i stosunków społecznych, bądź go przyspieszać. Pomimo innych pozorów a właściwie wbrew błędnym wykładom jego teoryi, opartym na nieporozumieniu lub niezrozumieniu, Plato wytwarza organizacyę życia, którą ono albo już porzuciło albo wtłoczyć się — 19 — w nią nie da, która jest albo przeżytkiem, albo formą sztuczną. Chociaż ciągle powtarza, że celem państwa ma być wyrobienie cnoty w obywatelach i zapewnienie im szczęścia, przedstawia ono w jego planie systemat gwałtów, przenikających do najdrobniejszych tętn życia, wielkie koszary, w których przebywają zdrowi, fizycznie wyćwiczeni, duchowo zmechanizowani, od pracy i myśli odzwyczajeni obrońcy ojczyzny. Piękny, waleczny, karny żołnierz jest dla niego ideałem człowieka. Jego „stróże" nie są arystokracyą, nie są wyborem jednostek umysłowo i cieleśnie najdoskonalszych, lecz dorodną gwar-dyą, która ma głowy napełnione oczyszczonym olejem urzędowo skontrolowanej wiedzy, nic nie robi i o tem tylko pamięta, ażeby nie objawiać osobistej woli. Właściwie nawet nie są to ludzie żywi, ale raczej manekiny, fabrykowane według jednego wzoru na obstalunek. Nigdy ani przedtem, ani potem reglamentacya stosunków społecznych w teoryi i w praktyce nie była posunięta do dalszych granic przymusu i niedorzeczności, jak w utopii Platona. Najbardziej skrępowany karnością wojskową żołnierz ma więcej swobody, niż jego obywatel. Tylko zwierzęta, poddane ścisłej hodowli i tresurze, trzymane w klatkach i na uwięzi, łączone w pary chwilowo dla wyprodukowania żądanego potomstwa — przedstawiają dość bliskie podobieństwo ze ,,stróżami" jego państwa. Jak hodowca nie zastanawia się wcale nad pragnieniami konia i klaczy, tak samo Plato lekceważy zupełnie uczucia, popędy, słowem, odrębności charakteru członków politei. Wierzy zresztą, że zapomocą doboru i wychowania albo tylko „przekonywania" można urobić człowieka dowolnie, a stosując jedną regułę — upodobnić wszystkich. ,,Że żołnierze są także ludźmi i jako tacy powinni być traktowani—mówi F. Kleinwachter*)—to mu nawet nie przychodzi do głowy. Dla niego są to poprostu *) Die Staatsromane, 1891, str. 40. — 20 — psy, które należy odpowiednio tresować, poskramiać i karmić, ażeby w swem psiem istnieniu czuli się możliwie szczęśliwymi i nigdy nie zapragnęli być czemś innem, niż psami." Jest to znamienne, że Plato, który nadaje najwyższą wagę poznaniu, upatruje największą potęgę w mądrości, czyni filozofów prawodawcami i powierza im rządy państwa, nie ich przymioty chce utrwalać w potomstwie, lecz zalety zdrowych, dzielnych, ładnych samców i samic. Ten rzekomy „arystokrata ducha" (Voigt) uszlachetnia rasę ludzką tak, jak hodowca uszlachetnia końską: nie chodzi mu o to, ażeby źrebięta były rozumne, lecz ażeby posiadały mocną budowę, piękne kształty i szybkość biegu. W jego państwie moralnem jest tyle moralności, ile w zarodowej stajni lub psiarni. Chociaż zakazuje związków płciowych między blizkimi krewnymi, co czyni także hodowca zwierząt, równie jak on dopuszcza wyjątki i uprawnia kazirodztwo, któremu nawet nie może zapobiedz, gdyż skutkiem zmieszania dzieci i przecięcia ich rodowodu, stosunki istotnego pokrewieństwa w jego społeczności zupełnie się zacierają. Idea praw człowieka była wogóle starożytności nieznana i zaledwie przebłyskiwała mdłym brzaskiem w u-mysłach wyjątkowych. Państwo pożerało niemal całą swobodę indywidualną. Nikt wszakże nie nadał tej ofierze większej bezwzględności, niż Plato, który wprost nie pojmował, ażeby jednostka mogła posiadać jakiś samorząd i w jakimkolwiek wypadku przeciwstawić się ogółowi. Jeśli według niego „sprawiedliwość polega na tem, że każdy czyni swoje", to nie znaczy, że sprawiedliwym jest ten, kto spełnia swoją wolę, lecz kto spełnia nakazaną. Przed jego oczyma człowiek, jako osobnik, znika, pozostaje tylko jako uzależniona komórka organizmu zbiorowego. Wątłe dzieci, kaleki, starcy, wszelkie istoty bezużyteczne dla państwa powinny być albo zgładzone, albo pozostawione bez opieki, ażeby długo żyć nie mogły. — 21 — Trudno byłoby w dziejach znaleźć większe nieporozumienie i nieprawdziwszą bajkę, niż sława Platona z tego tytułu. Zwolennik wszechwładzy państwa i najsroż-szego gwałtu, wróg swobody osobistej, skrajny „archista", bezwzględny reglamentator, który nie dopuszcza do muzyki nawet fletu i w zakazie używania instrumentów dętych czyni wyjątek zaledwie dla piszczałki pasterskiej, utylitarysta, wyrzucający bez miłosierdzia wszystkich i wszystko, co nie jest dla społeczności „użytecznem", ojciec cenzury, nieprzyjaciel poezyi — uznany został za idealistę. Mniemany esteta wygłasza o sztuce sądy godne najniższego rzemieślnika. ,,Począwszy od Homera— mówi on w Politei — wszyscy poeci są tylko naśladowcami odbić doskonałości i innych rzeczy, nie dotykając wcale prawdy." Malarz, przedstawiający wyroby ze skóry lub metalu, wcale nie zna się na nich i tworzy nie rzeczywistość, lecz jej pozór. „Naśladowca (artysta) nie ma pojęcia o tem, co naśladuje; jego praca przeto nie jest czemś poważnem, lecz zabawą." Gdyby poeci posiadali wiedzę, zdobywaliby wyższą sławę, niż naśladowców. Homer ani nie założył miasta, ani nie obmyślił sposobu życia — jak Pytagoras; gdyby był zdziałał coś pożytecznego, nie byłby tułaczem. — Poe-zya służy gorszej części człowieka, gdyż właśnie myślenie uwalnia nas od złudzeń. Jest ona nawet szkodliwa, kusząc ludzi lepszych do chwalenia tego w innych, co ganią w sobie, pobudzając ich do litości i śmiechu. To też wszystkie utwory poetyckie, działające na uczucia i namiętności, płody drażniącej muzy, liryki i pieśni epickie winny być z państwa wygnane i pozostawione w niem tylko hymny do bogów i na cześć zacnych mężów. Wtedy rozum zachowa swą naczelną władzę. [Niepodobna zejść na niższy poziom racyonalizmu. Nazwano Platona komunistą, przeciwnikiem własności prywatnej i rodziny. To już poprostu plotka historyczna! Krąży ona zwykle bez wyjaśnienia, że Plato usunął ze — 22 — swej reformy wszystkie warstwy pracujące, lud, rzemieślników, kupców, artystów, słowem, całe pospólstwo (ba-nausia), które pozostawił w tradycyjnych formach życia ze zwykłymi stosunkami posiadania dóbr i małżeństw. Znosząc własność prywatną i wprowadzając wspólność kobiet w jednej klasie społecznej, nie czynił tego przez demokratyzm radykalny, do którego uczuwał zawsze wstręt, lecz dla zapewnienia wygód życia swym wybrańcom-,, stróżom". Na co im własność, jeśli cała masa pracująca zaspakaja wszystkie ich wymagania? Na co im żony i rodziny, które męczyłyby ich nudą i obciążały obowiązkami? Czy nie lepiej dostać co rok świeżą, piękną kobietę, która da wiele przyjemności a żadnego kłopotu, gdyż nie potrzeba jej nawet utrzymywać, a jeżeli będzie miała dziecko, zaopiekuje się niem przytułek? Niepodobna wyobrazić sobie weselszego ,,komunizmu" i „socyalizmu". Plato był oburzony widokiem wielu „trutniów" w ulu społecznym i ażeby ich wytępić, wytworzył i uprawnił daleko liczniejszą ich gromadę w postaci „stróżów", którzy próżnują, karmią się pracą pszczół roboczych, no—i płodzą nowe roje. Jego pasorzyty różnią się od dawnych o tyle, że co tamci musieli zdobywać własnymi zabiegami, ci dostają darmo od państwa i podczas gdy tamci są przedmiotem nagany lub pogardy, ci używają najwyższej czci i zaszczytów. E. Schmitt*) podziwia bystrość umysłu Platona, który, pozbawiając swoje szlacheckie rycerstwo własności, a jednocześnie zapewniając mu dostatki, zabezpieczył je od samolubnych pożądań, a niższe klasy od wyzysku i łupiestwa. Słuszniej wszakże określa tę reformę F. Kleinwachter**): „Ażeby żołnierzom nie za *) Der Idealstaat, 1904, str. 7. **) Die Staatsromane, 1891, str. 40. — 23 — chciało się napaść spokojnych obywateli i odjąć im od ust kartofle i piwo, powinni codzień mieć pieczeń i wino." Odświeżanym dotąd wieńcem chwały na czole Platona jest jego równouprawnienie kobiet. Ale i tu nie trzeba zapominać, że on to równouprawnienie ograniczał do jednej, najwyższej klasy społecznej, że chciał wytworzyć obok rycerzy rodzaj amazonek, służących towarzyszom swem ładnem ciałem i pomocą w wypadkach lżejszego trudu. Kobiety innych warstw społecznych pozostawiał w dawnej zależności i gdybyśmy dziś zorganizowali państwo według jego wzoru, tylko arystokratki używałyby samodzielności. — Pedantyczny reglamenta-tor życia, systematyk gwałtu, twórca państwa, opartego na przymusie, wróg swobody myśli i czynu, rzezacz sztuki, tępiciel rozmaitości, zimny rezoner, posunął do karykaturalnej przesady spartanizm, który zamierzył udoskonalić. W ciasne i równe przegródki jego politei nie mieściło się bujne, ogromnie zróżniczkowane życie ówczesnej Grecyi a tem mniej przyszłości. Popełnilibyśmy niesprawiedliwość, przykładając do jego utopii miarę dzisiejszą; ale właśnie oceniana historycznie wykazuje ona uwstecznienie rozwoju pojęć i stosunków społecznych. A chociaż niewątpliwie była matką późniejszych, które nawet nieraz przyznawały się do tego pochodzenia, przejęły one od niej tylko samą ideę doskonałej organizacyi spółżycia ludzi, niewiele zaś było tak bezdusznych i skamieniałych. Dodać trzeba, że suchej treści odpowiada w obu dziełach Platona zupełnie sztywna i nudna forma. Jego dyalog, uznawany bezkrytycznie za mistrzowski w swym artyzmie, jest bezbarwną i rozwlekłą gadaniną, w którą niby dla urozmaicenia a właściwie dla znużenia czytelników autor wstawia ciągle potakujące wyrazy swego naiwnego słuchacza. Wygląda on tem biedniej, że stoi obok niezmiernie bogatych i kunsztownych tworów literatury greckiej. Podczas gdy Państwo i Prawa Platona były — 24 — pierwszem płodnem ziarnem, z którego w późniejszych wiekach rozrosło się ogromne drzewo utopii republikań-sko-komunistycznych, Cyropedya Ksenofonta stała się mniej płodnem nasieniem—monarchicznych. Król perski, odmalowany ze wszystkimi rysami doskonałego władcy na fantastycznem tle życia swych poddanych, służył potem nieraz za wzór przy wyrabianiu tego rodzaju idealnych modelów. Ich utopijność zaś polegała nie na odległej możliwości urzeczywistnienia jakiejś organizacyi polityczno-społecznej, ale na trudności pomieszczenia się wielu cnót w jednostce ludzkiej, które nieraz wystraszał z niej sam interes jej stanowiska. Starożytność nie przekazała nam więcej wykończonych obrazów utopii.—Inne podobne utwory należą przeważnie do baśni, które wyobraźnia grecka, jak królowa pszczół, rodziła bez przerwy. Teopompos opowiadał o nieznanym kraju na krawędzi ziemi, w którym ludzie są nadzwyczajnie wielcy i długowieczni. Hekateusz z Abdery opisywał lud hyporbeów na wyspie Heliksoi, żyjący w niewinności, szczęściu i weselu, złożony jak gdyby z kapłanów Apollina, który zjawia się między nimi co 19 lat, tańcząc i grając na cytrze, otoczony stadem śpiewających łabędzi. Hyper-borejczycy karmili się tylko roślinami, a nasyceni ty-siącoletniem życiem,—z wieńcami na głowach wskakiwali w morze. Euhemeros sławił mieszkańców trzech wysp na południu Arabii, gdzie panował komunizm. Jambulos wynalazł także wyspę na morzu południo-wem. Dnie były tam równe nocom, rosły obficie najprzedniejsze płody ziemi, brzegi opasywała słodka woda. Ludzie, podobni do siebie, mieli rozszczepione języki, którymi mogli naśladować wszelkie dźwięki i prowadzić jednocześnie dwie rozmowy. Dochodzili do 150 lat. Kalecy, chorzy i starcy sami odbierali sobie życie, kładąc się na pewnej roślinie, wydającej mocną woń, która ich — 25 — usypiała. Na czele każdej grupy, złożonej z 400 osób, stał najstarszy z władzą królewską. Wszyscy spełniali kolejno pożyteczne czynności, obsługując się wzajemnie. Kobiety i dzieci mieli wspólne, a dozorczynie zamieniały często niemowlęta, ażeby matki nie poznawały swoich. Każde dziecko wkrótce po urodzeniu się poddawali próbie siły i odwagi przez lot na ptaku; wychowywano tylko te, które ją wytrzymały. Codziennie jadali inną potrawę. Pisali z góry na dół zapomocą kombinacyi z siedmiu znaków.*). Realistyczny, daleki od urojeń umysł Arystotelesa nie dotykał tej dziedziny. Nowo-platonicy mało zajmowali się siewem szczęścia dla ludzi na ziemi, a wielu— przystawianiem dla nich coraz wyższej drabiny do nieba. II. UTOPIZM CHRYSTYANIZMU PIERWOTNEGO i ŚREDNIOWIECZNEGO. Genealogowie socyalizmu, chcąc mu dobrać długi szereg dostojnych przodków, zaliczyli do nich Chrystusa. Trzeba wielce tego pragnąć, ażeby to zrobić. „Syn boży" widzi w ludziach tylko nieszczęśliwe i zbłąkane dzieci ,,Ojca niebieskiego." Spraw doczesnych nie dotyka i omija sidła zastawione przez Faryzeuszów krótkiem wyrzeczeniem: „Oddajcie, co jest cesarskiego cesarzowi, a co jest bożego Bogu." Chociaż w słyn-nem kazaniu na górze stawia drogowskazy życia nieco odmienne od dawnych, wyraźnie zastrzega: „Nie mniemajcie, ażebym przyszedł rozwiązywać zakon albo proroki. Nie przyszedłem rozwiązywać, ale wypełnić." *) Autor Schlaraffia politica domyśla się źródła tych opowieści w baśniach indyjskich, które popłynęły dalej przez arabów. Porówn. znakomite dzieło o twórczości powieściowej greków Eohdego Der Griechische Roman, 1876. — 26 — Nie należy również dopatrywać radykalizmu społecznego w słowach przeciw rodzinie. „Przyszedłem rozłączyć człowieka z ojcem jego, i córkę z matką jej, i nie-wiastkę ze świekrą jej. I będą nieprzyjaciółmi człowieka domownicy jego." Gdy doniesiono Jezusowi, że matka i bracia jego stoją przed domem, rzekł, ukazując uczniów swoich: „Oto matka moi i bracia moi." Słowa te w zestawieniu z innemi, w których stwierdzony został nierozerwalny związek mężczyzny z kobietą i nakazana im wzajemna wierność, świadczą, że mistrz Nowego Zakonu nie myślał o burzeniu rodziny dla zdjęcia kajdan ze swobody małżonków, lecz tylko po nad ich ślubem ziemskim stawiał wyżej ślub z Bogiem. Tak rozumieli go uczniowie. „Mężowie — pisze św. Paweł— mają miłować żony, jako swoje ciała. Albowiem nigdy żaden ciała swego nie miał w nienawiści." Ale istnieje wyższy stopień doskonałości. „Kto bez żony jest — mówi on w innem miejscu — stara się o to, co Pańskiego jest, jakoby się podobał Bogu; a kto z żoną jest, stara się o to, co światu należy, jakpby się podobał żonie. I białogłowa niezamężna i panna myśli o tem, co jest Pańskiego, aby była święta ciałem i duchem. A która wyszła za mąż, myśli, co światu należy, jakoby się podobała mężowi." A zatem: „kto daje w małżeństwo pannę swoją, dobrze czyni, lecz kto nie daje, lepiej czyni." Albo wyrażając tę myśl językiem dzisiejszym: bogobojny zakonnik jest człowiekiem wyższym od najprzy-kładniejszego męża, a bogobojna zakonnica wyższą od najprzykładniejszej żony. Nie trzeba również domyślać się proletaryackiego punktu widzenia w sympatyi Chrystusa dla biednych. „Przedaj wszystko, co masz — mówi on — a daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie... Albowiem łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi wniść do królestwa bożego." Jest to z jednej strony miłosierdzie, z drugiej przekonanie, że ubodzy, wogóle nieszczęśliwi, nieprzykuci do — 27 — ziemi łańcuchem dóbr doczesnych, wznoszą się myślą do nieba. Dlatego oni stanowią ,,sól ziemi" i „światłość świata". Mniemać, że Jezus występował przeciw bogatym ze względów społecznych, byłoby to przypuszczać, że potępiał również ludzi dojrzałych, bo ich ostrzegał, że ,,nie wejdą do królestwa niebieskiego, jeśli się nie staną jako dziatki." Dla udowodnienia komunizmu wśród pierwszych chrześcijan przytaczany bywa następujący zapisek z Dziejów Apostolskich: ,,A mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna, ani żaden z nich to, co miał, nie swem nazywał, ale było ich wszystko spólne... Żadnego między nimi nie było niedostatecznego (cierpiącego niedostatek); gdyż którzykolwiek mieli role albo domy. przedawszy, przynosili zapłatę za one, co przedawali. I kładli przed nogi apostolskie. I rozdawano każdemu, ile komu było potrzeba" (IV, 4). Oczywiście, mamy tu jeden z najzwyklejszych objawów życia ludzi związanych ideowo. Wspólność mienia opierała się poprostu na braterstwie członków gminy religijnej, zmuszonych i chcących wspierać się wzajemnie, a bynajmniej nie na ekonomicznych zasadach komunizmu. Wogóle idea jakiegokolwiek regulowania stosunków materyalnych i zmiany ustaw obowiązujących była zupełnie obca Chrystusowi. Ale właśnie ta nieziemskość ta — że tak powiem — nieludzkość była utopijnością jego nauki. Trzy szczególnie jej nakazy stanowią ideologię nieurzeczywistnioną w chrześcijaństwie: o miłości bliźniego, o „niesprzeciwianiu się złemu" i niszczeniu członków grzesznych. Pierwszy pozostał martwem życzeniem, powtarzanem mechanicznie w kazaniach i pacierzach, ale po za drobnemi Skupinami przyjaciół nie-spełnianem przez nikogo. Zamiast kochania bliźnich, jak siebie samych i miłowania nawet nieprzyjaciół, widzimy przeciwnie, że człowiek jest dla człowieka wilkiem, widzimy zaciekłe nienawiści, rzezie wojenne, podniesio — 28 — ne do godności zaszczytnych i sławnych czynów. Tępienie wrogów stało się głównem zadaniem polityki rządów i kościołów, opartych na podstawie tej samej nauki Chrystusa, która głosiła miłość powszechną. Krzyż jest rękojeścią miecza. Śród takich stosunków, splatających się i rozplatających w ciągłej walce, nie może być mowy o tem, ażeby ludzie „nie sprzeciwiali się złemu", nadstawiali prawy policzek, gdy ich uderzono w lewy i dobrowolnie ,,puszczali płaszcz", gdy ktoś „rozpiera się z nimi prawem o suknię." Tołstoj, który na tem wyrzeczeniu ewangelii zbudował swoją teoryę, niezmordowanie „sprzeciwiając się złemu" w swych pismach, korzystając z wszelkich wygód wielkiego dostatku, wmawiając w siebie i w innych swoją niby prostolinijną konsekwencyę, jest jaskrawym przykładem niezgody słów z czynami, której nie zaciera ani wdziewaniem bluzy i juchtowych butów, ani poszywaniem słomą chałup włościańskich i przeoraniem od czasu do czasu paru skib roli. Mech nas jego fotografie w tej odzieży i przy tych zajęciach nie łudzą. Przebrany za chłopa hrabia pozostał właścicielem wielkich dóbr ziemskich, jak Gladstone, pomimo rąbania codziennie drzewa, pozostał ministrem. Rzecz dziwna, trzeci z owych nakazów, okrutny, nieludzki, żądający odcinania członków grzesznych, a dający się pojąć i usprawiedliwić tylko w znaczeniu prze-nośnem, znalazł najwierniejszych wykonawców, chociaż w bardzo szczupłem gronie ciemnych i sfanatyzowanych sekciarzów, kaleczących się z pobudek religijnych. Nauka tedy Chrystusa jest także utopią, ale jedynie religijno-moralną, stanowiącą wzór życia, który częścią może wcieli się w nie po długim rozwoju uczuć al-truistycznych, częścią, jako przeciwny naturze, nie wcieli się nigdy. W wiekach średnich, karmiących się tą nauką i zatrutych jej sfałszowaniami, nie narodziła się żadna całkowicie ukształtowana utopia polityczno-społeczna. Nie — 29 — brakło jednak zalążków w tym rodzaju, a nawet śmiałych przedsięwzięć praktycznych. Karpokrates (z II wieku po Chr.) występował przeciw własności prywatnej i małżeństwu; Piotr Dubois (Petrus de Bosco), w dziele napisanem po wojnach krzyżowych O odzyskaniu ziemi świętej*), przemawiał za reformą polityczną w duchu teokratycznym. Godna uwagi jest próba ,,so-cyalizmu państwowego", którą podjął słynny twórca Cor-pus juris, cesarz byzantyjski Justynian (VI w.) Monarcha z silną i despotyczną wolą, reformator śmiały, łamiący swą myślą i władzą wszelkie przeszkody i opory, postanowił zapomocą zmonopolizowania przez rząd najważniejszych produktów zatamować wyzysk klas możnych i otoczyć opieką pracujące. Kronikarz Proko-piusz **) opowiada ciekawe dzieje tego wielkiego a chybionego rozmachu. Surowy jedwab był sprowadzany z Per-syi przez hurtowników fenickich dla kupców konstantynopolitańskich. Gdy cena tego towaru wzrosła nadmiernie, Justynian oznaczył dla niej stałą normę, której nie wolno było przekraczać w sprzedaży pod karą konfiskaty. Ponieważ dostawcy nie mogli zastosować się do niej bez rujnujących strat, porzucili ten handel. Wtedy cesarz wziął go w swoje ręce i osiągnął z niego znaczne zyski. Wkrótce poszedł dalej i opanował handel zbożem. Producenci rolni musieli składać je w magazynach państwowych po cenie określonej przez ministra finansów; stąd rozsyłano je dla sprzedaży do zarządów gminnych. Reforma ta, która zamknęła w monopolu państwowym prawie wszystkie gałęzie wytwórczości, rozbiła się szybko o nadużycia urzędników. Ustanawiali oni dla producentów ceny niemożliwie niskie, w sprzedaży dopuszczali się oszustw i fałszerstw, tak że biedna ludność jadła drogi chleb z piaskiem; krępowali i ob *) De recuperatione terrae sacrae, 1307. **) E. H. Schmitt, 34 in. — 30 — dzierali rękodzielników, nabywających materyały surowe. Co było dobrem w tej organizacyi ekonomicznej, to pożerała chciwość biurokracyi. Justynian — powiada Prokopiusz — wyssał wszystkie stany: szlachtę, bogaczów, ziemian, chłopów, uczonych, kupców, właścicieli statków wodnych, rękodzielników, adwokatów, nawet aktorów. Najmocniej wszakże jego pomysł finansowy dotknął masę ludności miejskiej przez opanowanie wszystkich miejsc zbytu, przez skrępowanie monopolem handlu i podniesienie trzykrotnie ceny artykułów żywności." Utopia autokraty runęła. W duchu braterskiego komunizmu pierwszych chrześcijan ukształtowały się stowarzyszenia zakonne i liczne gminy religijno-polityczne, podnoszące bunt przeciw tyranii papieskiej lub książęcej. Berghardowie i pokrewne im związki rzemieślników, żyjących wspólnie i oddających zbywające fundusze ubogim, Tercyarze, Apostolicy, Waldeńczycy, Bracia i siostry wolnego ducha, Hussyci, Taboryci, Bracia Czescy, Munzerzyści itd. (od XII do XVI w.) głosili zasady i organizowali społeczeństwa, mniej lub więcej przeciwstawiające się swojemu współczesnemu otoczeniu. Tak np. franciszkanin (tercyarz) Joachim z Fiore (XII w.) uczył, że nadszedł trzeci klasztorny okres życia ludzkości; kościół rzymski zginie pod ciężką karą bożą, a z jego gruzów powstanie zakon sprawiedliwych, wyrzekający się własności prywatnej. Taboryta Chelczycki głosił, że nierówności społeczne są wytworem państwa i mogą zniknąć tylko razem z niem. To też prawdziwy chrześcijanin nie powinien przyjmować żadnego udziału w państwie i korzystać z jego opieki. Bracia czescy również nie uznawali państwa i odmawiali służby wojskowej. W ich gminie panowała zupełna równość. Wstępujący do niej ludzie bogaci musieli się wyrzec majątku i przywilejów. Me wolno jej członkom było trudnić się handlem i pożyczać na procent. Własność prywatna istniała, ale tyl — 31 — ko w zakresie potrzeb koniecznych; po za niemi musiała być zużytkowywana dla ogółu. Podobnie Anabaptyści nie znosili zasadniczo własności prywatnej, ale łączyli ją z obowiązkiem dobrowolnej ofiary na rzecz biednych.*) Wszystkie te sekty odznaczały się prostotą i wielką surowością życia, czystością i siłą charakterów, niechęcią do nauki wyższej, a dbałością o elementarne wykształcenie ludu, lekceważeniem dóbr materyalnych i miłosierdziem dla ubogich, szczerem odczuciem równości i potrzeby usunięcia krzywd społecznych. Ale reformatorskie ich dążenia zmierzały raczej do częściowej naprawy stosunków, niż do całkowitego ich przeistoczenia. Stojąc na ciasnem stanowisku braterstwa pierwszych chrześcijan, uderzały tylko na osobistą własność środków spożycia, ale nie dotykały środków wytwórczości. "Wahały się ciągle między radykalizmem ekonomicznym a fanatyzmem religijnym. Zresztą były to obozy walki o prawa, fale rzeki starego łożyska, spiętrzone ,wyso- ko oporem przeszkód jej biegu, które, pokonawszy lub ominąwszy tamy i sprawiwszy czasowy zalew, popłynęły dalej spokojnie w jej nurcie. Tymczasem na niebo utopii, oświecone dotychczas brzaskiem Platońskim, jutrzenką Chrystusową i łunami pożarów rewolucyjnych, wjechał słonecznym rydwanem Febus, który dał jej dzień, dał imię, dał kierunek biegu—Tomasz Morus. III. TOMASZ MORUS. Niezwyczajny musiał to być człowiek, w którym współcześni myśliciele widzieli ,,duch prawie boski", który — według Erazma Rotterdamskiego — „nie mniej godzien był nieśmiertelności, niż Achilles i Ale *) Szczegółowe dzieje tych stowarzyszeń u K. Kautsky'ego W Vorldufer des neuer. Sozialismus, 2 w. 1909 (przekład polski: Historya rozwoju społecznego). Jest to praca gruntowna, chociaż mocno za barwiona tendencyą socyalistyczną. — 32 — ksander W-i, a według J. Coleta był „jednym geniuszem Anglii"; który na najwyższem stanowisku urzędowem wolał umrzeć śmiercią męczeńską, niż zrobić ustępstwo ze swych przekonań; który jako monarchista został stracony przez króla, a jako radykał—kanonizowany przez papieża; który czarował swój czas, nadał wzór i nazwę osobnej literaturze przyszłych wieków. Tomasz More *), czyli w złacińszczonem brzmieniu— Morus urodził się w Londynie 1478 r, jako syn sędziego Ławy Królewskiej. Ojciec oddał go naprzód do szkoły, a następnie na dwór kardynała Mortona, wybitnego męża stanu i kanclerza, który skupiał około siebie znakomitych ludzi, a głównie humanistów. W tem otoczeniu młody chłopiec rozwijał się szybko, ale gdy wstąpiwszy na uniwersytet oksfordzki, poświęcił się studyom, niezapewniającym karyery, pod naciskiem ojca musiał przenieść się do szkoły prawa, skąd wbrew swej woli i upodobaniom wszedł na drogę adwokacką. Chociaż szybko zdobywał praktykę, wahał się w wyborze kierunku życia. Czytał Ojców Kościoła, miewał wykłady o św. Augustynie, a nawet zamierzał zostać mnichem. Od klasztoru jednak odciągnęła go świadomość, że nie mógłby żyć bez kobiety, wolał przeto—jak mówi Kaut-sky — ,,być czystym małżonkiem, niż brudnym księdzem." Ta potrzeba odzywała się w nim zawsze bardzo silnie. Lubił i umiał być motylem dziewczęcych kwiatów, jak świadczą jego swawolne epigramy**), przypo *) Współcześni bijografowie (między nimi zięć i prawnuk) opisali jego życie szczegółowo. Z nowszych opracowań najgrun-towniejsze K. Kautsky'ego, Thomas Morus und setne Utopie, 2 wyd. 1907. **) Chłopiec spotyka dziewczynę w pustkowiu, którą obejmuje, lecz ona broni się. Wtedy on woła: Przysięgam na ten miecz jeżeli nie będziesz leżała spokojnie i milczała—odejdę. Przestraszona tą groźbą upadła. Więc czyń, rzecze, ale co uczynisz, uczynisz siłą. Właściwie brzmi to dowcipniej: Atquae age, Sed quod agis, vi tamen, inquit, agis. Kautsky, 115. — 33 — minające Fraszki Kochanowskiego. Wcześnie też poślubił młodą panienkę, którą wykształcił i która po urodzeniu kilkorga dzieci umarła. W parę miesięcy ożenił się z niemłodą, nieładną i swarliwą, ale gospodarną wdową. I tę, już niepodatną do przerobienia, umiarkował, uszlachetnił i nauczył grać na trzech instrumentach. Wogóle osiągał on doskonałe wyniki w swych stosunkach rodzinnych i ludzkich, dzięki nadzwyczajnej łagodności i umiejętności postępowania. Miał dwie macochy, względem których zachowywał się tak, jak względem własnej matki. Dzieci swoje kochał i znakomicie wychowywał. W zwróconym do nich wierszu powiada: „Całusów dałem wam wiele, a uderzeń—mało. I jeżeli was kiedykolwiek biłem, to ogonem pawia... Dziś, moje drogie, kocham was nieskończenie więcej, niż gdybyście były tylko dziećmi, które spłodziłem". *) Szczególnem staraniem otoczył córki, przywiązując wielką wagę do wykształcenia kobiet. „Gdy istota niewieścia — pisze on do nauczyciela swych dzieci — połączy bodaj małe wiadomości z wieloma chwalebnemi cnotami, ma to dla mnie wyższą cenę, niż bogactwa Krezusa i piękność Heleny. Różnica płci w odniesieniu do uczoności nic nie stanowi ; podczas żniw bowiem jest to obojętne, czy ręka, która siało ziarno, należała do mężczyzny, czy do kobiety. Oboje posiadają jednaki rozum, odróżniający ich od zwierząt; oboje zatem są jednako uzdolnieni do studyów, które tak doskonalą i zapładniają umysł, jak rola, w którą wrzucono nasienie dobrego ukształcenia. Jeżeli zaś, jak mniema wielu, którzy nie chcą dopuścić kobiet do nauki, ród niewieści jest glebą niepłodną i zachwaszczoną, to według mnie winno być jednym powodem więcej, ażeby błąd natury poprawić przez pilność i wykształcenie." Zgodnie z tym poglądem wychował swoje córki: jedna z nich, Małgorzata, tak rozsławiła się swoją uczo *) Kautsky, 131.         Utopie.  3 — 34 — nością w filologii klasycznej, że E. Rotterdamski nazywał ją „ozdobą Brytanii". • Znakomity ten humanista, przyjaciel i zarazem biograf Morusa, przedstawia go jako człowieka z ujmującą powierzchownością i łagodnym charakterem. Skromny w potrzebach i prosty w ubraniu, pracowity a jednocześnie lubiący zabawy, wesół i dowcipny a niezłośliwy figlarz, miły towarzysz, zmuszał, ażeby go lubiono. Bardzo dobroczynny i wrażliwy na niedolę, chętnie odsuwał od ludzi smutek, który odpędzał od siebie. Nikogo nie odprawił bez pomocy i pociechy. Nie sięgał po zaszczyty, ale one go gwałtownie wciągały w górę. Już w 26 roku życia wybrany został na posła do parlamentu, gdzie zaraz okazał wielką odwagę, skłoniwszy większość do oparcia się żądaniu Henryka VII wysokiej sumy na wyposażenie córki i obdarowanie syna. Z obawy przed gniewem króla, który pomścił się na synu, uwięziwszy ojca, zwolnionego dopiero po sowitym wykupie, wyjechał Tomasz do Francyi i Niderlandów z zamiarem zupełnego opuszczenia ojczyzny. Tymczasem umarł Henryk VII (1509), a na tron wstąpił Henryk VIII. Morus wrócił i wkrótce otrzymał urząd sędziego do spraw cywilnych, na którym zasłynął sprawiedliwością i talentem pojednawczym. Nowy monarcha, który z początku odznaczał się wielkim liberalizmem i lubił otaczać się znakomitymi ludźmi, przygarnął Morusa do siebie i uczynił go nie tylko swoim doradcą, ale towarzyszem. Kupiectwo londyńskie miało do młodego prawnika nieograniczone zaufanie i powierzało mu swoje sprawy. To też wybrało go na swego przedstawiciela w de-legacyi, wysłanej do Flandryi dla zawarcia traktatu handlowego. Morus, który przedtem i potem był często powoływany na rozjemcę i pełnomocnika w wewnętrznych i zewnętrznych sprawach i układach, spełnił i to zadanie doskonale. Bawiąc w Brugge i mając dużo wolnego czasu, naszkicował swoją epokową Utopię, którą — 35 — po powrocie do kraju wykończył i przy pomocy E. Rotterdamskie go wydał (1516 r.). Był to czyn, którego śmiałość ocenić można tylko miarą historyczną. Jeśli zważymy, że książka ta wyszła przed 400 blisko laty, mniej nas powinno dziwić późniejsze skazanie jej autora, niż powołanie go na wysokie stanowiska w państwie: dyrektora wydziału próśb, rzecznika Izby niższej, delegata Anglii do zawarcia pokoju z Francyą, wreszcie kanclerza. Tu spotkał się z niebezpieczeństwem, którego uniknąć nie chciał, a odeprzeć nie mógł. Dojrzał je wyraźnie. ,,Gdyby nie łaska królewska — rzekł — nie byłby ten urząd dla mnie przyjemniejszy, niż miecz Damoklesa, który nad nim wisiał." Miecz ten spadł. Henryk VIII, któremu szybko wyrosły sępie szpony, nie potrzebując już przymierza z Hiszpanią, postanowił rozwieść się z Katarzyną Aragońską, a gdy papież odmówił na to swego pozwolenia — odłączyć Anglię od kościoła katolickiego. Chociaż Morus był religijny*); chociaż miał jakoby pomagać królowi w napisaniu Obrony siedmiu sakramentów przeciw Lutrowi; chociaż w więzieniu spobożniał; chociaż przed 20 laty został kanonizowany jako ,,męczennik za wiarę", nie był tak gorliwym katolikiem, ażeby ponieść śmierć za to wyznanie. W jego utworach są liczne dowody, że nie lubił księży: tak np. w jednym z epigramów opisuje tonący okręt, który uratowano, wrzuciwszy do morza klechę obciążonego grzechami. Wiadomo, że E. Rotterdamski z jego pobudki napisał swoją słynną P o *) Niektórzy biografowie przypisują mu nawet moc robienia cudów za życia (jednak w bardzo skromnym zakresie, gdy np. uzdrowił chorą córkę, zaleciwszy jej użycie pewnego mechanicznego środka), i po śmierci (gdy z jednego swego zęba, przechowywanego jako pamiątka i będącego przedmiotem sporu, zrobił dwa). Kautsky, 101, 104. — 36 — chwałę głupoty, wyszydzającą papiestwo. Ale w starciu z królem działały inne względy. Morus dostrzegł w jego zabiegach rozwodowych i reformacyjnych samowolę despoty i chęć łupieżcy zagrabienia dóbr duchownych — więc się oparł i urząd kanclerza złożył. Gdy nadto oświadczył się przeciw przyznaniu praw dziedzictwa dzieciom drugiej żony Henryka, Anny Boleyn, doprowadził króla do szału. Me zasłoniło go przed zemstą wycofanie się z życia publicznego. Zaczęto go prześladować, nękać i rujnować konfiskatami, próbowano uwikłać w proces, wytoczony pewnej mniszce, prorokującej szybki zgon króla po zaślubieniu Anny. Daremnie ks. Norfolk namawiał go do pokory: „Walka z władcami jest niebezpieczna i dlatego radzę panu uledz królowi. Gniew monarchy jest śmiercią." „Czy to już wszystko, milordzie? — odrzekł Morus. Między mną a panem zachodzi ta tylko różnica, że ja umrę dziś, a pan jutro." Nareszcie służalczy parlament ogłosił króla (1533 r.) głową kościoła angielskiego, unieważnił jego pierwsze i uprawnił drugie małżeństwo, uznawszy córkę Anny, Elżbietę, za dziedziczkę. Rozkazano tę uchwałę zaprzy-siądz. Morus odmówił — wyraził tylko gotowość zaprzysiężenia tej części, która dotyczyła następstwa tronu. Wtrącono go do więzienia i oskarżono o zdradę stanu. Tę jego winę stwierdził kłamliwem oświadczeniem prokurator, którego Morus uważał za łotra, a któremu jakoby powiedział w poufnej rozmowie, że parlament nie ma prawa mianować króla głową kościoła. Po roku strasznego więzienia postawiono go przed sądem przysięgłych, który zawyrokował: „Ma być odprowadzony do Towru przez szeryfa Wiliama Bingstona, stamtąd zawleczony przez City londyńskie do Tyburnu, tam powieszony, aż będzie półumarły, wtedy odcięty, dopóki będzie żywy, części rodne mają być wycięte, brzuch rozpruty, wnętrzności wydarte i spalone; następnie ma być poćwiartowany, cztery części na czterech bramach miasta; — 37 — a głowa na moście londyńskim zatknięta." Król ułaskawił go, skazawszy tylko na ścięcie, które wykonano 6 lipca 1535 r. Morus nie stracił do końca spokoju, a nawet humoru. Wstępując na źle zbity i chwiejący się szafot, rzekł do dozorcy więzienia: „Pomóż mi pan wejść, a zejść postaram się sam." Gdy mu nie pozwolono przemówić do publiczności, po krótkiej modlitwie odezwał się do kata: ,,Śmiało, człowieku, nie lękaj się swego urzędu. Mam szyję krótką, więc mierz dobrze, ażebyś się nie shańbił." I spadła głowa największego utopisty. Co zawiera jego sławna Złota książka*), która dotąd rodzi w literaturze ochrzczone jej imieniem potomstwo? Wielkie odkrycia nieznanych części świata, rozszerzywszy etnograficzną wiedzę europejczyków i wstrząsnąwszy potężnie ich umysłami, pociągnęły za sobą wyobraźnię marzycieli społecznych. Prawie wszystkie też jej wątki osnuwają się przez kilka wieków na odnalezionych jakoby przypadkowo ziemiach, przeważnie wyspach. **) Drogę tę wskazał pierwszy Morus. Na wstępie objaśnia on, że, będąc w Brugge, poznał się przez swego przyjaciela, Piotra Egidiusza, z Rafaelem Hytlodeu-szem, rzekomym uczestnikiem wypraw Ameriga Vespuc-ciego, który opowiedział, co widział podczas podróży, a zwłaszcza na wyspie Utopii.***) Ta opowieść z wple *) Całkowity jej tytuł: De optimo reipublicae statu, deque nova insula Utopia, libellus vere aureus. nec minus salutaris quam festivus... Lowen 1516. Przetłomaczona na wszystkie glówniejsze języki europejskie. **) Utopia (wyraz złożony z greckich οδ—nie i τοπος—KRAJ OKOLICA) ZNACZY MNIEJ WIęCEJ NIEKRAJ, NAZWISKA OSóB I MIEJSC ZMYśLONYCH UROBIł MORUS RóWNIEż Z WYRAZóW GRECKICH NADAJąC IM CHARAKTERYSTYCZNE A NIERAZ żARTOBLIWE ZNACZENIE. ίλος—GADANINA, żART, STąD HYTLOIDES—GADUłA; άμαυρόςσ—CIEMNY, WIęC STOLICA AMAURO-TUM—NIEZNANE MIASTO I T. D. ***) Przyznając wielki wpływ odkryciu nowych krajów na stary świat, nie można zgodzić się ze zdaniem autora Schlar. polit., — 38 — cioną w nią rozmową stanowi treść dzieła, które w pierwszej części jest krytyką obecnych urządzeń (angielskich), a w drugiej — wykładem utopijnych. Występki — według Morusa — są skutkiem złych praw i wadliwych stosunków społecznych. Okazuje się to szczególnie na kradzieżach, karanych śmiercią. Złodzieje muszą być tam, gdzie książęta więcej myślą o zdobywaniu nowych krajów, niż o dobrem rządzeniu w posiadanych, gdzie szlachta pędzi życie w próżniactwie i obdziera lud czynszami. „Jest to jedyny rodzaj oszczędności tych rozrzutników", otaczających się nadto rojem pasorzytów, którzy po śmierci swych dobrodziejów, nie umiejąc pracować, kradną. To samo czynią żołnierze, utrzymywani w wielkiej masie dla pogotowia do wojen, wreszcie lud, doprowadzony do nędzy przez zamianę pól ornych na pastwiska dla owiec. Robotnicy rolni, wygnani ze wsi, nie mogąc znaleźć pracy, do której jedynie są zdolni, tułają się głodnemi gromadami i jako włóczęgi wtrącani są do więzień. Obecny ustrój społeczny naprzód wychowuje złodziei, a potem ich karze. Dopóki istnieje własność prywatna, dopóki największe dobra dostają się w ręce nielicznego grona złych ludzi, nie może być w państwie sprawiedliwości. Jedni muszą żyć w przesycie, a drudzy w nędzy. Dowiódł tego Plato w teo-ryi, a mieszkańcy Utopii w praktyce. Tu Hitlodeusz-Morus przedstawia urządzenia polityczno-społeczne tej wyspy. Ma ona kształt półksiężyca i 500 mil obwodu, otoczona stromemi skałami, utrudniającemi podjazdy od morza, tylko mieszkańcom znane. Pierwotnie stykała się z lądem, ale zdobywca jej, król Utopus, odciął ją kanałem. Posiada 54 miasta, jednako zabudowane; naj że od tego wypadku rozpoczęło się społeczno-polityczne myślenie w Europie i że opisy życia dzikich ludów dostarczyły pobudek do rojeń o najdoskonalszych wykwitach cywilizacyi. — 39 — bliższe oddalone od siebie 24 mile (angielskie). Corocznie każde z nich wysyła trzech starców do głównego grodu, Amaurotum, na naradę w ogólnych sprawach wyspy. Pola rozłożone są około miast w promieniu co najmniej 20,000 kroków. Stoją na nich domy, gdzie mieszkają obywatele wyznaczeni do tej pracy. Rodzina rolna składa się co najmniej z 40 członków i dwóch stale przytwierdzonych do ziemi parobków. Trzydziestoma rodzinami zawiaduje filarch. Z każdej rodziny 20 osób po dwuletniej pracy na roli wraca do miasta, a na ich miejsce przybywają inne. Gospodarstwo polega na uprawie ziemi i hodowli zwierząt, zwłaszcza kur, wylęganych sztucznie zapomocą ogrzewania. Koni trzymają mało, tylko dla wierzchowej jazdy młodzieży; do robót pociągowych służą woły. Nadmiar zboża i inwentarza wywożą do sąsiadów. Co miesiąc świętują — przeważnie w mieście. Gdy nadejdzie czas żniw, filarchowie zawiadamiają zwierzchność miejską, ile potrzebować będą ludzi do zbioru plonów. Czynność ta odbywa się szybko w ciągu jednego pogodnego dnia. Wszyscy bowiem mieszkańcy wyspy, zarówno mężczyźni, jak kobiety, uczą się rolnictwa od dzieciństwa, bądź teoretycznie w szkołach, bądź praktycznie w polu. Wszystkie miasta są do siebie podobne. Amaurotum leży w postaci czworoboku na łagodnym skłonie góry przy rzece Anydrus, (przypominającej w opisie Tamizę) z bli-skiem ujściem do morza. Oprócz tej wypływa z góry druga rzeka, obwarowana na wypadek oblężenia i dostarczająca wody kanałami. Całe miasto otoczone jest wysokim murem. Po za domami, rozlosowywanymi między obywateli co 10 lat, rozciągają się duże ogrody, pielęgnowane z nadzwyczajną troskliwością. Trzydzieści rodzin wyznacza sobie corocznie jako naczelnika syfogranta, inaczej filarch a. Dziewięciu syfograntom, z ich rodzinami przewodniczy traniborus, inaczej protofilarch. Wreszcie syfogranci po złożeniu — 40 — przysięgi wybierają tajemnem głosowaniem dożywotnio na księcia jednego z czterech kandydatów, zaleconych przez lud. Wszystkie inne urzędy są roczne. Co trzy dni tra-niborzy zbierają się łącznie z księciem dla narady w przedmiotach ogólnych i rozstrzygnięcia sporów prywatnych, zresztą bardzo rzadkich. Ażeby zapobiedz ich sprzysiężeniu się przeciw konstytucyi i narzuceniu tyranii, nie wolno po za senatem i zgromadzeniem ludo-wem pod karą śmierci roztrząsać spraw publicznych. Dlatego kwestye ważne przedstawiane są na zebraniach syfograntów, którzy zawiadamiają o nich swoje rodziny i komunikują senatowi uchwały. Zdarzają się wypadki, które są rozstrzygane przez całą ludność wyspy. Oprócz obowiązkowego dla wszystkich rolnictwa uczą się mieszkańcy Utopii dowolnie różnych rzemiosł— kobiety lżejszych, mężczyźni—cięższych. Z wyjątkiem odróżnień dla płci oraz dla zaślubionych i niezaślubio-nych, wszyscy noszą jednakową odzież—do roboty ze skóry, do ubrania się—ze lnu i wełny naturalnego koloru. Głównem zajęciem syfograntów jest dozór, ażeby nikt nie próżnował; praca wszakże trwa tylko 6 godzin dziennie — trzy przed południem i trzy po południu, co zupełnie wystarcza dla wytworzenia potrzebnej ilości produktów. Większość używa przerw na słuchanie wykładów naukowych—lub odwiedziny; wieczorem odbywają się zabawy i gry, z których dwie są szczególnie ulubione: jedna — walka liczb, druga — walka występków z cnotami. Obok syfograntów wolni są od pracy ręcznej uczeni, z których wybierani są wyżsi zwierzchnicy i duchowni. ,,Ustrój tego państwa ma głównie to na celu, ażeby obywatele cały czas, pozostały od pracy dla potrzeb ogółu, mogli poświęcić wyzwoleniu się z niewoli ciała i wykształceniu swobodnego ducha." Regulowanie stosunków ludności jest bardzo proste. Kobiety zamężne dostają z małżonkami osobne mieszkania. Mężczyźni żonaci pozostają w rodzinie pod władzą jej pa — 41 — tryarchy. Ażeby ludność utrzymywała się w mierze, członkowie 6000 rodzin każdego miasta, mających więcej, niż 16 osób dorosłych, przenoszeni są do mniej licznych. Gdy jakieś miasto posiada za wielu mieszkańców, ich przewyżka odchodzi do innego, posiadającego niedobór. Gdy zaś na całej wyspie nastąpi przeludnienie, usuwa się ono przez emigracyę do najbliższego lądu, gdzie można założyć kolonię, przyczem krajowców, nie-chcących dobrowolnie przyjąć obyczajów i urządzeń uto-pijczyków, zmuszają oni do tego siłą. Za najsłuszniejszy powód do wojny uważają to, gdy jakiś lud nie robi należytego użytku z posiadanej ziemi i wzbrania jej innym. W środku każdej części miasta znajduje się rynek, a na nim budynki, do których wszystkie rodziny znoszą swoje wyroby i skąd ich ojcowie biorą je bezpłatnie według potrzeby. Przy tych rynkach są inne z jarzynami, rybami i mięsem zwierząt, zabijanych przez parobków (gdyż czynność ta, jako osłabiająca litość, nie przystoi obywatelom). Na każdej ulicy wznoszą się w pewnych odstępach duże budynki, w których mieszkają syfogranci i jadają wspólnie rodziny, pozostające pod ich zwierzchnictwem. Najlepsze potrawy dostają się księciu, arcykapłanom, traniborom, posłom i cudzoziemcom. Kuchnią i jadalnią zajmują się kobiety, z wyjątkiem czyszczenia, które należy do parobków. W środku pierwszego stołu siedzi syfogrant z żoną, a jeśli w tej części miasta znajduje się świątynia — kapłan z małżonką, dalej starcy i młodzieńcy naprzemian, ażeby pierwsi miarkowali swą powagą drugich. Każde wspólne jedzenie poprzedzone jest krótkim wykładem i utrzymywane w pogodnym nastroju moralnym. Przy wieczerzach gra muzyka. Na wsi rodziny jedzą osobno. Matka karmi sama swoje dziecko. Niemowlęta osierocone, oddawane są mamkom, otaczanym za to wielką czcią. — 42 — Za murami miasta stoją cztery, doskonale urządzone i przez znakomitych lekarzy prowadzone szpitale. Jeżeli ktoś chce odwiedzić przyjaciela w innem mieście lub coś zobaczyć, może, o ile nie jest potrzebny do pracy, otrzymać pozwolenie od syfogranta i tranibora. Opatrzony listem księcia udaje się sam pieszo, a z żoną jedzie wołami, które prowadzi niewolnik. Przebywając na miejscu dłużej, niż jeden dzień, musi zająć się pracą z towarzyszami swego zawodu. Kto wydali się samowolnie po za swój okręg i zostanie schwytany, uważany jest za zbiega, ściąga na siebie hańbę i karę, a w razie powtórnym—zaliczony do niewolników. Tak powiązana ścisłymi stosunkami ludność wyspy stanowi jedną rodzinę. Wywożąc zbyteczne towary do innych krajów, siódmą ich część darowywują tamtejszym ubogim. Sprzedają zaś bądź za gotówkę, bądź na kredyt nawet długoterminowy, gdyż pieniędzy nie potrzebują, ale za poręczeniem zobowiązań prywatnych przez miasto. Nagromadzone z tego handlu kapitały zachowują na wypadki niebezpieczeństwa, a głównie na wynajem obcych żołnierzy, gdyż własnych obywateli nie chcą narażać w wojnie. Srebro i złoto cenią tylko według wartości praktycznej, a więc niżej od żelaza. Z obu tych metalów wyrabiają naczynia najpośledniejszego użytku i kajdany dla niewolników. Wreszcie pozbawionym czci przestępcom wsadzają w uszy złote kółka, kładą złote pierścionki na palce, zawieszają złoty łańcuch na szyję i opasują złotym sznurem głowę. ,,W ten sposób starają się, ażeby złoto i srebro miało u nich przeznaczenie haniebne. Gdy inne narody tylko z bólem dałyby sobie wydrzeć te metale, niby wnętrzności, utopijczycy lekceważą je i gdyby musieli oddać wszystko złoto i srebro, żaden z nich nie mniemałby, że stracił nawet jeden grosz." Znajdując przypadkowo perły, dyamenty i granaty, ozdabiają nimi małe dzieci, które pozbywają się — 43 — same tych świecideł. „Dziwią się utopijczycy, że złoto, z natury swojej całkiem bezużyteczne, posiada tak wielką cenę u wszystkich narodów, iż niżej od niego jest szacowany nawet człowiek, który mu przecie nadaje wartość. Dochodzi do tego, że jakiś głupiec, który ma nie więcej rozumu, niż kloc i który jest równie zły, jak głupi, trzyma w służbie u siebie wielu mądrych i dzielnych ludzi dlatego tylko, że wypadkowo posiada wielką kupę bitego złota. Gdyby ono skutkiem nagłej zmiany losu lub wykrętu prawnego przeniesione zostało do naj-nędzniejszego nicponia, natychmiast ów pan zostałby niewolnikiem swego sługi, jak gdyby był tylko przyczepką i dodatkiem do złota." Utopijczycy mają swój własny język (którego próbkę wraz z alfabetem Morus podaje w czterowierszu), swoją naukę i sztukę. Biegli są w astronomii, umieją przepowiadać zmiany pogody, wynaleźli rozmaite narzędzia, oddają się badaniom fizykalnym. Tylko w dyalektyce (logice) są słabi. Ich etyka jest epikurejsko-stoicka. Ostatecznym celem naszego życia jest, według nich, szczęście; polega ono na przyjemnościach, a przyjemności wskazane przez naturę i zgodne z rozumem są cnotą. Skutkiem błędnych mniemań ludzie uważają za rozkosz to, co jest tylko chwilowem jej złudzeniem. Pysznią się np. zbytkownymi strojami. Tymczasem jaką wyższość w praktycznem życiu ma odzież z delikatnej wełny nad grubą tkaniną? Podobnie, jaką prawdziwą przyjemność daje nam widok obnażonej głowy lub zgiętego kolana? Śmieszni są posiadacze rozmaitych klejnotów którym się zdaje, że, mając jakiś rzadki i drogi ich egzemplarz, wznieśli się do godności bogów, zwłaszcza, że zwykle nie znają się na nich sami i powinno być dla nich obojętnem, czy nasycają swe oczy prawdziwymi, czy fałszywymi. Dlaczego ma to nam sprawiać większą rozkosz, gdy pies ściga zająca, niż gdyby zając ścigał psa? Polowanie jest zajęciem niegodnem szlachetnego — 44 — człowieka i wraz z rzeźnictwem powinno być pozostawione niewolnikom. Jak kobiety brzemienne miewają dziwaczne upodobania, jedzą smołę lub łój, tak samo ludzie zachowują się w wyborze swych zadowoleń. Istotne przyjemności są dwojakie: duchowe, polegające na badaniu prawdy, wspomnieniach życia wzorowego i nadziei przyszłego szczęścia, oraz cielesne, które płyną ze wzmacniania wyczerpanych zmysłów zapomocą pokarmów i napojów, z uwalniania organizmu od materyi niepotrzebnych, do czego należy również płodzenie, z tarcia lub drapania miejsc swędzących, nadewszystko zaś ze zdrowia, które jest najgłówniejszem źródłem rozkoszy. To też utopijczycy są kształtni, zręczni i wytrwali. Poznawszy się dzięki Hitlodeuszowi z autorami greckimi szybko nauczyli się ich rozumieć, zwłaszcza że pochodzą od greków. Z podarowanych im książek odgadli sposoby druku i wyrobu papieru, które natychmiast zaczęli stosować, gdyż przedtem pisali tylko na skórze i papirusie. Utopia posiada niewolników. Rekrutują się oni z przestępców miejscowych, ze zbrodniarzy obcych, skazanych na śmierć we własnym kraju i tanio lub darmo nabytych, wreszcie z ubogich przybyszów, którzy sami chcą przyjąć taką służbę. Ci są traktowani łagodniej i mogą się uwolnić. Utopijczycy bardzo troskliwie pielęgnują chorych. „Jeśli wszakże — powiada Morus — choroba jest nie tylko nieuleczalną, ale nadto sprawia wielkie i nieprzerwane bóle, wówczas kapłani i zwierzchnicy dotkniętemu nią zwracają uwagę, że skoro on nie może już spełniać obowiązków, jest ciężarem dla innych i udręczeniem dla siebie, przeżył własną śmierć, przeto powinien przestać być ogniskiem szerzącej się zarazy, nie zwlekać dłużej z zakończeniem życia, które stało się dla niego jedynie męką i albo sam mężnie, z wesołą nadzieją uwolnić się od niego, niby od więzienia i tor — 45 — tury, albo pozwolić, ażeby go inni uwolnili... Usłuchawszy tej rady kapłanów i wykładaczów woli Boga, spełni on czyn pobożny i chwalebny." Przymusić go jednak do tego nie można. Samobójcy nakłonieni są przedmiotem szacunku; natomiast ciała tych, którzy odebrali sobie życie z powodu nieuznanego przez senat i kapłanów, wrzucane są w błoto i pozostawione bez pogrzebu. Utopijczycy mają bardzo mało ustaw, które jednak przy doskonałych urządzeniach są zupełnie wystarczające. Wszyscy je znają, sprzeczne tłómaczenia ich i wykręty są niemożliwe, a stąd adwokaci niepotrzebni. Każdy sam przedstawia swoją sprawę sądowi. Prawo o małżeństwie określa najniższy wiek kobiety 18 lat, mężczyzny—o 4 lata wyższy. Dopuszczający się stosunków zakazanych podlegają karze i tracą prawo do zawarcia ślubów, o ile nie otrzymają pozwolenia od księcia; za zły dozór pozbawieni są również czci rodzice, w których domu spełnione zostało wykroczenie. Panuje tam szczególny, bardzo surowo przestrzegany zwyczaj: mianowicie poważna i szanowana kobieta pokazuje konkurentowi pannę lub wdowę obnażoną; to samo czyni z konkurentem poważny i szanowany mężczyzna. „Podczas gdy my — powiada Morus — obyczaj taki wyśmiewamy i ganimy, utopijczycy dziwią się wielce głupocie innych ludzi, którzy, nabywając mizernego konia, gdzie chodzi zaledwie o kilka sztuk złota, są tak nadzwyczajnie ostrożni, chociaż zwierzę jest z natury nagie, że nie chcą go kupić, jeżeli siodło, dera lub czaprak, pod któremi może się ukryć wrzód, nie są zdjęte, w wyborze zaś żony, gdzie chodzi o rozkosz lub wstręt całego życia, postępują tak niebacznie, że po krótkiem widzeniu oceniają kobietę zupełnie ubraną, która zaledwie pokazuje swą twarz, i zawierają z nią związek, narażając się na niebezpieczeństwo strasznego spółży-cia, gdy potem odkryją odrażające ułomności." Państwo tedy zapobiega, ażeby „nikt nie wpadł w taką pułapkę." — 46 — Jeżeli ktoś ulegnie oszpeceniu po ślubie, winien znieść cierpliwie to zrządzenie losu. Rozwody w Utopii dopuszczane są tylko bądź na żądanie jednej strony skutkiem sprzeczności charakterów lub wiarołomstwa, przyczem druga nie może ponownie wstąpić w związek małżeński, albo na żądanie obu, ale i wtedy dopiero po grun-townem rozważeniu sprawy przez senat. Cudzołóżcy zamieniani są na niewolników. Wogóle karze tej ulegają wszystkie ciężkie przestępstwa; jest ona bowiem pożyteczniejsza dla społeczeństwa, dając mu robotników, niż więzienie lub tracenie zbrodniarzów. O ile skazańcy pokorni i okazujący poprawę, mogą być nawet ułaskawieni, o tyle niepoprawni i dzicy trzymani są w kajdanach lub zabijani. —Sztuczne upiększanie ciała uważa się za zdrożne. Kto dobija się urzędu, traci do niego prawo. Stosunek narodu do zwierzchności jest stosunkiem dzieci do ojców. Utopijczycy, przekonawszy się, ile forteli, podstępów i nieszczerości tkwi w formalnych przymierzach z innymi narodami, nie zawierają żadnych. Ciągłe łamanie przyrzeczeń i zobowiązań wytwarza pozór, że „sprawiedliwość jest niższą cnotą pospólstwa, która stoi pod majestatem królewskim albo że istnieją dwie sprawiedliwości, a z nich jedna, odpowiednia dla tłumu, chodzi skromnie pieszo, a nawet kornie pełza po ziemi, niezdolna przeskoczyć żadnego płotu, ze wszystkich stron skrępowana i ograniczona, druga zaś, cnota panujących książąt, wznioślejsza od owej pospolitej, posiada większą swobodę, tak że wszystko może czynić, co jej się podoba." Wojnę uważają za coś zwierzęcego, zdobytą w niej sławą gardzą, mimo to kształcą w żołnierstwie nietylko mężczyzn, ale też kobiety. Podejmują zaś wojnę albo w obronie własnego kraju, albo dla odparcia najazdu na przyjaciół, albo dla uwolnienia ich od tyranii. Jeżeli jakiś naród wyrządzi im szkodę materyalną, poprzesta — 47 — ją tylko na zerwaniu z nim stosunków; mają bowiem pieniędzy do zbytku, a sądzą, że mszczenie się za taką stratę śmiercią wielu ludzi jest zbyt surowe. Ale jeżeli utopijczyk gdzieś zostanie okaleczony lub zabity, a morderca im niewydany, wypowiadają wojnę. Wszakże krwawe zwycięstwo nie tylko ich odraża, ale zawstydza, „uważają bowiem za wielką głupotę kupować zbyt drogo nawet najcenniejszy towar." Natomiast szczycą się wielce tem, gdy pokonają przeciwnika sztuką wojskową lub podstępem — ,,siłami ducha". ,,W każdej zaś wojnie mają przed oczyma jeden cel: osiągnąć to, co gdyby osiągnęli wcześniej, nie potrzebowaliby jej prowadzić. Me mogąc jej uniknąć, mszczą się na winnych srogo, ażeby przestrachem odebrać im na przyszłość chęć popełnienia podobnego czynu..." Wypowiedziawszy wojnę, starają się tajemnie i równocześnie rozlepić wielką liczbę odezw z pieczęcią państwową w najbardziej znanych miejscach kraju nieprzyjacielskiego, obiecując ogromne sumy jako nagrody dla tych, którzy pozbawią życia jego księcia, mniejsze, ale znaczne za głowy jego doradców. Podwójną zaś zapłatę ofiarują za dostawienie im tych osób żywcem. ,,Skutek jest taki, że wkrótce nieprzyjaciele podejrzewają wszystkich, wzajemnie sobie nie wierzą, żyjąc w największej trwodze... Przekupstwa łatwo zachęcają do wszelkiej zbrodni, a uto-pijczycy nie znają granicy w tych wydatkach. Ponieważ jednak wiedzą, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażają tych, którzy ulegną pokusie* usiłują je zrównoważyć obfitością wyświadczanych im dobrodziejstw, przyrzekając nietylko bezmierne skarby w złocie, lecz także doskonale położone i przynoszące wielkie dochody ziemie w wieczyste posiadanie, czego dotrzymują z możliwą rzetelnością. Ten zwyczaj traktowania nieprzyjaciela jako przedmiot licytacyi i sprzedaży, uważany przez inne narody za naganny, jako haniebne postępowanie ostatecznego i zwyrodniałego umysłu, przedstawia się — 48 — utopijczykom jako chwalebny objaw roztropności; w ten sposób bowiem przecinają szybko wielką wojnę bez rzezi, co według nich naodwrót jest ludzkiem i miłosier-nem, gdyż za cenę śmierci niewielu winowajców wykupują życie wielu niewinnych, którzy zginęliby w bitwach." Jeżeli ten środek zawiedzie, „zasiewają i podsycają niezgodę między nieprzyjaciółmi, budząc w bracie księcia lub innej osobistości z wysokiej szlachty nadzieję zawładnięcia państwem." Jeśli i to nie pomoże, wówczas „podburzają i uruchomiają przeciw nieprzyjacielowi sąsiednie narody pod pozorem jakiegoś dawnego, odgrzebanego tytułu prawnego, co królom nie sprawia nigdy kłopotu, obiecują posiłki w wojnie i dają masę pieniędzy. Swoich jednak obywateli wysyłają bardzo mało, ceniąc życie każdego tak wysoko i miłując tak dalece, że najprostszego człowieka niechętnie wymieniliby na nieprzyjacielskiego księcia." Tylko pieniędzy nie żałują. Chociaż starają się nie brać sami udziału w wojnach i prowadzić je żołnierzami najętymi, zdarza się jednak, że muszą w nich uczestniczyć. Wówczas towarzyszą im żony, dzieci i krewni dla okazywania pomocy. Biją się mężnie, więcej jednak stosują zasadzek, niż otwartych wystąpień. Uciekających nieprzyjaciół nie ścigają, schwytanych nie zabijają (oprócz szpiegów i doradców oporu), zdobytych miast nie burzą, zasiewów na polach nie niszczą, pamiętając, że „zboże rośnie na ich pożytek." Utopia ma rozmaite religie, w których przedmiotami czci są planety i ludzie. Większość wszakże mieszkańców uznaje za boga nieznaną, wieczną, nieskończoną i niepojętą istotę. Wszyscy zaś wierzą w stwórcę świata, który jest zarazem opatrznością, tylko że nazywając go jednako (Mytras), różnie pojmują. Niektórzy pouczeni o Chrystusie zostali chrześcijanami. Zupełna swoboda wyznań ograniczona jest zakazem wyszydzania innowierców i gwałtownego nawracania, Ale — 49 — Jeżeli ktoś zaprzecza nagród i kar w życiu pośmiertnem, traci godność człowieka i prawa do urzędów; nadto nie wolno mu publicznie głosić swoich poglądów, zwłaszcza wobec tłumu. Ogół wierzy w obecność duchów między żywymi i w cuda, które są objawami mocy boskiej. Niektórzy poświęcają całe swe życie religii, nie wiodą go jednak w bezczynności, lecz w najcięższych i najprzy-krzejszych pracach i posługach, za co są bardzo szanowani. Dzielą się oni na dwie sekty: bezżennych, powstrzymujących się od jedzenia mięsa i żonatych. Mają niewielu (13) wybieranych przez tajemne głosowanie kapłanów i arcykapłana, którzy czuwają nad obyczajami, upominają grzesznych i kształcą małe dzieci w moralności. Na to stanowisko mogą być powoływane starsze kobiety. Używają oni większej czci, niż jakakolwiek zwierzchność. Kapłan, który popełnił przestępstwo, nie podlega sądowi świeckiemu, lecz pozostawiony bywa ze swą winą sobie i bogu. Zdarza się to zresztą bardzo rzadko, gdyż jest ich niewielu, a wszyscy wybrani z ludzi najzacniejszych. Udają się oni na wojnę i podczas bitew modlą się, klęcząc ze wzniesionemi ku niebu rękami o zwycięstwo dla swoich rodaków i powstrzymują szał walki. Świątynie są wspaniałe, przyćmione, gdyż światło rozprasza myśli. Niema w nich nic takiego, co by drażniło jakiekolwiek wyznanie — żadnych wyobrażeń bóstwa. Utopijczycy, udając się na nabożeństwo (ostatniego dnia w miesiącu), spowiadają się — żony mężom, dzieci rodzicom — ze swych grzechów i proszą o prze- baczenie. W kościele mężczyźni zajmują miejsca po pra- wej stronie, kobiety po lewej; wszyscy w odzieży białej, kapłani w pstrej, ubranej kunsztownie ptasiemi piórami i zawierającej ukryte, im tylko wiadome, tajemnice religii. Po ukazaniu się duchownych zebrani padają na podłogę, jak gdyby wszedł bóg; potem wraz z nimi Utopie.  4 — 50 — odmawiają głośno dziękczynną modlitwę. Taki jest ustrój życia Utopii.     " ' Morus uważał go „nie tylko za najlepszy, ale za jedyny, który z pełnem prawem zasługuje na miano rzeczypospolitej." Duszą tego organizmu jest idea sprawiedliwego rozdziału praw, obowiązków i dóbr między wszystkich członków społeczeństwa. ,,Bo co to za sprawiedliwość — mówi on — w której jakiś szlachcic lub złotnik, lichwiarz lub ktokolwiek, albo niczem się nie zajmuje, albo czemś, co dla ogólnego dobra nie jest pożądane, prowadzi świetne i dostatnie życie, podczas gdy najemnik, woźnica, kowal, rolnik, którzy tyle i tak mozolnie muszą pracować, że nie wytrzymałoby tego zwierzę pociągowe i których trudy są tak niezbędne, że bez nich żadne państwo nie mogłoby przetrwać roku, otrzymują tak nieznaczny zarobek i wiodą tak nędzne życie, że warunki istnienia zwierząt roboczych są daleko pomyślniejsze!"' „Gdy takie (spółczesne) państwo wyzyskało siły tych ludzi w kwiecie wieku, zgiętym latami i chorobą, pozbawionym środków utrzymania, zapomniawszy o ich nieprzespanych nocach, o tylu i tak wielkich usługach, płaci najpodlejszą niewdzięcznością, skazując ich na śmierć w nędzy. Ze skąpo odmierzonego zarobku biedaków bogacze odrywają jeszcze codzień jakąś kruszynę, nie tylko przez oszustwa prywatne, ale także przez prawa publiczne. To też przeglądając wszystkie dziś kwitnące państwa, nie widzę dalibóg w nich nic innego, jak tylko rodzaj sprzysiężenia bogatych, którzy pod płaszczem i pozorem interesów państwa troszczą się jedynie o własną korzyść, wymyślając wszelkie możliwe sposoby i wybiegi, ażeby to, co niegodziwie zagarnęli, naprzód bez obawy stracenia zachować, anastępnie jakby dostać za najtańszą cenę i wyzyskiwać pracę ubogich. Te ich pomysły zostały podniesione do godności praw." Jest to bardzo wymowny akt oskarżenia przeciw ka — 51 — pitalizmowi. Czy jednak Utopia Morusa rozwiązuje wielki dramat wyzyskiwanej pracy ? Bezsprzecznie, samem założeniem, formą, a nawet niektórymi pomysłami, zdradza ona pewne powinowactwo z Państwem Platona, jest wszakże od niego o 18 wieków nie tylko późniejsza, ale także dojrzalsza. Ujmuje również organizacyę społeczną w system przepisów drobiazgowych, krępuje wolność jednostki wieloma ograniczeniami, wyłącza rozwój i przemianę stosunków, tworzy świat istot, których zrównana temperatura niszczy źródła ruchu; ale tak wielka między nią, a jej poprzedniczką zachodzi różnica, jaka może być między gorącym, do życia przyrosłym humanistą angielskim XVI stulecia, a zimnym, od życia oderwanym logikiem greckim IV przed Chr., między wychowawcą i reformatorem ludzi, a fabrykantem obdarzonych świadomością maszyn. Komunizm, który jest wspólnym mianownikiem obu myślicieli, posiada u nich całkiem odmienne znaczenie. Plato pragnął znieść własność prywatną nie dla przekształcenia ustroju społeczeństwa, ale dla zapewnienia wygody i oszczędzenia kłopotów jednej, najwyższej jego klasie; było mu to potrzebne nie dla ubezwładnienia wyzysku i usunięcia krzywdzonej przezeń nędzy, ale dla powodzenia hodowli, jak gdyby szło mu o to, ażeby rasowe zwierzęta nie obchudzały się w poszukiwaniu paszy na błoniach, lecz miały bez trudu pełne jej żłoby. Tymczasem Morus, wyłączywszy jedynie przestępców, zamienionych na niewolników, wiąże wspólnością dóbr całe społeczeństwo; jest ona więc u niego nie tylko częściowa i spożywcza, ale ogólna i wytwórcza. Idea ta, którą on po raz pierwszy zapalił jako gwiazdę nad ciemną otchłanią niedoli ludzkiej, a przynajmniej nadał jej tak mocne światło, że ono dotąd po czterech wiekach nie zgasło, rzuciła głównie blask chwały na jego czoło. Inaczej wszakże przedstawia się wprowadzenie jej promieni do realnych postaci życia społecznego; Prze — 52 — dewszystkiem wątpić można, czy ono kiedykolwiek zawrze się w takie proste formy, jakie mu przepisuje Utopia. Wielokrotnie wznawiane hasło powrotu do natury ma swoją słuszność, o ile dotyczy zwyrodniałe go człowieka, odrywającego się w rozmaitych zboczeniach od matki, której łono karmi go zdrowiem. Ale o tem, ażeby wszyscy ludzie zajmowali się rolnictwem i rzemiosłami, ażeby ubierali się w jednakową odzież, słuchali patryarchów rodu i kapłanów, jadali wspólnie, podróżowali za pozwoleniem zwierzchników, odbywali wszystkie czynności według komendy, o tem trudno marzyć, a nawet tego pragnąć. Jeżeli doskonalenie rasy ludzkiej, które Plato sprowadził do hodowli zwierzęcej, a Morus chciał podtrzymać zapomocą rozumnie dobieranych małżeństw i hygieny zajęć, stanie się kiedykolwiek sy-stematem ściśle stosowanym, nie będzie ono wytwarzało jednego typu, lecz wielką rozmaitość odmian człowieka, które nie dadzą się oprawić w uproszczony szemat życia społecznego. Jak ono ukształtuje się w dalekiej przeszłości, tem bardziej zaś, jak się ukształtuje ostatecznie — o ile taki stan znieruchomienia jest możliwy — nie wiadomo; wiadomo tylko, że ono nie będzie ustrojem ani kapitalistycznym, ani policyjno-państwo-wym. Właściwie zatem możemy układać plany nowej budowy społecznej tylko na małą odległość naszych rozumowań i przewidywań, a wartość wszelkiej utopii jest przeważnie negatywną—t. j. zawiera się w krytyce i proteście przeciw istniejącemu układowi stosunków. Odległość tych rzutów myśli i wyobraźni w przyszłość jest dla jednych umysłów krótsza, dla drugich, silniejszych, dłuższa, w każdym razie niewielka. Jak niedaleko sięgnąć może nawet potężny rozmach geniuszu, przekonywa sam Morus. On, który, zniósłszy własność prywatną, tak olbrzymim krokiem wyprzedził kilka stuleci, niektórymi pomysłami ugrzązł w pojęciach swego czasu i miejsca, a nawet plemienia. Wszystkie jego rady, jak — 53 — należy oszczędzać swoich obywateli w wojnach, używać wojsk najemnych, uciekać się do intryg i podstępów, wyznaczać nagrody za morderstwa polityczne, wichrzyć nieprzyjaciół, o ile można, unikać bitew orężnych i zwyciężać pieniędzmi —odbijają rażąco od ogólnej jego etyki i odsłaniają nam charakterystyczne cechy postępowania anglików. Moraliści praktyczni, wolni od czułostkowości, odważający na szalach Benthama rozmaite szkody i wybierający najmniejsze, rozgrzeszający wszelką niecnotę dobrym jej skutkiem, byli oni i są dotąd prawdziwymi utopijczykami. To samo podobieństwo dostrzegamy w przepisach religijnych Morusa. Tolerant obojętny na różnice wyznań i stapiający je w czci dla ogólnego boga Mytry, ścieśnia jednak prawa publiczne niewierzących w życie zagrobowe, a rozszerza prawa kapłanów. Broniąc się przeciw zarzutowi okrucieństwa dla odszczepieńcow, mówił: „Nienawidzę ich błędów, nie osób: pierwszym życzę, ażeby były wytępione, drugim — ażeby były uszanowane." Ta nienawiść przesiąkła nieco do Utopii. Morus tak nie mógł pojąć bezwzględnej tolerancyi w religii, jak nie mógł pojąć organizacyi państwa bez księcia. Wprawdzie ten książę winien być, według niego, nie „wilkiem", lecz „psem owczarskim, który odpędza wilki", nie „tyranem nie-niewolników", lecz „ojcem dzieci", jest jednak niezbędny, bo anglik, zwłaszcza zaś anglik XVI w., może posunąć się jak najdalej we wszelkich kierunkach radykalizmu, tylko nie będzie ateistą i republikaninem. Ta uwaga ma znaczenie charakterystyki, a nie nagany. „Ojciec socyalizmu nowoczesnego" —jak go dziś tytułują socyaliści nieutopijni, zbyt wysoko wzniósł się ponad swój, a nawet obecny czas, ażeby można było od niego wymagać wzlotu do wyżyn nawet dla nas niedosię-galnej przyszłości. — 54 — IV. DOM. CAMPANELLA. ANDREAE. PAŃSTWO JEZUICKIE. Stała w umysłach ludzkich skłonność do planowania doskonalszych ustrojów polityczno-społecznych została silnie pobudzona dziełem Morusa, chociaż nie ono służy im początkowo za wzór. Wiek XVI nie był jeszcze pod tym względem płodny, bo dopiero weń przenikały i dojrzewały skutki tego wpływu; ale począwszy od XVII, w krótkich odstępach czasu ukazują się coraz nowe naśladownictwa: jedne z nich, twory talentu, zyskują szybko rozgłos i oddziaływają na swój czas, inne, twory słabej myśli i bezskrzydłej wyobraźni, prześlizgują się po uwadze spółczesnych i giną, pogrzebane w zbiorach bibliotecznych, z których badacze wykopują dziś ich rzadkie egzemplarze. Do ostatnich należy najbliższa chronologicznie Utopii praca Antoniego Doniego (1513—1574) *). ,,Wydaje się ona satyrą — pisze Kleinwachter. Mówię: wydaje się — gdyż nie zdołałem odgadnąć, co właściwie ma wyrażać zawarta w niej bajda." Mieści się zaś w dyalogowanym rozdziale pod nagłówkiem: „Świat mądrych i głupich", w którym mądry opowiada głupiemu, jak dwaj cudzoziemcy zaprowadzili go do ,,nowego świata." W środku kraju stoi okrągłe miasto, otoczone murem ze stoma wieżami, a w środku niego świątynia ze stoma drzwiami, od których biegną w promieniach ulice bez poprzecznic, tak że z niej, obracając się, można przejrzeć przez drzwi świątyni cały gród, a przez bramy wież wybiedz wzro *) Jej oryginału, który ma brzmieć: I mondi celesti, terrestri et infernali degli academici Pellegrini, w dwóch tomach, 1552 i 3, nie odnalazł żaden ze znanych mi historyków tego przedmiotu. R. Mohl wspomina o przekładzie francuskim z r. 1578, wydanym w Lionie, F. Kleinwachter, którego sprawozdaniem się posiłkuję, otrzymał z biblioteki wiedeńskiej również drukowany w Lionie 1580 r. skrót francuski p. t. Les Mondes Celestes, Terrestres et Infernaux i t. d. {SPECIAL_CHAR: >} — 55 — kiem po za niego. Każda część kraju przeznaczona jest na uprawę jakiegoś produktu, który w niej najlepiej się udaje; a każda ulica—ma dwa rzemiosła, rozłożone po obu jej stronach (np. po jednej mieszkają rzędem tkacze, po drugiej krawcy); kilka zajmują jadłodajnie wspólne. Każdy ze stu kapłanów, którym przewodniczy najstarszy, jako papież-król, ma dozór nad swoją ulicą. Mieszkańcy posiadają równe prawa, różniąc się tylko barwą ubrania, zależnie od wieku. Każdy z nich oddaje bezpłatnie nadmiar swoich wyrobów, wymieniając je na inne. Pieniędzy tam nie ma, Kobiety są wspólne, małżeństwo nie istnieje. Dzieci wychowują się w zakładach publicznych i nie znają swoich rodziców. Skutkiem wspólności mienia i kobiet, a zatem braku powodów do kłótni, panuje tam powszechna zgoda. Trudno przypuścić, ażeby autor nie czytał wydanej przed 30 kilku laty i bardzo rozpowszechnionej Utopii Morusa. Widocznie wszakże więcej podobało mu się Państwo Platona. Doniemu należy się miejsce zaledwie w nawiasie dziejów tej literatury. Wybitną w niej postacią wieku XVII, mogącą mierzyć się z dwoma wielkimi przewodnikami, był Tomasz Campanella (1568—1639). Urodzony w wiosce kalabryjskiej, od dzieciństwa objawiał niezwykłe zdolności i nienasycony głód wiedzy. Duch jego palił się ciągle w gorączce, która wybuchła raz napadem ciężkiej choroby mózgowej. Oddany na naukę do zakonu Dominikanów w Stilo, pochłaniał tam dzieła filozofów, a zwłaszcza Tomasza z Akwinu, którego teokratyczna socyologia głęboko wryła się w jego. wrażliwy i religijnie nastrojony umysł. Przypadkowo spotkany w ogrodzie klasztornym rabin wtajemniczył go w astrologię, alchemię i magię. Siedemnastoletni młodzieniec był już poważnym mężem, któremu wytężona praca myśli przedwcześnie zorała twarz bruzdami i który pokonywał starych profesorów w dysputach teologicz — 56 — nych. Po jednym z takich tryumfów zachwyceni świadkowie krzyknęli: „Wstąpił w niego duch Telezyusza!" Campanella zapragnął poznać tego wówczas jeszcze żyjącego mistrza, który, prześladowany za swe odszcze-pieństwo od scholastyki i ślepej wiary w Arystotelesa, schronił się z Neapolu, gdzie wykładał, do Kozency, gdzie założył słynną Akademię swojego imienia. Ale zwierzchność klasztorna obawiała się wystawić młodego mnicha na osobisty wpływ śmiałego nowatora, a chociaż Campanella okrywał swoją sławą Dominikanów, zaczęła ona ich niepokoić. Krępowany coraz mocniej, wystąpił z zakonu i udał się w podróż po Włoszech. Po 10 latach wędrówki, w której przeszedł, jak burza, po umysłach słuchaczów, wstrząsając kolumnami starej filozofii, pozostawiając za sobą jej ruiny, uwielbienia i klątwy, wrócił do rodzinnej wioski Stilo. Tu rozżarzyło się w nim pragnienie czynu — a przedewszystkiem obalenia dwu tyrańskich potęg: rządu hiszpanów, którzy panowali nad Neapolem od połowy XV w. i pomagających im jezuitów, którzy ewangelię przerobili na katechizm podłych intryg i ucisku. Spisek jednak został odkryty, a Campanella, będący jego kierownikiem — uwięziony (1600). Daremnie torturami próbowano wydobyć z niego zeznania — pozostał nieugiętym. Nie mogąc go złamać, przestano męczyć. Wtedy rzucił się z zapałem w więzieniu do nowych studyów i między innemi dziełami opracował Państwo słońca (Civitas solis,) które miało zapewnić wszystkim ludziom równość i szczęście." Starania papieża Pawła V, ażeby go uwolnić, wyjednały mu tylko prawo pisywania listów i przyjmowania odwiedzin. Dopiero po śmierci Filipa III papież Urban VIII wydobył go po 26 latach z więzienia, oskarżywszy o mniemane kacerstwo i przeniósłszy do Rzymu dla zbadania sprawy. Proces skończył się uniewinnieniem i Campanella miał nadzieję wyleczyć rany swych cierpień w spokoju. Gdy jednakże hiszpanie i jezuici — 57 — zaczęli go znowu osaczać najętymi mordercami, otrzymawszy list polecający od papieża do kardynała Ri-chelieugo, uciekł do Francyi. W Paryżu przyjęto go z czcią wielką. Król Ludwik XIII powitał go z odkrytą głową i uścisnął, zapewnił mu opiekę i miejsce w klasztorze Dominikańskim (później Jakobińskim), z dożywotnią pensyą. Teraz dopiero uczuł się prześladowany tułacz bezpiecznym. Ani wiek, ani straszne koleje życia nie złamały jego ducha. Ciągle pracował. Gdy wyszła (1637 r.) słynna rozprawa Descartes'a Discours sur la methode, uderzony jej oryginalnością pojechał umyślnie do Holandyi, ażeby poznać autora, którego jednak nie mógł odnaleźć, gdyż zdziwaczały filozof krył się starannie nawet przed przyjaciółmi. W dwa lata potem (1639 r.) zakończył Campanella śród braci zakonnych swoje życie, długą męką i pracą myśli wypełnione. Państwo słońca, wydane po łacinie*) naprzód we Frankfurcie (1623 r.), jest—jak Politeia i Utopia— również dyalogiem. Toczy on się między Wielkim Szpi-talnikiem (mistrzem zakonu poświęconego pielęgnowaniu ubogich) a genueńczykiem, kapitanem okrętu, który podczas podróży morskiej wylądował w nieznanym kraju wysepnym i poznał dziwne państwo. Na wysokiem wzgórzu śród równiny leży miasto, składające się (według planet) z siedmiu kręgów, oddzielonych murami, w których wbudowane są wielkie domy. Dostać się do niego można przez cztery żelazne bramy, wycięte według czterech stron świata, ale zdobyć tych obwarowań niepodobna. Na szczycie góry stoi okrągła świątynia *) W tłomaczeniach (dokonanych przeważnie w XIX w.) zwykle opuszczano lub zmieniano ustępy, dotyczące doboru płciowego w małżeństwie. Całkowitym i wiernym jest przekład niemiecki I. E. Wesselego, tłomacza Utopii, wydany (1900) w jednym z nią zbiorze, opatrzony życiorysem i objaśnieniami. « — 58 — z dwiema, kopułami, w których mniejsza ma okienko, pozwalające widzieć ołtarz z wyobrażeniem słońca. Znajdują się nad nim tylko dwa globusy: duży przedstawia niebo, mały—ziemię. Z pułapu zwiesza się siedem złotych lamp, które ciągle płoną. W większej kopule rozmieszczone są gwiazdy aż do szóstej wielkości z nazwami i trójwierszami, określającymi ich wpływ na sprawy ziemskie. Na mniejszej kopule zatknięta jest ruchoma chorągiew, wskazująca kierunek 36 wiatrów. W 49 celach świątyni mieszkają księża i zakonnicy. Na czele państwa stoi kapłan, zwany w ich mowie słońcem (Sol), a w zwykłej — Metafizykiem, który rozstrzyga wszystkie sprawy duchowne i świeckie; ma on trzech pomocników, również księży, których tytuły znaczą: siła (Sin), mądrość (Pon) i miłość (Mor). Pierwszy jest ministrem wojny, drugi — ministrem sztuk i nauk, trzeci — związków płciowych (miłości). Jako osobni urzędnicy są: astrolog, kosmograf, geometra, historyk, poeta, logik, retor, gramatyk, lekarz, fizyk, polityk, moralista. Mają oni tylko jedną książkę pod tytułem ,,Mądrość", zawierającą w popularnem ujęciu wszystkie nauki, którą czytają ludowi. Na zewnętrznych ścianach świątyni i na zasłonach, spuszczanych podczas kazań, ażeby głos się nie rozpraszał, wymalowano gwiazdy z objaśnieniami ich biegu i tajemnego wpływu. Obie strony murów miasta pokryte są obrazami wiedzy w 14 grupach: widzimy tu figury i cyfry matematyczne, mapy, krótkie wiadomości z etnografii i geografii, wizerunki roślin, ryb, ptaków, gadów, owadów, zwierząt najwyżej rozwiniętych, wreszcie znakomitych ludzi. Jest tam między innymi także Mahomet, ,,chociaż uważają go za oszusta i złego prawodawcę" ; jest Chrystus z 12 apostołami, którego czczą wielce. Osobni nauczyciele objaśniają te obrazy dzieciom, które bez trudu, bawiąc się, poznają wszystkie umiejętności już przed 10 rokiem życia. — 59 — Minister miłości baczyć winien, ażeby z dobranych par wychodziło najlepsze potomstwo; do niego też należy opieka nad niemowlętami, leczenie, hodowla zwierząt, rolnictwo i ogrodnictwo, wogóle wszystko, co dotyczy płodzenia, odżywiania i hygieny. Cały tedy obszar życia społecznego zostaje pod rządami rady czterech z przewagą jednak woli Metafizyka. Z przedstawionych kandydatów wybierają oni łącznie z nauczycielami odpowiednich uzdatnień urzędników niższych. Każda cnota posiada swój urząd (czystość, trzeźwość, męstwo, wesołość i t. d.). Metafizykiem może zostać tylko ten, kto ma co najmniej 50 lat, zna gruntownie historyę i urządzenia narodów, imiona prawodawców i wynalazców, „przyczynę i dzieje wszystkiego, co się odbywa na niebie i ziemi", rzemiosła, matematykę i fizykę, ale głównie metafizykę i teologię. Naród wie długo przedtem, kogo powoła na tę godność, która jest dożywotnia, o ile się nie znajdzie lepszy następca. Trzej jego pomocnicy powinni posiadać bardzo gruntowną wiedzę tylko w tej dziedzinie, którą zawiadują. Kształcenie dzieci postępuje bardzo szybko. Już dwu letnie, podzielone na cztery gromady pod przewodnictwem starców, chodząc między murami, poznają alfabet. Po tem ćwiczą się zapomocą gier w zręczności fizycznej, (do siódmego roku z obnażoną głową i nogami) i zwie dzają warsztaty. Następnie, również w czasie przecha dzek pod kierunkiem nauczycieli, uczą się poglądowo wszystkich przedmiotów, a niektórzy chłopcy także ob cych języków. Tym sposobem w ciągu jednego loku zdo bywają więcej wiadomości niż gdzieindziej w ciągu pię tnastu.          Wbrew powszechnym przesądom tem wyżej cenią słończycy człowieka, im więcej on uzdatnił się w rękodziełach. „Drwią oni — mówi genueńczyk — z naszej pogardy dla rzemiósł i przyznawania szlachetności tym, którzy nie przyswoili sobie żadnego, lecz żyją w próż — 60 — niactwie i trzymają niewolników, obowiązanych dogadzać lenistwu i żądzom swych panów; stąd, jak ze szkoły występku, wychodzą tłumy zepsutych osobników i złoczyńców na szkodę państwa." Obie płcie otrzymują jednakie wykształcenie, lecz do cięższych przeznaczani są mężczyźni, a do lżejszych kobiety. Te ostatnie nie trudnią się wcale kowalstwem i stolarstwem, za to muzyka (z wyjątkiem trąb) wyłącznie do nich należy, po części także do dzieci, gdyż mają przyjemniejsze głosy. Cała młodzież obsługuje starszych po nad 40 lat. Dozorcy i dozorczynie pilnują ich kładzenia się spać i częstowania. Wszelka własność jest wspólna, a zwierzchnicy dokonywają jej podziału i co sześć miesięcy wyznaczają mieszkania. Nawet łóżka, pościel i inne rzeczy potrzebne należą do ogółu. Każdy krąg miasta posiada swoje kuchnie i składy środków spożywczych pod zarządem starca i staruszki. W jadalniach mężczyźni siedzą po jednej stronie stołów, kobiety—po drugiej. Podczas jedzenia młodzieniec czyta głośno jakąś książkę śród klasztornej ciszy, którą tylko zwierzchnicy przerywają wtrącane-mi uwagami. Lekarze układają każdodzienny spis potraw z uwzględnieniem starców, dzieci i chorych. Zwierzchnicy otrzymują większe i lepsze porcye; część z nich dają dzieciom, które odznaczyły się w lekcyach i dysputach. W święta odbywają się przy stole śpiewy z towarzyszeniem liry i cytry. Wszędzie panuje niepokalana czystość. Słończycy chcieli nie jadać mięsa. Ale zastanowiwszy się, że niszczenie roślin, które także mają czucie, jest również okrucieństwem i że istoty niższe powinny służyć do użytku wyższych, zaczęli zabijać zwierzęta. Czynią to jednak umiarkowanie. Pokarm zmieniają co trzy dni w stałej kolei: mięso, ryby, jarzyny. Do 19 roku nie piją wina; potem zmieszane z wodą; od 50 roku— — 61 — samo. Wogóle są zdrowi, dosięgają 100 a nawet 200 lat życia, zwłaszcza, że posiadają tajemny środek odmładzania się co siedem lat. Bezpośrednio na ciało wdziewają białą koszulę, a na nią ubranie, w którem surdut lub kaftan i spodnie tworzą całość. Nie ma ono fałd, rozcięte jest z boku od piersi do bioder i od pępka do tyłu, tam sznurowane, a tu zapinane na guziki. Ze spodniami łączy się koturnowe obuwie, wzute na pończochy. Wszystko to okrywa toga, która u mężczyzn sięga do kolan, a u kobiet niżej. Zależnie od pór roku noszą czworakie ubranie, które wyznacza lekarz, a wydaje szatny okręgu. Używane wewnątrz miasta jest białe, zewnątrz lub w nocy—czerwone, nigdy zaś czarne. Na parterze i w suterenach domów mieszczą się warsztaty, kuchnie, śpiżarnie, jadalnie i pralnie. Brudna woda odcieka kanałami, czysta dobywa się z wodotrysków lub zbierana jest z deszczu w cysterny. Rękodzielnicy pracują w kolumnadach, uczeni — w górnych krużgankach i lożach, ozdobionych pięknemi malowidłami. Stosunki płci są ściśle uregulowane, gdyż mają na celu dobro państwa, a nie jednostek. Kto uczuje gorącą miłość do kobiety (co zresztą zdarza się u słończyków rzadko), może ją kochać, obdarowywać kwiatami, ale jeżeli zachodzi obawa, że miałby z nią niedobre potomstwo, musi się jej wyrzec. Mężczyzna, który nie skończył 19 lat, winien trzymać się zdala od kobiety, a przed 21 rokiem nie wolno mu być ojcem. Mektórzy dostają pozwolenie na wcześniejsze połączenia z kobietami, ale tylko z bezpłodnemi lub brzemiennemi. Matrony i starsi urzędnicy czuwają nad okiełznaniem namiętności ludzi brutalnych, którzy jednak czasami uzyskują dyspensę od wyższego lekarza, zawiadowcy spraw płciowych, podległego ministrowi miłości. Sodomici muszą przez dwa dni nosić buty zawieszo — 62 — ne u szyi, na znak, że odwrócili porządek natury i niejako nogi przenieśli na głowę. Niepoprawni karani są surowiej—nawet śmiercią. Natomiast ci, którzy pozostali niewinnymi do 21 roku, a jeszcze bardziej do 27, doznają wielkiej czci i sławieni bywają w pieśniach na zebraniach publicznych. Przy ćwiczeniach gimnastycznych mężczyźni i kobiety występują nago i wtedy inspektorowie oceniają ich budowę i określają, które pary są do złączenia najodpowiedniejsze. Duże i piękne kobiety dostają się wielkim i dobrze zbudowanym mężczyznom, tłuste — chudym; przeciwnie, smukłe — tęgim, ,,ażeby z mieszaniny temperamentów wyszła dobrze ukształtowana rasa". Plato rozdziela kobiety przez losowanie i ażeby piękne nie dostały się mężczyznom brzydkim, radzi usuwać takie wypadki podstępem. U słoń-czyków jest to niepotrzebne, gdyż tam skutkiem wykształcenia fizycznego ciał nie ma brzydkich. Śmiercią byłyby ukarane te, któreby się malowały, podwyższały sandałami i nosiły długie suknie dla zakrycia nóg. W sypialniach stoją piękne posągi sławnych ludzi, w które kobiety się wpatrują. Obcowanie małżonków może odbywać się tylko co trzy dni, po wzięciu kąpieli, na-leżytem strawieniu pokarmów i modlitwie. Sypiają w dwóch oddzielnych pokojach, których drzwi otwiera matrona, o pewnej godzinie, oznaczonej przez lekarza i astrologa. Uważanoby to za wielkie przewinienie, gdyby rodzice na trzy dni przedtem zmazali się jakimś złym czynem i nie pojednali z bogiem. Rządcy państwa, wszyscy księża i urzędnicy zajęci nauką muszą zachowywać dłuższą wstrzemięźliwość. „Natężone bowiem myślenie osłabia w nich duchy życia, mózg ich nie może działać z całkowitą energią i dlatego miewają często lichych potomków. Ażeby temu zapo-biedz, otrzymują oni silne i piękne kobiety, a jeżeli są popędliwi, ruchliwi, pohopni do czynu — tłuste i flegmatyczne. — 63 — Kobieta bezpłodna z jednym mężczyzną przechodzi do drugiego; gdy i z tym nie ma dzieci — „staje się wspólnem dobrem mężczyzn." Kobiety brzemienne podlegają szczególnym przepisom co do ruchu, jedzenia i zajęć. Karmią same niemowlęta w osobnych zakładach. Dzieci, odstawione od piersi, powierzane są opiece dozorców i dozorczyń, a dwuletnie rozpoczynają naukę między murami. Imiona nie są nadawane im przypadkowo, lecz Metafizyk nazywa każde według jakiejś wybitnej właściwości: Piękny, Nos, Chudy, albo w późniejszym wieku: Malarz, Wielki, Mężny i t. p. Słończycy nie wstydzą się żadnych usług i nie znają pychy. Każda naturalna funkcya ciała jest, według nich, równie zacna, czy ona odbywa się zapomocą oczu lub nóg, czy jakiegokolwiek innego organu. "Wystarczając sami sobie, chociaż pracują tylko cztery godziny dziennie, nie utrzymują niewolników. Wyrzucili wszystkie gry, przy których trzeba siedzieć (szachy, kości) i oddają się tylko wymagającym ruchu. Oprócz starców każdy jest czemś zajęty, nawet kalecy. Kto stracił oczy lub ręce, służy państwu uszami lub głosem. Chociaż wszelkie rodzaje pracy są szanowane, tem więcej, im są cięższe, szczególnem jednak uznaniem cieszy się rolnictwo. Wraz z żołnierstwem i hodowlą bydła musi je znać każdy. Pola pozostają ciągle pod opieką wojska lub stróżów. Mierzwy do nawożenia ich słończycy nie używają, sądzą bowiem, że ona psuje nasiona i szkodzi ziemi tak, jak malowanie twarzy szkodzi kobiecie. Przyśpieszają zaś kiełkowanie i podnoszą płodność nasion zapomocą tajemnych sposobów zawartych w osobnej książce (Geor-gica). Hodowlę zwierząt domowych prowadzą z wielką starannością według rad astrologii. Wynaleźli wóz z żaglem, zużytkowywującym wiatr jako siłę pociągową, są pomysłowymi mechanikami i biegłymi marynarzami. Znają nawet sztukę fruwania w powietrzu. Ponieważ po — 64 — siadają nadmiar wszystkich produktów, więc prowadzą nimi rozległy handel zewnętrzny, wyłącznie zamienny. Są ludem spokojnym, muszą jednak czasem prowadzić wojnę. Me tylko wszakże dla tego celu, ale dla uniknięcia zniewieściałości kształcą się w sztuce wojskowej—zarówno mężczyźni, jak kobiety. W bitwach są mężni, śmierci się nie boją, gdyż wierzą w nieśmiertelność duszy. Biorą z sobą na wojnę uzbrojonych chłopców, ażeby ich wcześnie oswoić z widokiem krwi. Kto pierwszy wszedł na mury nieprzyjacielskie, otrzymuje potem jako nagrodę wieniec z trawy; kto uratował życie towarzyszowi boju — wieniec z liści dębowych; kto zabił tyrana — zaszczytne imię. Przeciwnie, tchórz, uciekający z pola bitwy, karany bywa śmiercią; odmawiający pomocy towarzyszowi — chłostą; nieposłuszny — pożarciem przez dzikie zwierzęta. Zwyciężonemu nieprzyjacielowi zwykle przebaczają; czasem jednak każą natychmiast burzyć jego mury i tracić najwinniejszych. Przy bramach miasta stoją ciągle straże — w dzień kobiety, w nocy—mężczyźni. W Państwie Słońca niewiele jest praw. Wyryte one są na spiżowych tablicach, zawieszonych w świątyni na kolumnach, przy których zasiadają sędziowie, osobni do rozmaitych rodzajów przestępstw; sądzi zaś każdego słoń-czyka jego urzędowy przełożony. Więzień niema, oprócz aresztu dla buntowników, jeńców i t. p. Proces odbywa się ustnie w obecności ministra siły. Kary polegają na-odwecie: zabójstwo pociąga za sobą śmierć, od której uwolnić może tylko Kapłan-Słońce. Ale występki przeciwko społeczeństwu, bogu i wyższej zwierzchności nie podlegają ułaskawieniu. Wyroki wykonywa lud—zapomo-cą miecza lub kamienowania, które rozpoczynają oskarżyciel i świadkowie. Czasem skazany otrzymuje pozwolenie odebrania sobie życia; wtedy otacza się woreczkami prochu i zapala je. Nikt jednak nie może być stracony, dopóki sam nie wyzna, że powinien umrzeć. Osądzeni bluźnier — 65 — cy mają prawo wyjaśnić publicznie przed ludem powody swoich twierdzeń; jeśli on je uwzględni, idą tylko na wygnanie. Najważniejszym i najbardziej uwładnionym stanem jest kapłański, z którego wychodzą wyżsi dostojnicy państwa. Czuwa on nad czystością dusz i cnotliwoscią czynów. Każdy słończyk spowiada się swojemu zwierzchnikowi, ten zaś jednemu z triumwirów, ciężkie zaś przewinienia, nawet cudze, komunikuje Słońcu, który tym sposobem wie o wszystkich wykroczeniach przeciw ogółowi i złożywszy ofiarę bogu, w uroczystej spowiedzi wyznaje bezimiennie grzechy całego narodu. Ofiara polega na tem, że ktoś z pobożnych kładzie się dobrowolnie w świątyni na stole, wciągniętym zapomocą sznurów przywiązanych na rogach i windy pod mniejszą kopułę. Tak zawieszony pości przez 20 lub 30 dni, dostając trochę pożywienia od księży, mieszkających w górze. Po skończeniu pokuty zostaje kapłanem lub wraca do spółoby-wateli, którzy czczą go do końca życia. Słończycy wierzą w jednego boga, który głównie objawia się w słońcu oraz w aniołów, którzy przebywają w gwiazdach. Eeligia ich, stanowiąca mieszaninę bra-minizmu z pitagoreizmem zbliża się do chrzecijaństwa, które według nich również opiera się na prawach natury i ,,co najwyżej dodało do nich sakramenty." W budynkach, przyległych do świątyni, mieszka 24 kapłanów, którzy cztery razy na dobę śpiewają psalmy, a zajmują się głównie badaniem wpływu gwiazd na sprawy ludzkie. Wiedzą też oni dokładnie, zarówno co się stało, jak co się stanie we wszechświecie. Zatopieni ciągle w nauce, wychodzą z domu tylko dla jedzenia, a obcują z kobietami tylko dla zdrowia. Jeden słończyk znajduje się zawsze przy ołtarzu świątyni, zmieniany co godzinę. Są cztery dni uroczyste w roku, kiedy słońce wstępuje w znak Raka, Wagi, Koziorożca i Byka. Wtedy odbywają się przedstawienia pięknych Utopie. 5 — 66 — dramatów. Również świętym jest każdy nów i pełnia, a także rocznica założenia miasta. Wszyscy odmawiają w dzień modlitwę, zwracając się kolejno w cztery strony nieba. Poeci sławią wielkich mężów, ale kłamliwe pochwały są zakazane. Nikomu nie wolno stawiać pomnika za życia. Campanella przyznaje się, że, pisząc swoje dzieło, miał przed oczyma Platona i Morusa. Gdy jednak wiele pomysłów szczegółowych pożyczył od drugiego, ogólnym duchem okazał większe powinowactwo z pierwszym. Civitas solis jest politeją teokratyczną. Ta sama w niem drobiazgowa reglamentacya spółżycia ludzkiego, ten sam suchy i twardy racyonalizm przepisów i urządzeń, to samo wystudzenie uczuć, ta sama niewola. Zamiast uprzy wilejowanych stróżów mamy tu uprzywilejowanych ka płanów; zamiast wielkich koszar — wielki klasztor. Je dyna zasadnicza — i niewątpliwie ważna — różnica po lega na zniesieniu odgraniczonych klas społecznych i za warciu wszystkich w jednym ustroju, na większem zde-      mokratyzowaniu i uprawnieniu ogółu. Jest to znaczny postęp nawet odnośnie Morusa, który zachowywał je szcze niewolników i parobków, przywiązanych do zie mi. Człowiek, który większą część życia przepędził w kla sztorze lub w więzieniu, gdzie wszystko porusza się w sta łych fugach i oznaczonych kierunkach, musiał uledz wpływowi surowego i ścisłego ładu i wyrobić w sobie upodobanie reglamentatora; człowiek, który całe życie spędził nad książkami, musiał przypisywać uczonym naj większą zdolność rządzenia; człowiek wreszcie, który do śmierci nie przestał być wierzącym księdzem, musiał po stawić kapłanów na czele państwa. Jak Plato, widział on w wiedzy najwyższą instancyę do rozstrzygania wszel kich spraw świata, jedyną potęgę, umiejącą nadać im bieg właściwy. Istotnie zdobył ogromną. Gdy sędziowie zapytali go, skąd zebrał tyle wiadomości, odrzekł dum nie: „Na uczenie się więcej zużyłem oleju, niż wy wy « — 67 — piliście wina." Była to wszakże erudycya przeważnie teologiczno-astrologiczna ze skłonnością ku pitagoreiz-mowi. „Słończycy — powiada on — chwalą Ptolomeu-sza i podziwiają Kopernika, ale przenoszą nad nich Fi-lolausa i Aristarcha (astronomów greckich), gdyż jeden rachuje kamykami, drugi — grochem (?), żaden przedmiotami, przeto puszczają w obieg monetę urojoną, zamiast rzeczywistej." Według niego wszystkie czyny i wypadki zależą od układu planet, z których też można wyczytać najdokładniej przeszłe i przyszłe dzieje świata. Dlatego kapłani, zajmujący się astrologią, są głównymi doradcami i wyrocznikami społeczeństw. Oni orzekają, kiedy należy siać, kiedy małżonkowie winni zbliżać się do siebie i t. d. Składając od czasu do czasu pokłon religii chrześcijańskiej, najchętniej puszcza Cam-panella swoją fantazyę po szlakach naiwnego animizmu i kabalistyki. ,,Słończycy — mówi on — przyjmują dwie zasadnicze przyczyny rzeczy ziemskich: słońce jako ojca i ziemię, jako matkę. Powietrze uważają za nieczystą część nieba, a wodę — za pot ziemi"... A dalej : „Podług ich mniemania, świat jest ogromem, w którego wnętrzu my żyjemy, jak robaki w naszym brzuchu... Umieją odwracać zły los, który im grozi ze strony gwiazd. Jeżeli następuje złowrogie zaćmienie słońca, pojawi się złośliwa kometa i t. p., zamykają zagrożonego przez nią w białym domu, napełniają powietrze wonnościami i rozpylonym octem różanym, zapalają siedem gromnic z wosku aromatycznego, odgarniając i wyklinając tym sposobem nasiona zarazy spadające z nieba." W dwie główne kolumny Państwa Słońca, na których zresztą wspierają się zwykle budowy utopijne, mianowicie we wspólność własności i kobiet, uderzyły gromy spółczesnych. Campanella odparł je w trzech pismach, zawartych w jego dziele Politica. Powołując się na filozofów starożytnych i Ojców kościoła, broni — 68 — on swego stanowiska twierdzeniem, że rodzina i własność prywatna najbardziej przyczyniają się do rozwinięcia egoizmu i występków, a bynajmniej nie osłabiają spójni uczuciowych między ludźmi. Czyż koniecznie — dowodzi on — musimy być złączeni krwią z tymi, których miłujemy? W takim razie powinnibyśmy kochać robactwo, które żyje na naszem ciele. Natura sprzeciwia się tylko związkowi płciowemu z matką, dopuszczając wszelkie inne w obrębie pokrewieństwa (np. z siostrą); nie ogranicza również ilości posiadanych kobiet. Zakazuje tego nie ona, lecz ustawy. Ponieważ zaś Państwo Słońca jest zorganizowane według praw natury, więc w niem takie stosunki są dozwolone. Jakób pojął dwie siostry, Dawid miał pięć kobiet, Salomon pięćset, prawie wszyscy patryarchowie mieli po kilka. Wszystkie zwierzęta z wyjątkiem turkawek, mają po wiele samic. Dziki gołąb znowu parzy się tylko ze swoją siostrą. Zresztą słończycy nie posiadają ani jednej, ani wielu kobiet, ale gdy nadejdzie przepisany czas, łączą się z niemi „według reguł filozofii i astrologii." Campanella, który uczył się ,,praw natury" od obu tych mistrzyń, przeoczył, że u zwierząt natura bynajmniej nie sprzeciwia się nawet związkom z matkami i że wyprowadzanie z niej powinności moralnych jest niewłaściwe i ryzykowne. Dogmatyk, który całą wiedzę ludzką zawarł w „jednej księdze", mógł dla ruchu myśli wynaleźć tylko zegar a dla życia społecznego — tylko plaster komórek pszczelnych. Dochowały się jego wiersze, w których uświadamia lud, że do niego wszystko należy między niebem a ziemią, ale on o tem nie wie, sam się gnębi i okajdania, że odurzony napojem, który mu przygotowują panowie, zgłupiał i jak nierozumne zwierzę pozwala się prowadzić słabemu dziecku, kamienując tych, którzy mu odsłaniają jego prawa. Ale ani kropli tego żaru nie wpuścił w kamienne żyły swego teokratycznego Minotaura. — 69 — W porównaniu z Utopią Morusa przedstawia P a ń-stwo Słońca formę socyologicznie niższą. Jest to płód umysłu opętanego przez złe duchy nauki i wyobraźni rozgorączkowanej udręczeniami długiej samotności mnicha i więźnia. Jego wiedza ekonomiczna, bez której niepodobna organizować spółżycia ludzkiego, jest maleńka. Najważniejsze jej zagadnienia rozwiązuje on ogólnikami. O złocie i srebrze umie powtórzyć tylko słowa Morusa, który je przeznaczył do wyrobu zwyczajnych naczyń, a o pieniądzach wspomina zaledwie, że „słończy-cy je znają i posiadają", lecz nie używają. Co w jego urojonem państwie jest żywotne, to od poprzedników pożyczone, a co jest oryginalne, to z nielicznymi wyjątkami martwe. "Wobec bardzo szczupłego wówczas materyału etnologicznego, zebranego przez podróżników od wyprawy Kolumba, wątpić należy, ażeby Campanella znał teokratyczny ustrój państwa Inków w Peru i według niego ułożył swoją Civitas solis. Raczej przypuszczać można, że ona była jego własnym wytworem, zwłaszcza że w innej pracy De monarchia hispanica naszkicował plan zjednoczenia wszystkich ciał politycznych pod berłem papieża. Jedna wszakże jego reforma zawiera ideę żywotną i płodną, mianowicie kształcenie dzieci metodą poglądową, któremu on pierwszy nadał wielkie znaczenie. Dla nas osobliwie jeszcze godnem uwagi i pamięci w jego dziele jest to, że dwukrotnie dotknął swą myślą Polski. Mianowicie z niewieścich znaków niebieskich wyprowadził panowanie u nas królowej Bony i między językami, których się uczą dzieci w Państwie Słońca, wymienił polski. Nie uwierzyłby, gdyby mu astrologia była przepowiedziała, że po trzystu latach język ten będzie wygnany ze szkoły na ziemi polskiej i że mówiący nim będą odbywali nieme wiece. Tego żadne znaki na niebie i ziemi wtedy nie wróżyły, a nawet sam bóg-słońce, który tyle zmian widział i przewidywał, nie — 70 — przypuszczał w XVII wieku, że XX zejdzie o kilka stopni niżej poziomu jego tolerancyi. Pomysł Campanelli zapłodnił ubogą wyobraźnię pastora szwabskiego, znanego z innych prac w literaturze niemieckiej, Jana Andreae (1586—1654), który — jak się wyraża Vogt — katolickie Państwo słońca przetłumaczył na język protestancki p. t. Opis rzeczpospolitej chrystyanopolitańskiej*). Już sama różnica umysłów i temperamentów między płomiennym i buntowniczym włochem a spokojnym i zrównoważonym niemcem odbiła się niekorzystnie na kopii w stosunku do oryginału. Nadto wiele rysów tego ostatniego zbyt raziło teologa, wychowanego w szkole Kalwina; więc je złagodził lub innymi zastąpił i napisał długi, nudny, nieco zręcznemi parabolami urozmaicony morał. Opowiadający dostał się również z rozbitego okrętu na nieznany ląd, gdzie krajowcy po starannej rewizyi co do ciała i obyczajów przyjęli go życzliwie i zaprowadzili do miasta Chrystyanopolisu, zbudowanego podobnie do stolicy słończyków. W środku jego prawidłowej (przedstawionej na rysunku) figury stoi ogromna świątynia, jako serce społeczności. Znajduje się w niej tylko krzyż. Mieszczą się tam sale do zebrań wyborczych i ustawodawczych. Ludność jest szczęśliwa, ale głównie dzięki bo-gobojności. Trzy razy dziennie odprawia ona obowiązkowo modły publiczne. Własność jest wspólna, ale małżeństwo monogamiczne zachowane. Pojedyńcze rodziny mieszkają w domach wskazanych przez władze i często zmienianych. Środków do zaspokojenia potrzeb dostarczają im magazyny społeczne, w których składa *) Reipublicae Christianopolitonae descriptio, 1614. Przekład nie miecki 1741. Książka ta ukazała się wcześniej, niż dzieło Campa nelli, ale Andreae miał je w rękopisie, który długo krążył, zanim został wydrukowany. Porów. Voigta, 73, Klainwachtera, 55, Schlaraf, pol. 186 i n.  , — 71 — ne są wszystkie wyroby i materyały surowe. Każdy obywatel zajmuje się tem, co mu wyznaczą urzędnicy, bądź łącznie z innymi, bądź osobno. Mężczyźni spełniają roboty cięższe, kobiety lżejsze. Dzieci od szóstego roku życia przechodzą do zakładów wychowawczych. Chłopcy i dziewczęta (osobno) odbierają jednakie wykształcenie — chrześcijańskie. Oprócz bojaźni bożej i moralności, uczą się języków: łacińskiego, greckiego i hebrajskiego dla wyćwiczenia umysłu. Istnieją też szkoły wyższe. Pieniądze, niepotrzebne w stosunkach wewnętrznych, używane są tylko w zewnętrznych. W Metafizyku państwa słońcowego (rozszerzonym później przez Campa-nellę w projekcie monarchii ludów, zrzeszonych pod berłem papieża) tkwiła idea teokracyi katolickiej, na którą protestant zgodzić się nie mógł; odciął więc szczyt piramidy i zamiast niego ustawił na wierzchołku Chrystya-nopolisu trzech ministrów, którym rozdał najwyższe godności i dostojne żony: Arcykapłana z Sumieniem, Ar-cysędziego z Eozwagą i Arcymędrca z Prawdą. Voigt mniema, że utwór Andreae'a jest raczej pouczającą alegoryą, niż utopią społeczną. Zawiera ona bowiem obok moralistyki humor, wyrażający się czasem w udatnych parabolach. Oto jedna z nich. Prawda, prosta i wolnomyślna bogini, chodziła między ludźmi, wytykając im błędy i brzydotę. Eozgniewani, płacili jej za to nie tylko złorzeczeniami, ale nawet biciem, tak że jej ciało pokryte było napuchlinami, pręgami i sińcami. W tym stanie spotkał ją bajkopisarz Ezop, któremu się użaliła: Gdy milczę, Bóg jest ze mnie niezadowolony, a gdy mówię, ludzie mnie biją.—Tak — rzekł Ezop — ale dlaczego chodzisz naga, zamiast się ubrać w szatę bajki? Gdybyś to zrobiła, spełniłabyś obowiązek względem Boga i ludzie by cię nie bili. Opowieść ta rzuca światło na cel napisania Chri-stianopolisu. Marzenia Campanelli i Andreae'a urzeczywistniły — 72 — się szybko, chociaż, zdaje się, bez ich wpływu. Podobno, kiedy pierwszy z nich w więzieniu neapolitańskiem pisał swoje Państwo słońca, dwaj jego rodacy, Ca-taldino i Maceta, opracowali statut państwa jezuickiego. Do Paragwaju, zdobytego przez hiszpanów (1515 r.), zaczęli wsuwać się jezuici, którzy przy końcu XVI w. utworzyli tam kilkadziesiąt misyj religijno-gospodarczych, zamkniętych przywilejem, dopuszczającym do nich tylko krajowców. Misye te, podzielone na 31 okręgów, składały się z jednorodnych osad. Każda posiadała miasto zabudowane według tego samego planu: w środku chat kościół, obok niego kolegium „ojców", magazyny i warsztaty. Ulice, zakończone kaplicami, biegły w kierunkach równoległych, a całość stanowiła kwadrat, otoczony płotem kaktusowym. Po za nim rozciągały się pola i ogrody. Świadectwem zręczności jezuitów jest fakt, że zaledwie stu ich panowało nad 300,000 rodzin. We wszystkich wiązaniach tej organizacyi społecznej stosunki ekonomiczne były ściśle splecione z religijnymi. Codziennie przed wschodem słońca dzieci zbierały się w kościele na śpiew i modlitwę, poczem następowała msza dla dorosłych. Za każdym razem liczono obecnych. Dzień kończono również modłami. W święta odbywały się uroczyste nabożeństwa. Posty i umartwienia ciała przeprowadzone były z wielką surowością, zwłaszcza że krajowcy poddawali się im bez oporu. Jedni stali rozkrzyżowani całemi godzinami, drudzy wciskali sobie na głowy korony cierniowe, inni biczowali się aż do krwi. Stosując zasadę, że „trzeba im wiarę wpajać przez oczy", posługiwano się sztuką. Podczas gdy mieszkania pozbawione były ozdób, kościoły budowano i upiększano artystycznie, oddziaływano piękną muzyką, a nawet tańce i widowiska teatralne, urządzane na cześć Matki boskiej i św. Ignacego (Lojoli), zużytkowywano dla celów religijnych. Z wielką przebiegłością stłumiono chciwość i ułatwiono sobie wyzy — 73 — skiwanie dzikiego ludu przez szczególny komunizm. Wszystko było własnością Boga (czyli jezuitów), a ludzie mieli tylko prawo użytkowania z niej. Jeżeli zaś im pozwolono coś zachować dla siebie, to zwykle takie rzeczy, które nie miały dla nich żadnej wartości (np. kobiety mogły brać sobie przy zbiorze bawełnę dla sporządzenia sukien, których nie potrzebowały). Każdy robotnik rolny dostawał parę wołów. Często zdarzało się, że przychodził z doniesieniem, iż mu zjadł je tygrys. Ponieważ wiedziano, że tym tygrysem był on sam, więc dostawał baty i nowe woły. Zarząd nie czuł dotkliwie tych strat, gdyż niektóre misye posiadały pół miliona sztuk bydła. Praca rękodzielnicza była uregulowana pod dozorem jezuitów. Handel prowadzono tylko zewnętrzny, rozumie się, na ich korzyść; wewnątrz odbywała się bezpieniężna wymiana produktów, zresztą bardzo ograniczona. O rezultatach tego pozornego komunizmu, przynoszącego zakonowi ogromne bogactwa, ciemni indya-nie nie mieli żadnego wyobrażenia. Odpowiednia tresura, zwana wychowaniem, utrzymywała ich starannie w pożądanej nieświadomości. Wykształcenie polegało na nauce religii; zdolniejsi uczyli się czytania, pisania i nieco łaciny. Cała literatura ograniczała się do paru książek religijnych w języku miejscowym. Po lekcyach wyprowadzano gromady młodzieży do robót w polu. Co tydzień każdy oddział pracujących otrzymywał świętego jako patrona. W jednej z osad dzieci, zbuntowawszy się, uciekły do lasu w górach, gdzie, kradnąc krowy w okolicy, przebyły kilka miesięcy. Me zapomniały wszakże o swych świętych, którym zbudowały kapliczki i czciły ich procesyami. Wychowanie kończyło się małżeństwem, dla chłopców w 17, dla dziewcząt w 15 roku życia. Stosunki małżeńskie były tak uregulowane, że nawet dzwonkiem dawano im w nocy sygnały. Z zadziwiającą uległością zginali indyanie karki pod jarzmo, całując ręce, które ich smagały. Jezuici nie pozwo — 74 — lili żadnemu z nich wydobyć się z niewoli na wyższe stanowiska; tylko najlepiej wytresowanych mianowali dozorcami, którym ustępowali część swej surowej władzy i którzy — jak to zwykle bywa — przewyższali zwierzchników w okrucieństwie względem swego ludu. Gdy Hiszpania i Portugalia zawarły umowę (1750), rozgraniczającą ich posiadłości w Ameryce południowej, obszar tego szczególnego państwa dostał się Portugalii. Jej energiczny minister Pombal, odkrywszy to gniazdo, postanowił je zniszczyć. Jezuici spróbowali walki, ale nie mogli się oprzeć ani sile rządu, ani wzburzonej opinii publicznej narodu. Pewnego dnia (1768) zostali wszyscy aresztowani i wywiezieni, a ich osady skonfiskowane. Wkrótce potem zakon Lojoli został przez papieża rozwiązany. *) Stuletnie istnienie państwa jezuickiego w Paragwaju stanowi swem długiem trwaniem i pomyślnością wyjątek w dziejach gmin komunistycznych. Później zbadamy przyczyny większej spójności i żywotności, opartych na gruncie religijnym. Tu tylko należy zwrócić uwagę, że właściwie państwo to nie było ustrojem komunistycznym, lecz teokratyczną spółką przedsiębiorców, którzy zamienili dziki lud na swych niewolników, utrzymywanych w komunizmie wyznaczonych im środków spożycia. Jak zobaczymy jeszcze w dalszym ciągu, sam fakt realnego upostaciowania się na pewien czas jakiejś kon-cepcyi społecznej, nie zdejmuje z niej znamienia utopijności, nie zdejmuje go również z państwa jezuickiego w Paragwaju. Ale państwo to, zarówno jak teokra-tyczne rusztowanie w rodzaju Campanelli, należy do utopij uwsteczniających rozwój ludzkości. Chociaż więc jest ono ciekawem doświadczeniem historyi, pozostanie *) Najobszerniej J. Pfotenhauer, Die Missionen d. Jesuiten in Paraguay, 1892 — Schlaraf polit. 112—119. — 75 — w jej popiołach i prawdopodobnie już nigdy na wyższym poziomie kultury z nich Feniksem się nie odrodzi. Jest to omszały pomnik cmentarza dziejów, przy którym wzdychają i modlą się tylko smutni wielbiciele dawno umarłej przeszłości. V. BACO. WINSTANLEY. HARRINGTON. FOIGNY. VAIRASSE. GRAND. „OPHIR". FENELON. RAMSAY. TERASSON. GAUDENTY LESZCZYŃSKI. HOLBERG. W ułamkowym dyalogu Krytyasz zestawia Plato Ateny z państwem wyspy Antlantis. na 900 lat przed Solonem. Wyspa ta była długo przedmiotem domysłów i poszukiwań, aż nareszcie wynurzyła się w wyobraźni F. Bacona, jako Nowa Atlantis (1626), która miała być siedliskiem urojonej społeczności. Mówię: miała, gdyż obok powinowactwa w nazwie, łączy się fan-tazya wielkiego myśliciela z utworem Platona jeszcze i tą wspólnością, że pozostała również niedokończona. Zawiera ona wszakże jeden pomysł bardzo oryginalny w stylu Bakonowskim, pozwalający odgadnąć, co było fundamentem tej utopii. Opowieść zaczyna się nie-śmiertelną bajką o katastrofie na morzu i wylądowaniu rozbitków na wyspie, zwanej przez krajowców Ben-zalem. Ci, otrzymawszy zapewnienie, że przybysze są chrześcijanami i nie trudnią się korsarstwem, dają im owoc, podobny do pomarańczy, zabezpieczający przeciwko chorobom zaraźliwym i pozwalają zostać przez sześć tygodni. Śród niebudzących podziwu urządzeń uderza gości swą wspaniałością wielka instytucya państwowa—,,Skarbiec nauk", założony przed 19 wiekami przez pierwszego prawodawcę wyspy, Salomona. Jest to wszechnica, w której skupiają się pracownie dla badań we wszystkich dziedzinach wiedzy przyrodniczej. Oprócz pracujących na miejscu posiada ona kilkunastu agentów — 76 — zagranicą—„nabywców światła", którzy jej przysyłają zdobycze naukowe, gdzieindziej dokonane. Idea takiego „Skarbca" jest rzeczywiście imponująca i poniekąd została urzeczywistniona w wielkich, hojnie uposażonych instytucyach amerykańskich. Kirchenheim zaznacza, że. w rok po wydaniu N. Atlantydy założona została Akademia francuska, a w 30 — Towarzystwo Królewskie w Londynie. Świadczy to niewątpliwie, że w łonie owej epoki myśl Bacona dojrzała, ale nie zrodziła się w marzonych przez niego rozmiarach. Dwóch kanclerzów angielskich, snujących utopie w ciągu jednego stulecia — widok to niezwykły i znamienny. Dowodzi on, do jakiego stopnia życie Anglii sprzyjało takim tworom i jak głęboko jej naród przeniknięty jest duchem postępu, jeśli takie śmiałe, w istocie swej burzycielskie rojenia oplatały umysły na najwyższych stanowiskach państwa. Odmienną drogą chciał zaprowadzić ludzkość do szczęścia inny utopista angielski Gerard Winstanley w dziele Prawo wolności.*) Ustala on przedewszystkiem fakt, że nagłe przekształcenie organizacyi politycznej (np. monarchii na rzeczpospolitę) nie przetwarza stosunków ekonomicznych, które pozostają w swym dawnym układzie, z tą tylko różnicą, że ciemięstwo i wyzysk odbywają się pod innym tytułem. Trzeba więc usunąć ich źródło, a jest nim według Winstanleya handel. Dlatego kupno i sprzedaż powinny być zakazane pod karą śmierci, jako nieoparte na prawie natury, nadają-cem słuszność wszystkim ludzkim czynom i urządzeniom. Zakaz ten szczególną surowością winien dotyczyć ziemi. Samo usiłowanie kupna-sprzedaży czegokolwiek podlegałoby karze 12 miesięcy więzienia, a odnośnie ziemi — tyluż miesięcy ciężkich robót z dodatkiem piętna na czole. Wyjątek stanowiłyby tylko towary wy *) Law of Freedom, 1652. — 77 — wożone i przywożone z zagranicy, ale i te byłyby nabywane na rachunek państwa. Dwa magazyny, z których jeden zawierałby materyały surowe, a drugi ich przetwory, dostarczałyby wszelkich środków do zaspokojenia materyalnych potrzeb życia rodzin, istniejących w dotychczasowej postaci, opartej na małżeństwie mo-nogamicznem. Przedmiotem kupna-sprzedaży nie może być również prąca. Jeśli wszakże ktoś nie zdoła sam produkować, właściwi dozorcy dają mu pomocnika z młodych ludzi, przeznaczonych do tego użytku. Religię usunął Winstanley z lekceważeniem na bok, uważając ją za podstępny wymysł księży dla odwrócenia ku niebu uwagi ciemnych biedaków, ażeby nie dostrzegali swych krzywd, i nie buntowali się przeciwko ich sprawcom. Później wszakże zeszedł z tego radykalnego stanowiska i zajął przeciwne śród kwakrów. Dzieło jego, które przesunęło się przed spółczesnością bez rozgłosu i szybko zatonęło w niepamięci, nie stanowi wykończonego obrazu utopii, lecz jest raczej rozprawą socyologiczną. Łatwo dostrzedz, że plan mostu, którym Winstanley próbował połączyć oba brzegi przepaści, nie wytrzymuje ciężaru życia, i zbudowany, załamałby się odrazu. Burza, śród której spokojnie krocząca w postępie, monarchiczna Anglia zaprowadziła króla na szafot, kiedy „lord-protektor" targał ją wybuchami swego demonicznego charakteru, ta wielka burza musiała mocno pobudzić do rozmyślań naród, obdarzony potężnym zmysłem samozachowawczym i reformatorskim. Jakób Har-rington (1611—1677), naprzód przyjaciel straconego Karola I, a potem czciciel zwycięskiego Cromwella, uważał się za wynalazcę takiej oprawy politycznej dla społeczeństwa, która mu zapewni pomyślny rozwój i uchroni od przesileń. W petycyi do parlamentu, w nowozało — 78 — żonym klubie (Rota), a nadewszystko w dziele Ocea-na przedstawił on wzór organizacyi państwa. Uwięziony po upadku Cromwella, dotknięty szkorbutem, podobno zatruty, zmarł w obłąkaniu. Mają zapewne słuszność ci, którzy przypuszczają, że nie trucizna, ale sama natura rozstroiła umysł Har-ringtona. Jego bowiem Oceana*), która wywołała w literaturze długi szereg krytyk i objaśnień, jest ogromnym magazynem wiadomości o najrozmaitszych państwach i konstytucyach, w którym śród bezładu i mroku od czasu do czasu wybłyskują światła genialnych spostrzeżeń. Komentatorowie (a głównie Toland), ułożyli słownik, tłómaczący znaczenie zagadkowych nazw, określeń i przenośni. Alegoryczna szata osłania Anglię, którą zresztą dostrzedz można już w godle ze znanego wyrażenia, umieszczonem na czele książki: de te fabula nurratur (o tobie bajka mówi), chociaż godło to możnaby dać wszystkim jej utopiom, mimo swej powszechności, mającym głównie na widoku własną ojczyznę. Harrington stawia zasadę, która później wystąpiła w „ma-teryalistycznem pojmowaniu dziejów", spółcześnie zaś zwracała się przeciw ,,prawodawstwu natury", mianowicie, że w ustroju państwa odbijają się stosunki własności. Chcąc usunąć niesprawiedliwość w pierwszem, trzeba zmienić drugie. Ażeby ani jednostka, ani klasa społeczna nie mogła przygniatać swem bogactwem masy ludowej, należy nakreślić własności granicę. Tą granicą jest 2,000 f. szt. (20,000 rb.) dochodu rocznego z ziemi. Większy majątek musi być dzielony między dzieci dopóty, dopóki nie zejdzie do tej miary. Drugie wyrównanie niesprawiedliwości społecznej polega na częstej zmianie obsady urzędów, pozwalającej wszystkim stronnictwom posiadać przedstawicieli w parlamencie *) The Commonwealth of Oceana, 1656. Późniejszy wyciąg z tego dzieła: The Art of Lawgiving. — 79 — i administracyi. Ciała prawodawcze składają się: z Senatu (300 czł.), wybieranego przez obywateli, mających dochodu po nad 100 f. szt. i reprezentacyi ludowej (,,Pre-rogatywu" — 1050 czł.), wybieranej przez warstwy mniej zamożne. Oba na lat trzy. Ale maszyna wyborcza nie jest prosta, lecz bardzo skomplikowana, a przytem działa bez przerwy, gdyż musi wytwarzać coraz nowych funkcyonaryuszów publicznych. Harrington opisuje ją z nużącą drobiazgowością, nie pomijając nawet koloru gałek przy głosowaniu i porządku wrzucania ich w urny. Jak daleko posuwa zasadę częstych zmian w u-rzędowaniach, dość powiedzieć, że urządza kołowrót posłów za granicą, tak że każdy, przechodząc co dwa lata na inne miejsce, po ośmiu wraca do pierwszego. Zwierzchnie wodze rządu spoczywają w ręku wybieranych corocznie: lorda-strategika, lorda-mówcy i dwóch cenzorów oraz co trzy lata — komisarzów wielkiej pieczęci i skarbu. Olfeusowi Megaletorowi, wielkiemu prawo- -dawcy, który był twórcą tej konstytucyi, Oceana wzniosła w swym panteonie kolumnę z pełnym wdzięczności i czci napisem. Przelotnie tylko wspomnę o ramocie Gabryela Foi-gny p. t. Les aventures de Jacques Sadeur (1716 r.), która plącze się w niektórych opracowaniach dziejów utopii. Jej bohater, wyratowawszy się z wielu rozbić okrętu, po ostatniem porwany został przez olbrzymiego ptaka, który go uniósł w powietrze, a którego on podczas lotu zabił sztyletem i spadł z nim w morze. Płynąc na nieżywym, dotarł do Australii, o której opowiada prostoduszne bajdy. Jej mieszkańcy mają być tak rozumni i cnotliwi, że nie potrzebują rządu, własności, rodziny, nawet odzieży, co jest tem łatwiej zrozumiałe, że są dwupłciowi. Australia, poznana w początkach XVII w., ściągnęła ku sobie wyobraźnię utopistów. Ją też wybrał sobie — 80 — Denis Vairasse dla swej Historyi Sewerambów.*) Jest to utwór dużego wdzięku, pierwsza utopia, napisana z talentem powieściowym. I w niej rozbił się okręt, którego załoga, uratowawszy zapasy i czółna, wylądowała na nieznanej ziemi. Sposobami Robinsona urządzono osadę, ale natychmiast ukazała się nieśmiertelna kość niezgody: na 300 mężczyzn ' było tylko 74 kobiety. Przecięto spory i pretensye uchwałą, że tylko najwyżsi zarządcy kolonii będą posiadali własne żony, inni zaś jej członkowie muszą się podzielić resztą, tak że będą mieli wspólne, z prawem do nich, zależnie od stanowiska, przez pięć, cztery, trzy, dwa, a nawet jeden dzień na dziesięć. Rozstrzygnąwszy tę najtrudniejszą sprawę i ubezpieczywszy najkonieczniejsze potrzeby, wysłali brzegiem morza mały oddział na zwiady. Spotkał on ujście wielkiej rzeki, posunął się nią w górę i wpłynął w wielkie jezioro, gdzie z powodu zmierzchu zarzucił kotwicę i zanocował. Obudziwszy się rano, spostrzeżono wokoło liczne łodzie, a w nich dziwnie ubranych ludzi. Ci zaprowadzili ich do miasta. Po wzajemnych wyjaśnieniach i po uporządkowaniu wielu splątanych stosunków małżeńskich, których owoce już zaczęły dojrzewać, wędrowcy zostali przyjęci przez gościnny lud — Sewerambów. Otrzymali oni tę nazwę od pierwszego swego prawodawcy — „wicekróla słońca", Sevarisa, który przybył do Australii przy końcu XIV w. Pokonawszy dwa ludy tuziemcze, wzniósł świątynię i zwrócił się do słońca z mową, dotąd powtarzaną jako modlitwa. Odezwał się na nią głos *) Miał on (według przedmowy) powstać jakoby z notatek podróżniczych kapitana Sidena który po kilkunastu latach pobytu śród tego ludu, wracając do Holandyi, został przez anglików zraniony w kanale La Manche i przed śmiercią oddał rękopis niewy-mienionemu wydawcy a właściwie autorowi. Ustalono, że był nim Vairasse. Tytuł oryginalny: Histoire de Severambes, peuples qui habi-tent une partie du troisieme continent, communement appele la terre austra-le, 1677. — 81 — z nieba — bóg oświadczył, że będzie królem tego państwa, a Sevarisa mianuje swoim namiestnikiem. Sevaris uznał, że zło społeczne ma cztery przyczyny: dumę, chciwość, próżniactwo i wykroczenia płciowe. Przeciw nim też zwrócił swoje prawa. Pierwsze trzy tkwią głównie w nierówności ludzi skutkiem urodzenia i majątku; więc zniósł stany i własność, pozostawiając między obywatelami tylko te różnice, które wynikają z urzędów. Wprowadzony przez niego ustrój państwa łączy samorząd narodu z samowładztwem teokratycznego monarchy. Osady sewerambów składają się z wielkich, wygodnie urządzonych gmachów, zwanych osmazjami, z których każdy mieści w sobie tysiąc osób. Główne miasto Sevarinda posiada ich 267. Każda osmazja wybiera naczelnika, osmazjonta, który nią zarządza i jest członkiem Rady Głównej, rozstrzygającej ważniejsze sprawy państwa. Eada ta deleguje ze swego łona mniejszą, zwyczajną, w ten sposób, że 8 osmazjontów wybiera jednego brosmazjonta, 24 zaś najstarszych latami służby brosma-zjontów stanowi Senat. „Namiestnik Słońca", obdarzony władzą prawie nieograniczoną, wybierany jest losem z trzech kandydatów, zaleconych przez Radę Główną. Wszyscy sewerambowie od 14. do 49 r. życia bez ró żnicy płci odbywają powinność wojskową co trzy lata przez trzy miesiące. Wojsko podzielone jest na trzy kor pusy: jeden składa się z kawalerów, drugi — z panien, trzeci — z żonatych, przy których znajdują się również żony.     , . Każda rodzina zajmuje osobne mieszkanie i tylko obiady spożywa wspólnie ze wszystkimi członkami osma-zyi. Wszyscy muszą pracować. Dzień podzielony jest na trzy części po osiem godzin: pierwsza przeznaczona na pracę, druga — na wypoczynek fizyczny i zajęcia umysłowe, trzecia — na sen. Roboty ciężkie należą do niewolników, bądź kupowanych, bądź przysyłanych jako haracz przez pokonany lud sąsiedni. Utopie. — 82 — Wszelkie prace odbywają się zbiorowo pod przewodnictwem prefektów. Każda osmazja rolna zatrzymuje dla siebie potrzebną ilość produktów, a resztę składa w magazynie publicznym. Zawiadowcy pojedyńczych działów oddają zgromadzone materyały surowe do przetworu, następnie gotowe wyroby rozsyłają osmazjom w żądanej ilości, te zaś wręczają je rodzinom: dwa ubrania na rok, garnitur bielizny co trzy lata, trochę sprzętów domowych. Przedmioty zbytku nie istnieją. Ponieważ niema własności prywatnej, niema też trybunałów cywilnych. Karne są rodzajem sądów przysięgłych. Najsurowsze wyroki skazują tylko na więzienie. Ażeby nie przerywać związku z rodzicami, dzieci pozostają u nich do szóstego roku życia; ażeby zaś je zabezpieczyć od nadmiernej surowości lub rozpieszczenia i powierzyć kierownictwu ludzi zrównoważonych i bezstronnych — są następnie adoptowane przez państwo, podlegają wyłącznie jego władzy i wychowują się w zakładach pedagogicznych, chłopcy i dziewczęta osobno, chociaż kształcone jednako. Po czterech latach przenoszą się do osmazyj wiejskich, gdzie przez tyleż lat cztery godziny dziennie uczą się gospodarstwa rolnego i cztery. — w szkole. Potem przechodzą do innych osmazyj, gdzie kształcą się dalej teoretycznie i uzdatniają do rękodzieł — chłopcy do cięższych, dziewczęta do lżejszych. Młodzieńcy szczególnie uzdolnieni wstępują do najwyższych zakładów naukowych, w których, wolni od zajęć fizycznych, oddają się umiejętnościom i sztukom. Z nich wybierani są urzędnicy. Małżeństwo jest obowiązkowe od 18—60 roku życia dla kobiet, od 21 do 70 dla mężczyzn. Nieżonatym zabroniono używania napojów wyskokowych. Wogóle panuje monogamia, ale urzędnicy mogą mieć kilka żon, zwykli zaś obywatele zamieniać swoje za obustronną zgodą. Wolno im przytem utrzymywać dla siebie tyle niewolnic, ile im z prawa przypada żon. Panna, która po — 83 — mimo ofiarowania swej ręki (ona powinna się oświadczać) nie pozyskała męża, zostaje żoną jednego z wyższych urzędników. Stąd ich przywilej poligamii. Bogiem sewerambów jest słońce. Obchodzą oni cztery święta wesel, kiedy zawierane są związki małżeńskie, święto przyjęcia dzieci, święto wiosny i przesilenia letniego. Na trzy dni przed ostatniem gaszą wszędzie ogień, który zapalają od nowego słońca. Posiadają własny język, którego gramatykę ze słowniczkiem autor podaje. Jest to wytwór sztuczny, podobny w brzmieniach do Esperanta, chociaż w odmia-nach nie tak prosty. W poezyi nie używają rymów, gdyż wydaje się im to śmiesznem, ażeby w usta dziecka lub prostego człowieka wkładać mowę rymowaną. Jak dalece jest to lud dobrotliwy, przekonali- się przybysze z następującego wypadku. Pewnego razu ujrzeli wielkie zbiegowisko ludzi: okazało się, że miano publicznie biczować wiarołomną żonę. Wszystkich ogarnęła litość na widok kobiety, której delikatna skóra pękać będzie pod chłostą. I oto nagle zjawia się jej mąż, który oświadcza, że zastąpi ją w odcierpieniu kary—co według miejscowych praw jest dozwolone. Jakóż śród ogólnego wzruszenia oćwiczono go. Pomimo wszystkich rozkoszy życia, opowiadający znudził się tym rajem, chociaż miał w nim młode żony i szesnaścioro dzieci, i wrócił do ojczystego piekła, gdzie zostawił jedną. Autor dzieła Schral, polit. wydobywa z tego faktu morał, że człowiek w najidealniej-szem państwie tęskni do rzeczywistości. A gdyby to państwo było rzeczywiste? Po za kilkoma oryginalnymi pomysłami Historya Sewerambów nie wnosi do utopii pierwiastków nowych. Ale za to przewyższa wiele innych artyzmem. Epoka ,,króla słońca", epoka „oświeconego absolutyzmu" musiała rodzić utopie, wywodzące się od Cyropedyi Ksehofonta, a przedstawiające ideał monarchy. — 84 — Gdy jego wola była główną a dla wielu jedyną potęgą twórczą szczęścia narodów, bardzo naturalnie starano się obdarzyć ją wszystkimi pierwiastkami doskonałości. To złudzenie obniżało wartość filozoficzną i zaciemniało widnokrąg socyologiczny powstałych pod jego wpływem utworów, które prawie bez wyjątku są w pomysłach i wykonaniu bardzo słabe. Misyonarz katolicki, Antoni le Grand w Scydro-medyi opisał sucho i krótko państwo tej nazwy pod berłem bezmiernie szlachetnego władcy: równie cnotliwy jest tam też naród, jedynie zasługa nadaje szlachectwo, prawa są jasne, procesy rzadkie, wszystkie rodzaje pracy szanowane. Królestwo Ofir, pierwsza utopia niemiecka, nie wznosi się nad poziom naiwnej pedanteryi. ,,Jeżeli kto ciekaw wiedzieć — objaśnia nieznany autor — gdzie ona się znajduje, niech przyjmie jako wskazówkę: gdzie prawdziwa religia chrześcijańska przebywa w czystej nauce i świątobliwem życiu zarówno nauczycieli, jak słuchaczów, tam jest najczystsze rodzinne złoto; gdzie prawo i sprawiedliwość są stosowane bez różnicy, tam jest najszlachetniejsze srebro; gdzie kwitnie handel, tam jest wiele cennej kości słoniowej; gdzie poddani mają przed oczyma tylko zbożne czyny swych władców, tam są najlepsze małpy; gdzie wszyscy słudzy królewscy wiernie i niezmordowanie troszczą się o dobro swego pana i pomyślność ogólną, tam są najcenniejsze pawie; gdzie zaś wszystko to się znajduje, tam jest królestwo Ofir." Ustrój tego państwa nie różni się zasadniczo od zwykłych, tylko jest w niektórych szczegółach ulepszony. Przedewszystkiem religijność w niem znacznie podwyższona. Kościoły są wielkiemi szkołami, a szkoły małymi kościołami. Na uniwersytecie oprócz innych istnieje katedra przyzwoitości i ekonomiki: profesor tej ostatniej wykłada również uczonym, jak mają prowadzić gospodarstwo domowe. Król nie uprawia miłostek, a za — 85 — nim idzie cały dwór. Kto sobie na nie pozwoli, musi za karę przez kilka dni nosić na głowie świńskie uszy. Następca tronu odbywa ciągle podróże po kraju dla badania jego potrzeb i kontroli. Całe życie społeczne jest ujęte w szczegółowe przepisy policyjne. Tak np. toasty podczas wesel są zakazane; dzieci sprawcy obez-płodnienia małżonków przybierają nazwisko pokrzywdzonego i wychowywane są w domu poprawczym; wyzywający na pojedynek musi przez całe życie nosić drewnianą szablę i czapkę błazeńską; jeżeli jest szlachcicem i zabił przeciwnika, dostaje w herbie zamknięty hełm, okulary i dwa koty. Srogo karane są bluźnier-stwa przeciwko religii i naruszaniu świąt. Wyjątkowym prawom podlegają żydzi, którzy obowiązani są mieszkać w oddzielnych częściach miasta i ubierać się w obcisłą odzież, ażeby nie mogli ukrywać rzeczy skradzionych. Za pierwszą i drugą kradzież winni skazywani są na odrobienie straty i opiętnowanie karku; za trzecią — na dożywotnie więzienie. Po za temi osobliwościami królestwo Ofir nie zawiera nic, coby zbogacało świat utopii. Nie żbogaca jej również wielce jeden z najbardziej rozpowszechnionych utworów literatury powszechnej, Telamak Fenelona. Napisany dla wnuka Ludwika XIV nie pozyskał uznania monarchy. Było to całkiem naturalne. Samowładcy, który uważał się za wcielenie państwa, nie mógł się podobać Mentor, chociaż natchniony przez arcybiskupa, który królowi (Idomeneusowi) zalec-ał unikać zbytku, nie pić wina, nie słuchać swawolnej muzyki, nie obciążać narodu podatkami i starać się o jego miłość. Niektóre rady szanownego Mentora były rzeczywiście dziwaczne. Proponował np. podzielenie wszystkich poddanych państwa na siedem klas, odróżniających się barwami ubrania. Łatwo wyobrazić sobie, — powiada jeden z historyków — jakby wyglądała ta obywatelska tęcza. — 86 — Pod wpływem Fenelona jego przyjaciel A. M. Ram-say jeszcze raz wskrzesił bohatera Ksenofontowskiego w Podróżach Cyrusa. Król perski zwiedza różne kraje i rozprawia z mędrcami o tajemnicach przyrody i zadaniach panującego. Wielką, dziś już zamilkłą, sławą brzmiała w XVIII wieku powieść księdza Terassona Sethos, poczynająca ten rodzaj, do którego należą romanse egipskie Ebersa i Faraon Prusa. Me pisząc historyi literatury, nie możemy zajmować się wątkiem opisanych w niej intryg dworskich, walk politycznych, scen obyczajowo-religijnych, w których autor umiejętnie zużytkował swą wiedzę starożytniczą. Kolę bohatera utopijnego w stylu wymienionych poprzednio utworów gra szlachetny syn króla, który zaniedbany przez ojca i zagrożony śmiercią przez macochę, znajduje w swym wychowawcy przyjaciela i mędrca. Eanny w wojnie, wzięty do niewoli, sprzedany fenicyanom, obejmuje dowództwo nad ich flotą, spełnia czyny bohaterskie, opływa Afrykę, zakłada kolonie, dowiedziawszy się o samozwańcu, nadużywającym jego imienia, wraca do ojczyzny, pokonywa go w bitwie, odstępuje tron i kochającą go księżniczkę przyodniemu, bratu i zostaje powszechnie czczonym kapłanem. Do tej grupy prac, nie tyle związanych, ile stykających się z utopiami, należą jeszcze Pamiętniki Gaudentego z Luki, trzykrotnie wydane, o których tylko bibliografia zachowała wspomnienie. Lekarz boloń-ski, oskarżony przez trybunał inkwizycyjny o kacerstwo, usprawiedliwia się opisem Mezzoranów, których jakoby poznał podczas swych awanturniczych podróży. Mieli to być pierwotni mieszkańcy Egiptu, którzy wparci w pustynię, założyli w niej odosobnione państwo. Eządzili się patryarchalnie, uważali się za jedną rodzinę ze wspólną własnością, czcili ogień, żyli w dostatku i czystości obyczajów. Stanowili więc — według domysłu Klein — 87 — wachtera — dowód, że cnotę można też osiągnąć w innej religii. Bezzasadnie również zwana utopią Rozmowa europejczyka z wyspiarzem królestwa Dumo-cala, przypisywana królowi polskiemu Leszczyńskiemu, opowiada, jak zwykle, o rozbiciu się okrętu w drodze do Indyi i wyratowaniu się z całej załogi jednego europejczyka, którego bramin zaznajamia z urządzeniami Dumocali, dotyczącemi wojska, finansów, obsadzania urzędów i innych spraw. Wiadomości te i uwagi miały w swoim czasie wartość reformatorską, ale ani wtedy, ani dziś nie przedstawiały nic utopijnego. *) Nie będzie to wielkiem przekroczeniem granic naszego przedmiotu, gdy zatrzymamy się chwilkę nad utworem nadzwyczajnie oryginalnym, bardzo mało znanym i zapomocą satyrycznego oświetlenia rzeczywistości ukazującym jak gdyby negatyw utopii. Jest to Podziemna podróż Mikołaja Klimma — poety duńskiego L. Holberga**). Autor na podobieństwo Verne'a (który według Kleinwachtera był jego naśladowcą) z humorem Swifta opisuje przygody młodego podróżnika, który, chcąc zbadać otchłań górską, spuszczony na linie, oberwał się i spadł do wnętrza ziemi. Wnętrze to było puste, ale świeciło w niem słońce, około którego krążyła planeta Nazar. Na nią Klimm runął. Obudzony ze snu rykiem wołu, schronił się w przestrachu na drzewo, które zaczęło ruszać się i skrzeczeć, a wkrótce przybiegły inne *) Scydromedia, 1680. Der wohleingerichtete Staat des bisheer von vielen gesuchten, aber nicht gefundenen Konigreichs Ophir, 1699. Telemach, wyd. tajemne 1698, jawne 1770. Les voyages de Cyrus, 1727. Sethos, 1732. Memoires de Gaudentio di Luca, 1746. Entretien d'un Europe'en avec un insulaire du Royaume de Dumocala, 1752. Mohl podaje rok 1756 z dopełnieniem na karcie tytułowej; „par Sa Majeste le R(oi) de P(ologne). Patrz Kleinwachter, Schlar. pol. **) Nicolai Klimmi iter subterraneum, 1741. Najszczegółowiej streszcza ją Kirchenheim. — 88 — drzewa. Okazało się, że taką postać mają bardzo konserwatywni mieszkańcy tego kraju i że on znajdował się na jakiejś dostojnej damie. Ilość gałęzi oznaczała stanowisko obywateli. Tak np. sekretarz królewski posiadał ich dwanaście i mógł odrazu pisać tyleż listów. Adwokaci muszą przemawiać krótko, ale powtarzać to samo trzykrotnie. Wogóle kto wolno myśli, jest uważany za rozumnego, a im wolniej, do tem wyższej dochodzi godności. Ponieważ spostrzeżono, że Klimm myśli szybko, więc go mianowano gońcem książęcym (laufrem). W tej roli miał on sposobność poznać urządzenia krajowe. Na uniwersytetach niema dwóch wydziałów: lekarskiego — gdyż ludzie, żyjąc umiarkowanie, są zdrowi, i teologicznego — gdyż cała teologia mieści się na dwu stronicach, a spory religijne są zakazane. Wogóle wszelkie dysputy należą tam do sportu. Ludzie bogaci, zamiast koni i żokiejów, trzymają dysputatorów i trenują ich do corocznych wyścigów, przy których również robione są zakłady (jak w totalizatorze). Za takie animal disputax (zwierzę dysputujące) płacą nieraz ogromne sumy, jak za ścigłego konia. Dla mów pogrzebowych ustanowieni są osobni cenzorowie. Ponieważ usłuchano kiedyś rady, ażeby monarcha był obieralny i oddano tron filozofowi, który swymi rządami wywołał rozruchy, przeto projekty zostały zakazane. Kto wniesie jakikolwiek projekt, musi przez cały czas obradowania nad nim stać na rynku ze sznurem u szyi, a jeżeli uchwała zapadnie nieprzychylna — zostaje stracony. Klimm, otrzymawszy polecenie zbadania całej planety Nazar, poznaje rozmaite kraje. W jednym z nich ludzie dzielą się na ośm rodzajów według ilości, kształtu i położenia oczu; ten tylko może otrzymać urząd, kto złoży przysięgę, że tarcza słońca wydaje mu się podłużną. W innym panują kobiety pod postacią jałowców; w innym wszyscy rodzą się z siedmioma głowami, ale do urzędów dopuszczani są tylko jednogłowi; — 89 — w innym niektórzy nie posiadają głów wcale i ci mianowani są radcami i t. d. Po powrocie z podróży wniósł Klimm projekt... został za to wygnany (jako cudzoziemiec) ,,pod firmament". Wysadzono go naprzód w państwie małpiem, gdzie w wielkiej cenie byli nowatorowie i projektowicze. Wszystko ciągle się tu zmieniało. Istniało 230 mniemań o postaci boga, a 396 o istocie duszy. Za wprowadzenie peruki nadano Klimmowi szlachectwo. Przez zemstę fałszywie oskarżony o zamach na kobietę, której pokusom się oparł, został skazany na galery. Wyjechał w daleką podróż okrętem, poznając coraz nowe kraje i coraz dziwniejszych ludzi, mających kształ srok, kontrabasów i t. d. W jednem z odkrytych państw znajduje bibliotekę, a w niej ciekawe sprawozdanie z podróży po wyższym świecie (ziemi). Opowiedziane są tam dziwy, że w Europie garbaci tytułują się ,,dobrze urodzonymi", że w Ezymie jest kapłan, Avykli-nający tych, którym Bóg przebacza — i odwrotnie, że w niektórych okolicach panuje wiara, iż on rozumie tylko po łacinie i przebywa w krążkach ciasta, że uczeni zajmują się obuwiem, zwyczajami i głupstwami umarłych narodów, że w Anglii usługi ogierów są lepiej opłacane, niż praca duchownych i t. d. Wreszcie Klimm, wybrany cesarzem, wpadł nieostrożnie w jakąś pieczarę i znalazł się na powierzchni ziemi. Słuszna jest poniekąd uwaga Kleinwachtera, że jeżeli tę fantazyę zaliczymy do powieści państwowych, to należałoby włączyć również do nich wszelkie satyry polityczno-społeczne. Utwór wszakże poety duńskiego zasłużył śród nich na wyróżnienie z tego względu, że przezroczyste osłony jego humoru pozwalają nam dojrzeć pewien obraz życia, który w owej epoce był utopijnym. *) *) Wspomniane przez Kleinwachtera Podróże Guliwera takiego obrazu nie dają nawet w tej części, w której Swift opisuje — 90 — VI. UTOPIŚCI PRAW NATURY. ROUSSEAU. M0RELLY. ROCHE. BEAURIEU. „RZECZPOSPOLITA FI LOZOFÓW". BRETONNE. „SZCZĘŚLIWY NARÓD". LINGUET.         Zbliżyliśmy się do jednego z najważniejszych okresów utopii — wiary w rozum i moralne prawa natury. Niewątpliwie, jej zwiastunem, tym, który jej twierdzeniami wytknął kierunek dążeniom reformatorskim, który wywarł potężny wpływ na rozwój utopii, a nawet przepuścił jej prąd przez socyologię—był Rousseau. Miał on na tej drodze poprzedników, których może nie znał i nigdy o nich nie słyszał, ale ich pisma były jak gdyby oderwanemi dmuchnięciami wichru, który wkrótce miał zadąć z całą siłą burzy. A. Lichtenberger w swej pracy o Socyalizmie utopijnym *) wydobył kilka z zapomnienia. Afra Behn, pisarka angielska, (XVII wieku), której przebrzmiałą sławę przypomina dotąd entuzyastyczny napis nagrobkowy w Westminsterze, otoczyła aureolą człowieka w stanie natury. W swej głośnej swojego czasu. powieści Oroonoko mówi ona: „Natura jest najmniej niebezpieczną przewodniczką; gdybyśmy spełniali to, na co ona nam pozwala, jej proste natchnienia byłyby dla nas lepszemi wskazówkami, niż wszystkie przepisy, wynalezione przez ludzi." Mikołaj Gueudeville, tłómacz Utopii Morusa, w Rozmowach dzikiego z baronem La Hontanem (1704) wypowiedział ustami hurona myśli, które potem spotykamy w dziełach Rousseau'a. „Wy (francuzi) — mówi on — idealne społeczeństwo istot koniokształtnyeh w przeciwstawieniu do zwierzęcości człekokształtnych. Wiele pysznych uśmiechów z głupoty świata, wiele ostrych cięć przygany, ale ani jednego wyraźnego rysu utopii. *) Le Socialisme utopique, etudes sur quelques precurseurs in-eonnus du socialisme, 1898. — 91 — jesteście niewolnikami despoty, poddanymi tysiąca tyranów wszelkiego rodzaju: szlachty, księży i t. d. Wasza sprawiedliwość jest ułomna i krzywdząca, wasza rzekoma cywilizacya dogadza tylko niezdrowym pragnieniom. Wyrafinowanie, które jej zawdzięczacie i którem się chlubicie, odpowiada waszym sztucznym potrzebom; my bowiem, ludzie natury, ani go nie pożądamy, ani nie rozumiemy. U was wszystko służy bogatym, obok których cierpią tysiące biednych. Interes tworzy wasze niedorzeczne małżeństwa, a postępowanie waszych kobiet jest sto razy gorsze, niż niewinny brak wstydu naszych dziewcząt. Drwicie z niektórych naszych zwyczajów, lecz bajki waszych jezuitów dorównywują bajkom naszych bab, a wasze malowanie się i pudrowanie nie mniej jest śmieszne od naszego tatuowania. To, co wy nazywacie pieniądzem, jest djabłem nad djabłami, tyranem, źródłem nieszczęść, zgubą dusz i grobem żyjących... Jeśli u nas komu brak czego, sąsiad mu daje, gdyż wszystko posiadamy wspólnie." Zanim słońce wejdzie, leci przed niem brzask, który zapowiada jego przybycie. Podobne zjawisko występuje często w dobach rozwoju myśli ludzkiej. Ale to podobieństwo jest czysto zewnętrzne. Świt w naturze — to łuna zbliżającej się pochodni dnia; tymczasem świt w dziejach umysłowości — to własna jasność poprzedników geniuszu. Jest to niezaprzeczonym faktem, że zanim ukaże się wielki objawiciel nowej prawdy, już ją w pojedyńczych promieniach rozrzucają po świecie duchy mniejsze. On te promienie jak gdyby w siebie wchłania i potężnem światłem wybłyskuje. Nieraz długo jeszcze spółcześnie z nim i po nim, a niezależnie od niego żarzą się drobne iskry tego samego ognia, świadczące, że atmosfera czasu zapalała go w umysłach— w jednych mniej, w drugich słabiej. Rousseau — jak wiadomo — starał się udowodnić, że człowiek w stanie natury był cnotliwy i szczęśliwy, że kultura ska — 92 — ziła jego obyczaje i postawiła go na rozmaitych stopniach nierówności. Drugą część swej rozprawy konkursowej*) rozpoczyna on od tych słów: „Pierwszy, który ogrodziwszy jakieś miejsce, odważył się powiedzieć: ,,To należy do mnie" — i znalazł dość naiwnych, którzy weń uwierzyli, był prawdziwym założycielem społeczeństwa cywilnego. Ile zbrodni, wojen, morderstw, ile nędzy i ohydy oszczędziłby rodzajowi ludzkiemu ten, któryby, wyrwawszy kołki i zasypawszy rów, zawołał do swych towarzyszów: ,,Strzeżcie się tego oszusta! Jesteście zgubieni, jeżeli zapomnicie, że płody należą do wszystkich, a ziemia do nikogo." Kończy się zaś ten traktat następującym wnioskiem: „Nierówność, która prawie nie istnieje w stanie natury, czerpie swoją siłę i wzrost z rozwoju naszych uzdolnień i postępów umysłu ludzkiego, a w końcu utrwala się i uprawnia przez wprowadzenie własności i ustaw... Nierówność moralna, umocowana przez samo prawo pozytywne, jest przeciwna prawu naturalnemu, ile razy nie odpowiada w tym samym stosunku nierówności fizycznej... Jest to oczywiście przeciwne prawu natury, jakkolwiek je określimy, ażeby dziecko rozkazywało starcowi, ażeby głupiec władał mędrcem i ażeby garść ludzi dusiła się w zbytkach, podczas gdy głodny tłum niema najkonieczniejszych rzeczy." Z tych twierdzeń dobywano nieraz anarchistyczne hasło zburzenia społeczeństwa i powrotu do natury. O tem Eousseau nie myślał, przeciw temu wyraźnie protestował, a nawet własność nazywał ,,prawem najświęt-szem." Według niego, chociaż ludzkość, wyszedłszy ze stanu pierwotnego, straciła czystość moralną i szczęście, skoro jednakże wstąpiła w stan kultury, musi w nim pozostać. Idzie tylko o to, ażeby jej organizacya możliwie odpowiadała prawom przyrodzonym. Czyli trzeba „znaleźć taką postać stowarzyszenia, któraby broniła *) De l'inegalite parmi les hommes. — 93 — i popierała całą siłą ogółu osobę i dobra każdego uczestnika i w której każdy, jednocząc się ze wszystkimi, podlegałby tylko sobie i pozostawał równie wolny, jak przedtem."*) To znakomicie postawione zagadnienie usiłuje on rozwinąć w Umowie społecznej, która dla niego nie jest — jak mylnie mniemano — faktem historycznym, spełnionym gdziekolwiek i kiedykolwiek, lecz teoretycznem określeniem najlepszego ustroju społecznego. W tym układzie człowiek oddaje ogółowi całą swoją wolność naturalną, a otrzymuje wzamian obywatelską. Te dwie idee Rousseau'a, określające stosunek człowieka do natury i do innych ludzi, nadają osobliwy styl całej utopijnej architekturze społecznej końca XVIII i początku XIX w., który po części zachowuje się w niej dotąd. Styl ten miał wówczas jedno znamię, które później się zatarło. W teoryach socyologów owej epoki natura występowała jak coś uosobionego, jako matka, broniąca swoich dzieci, jako mądra pracodawczyni, dająca im przykazania i pisząca kodeksy. To nie był wszechświat z ustalonym mechanizmem prawidłowości, ale świadoma i rozumna istota, która zastąpiła Boga. Pierwszym arcykapłanem tego kultu w świątyni utopii był Morelly. Jego poemat bohaterski proza: Rozbicie się wysp pływających czyli Bazy-liada**) należy do tych utworów, w których fantazya pędzi bez wszelkich cugli i waży się na wszelkie skoki. Jest kraj, który kiedyś był zamieszkany przez najrozmaitsze potwory, upostaciowane występki, gnębiące żyjących z nimi ludzi. Daremnie natura pobudzała ich do wydobycia się z tej ohydnej niewoli — nie słuchali jej napomnień. Wtedy ona postanowiła sama się zemścić: za *) Contrat social, I, 6. **) Naufrage des isles flottantes ou Basiliade du celebre Bilpai, traduit de 1'Indien par Mr. M. 1753. — 94 — trzęsła ziemią i rzuciła na nią burzę. Przerażeni mieszkańcy schronili się wraz z potworami na wybrzeże. Tymczasem fale oderwały kawał ziemi z nimi, połamały go i pchnęły na morze, jako „pływające wyspy", które uniosły z sobą świat złych popędów, samolubstwa i niecnoty. Na lądzie pozostało tylko dwoje niewinnych dzieci, brat i siostra, które, podrósłszy, dokonały wielu wynalazków i odkryć oraz stały się prarodzicami szczęśliwego ludu. Lud ten żyje w raju ziemskim i nie zna występku. Drzewa ciągle ulistnione uginają się pod ciężarem owoców; różnobarwne kwiaty napełniają powietrze rozkoszną wonią; kryształowe strumienie gęstą siecią płyną po piasku zmieszanym z perłami i złotem, podnosząc płodność gleby. Ludzie są dobrzy, łagodni, miłują zwierzęta, których mięsa nie jedzą, uważają ziemię za wspólną matkę-karmicielkę, nie znają własności osobistej, spół-zawodniczą z sobą tylko w pracy i zasługach. Najwyżej wznoszą się we wszystkich cnotach królowie, którzy są czułymi ojcami narodu. Ostatni z nich jest szlachetny Zeinzemin, który nadał swemu narodowi doskonałą konstytucyę. Około tysiąca osób, reprezentujących wszystkie zawody, dostaje tyle ziemi, ile potrzebują dla wyżywienia się. Uprawiają oni ją wspólnie, a plony składają w ogólnych śpichlerzach. W przerwach zajęć na roli pracują w rozmaitych innych dziedzinach ze zwróconą ciągle uwagą na to, ażeby wyprodukować w pożądanej ilości to, co jest potrzebne ogółowi. Te wyroby są również składane w magazynach publicznych pod dozorem zawiadowców, którzy dokonywają podziału. Dzięki tej Organizacyi istnieje nieprzerwany łańcuch wzajemnych usług: nikt nie jest przeciążony pracą i zniechęcony, lecz wszyscy za'dowoleni; małym nakładem wysiłków osiągane są wyniki, czyniące zadość wszelkim wymaganiom i nikt nie ma interesu w marnowaniu dobra ogólnego; braki jednych dzielnic kraju wyrówny — 95 — wują się nadmiarem innych, nie drogą zamiany, lecz darów; możliwe jest prowadzenie handlu z narodami sąsiednimi, posiadającymi odmienny ustrój społeczny, zapomocą delegatów, działających w imieniu państwa i niekuszonych żadną korzyścią osobistą do nieuczciwego postępowania. Małżeństwo nie istnieje. Mężczyźni i kobiety łączą się według upodobania w związki trwałe lub czasowe, a nawet mogą składać sobie dowody miłości publicznie. Twórca tych zasad, król Zeinzemin, w czasie podróży po kraju, został porwany i uniesiony przez załogę statku „wysp pływających". Ale znowu wystąpiła rozgniewana natura, która wzburzyła ocean i przygnała je do szczęśliwego lądu, ażeby dać możność ratunku przebywającym na nich ludziom. Wtedy ułożono przy brzegu wielki stos z broni, łupów wojennych, skarbów wysp pływających i wrzucono nań skrępowane potwory. Piorun zapalił go, a z żaru wzniosła się olbrzymia piramida złota, na której wyryto wieczne prawa natury. Tak dokonało się wyzwolenie rodzaju człowieczego od władzy występków. Ludzie stali się obywatelami szczęśliwego państwa. Ażeby dokładnie przedstawić owe wieczne i niezłomne prawa, Morelly wydał Kodeks natury*)—„zaniedbany lub nieznany, a będący duchem wszystkich czasów." Zmienił on w nim kilka punktów poprzedniego dzieła (głównie co do związków płci), zachował jednak komunistyczną podstawę spółżycia. Społeczeństwo (naród) składa się z rodzin, plemion (tribus), gmin (cites), a większe nadto—z prowincyj. Każde plemię obejmuje równą ilość rodzin, każda gmina równą ilość plemion i t. d. Ludność żyje w miastach, podzielonych promieniście na równe części, zbudowanych *) Code de la nature ou le veritable esprit de tout temps neglige ou reconnu. 1755. Przedrukowany w 1841. — 96 — według Jednego planu i Jednej architektury: w środku plac, otoczony wielkimi gmachami, mieszczącymi w sobie składy i sale do zebrań; za nimi mieszkania, dalej warsztaty, dalej ku krańcom domy i budynki gospodarstwa rolnego, dalej szpital i przytułek dla kalek, wreszcie więzienia czasowe i cmentarz, w którym znajdują się także okratowane cele-groby, gdzie są trzymani, a po śmierci chowani skazańcy dożywotni. Ekonomiczna organizacya państwa opiera się na tej ogólnej zasadzie, że nic nie może stanowić posiadania, lub własności Jednostki, z wyjątkiem przedmiotów codziennego użycia, zajęcia lub rozrywki, oraz że każdy obywatel pracuje dla społeczeństwa i jest przez nie utrzymywany. Produkty długotrwałe składane są w magazynach i z nich w miarę potrzeby wydawane; krótkotrwałe (np. owoce, warzywa i t. p.)—wystawiane na placu publicznym przez samych wytwórców, od których mogą je brać żądający. Kupno i sprzedaż wewnątrz państwa są zakazane; dozwolone tylko po za jego granicami i na jego korzyść. Każdy otrzymuje od państwa dwa ubrania — jedno do pracy. W odzieży przestrzegana jest wielka prostota; rzemiosła wszakże odróżniają się barwami lub innymi znakami. Każdy obywatel, poczynając od 10 roku życia, kształci się w jakiemś rzemiośle. Między 15 a 18 zawiera związek małżeński, od 20 do 25 zajmuje się rolnictwem lub rękodziełami, mającemi z niem łączność (ciesielstwem, kowalstwem i t. d.), poczem może wrócić do swego poprzedniego zawodu. W 26 r., a jeśli przeszedł do nowego — w 30, zostaje majstrem. Robotnicy starsi i doświadczeni co pięć dni spełniają obowiązki podmajstrzych. Każdą gałęzią produkcyi kieruje osobny naczelnik (chef du corps). Po 40 r. wszyscy stają się,,wolnymi robotnikami", nieprzymuszanymi do żadnej pracy. — 97 — Kok podzielony jest na 73 pięciodniówki, zawiera skutkiem tego 73 dni odpoczynku (niedziele), przestępny o jeden mniej. Nadto uroczystemi świętami są cztery pentady: przed uprawą pól, przed rozpoczęciem żniw, po skończeniu żniw i pierwsze pięć dni w roku, w których zawierane są małżeństwa i obsadzane urzędy. Każdy obywatel obowiązany jest do 40 r. życia, o ile mu stan fizyczny nie przeszkadza — żyć w małżeństwie, które przez 10 lat jest nierozerwalne. Eozwód orzekają patryarchowie rodzin plemienia. Rozwiedzeni mogą się znowu połączyć z sobą po 6 miesiącach — przez ten czas nie wolno im ani widywać się, ani rozmawiać, a z innemi osobami dopiero po roku; nie wolno im jednak brać młodszych ani od siebie, ani od tych, z któremi się rozstali. Byli małżonkowie mogą zaślubiać również tylko byłych małżonków. Corocznie odbywa się spis ludności; jeżeli wzrosła w odpowiedniej mierze, zakładane są nowe części miasta i plemiona z baczeniem na to, ażeby w nich znalazły się wszystkie stopnie wieku i odmiany zajęć. Każda matka obowiązana jest sama karmić swoje dziecko, które po skończeniu pięciu lat przechodzi do zakładu publicznego — męskiego lub żeńskiego. Tam wykonywają dozór i opiekę delegowani, ze zmianą co pięć dni, ojcowie i matki. Dzieci, rozwinięte fizycznie przed 10 rokiem, uczęszczają codziennie na parę godzin do warsztatów publicznych. Od tego wieku zaczynają w nich pracować systematycznie — chłopcy i dziewczęta osobno — pod kierownictwem majstrów i maj-strzyń, zaszczepiających im równocześnie zasady religijno-moralne. Uczą oni je, że Bóg jest przyczyną wszechrzeczy i stwórcą świata, a objawia się tylko w swych dziełach, unikając przytem jakichkolwiek jego wizerunków i upodobnień do istot śmiertelnych i że szczęście jednostki jest nieodłączne od szczęścia ogółu, bacząc pilnie, ażeby w nich nie budziło się pojęcie własności pry Utopie.  7 — 98 — watnej lub jakiś inny przesąd. Ukończywszy lat 15 lub 16, młodzież wstępuje w związki małżeńskie, wraca do rodziców, uczęszcza dalej do warsztatów, póki nie nadejdzie czas pracy rolniczej. Ilość uczonych i artystów jest oznaczona dla każdej gminy. Kształcenie ich zaczyna się jak najwcześniej i nie uwalnia od zajęć na roli. Nikt oprócz nauczycieli i badaczów umiejętności lub sztuk nie może poświęcać się im wyłącznie przed 30 r. życia. Znajomość praw jest dla wszystkich obowiązkowa. Metafizyka powinna ograniczać się do określenia pojęcia Boga i rozumu człowieka z nadmienieniem, że o jego istocie duchowej i jej życiu po śmierci nic nie wiemy, że w ogóle zbyteczne jest zagłębianie się w zagadki nierozwiązalne. Nie podlegają żadnemu ograniczeniu nauki przyrodnicze oraz te, które mają na celu udoskonalenie sztuk pożytecznych społeczeństwa. Istnieje kodeks wszystkich nauk, do którego wpisywane są nowe prawdy przyrodnicze. Natomiast do metafizyki i etyki nie może być w tym kodeksie nic dodane. Każdy ojciec rodziny po skończeniu 50 lat zostaje senatorem, posiadającym głos doradczy i rozstrzygający we wszystkich sprawach publicznych. Młodsi ojcowie i naczelnicy rękodzieł mają tylko doradczy. Zarządcy plemion wybierani są dożywotnio z rodzin według kolei; z nich powoływani bywają na rok również kolejno zarządcy gmin, z tych — podobnie zarządcy prowincyj; z tych kolejno, ale dożywotnio — głowa państwa — „generał". W organizacyach mniejszych generałem jest zarządca gminy lub prowincyi. Najwyższy Senat narodu składa się z senatorów gminnych, wysyłanych kolejno. Me ma on prezydenta, przewodniczy mu jeden z członków, co pięć dni zmieniany według kolei. O-bowiązkiem wszystkich tych urzędników jest dopilnowanie, ażeby wykonane były prawa w zakresie ich władzy. — 99 — Kto popełnił morderstwo, zadał ranę śmiertelną lub tylko usiłował zmienić święte prawo zasadnicze dla wprowadzenia własności prywatnej, skazany zostaje jako szaleniec i wróg ludzkości na więzienie w grobowej celi cmentarza. Imię jego zostaje wymazane z listy obywateli, a rodzina otrzymuje inne. Żadna kara nie może być złagodzona. Kto wstawia się za skazanym, ujawnia brak posłuszeństwa i szacunku dla rodziców i urzędników, obraża słowem lub czynem współobywateli — podlega więzieniu od jednego dnia do kilku lat. Za wiarołom-stwo małżeńskie rok więzienia. Do wiarołomstw należą ci również, którzy wchodzą w stosunki z osobami trzeciemi przed upływem roku od rozwodu. Kary rządowe powodują zupełną lub częściową utratę praw obywatelskich. Do obsługiwania więźniów przeznaczeni są, ci, którzy dopuścili się drobnych przestępstw, oraz nieuki i leniwcy. Wyrzucający komuś odcierpiane przewinienie podlega takiej samej karze; fałszywy donosiciel — dwa razy większej, niż ta, na którą naraża oskarżonego lub równej, jeśli nią jest dożywotnie więzienie. Tylko osoby urzędowe mogą wytaczać procesy karne. Formuła wszelkiego rozporządzenia brzmi: „Rozum chce, a prawo rozkazuje." Wszystkie ustawy pozostają niezmienne. Są one wyryte na kolumnie lub piramidzie, postawionej na placu publicznym każdego miasta. Me wolno w nich zmienić ani jednego wyrazu, chyba w wypadku dwuznaczności. Niemal wszystkich utopistów przenika głęboka wiara w doskonałość i niewzruszoność zalecanych przez nich urządzeń. Jej fanatyzm wszakże objawił się ze szczególną mocą u francuskich odkrywców mniemanego ustawodawstwa natury. Morelly — jak później Ba-beuf, a jeszcze bardziej Cabet — uważa się za powiernika, któremu ona odkryła tajemnice swej woli. Tymcza — 100 — sem cały jego „kodeks" jest tylko sparafrazowaną i spa-radoksowaną teoryą Rousseau'a, skroploną atmosferą epoki przedrewolucyjnej, garścią żaru agitacyjnego, który zapalał umysły współczesne, a nas już nawet nie ogrzewa. Pod tym samym znakiem, ale z krótszą sławą występował Tiphaigne de la Roche, niedawno wskrzeszony przez Lichtenbergera, autor powieści Historya Galligenów*). W niej też rozbił się okręt. Jadący na nim Almont z dwojgiem dzieci osiadł na wyspie, która wynurzyła się z morza. Jego syn i córka, którym „pozwolił żyć według natury", stali się prarodzicami nowego ludu. Nauczył on tych swoich potomków wielu sztuk i nauk pożytecznych, zataiwszy jednak przed nimi złe strony cywilizacyi europejskiej, zalecił im słuchać praw natury, ale nie rozmnażać się po nad 100,000 głów. Najważniejszymi budynkami ich miasta były: dom Wschodu, gdzie wychowywały się dzieci do siedmiu lat życia i stojący na przeciwległym krańcu pałac Zachodu, gdzie przebywali starsi, sprawujący urzędy. Każdy obywatel z postępem wieku zamieszkuje coraz bliżej drugiego gmachu. Galligenowie nie mieli ani kościołów, ani duchowieństwa; tylko śpiewali hymny i słuchali przestróg ludzi starszych. Wszystko posiadali wspólnie, nie wyłączając kobiet, żyli w bezwzględnej równości i powszechnym obowiązku pracy. Najgoręcej kochali państwo; oprócz niego nikt nie był przedmiotem wyjątkowej czci 'i miłości. Zbyt silne uczucia, zwrócone do jednostki, uważali za krzywdę wyrządzoną społeczeństwu. Gdy im to wyrzucano, odpowiadali, że prawa i obyczaje winny się stosować do klimatów, temperamentów, charakterów i warunków. Opisujący ich europejczyk opowiada, że znudził się w tym kraju, gdzie nie można ani zdobywać, ani tracić, ani zazdrościć, ani upokarzać, ani oszukiwać; nie chce jednak zdradzić miejsca ich osie *) Histoire des Galligenes, 1765. — 101 — dlenia, ażeby europejczycy nie zapragnęli ich uszczęśliwić na swój sposób. Jak dalece myśl ,,powrotu do natury" opętała umysły, świadczy inny utopista tego okresu, przypomniany przez Lichtenbergera, Guillard de Beaurieu*). W powieści Wychowaniec natury opowiada on o pewnym angliku, który, chcąc odciąć swego syna od stosunków ze światem, trzymał go w klatce do 15 r. życia, a następnie wywiózł okrętem na odludną wyspę, ażeby tam wykształcił się u najlepszej mistrzyni, natury i obejrzał jej „odkryte łono." Rozumie się na tem jednem łonie młodzieniec nie poprzestał, a nawet odbył podróż po Europie. Oba powyższe utwory są tylko zalążkami utopii. Dojrzały, chociaż kaleki jej płód stanowi Rzeczpospolita filozofów czyli historya Ażaonów, ogłoszona (podobno dla reklamy) za dzieło Fontenella.**) Jeszcze raz rozbija się okręt przy wyspie Ażao, na którą chroni się cała załoga wraz z opowiadającym to zdarzenie, van Doelveltem, holendrem. Kraj odznacza się nadzwyczajnem bogactwem swych skarbów przyrodzonych. Ziemia jest tak płodna, że dla uniknięcia nadmiaru plonów trzeba ją obsiewać co drugi rok; jezioro jest tak pełne ryb, że jeden połów wystarczyłby na wyżywienie całej ludności; kopalnie zawierają tyle metalów, że ze srebra i złota wyrabia się tam to, co gdzieindziej z gliny lub ołowiu. Żyć więc w komunizmie bardzo łatwo. Wyspa dzieli się na sześć małych republik, urządzonych jednako, a główne miasto na sześć trójkątnych części, z których każda ma kilkaset pałaców. Mieszka w nich po dwadzieścia rodzin, składających się z męża, jego żon, dzieci do lat pięciu i niewolników. W każ *) L'Eleve de la nature, 1763. **) La Republique des philosophes ou histoire des Ajaoiens, 1768. — 102 — dej części znajdują się dwa domy wychowawcze — dla chłopców i dziewcząt starszych, niż pięcioletnie, gdzie pierwsi uczą się rzemiosł, a drugie zajęć gospodyń domu. Każdy ażaończyk, który ukończył 20 lat, musi pojąć jednocześnie dwie żony. Małżonkowie pracują naprzód na roli, a potem wracają do rzemiosł w mieście. Własność jest częściowo wspólna. Ziemia i domy należą do ogółu. W każdej wsi są magazyny produktów, których ilość zbywająca od potrzeb miejscowych przesyłana jest do składów miejskich dla rozdziału między rodziny, otrzymując również ubranie od państwa. Natomiast inne artykuły — meble, naczynia, obuwie, czapki i t. d. są przedmiotem handlu zamiennego. Wszyscy obywatele uważają się za braci i siostry. Dlaczego surduty są własnością państwową, a buty i czapki nie; jak się godzi handel wewnętrzny z komunizmem i jak należy urządzić społeczeństwo w krajach, w których ziemia nie rodzi za wiele zboża, a jeziora za wiele ryb; dlaczego mężczyźni mają po dwie żony — na te i tym podobne pytania autor nie odpo-wiada i wcale ich nie stawia. O nasuwającem się tu chronologicznie dziełku Mer-ciera Rok 2440 pomówimy później, objąwszy całą grupę tego rodzaju utworów. Mepochlebnem świadectwem smaku epoki jest szeroko niegdyś wydana ramota Mikołaja Restifa de la Bretonne Odkrycie australskie*). Jej pomysł zrodził się prawdopodobnie (według autora Schlar. pol.), pod wpływem prób z balonami, dokonywanych w Paryżu (1783 i 5 r.). Bohater powieści, który posiada sztukę latania w powietrzu, osiedla się wraz z rodziną na skale, mającej kształt odwróconej ku górze podstawą *) La decouverte australe par un homme volant. Bez daty. i — 103 — głowy cukru. Gdy jednakże rozmnożone to stadko ludzkie nie mogło się pomieścić na szczupłej powierzchni, odfruwa i osiada na jednej z wysp morza południowego. Zwiedzając sąsiednie, odkrywa rozmaitych zwierzo-ludzi, których sprowadza i krzyżuje w małżeństwach mieszanych, a także plemię olbrzymów-megapatagończyków. Ci zorganizowali się w doskonałe państwo. Dzieciństwo trwa u nich do lat 20, młodość do 50, a dojrzałość do 150, a czasem do 200. Zdrowie i siłę zawdzięczają oni umiarkowanej i zmienianej pracy. Obowiązani są do niej wszyscy oprócz starców, którzy ukończyli 150 lat i zostają urzędnikami. Doba podzielona jest na dwie połowy: pierwsza od 6 wieczorem do 6 rano należy do jednostki, druga — do ogółu. W każdym domu mieszka 100 rodzin, a 25 domami, czyli czwartą częścią miasta zarządza czwartak [(quartinier), najstarszy człowiek. Roboty ciężkie wykonywane są przez mężczyzn, lekkie — przez kobiety. Trwają one tylko 4 godziny dziennie i nikt nie może być zmuszony do zajmowania się ciągle jedną. Próżniactwo jest największem przestępstwem. Po pracy następuje wspólny obiad, potem odpoczynek, zabawy, aż do wspólnej wieczerzy. "Wszelkie przedmioty stanowią własność ogólną. Małżeństwa zawierane są tylko na dwa lata, ale mogą być przedłużane z wolą obu stron. Dzieci pozostają przy rodzicach, dopóki ci żyją z sobą; w przeciwnym razie wychowują się w zakładach publicznych. Opowiadający wszakże, król wyspy, sądzi, że takie urządzenia nie dałyby się odrazu wprowadzić u europejczyków i zaleca wytworzenie stanu przejściowego, w którym rodzina i małżeństwo pozostają nienaruszone, własność częściowo istnieje, praca, wyznaczana obywatelom przez zarządców, trwa sześć godzin i wynagradzana jest nie według wartości, ale według potrzeb robotnika. Częścią niedaleko wybiega w przyszłość, a częścią nawet cofa się po za swą teraźniejszość obszerne dzieło p. t. — 104 — Szczęśliwy naród*). Autor uszczęśliwia go bardzo prosto: daje mu nazwę Felicyanów, a jego królowi— Justamat (amat justa), zapewnia świętość własności prywatnej i równość obywateli wobec prawa, ograniczoną jednak nierównościami z natury. Skutkiem nich Fe-licyanie dzielą się na trzy, zewnętrznie odróżnione, klasy: pospolitaków, używających swobody, ale nieuczest-niczących w rządach państwa (obywateli biernych), szlachtę, wybór ludzi, którzy złożyli odpowiednie egzaminy (obywateli czynnych) i „sideralistów", arystokra-cyę. Ci ostatni nie mogą zajmować się handlem i przemysłem, stanowią esencyę cnót społecznych i mają przywilej posiadania więcej, niż 1500 arpent. (około ty-luż morgów) ziemi, co innym Felicyanom jest zabronione. Gdy ta utopia wyszła z drukarni na świat, posunął on się znacznie dalej, niż sięgały jej marzenia. Wulkan Rewolucyi francuskiej wyrzucał swą krwawą lawę i zalewał nią wszystko. Zdawało się, że po przeszłości nie pozostanie nic, coby ją przypominało. Jest to prawdą, że materyału do stosów rewolucyjnych dostarcza lud, ale i to prawda, że je podpalają świadomie lub bezwiednie potężne jednostki. Rousseau, który przez całe życie drżał w jakiejś trwodze, który przeraziłby się, gdyby piorunowa myśl wystrzeliła mu z głowy i padła iskrą na prochy społeczne, był sprawcą pożaru starej Francyi. Ży-rondyści z dziełami jego w kieszeniach szli na szafot. Dzieła te podniosły do wrzenia temperaturę umysłów rozsadzającą siłą buntu. Dotykając tego łańcucha przyczyn i skutków tylko w ogniwach spojonych z dziejami utopii, nie możemy przedstawiać go w całości i okazać, jak on płomiennym pierścieniem opasał literaturę ostatnich *) l'hereuse nation ou relations du gouvernement des Fe-liciens, peuple souverainement libre sous 1'empire absolu des ses loix, 1792. — 105 — dziesiątków XVIII stulecia. Radykalizm utopijny od Ma-blego-Rousseau'a trzymał się ciągle w wysokiem napięciu. Śród tych rakiet, które z wielkim szumem i blaskiem przeleciały nad widnokręgiem lat przedrewolucjnych, olśniewał spółczesnych Szymon Linguet, autor Teoryi praw cywilnych i redaktor Roczników politycznych, cywilnych i literackich XVIII w.*). Prawie wszystkie te gryzące aforyzmy, migotliwe paradoksy, ostre cięcia krytyczne, wszystkie te strzały, które potem wylatywały z łuku Babeufa, Cabeta, Fouriera, Proudhona i nowoczesnych socyalistów, znajdujemy już w jego kołczanie. Według niego, własność, córka gwałtu, zrodziła społeczeństwo, które potrzebne jest zwycięzcom w walce o byt dla zachowania zdobyczy. Jego organizacya składa się ze splotu rozmaitych rodzajów własności, wzajemnie się poręczających. Jej nadużycia są nieuniknione. ,,Jest to kurz, który się podnosi za ka-retą, biegnącą po piaszczystej drodze: dokucza on tylko przechodniom... Wiatr, który im go wciska w oczy, zabezpiecza od niego tych, którzy go podnoszą... Kto mówi: społeczeństwo, mówi: bogactwo i ubóstwo, żebranina i kradzież... Wprowadzona do niego gwałtem karność jest związana z jego naturą i zależy od jego istnienia. Jest to żelazo włóczni, które pozostało w ranie: nie można go wyjąć, nie odbierając z niem życia rannemu. Jakkolwiek bolesny był jego stan, nie może on wydobyć się z niego bez zguby. Musi do końca życia ciągnąć swą niemoc i obce ciało, które ją podtrzymuje. Zręczność chirurgów polega tylko na sprawianiu mu ulgi i starannem usuwaniu środków leczniczych, któreby go niechybnie doprowadziły do śmierci. Oto dlaczego wartość jest święta, chociaż pierwotnie oparta została na niesprawiedliwości... Z tego względu prawodawcy słu *) Theorie des lois civiles, 1767; Annales politiques, civiles et litterai-res du XVIII s. 1777—92. Lichtenberger, r. 77—129. — 106 — sznie biorą za podstawę swych przepisów nierówność, która czyni je niezbędnymi i bez której społeczeństwo rozpadłoby się w gruzy... Kto jej się sprzeciwia, staje się przez to samo nieprzyjacielem ogólnym, którego oni muszą ścigać, przestępcą, którego mają racyę karać... Szczęście jednych, powstaje z nieszczęścia innych, bogactwo bogatych z ubóstwa ubogich... Powiedzcie mi, panowie, czy znacie inny sposób tworzenia bogatych bez tworzenia jednocześnie biednych? Co to jest dostatek? Czy to nie jest nierównomierność między tym, który ma wiele a tym, który nie ma nic? A może spoczywa w naturze jakaś tajemnica dokonywania podziału na korzyść pierwszego bez ograbiania drugiego?... Me można sobie sprawić nowej karety w stolicy, bez zniszczenia kilku wozów na prowincyi." Linguet dowodzi, że nowoczesny robotnik, który zdobył sobie tylko „swobodę umierania z głodu", znajduje się w daleko gorszem położeniu, niż dawny niewolnik. Ten miał przynajmniej zabezpieczone życie, tamten musi ciągle o nie walczyć. „Okrutnicy, których on błaga o przyjęcie jego usług, nie wstydzą się — że tak powiem — badać jego pulsu, ażeby się przekonać, ile mu jeszcze pozostaje sił: według stopnia jego omdlenia regulują ofiarowaną mu zapłatę, a im bliższy wydaje się im śmierci z wyczerpania, tem więcej obcinają mu to, co mogłoby go uratować... Społeczeństwo czyni świat ogromnem więzieniem, w którem wolni są tylko dozorcy aresztantów." Daremnie nędzarz targa się. „Cierp więc — woła w końcu — i umieraj skuty, takie jest twoje przeznaczenie. Społeczeństwo żyje z niszczenia swobody, jak dzikie drapieżce żyją z pożerania zwierząt bojaźliwych." *) Oto jaką mowę słyszał, występując na widownię Ba-beuf, który dał nędzarzom inną radę. *) Lichtenberger, Soc, ut. — 107 — VII. BABEUF. ST. SIMON. OWEN. Franciszek Noel (według mody rewolucyjnej przechrzczony na imię starożytne) Gracchus Babeuf urodził się 1760 r. Z początku pomocnik geometry, potem komisarz rolny, przyjrzał się zblizka nędzy ludu. Pod wpływem pism komunistycznych dojrzała w nim odraza do własności. Po wybuchu rewolucyi i zdobyciu Bastylii, w którem uczestniczył, sprawował rozmaite urzędy na prowincyi. Szybko jednak rzucił się w wir agitacyi, do której służył mu dziennik Trybun ludu (Tribun du peuple). Naraziwszy się thermidorystom, wtrącony został do więzienia. Tu, czytając dzieła Eousseau'a, w gronie spół-wyznawców politycznych rozsnuł swój systemat komunistyczny. Uwolniony (1795), zaczął szerzyć jego zasady w swym organie i na zebraniach, a zgromadziwszy -dość liczne koło zwolenników, zawiązał tajemne „Towarzystwo równych", którego celem było naprzód obalenie Dyrektoryatu. a następnie wprowadzenie komunizmu. Spisek został odkryty, główni jego członkowie uwięzieni, a Babeuf skazany na śmierć (1797). Nie opisuje on*) urojonego państwa na urojonej wyspie, lecz przedstawia zdrożności obecnego ustroju społecznego i zasady, na których oprzeć się winien nowy. Natura stworzyła wszystkich ludzi równymi, przemoc uczyniła ich nierównymi. Ludzie zaś rodzą się równi w swych prawach dlatego, że rodzą się równi w swych potrzebach. Wszelkie zatem ustawodawstwo, które nie *) Babeuf był publicystą i działaczem, więc jego teorya nie jest wyłożona w jednem dziele, lecz rozrzucona w artykułach i odezwach, które A. Thomas zebrał w wyciągu książkowym p. t. Babeuf, la doctrine des e'gaux, Paryż 1906. Historję jego życia i działalności szczegółowo przedstawił jego uczeń Buonarotti. Z nowszych opracowań: V. Advielle'a Histoire de Gr. Babeuf et du Babeu visme, 2 tomy, 1884. — 108 — uznaje tego zasadniczego faktu, jest antispołeczne. Pierwszy—mówi autor Emila—kto, ogrodziwszy kawałek ziemi, wyrzekł: ,,to jest moje" — był pierwszym sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkości. Me znaczy to jednak, według Babeufa, abyśmy za radą Rousseau'a, mieli wrócić do stanu pierwotnego i żywić się żołędziami. Zrównanie ludzi powinno się dokonać w kulturze. Przeszkadza mu tylko gwałt i przesąd, który wywłaszcza słabszych, który ,,okazuje więcej szacunku temu, co nosi szpadę, niż temu, co ją wykuwa..." Wszyscy nie mogą być urzędnikami, a ci, co nimi zostali, może z mniejszym trudem doszli do swego stanowiska, niż ci, co uczyli się rzemiosła. Dzisiejsze instytucye społeczne mają na celu zapobiedz, ażeby ludzie nie wydzierali sobie dobra przemocą i wskazać, jak mają sobie wydzierać je podstępem. Kto zręcznie intryguje, zwycięża innych i jest szczęśliwy; kto nie umie tego robić — wpada w nędzę, zapisywaną zwykle na rachunek złego losu. Gospodarna natura produkuje tyle, ile potrzeba stworzonym przez nią istotom; jeśli przeto jedni żyją w zbytku, inni muszą żyć w niedostatku. Lud, utrzymywany dotąd w niemowlęctwie i bierności, dojrzał i żąda od swych niegodnych opiekunów zwrotu zrabowanego mienia. Gnębiono go fizycznie i duchowo, otoczono siecią przesądów, przedewszystkiem zaś starano się utrzymać w niewoli zapomo-cą ciemnoty. Teraz chce on odzyskać to, co jest jego dobrem i jego prawem. Nowe tedy społeczeństwo rozwiąże zagadnienie: wynaleźć taki stan, w którym wszyscy mieliby dosyć, a nie za wiele i w którym każda jednostka z najmniejszym trudem mogłaby korzystać z najwygodniejszego życia. Ażeby to osiągnąć musi ono: złączyć wszystkie bogactwa obecne w rękach rzeczypospolitej; zobowiązać wszystkich zdrowych obywateli do pracy, odpowiedniej ich zdolnościom i zwyczajom; zużytkować pojedyńcze prace, zbliżając te, które sobie pomagają wzajemnie i nadając nowy kierunek tym, któ — 109 — re teraz są wynikiem pochłaniania bogactw; łączyć ciągle w składach wszystkie płody ziemi i przemysłu; rozdzielać równo produkty i uciechy; zniszczyć źródła wszelkiej własności i handlu prywatnego; założyć wspólne domy wychowawcze, w których każdy uzdatniałby się do pracy odpowiedniej jego siłom i skłonnościom. Odpierając zarzuty, czynione tym żądaniom, Babeuf powiada: ,,Łatwo dowieść, że krótsze zajęcia codzienne zapewniłyby każdemu życie przyjemniejsze i wolne od dręczących niepokojów; kto dziś pracuje do wyczerpania, ażeby mieć mało, zgodziłby się niezawodnie pracować mało, ażeby mieć wiele. Stwierdzono również, że postęp w nauce bardziej zależy od zamiłowania sławy, niż od łaknienia korzyści. Otóż społeczeństwo prawdziwie filozoficzne otaczałoby większą chwałą swych dobroczyńców, niż zgniłe dzisiejsze, w których geniusz i cnota skazane są na pogardę i ubóstwo, a głupota, i zbrodnia osypane dobrami. ,,Zaiste, byłoby to niesłychaną zgrozą, panie M. V. — woła on w jednej z broszur — gdyby pański chleb, pańskie mięso, pańskie wino, pańskie ubrania pochodziły z tego samego magazynu i miały ten sam smak, co dostarczone łataczowi butów. Lecz dlaczego natura śmiała dać brudnemu zwierzęciu żołądek i zmysły, podobne do pańskich? Biedny! Czyż opływając w dostatkach, potrzebujesz pan obrazu cierpień bliźniego dla pełności swego szczęścia?" W nowym porządku rzeczy — w „rzeczypospolitej równych"—sztuki, dzięki mądrości urządzeń, staną się użyteczne; zbliżą się do rolnictwa, usuną wielkie miasta, zbiorniki występków i rozrzucą po kraju zdobne wsie, zamieszkane przez szczęśliwych i oświeconych ludzi, którzy bardziej kochać będą swoją ojczyznę, niż dziś swoje rodziny, którzy, nie posiadając pieniędzy i nie czując żadnego braku, nieudręczeni ani nudą, ani żądzą gromadzenia majątku na przyszłość, będą ochotnie spłacali swój dług ojczyźnie. • — 110 — Grono spółwyznawców politycznych Babeufa, a następnie spółuczestników spisku ,,równych" przeciwko Dyrektoryatowi, wydało w redagowanem przez niego piśmie Tribun du Peuple „Manifest plebejuszów", w którym na wyrażenia jego zasad — podobno wbrew niemu — nałożono najjaskrawsze barwy. Ziemia należy do ogółu ludzi; wszystko zatem, co z niej sobie przywłaszcza jednostka, jest kradzieżą społeczną (vol social) rzekome prawo sprzedaży—haniebnym zamachem przeciw ludowi (infame attentat populicide), a dziedzictwo rodzinne — nie mniejszą zdrożnością, gdyż odosabnia członków społeczności, czyniąc z każdego pojedynczego gospodarstwa małą rzeczpospolitę, która musi spiskować przeciwko wielkiej i uświęcać nierówność. Wszystko, co członek ciała społecznego posiada niżej zaspokojenia swych potrzeb, stenowi rezultat rabunku jego własności przyrodzonej, dokonanej przez łu-pieżników dóbr powszechnych; wszystko zaś, co posiada po nad nie — stanowi rezultat kradzieży, dokonanej przezeń na wspólnych dobrach towarzyszów. Wyższość talentów i przemysłów jest złudzeniem i płaszczem dla sprzysiężeń przeciwko równości. Oceniając rozmaicie i niesłusznie wartość różnych rodzajów pracy, np. dwadzieścia razy więcej dzień roboczy zegarmistrza, niż oracza, pozwolono jednym skrzywdzić drugich i wytworzono proletaryat. Jest niedorzecznem i niesprawiedli-wem lepiej wynagradzać tych, których zajęcie wymaga większego ukształcenia i natężenia umysłu, gdyż to nie rozszerza pojemności żołądka, zwłaszcza że można wątpić, czy inteligencya posiada większą wartość, niż naturalna siła fizyczna. Gdyby nie oświecone mózgi, lecz mocne bary układały porządek rzeczy, niewątpliwie postawiłyby na jednym poziomie zasługę rąk i głowy, a trud całego ciała zrównoważyłyby z zasługą jego części przeżuwającej (partie ruminante). Wszystkie nasze instytucye cywilne i tranzakcye są tylko czynami usta — 111 — wicznego rozboju, zabezpieczonego przez niedorzeczne barbarzyńskie prawa, pozwalające nam obdzierać się wza jemnie. Nasze społeczeństwo oszustów rodzi wszelkie go rodzaju zbrodnie i nieszczęścia, z któremi daremnie walczy garstka ludzi uczciwych. Ten nawet, kto zdo łałby zrobić więcej, niż czterech i żądałby za to po czwórnego wynagrodzenia, spiskowałby przeciwko spo łeczeństwu, naruszałby bowiem jego równowagę i ni szczył równość. Rozum nakazuje takiego członka poha mować, uznać za klęskę społeczną (fleau social) i zmu sić, ażeby on spełniał zadanie i otrzymywał zapłatę je dnego człowieka. Nikt nie powinien doznawać braku cze gokolwiek, co natura dała dla wszystkich. "Wszystkie twory geniuszu i przemysłu należą do wszystkich od chwili, gdy zostały dokonane. "Wykształcenie, nierówno rozdzielone między ludzi, staje się potwornością, gdyż dostarcza szczególnie obdarowanym środków do gnę bienia i wyzyskiwania innych. Instytucye społeczne mu szą być tak zmienione, ażeby odjęły jednostkom nadzie ję zostania bogatszemi, władniejszemi, dostojniejszemi od innych. Każdy członek społeczeństwa winien być unie zależniony od losu i złych lub dobrych okoliczności, mieć dla siebie i nawet najliczniejszego potomstwa za pewnioną dostatniość, ale tylko dostatniość. Osiągnąć to można jedynie przez komunizm zarządu, wytwarzania i spożycia. ,,Taki ustrój społeczny usunie granice, pło ty, mury, zasuwy, spory, procesy, kradzieże, morder stwa i inne zbrodnie, sądy, więzienia, kary, szubieni ce, rozpacz sprowadzającą wszystkie te klęski, zawiść, zazdrość, nieuczynność, pychę, oszustwo, nadto — co jest najgłówniejsze — zgryzotę ogólnej troski o jutro, o . miesiąc, o rok, o naszą starość, o nasze dzieci i ich dzieci."         Taki raj dałoby ludziom życie we wspólności dóbr i równości praw. Babeuwizm odbija w sobie bardzo jaskrawo cechę — 112 — filozofii francuskiej XVIII w. —pojęcie natury jako prawodawczym rozumnych i obowiązujących ustaw ludzkich, oraz jako najwyższej sędziny spraw i sporów o własność. Obok tego złudzenia ulegał on drugiemu, mianowicie mniemał, że usunięcie obecnych wadliwości i nadanie społeczeństwu doskonałego ustroju jest zadaniem bardzo łatwem. Nie widział ogromnego powikłania stosunków ludzkich, nie widział ich utrwalania się przez rozwój historyczny, nie widział między nimi mocnych zrostów, których ani rozciąć, ani rozerwać odrazu niepodobna. Zdawało mu się, że złą i nadzwyczajnie skomplikowaną maszynę można z najpomyślniejszym skutkiem zastąpić prostą maszynką republikańsko-komuni-styczną. Me przypuszczał, ażeby najmądrzejsza rada zdołała z dnia na dzień zmienić zupełnie jednego człowieka; ale przypuszczał, że taka rada zmieni natychmiast zorganizowane zbiorowisko ludzkie. Społeczeństwo spół-czesne, również twór żywy, było dla niego starą ruderą, którą można było rozebrać i z tych samych cegieł zbudować gmach inny, wzorowy. Przeróbka ta wydawała mu się tak nietrudną, że nie wskazał jej szczegółowo—i tylko oznaczył głównymi punktami. . Hydrze żądań proletaryatu — powiada Lux*) — której odcięto jedną głowę Babeufa, wyrosły natychmiast dwie: St. Simon i Fourier. Właściwie trzy, bo także Owen. Pierwszy z tej słynnej trójcy, Klaudyusz hr. St. Simon (1760—1825), odegrał w dziejach utopii rolę bardziej pobudzającą, niż twórczą. Potomek arystokratycznej rodziny, wiążący sztucznie swoje pochodzenie z Karolem W-im; dzięki spadkowi i szczęśliwym obrotom handlowym znajdujący się na kole, a dzięki zbytkowi — pod kołem Fortuny, tak że — jak sam wyznaje — musiał nieraz karmić się tylko chlebem i wodą, korzystać ze wspaniałomyślności przyjaciół lub z mi *) Cabet, 29. — 113 — łosierdzia dawnych służących; kolejno magnat i nędzarz „zaszczepiający sobie wszystkie choroby wieku (Rey-baud), prowadzący „życie eksperymentalne" w nagłych podnoszeniach się i spadkach; ciągle głodny wiedzy i doświadczeń, dla których nietylko przebiega Europę i Amerykę, ale nawet żeni się, ażeby w swym salonie literackim „badać uczonych"; niewyczerpanie płodzący coraz nowe pomysły autor projektów połączenia kanałami Meksyku i Madrytu z oceanem, a podobno nawet przebicia Suezu, które miał podsunąć Lessepsowi; tak dalece nieznany, że nie miał za co wydawać swych pism, a tak wierzący w swój geniusz, że kazał lokajo-wi budzić się codziennie słowami: „wstawaj pan, bo masz spełnić wielkie dzieło"; nieprzyjaciel rewolucyi i zwiastun {revelateur) zupełnego przewrotu, objawiciel „nowego chrześcijaństwa" — był niewątpliwie duchem wysoce oryginalnym, potężnym, ale niezdolnym do systematycznego uporządkowania i wykładu swych myśli. Spoczywająca w nich utopia jest zalążkiem z, niewykształconymi organami. W Katechizmie politycznym przemysłowców stawia ich St. Simon na wierzchu uwarstwowania społecznego i obdarza główną władzą. Pod tem mianem rozumie on wogóle producentów. Należy do nich każdy, kto „pracuje dla wytworzenia lub dostarczenia rozmaitym członkom społeczeństwa jednego lub wielu środków materyalnych, zaspakajających potrzeby i upodobania fizyczne." Oni są twórcami wszystkich bogactw, posiadaczami siły pieniężnej i umysłowej, najlepszymi zarządcami gospodarstwa narodowego. Dziś stanowią klasę podwładną, a w przyszłości stanowić muszą naczelną: będą administratorami majątku publicznego, prawodawcami, rozdzielcami znaczenia i stanowiska innych żywiołów. Nieco inaczej wyraził on swoją ideę w słynnej paraboli, która go zaprowadziła na ławę oskarżonych. Przypuśćmy—opowiada—że we Francyi zginęło nagle pięćdziesięciu naj Utopie. 8 — 114 — znakomitszych uczonych, poetów, artystów, mechaników, inżenierów, budowniczych, kupców, bankierów, fabrykantów, rzemieślników i t. d. Ponieważ ludzie ci są głównymi twórcami jej bogactwa, przeto pozostałaby ona ciałem bez głowy. Przypuśćmy, że Francya straciła wszystkich książąt, ministrów, biskupów, wyższych urzędników i t. d.; niezawodnie żałowałaby ich, ale byłby to smutek czysto sentymentalny; ten wypadek bowiem nie wyrządziłby żadnej szkody państwu. Pierwsza strata byłaby niepowetowana, natomiast drugą zastąpionoby łatwo, ,,gdyż bardzo wielu francuzów mogłoby spełniać fun-kcyę brata królewskiego, innych książąt i dostojników." Tymczasem jakiż jest układ stosunków społecznych? Najzdolniejsi i najpożyteczniejsi są upośledzeni, a najnie-zdolniejsi i najzbędniejsi — wywyższeni. Należy przeto drabinę znaczeń odwrócić. W paraboli tej „przemysłowiec", jako przyszły rządca świata, przemienia się w postać wyższą — wytwórcy, który następnie podnosi się do człowieka obdarzonego największą ilością „energii mózgowej"—geniusza. W: Listach mieszkańca Genewy do spółczesnych przedstawił St. Simon projekt nowego ukształtowania ludzkości, którą dzieli na trzy klasy: pierwsza, idąca na czele postępu,. składa się z uczonych, artystów i wogóle ludzi liberalnych; druga— z właścicieli, opornych wszelkim nowościom; trzecia— z reszty. Wszystkim tłómaczy on korzyści z wykonania następującej rady. Otwórzcie subskrypcyę przed grobem Newtona, pozostawiając każdemu swobodę określenia swego udziału pieniężnego. Niech każdy uczestnik wybierze przytem po trzech matematyków, fizyków, chemików, fizyologów, literatów, malarzy i muzyków. Te zapisy i wybory mają powtarzać się corocznie. Osiągniętą sumę należy rozdzielić między 21 wybranych i pierwszego roku złożyć w londyńskiem Towarzystwie Królewskiem, a następnego temu, który zaofiaruje najwięcej. "Wybrańcy nie powinni ani piastować żadnych — 115 — innych godności i urzędów, ani być ograniczeni w swych czynnościach. Tym sposobem ludzie genialni posiądą możność i środki do oddania wam najlepszych usług, do jakich są zdolni, a jednocześnie zaspokoją ambicyę dusz najenergiczniejszych, odciągniętą od przedsięwzięć szkodliwych. Najtrudniejszy do pokonania opór trzeciej klasy społecznej — proletaryatu St. Simon usiłuje złamać szczególnem twierdzeniem, że właściciele (proprie-taires) chociaż mniej liczni, powinni rządzić niewłaści-cielami (non - proprietaires), gdyż są bardziej oświeceni, a „dla dobra ogólnego panowanie powinno być rozdzielone w stosunku do świateł." Do wywodu rozumowego dołączył St. Simon widzenie, jakie miał we śnie. Bóg objawił mu taką przyszłość:. Rzym przestanie być stolicą mojego kościoła, a papież, kardynałowie, biskupi i księża nie będą przemawiali w mojem imieniu. Adam nie spełnił mojej woli, ale jego potomkom wskazałem sposób złagodzenia mojego gniewu: niech pracują nad udoskonaleniem się w poznaniu dobra i zła, a raj wróci na ziemię. "Wszyscy twórcy religii nie zrozumieli moich wskazań: mniemali bowiem, że im nadałem moją boską wiedzę; nakreślili granicę między złem a dobrem w najdrobniejszych objawach życia, zaniedbawszy najistotniejszą część swego posłannictwa — ustanowienia takiej instytucyi, któraby prowadziła rozum ludzki najkrótszą drogą do opatrzności. Zapomnieli ostrzedz kapłanów moich ołtarzy, że ja im odbiorę władzę przemawiania w mojem imieniu, gdy przestaną być mądrzejszymi od tłumu, któremu przewodniczą. Wiedz, że posadziłem obok siebie Newtona, któremu powierzyłem kierowanie światłem i rząd nad mieszkańcami wszystkich planet. Dwudziestu jeden wybrańców nazywać się będzie radą Newtona, reprezentującą mnie na ziemi. Podzieli ona ludzkość na cztery części; angielską, francuską, niemiecką i włoską, z których każda otrzyma radę, podobną do głównej. Każdy człowiek, do jakiegokolwiek kraju należy, będzie — 116 — obowiązany przyłączyć się do Jednej z tych grup, oraz wziąć udział w subskrypcyi dla rady głównej i częściowej. Kobietom przyznane zostaną te same prawa. Członkowie rad częściowych muszą otrzymać zatwierdzenie od głównej, która ocenia ich wiedzę. Mieszkańcy każdego kraju będą mogli ogłosić się sekcyą części i wybrać sobie radę osobną, wymagającą zatwierdzenia częściowej. Przy radzie głównej będą stali delegaci częściowych, a przy tych — delegaci sekcyjnych.We wszystkich przewodniczyć będzie matematyk, który otrzyma największą liczbę głosów. Wszystkie posiadać będą dwa wydziały: jeden złożony z czterech pierwszych klas, drugi — z trzech ostatnich. Temu przewodniczy literat. Każda rada zbuduje sobie świątynię, podzieloną na dwie części: jedną, upiększoną najdoskonalszymi tworami sztuki, która zawierać będzie symboliczny grobowiec Newtona, drugą, urządzoną i ozdobioną w ten sposób, ażeby uprzytomniała ludziom nieśmiertelność tych, którzy przyczynili się do postępu sztuk i nauk... Każdy wierny wyznawca, oddalony mniej, niż dzień drogi od świątyni, powinien raz na rok odwiedzić mauzoleum Newtona; dzieci mają być przynoszone jak najwcześniej po urodzeniu. Kto nie spełni tego obowiązku, uważany będzie za nieprzyjaciela religii. Jeżeli Newton uzna za konieczne, dla spełnienia moich zamiarów, przenieść takiego przybysza na inną planetę, uczyni to. Około świątyni, wyposażonej zbytkownie, znajdować się będą skromniej urządzone laboratorya, warsztaty, kolegium, mieszkania rady i biblioteka, zawierająca nie więcej, niż 500 tomów. Corocznie każdy członek rady za zgodą jej większości zamianuje pięć osób: swojego zastępcę, ministra kultu, tego, kto najwięcej przyczynił się do postępu sztuk i nauk, tego, który je najużyteczniej zastosował, tego, który zasłużył na szczególny szacunek. Prezes każdej rady zamianuje z 500 największych subskrybentów dozorcę miejsca świętego, który będzie je — 117 — dnocześnie gospodarzem i skarbnikiem. Rada główna będzie posiadała w każdej części swoje pomieszczenie i kolejno co roku przewodniczyła w niej. Pewien człowiek, obdarzony wielką władzą, będzie założycielem tej religii; w nagrodę za to otrzyma prawo uczestniczenia i prezydowania we wszystkich radach. Zachowa on je do końca życia i pochowany zostanie w grobie Newtona. Wszyscy ludzie powinni pracować i uważać się za robotników jednego warsztatu, mającego na celu zbliżenie rozumu ludzkiego do mojej opatrzności boskiej. Rada główna Newtona kierować będzie pracami i starać się o należyte pojęcie ciążenia powszechnego, będącego jedynem prawem, któremu poddałem wszechświat. -Z chwilą gdy zostaną utworzone wszystkie rady, plaga wojny ustąpi z Europy i nigdy do niej nie wróci. Europejczycy są potomkami Abla, mieszkańcy zaś Azyi i Afryki — Kaina. Otóż ów założyciel nowej religii stanie na czele wielkiej armii wiernych, która pokona i nawróci kaińczyków, zapewniwszy na całej ziemi bezpieczeństwo członkom rad Newtona w podróżach, które oni przedsięwezmą dla postępu ducha ludzkiego. Tak rzekł Bóg. Kto miał być Mojżeszem tej religii —- odgadnąć łatwo. Religijność fantazyi St. Simona nie była zwyczajną pobożnością, lecz wynikała z jego wiary w swój geniusz, w swoją nieomylność i zbawcze posłannictwo, z tej wiary, którą posiadało i głosiło wielu utopistów. W dyalogu p. t. Nowe chrześcijaństwo poddał on rewizyi główne wyznania tej nazwy i wykazawszy ich zboczenia od pierwotnego kierunku, zalecał powrót do niego. ,,Jestem przekonany — powiada on w końcu— że spełniłem boską misyę, nawołując ludy i władców do prawdziwego ducha chrystyanizmu." Na co jednak był potrzebny światu nowy mesyasz, skoro przed nim był Chrystus — ,,inteligencya, regulująca ród człowieczy, — 118 — przez XVIII wieków i zachowująca ciągle swą potęgę"— tego St. Simon nie wyjaśnił. Po za przytoczonem objawieniem żadnej innej utopii nie zobrazował. Pisma jego są kłębieniem się chmur, z których strzelają czasem błyskawice, oświetlające na chwilę nędzę teraźniejszości, ale niepozwalające widzieć jasno przyszłości. Któś wyrzekł, że jego głowa podobna była do owocu pełnego ziaren nasiennych, które po pęknięciu łupiny wysypały się i wzeszły bujnie. Istotnie, długi szereg jego uczniów (A. Thierry, A. Comte, A. Blanqui, M. Chevalier, F. Lesseps i wielu innych), zaświadczył o potężnym i pobudzającym wpływie mistrza, ale ta strona jego znaczenia do nas nie należy. Natomiast wspomnieć winniśmy o dwóch z pomiędzy tych uczniów: Bazardzie i Enfantinie, którzy rozwinęli jego naukę w kierunku socyalizmu na podstawie zasady: ,,każdemu według jego zdolności, a każdej zdolności według jej sił." Obaj oni stali przez pewien czas na czele sekty saint-simońskiej, jako ,,najwyżsi ojcowie". Gdy jednak Enfantin zaczął „wyzwalać ciało" i szukać „najwyższej matki", której zresztą nie znalazł, gdy wogóle wpadł na bezdroża i doszedł aż do ukaranej sądownie rozwiązłości, musiał rozstać się z towarzyszem. Pod naciskiem opinii, oburzonej jego praktykami i artykułami, zabrawszy 40 uczniów, przeniósł się do swej posiadłości z tytułem ,,mesyasza i króla narodów." Powoli męty saint-simonizmu opadły jako martwy osad, a czysty jego prąd zasilał obficie łożysko rozwoju teoryj społecznych. *) *) Ponieważ St. Simon występował zwykle w charakterze zwiastuna, więc w przygotowaniu jego dzieł do druku pomagali mu uczniowie, między innymi A. Comte. Dla naszego przedmiotu ważne sa: Catechisme politique des industriels, Lettres d'un habitant de Ge-neve Parabole politique i Nouveau christianisme, wydane W Oeuvres de St. Simon przez jego ucznia Rodriguesa, 1841. Monografie: O. Warscba-uera (1892), Weisengriina (1895). O stosunku Bazarda i Enfantina — 119 — Robert Owen urodził się 1771 r., w wiosce szkockiej Newtown. Odebrał zaledwie elementarne wykształcenie szkolne, które dopełniał wytężonem samouctwem. W 11 roku życia oddano go na praktykę do kupca londyńskiego. Zarówno tu, jak następnie pracując w pewnej firmie manchesterskiej, okazał tak nadzwyczajną energię, pomysłowość, uczciwość i zdolność kierowania gromadą ludzką, że dziewiętnastoletniemu młodzieńcowi powierzono dyrektorstwo dużej przędzalni. Zwolniwszy wspaniałomyślnie jej właściciela od korzystnej dla siebie umowy, wszedł jako wspólnik do innej fabryki, którą również podniósł wysoko swem potężnem ramieniem. Zajęcia przemysłowo-handlowe nie pochłaniały całkowicie jego myśli, usiłującej przeniknąć do rdzenia zjawisk społecznych. Momentem, rozstrzygającym o kierunku jego dążeń i działań, a po części także znaczeniu historycznem, było wejście (1800 r.) do przędzalni w New-Lanark, założonej nad rzeką Clyde przez Dawida Dale. Ponieważ nieliczna ludność miejscowa nie dostarczała robotników, musiano sprowadzić bądź dzieci z przytułków dobroczynnych, bądź całe rodziny. Dla pierwszych zbudowano wielki dom, a nadto musiano je karmić, odziewać i wychowywać. Dla drugich założono około fabryki osadę, ale tak wielka panowała wówczas niechęć do pracy fabrycznej, że zdołano zgromadzić tylko lichą mieszaninę i to w niedostatecznej ilości. Z tą czeredą nie można było dojść do żadnego ładu. Wyłamywała się ona, z pod najłagodniejszej karności, a życie jej było jedną wielką kałużą występków. Zawiodła również rachuba z dziećmi. Dano im dobrą opiekę i wszelkie wygody, ale ponieważ dla pokrycia kosztów swego utrzymania musiały one pracować w fabryce od 6 godz. rano do do socyalizmu: A. Menger, Das Recht, § 6., który wbrew twierdzeniu Engelsa nie uznaje St. Simona za utopistę (§ 9.). Wyznanie wiary st. simonistów ogłosił E. Bernstein w Documente des Soz. 1901, paźdz. — 120 — 7 wieczorem, a potem dopiero uczyć się, przeto wyczerpane z sił, jedne stały się kalekami, inne zidyociały, a wszystkie, doczekawszy kresu swej męki (po skończeniu 13—15 lat), uciekły. Wtedy właściciel przędzalni, zniechęcony, przytem stary i nieposiadający syna, sprzedał ją spółce angielskiej, do której należał Owen. Poznał on się przedtem z jego córką, panną Dale, którą następnie poślubił. Jako odznaczonemu już na tem polu, powierzono mu administracyę przedsiębiorstwa, którą przyjął w bardzo złych warunkach. Obok zepsutej i rozprzężonej gromady roboczej należało jeszcze pokonać opór szkotów, nieznoszących nad sobą kierownic-twa anglików, których uważali za cudzoziemców, niedowiarków i wyzyskiwaczów. Dwa lata toczyła się ciężka walka wytrwałej cierpliwości, nieugiętej konsekwencyi i wyrozumiałej dobroci z uprzedzeniem, fanatyzmem religijnym, nieufnością, zuchwalstwem i wszelkimi występkami, których nie tłumiono żadną karą, lecz wpływem moralnym. Małe dzieci z fabryki usunięto i do 10 lat kształcono w szkole, w której nauka nie była dla nich, jak dawniej, odstręczająca, lecz przyjemna. Dla sprowadzonych rodzin pobudowano dobre mieszkania i zapewniono im życie dostatnie. W tępieniu wad i nałogów dokopywano się aż do korzeni i to nieraz bardzo złożonymi sposobami. Dzięki tym zabiegom dzika, zdemoralizowana i niesforna horda zamieniła się na wyborny zastęp roboczy. Gdy wybuchło przesilenie w przemyśle bawełnianym, a fabryka w New-Lanark, stanąwszy na 4 miesiące, płaciła jednak pracującym, przekonali się oni do jej zarządu ostatecznie. Kierując tą operacyą przetwórczą, Owen starał się pogodzić dwa, zwykle z sobą sprzeczne założenia: jako przemysłowiec, osiągnąć zyski, a jako reformator, uszlachetnić ludzi, którzy mu je przynieśli. Doświadczenie, przeprowadzone w New-Lanarku, które sam szczegółowo opisał, potwierdziło mu praktycznym wynikiem — 121 — ogólną zasadę, stanowiącą kamień węgielny jego teoryi: ludzie są tworami warunków swego życia. W latach 1812—13 ogłosił Owen szereg artykułów i odezw, w których wyłożył swoje poglądy, *), przedstawiwszy je uprzednio „najuczeńszym i najkompeten-tniejszym mężom teraźniejszości." Statystyka wykazała — dowodzi on — że klasy biedne i robotnicze stano-wią trzy czwarte zaludnienia Wielkiej Brytanii i Irlan-dyi. Masa ta nie jest wcale wychowywana, a często znajduje się w położeniu, z którego prowadzi droga do występku. Zamiast zapobiegać niedoli i zbrodniom przez kształcenie charakterów, tępimy skutki naszej niesprawiedliwości i niedbalstwa zapomocą kar. Źródło tego opacznego postępowania tkwi w błędzie, że każdy człowiek sam urabia swoją naturę. Tymczasem on ją bez żadnego wyjątku otrzymuje pod postacią gotowych myśli i przyzwyczajeń od swego otoczenia i poprzednich pokoleń. Jest to stwierdzonym faktem, że „przez użycie właściwych środków można każdemu społeczeństwu, a nawet całej ludzkości nadać dowolnie wszelki ogólny charakter od najlepszego do najgorszego, od najbardziej nieokrzesanego do najbardziej oświeconego, oraz, że środki te wielkiej skali są w posiadaniu i władzy tych, którzy mają wpływ na sprawy ludzkie." Marnują oni przeto potężną siłę, zapomocą której mogliby stworzyć powszechne szczęście. Siła ta spoczywa przedewszystkiem w wychowaniu, które czynniki rządzące powinny zorganizować według rozumnych planów i wyzyskać dla wpojenia w każdą jednostkę tego przekonania, że ona może osiągnąć swoją pomyślność tylko w zgodzie z pomyślnością ogółu. Owen ujął swoją filozofię w następujące twierdzenia zasadnicze. Człowiek rodzi się z pragnieniem szczęścia, które jest źródłem wszystkich jego *) Owen, który wogóle nie był pisarzem, lecz działaczem, nie usystematyzował swej teoryi; jedynem jej źródłem jest ten zbiór p. t. A new view of society. W r. 1857/8 wyszła jego autobiografia. — 122 — czynów. Przynosi on na świat popędy wspólne ze zwierzętami i zdolności wytwarzania pojęć (idei), z których składa się jego wiedza. Te popędy i zdolności nie są jednakie, lecz różne, a ta wiedza zależy od przedmiotów otoczenia, przykładów i wskazań przodków. Nędza i szczęście człowieka odpowiadają stopniowi poznania, do którego doszedł on i otaczający go ludzie. Dlatego tak ogromną wagę i wpływ posiada wychowanie, które powinno z umysłu dziecka usunąć przedewszystkiem przesąd, będący ojcem innych błędów, jakoby człowiek sam stwarzał swój charakter. Gdy każdy to pojmie, zrozumie, że najpewniejszym sposobem zdobycia szczęścia osobistego jest staranie się o szczęście innych. Na tych prawdach, według Owena, oprzeć się może mocno „żywotna i niepokalana religia", na nich również chciał on oprzeć swoje reformatorstwo w przędzalni New-Lanar-ku. Ale dla innych spólników sięgało ono zbyt głęboko w ich kieszenie, to też postanowili je zatrzymać na tym punkcie filantropii fabrycznej, od którego zaczynało się zbyt wielkie zmniejszenie zysków. Owen nie ustąpił. Rozrzuciwszy szeroko odezwę w tej sprawie, ściągnął nowych spólników (między nimi Jeremiasza Benthama), którzy zgodzili się dochody po nad 5% od własnego kapitału przeznaczać na cele humanitarne. Opromieniony chwałą, odsuwał się coraz bardziej od stanowiska wspaniałomyślnej, lecz niezapominającej o korzyściach praktycznych filantropii i wchodził w sferę radykalnego ma-rzycielstwa. "Wierząc, podobnie jak inni utopiści spółcześni w możliwość przetworzenia świata siłą pobudzonych uczuć szlachetnych, spotkawszy trudność w urzeczywistnieniu swych projektów, odwoływał się do wszystkich klas społecznych, bogaczów, rządów, nawet do cesarza Mikołaja. Naturalnie, pomimo uroku, jaki wywierał, oblewano nieraz jego zupał zimną wodą. Proponowane przez niego gminy wytwórcze dla zaspakajania wszystkich koniecznych potrzeb życia, pomimo że apo — 123 — stołował je zapomocą podróży, odczytów i wystaw modeli w kraju i w Stanach Zjednoczonych, albo nie znalazły chętnych, albo, wcielone w życie, zamierały szybko. Eunął również założony pod jego natchnieniem „Sprawiedliwy bank wymiany pracy", który nabywał wszelkie wyroby według zawartej w nich ilości jej godzin, a za wydane kwity wydawał równowarte towary; gdyż nie regulując jednocześnie produkcyi, zapchał się niepotrzebnym jej nadmiarem i bezużytecznym balastem. Niedługo istniał także wywołany przez niego ,,Związek wszystkich klas i narodów", który zdołał zaledwie oddziałać w kilku wypadkach na bieg spraw angielskich. Wszystkie te jednak pomysły utrzymywały się jeszcze w warunkach realnych. Istotny utopizm Owena wyraził się w stworzonych przez niego komunistycznych koloniach amerykańskich. 1. Największa z nich, Nowa Harmonia (New Harmony), powstała z gminy religijnej rappistów, nad rzeką ¥a-bash, w stanie Indjana, obejmującej 30,000 akrów gruntu. Owen nabył ją (1825 r.) za 150,000 dolarów do spółki z Wiliamem Maclure, przyrodnikiem amerykańskim i filantropem. Nowi koloniści nie potrzebowali borykać się z trudami stwarzania osady, gdyż znaleźli glebę doskonale uprawioną i wszystkie zabudowania gotowe. Owen marzył, że tu okaże się cała moc i doskonałość życia w komunizmie, który powoli rozszerzać się będzie dalej i wreszcie obejmie całą ziemię. Ze wszystkich też stron zbiegali się przybysze „najbardziej pstrokata— mówi Hill-quit*)—zbieranina, jaka gdziekolwiek zgromadziła się dla wspólnego przedsięwzięcia. Byli śród nich niewątpliwie ludzie, ożywieni pobudkami czystemi i szlachetnemi, ale byli i tacy, którzy na jego przedsięwzięcie zapatrywali się jako na czyn bogatego dziwaka i chcieli korzystać z jego szczodrobliwości, o ile się da. Byli tam ludzie *). Hillquit, 35 i n. — 124 — ze wszystkich klas społecznych, wszelkich zawodów, obyczajów i pojęć, inteligencya, rzemieślnicy, wyrobnicy, próżniacy i wydrwigrosze." Nikt nie był obowiązany legitymować się ze swych uzdolnień i pobudek. Mc też dziwnego, że kolonia stała się odrazu kotłem wrzących żywiołów. Owen nie myślał jej odrazu urządzić komunistycznie i w pierwszym statucie zastrzegł trzy lata na przygotowanie. Ale koloniści nie chcieli tak długo czekać i zaraz w następnym roku (w styczniu 1826) uchwalili nową konstytucyę na zasadach komunizmu, powierzając władzę ustawodawczą zebraniu ogólnemu, a wykonawczą radzie z sześciu członków. Fatalne skutki tych rządów wystąpiły natychmiast. Wtedy wezwano Owena, ażeby objął dyktaturę i przywrócił porządek. Zdawało się, że ład, który wystraszył próżniaków, będzie trwały. Tymczasem po paru miesiącach (w kwietniu) niektórzy zażądali podziału osady na kilka gmin niezależnych. Owen sprzeciwił się temu, ale nadał kolonii czwartą konstytucyę, która dzieliła członków na cztery kategorye: warunkowych, próbnych, osoby na próbie i jądro z 25 doborowych, upoważnionych do przyjmowania nowych kandydatów. Dla siebie jednak zachował prawo veta oraz naczelne kierownictwo, dopóki trzecia część uczestników nie uzna, że osada dojrzała cło samorządu. Ale i to nie uspokoiło jej, tak że Owen musiał ostatecznie zgodzić się na utworzenie czterech gmin odrębnych. W trzy miesiące po tej piątej konstytucyi wprowadzono szóstą, ustanawiającą trzech dyktatorów. Siódmą i ósmą uchwalono na zebraniu ogólnem gmin (we wrześniu 1826), oddawszy całą administra-cyę Owenowi, który miał corocznie przybierać sobie czterech pomocników. I to nie uratowało Nowej Harmonii. Głównym powodem sporów — według W. Sargan-ta, biografa Owena*) — była religia. Podniecali tę waśń *) U Hillquita, 38. — 125 — wędrowni kaznodzieje, których się pozbyto w oryginalny sposób. Mianowicie pozwolono wszystkim miewać kazania, ale pod tym warunkiem, że każdy słuchacz będzie miał prawo stawiać im potem pytania. ,,To badanie tak się nie podobało księżom, że w ciągu wielu miesięcy żaden nie odwiedził Nowej Harmonii." Kłócono się jednak zaciekle dalej, a po każdym nowym wybuchu niezgody część członków odrywała się od gminy. Z tych niezadowolonych powstały dwie osady: Mac-luria (od Maelure'a), licząca 150 uczestników najbardziej konserwatywnych i sf anatyzowanych, oraz F e i b a P e v e n (nazwa ta miała być tajemniczem oznaczeniem długości i szerokości geograficznej miejsca), złożona z tęgich rolników, ale równie dobrych pijaków. Ani zbijanie obręczami rozsypującej się beczki, która dla Owena stała się prawdziwą beczką Danaid, ani wysiłki bardziej uspołecznionych członków nie mogły wytrzymać rozkładowego naporu. "Wielki marzyciel, który w dzień pięćdziesiątej rocznicy ogłoszenia niepodległości Stanów Zjednoczonych obwieścił ,,całemu światu", że skończyła się tyrania „trzech największych plag rodu ludzkiego: prywatnej własności, niedorzecznej religii i opartego na nich małżeństwa" — musiał patrzeć w parę miesięcy potem, jak się rozwiewał urzeczywistniony na krótko jego rozkoszny sen. Gdy już wyczer-pał wszystkie środki uratowania N. Harmonii, podzielił obwodowe jej grunty i wydzierżawił je maleńkim grupkom na 10,000 lat za drobną opłatą 50 cent. od akra z warunkiem, że mają służyć wyłącznie celom komunistycznym. Osadki te wkrótce zniknęły. Samo zaś jądro kolonii wyzbyło się zupełnie komunizmu. „Prywatne sklepy i warsztaty — powiada Hillquit — wyparły produkcyę gminną; tryumfująco wzniósł się komin gorzelni, a małostkowa konkurencya i zaciekła sza-cherka zapanowały w miejscowości, z której Owen miał nadzieję uczynić kolebkę braterstwa wszystkich ludzi." — 126 — 2. Okrutna rzeczywistość zdmuchiwała kolejno wszystkie ognie, które Owen zapalił swą propagandą na gruncie Stanów Zjednoczonych. Między innymi pozyskał on (1824) dla swej nauki Daniela Roe, kapłana Nowej Jerozolimy, gminy religijnej swedenborgianów. Składała się ona z ludzi wykształconych i zamożnych w setce rodzin. Nabyła kawał ziemi w Yellow Springs (niedaleko Cincinatti), gdzie postanowiono prowadzić gospodarstwo rolne, wogóle zająć się pracą ręczną i założyć szkoły na nowych zasadach pedagogicznych. Przez kilka tygodni sielanka rozwijała się gładko i wdzięcznie. „Kapłani chodzili za pługiem — mówi Hillquit — wzywając wieprze do koryta, zamiast grzeszników do skruchy. Kupcy zamienili łokieć na grabie i widły... Panie, które przedtem rzadko widywały, jak wygląda ich własna kuchnia, teraz szły do wspólnej jadłodajni i krzątały się około garnków i kotłów." Trwało to mniej, niż pół roku — i wytworni komuniści wrócili na poprzednie swoje stanowiska, a Yellow Springs pozostało tylko wspomnieniem wesołej zabawy. 3. Oryginalną postać przybrał owenizm w przedsięwzięciu Franciszki "Wright. Słynna ta szkotka, śmiała apostołka emancypacyi kobiet i wogóle równości ludzi, nabyła (1825) 2,000 akrów ziemi niedaleko Memfis, w stanie Tenesee, oraz kilka rodzin murzyńskich, wypożyczyła sobie niewolników od plantatorów i założyła osadę Nashoba, w której czarni mieli się wychowywać i pracować razem z białymi, przeznaczając jedną połowę dochodu na utrzymanie, a drugą na wykup niewolników. Przez parę miesięcy gospodarstwo szło dobrze; ale gdy szlachetna przewodniczka musiała wyjechać na kuracyę do Europy, odrazu zakulało. Zapisała więc ziemię i ludzi gronu filantropów, między którymi znajdował się Owen. Nie zdołali oni wszakże utrzymać kolonii; nie uratowała jej również Fr. Wright po powrocie z Europy. Nashoba, zamieniona na „Przygotowaw — 127 — czą gminę społeczną", po kilku miesiącach istnienia w tej formie, a po trzech latach przeważnie chorowitego życia skonała, pozostawiwszy w spuściznie tylko wolność uczestniczącym w niej murzynom. Z innych skupin owenowskich ich historycy uznają za godną uwagi jeszcze jedną, która miała trzy wcielenia: jako gmina Haverstraw, założona (1826) przez rzemieślników i przedstawicieli inteligencyi niedaleko New-Yorku, posiadająca „Kościół Rozumu", w którym zamiast nabożeństwa i kazań odbywały się wykłady naukowe i zrujnowana nadużyciami zarządu; jako gminy Cox-sackie, w tejże okolicy, które nie dociągnęły roku życia, a zajmowały się głównie rozprawami nad przyszłym zarządem; wreszcie jako gmina K e n d a 1 w pobliżu Cantonu, która miała się znajdować, według jednego z członków, na drodze pomyślnego rozwoju, gdy gorączka błotna zabiła siedmiu najpoważniejszych i położyła kres przedsięwzięciu, niemogącemu spłacić należności za ziemię. Owen przeżył wszystkie te ruiny, zdołał jednak w Anglii dać plan lub podstawę wielu organizacyom społecznym, które miały żywotność jego genialnej pomysłowości bez utopizmu. Umarł w r. 1856. Pozostawił czterech synów, którzy działali w duchu ojca i zajęli wybitne stanowisko w Stanach Zjednoczonych. Jeden z nich jest twórcą projektu słynnej „Instytucyi Smithsoniań-skiej", poświęconej badaniom naukowym. Owen nie był z istoty swej utopistą; przeciwnie był to śmiały budowniczy życia społecznego, przetwarzający je według wzorów, których kontury zarysowywały się na tle idealnej przyszłości — captain of industry. Główną siłę i oryginalność swego umysłu okazał on w przedsięwzięciach praktycznych, w zużytkowaniu „żywych maszyn" i w wielu projektach, całkowicie lub częściowo wykonanych, a zmierzających do poprawy stosunków gospodarczych Anglii. Gdyby w rozpędzie refor — 128 — matorskim, podsycanym szczęśliwymi wynikami i sławą, nie był się rzucił na pole prób komunistycznych; gdyby był dostał w swe ręce ster jakiejś dziedziny rządów państwa, stałby się może znakomitym mężem stanu. Trzeba przyznać, że do systematycznego steoretyzowa-nia utopii brakło mu gruntownej i rozległej wiedzy. Jego Nowe pojmowanie społeczeństwa jest wiązką ogólników, niesięgających dość głęboko ani w naturę ludzką, ani w tkankę społeczną. Już sama naczelna jego zasada jest dość powierzchowna. Owen uważa człowieka za produkt przodków i otoczenia. Niewątpliwie tak jest, ale nie należy zapominać, że ten produkt nosi na sobie dziedzictwo długiego rozwoju, który nie da się ani z przeszłości usunąć, ani w przyszłości znacznie skrócić, oraz że człowiek w części sam jest twórcą warunków swego życia. Żadne starania nie uczynią z pająka hodowcy much i gdybyśmy mu dostarczyli najdelikatniejszego jedwabiu, on prząść będzie siatkę ze swych własnych nici. Zresztą nie potrzeba długo dowodzić tej prawdy, najzupełniej bowiem ją stwierdziło doświadczenie gmin Owenowskich. Mniemał on, że gdy w głowy ich członków wstawi latarki ze światłem idei i gdy ich życie otoczy odpowiednimi warunkami, otrzyma natychmiast ,, nowych ludzi" i zestroi ich dążenia w doskonałą harmonię. Błąd tego złudzenia ukrywał się pod wątpliwościami zaledwie parę lat, a nieraz parę miesięcy. Z drugiej strony wszakże człowiek jest w pewnej mierze produktem swego otoczenia, a Owen dowiódł tego niezbicie w przędzalni New-Lanarku—i to jest nieśmiertelną jego zasługą. VIII. K. FOURIER. Karol Fourier należy do najoryginalniejszych utopistów, a jego plan budowy społecznej — do najbar — 129 — dziej wykończonych. Syn bogatego kupca urodził się w roku 1772 w Besancon. Rodzice wybrali mu zawód ojcowski. Tymczasem on, z natury bardzo prawy, czuł do tego zajęcia, wymagającego obłudy, taki wstręt, że jako dziewięcioletnie dziecko ślubował: „Przysięgam wieczną nienawiść do handlu." Wcześnie bowiem dostrzegł dwoistość reguł postępowania, gdy go w szkole uczono prawdomówności, a w sklepie kłamstwa przy sprzedaży. To też zdarzało się, że odprowadzał na bok nabywców i odkrywał im oszustwo. Pomimo tej odrazy i oczywistych uzdolnień do nauki, gwałcono go dalej. Oddany do bankiera w Lyonie, uciekł; toż samo uczynił w Rouen. Osobliwe zamiłowanie okazywał do geografii, muzyki i hodowli kwiatów; szybkie postępy robił w fizyce i logice. Za to nie mógł się nauczyć języków, których wielość uważał za plagę ludzkości, a zaprowadzenie wspólnej mowy — za jedno z najważniejszych zadań nowego społeczeństwa. Nie mogąc po śmierci ojca pokonać oporu matki, pozostał w handlu, obmierzając go sobie coraz bardziej, w miarę jak zbierał dowody jego przewrotności i dojrzewał umysłowo. Do najwyższego natężenia miała dojść ta jego odraza, gdy mu w Marsylii — jak wieść niesie — kazano zatopić w morzu ładunek ryżu dla podniesienia ceny. "Wszystkie chwile, urywane od pracy zawodowej, poświęcał nauce, a głównie przyrodoznawstwu. Odebrawszy spadek po ojcu (80,000 fr.), mógł swobodniej dogadzać swym upodobaniom. Wybuchła rewolucya. Dla Fouriera, człowieka wrażliwego, wątłego, była ona nieprzyjemnym wypadkiem, a następnie ohydnym nie dlatego, że w niej stracił majątek, (przy oblężeniu Lyonu) i omal nie stracił życia, ale dlatego, że popełniała okrucieństwa i mordy, a w ostatecznym wyniku dała największą korzyść tej klasie, której on nie cierpiał. Wzięty do wojska i uznany za niezdatnego, został maklerem. Jest to, według niego, ,,taki człowiek, który han Utopie.  9 — 130 — dluje cudzemi kłamstwami, dołączając do nich własne." Jeżeli przebieg rewolucyi nasuwał mu liczne spostrzeżenia, to jej koniec pobudzał go do projektów. Układał on je ciągle i ogłaszał lub posyłał przedstawicielom rządu i deputowanym. Tryumfy Napoleona nadały chwilowo kierunek jego myślom politycznym: sądził, że Francya, Rosya i Austrya, rozbiwszy Prusy jedną bitwą i rozebrawszy je, jak Polskę, winny podzielić się Europą. Gdyby w tym triumwiracie pokój nie dał się utrzymać, należałoby z kolei pokonać Austryę, w końcu Francya stoczyłaby bój z Rosyą o panowanie nad światem. Ostateczny zwycięzca, zabrawszy Indye i zamknąwszy porty, zgnębiłby Anglię, którą Fourier najbardziej nienawidził jako państwo handlowe. Napoleon jednak, dowiedziawszy się o tej treści artykule (w Bulletin de Lyon, 1803) kazał polecić wydawcy, ażeby podobnych nie drukował. W r. 1808 wyszło pierwsze obszerne dzieło Fouriera: Teorya czterech ruchów i ogólnych przeznaczeń. Zawiera ono wiele pomysłów, których sam autor później wyparł się, tłómacząc je niedokładnością swej wiedzy. Spotkało się też z zarzutami i szyderstwem, tem zjadliwszem, że w krytyce ludzi i stosunków spółczesnych było nadzwyczajnie gryzącą satyrą. Odziedziczywszy po śmierci matki (1812 r.) 900 franków rocznej renty, zajmował się Fourier jeszcze przez jakiś czas kupiectwem, wreszcie osiadł na wsi i przez pięć lat oddał się wyłącznie studyom naukowym. W r. 1822 puścił w świat dwutomową pracę: Traktat o stowarzyszeniu gospodarczo-rolnem, któremu w drugiem, rozszerzonem (czterotomowem) wydaniu 1842 r. dano (pierwotnie zamierzony przez niego) tytuł: Teorya powszechnej jedności. Tu uzupełnia i doprowadza do większej ścisłości wywody poprzedniej książki, a nadto zbogaca ją wycieczkami polemicznemi, w których cięcia jego ostrego dowcipu są nieraz bardzo mocne i głębokie. Następne dzieło: Nowy świat prze ■ — 131 — mysłu i stowarzyszeń jest najporzadniej i najjaśniej usystematyzowanym wykładem furieryzmu, oczyszczonego z zagmatwań i fantastyczności. Późniejsza praca: Fałszywy przemysł (1836) nie dodaje nic nowego. Wtedy już około słynnego utopisty złożyła się szkoła z wielbicieli i uczniów, której przewodniczył najzdolniejszy z nich, Wiktor Considerant, a której organem było naprzód (od r. 1832 do 1833) czasopismo: Reforma przemysłowa, czyli Falanster, a później (od 1836 do r. 1843): Falanga, dziennik nauki społecznej, wreszcie Demokracya pokojo-wa. Zawiedziony w nadziei urzeczywistnienia swej mrzonki, zmarł Fourier w Paryżu 1837 r. Po śmierci mistrza uczniowie wydali (1848 r.) wyciąg z jego dzieł p. t. Harmonia powszechna i Falanster, będący pełnym wyrazem jego teoryi. *) Zajmując się wyłącznie utopią Fouriera, musimy pominąć rozwiniętą w pierwszem jego dziele teoryę czterech, a według późniejszego uzupełnienia, pięciu „ruchów", trzech pierwiastków świata i trzech — człowieka, która spółcześnie nie wywarła żadnego wpływu, a dziś ma tylko historyczne znaczenie niedorzeczności naukowej. Dla charakterystyki pierwocin myśli słynnego marzyciela, wspomnimy o jego fantastycznych wizyach, które sam porzucił. Tak np. twierdził on, iż ludzie w jego szczęśliwem społeczeństwie przedłużą swój wiek średnio do 144 lat; miłości będą mogli używać przez 80, co byłoby dla mężczyzn zbyt długo dla przeżycia z jedną kobietą. Ludzkość istnieć będzie 50,000 lat. Obecnie koń *) Theorie des quatre mouventents et destinees generales, 1808. Le Nouveau Monde industriel et societaire, 1829. Theorie de l'unite, 1822. La Reforme industriele ou le Phalanstere (1832 - 33). La Phalange, journal de la science sociale (1836 — 43). Democratie politiąue (1843). L'harmonie universelle et le Phalanstere 1848. Obszerna monografia z przedmiotowym wykładem i krytyką socyalistyczną A. Bebla, Charles Fourier. 1888. Warschauer, Fourier, 1893. — 132 — czy ona (po 5,000 lat) epokę dzieciństwa; potem nastąpi epoka dojrzałości, trwająca 35,000 lat, potem takaż epoka powolnego upadku sił, wreszcie 5,000 lat starczej niemocy i śmierci. Cały ten czas dzieli się na 32 okresy rozwoju (wiek XVIII znajdował się w piątym), z których każdy stwarza nowe, własne rośliny, zwierzęta, a nawet klimat. W szóstym okresie narodzi się ,,korona borealna" (zorza północna), która, jak słońce, rozlewać będzie nie tylko światło, ale także ciepło. Skutkiem tego Petersburg i Ochock otrzymają taki klimat, jak Ka-dyks i Konstantynopol, a lodowate wybrzeża Syberyi upodobnią się do Marsylii i zatoki Genueńskiej. Jednocześnie woda morza Północnego zmieni się i przybierze smak limonady; zginą zwierzęta szkodliwe, a rozmnożą się i powstaną pożyteczne (antirekiny, antiwieloryby i inne), które będą zaprzęgane do ciągnięcia okrętów. Jak niegdyś Pitagoras, starał się Fourier ująć istotę i stosunki rzeczy w cyfry, z których układał rozmaite analogie. Tak 32 zębom człowieka mają odpowiadać 32 okresy rozwoju, 32 planety i t. p. Dziwactwa te jednak były grzechami młodości jego umysłu. Swoją utopię oparł on na kilku zasadach ogólnych, które ciągle trzeba pamiętać, ażeby się nie zgubić w jej bardzo pokrzyżowanym labiryncie. Według niego Bóg. jako stwórca i kierownik świata, mógł pragnąć tylko utrzymania go w jedności i karności; wszystkie też postacie i objawy bytu związał łańcuchem określonych stosunków. Jeżeli człowiekowi dał wrodzone popędy, to oczywiście chciał przez nie uczynić go szczęśliwym; jeżeli zaś organizacya społeczna gwałci je, to okazuje, że jest fałszywa. Przeznaczeniem człowieka, dla którego jedynie świat został stworzony i bez niego nie miałby żadnego celu, jest szczęście, polegające na dostatku (w języku Fouriera: na ,,zbytku") wewnętrznym i zewnętrznym. Ażeby on mógł je osiągnąć, musi się znaleźć w takich warunkach i stosunkach spółżycia z innymi — 133 — ludźmi, które by mu pozwoliły rozwinąć i zadowolić swoje naturalne popędy. Zapewnić mu to może tylko stowarzyszenie rolniczo-przemysłowe falanga, złożone z grup i szeregów ludzi, pracujących według ściśle oznaczonego planu i mieszkających w jednym gmachu. Miejscowy związek falang tworzy kanton, zwany fa-lansterem. Uprzytomnijmy sobie wyraźnie podstawy tego ustroju. Praca jest konieczną potrzebą wszystkich ludzi, bez różnicy płci i wieku. Dziś jednak odstręcza ona ich, zamiast przyciągać, a ponętną stanie się wtedy dopiero, gdy odpowiadać będzie ich popędom i zamiast przykrości, sprawiać im przyjemność. „Przypatrzcie się— mówi Fourier — naszym robotnikom w polu: jak oni, oparłszy się na motyce, ścigają wzrokiem ptaka, który przelatuje nad nimi." Ponieważ zaś popędy są rozmaite, a ich działanie zmienne, więc też praca, jeśli nie ma nużyć i odstręczać człowieka, musi także się zmieniać i nie może trwać w jednym kierunku dłużej, niż 1 do 2 godzin dziennie. Dla każdego zajęcia tworzą się grupy z 7—9 osobników podobnych, z tych zaś grup powstają serye, 45—50 w każdej falandze, obejmujące całą gałąź jednej pracy. Jeżeli np. jakaś serya uprawia hyacynty lub kartofle, to powinno w niej być tyle grup, ile jest odmian hyacyntów i kartofli. Serye więc zużyt-kowywują rozmaitość charakterów, upodobań, instynktów, majątków, roszczeń i stopni ukształcenia. Każda stanowi jak gdyby akord, złożony z tonów sprzecznych i zgodnych, połączonych w harmonię. Pojedyńcze grupy ciągle spółzawodniczą z sobą, gdyż ich zajęcia należą do jednego rodzaju. Ponieważ człowiek jest z natury wrogiem przymusu i dąży ciągle do zmian; ponieważ najpodobniejsi ludzie różnią się w swych popędach, przeto członkowie każdej skupiny uczestniczą również w innych. Tym sposobem wszyscy pracują chętnie, a skutkiem doskonałej organizacyi zrzeszenia—płodnie. — 134 — ,,Gdyby bogowie — powiada Fourier — pozwolili ludziom wyrazić trzy życzenia, czego żądaliby wszyscy, nie wyłączając uczonych? Bogactwa, zdrowia i długiego życia." Otóż w najwyższej mierze czyni zadość tym życzeniom stowarzyszenie rolne. Otwiera ono bowiem swobodne i szerokie ujścia przyrodzonym popędom ludzkim. „Im więcej obserwujemy człowieka, tem bardziej przekonywamy się, że w nim wszystko zależy od przyciągania (atrakcyi). Słucha on rozumu tylko o tyle, o ile ten uczy go rafinować rozkosze, a przez to lepiej zadawalać przyciąganie." Teorya popędów Fouriera, będąca zupełnie dowolną kombinacyą luźnych spostrzeżeń i objawów psychicznych, jest tak ściśle związana z jego systematem utopijnym, że bez wniknięcia w nią niepodobna zrozumieć ustroju falangi. Jest ich 12: zmysłowe: smak, czucie, węch, wzrok i słuch, uczuciowe: przyjaźń, duma, miłość i rodzicielstwo. Zestrajają je harmonijnie trzy mało znane i nieuznane: kabalist, godzący jednakich spółzawodników zapomocą intrygi, papillon (motyl), łaknący zmian i przeciwieństw, oraz komprosit, pobudzający do uniesień i doskonałości. Jeżeli żaden z tych popędów nie jest stłumiony i każdy rozwija się swobodnie, wszystkie sprzyjają sobie wzajemnie i tworzą harmonię. Dzisiejsza cywilizacya wprowadza do nich rozstrój i walkę ; dopiero oswobodzone i skojarzone w falandze, spełniają całkowite przeznaczenie człowieka. Te zasadnicze siły natury ludzkiej są głównymi motorami maszyny stowarzyszenia, której działanie objawia się w robotach domowych, polnych, przemysłowych, wymianie, oświacie, naukach i sztukach pięknych. Baczy ona ciągle na to, ażeby wszystkie zajęcia były wykonywane z upodobania, rozdział produktów ustosunkowany do udziału pracy, kapitału i talentu, równowaga ludności utrzymana (1800—2000 osób najwyżej), oszczędność w środkach pomocniczych możliwie największa. Osiąga to drogą bar — 135 — dzo prostą i łatwą. Złączonych razem 400 rodzin, za miast mieć 400 ognisk domowych, posiada 4 lub 5 wiel kich kuchen, skąd otrzymują pokarm spółuczestnicy, po dzieleni na 4 lub 5 klas, według zamożności, i mieszka jący we wspólnym pałacu (którego plan architektonicz ny Fourier opracował szczegółowo). Podobna redukcya zachodzi we wszystkich dziedzinach gospodarstwa. Fa langa, uprawiająca np. wino, nie potrzebuje wielu ma łych beczek, osobnych budynków i piwnic, lecz groma dzi i obrabia grona we wspólnych magazynach, zlewa sok w olbrzymie kadzie, przechowuje wino w społecz nych składach, nie śpieszy się ze zbiorem i sprzedażą, wybierając sobie czas najdogodniejszy, słowem, z naj mniejszego wkładu pracy i kosztów wyciąga najwyż sze zyski.       Me dość tego: wprowadza ona do handlu rzetelność, a na. miejsce obecnej konkurencyi szachrajskiej— spółzawodnictwo uczciwe. Zamiast wielu sklepów, gromady kupców i kramarzów, intrygujących wzajemnie przeciwko sobie, istnieje w niej jeden wielki skład hurtowy, którym zarządza kilka osób. Wogóle falanga niszczy wszystkie pasorzyty, wysysające pracę ludzką — pośredników, prawników, ,,żyjących z niedomagali dzisiejszej cywilizacyi"; służbę, żołnierzy i t. d., przeznaczając zebrane stąd oszczędności na przedsięwzięcia użyteczne (drogi, budynki i t. d.). Gdy mężczyźni, kobiety i dzieci od trzeciego roku są czynni; gdy łącznie spół-działają: popędy, uzdatnienia, ambicye, udoskonalony mechanizm pracy, dokładna jej planowość, swoboda stosunków, zdrowie ludzi — środki i siły stowarzyszenia wzrastają niezmiernie, a odpowiednio mnożą się i ulepszają. jego wytwory. Ażeby,,zegar" falangi mógł poruszać się prawidłowo, musi ona nie tylko ściśle oznaczyć godziny dla każdej pracy i wypoczynku, ale nadto przygotować sobie odpowiednich ludzi. Dlatego na wychowanie dzieci zwrócona jest — 136 — szczególna uwaga. Wychodzi ono z tego założenia, że trzeba starannie pielęgnować i rozwijać naturalne siły człowieka, nie krępując ich żadnym przymusem. Dzieci są podzielone na serye według charakterów i rozmieszczone w odpowiednich salach. Czuwają nad niemi w dzień i w nocy kolejno bony, kobiety, mające do tego popęd, albo też matki, które mogą odwiedzać swoje w godzinach karmienia. Zdrowia pilnują lekarze, otrzymujący wszakże wynagrodzenie nie od ilości chorych, ale zdrowych. Gdy dziecko ukończyło sześć miesięcy, rozpoczyna się budzenie jego zmysłów. Słyszy ono tylko dobry śpiew i muzykę, widzi tylko piękne obrazy i wytworne zabawki. Skutkiem tego jest bardziej rozwinięte w trzech latach, niż zwyczajne w sześciu. Cały szereg środków pociąga i podnieca jego skłonności: małe narzędzia, zastosowane do wieku, mundury, broń, chorągwie, parady i t. p. Jego pierwszymi nauczycielami są dzieci starsze. Do 9 roku trwa wychowanie fizyczne; później następuje umysłowe. Można przyjąć ogólnie, że do nauk ma upodobanie dwie trzecie mężczyzn, a jedna trzecia kobiet, do sztuk — odwrotnie. W 20 r. cielesne i duchowe wykształcenie młodzieży jest skończone: wtedy posiada ona całkowitą wiedzę teoretyczną i praktyczną. Spółzawodnictwo dzieci z różnych falang wywiera na nie wpływ pobudzający. Przypuśćmy, że jakaś ich grupa, uprawiająca pierwiosnki, nie otrzymała w popisie nagrody, którą przyznano grupie z innej falangi. Dzieci zaczynają badać przyczynę swego niepowodzenia, którą przy pomocy swego przewodnika odnajdują w różnicy ziemi, rozszerzając przytem swoje wiadomości mineralogiczne. Cała ludność falangi, poczynając od dzieci trzyletnich, dzieli się na 16 plemion (tribus), oznaczonych osob-nemi nazwami. Do lat 20 idą kolejno według wieku: — 137 — bambiny, cherubiny, serafiny, liceiści, gimnaziści, młodzianie. Otóż cztery środkowe z tych plemion (od lat 41/2 —15, przeważnie chłopcy), zajmują się usuwaniem nieczystości w stowarzyszeniu i noszą miano ,,małych hord", oraz upiększaniem (przeważnie dziewczęta), jako ,,małe bandy". Pierwsze spełniają najnie-przyjemniejsze czynności: zamiatają ulice, uprzątają kuchnie i kanały, tępią jadowite gady i gąsiennice, hodują zwierzęta domowe, oraz przywracają wszędzie zakłócony porządek. Używają za to wielkiej czci. Przy wszystkich uroczystych pochodach idą na czele; za szczególne zasługi otrzymują wieńce z liści dębowych. Wszelka zwierzchność, nie wyłączając monarchów, pozdrawia je naprzód. Nic ważnego nie może się obyć bez nich; dają przytem inicyatywę do wszelkich robót w falandze. Są przedstawicielami jej jedności. Mają własnych oficerów i oficerki, własną mowę i małą artyle-ryę. Wybierają sobie ze starszych osób druidów i druid-ki, których zadaniem jest podtrzymywanie zamiłowania do takich zajęć. Przeciwieństwem, ale jednocześnie dopełnieniem har-monijnem Małych Hord, złożonych z temperamentów gwałtownych, są Małe Bandy, złożone z temperamentów łagodnych, przeważnie niewieścich. Są to stróżki społecznego wdzięku i przepychu; zajmują się przystrajaniem wszelkich uroczystości, zachowują wytworność w obejściu, doglądają ogrodów i trudnią się hodowlą ptactwa. Z nich wychodzą młodzi uczeni i umysły wcześnie dojrzałe (jak Pascal). Na podobieństwo Małych Hord wybierają sobie ze starszych osób korybantów i kory-bantki. Obdarzone artystycznym smakiem i subtelnym zmysłem w odróżnianiu odcieni piękna, łączą one dzieci, posiadające skłonność do wyszukanych strojów, rozszczepiają ich uczucia artystyczne na liczne odmiany, nadają wyobraźni różne kierunki i tym sposobem ustalają cechy każdej seryi. ,,Podczas gdy Małe Hordy idą — 138 — od dobra do piękna, Małe Bandy — od piękna do dobra." Wykształcenie gimnastyczno-artystyczne nazywa Fourier ,,operą", która w wychowaniu dzieci gra pierwszorzędną rolę, ,,Ażeby ciało — powiada on — możliwie wydoskonalić pod każdym względem, należy zastosować dwa środki, zupełnie obce naszym, tak zwanym moralnym metodom: operę i kuchnię. Dziecko powinno ćwiczyć dwa zmysły czynne: smak i węch zapomocą kuchni i dwa bierne: wzrok i słuch — zapomocą opery; wreszcie zmysł taktu zapomocą robót... W kuchni poznaje ono wszystkie produkty, którymi interesowało się podczas rozmów przy stole." Smakoszostwo tedy staje się czynnikiem wychowawczym. Opera składa się: ,,ze śpiewu, czyli miary głosu ludzkiego, z instrumentów czyli miary tonów sztucznych, z poezyi, czyli wyrażania myśli i słów według miary, z pantomin, czyli harmonii gestów, z tańca, czyli ruchu miarowego, z gimnastyki, czyli harmonijnych ćwiczeń, z malarstwa i kostiumów harmonijnych. Całość przeto — dodaje Fourier — opiera się na prawidłowym mechanizmie i geo-metrycznem wykonaniu. Wymaga to bardzo małego nakładu, gdyż sama falanga może dostarczyć tysiąc kilkaset artystów, a „najmniejsza posiada lepiej uposażoną operę, niż dziś nasze wielkie miasta." Po skończeniu 15—16 lat dzieci wchodzą w okres dojrzałości płciowej. ,,Tu jest punkt — powiada Fourier— w którym kruszą się wszystkie nasze metody, obliczone na stłumienie popędu płciowego, które umieją tylko w stosunkach miłosnych uzasadnić obłudę... W żadnej sprawie, jak w tej, nasza wiedza nie okazuje się równie nieudolną i niezręczną. W innych rodzajach złego filozofowie przynajmniej usiłowali zastosować jakieś środki zaradcze, tu — nie. To też cała ich robota rozprzęgła się, wprowadzili bowiem tylko fałsz i tajemny bunt przeciwko naturze i prawom. Miłość, nie znajdując in — 139 — nej drogi zadowolenia się, prócz dwulicowości, stała się nieustannym spiskowcem, który ciągle pracuje nad zdezorganizowaniem społeczeństwa i podważeniem jego u-staw. Nigdzie obłuda i oszustwo nie są większe, niż w stosunkach miłosnych i małżeńskich i nigdzie sprzecz-ność bardziej rażąca, niż między wymaganiami natury a przepisami moralności." Ażeby złe wyrwać z korzeniem, falanga pozostawia miłości swobodę i zapobiega nadużyciom zapomocą dwu korporacyj: „westalatu" i „damoazelatu". Pierwsza, składająca się w dwu trzecich z westalek, a w jednej trzeciej z westalów, zachowuje do 18—19 roku czystość; druga — w dwu trzecich z damoazelów, a w jednej trzeciej z damoazelek— oddaje się wczesnej miłości. Ponieważ dla mężczyzn niewinność jest mniej ponętna, więc stanowią oni przewagę w damoazelacie, a kobiety w westalacie. Zresztą każdy może sobie wybrać tę lub inną korporacyę i z niej wystąpić. Ale podczas przebywania w niej musi zachować odpowiednie reguły. Damoazele i damoazelki nie mogą znajdować się przy porannych zebraniach dzieci; później też budzą się. Natomiast westalat wstaje razem z dziećmi (o 31/2 rano), które darzą jego członków szczególną czcią i przywiązaniem. Doznają oni też wielkiego szacunku ze strony starszych i wogóle są przy każdej sposobności wyróżniani. Z wyjątkiem brudnych robót, uczestniczą westalki w Małych Hordach, a każda falanga stara się je posiadać i nadaje im pochlebne tytuły. Ich przewodniczka, zwana kwandrillą, jedzie podczas uroczystych procesyj w powozie honorowym. Przybywającego w odwiedziny obcego monarchę witają na granicy westalki, a monarchinię — westale. Z nich też książęta i księżne wybierają sobie najczęściej żony i mężów. Małe Hordy, które nie pozdrawiają pierwsze żadnej władzy ziemskiej, przed niemi pochylają swe sztandary. Nie tak, jak w naszej cywilizacyi — mówi Fourier — która, zmuszając stare panny do zachowania — 140 — czystości, szydzi z nich niby ,,z podejrzanego towaru" i znieważa zjadliwymi przygryzkami. Wobec tej krzywdy można zapytać: „Czy jest coś bezużyteczniejszego, niż to wieczne dziewictwo"? Fourier obiecuje olbrzymie nagrody wszystkim ludziom zasłużonym dla ogółu, ale wtedy dopiero, gdy cała ziemia pokryta zostanie falangami. Bo jeżeli każda z nich zapłaci wynalazcy, autorowi utworu poetyckiego lub muzycznego tylko parę franków lub nawet cen-timów, to od miliona ich otrzyma on wielką sumę. Me jest to zaś według niego ani nieprawdopodobne, ani zbyt odległe. Korzyści bowiem, jakie zapewnia swym uczestnikom pomyślane przez niego stowarzyszenie, są tak oczywiste, że szybko wstąpią do niego wszyscy bogaci i ubodzy, cywilizowani i barbarzyńcy, nawet królowie, tak że w niedługim czasie będzie ono liczyło 2 miliony falang z 4 miliardami ludności. Najwyższą zwierzchnością falangi jest regencya, wybrana z areopagu, który się składa: z uczestników se-ryj, z najstarszych plemion (tribus), do których należą: Szanowni, Czcigodni i Patryarchowie, z akcyonaryuszów, wreszcie z magnatów i magnatek. Oba te ciała niewiele mają do roboty, gdyż zegarowy mechanizm stowarzyszenia działa prawidłowo; więc naradzają się tylko nad sprawami szczególnej wagi. Gdy ono ogarnie cały świat, wtedy jego głową będzie omniarcha ze stolicą w Konstantynopolu; pod nim staną dziesiątkami, setkami i tysiącami: augusty, cesarzowe, królowe, kalifowie, sułtani, kacyki i t. d. Naturalnie organizacya tak oryginalna musi posiadać zastosowany do jej potrzeb i zadań budynek — Falan-ster. Jest to — według planu, nakreślonego przez Fouriera — ogromny, 500 stóp długi i 250 głęboki system murowanych pomieszczeń, rozłożonych w dwóch równoległych, złamanych symetrycznie i połączonych kryte — 141 — mi galeryami szeregach, które na obu końcach zamknięte są poprzecznie. Przestrzenie wewnętrzne są zapełnione kwietnikami, szklarniami i wodotryskami. Wklęsłość zewnętrzna służy jako plac dla parad. Gmach ten składa się z parteru, antresoli i czterech pięter. Znajdują się w nim mieszkania członków falangi, sale, warsztaty i t. d. Jak się przedstawia jej mechanizm ze strony ekonomicznej ? Nikt nie pracuje dla siebie, lecz każdy dla wszystkich. Rozdział dywidendy nie dokonywa się według osób, lecz według seryj i ich rozmaitego znaczenia; nie jest zatem równomierny, lecz zróżniczkowany w trzech ka-tegoryach: według konieczności, pożytku i przyjemności zajęć. Im jakaś praca jest przykrzejsza (np. chirurgia), tem lepiej płatna. Rachunki są prowadzone tak prosto i przejrzyście, że nawet kilkoletnie dziecko może z nich obliczyć swoją należność. Falanster posiada giełdę; nie służy ona jednak do gry i obrotów finansowych, lecz jest miejscem układania biegu zajęć na dzień następny. Uczęszczają do niej również dzieci. Zdawałoby się, że długie, dostatnie, spokojne, uregulowane życie, przy zupełnej swobodzie stosunków płciowych, musi wywołać przeludnienie, które popsuje cały mechanizm, a przynajmniej narzuci mu zagadnienie trudne do rozwiązania. Tymczasem Fourier zabezpiecza go od tego kłopotu zupełnie. Stwierdził bowiem naprzód, że kobiety tęgie, tłuste i duchowo rozwinięte, — a takie tylko będą w falangach — są mało płodne; następnie, że ludzie, których energia zużywa się w ćwiczeniach fizycznych, dojrzewają płciowo później, niż próżniacy. Do tych wpływów przybywa jeszcze inny, mający swe źródło w szczególnych obyczajach harmonistów, o którym autor ze względów przyzwoitości nie chce mówić. Według Fouriera, Newton odkrył prawa ciążenia ciał — 142 — niebieskich i na tem się zatrzymał; on zaś *) poszedł dalej i odkrył prawa ciążenia ciał ludzkich w społeczeństwie. Dostrzegł jedność całego wszechświata i związek z nim człowieka. Stał się przez to tłómaczem woli Boga i zbawcą ludzi, dla których wynalazł drogę wyjścia z cierpień i nędzy. Mogli ją znaleźć dawniejsi filozofowie, ale oni tylko wysławiali to, co istnieje i odstraszali wszelką nowość; to też zapchali biblioteki 400,000 książek wątpliwej wartości. Dopiero on wydobył prawdziwego człowieka z istoty wynaturzonej przez głupią i zwyrodniałą cywilizacyę, wyzwolił jego stłumione lub znieprawione popędy, dał ,,kompas społeczny". Tak był przekonany o nadzwyczajności swego odkrycia i jego powodzeniu, że do ostatniej chwili przed śmiercią oczekiwał codziennie w godzinach południowych jednego z „kandydatów", których naliczył w Europie 4,000, mającego mu przynieść 15 milionów franków na założenie pierwszej falangi. Musiało go ogarniać raczej zdumienie, niż gniew, gdy nie widział tłumów, śpieszących do otworzonego im raju, w którym biedni mogli znaleźć zbytek, bogaci otrzymać 15% od włożonego kapitału, a monarchowie opływać w większych dostatkach, niż im zapewniają trony. Ponieważ obiecywał uszczęśliwić wszystkich, więc do wszystkich zwracał się o poparcie: do szlachty, duchowieństwa, deputowanych francuskich, ma *) O powinowactwie jego z Newtonem zaświadczyło nawet... jabłko, które — jak wiadomo — spadając zdradziło wielkiemu matematykowi siłę ciążenia. Jedząc z kimś obiad w restauracyi, spostrzegł Fourier, że jego towarzyszowi policzono 14 sou za jabłko, których setka tyleż kosztowała gdzieindziej. Ta różnica cen w dwu miejscowościach z jednakowym klimatem odsłoniła mu błyskawicznie wadę obecnego mechanizmu przemysłowego, pobudziła go do badań, wreszcie do odkrycia systematu grup i seryj. Potem przypomniał sobie, że jabłko cdegrało również ważną rolę w losach Adama i Parysa. „Czyż te cztery jabłka—pyta on— nie zasługują na osobną kartę w historyi?" — 143 — gnatów angielskich, Napoleona, Burbonów, Rotschilda, Byrona, nawet do emigrantów polskich i t. d. Wymyślił też osobne wędki dla łowienia bogaczów. Z początku mieli oni się ociągać; ten i ów wszakże wstąpił do jakiejś seryi, gdzie czekała na niego przynęta. Oto jeden z nich jest miłośnikiem ogrodnictwa, a nadewszystko lubi czerwoną kapustę. Więc zaraz porozumiewa się z odpowiednią grupą, ogląda jej nasiona i daje wskazówki, za co dzieci mu dziękują. Nazajutrz witają go fanfarą, ich herold ogłasza go baccalareusem czerwonej kapusty, westalka ściska i wręcza mu znak seryi, naczelnicy składają powinszowania. To tak mu się podoba, że wstępuje do falangi. W ten sposób miał być zwabiony ,,każdy bogaty mężczyzna i każda bogata kobieta.'' Niestety, nie został zwabiony nikt i w sidła tej naiwności złapał się tylko sam Fourier. Wszyscy bowiem, oprócz niego, widzieli całą sztuczność i niepraktyczność jego ,,harmonii" i w okropnej rzeczywistości woleli zdobywać złoto, niż w czarodziejskiej fantazyi,,zamieniać je na sprawiedliwość". Nie sama zresztą utopijność odgrodziła go od spółczesnych. Odmówiwszy wartości wszystkim czynnikom i urządzeniom cywilizacyi, napiętnowawszy ludzi i wyśmiawszy ich czyny, oburzył na siebie całą in-teligencyę. Duchowieństwo nie mogło mu wybaczyć, że Bogu pozwolił się zajmować tylko ważnemi sprawami i mianował się jego „pomocnikiem"; filozofowie—że ich mądrość wrzucił w dół śmieciowy; wychowawcy — że ich nazwał tyranami i wrogami dzieci; mężowie i żony—że odsłonił ich wiarołomstwa; moraliści — że im wytknął przewrotność i obłudę; przemysłowcy — że ich obciążył winą wyzysku, a już najbardziej kupcy, których niezmordowanie smagał sarkazmem i nienawiścią. Odwoływał się do Rotschilda, obiecując mu nawet królestwo Jerozolimskie, a najzapamiętalej oblewał żółcią żydów. Z 25 niecnot spółczesnej cywilizacyi za ,,naj-haniebniejszą" uważa on przyznanie im praw obywatel — 144 — skich, o co oskarża głównie filozofów. Żydzi, według niego, nie są narodem cywilizowanym, lecz patryarchal-nym; nie uznają szczerze żadnego władcy; nie gardzą żadnem oszustwem względem innowierców. Obok chińczyków są najgorszym rodzajem ludzkim, najszkodliw-szym pasorzytem. Ten antisemityzm miał po części swe źródło we wstręcie rasowo-religijnym, ale także w bezmiernej odrazie Fouriera do handlu, która mu również zohydzała anglików. Najsilniejsze i najliczniejsze, bo z najszerszych kół pochodzące ataki wymierzone były na anarchizm Fouriera w. stosunkach płci. Znosząc zupełnie małżeństwo i rodzinę, wyzwalając pożądania z wszelkiego przymusu, nie tylko wywołał energiczną obronę instytucyi, uznanej od wieków za nietykalną, ale podrażnił wszystkie gatunki obłudy, które się pod nią podkopały, a które on na wierzch wydobył. Obok punktów mocnych miał jego radykalizm z tej strony punkty słabe, w których zrobienie wyłomu było łatwe. Trzeba miłość — powiada on — pozostawić jej naturalnemu pociągowi i powierzyć jej samej nakreślenie sobie granic. Zobaczymy wtedy, że mężczyzna będzie obcował z tyloma kobietami, co mądry Salomon i że kobiecie nie zabraknie mężczyzn. Rozmaitość w miłości jest tak naturalna, że nawet osłabiony wiekiem sułtan nie chce poprzestać na jednej żonie. Przyszłość uzna tę swobodę wyboru miłosnego za zupełnie naturalną i starzy będą mieli setki potomków bezpośrednich i pośrednich, dzieci przybranych i własnych. Wtedy nastąpi złoty wiek dla ojcowstwa i dozna ono radości, których dziś daremnie poszukuje. To są śmiałe i ryzykowne frazesy, ale nie uzasadnienie przewrotu w jednej z najważniejszych dziedzin życia. Utopia Fouriera nie przez to straciła grunt realny, że daleko odbiegła od rzeczywistości, ale przez to, że usiłowała na niej oprzeć i z jej materyału stworzyć gmach fantastyczny. Chciała ona zaszczepić płonkę na pniu — 145 — odmiennej natury, z którym on nie może się zrosnąć— gruszkę na wierzbie. Klasyczni utopiści, jak Morus lub Campanella, burzyli całkowicie starą budowę społeczną i na jej miejsce wznosili zupełnie nową. Tymczasem Fourier pozostawia najbardziej spróchniałe belki i rozluźnione spojenia, w które wsuwa niepasujące do nich pudło kalejdoskopu społecznego. Wiąże on komunizm z własnością osobistą, anarchizm z władzami, bogactwo z ubóstwem, miesza różne wody z ogniami. To też o ile negatywna strona jego wywodów jest znakomita i nieraz sięga bardzo głęboko, o tyle pozytywna — wogóle słaba, a w szczegółach powierzchowna. W krytyce obecnego ustroju spółżycia dosięga on mistrzostwa, a jego bystre, szerokie i dowcipne spostrzeżenia tak dalece zachowały dotąd swą słuszność i świeżość, że Engels zalicza go do największych satyryków świata. Według Fouriera ludzkość przeszła dotąd w swym rozwoju stany: edenizmu, dzikości, patryarchalizmu, barbarzyństwa, obecnie znajduje się (od czasu greków) w cywilizacyi, a dzięki jemu wstąpi w epokę—gwarantyzmu. Cywiliza-cya dzisiejsza jest oszukańcza i okrutna: nie daje ludziom, chociaż zaręcza, ani swobody, ani chleba, ani braterstwa, ani równości. Fourier układa dwie listy jej grzechów. Pierwsza zawiera 12, a są to: panująca mniejszość trzyma niewolników uzbrojonych, ażeby poskramiali większość niewolników nieuzbrojonych; brak solidarności mas rodzi samolubstwo; dwuznaczność wszystkich czynów i żywiołów społeczeństwa; wewnętrzna walka człowieka z sobą; nierozum podniesiony do godności zasady; w polityce wyjątek jest podstawą reguły; najupartszy geniusz bywa zgięty i doprowadzony do małoduszności; wymuszone uwielbianie złego; ciągłe psucie uważane za poprawę; wielostronne nieszczęście ogromnej większości; brak naukowej opozycyi przeciwko przyjętym teoryom; wreszcie pogorszenie się klimatu skutkiem wytrzebienia lasów i wyschnięcia źródeł. Dru Utopie.  10 — 146 — gi wykaz obejmuje 24 wady cywilizacyi, które niechybnie zgubią społeczeństwo: centralizacya polityczna; postępy fiskalizmu; monopole handlu morskiego (Anglia); wzrastające napady na własność; usuwanie organów miejscowego samorządu; rabowanie dóbr i praw gminnych ; skażenie sądownictwa; nietrwałość instytucyj; odszczepieństwa religijne; wojny domowe; zachowywanie złych urządzeń; bezwstyd i poniżenie mocarstw chrześcijańskich, zawierających ' układy z poganami; wzmaganie się zamiłowania handlu; popieranie go; skandale przemysłowe; handel białemi nałożnicami; szpiegostwo; jakobinizm komunistyczny; wandalskie usposobienie szlachty; literackie walki powietrzne (bezmyślne i potwarcze polemiki); doskonalenie techniki niszczącej ; dążność tatarska (militaryzm); wtajemniczanie barbarzyńców w taktykę cywilizowanych, poczwórna zaraza (choroby). W tym spisie odbijają się zarówno znamiona czasu porewolucyjnego, jak rysy filozofii Fouriera, który chciał w niej roztopić przeciwieństwa klas społecznych i był przeciwnikiem wszelkiego gwałtu. „Co to za społeczeństwo — woła on — którego każda część działa przeciw innym i przeciw całości, w którem każda klasa, pragnie zadowolić tylko swój interes, w którem lekarz życzy swoim spółobywatelom chorób, ksiądz — śmierci, sędzia — zbrodni, lichwiarz — głodu, budowniczy—pożarów!" Najmocniej wszakże akcentuje on swoją odrazę do handlu — tego ,,jeża, którego pies nie może uchwycić w żadnym punkcie." Handel stanowi słabą stronę cywilizacyi. Nienawidzą go tajemnie zarówno rządy, jak narody. Oddają mu się dorobkiewicze, którzy przychodzą w drewnianych chodakach, a odchodzą z milionami. Dla biednego filozofa niema nic bardziej imponującego nad widok gromady bogaczów, idących z powagą na giełdę. Zdawałoby się, że to patry-cyusze rzymscy, którzy radzić będą o losach Kartaginy. A kto ich zna, wie, że to jest bandą oszustów. Są — 147 — to półbogi spodlonego świata, w którym literatura jest nierządnicą, sławiącą występek, a moralność—plotkarką, umizgającą się do wszystkich złodziejów. Jakakolwiek partya stanie u steru państwa, kierują nią finansiści. Politycy i ekonomiści podobni są do owego jeźdźca, o którym żartownisie mówią, że nie on konia, ale koń jego wiedzie. A czem jest tak broniona rodzina? ,,Dobre" małżeństwo jest podobne do chrztu, który zmazuje wszystkie brudy życia. Wiedzą o tem ojcowie i matki; więc uczą synów zdobywania „dobrych partyj". Gdy mężczyzna z wyższej klasy zbliża się do kobiety z niższej — to zwykle skutkiem tego zbliżenia się jest bękart. Opinia publiczna jest szczególnie pobłażliwa dla tego rodzaju dorobkowiczostwa. Rozpustnicy i uwodziciele zyskują nawet większe uznanie, niż cnotliwi, powszechnie wyśmiewani. Jeżeli święta zaślubi nicponia, wkrótce staje się jego wspólniczką w łotrostwach; jeśli zaślubi poczciwca, zaraz zacznie się skłaniać ku zalotnikom. Ponieważ na 100 mężów 99 jest występnych, a 1 cnotliwy, można z tego ocenić, jak małżeństwo umoralnia kobietę, którą zresztą znieprawia wszystko: obyczaje, literatura, sztuka i t. d. ,,Młoda kobieta, wysłuchawszy kazania, w którem uczono ją szacunku dla męża i wyższych władz, w godzinę potem idzie do teatru, gdzie jej dają lekcyę, jak ma oszukiwać męża, opiekuna lub innego Argusa." Wogóle według Fourriera, „świat cywilizacyi składa się z szyderców i oszukanych", a moralność i małżeństwo dostarczają masek orgii. Przyznając wychowaniu ludzi największy wpływ na ich spółżycie i wprowadzając całkiem nowy systemat, wynicował on jednocześnie obecną tresurę pedagogiczną. Tu może najwięcej okazał gruntowności i rozlał sarkazmu. Pierwszym obowiązkiem i głównem zadaniem wychowawców powinno być dokładne zbadanie i umiejętne rozwinięcie naturalnych usposobień dziecka. Zamiast tego widzimy — 148 — szablon i gwałt. „Społeczeństwo — powiada on — które trzyma ojców, jak więźniów, przez cały dzień w biurach, kantorach i fabrykach, musi popełniać równe głupstwo, zamykając przez cały rok dzieci w szkołach, w których one nudzą się tak samo, jak ich nauczyciele. Nasi politycy i moraliści prawią ciągle o naturze, nie zasięgają jednak nigdy jej rady. Przypatrzcie się tylko uczniom na wakacyach, jak oni w lekkich bluzach przewracają się po sianie, chętnie uczestniczą w zbieraniu wina, orzechów i owoców lub w tępieniu szkodliwych ptaków; a gdy im w tej chwili każecie wrócić do szkoły, zobaczycie, czy zgadza się z naturą dziecka, zamknięcie go śród książek i pedantów." Wewnętrzna wartość idei nie zależy od zewnętrznego jej upostaciowania. Falanga Fouriera była niewątpliwie tworem sztucznym i do życia w rzeczywistości zupełnie niezdolnym. Mimo to, mimo wszystkich jej dziwactw i złudzeń wzmocniła one wielce bardzo ważne prądy, które są dotąd i długo jeszcze pozostaną siłami postępowego ruchu ludzkości, mianowicie dążność do oparcia wychowania na swobodnym rozwoju naturalnych usposobień dziecka i pobudkę do pracy stowarzyszonej, łagodzącej straszne skutki nierównowagi obecnego ustroju ekonomicznego. Można wydobywać śmieszność z ,,małych hord" i ,,band", można wykazywać naiwność w sposobach przemiany wad jednostkowych na dodatnie czynniki dobra ogólnego; ale sama myśl zużytkowania wszelkiego popędu przez zwrócenie go w odpowiednim kierunku jest głęboka i niewątpliwie stanie się naczelną zasadą rozumnej pedagogiki. Filozofowie — mówi Fourier ze słuszną ironią — chcieli zdusić popędy, tymczasem one zdusiły biedną filozofię. Gdy z wychowania i wykształcenia zniknie szablon, gdy z młodych umysłów wyjmie swe mordercze pazury przymus, a rozpostrze nad niemi swe opiekuńcze skrzydła swo — 149 — boda rozwoju, przez tę chwilę przesunie się w pamięci ludzkiej duch Fouriera. Jest on również patronem zrzeszeń pracy. Zachowując własność osobistą, cofnął się daleko po za tę linię radykalizmu, do której doszli w swych rojeniach społecznych poprzedni utopiści; ale w swojej falandze rzucił płodne nasienie tych stowarzyszeń spółdzielczych, które dziś rozrastają się potężnie i odbierają soki korzeniom kapitalizmu. Wykazawszy dowodnie, że istotna swoboda i szczęśliwa dola ludzi nie zależą od praw politycznych, ale od urządzeń społecznych, wskazał właściwą drogę dążeniom reformatorskim. Jest to oczywiste, że „głodnemu nie zastąpi obiadu czytanie konstytucyi." Me z tych chorób umrze rodzina, które Fourier doskonale zdyagnozował i które ją rzeczywiście toczą dotąd; nie pod takiemi uderzeniami pękną kajdany małżeństwa, jakiemi on je rozbijał; ale niewątpliwie utopia jego w zasadzie się spełni. Z dawnej rodziny usunęły się lub usuwają pod naporem rozwoju ekonomicznego rozmaite podpory, czyniące ją osobnem państewkiem: przestała ona już być tkalnią, browarem, rzeźnią, restauracyą i t. d., jest jeszcze lichą pielęgniarką i lichą szkołą. Gdy z niej — co już prawie dokonało się w społeczeństwach najwyższej kultury — wyjdzie dziecko do publicznego zakładu wychowawczego, pozostanie ona pustym domem, w którym zamknięta dozgonnie para małżeńska ujrzy nudę i karę niezasłużonego więzienia. I znowu na progu tego domu stanie duch Fouriera. Ten zegarmistrz społeczny uznany został za rodzica anarchizmu. Należy mu się ten tytuł słusznie, o ile pod nim nie będziemy rozumieli bezmyślnego wichrzyciel-stwa, usiłującego zapomocą rzucanych na wszystkie strony bomb zburzyć lub chociażby utrzymać w trwodze kapitalizm tegoczesny. Fourier bowiem był aposto — 150 — łem niezmąconej „harmonii" i bezwzględnym przeciwnikiem nie tylko środków gwałtu, ale wogóle jakiejkolwiek walki. Jego anarchizm był przeniesieniem rządu z zewnątrz ludzi do ich wnętrza, wyzwoleniem każdego człowieka, nadaniem mu całkowitego samorządu. Idea ta jest dotąd jednem z najpiękniejszych rojeń utopii. Gdy niedawno wielbiciele słynnego „harmonisty" stawiali mu pomnik na cmentarzu paryskim (w Monmartre), nie czcili widma, które odeszło bezpowrotnie w przeszłość ze swojemi złudzeniami, nie pozostawiwszy potomnym nic, prócz wspomnień, lecz marzyciela, który jeszcze żyje między nimi. Wszystkie jednak próby wprowadzenia jego syste-matu w życie zawiodły. Polem doświadczalnem dla nich były głównie Stany Zjednoczone, do których wprowadził zasady furieryzmu Albert Brisbane. *) Młody ten ame-rykanin, studyując w uniwersytetach europejskich filozofię i chwytając nowe prądy umysłowe w salonach Berlina i Paryża, upoił się naprzód teoryą St. Simona, a następnie Fouriera, którą po powrocie do ojczyzny wyłożył (1840) zajmująco w dziełku Społeczne przeznaczenie człowieka**). Zjednał dla swej propagandy dziennikarza Horacego Greeleya, który, założywszy gazetę Tribune, wydzierżawił jedną jej szpaltę na pierwszej stronicy wyznawcom furieryzmu. Z początku pomieszczane w niej artykuły nie zwracały uwagi, ale powoli zaczęto je czytać, godzić się lub spierać z nimi — i tak rozpowszechniła się nowa teorya. Nadał jej rozgłos i rozpęd utalentowany pisarz, Parke God-win. Poświęcił on jej kilka prac, z których zwłaszcza; *) Losy kolonii utopijnych przedstawił treściwie Maurycy Hillquit. Korzystam z jego pracy w tłómaczeniu polskiem B. Jędrzejewskiego p. t. Dzieje socyalizmu w Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej, Kraków. **) Social Destiny of man, 1840. — 151 — jedna: Demokracya twórcza i pokojowa*) zyskała wielką popularność. Jednocześnie Brisbane zaczął wydawać miesięcznik Falangę (Phalanx), który następnie złączył się z Gońcem (Harbinger) gminy „transcedentalistów" Brook Farm. Prasa, zabarwiona furieryzmem, rozmnożyła się dość licznie; dwa te wszakże czasopisma były głównymi organami ruchu, w którym wzięło udział wielu wybitnych literatów. Warunki sprzyjały jego rozwojowi. Był to bowiem czas przełomu ekonomicznego, zastoju w przemyśle, braku pracy i nędzy ludu roboczego. Agitacya przeciwko niewolnictwu potęgowała wrzenie i wytwarzała grunt przyjazny dla posiewu teoryi, obiecującej powszechne i trwałe szczęście. To też stowarzyszenia furierowskie wyrastały jak grzyby po deszczu i jak grzyby znikały. Trudno, a dla naszego celu zbytecznie byłoby wszystkie je tu przedstawiać; wymienimy tylko najważniejsze i najlepiej ilustrujące życiową wartość ich utopii. 1. W czwartym dziesiątku lat zeszłego wieku grupa umysłów idealnie nastrojonych, trochę marzycielskich, szukających w filozofii środków dla uleczenia chorób świata, zbierając się stale na rozprawy, utworzyła ,,Klub transcedentalny." Ogniskiem jego był Boston, organem kwartalnik Kompas (The Dial), a przewodnimi członkami Jerzy i Zofia małżonkowie Ripley. Oni to zachęcili innych (1841) do wcielenia zasad towarzystwa w or-ganizacyę praktyczną. Kupiono 200 akrów dobrej ziemi niedaleko Bostonu i urządzono , fermę pod nazwą: Z a-kładrolniczy i wychowawczy w Brook Farm. Pierwszych uczestników było około 20. Statut osady wyjaśniał, że ma ona na celu popierać kulturę ludzką, układać stosunki życiowe według rozumu i czystości, wprowadzać do nich miłość i sprawiedliwość, dawać dzieciom możliwie najlepsze wychowanie, udoskonalić system *) Democracy constructive and pacific, 1843. — 152 — produkcyi, uwolnić ludzi od troski o byt, zmniejszyć żądzę nadmiernego gromadzenia bogactw, zastępować nabywanie własności prywatnej umiejętnem i uczciwem z niej korzystaniem, zapewnić postęp fizyczny, umysłowy i moralny. Udział członków gminy we własności ogólnej określony był przez akcye. Mieli oni otrzymać zajęcia, odpowiadające ich zdolnościom i upodobaniom. Wszelka praca miała być jednako wynagradzana, a najdłuższy dzień roboczy wynosić 10 godzin. Dzieciom do lat 10, starcom i kalekom zapewniono bezpłatne utrzymanie. Szczególnie umiłowanym przedmiotem troskliwości osady była jej szkoła, składająca się z 4 oddziałów: dla małych dzieci, do lat 6, dla starszych do lat 10, przygotowawcza i kurs sześcioletni dla pragnących wstąpić do uniwersytetu. Szkoła ta, prowadzona z wielkim nakładem wiedzy, starań i serdeczności, pomimo krótkiego istnienia wychowała szereg uczniów, którzy niewątpliwie jej zawdzięczają swoją późniejszą wybit-ność. Chociaż liczba członków kolonii wzrosła do 70, materyalne powodzenie idealistów było bardzo słabe. „Ale osadnicy — powiada Hillquit — umieli z nadzwyczajną zręcznością przystrajać swe ubóstwo w szaty poezyi i nadawać urok zajęciom powszednim. Po skończeniu pracy dziennej, młodzież udawała się zwykle do kuchni i pralni, gdzie z wdziękiem ofiarowywała swe usługi paniom w myciu naczyń lub rozwieszaniu bielizny." Muzyka, rozprawy literackie i naukowe, wycieczki, odwiedziny przyjaciół uprzyjemniały życie i zmniejszały jego ciężar materyalny. Brook Farm miała tyle punktów stycznych z systemem Fouriera, że po zjeździe jego wyznawców amerykańskich (1843) bez trudu zamieniła się na „falangę"; co właściwie nie zmieniło jej istoty, tylko nadało jej apostolstwu bardziej określony kierunek. Zaregestrowała się ona jako jednostka prawna, przeniosła do siebie redakcyę Harbingera, i przystąpiła do budowy wspólnego domu. Dwa lata pracowano nad — 153 — nim i już wykończono, gdy pewnego dnia skutkiem nieostrożności robotnika (1846) stanął w płomieniach. Ogień zniszczył nietylko przedmiot wysiłków i nadziei, ale także energię osadników; ogarnęło ich zniechęcenie, którego już nie mógł ożywić słabnący w Ameryce ruch furierowski. Brook Farm przeciągnęła jeszcze parę miesięcy nędznego żywota i umarła. Posiadłość sprzedano. 2. Drugą, godną uwagi instytucyą furierowską, była Falanga północno-amerykańska, założona(1843 r.) około Eed Bank w stanie New-Jersey przez 90 członków. Wzniesiono dom, mający 150 stóp frontu i tyleż w skrzydle, zbudowano na potoku młyn, zajęto się roz-maitemi rzemiosłami, ale głównie rolnictwem i sadownictwem. Ich kapitał zakładowy wynosił 8,000 dolarów, a majątek po dziewięciu latach wzrósł w wartości dziesięciokrotnie. Zorganizowawszy się, zaczęto pracować według zasad Fouriera grupami i seryami. Najwyżej opłacano pracę niezbędną a nieprzyjemną i nużącą; najniżej przyjemną. Szczególne zdolności wynagradzano dodatkowo. Członkowie mieli zupełną swobodę w wyborze i długości pracy. Zarobki dawały im od 6 do 10 centów za godzinę; zyski zaś, po odtrąceniu 5% od kapitału—około 13 dolarów rocznie. Dochody zatem były niewielkie, ale też koszty utrzymania małe. Za ładny, obszerny pokój w głównym gmachu pobierano 12 dol. na rok. Jedzenie, wydawane z ogólnej restauracyi na por-cye, było również tanie: kawa z mlekiem 1/2 centa, mięso 2 centy i t. p. Nadto za korzystanie z jadalni, usługę i światło każdy płacił 361/2 centa tygodniowo. Falanga, składająca się przeważnie z ludzi wykształconych, posiadała bibliotekę i instrumenty muzyczne; chwile wolne od zajęć spędzano na czytaniu, słuchaniu gry i śpiewów lub tańcach i innych zabawach. Nad całem życiem osady roztaczała się jasność i spokój. Cytowany przez Hillquita, a wyborny znawca utopijnych stowarzyszeń Neidhardt tak pisał o jej członkach: „Widać w nich — 154 — pogodne i poważne umiłowanie sprawy, wykazujące, że są zdecydowani czekać na wyniki wielkiej, podjętej przez nich próby. Kobiety przedstawiały gromadkę z o-żywionemi szczęściem, uśmiechniętemi twarzami, tryskającemi zdrowiem i weselem. Zdaje mi się, że takich głębokich i myślących spojrzeń nigdy przedtem nie spotkałem." Falanga północno-amerykańska istniała 12 lat, patrzyła na cały rozwój furieryzmu i przeżyła wszystkie inne. Materyalne jednak niepowodzenia stoczyły ją i rozstroiły wewnętrznie. Choroba niezgody nurtowała nieuleczalnie. Przybyła do niej katastrofa, podobna do tej, która zgładziła Brook Farm: kosztowny i podpierający nadzieje przyszłości młyn spłonął. Podczas narady nad odbudowaniem go ktoś rzucił słowo: rozwiązanie. Pochwycono je i przyjęto. Majątek sprzedany został przez licytacyę, z której akcyonaryusze otrzymali 66 centów za dolara. 3. Falanga Wisconsińska, założona(1844 r.) na ziemi, kupionej bardzo tanio (1 d. 12 c. za akr), nieob-ciążona długami, a gospodarowana umiejętnie, stanęła na mocnej podstawie materyalnej. Ufundowała nawet miasteczko, przez rząd zatwierdzone. Ponieważ stanowiła większość jego ludności, więc obsadzała swoimi kandydatami wszystkie urzędy. Między innymi wybierała ze swych członków trzech sędziów, którzy sprawowali tę godność tylko honorowo, gdyż osada nie miała przestępców. Starali się upodobnić swoją organizacyę do sy-stematu furierowskiego, chociaż nie pracowali w grupach i seryach. Za godzinę roboczą płacono przeciętnie 6—7 centów, koszty utrzymania wynosiły 60—75 cent. tygodniowo. O ile podnosili materyalną stronę życia, o tyle zaniedbywali duchową. Me posiadali biblioteki i nie urządzali zebrań towarzyskich. I śród nich wylągł się wąż niezgody, który zabijał prawie wszystkie stowarzyszenia utopijne. Jedni je ciągnęli ku indywidualizmowi, drudzy — ku zrzeszeniu. Wreszcie rozdarto kolonię, któ — 155 — ra musiała się zlikwidować (1850), dając swym uczestnikom w podziale majątku 108% od włożonego kapitału. 4.      Grupa Pensylwańska obejmowała cztery o-sady, założone na ziemi pustej i nieurodzajnej,która znęciła kolonistów swą taniością. Pierwsza „Sylwania", najstarsza falanga furierowska, stworzona została (1843) przez mieszkańców New-Yorku i Albany i posiadała 2,300 akrów ziemi, wybranej przez malarza, homeopatę i bednarza. Nie dziw też, że po wzniesieniu budynków, zapłaceniu pierwszej raty i 18-miesięcznem pasowaniu się z jałową ziemią zwrócono ją poprzedniemu właścicielowi. Druga osada „Unia pokojowa" (Peace Union), założona przez austryackiego profesora-teologa, znikła jeszcze prędzej. Podobny los spotkał trzecią: ,,Unię reformy społecznej". Wypracowała ona bardzo szczegółowy statut, któremu nie chiała się poddać bezpłodna gleba. Wreszcie czwarta: ,,Falanga Leraysville" powstała z siedmiu ferm, zamieszkanych przez swedenborgianów. Pod wpływem furieryzmu zburzyli oni uroczyście znaki graniczne i związali się w stowarzyszenie udziałowe. Gdy jednak przyłączyli się do nich nowi członkowie, kłótnia rozbiła falanster, który istniał zaledwie ośm miesięcy. 5.      Grupa nowojorska, która, jak wiele innych tego rodzaju przedsięwzięć, wyłoniła się ze zjazdu furie-rystów (1843), przeprowadziła siedem podobnych i jednakiem niepowodzeniem zakończonych doświadczeń. We wszystkich naprzód buchał gorący zapał, potem następowało ostudzenie, waśnie i bankructwa. 6.      Grupa stanu Ohio, do której należało kilka falang (Ohijska, Klermońska, Integralna, Kolumbijska). Z największym w niej rozmachem wystąpiła Ohijska, dla której zebrano 100,000 dolarów i nabyto 2,000 akrów ziemi. ,,Zdaje się — powiada Hillquit — że osada ta cierpiała na zbytnią obfitość mądrości teoretycznej i na odpowiedni do tego brak doświadczenia praktycznego. W ciągu swego krótkiego żywota przetrwała wiele dysku — 156 — syj, kilka mniej lub więcej poważnych rozłamów i jedną radykalną reorganizacyę. Ostatecznie rozwiązano ją (1845)." Inne mniej ważne stowarzyszenia furierowskie pomijamy. Było ich razem kilkadziesiąt. Wydymały się one, jak fale na wartkim nurcie życia i albo rozbijały się o tamy, albo znikały skutkiem wewnętrznej niemocy. Niemoc ta była daleko ważniejszą przyczyną ich zguby, niż przeszkody zewnętrzne. Chociażbyśmy jak naj-cej złego wpływu odtrącili na złą ziemię, oddalenie od ognisk kultury i klęski; chociażbyśmy nawet uwzględnili — jak chcą niektórzy badacze tej sprawy — małą liczebność członków i niewystarczające zapasy kapitałów, to i wtedy jeszcze niezgoda usposobień i interesów jednostkowych, łatwo rwąca słabe węzły komunizmu i objawiająca siię we wszystkich stowarzyszeniach, wystarczałaby sama do wytłómaczenia ich upadku. Prole-taryat, tonący w nędzy, chwytający się dla ratunku słomek i brzytew, idealiści podobłoczni, duchy niespokojne i niezadowolone z żadnej organizacyi społecznej, ludzie moralnie zatruci lub chorzy, twory burz i nieszczęść — oto był materyał, z którego przeważnie urabiano falangi. Wszystkie te istoty posiadały dość chęci, ażeby opuścić stary świat i wejść do nowego, ale nie posiadały dość siły, ażeby w nim pozostać. Jeżeli zaś w jakiejś kolonii — np. w Brook Farm — skupiły się jednostki doborowe, to musiały rozerwać sztuczną siatkę stosunków, która je dusiła. Słowem, furieryzm okazał doświadczalnie, że wzięty w całość, nie wytrzymuje próby życia i że mu trwałych kształtów nadać nie może. Żadna z falang amerykańskich nie przeciągnęła swego istnienia po za 12 lat, a niektóre zamarły po kilku miesiącach ciągłej słabości. Ich śmiertelność nie była przypadkowa, ale też nie ograniczała się do nich. Objawiła się ona również w tworach utopisty, który może naj-energicznej starał się natchnąć je życiem—Cabeta. ! — 157 — IX. CABET. Stefan Cabet urodził się w Dijon 1788 r. Ojciec, bednarz, zatrudniał go naprzód w swoim warsztacie, a potem chciał zrobić nauczycielem i powierzył sławnemu pedagogowi i rewolucjoniście, Jacquatotowi, twórcy nowej metody nauczania, którą następnie przerobił i rozpowszechnił Touissant-Langenscheidt*). Dobrze przygotowany do wyższych studyów, wystąpił młody Cabet na wydział lekarski, następnie na prawmy, który ukończył ze stopniem doktorskim (1812) i poświęcił się adwokaturze, ażeby — jak mówił — bronić biednych i słabych. Podczas ,,stu dni", widząc ciągle w Napoleonie przedstawiciela republikanizmu, założył jeden ze związków pa-tryotyeznych, mających na celu obronę ojczyzny od wrogów zewnętrznych, a bezwiednie wysługujących się genialnemu bandycie. Ofiarowanej mu za to godności prokuratora cesarskiego nie przyjął, jak oparł się później przynętom Restauracyi. Po powrocie Burbonów ukarano Cabeta, wraz z Jacquatotem i Proudhonem, pozbawieniem go na trzy miesiące prawa adwokatury. Odzyskawszy je, odniósł szereg tryumfów7 w obronie oskarżonych o sympatye bonapartystowskie lub niewinnych ofiar złości urzędniczej, za co znowu zawieszono go w czynnościach na rok. Wówczas rzucił się do wytężonej pracy naukowej, w której omal nie stracił wzroku. W swoich dążeniach politycznych musiał się zetknąć i złączyć ze związkiem Węglarzów (Carbonari), a wkrótce został jednym z jego kierowników. Jak łudził się co do zamiarów Napoleona, tak również nie dostrzegł—„końskich nóg pod rewolucyjnym płaszczem Ludwika Fili *) Polega ona na pamięciowem wyuczeniu się pierwszej księgi Telemaka i zaznajomieniu się w ten praktyczny sposób z każdym językiem bez reguł gramatycznych. — 158 — pa" (Lux), w którego liberalizm wierzył, któremu torował drogę do tronu i którego zasypywał otwartymi listami w nadziei, że go swoją wymową pchnie w pożądanym kierunku. Odurzył się zupełnie tym optymizmem, gdy go ,,król mieszczański" zaprosił do siebie i tłumiąc ziewanie, wysłuchał cierpliwie jego rad, których nie myślał wykonać. Natomiast żeby się pozbyć natrętnego i kłopotliwego doradcy, mianował go generalnym prokuratorem Korsyki. Tu Cabet z właściwą mu energią zaczął tępić nadużycia i przywracać stosunkom prawidłowość: oczyścił wyspę z rozbójników, a jej urzędy z samowoli, wprowadził sądy przysięgłych. ,,Z całą naiwnością ma-łomieszczanina — powiada Lux — który nie może uwierzyć, że rewolucya minęła i kasztany, wyciągnięte przez lud, zostały rozdzielone między wielkich kapitalistów, grzebał on ciągle w ogniu i we wszystkich swoich mowach żądał dokończenia rewolucyi przez zgromadzenie ustawodawcze, konstytucyę i poparcie Włoch, Belgii i Polski w ich dążeniach do wolności." Rząd przypatrywał się gniewnem okiem tym radykalnym wystąpieniom swego prokuratora i skorzystawszy ze sposobności postawienia jego kandydatury na posła z Cote d'Or, dał mu dymisyę. Pomimo wytężonego przeciwdziałania, Cabet został wybrany znaczną większością i zasiadł w Izbie deputowanych na krańcowej lewicy. Utworzywszy silną partyę opozycyjną, zaczął ostro atakować rząd słowem i piórem, oskarżając o zdradę i wprowadzenie despotyzmu. Gdy po krwawem stłumieniu rozruchów, wywołanych pogrzebem posła radykalnego, generała La-marque'a, przywódcy opozycyi zapewnili króla, że ona go poprze na gruncie zasad rewolucyi lipcowej, Ludwik Filip odrzekł ironicznie: ,,Jestem zachwycony, że panowie Cabet i Garnier Pages są tego zdania." I ogłosił Paryż w stanie oblężenia, a Cabeta polecił oddać pod sąd. Ten jednak zdołał uciec i ze swej kryjówki oświad — 159 — czył, że stawi się dobrowolnie, skoro oblężenie będzie zniesione. Jakoż dotrzymał słowa, ale rząd, który wielokrotnie zawiódł się na sądzie przysięgłych, zaniechał nowej próby. Cabet jednak nie zaprzestał nowych ataków: napisał historyę przewrotu lipcowego, w której napiętnował i shańbił wiarołomstwo króla i rządu, a która zyskała olbrzymią poczytność. Tego było już za wiele dla dyskonterów rewolucyi: pociągnięto Cabeta do odpowiedzialności. Izba, zatrwożona wpływem ognistego trybuna, wydała go, ale sąd uniewinnił. Stał on się teraz jeszcze groźniejszą siłą. Należał do wielu popu-pularnych towarzystw, kierował „Stowarzyszeniem dla wychowania ludu", założył (1833 r.) tygodnik p. t. Le populaire, który wkrótce rozchodził się w 27,000 egzemplarzy, a tak wielką posiadał moc nad ludem, że jednem słowem uśmierzał jego bunty. Z trybuny parlamentarnej ciskał wciąż gromy na rząd za okrucieństwa względem własnego narodu i za obojętność na krzywdy innych. Nie ominął też słynnego ,,Ordre regne a Varsovie." Nie mogąc go pokonać, spotwarzano. Wreszcie za dwa artykuły, z których jeden dotyczył polaków, wywiezionych z Prus do Ameryki, których statek burza zapędziła do Hawru, wytoczono znowu Cabetowi proces. Daremnie bronił on siebie, a raczej oskarżał ministrów. Izba go wydała, a sąd skazał na dwa lata więzienia z czteroletnią utratą praw obywatelskich. Pod naciskiem przyjaciół wybrał zamianę tej kary na pięcioletnie wygnanie. Udał się naprzód do Belgii, a gdy go stąd wydalono—do Londynu. W tem mieście, z którego padło na świat tyle haseł i teoryj rewolucyjnych, w tem Muzeum Brytańskiem, które dostarczyło tylu źródeł reformatorom społecznym, obok redagowania Populaire'a i pisania broszur politycznych, rozpoczął mozolne, po kilkanaście godzin dziennie trwające badania, z których wyszedł szereg prac historycznych. Tu — 160 — poznał się z Utopią Morusa, tu narodziła się Podróż do Ikaryi. *) Była ona płodem już nie republikanina, nie demokraty, nie reformatora w duchu rewolucyi lipcowej, lecz komunisty. Właściwą opowieść poprzedza on historycznem wyjaśnieniem, przykrojonem do dziejów Francyi. Kraj roił się spekulantami, wyzyskującymi nieszczęścia społeczne. Niezliczona ilość oszustów fałszowała artykuły spożywcze i rujnowała zdrowie ogółu. We wszystkich klasach były wyjątki uczciwe, ale najzacniejsi ludzie skłaniali się ku wstrętnym czynom, gdy ich do nich popchnęła potężna siła złych stosunków. Wtedy ten i ów kradł, tylko nie nazywał tego złodziejstwem. Chęć rabunku wiodła do innych zdrożności. Dobywano zeznania torturami, truto rodziców i krewnych, sprzedawano żony i córki, handlowano honorem, kradziono dzieci i oddawano je do nierządu. Społeczeństwo wyglądało, jak pobojowisko. Małżeństwa nie dawały szczęścia, gdyż albo kochano się dla pieniędzy, albo miłość zamierała w niedostatku. Pasorzytnictwo i bezużyteczne roboty wyniszczyły kraj. Bezład zawichrzał, marnował i na bezdroża wprowadzał pracę. Ciemnota, bieda i obawa nie pozwalały jej udoskonalić; tłumy robotników, pomimo pilności, ginęły z rodzinami. Znakomite maszyny służyły do gromadzenia bogactw w nielicznych rękach i do pozbawiania chleba mas, które mściły się za swą niedolę mordem i zniszczeniem. Cały lud był niewolnikiem całej szlachty. Nadmierna praca pożerała siły dzieci, osłabiała dorosłych i zniedołężniała starców. A nie każdy mógł ją dostać. Gromady ludzi żyły go *) Voyage en Icarie. Paryż 1840 — jako „pamiętnik lorda Ca-risdala tłomaczył z angielskiego nauczyciel francuski". Najobszerniejsza monografia O Cabecie H. Luxa: Etienne Cabet und der ikarische Komunismus, 1894, cenna w swej części historycznej, jednostronna W krytycznej. — 161 — rzej, niż dzikie plemiona lub zwierzęta. To ogromne brzemię niedoli postanowił zdjąć z ramion narodu Ikar. Syn biednego kołodzieja, miał tylko jedną namiętność — miłość do ludzkości. Wolne chwile spędzał na czytaniu i rozmyślaniach. Modlitwa ,,Ojcze nasz" wskazała mu, że wszyscy ludzie są braćmi; widok ociosywa-nych kamieni przy budowie domu nasunął myśl planowego urządzenia społeczeństwa; obraz życia w klasztorze przedstawił mu korzyści komunizmu. Został księdzem, ale wkrótce odświęcono go za wykład nauki Chrystusa w tym duchu. Raz skazano go na pręgierz za twierdzenie, że „Chrystus był najśmielszym bohaterem rewolucyjnym na ziemi"; drugi raz postawiono przed sądem pod zarzutem zdrady państwa. Zbogaciwszy się szczęśliwym zbiegiem wypadków, rzucił cały majątek w propagandę wspólności dóbr. Po kilku latach stanął na czele potężnej partyi rewolucyjnej i gdy nadeszła stosowna pora, wywołał rewolucyę, uwieńczoną powodzeniem: Tyrania została obalona, Ikar, mianowany dyktatorem, nadał narodowi nową konstytucyę, która dotąd obowiązuje i stanowi pancerz powszechnego szczęścia. Do tego to kraju wysyła Cabet bohatera swej opowieści. Wiliam Carisdal, lord angielski, znalazł przypadkiem u swego przyjaciela w Paryżu gramatykę i słownik mowy ikarskiej, która go zadziwiła taką prostotą i logicznością, że według niego powinnaby się stać językiem powszechnym. Zaciekawiony przytem wiadomościami o nieznanym narodzie, których mu przyjaciel udzielił z otrzymanego listu, postanowił pojechać do Ikaryi. Wsiadłszy na okręt, wylądował naprzód w Kumirisie, mieście Marwoliów, oddzielonych od niej tylko wązką cieśniną. Po złożeniu u konsula ikaryjskiego 200 gwinei, jako opłatę ustanowioną dla cudzoziemców, przybywających do kraju, gdzie wszystko dostaje się darmo, oraz po oddania mu, jako depozyt, wszystkich pieniędzy, któ Utopie.  11 — 162 — rych tam posiadać nie wolno, otrzymał kwit i pozwolenie na czteromiesięczny pobyt. Załatwiwszy te formalności, wsiadł na wspaniały, wygodny, przeciwko burzom zabezpieczony i nawet chorobie morskiej zapobiegający statek, który go przewiózł do miasta portowego Tyramy. Już zdala spostrzegł na olbrzymim łuku jego bramy napis w wielkich głoskach złotych: „Lud ika-ryjski jest bratem wszystkich narodów ziemi." Powitany, wraz z innymi zajął miejsce w przepysznym sześcio-konnym tramwaju, który go powiózł przez cudowną okolicę. Po drodze wsiadły dwie damy, wobec których mężczyźni zachowywali się z nadzwyczajną uprzejmością. W rozmowie Carisdal dowiedział się ze zdumieniem, że były to zwyczajne chłopki. Koleją żelazną i parowcem po rzece przybył do stolicy kraju—Ikaryi, gdzie go zawieziono do Pałacu Cudzoziemców, stojącego naprzeciw Pałacu Prowincyi—dwóch olbrzymich hoteli dla przyjezdnych. Państwo ikaryjskie podzielone jest na sto prowincyj, a każda prowincya na dziesięć gmin z miastami w środku, pokrajanemi prawidłowo według wzoru stolicy. Ta leży po dwóch brzegach rzeki, tworzącej wielkie baseny dla statków i oblewającej wyspę, na której stoi pomnik narodowy, olbrzymi pałac z kosztowne-' go drzewa i kamienia, ozdobiony złotem, srebrem, klejnotami i kryształami. Na pozłoconym jego dachu wznosi się również pozłacany posąg. W otaczającym go ogrodzie znajdują się bronzowe i marmurowe statuy zasłużonych mężczyzn i kobiet oraz kopie dawnych dzieł sztuki. Pięćdziesiąt ulic biegnie równolegle do rzeki i tyleż prostopadle. Sześćdziesiąt symetrycznie rozłożonych części miasta, czyli gmin, nosi nazwy sześćdziesięciu miast starego i nowego świata i przedstawia ich podobizny w swoich budowlach i pomnikach (Ateny, Rzym, Jerozolima, Paryż, Londyn i t. d.). Dla uniknięcia je-dnostajności, ulice różnią się swym wyglądem, ale każ — 163 — da ma w środku i na krańcach trzy gmachy publiczne, między nimi zaś szesnaście podobnych domów czteropiętrowych, jak gdyby przykrytych wspólnym dachem i służących za mieszkanie tyluż rodzin. Cmentarze, szpitale, rzeźnie usunięto w pole nad rzekę. Wszędzie też panuje czystość, tem łatwiejsza do utrzymania, że wozy przeważnie toczą się po szynach, a transportowe są zamknięte, naładowywane i wyładowywane mechanicznie. Konie wierzchowe nie mają wstępu do miasta, Maszyny zgarniają uliczne śmiecie i brud w podziemne kanały, gdzie je unosi przepływająca woda. Wypadki przejechania nie zdarzają się, gdyż przejścia przez ulice urządzone są w tunelach lub na mostach. Ponieważ wszyscy pracują tylko w dzień, przeto światło, zaoszczędzone od sklepów i fabryk, zużyte jest obficie dla ulic. Żadnych szynków, kawiarni, domów gry i nierządu, koszar, od-wachów nie ma. Ikaryjczycy wiele dbają o to, ażeby pożytek łączył się z wdziękiem: dlatego najpośledniej-szym budynkom nadają wytworność i nawet z barwnych afiszów czynią ozdoby murów. Lud nie potrzebuje tłoczyć się w muzeach dla obejrzenia dzieł sztuki, lecz ogląda ją w ogrodach i kolumnadach. Cabet opisuje z nadzwyczajną drobiazgowością u-rządzenie mieszkań, meble, ozdoby, figurki, nie pomijając najmniejszych sprzętów i żadnych wygód. Ustrój społeczny dotyczy głównie stosunków pracy. ,,Ikaryjczycy żyją we wspólności dóbr i zajęć, we wspólności praw i obowiązków, we wspólności ciężarów i użyt-kowań"... Rzeczpospolita, czyli wolna gmina na podstawie obliczeń statystycznych oznacza corocznie wszystkie przedmioty, które mają być wytworzone dla zaspokojenia potrzeb ogółu i przestrzega reguły: naprzód rzeczy niezbędne, potem pożyteczne, a w końcu przyjemne. Scentralizowane warsztaty państwowe mieszczą się w pałacach przemysłowych i zaopatrują swymi wyrobami pewne okręgi (miasto lub prowincyę). Fabryka — 164 — cya jest technicznie we wszystkich jednakowa, wyzy- skuje doskonale siłę maszyn i podział pracy, utrzymując wszystkie gałęzie produkcyi w możliwej między sobą łączności. Według tej samej zasady odbywa się uprawa ziemi zapomocą gospodarstw, rozłożonych niedaleko od siebie i niedaleko od miast. Każde z nich składa szczegółowe wykazy rządowi, który na podstawie tych sprawozdań może dokładnie określić, jaki jest ogólny plon, jakie są potrzeby całego kraju i co każde gospodarstwo w następnym roku winno wytworzyć. Każde ognisko pracy fabrycznej lub rolnej zatrzymuje dla siebie niezbędną ilość produktów, a zbywające wysyła do składu gminy; ten po zaspokojeniu swoich żądań odsyła do składu prowincyi, ten po odjęciu dla siebie — wysyła resztę do magazynu państwowego. Tym sposobem rząd zna całość produkcyi i posiada w swem ręku jej nadmiar, który wywozi i wymienia u innych narodów na wytwory pożądane. Z tych składów publicznych każdy obywatel otrzymuje wszystko bezpłatnie. Gdy ich zapasy nie wystarczają dla wszystkich (np. w artykułach zbytkownych), wydawane są według kolei. Odzież noszą ikaryjczycy według kroju, ustanowionego przez Zgromadzenie Narodowe. Dla uniknięcia jedno-stajności dodano w niej znaki odróżniające dla młodzieży, dojrzałych, poślubionych, rozwiedzionych, urzędników. Nadto do pracy, do wypoczynku, do domu, na uroczystości, zebrania towarzyskie i publiczne — odmienna, ale zawsze wyperfumowana. Posiada ona przytem bardzo ważny przymiot: jest tak elastyczna, że toż same ubranie może być używane przez różne osoby. Kobietom wolno wybierać sobie barwę sukien. Śniadania i obiady jadają ikaryjczycy razem—pierwsze w warsztatach, drugie w salach, znajdujących się na każdej ulicy. Kolacye — w rodzinie. "Wszyscy otrzymują jednakie pożywienie. Jeśli zaś jakiego artykułu jest — 165 — mała ilość (np. żółwi), bywa on na zmianę rozdzielany między obywateli według ich zarobku. W święta wszy         scy jedzą u siebie. Geniusz nie jest w Ikaryi lepiej wynagradzany za swe czyny i zasługi, gdyż on zawdzięcza swój dar naturze, a rozwój instytucyom społecznym; bez nich nie zdobyłby się na to, czego dokonał, spłaca więc tylko dług ogółowi, jak inni. Podobnież jednostka upośledzona w swych zdolnościach nie otrzymuje mniej, gdyż jej niższość umysłowa lub fizyczna nie pochodzi z jej winy. Ikaryjczyk wybiera sobie zawód dowolnie. Ale po nieważ państwo jest jedynym pracodawcą i ono tylko zna potrzeby ogółu, przeto przy końcu każdego roku, kiedy młodzież opuszcza szkoły i wstępuje w życie prak tyczne, ogłasza wykaz ilości robotników, pożądanych w każdej dziedzinie produkcyi. Jeżeli do jakiejś pracy zgłosi się zbyt wielu kandydatów, składają egzamin, po którym przyjmowani są najodpowiedniejsi, a pozostali          muszą się zwrócić do innych zajęć. Oddanie się jakie muś zawodowi jest obowiązkowe — dla mężczyzn od 18, dla kobiet od 17 lat skończonych i trwa dla pierwszych do 65, dla drugich do 50 roku życia. Dzień roboczy ma w zimie 6, w lecie 7 godzin, od 6 lub 5 rano do 1 popołudniu z jednogodzinną przerwą na śniadanie. Ażeby zapobiedz znużeniu podczas dwu pierwszych godzin wszyscy milczą, a ktoś czyta książkę lub czasopismo ; podczas drugich wesoło rozmawiają, podczas ostatnich śpiewają chórem. Praca nie jest uciążliwa, gdyż czynności nużące, nieczyste lub wstrętne są wykonywane przez maszyny, doprowadzone do możliwej sprawności i zastępujące 200 milionów koni lub 3 miliardy ludzi. Ponieważ zaś każdy robotnik wykonywa tylko jakąś część produktu, więc dochodzi w uzdatnieniu do wysokiej doskonałości. Zajęcia domowe należą do kobiet, które skutkiem tego przybywają do warsztatów o 3 lub 4 godziny później. Brzemienne i karmiące są całkiem od tej pra — 166 — cy wolne. Pomimo ekonomicznej niezależności i prawnego zrównania z mężczyzną, kobieta w Ikaryi nie stoi z nim na jednym poziomie i społecznie zajmuje nieco niższy, a obyczajowo—wyższy. Korzysta ona z przywilejów towarzyskich, jest przedmiotem hołdów i uwielbień, pracuje w wytwornie urządzonych warsztatach, ale nie bierze udziału w rządzie, zostaje pod czujnym dozorem matki i społeczeństwa, wygrodzona płotkami przyzwoitości tak starannie a niepotrzebnie, że np. nie wolno jej tańczyć z mężczyznami walca, tylko kontredansa lub coś podobnego. Ikarya prowadzi również hodowlę ludzi, posiada nawet osobną komisyę, obmyślającą środki udoskonalenia ich, nie krępuje wszakże woli jednostkowej taką surowością doboru płciowego, jak inne państwa utopijne. Zauważywszy w doświadczeniu dobre wyniki mieszania różnych odmian ludzkich, popiera takie związki. Zdarzało się też, że obce narody przysyłały do Ikaryi swoje dorodne dzieci, które w niej wychowywano, a potem łączona przez małżeństwa z mężczyznami i kobietami miejscowemi. Ażeby uniknąć złudzeń i omyłek, młodzi obserwują się przez sześć miesięcy przed ślubem. Małżeństwo, uważane w Ikaryi za moralną powinność, może być rozwiązane w wypadkach wzajemnej odrazy obu stron po wyczerpaniu środków przywrócenia między niemi zgody.Pań-stwo trzyma tę instytucyę w bardzo troskliwej opiece ze względu na potomstwo. Przygotowało ono i daje nowożeńcom podręczniki anatomii, fizyologii, hygieny, urządza również obowiązkowe wykłady dla kobiet, pouczające o zachowaniu się podczas brzemienności. Wszystko to sprawia, że ikaryjczycy przychodzą na świat dobrze zbudowani i zdrowi. Dzieci wychowują się w rodzinie, a od 5 roku do 18 chłopcy, do 17 dziewczęta muszą uczęszczać do szkoły, gdzie kształcą się łącznie, tylko wchodzą osobne — 167 — mi drzwiami. Uczą się głównie matematyki, nauk przyrodniczych, ogólnej znajomości rękodzieł, rysunku, języka ojczystego, deklamacyi, wymowy i gimnastyki. W szkole przebywają od 9 rano do 6 wieczorem i dostają dwa jedzenia. Metoda pedagogiczna dąży do tego, ażeby nauczyć możliwie dużo, prędko i skutecznie. Łekcye prowadzone są tak umiejętnie, że nie sprawiają znużenia, lecz przyjemność, do czego wielce pomagają przedmioty objaśniające wykład, odwiedzanie muzeów i zbiorów. Każda szkoła ma swój kodeks moralny, opracowany przez uczniów i uczennice, swój sąd koleżeński z wyboru. Tym sposobem dziecko od najwcześniejszych lat rozwija się jako obywatel. Ze szkoły ogólnej przechodzi młodzież do zawodowych. Pragnący poświęcić się przemysłowi lub rolnictwu jednocześnie słuchają teoryi w specyalnych zakładach i odbywają praktykę w warsztatach. Uczeni, literaci i artyści, którzy również tworzą zawody, posiadają własne akademie. Ikarya jest rzeczpospolitą, opartą na bezwzględnej równości obywateli w prawach, na systemie wyborczym wszelkich urzędów i na bezpośredniem ustawodawstwie narodu. Ponieważ jednak cały naród nie może ciągle zbierać się i obradować, przeto wybiera 2,000 (po 2 z każdej gminy) posłów, którzy tworzą parlament nieustający i odnawiany w połowie corocznie. Przygoto-wywa on projekty praw, z których ważniejsze przedstawia do uznania narodu przez głosowanie, a mniej ważne sam zatwierdza. Obok niego istnieje 100 sejmów prowincyalnych i 1,000 przedstawicielstw gminnych. Wszystkie te ciała obradują w grupach, odpowiadających pojedynczym dziedzinom życia społecznego. Naczelną władzę wykonawczą sprawuje komitet z 15 członków i prezesa, podległy parlamentowi, lecz także wybierany przez cały naród co rok w połowie; prowincye i gminy posiadają swoje komisye administracyj — 168 — ne. Urzędy uważane są za czynności zawodowe na równi z innemi bez przywilejów i osobnych wynagrodzeń. Ograniczają się one przeważnie do gospodarki ekonomicznej, do kierownictwa, obliczania i rozdziału produkcyi, gdyż w Ikaryi ceł i podatków nie ma. Wytwórczość umysłowa i artystyczna podlega w niej tej samej reglamentacyi i ograniczeniom, co materyal-na. Cabet-Ikar wychodzi z założenia, że swoboda nie jest możnością popełniania wszelkich głupstw, które komuś ulęgną się w głowie, że podobnie, ,,jak tylko farmaceuci mają prawo przygotowywać lekarstwa, tak samo tylko wykwalifikowanym poetom wolno ogłaszać poezye i puszczać między publiczność powieści i dramaty." Tu i tam ogół musi być zasłonięty przeciw dawaniu mu trucizny. Jakoż zabezpieczono go skutecznie. Każdy literat obowiązany jest skończyć specyalną szkołę. Nie może jednak żadnej pracy ogłosić, dopóki jej nie złoży komitetowi cenzury, który ją ze swoją opinią przedstawia jakiejś reprezentacyi, a ta dopiero osobnem prawem zezwala na druk. Naturalnie książkę otrzymują obywatele darmo. Dzieła i broszury, uznane za najlepsze, rozsyłane są do bibliotek i zalecane do czytania ; jeśli wszakże później zostały pozbawione wartości przez inne, ulegają spaleniu, ażeby nie szerzyły błędów. Jeszcze mocniej skrępowano prasę. Ikar osądził, że jej wolność jest potrzebna jedynie do walki z ary-stokracyą i monarchizmem; łączy się zaś zwykle z naj-okropniejszemi nadużyciami. Jest to wolność kłamliwa, w której monopol, spekulacya pieniężna, nizkie interesy osobiste, stronniczość, przekupstwo, potwarz, codzienne sprzeczności, niepewność i rozstrój w polityce, słowem, największe niecnoty pokrywają się płaszczem dźwięcznych i błyskotliwych wyrazów. Wielość czasopism wywołuje tylko zamęt w głowach. Ażeby tę złą narośl podciąć w korzeniu, Ikarya pozwala na jedną gazetę dla każdej gminy, dla każdej prowincyi i dla ca — 169 — łego państwa pod kierunkiem redaktorów, wybranych przez naród. Organy te mogą zamieszczać tylko przedmiotowe sprawozdania bez żadnych uwag. Każdy dziennikarz ma na równi z innymi obywatelami prawo wypowiedzenia swej myśli na zebraniu gminnem, które ją rozważy i osądzi; wydawałoby się przeto ikaryjczykom bardzo dziwnem, gdyby on nadto mógł ją ogłaszać w piśmie publicznem. Nieco większej swobody używają uczeni, dla których przeznaczone są wspaniale urządzone instytuty, labora-torya i biblioteki. Obowiązani są tylko przedstawiać swe prace kolegom w zawodzie i otrzymać od nich pozwolenie druku. Wszystkie książki z epok, poprzedzających erę komunizmu, zostały spalone i zachowane jedynie w nielicznych egzemplarzach, jako zwierciadła swojego czasu. Nadzwyczajna dbałość o zdrowie obywateli podnosi wymagania względem lekarzy do bardzo wysokiego stopnia. Muszą oni przez pięć lat kształcić się w osobnej szkole, potem przez dwa lata słuchać wykładów z medycyny wewnętrznej lub chirurgii, a potem jeszcze przez rok lekcyi w zakresie wybranej specyalności. Każdy z tych okresów zamyka się egzaminem. Stosunki Ikaryi z innymi narodami są niemal wyłącznie handlowe i kolonizacyjne. Wymienia ona swo-je towary na obce, których sama nie wytwarza i wylewa na zewnątrz nadmiar ludności. Przewidując go, wcześnie pomyślała o przygotowaniu wielkiego upustu. Nakłoniła sąsiednie ludy do osiedlenia mieszaną emigracyą obszernej krainy, zamieszkanej przez nieliczne dzikie plemiona. Zjednano je łagodnością, podarkami i wpływem kulturalnym. Naprzód posyłano do nich starców i dzieci, których nie potrzebowały się obawiać, potem sprowadzano na pewien czas i kształcono młodych barbarzyńców, którzy wracali do kraju rodzinnego. Tym sposobem stosunki splatały się coraz bardziej, — 170 — a dobry przykład powoli zaszczepiał zasady komunistyczne śród owych plemion. Tak powstała potężna kolonia ikaryjska, równie kwitnąca, jak jej macierz. Dążąc do ujednostajnienia życia we wszystkich kierunkach, uporządkowano również religię. Istnieją w Ika-ryi rozmaite sekty, ale nie mają one znaczenia. Głównym systematem wierzeń jest religia państwowa. Ustanowiło ją konsylium, złożone z kapłanów, profesorów, filozofów, nauczycieli moralności, pisarzów, którzy orzekli, że istnieje Bóg jako nieznana przyczyna wszechbytu, że objawienia Mojżesza, Chrystusa i in. są dziełem ludzkiem. Przyznali się oni do niewiadomości, dlaczego człowiek podlega cierpieniom fizycznym i duchowym, a co do piekła i raju oświadczyli: ludy, pogrążone w nędzy, potrzebowały raju jako balsamu wiary; ale ikaryjczycy nie chcą karmić nieszczęśliwych nadzieją lepszego życia w niebie i wolą im dać lepsze życie na ziemi. Ich religia tedy, ,,jak wszystkie urządzenia Ikaryi, jest tworem narodu." Uczniowie dowiadują się o niej dopiero przy kończeniu szkoły ogólnej i to nie z wykładów księdza, lecz profesora filozofii. Jej strona metafizyczna zredukowana została do kilku ogólnych pojęć chrystyanizmu, a moralna do trzech przykazań : kochaj bliźniego, jak siebie samego; nie czyń innym złego, którego nie pragniesz dla siebie i czyń im dobro, którego sam pożądasz. Na końcu dzieła zamieszcza Cabet długie wyznanie swej wiary społecznej, z której zrodziła się jego utopia. Wierzę — powiada on w ważniejszych punktach — że wszechświat nie jest tworem wypadku, lecz praprzyczyny wszechrzeczy, którą nazywam naturą. Badanie tej przyczyny jest bezużyteczne i niepotrzebne, gdyż przechodzi siły naszego rozumu. Ale wierzę w nieskończoną mądrość i przezorność natury, wierzę, że ona jest wszechmocna, sprawiedliwa i dobra. Człowiek, żyjący według jej woli, musi być szczęśliwy. Źródłem je — 171 — go niedoli jest niewiadomość, źródłem występków — nierówność. Natura jest wspólną matką ludzi; powinni oni też uważać się za braci i stanowić jedną rodzinę. Ta matka darowała wszystkim dzieciom to, co się znajduje na ziemi, wszystkim dała te same potrzeby i prawa Nie ustanowiła ona własności osobistej, która jest wynalazkiem czysto ludzkim. Równość nie powinna mieć żadnych granic, prócz możliwości. W Podróż po Ikaryi jest naturalnie wszyty dla urozmaicenia maleńki romans. Opowiadający ją lord Ca-risdal poznał, pokochał i poślubił piękną Dinaizę, która w dniu zawarcia małżeństwa nagle padła martwa. Zrozpaczony nowożeniec uciekł do Francyi, gdzie po pewnym czasie dowiedział się od przyjaciela, że jego żona uległa tylko chwilowemu omdleniu i żyje. Rozumie się, pośpieszył do niej. Cabet nie był wielkim myślicielem, ale wielkim agitatorem. Jego utopia nie jest systematem pomyślanym oryginalnie i rozwiniętym konsekwentnie, ale zszywką wykrawków z teoryi poprzednich, nieutrzymaną w jednej barwie. Od Platona wziął nietolerancyę dla różnic i wtłoczenie całego życia duchowego w mechanizm państwowy; od Morusa społeczne formy komunizmu; od filozofów francuskich XVIII w. wolę natury i w to wsadził indywidualizm rodziny i protektoryat nad kobietą. Tak zrośliśmy się z przekonaniem o szkodliwości nakładania uzdy duchowi ludzkiemu i konieczności przyznawania mu uprzywilejowanej swobody, że okrucieństwo Cabeta, który chciał zniszczyć cały dorobek umysłowy i pozostawić jedynie literaturę i prasę urzędową, wydaje nam się dziką tyranią, niezrozumiałą w reformatorze, pragnącym udoskonalić stosunki społeczne. Gdy chce rzucić w ogień wszystkie książki, wydrukowane przed jego ewangelią komunizmu, zdaje nam się, że przemawia odrodzony w metampsychozie Omar, który kazał spalić bibliotekę aleksandryjską dlatego, że za — 172 — wierała dzieła, wydane przed Koranem. Dziwny ten objaw tłómaczy się oderwaną od życia dedukcyjnośeią jego rozumowań i wiarą w nieomylność ich zasad. Cabet sam powiada, że rozwiązał swoje zagadnienie tak, jak matematycy, nie oglądając się na rzeczywistość, wyprowadzając wnioski z założenia, że matka-natura zrodziła dzieci równe w potrzebach i prawach, a jej wola obowiązuje wszystkich. Nie dostrzegał on — jak jego poprzednicy w tej teoryi — że założenie wielokrotnie błądzi, bo natura jest „matką" tylko w przenośni, żadnej woli nie wyraża, a wszystko, co się dzieje, jest zgodne z jej prawami już przez to samo, że się dzieje. Kownie naturalne jest to, że syn kocha i pielęgnuje swego ojca, jak to, że go zabija i zjada. Z „praw natury" zatem nie da się ułożyć kodeks życia społecznego. Nie można z nich także wyprowadzić równości między ludźmi. Przeciwnie, jeśli oprzemy się na zjawiskach rzeczywistych, to musimy przyznać, że ród człowieczy przedstawia niezmierzoną skalę różnic, których dotychczas nie wyczerpał i zapewne do końca swego istnienia nie wyczerpie. Należy bowiem wątpić, ażeby ludzie nawet w zupełnem ujednostajnieniu warunków ich życia upodobniali się do siebie; raczej przypuszczać trzeba, że ujawniać się w nich będzie coraz większa rozmaitość. Nie będzie ona wyrażała się w tych różnicach, które powstają skutkiem odmiennego działania czynników zewnętrznych — majątku, oświaty i t. d. — ale w tych, które powstają skutkiem swobodnego rozwoju sił wewnętrznych ogromnie bogatej duszy człowieka. Gdyby ludzkość po długich cierpieniach i walkach zdobyła w ostatecznem zwycięstwie jednorodność składających ją istot, doprawdy szkoda byłoby jej wielkich ofiar dla okupienia takiego tryumfu. Wszelkie też utopie, zmierzające do tego celu, chcą wywołać w jej dążeniu ruch wsteczny, którym ona się oprze, bo świadomie lub instynktownie dostrzega w nich tłumiki życia. W Ikaryi — 173 — albo by ono szybko zamarło, albo by jej duszące formy rozsadziło. Teorya rozwoju biologicznego dojrzała w nauce dopiero dzięki badaniom Lamarcka, Wallace'a i Darwina, ale jej nasiona kiełkowały już dawno. Tymczasem Cabet nie ma o niej nawet najlżejszego przeczucia. Według niego, obecna organizacya społeczeństwa powstała z „przypadkowego nagromadzenia się i zrośnięcia rozmaitych części", które trzeba rozbić i planowo ułożyć. ,,Naturę" uwolnił on od wszelkiego udziału i winy w tym procesie. Tak dalece brakło mu zmysłu historycznego i pojmowania układu stosunków ekonomicznych, jako wyniku długich i powolnych przemian ; tak wierzył w możliwość szybkiej i łatwej ich przeróbki, że na tę operacyę wyznaczył naprzód zaledwie 30 do 100 lat, a potem w miarę powodzenia swej propagandy skracał okres przejściowy coraz bardziej, aż wreszcie uznał, że można — jak ktoś się wyraził — „odrazu wskoczyć na księżyc". Nazwano Cabeta „demokratą małomieszczańskim" (Lux). Jest w tem określeniu więcej wyzwiska, niż prawdy. Ani bowiem jego surowa reglamentacya czynów, a nawet myśli i uczuć obywateli, ani gospodarczy komunizm nie graniczył z ideologią mieszczańską. Że on w epoce narodzenia się Ikaryi „nie uznawał proletaryatu jako samoistnej klasy", można mu wybaczyć, skoro — jak stwierdza ten krytyk*) — „sam proletaryat aż do rewolucyi czerwcowej (1848) nie uznawał się za klasę". Na owe czasy wystarczało to, co głosił: „Rycząca i dysząca maszyna, od której już zdaleka drżą uszy, niesie w swym rozżarzonym brzuchu żelaznym niepoliczone, małe rewolucye wszelkiego rodzaju, z których składa się wielka rewolucya powszechna..." Zresztą, czy dziwno, że Cabet w r. 1841 wołał do komunistów: „Bądźcie naprzód demokratami i reformatorami!", jeśli E. Bernstein, socyalista, *) Lux, 48. — 174 — pisał w pół wieku przeszło po nim: ,, Wytworzenie prawdziwej demokracyi — oto według mojego przekonania najpilniejsze i najistotniejsze zadanie, jakie mamy przed sobą. Zanim można będzie urzeczywistnić socyalizm, konieczne jest wytworzenie prawdziwej demokracyi. *) Właściwie jednak Cabet nie był demokratą, ale komunistą bardzo prostego kroju. W jednym tylko punkcie nie dociągnął on logicznie struny swego komunizmu, mianowicie w odniesieniu do kobiety i rodziny. Pierwszej pozostawił kawałek dawnych pęt pod postacią „przyzwoitości", drugiej — dwa mocne węzły: małżeński i rodzicielski. A przecięcie tych skrępowań było dla uszczęśliwienia ludzkości potrzebniejsze, niż zakucie w urzędowe kajdany swobody myśli i słowa. O ile Cabet, jako myśliciel, nie zakreślał w swej utopii rozległego widnokręgu, o tyle jego wpływ na spółczesne masy ludowe rozlał się z niezwykłą szerokością. Kabetyzm był rzeczywiście przez pewien czas wielką siłą i posiada w dziejach rozwoju społecznego osobną, a ciekawą kartę. **) Cabet, powróciwszy (1839 r.) do Francyi z pięcioletniego wygnania, nie puścił odrazu w obieg wydrukowanej Podróży po Ikaryi, ale zajął się przygotowaniem gruntu dla swego komunizmu przez stworzenie po za parlamentem wielkiej partyi demokratycznej pod przewodnictwem znakomitego fizyka i astronoma Araga. Przedsięwzięcie to jednak rozbiło się o różnorodność żywiołów opozycyjnych, które ciągle rozstrajały się przeciwieństwem interesów i wreszcie rozpadły się w walce o sprawy bieżące. Jedną z najbardziej drażniących było podjęte przez Thiersa obwarowanie Paryża, w któ *) Die Voraus. d. Soz. (prz. pol. Zasady socyalizmu, 1901, str. 239). **) O przygotowaniach do urzeczywistnienia i losach gmin ikaryjskich szczegółowo mówią dzieła Luxa i Hillquita, z których materyału korzystam. — 175 — rem Cabet widział pod pozorem obrony z zewnątrz wskrzeszenie „Bastylli" dla zgnębienia wewnętrznych przeciwników rządu. Jego gwałtowne ataki poróżniły go wkrótce z najwybitniejszymi przedstawicielami demo-kracyi (Aragiem, Odilonem Barrotem, Ledru-Rollinem), w których zaczął ciskać coraz nowemi broszurami, nawzajem oskarżony i spotwarzony. W procesie, który wytoczył ich organowi, oświadczył przed sądem, że „jest komunistą, jak Sokrates, Plato, Chrystus" i że ,,stara się zaprowadzić komunizm drogą dyskusyi i przekonania." Śród tych zapasów wykończył Historyę rewolucyi francuskiej, napisaną z uwielbieniem dla ja-kobinizmu, która śród radykalnych kół znalazła wielkie uznanie i wkrótce powtórzona była w dwóch wydaniach. Ale wszystkie literackie tryumfy Cabeta zaćmiła swem olbrzymiem powodzeniem Podróż po Ikaryi, która z ukrycia wyszła na świat (1840). Proletaryat powitał ją jako zbawcze objawienie szczęśliwej przyszłości, jako „otworzenie nieba cierpiącym w piekle nędzy". Miał on już wówczas rozbudzoną świadomość swych krzywd, interesów i dążeń, a także poczucie siły. Liczne stowarzyszenia robotnicze organizowały go jako osobną klasę, która dała pierwszy znak wielkiej solidarności i mocy w bezrobociu krawców, obejmującemi kilkadziesiąt tysięcy osób. To rozlewające się wrzenie ujęła w łożysko i ukazała mu cel Ikarya. Wywołała ona zapał, którego dziś odtworzyć sobie nie możemy. Pewien ośmdziesięcioletni robotnik przebył pieszo trzydzieści mil, ,,ażeby przed śmiercią zobaczyć człowieka, który swoje życie i pióro poświęca sprawie robotników i biednych." Zwłaszcza kobiety, które Cabet uważał za swe „najgorliwsze apostołki" i na których entuzyazm liczył, otoczyły go chórem uwielbień i zasypywały dziękczynnymi listami. ,,Panu zawdzięczam chwile najpełniejszego szczęścia — pisze młoda dziewczyna.—Ty za — 176 — paliłeś we mnie nowe życie. Gdy ze smutkiem widziałam znikające ostatnie moje złudzenia; gdy sądziłam, że w mojem pustem sercu nie pozostała już żadna radość, ty je napełniłeś nadzieją, która mi odtąd pozwala żyć przyszłością. O jakiejże niewypowiedzianej rozkoszy doznawałam, czytając Podróż po Ikaryi! Jakiż cza-rowny obraz dla duszy, jakież czyste pokrzepienie serca! Wspaniałe to dzieło, które poniekąd poświęciłeś kobietom, jest chyba jedynym romansem, który płochy ród niewieści może czytać bez niebezpieczeństwa; pozostanie on też głęboko wyryty w mojej pamięci. Idź pan dalej swoją ciężką, pełną chwały drogą, którą kroczyłeś dotychczas z taką wytrwałością. Chociaż egoizm pokrzyżuje twoje plany, jeszcze wielu ludzi, którzy uczestniczą w ich powodzeniu, pomoże ci je urzeczywistnić, potomni zaś przeklną tyranów, sprzeciwiających się ich szczęściu i błogosławić będą wspomnienie o tobie, które niewzruszone, jak prawda, przetrwa wieki." Na ten ton nastroiły się tysiące głosów. Kto nie miał za co kupić sobie książki, nabywał ją wspólnie z innymi. Urządzano loterye z wygraną Podróży po Ikaryi, organizowano związki, w których ją odczytywano. Dla wzmocnienia tego prądu wydał Cabet dwie broszury: C o m m e n t je suis communiste i Mon Credo communistę, ale to nie wystarczało. Coraz natarczywiej odzywała się potrzeba założenia własnego czasopisma. Z du-żem ryzykiem w ówczesnych warunkach wskrzesił (1841 r.) zawieszony Populaire, początkowo jako miesięcznik, któremu dał godła: równość, braterstwo, wychowanie, moralność, jedność, praca, porządek, stowarzyszenie komunistyczne. Wydawnictwo oparto na akcyach stu-frankowych. Liczni korespondenci nie ograniczali się do pisywania sprawozdań, lecz prowadzili zarazem energiczną agitacyę. Zastęp wyznawców wzrastał, a wraz z nim mnożyła się liczba nieprzyjaciół. Obok przerażonych zachowawców, wyższego i niższego duchowieństwa, wy — 177 — stąpili do walki furyaci komunizmu, którzy (w czasopiśmie Humanitaire) głosili ateizm, materyalizm, zniesienie rodziny i małżeństwa, zburzenie miast, zagładę sztuk, konieczność objeżdżania 40—50 razy ziemi wokoło dla zmieszania ras, ogólne braterstwo, rozcięcie wszelkich węzłów osobistych i wprowadzenie wspólności gwałtem, reformiści (w Reforme), demokraci: Lamenais, Arago, Lamartine (w National) — pomimo zasadniczych różnic sprzymierzeni w ataku. Cabet odpierał wszystkie ciosy, pisał niezmordowanie artykuły i broszury, a wyczerpawszy się z myśli, powtarzał je w kołowrocie. Nazwa ,,komunisty" stała się hańbiącem wyzwiskiem. Naturalnie władze rządowe, zwłaszcza na prowincyi, jak zwykle mniej zabezpieczonej od ich samowoli, tłumiły kabetyzm energicznie. Odbierano książki, sprzedawane jawnie w stolicy, dokonywano rewizyi w mieszkaniach abonentów Populaire'a, konfiskowano jego akcye, nakłaniano pracodawców do usuwania osób podejrzanych o sprzyjanie nowemu ruchowi, a tymczasem liczba jego zwolenników podniosła się do setek tysięcy. Wtedy Cabet, mniemając, że ta masa przedstawia tyluż przygotowanych obywateli społeczeństwa komunistycznego, zatraciwszy w upojeniu powodzeniem resztki wątpliwości, z wiarą w swój mesyamizm dał hasło: „Idziemy do Ikaryi !" Oto w skróconem brzmieniu jego odezwa, zamieszczona w Populaire (1847 r.) p. t. „Odparcie prześladowania" : Ten, którego świat czci jako Boga, który jako człowiek był najofiarniejszym, najwznioślejszym, rzec można, najbardziej boskim z ludzi, Jezus, rzekł do uczniów swoich: ,,Jeśli was prześladują w jednem mieście, idźcie do drugiego." Usłuchajmy tej rady: we Francyi cierpimy prześladowanie — udajmy się do Ikaryi! Znajdźmy w niej naszą godność ludzką, nasze prawa obywatelskie, wolność i równość! Pozbawieni zarobku i chleba, rzuceni na pastwę głodu, szukajmy w Ikaryi Utopie.  12 — 178 — pracy i dostatku! Nowi hebrajczycy ! Jak oni dumni i niezależni, ale oświeceni cywilizacyą nowoczesną, zahartowani i podniesieni wiedzą i doświadczeniem stuleci, opuśćmy dom niewoli i posiądźmy ziemię obiecaną, raj na ziemi!... Wędrujmy do świętego kraju nie dla zdobycia w nim grobu, lecz dla postawienia tam kolebki nowej Jerozolimy, doskonałego miasta!... Odkryjmy lub stwórzmy nowy świat, który będzie państwem Boga i jego sprawiedliwości! Idźmy głosić, a raczej urzeczywistniać braterstwo i odciśnijmy je jako pieczęć na nowych prawach i urządzeniach, na naszych pomnikach, a przedewszystkiem na naszych sercach!... Wcielmy ideał filozofii, religii i braterstwa!... Będzie nas, ikaryjczyków gotowych do podróży 10, 20 tysięcy, wkrótce 100 tysięcy, a może milion — armia pracowników we wszystkich zawodach. Tb nie gromada ludzi bez idei, których pcha tylko nędza i samolubna nadzieja poprawy swego losu. Nie, to są ludzie wybrani i wypróbowani, silni jednością postanowienia i zapału. Podczas przygotowań pierwszego roku rozważymy wszystkie kwestye i odwołamy się do wszystkich osób, wybitnych w nauce i sztuce, którym odwdzięczymy się nieśmiertelną czcią, nazywając ich imionami nasze wsie i miasta. Nic nie będzie przypadkowe, wszystko wyrozumowane. Jeden dla wszystkich, wszyscy dla jednego. Każdy według swych sił, każdemu według jego potrzeb. Naprzód to, co konieczne, potem — co pożyteczne, wreszcie — co przyjemne, dla czego nie ma żadnych granic, prócz możliwości i równości. Ile czasu upłynęłoby tu, zanim wszedłby komunizm ! A tam rozpocznie on się natychmiast. Po dwudziestu latach cała ludność będzie komunistyczna, a następne pokolenie już wychowane i wykształcone w warunkach wspólności dóbr. W Ikaryi małżeństwo i rodzina istnieć będą w całej czystości i szczęściu. Nie będzie tam ani starych kawalerów, ani starych panien, ani sług, ani proletaryatu, ani niewolników, ani ban * — 179 — krutów, ani szpiegów, ani żandarmów, ani katów, ani stróżów więziennych, ani inkwizycyi. Maszyny, doprowadzone do najwyższej doskonałości, służyć będą człowiekowi ; łatwa, krótka i przyjemna praca odbywać się będzie bez niebezpieczeństwa i wysiłku. W Ikaryi znajdziecie łagodny klimat, piękne niebo, dziewiczą i płodną ziemię, bujną roślinność. Opuszczając Francyę, nie zapomnimy jednak, że ona jest naszą matką, a pomimo że była dla nas surowa, nie przestaniemy życzyć jej szczęścia. Łatwo pojąć, chociaż trudno wyobrazić sobie, jak to wezwanie potężnie wstrząsnęło masą proletaryatu, zwłaszcza że obiecując zadowolenie najśmielszych jej pragnień, nie obrażało najdrażliwszych jej uczuć. Wicher porwał umysły i niósł je do wymarzonej krainy, która wydawała się im rzeczywistą. A przytem Cabet rzucał w nią ciągle nowe podniecenia, które wydobywał z każdego przydatnego wypadku. Gdy gdzieś pękł kocioł i zranił robotników, on zaraz wołał: ,,Do Ikaryi!" Ze wszystkich stron nadchodziły do niego listy, które ogłaszał w Populaire. Świadczyły one o nadzwyczaj-nem rozrzewnieniu serc i rozpłomienieniu nadziei. „Wielokrotnie odczytywałem odezwę — pisał ktoś — i za każdym razem wylewałem łzy ze szczęścia, które przez nią odczułem..." ,,Od chwili przeczytania pańskiej odezwy boskiej — pisał drugi — żona moja jest jak nowonarodzona; zdaje się, że ją prześwieca szczęście, jak promienne słońce. Ma ona tylko jedno życzenie: być w Ikaryi, chociażby za cenę życia". Śród tych uniesień, zachwytów i marzeń zbliżała się szybkim krokiem konieczność, nakazująca przejść do rzeczywistości. Cabet ogłosił, że chociaż niewątpliwie znajdą się bogaci dobroczyńcy, którzy uważać będą sobie za przyjemność dostarczenie środków nowemu społeczeństwu, przyszli jego obywatele muszą także przyczynić się do pokrycia wydatków, a jako najmniejszą sumę wkładu oznaczył — 180 — 600 fr. Mroźny chłód powiał po entuzyastach. Biedacy sądzili, że wejdą do raju przez otwartą bramę, a tu kazano im ją otworzyć kosztownym kluczem. Odezwały się narzekania. Po pewnym jednak czasie przygasły zapał znowu się rozżarzył. Posypały się większe i mniejsze datki pieniężne, zaczęto znosić i nadsyłać rozmaite przedmioty: meble, obrazy, książki, zegary, pierścionki, kolczyki i t. d., tak, że redakcya Populaire'a wyglądała, jak skład towarów. Szczególnie kobiety okazywały nadzwyczajną gorliwość agitacyjną i ofiarność. „Ruch ikaryjski — powiada jego historyk, Lux— stanowi jasny punkt w dziejach ludzkości. Umiłowanie wzniosłego celu uduchowiło tych, których ogarnęło, stłumiło prawie zupełnie wszystkie brutalne i samolubne instynkty. Braterstwo ikaryjczyków nie było już wi-szącem w powietrzu żądaniem moralnem dla umożliwienia komunizmu, lecz stało się prawdą dotykalną. Bracia, którzy od wielu lat byli dla siebie usposobieni wrogo, ze wzruszeniem padali sobie w objęcia, ujrzawszy się w tych samych szeregach; silniejsi podpierali słabszych; cała propaganda podróży do Ikaryi była nieprzerwanym łańcuchem dowodów serdecznej miłości dla wspólnego ojca, Cabeta i braci względem siebie. Gorączka, bezinteresownych poświęceń opanowała wszystkich członków tej wielkiej rodziny, poświęceń, które wspaniałością rozmiarów upojenia przypominały pierwszych chrześcijan." Naturalnie, ruch ten nie rozlewał się bez przeszkód. Usiłowano go zatamować z różnych stron i różnymi sposobami, a w tej pracy ochronnej niemały udział przyjęła, jak zwykle bardzo czynna, zła wola i plotka. Oskarżano Cabeta, że został przekupiony przez monarchów— między innymi przez cesarza Mikołaja, ażeby wyprowadził z Europy szczury komunistyczne. Trzeba było opracować plan emigracyjny. W październiku 1847 r. ogłoszony został wynik narady 150 uczestników, którzy zawarli układ na zasadach następujących: — 181 — Utworzone zostało „według praw istniejących" Towarzystwo z nieograniczoną poręką w celu nabycia ziemi dla uprawy i przedsięwzięć przemysłowych. Kapitał miał składać się z udziałów i ofiar. Jako poręczyciel (gerant) obrany został na lat dziesięć Cabet, który obowiązany był ,,uważać wszystkich uczestników za braci, a siebie za sługę i kierownika stowarzyszenia." On mianował zarząd i komisye. Spółkę uznano za utworzoną, gdy do niej przystąpi stu członków, którzy winni byli przyjąć jej warunki, nie być dotknięci żadną chorobą zaraźliwą, uznać zasady komunizmu ikaryjskiego, oddać całe swoje mienie i przy odjeździe posiadać sześćset franków. Umowa ta spotkała się z ostrym zarzutem. ,,Poręka — dowodził jeden z jej krytyków — jest w rzeczywistości niczem innem, jak rodzajem monarchii absolutnej, ograniczonej tylko czasem trwania i odpowiedzialnością żeranta... Ikarya mogłaby być jedynie wyrodną córką starej społeczności, dziedziczką jej występków, których płodne nasiona przenosi na nową widownię, gdzie powtórzą się wszystkie dramaty, jakie się rozgrywają w starym świecie." Zarzutu tego Cabet nie odparł, lecz go wyminął. Za radą Owena przyjął on (1848) propozycyę pewnej firmy amerykańskiej, która mu ustępowała darmo przeszło milion akrów w Teksasie na założenie kolonii komunistycznej. Pod groźbą procesów, wytoczonych mu za utworzenie jakoby związku z ukrytym celem rewolucyjnym i za oszustwo, niezmożony przeciwnościami, przygotowywał pierwszą wyprawę, która wreszcie na statku amerykańskim wyruszyła w lutym 1848 r. z Hawru, w liczbie 69 mężczyzn. Pomimo całej utopijności przedsięwzięcia, niepodobna było jego twórcy odmówić podziwu, a tej pierwszej gromadce marzycieli, ścigających złudną marę—głębokiego spółczu-cia, tem większego, że od tej chwili zaczęła się tragedya ikaryzmu. Jednako ubrani, długim rzędem, trzymając się po dwóch za ręce, szli poważni i milczący przez uli — 182 — ce Paryża, otoczeni tłumem kobiet. W Hawrze powitało ich kilkuset spółwyznawców. Przy skromnej uczcie przemówił wzruszony Cabet, zachęcając odjeżdżających przodowników do wytrwania w braterstwie. Był przekonany, że stoi na progu nowej ery, że — jak pisał — „dnia 3 lutego 1848 r. spełnił się wypadek, który należy do najwspanialszych w dziejach ludzkości." Omylił się. Odtąd zaczynają uderzać w niego ciosy, których nie przewidywał. W trzy tygodnie po odjeździe pierwszej wyprawy wybuchła rewolucya, zwana lutową. Cabet, pochłonięty agitacyą, walką i zabiegami, nie dostrzegał znaków, zapowiadających ten grom, który miał zdruzgotać dwa trony: Ludwika Filipa i—jego. Po ogłoszeniu bowiem rzeczpospolitej i rządów radykalnych osłabł rozpęd do szukania szczęścia w krainie nieznanej i społeczeństwie nieistniejącem, a natomiast wzmogła się wiara w możliwość urzeczywistnienia ideałów swobody i równości w ojczyźnie. Być może, że udzieliła się ona nawet Cabetowi. Wydał on proklamacyę, w której zalecał poparcie rządu tymczasowego, umiarkowanie i spokój. ,,Żadnej zemsty—upominał — żadnego targania się na własność! Urzeczywistnienie komunizmu musimy odroczyć, a każdy komunista musi przedewszystkiem okazać się patryotycznym republikaninem." Ta odezwa, poczęta w duchu zasady, którą Lincoln wyraził później w przestrodze, przypomnianej za naszych czasów przez jednego z socyalistów swoim towarzyszom: „nie przeprzęgaj koni podczas przejazdu przez rzekę", *) ta odezwa znalazła wielkie uznanie śród całej demokracyi. Cabet założył nawet Societe fraternelle centrale dla pomocy we wprowadzaniu i utrwalaniu reform, ale wszystko to ani nie zabezpieczyło go od porażek osobistych, ani nie ocaliło jego dzieła. Ponieważ przy rewizyi w redakcyi Populaire'a znaleziono dawniej kilka starych *) Never swop horses whilst crossing a stream. — 183 — strzelb, więc sąd republikański skazał go na miesiąc więzienia. Składki przestały napływać; polscy i niemieccy zwolennicy odjechali, a w kraju liczba ikaryj-czyków tak zmalała, że w dwu następnych, znacznie opóźnionych wyprawach, zamiast spodziewanych setek, pojechały zaledwie dziesiątki. Stłumione powstanie prole-taryatu odebrało największym zagorzalcom nadzieje zaprowadzenia we Francyi komunizmu, który przestał być nawet groźnym upiorem. Pod tymi ciosami Cabet nie upadał. Posyłał do Teksasu pieniądze i ludzi, już z kobietami i dziećmi, a w swym organie zamieszczał pomyślne doniesienia o kolonii. Nagle, gdy podniecony przez nie ruch, ożywił się, gdy nowa partya wychodźców zwinęła mieszkania i wyprzedała swoje sprzęty, gotując się do podróży, przychodzi hiobowa wiadomość, że dwie pierwsze wyprawy zawiodły się i wracają do Nowego Orleanu. Cabet zwołał ikaryjczyków na naradę. Niezra-żeni tem niepowodzeniem, zwłaszcza pod naciskiem kobiet, postanowili ratować braci i nie przerywać dalszej emigracyi. Wyjechało więc jeszcze cztery partye. Ogółem opuściło Francyę 485 osób. Nakoniec, w grudniu, odpłynął do New-Yorku, ażeby udać się do N. Orleanu, Cabet. Dzieje gmin ikaryjskich są bogatsze, ciekawsze i bardziej pouczające, niż losy falang fourierowskich. Chociaż pisarze socyalistyczni twierdzą, że niepowodzenia osad komunistycznych nie dostarczają bynajmniej dowodów przeciwko samej zasadzie takiego ustroju, który obecnie nie może być jeszcze urzeczywistniony, wykazują one doświadczalnie nie tylko jego dzisiejszą wartość praktyczną, ale nadto pewne nieprzewidziane przez teoryę objawy, które mają swe źródło w naturze ludzkiej i prawdopodobnie wystąpiłyby we wszelkich jej warunkach. Pod tym względem wcielenia ikaryzmu mówią bardzo wiele—i dlatego musimy im się przypatrzeć. Już podczas podróży na statku śród pierwszej dru — 184 — żyny wychodźców zaczęły zdradzać się różnice indywidualne, które dawały powód do niesnasek. Gdy po przybyciu do N. Orleanu usłyszeli oni o wybuchu rewolucyi lutowej, pięciu z 69 wróciło do ojczyzny. Inni popłynęli do Shrewport, gdzie ze zdumieniem dowiedzieli się, że Red River nie jest spławna i że muszą 250 mil ang. przebyć pieszo lub na wozach przez dziką pustynię. Rze-czy mieli dużo, a pieniędzy mało. Zaledwie kupili jeden wóz i zaprzęg wołów. Część ich pozostała dla zbudowania szopy na pakunki, reszta wyruszyła do Sulphury-Prairie dla spotkania się z Sullym, wysłanym przez Ca-beta z pieniędzmi. Torując sobie i przerębując drogi, na których jedyny wóz się złamał, sypiając na wilgotnej ziemi, która wyziewała zarazę gorączki, dowlekli się na miejsce. Tu ich czekały nowe niespodzianki. Sully był chory, w układzie z firmą amerykańską mieścił się lekceważony, a teraz zabójczy warunek, że milion akrów ziemi przejdzie na własność ikaryjczyków, jeżeli oni za- * łożą na niej kolonie przed 1 lipca. Na domiar klęski okazało się, że ziemia ta nie stanowi jednego łącznego obszaru, lecz tworzy szachownicę kawałków nieprzyle-głych, gdyż spekulanci, oddający ją darmo, chcieli w ten sposób podnieść wartość działek, znajdujących się między nimi i zachowanych dla siebie. Znowu część wędrowców, przestraszona tą wiadomością, pozostała w Sul-phury-Prairie, a reszta, parta pragnieniem urzeczywistnienia Ikaryi, pospieszyła na miejsce — do Cross Tim-ber. Przybywszy tam, po ciężkim marszu, w którym paru straciło życie, zdołali zająć zaledwie 10,240 akrów pod 32 gospodarstwa. Reszta darowanej ziemi, której akr po 1 lipca kosztował już dolara, przepadła, bo pieniędzy na nią nie było. Rozpoczęła się praca ciężka i mordercza, gdyż zbyt głęboka orka ziemi wydobywała zarazki gorączki. Czterech kolonistów zmarło, kilku dostało obłędu. A jak gdyby gorzkiej kropli jeszcze brakło dla dopełnienia czary nieszczęść, odkryli, że między nimi jest — 185 — szpieg. Straciwszy nadzieję ratunku, postanowili z drugą partyą, która przybyła, uciec do Shrewportu. Dowlekli się chorzy, poranieni, zgłodniali, wyczerpani, a stąd wkrótce udali się do N. Orleanu, dokąd nadciągali nowi wychodźcy. Niektórzy wyrzekli się ostatecznie komunizmu i marzyli o powrocie do ojczyzny, wytrwalsi pałali pragnieniem ujrzenia ojca, mesyasza, zbawiciela — Cabeta. Nakoniec przyjechał. Ściskano go, całowano, oblewano łzami. Ale to powitanie tylko na chwilę spoiło rozbrat, który już sięgnął głęboko. Ikaryjczycy rozłamali się: jedni wrócili do indywidualizmu i szukali pracy w N. Orleanie, a niektórzy domagali się gwałtownie zwrotu wkładów; drudzy chcieli pozostać w komunizmie i opierali się uszczupleniu majątku, który w gotowiźnie wynosił zaledwie 80,000 fr. Zgodzono się wreszcie na wypłacenie ustępującym po 200 fr. Z 480 pozostało przy Ca-becie 280. Z tą garstką niewiele można było począć. Powrót do Teksasu był niemożliwy. Szczęściem nadarzyła się do wydzierżawienia, opuszczona przez prześladowanych Mormonów, kolonia w Nauvoo (w stanie Illinois) nad rzeką Missisipi, porządnie zabudowana, obejmująca 800 akrów uprawnej ziemi. W marcu 1849 objęli ją ikaryjczycy, których liczba uszczupliła się o 20 zmarłych na cholerę. Hołyński*), który w r. 1855 zwiedził tę osadę, tak przedstawia obraz jej życia. Najwybitniejszym budynkiem była szkoła, przerobiona ze świątyni mormońskiej. W dwóch oddziałach kształciło się około 40 chłopców i dziewcząt. Nadzwyczajnie czysta, mieściła w sobie również sypialnie. Dwa podwórza, ocienione akacyami, służyły do zabaw, a małe ogródki — do urozmaicenia nauki uprawą kwiatów. Dzieci przyzwyczajały się wcześnie do zajęć ręcznych: chłopcy palili w piecach, przynosili *) Rev. soc. 1892 — Luxa, 211. — 186 — wodę i środki żywności; dziewczęta myły naczynia, zry wały jarzyny i owoce, uczyły się szycia i robiły ubra nia dla uczniów. Wykłady odbywały się w języku an gielskim. Jedyną karą było niedopuszczenie małego wi nowajcy do rodziców w dniu, w którym zbierała się ca ła rodzina. Bardzo dobry nauczyciel, który pozwolił so bie uderzyć krnąbrnego chłopca, został usunięty. Cabet wyglądał śród tych dzieci, jak dobry i kochany ojciec. Były one grzeczne i czyste. W płóciennych bluzach, przepasanych pasem skórzanym i puszczonych na spod nie, w dobrem obuwiu odbijały się korzystnie od bosych chłopców amerykańskich i niemieckich. Drugim okaza łym budynkiem była jadalnia, w której na ozdobnych tablicach wyryto przykazania komunizmu ikaryjskiego. Jadano trzy razy kiziennie, a zawsze obecny był Cabet — O ile mu choroba nie przeszkadzała — który, jak wszyscy, siedział na zwyczajnej ławce. Pokarmy dawano proste. Rano, przed rozpoczęciem ośmiogodzinnego dnia robo czego (który potem skrócony został do sześciu godzin) każdy dostawał kieliszek wódki. Sala stołowa służyła ró wnież do widowisk teatralnych. W kuchni pracowało pię ciu mężczyzn i ośm kobiet, wyznaczonych losem. Hołyński, spotkawszy w niej kucharza, który poprzednio był nauczycielem, zapytał: ,„Co to? Wczoraj jeszcze wy kładał pan historyę, a dziś między radiami i garnka mi?—,,Dziś niedziela — odrzekł — przy końcu tygodnia wypoczywam po pracy, tem chętniej, że moja sztuka ku charska budzi podziw i że każdemu przez nią się po dobam."  Mieszkania, chociaż lepsze, niż zwykłe nory robotnicze, dalekie były od obszernych i wygodnych, przyobiecanych w Podróży po Ikaryi: małżeństwa miały po jednym małym pokoju, a nieżonaci mieścili się po dwóch. Umeblowanie — skromne. Kolonia zaspakajała swoje potrzeby własną wytwórczością, a nadto posiadała w St.-Louis magazyn do sprzedaży zbywających to — 187 — warów. Wydawano trzy czasopisma w językach: francuskim, niemieckim i angielskim, zasilane głównie przez Cabeta. Ponieważ nie każdy mógł mieć zegarek, więc — według obowiązującej reguły komunistycznej: ,,dla wszystkich lub dla nikogo" — nie posiadał go nikt i mierzono czas zegarami publicznymi. Trudno wszakże było nagiąć do tej zasady kobiety, które w Europie najgorli-wiej pomagały Cabetowi, a tu sprawiały mu najwięcej kłopotu. Z wielkim oporem poddawały się one regulaminowi, ograniczającemu je w ubraniach, ozdobach i zalotach mężczyzn. Hołyński był świadkiem, jak młoda ikaryjka żądała w bibliotece powieści Sue'go, której nie było. Poradził jej wziąć Athalę Chataubrianda. „A czy to przyjemne?"—zapytała.—„Historyą miłości"—odrzekł.—Schwyciła książkę, uśmiechnęła się wdzięcznie i odeszła. Bibliotekarz po skończeniu swych zajęć zmywał talerze. Wogóle nikt nie mógł się uchylić od wyznaczonej mu pracy, a rolna była obowiązkowa dla wszystkich. Kobietom dawano lżejsze. Po za pracą nuda przygniatała to drobne społeczeństwo, które nie mogło się podniecać nawet widokiem tętniącego życia. Niedziela w Nauvoo. Eozrzucone grupki rozmawiają ospale. Kobiety, siedząc osobno, milczą. ,,Co pan sądzi o Ikaryi?"—zapytał Hołyńskiego Cabet. — „Stworzył pan cudowny klasztor — odrzekł gość — w którym brak tylko przesądu."—„Zapomniał pan o małżeństwie" — zauważył Cabet. To małżeństwo było również związkiem, wystudzonym z uczuć, „spaloną stertą zamarłych złudzeń" — jak mówi Lux. Mężczyzna, u-wolniony od ciężkiej walki o byt, od trosk o utrzymanie rodziny, znalazł tu spokój; ale kobieta, mniej w tej walce i staraniach udręczona, a przytem wrażliwsza na ponęty życia, straciła wiele, zdrętwiała w jednostajnej pracy i pod surowym wzrokiem stróża obyczajów. Mimo jednak jego czujności i żelaznych prętów klatki, u-miała ona czasem wysunąć się ż niej i zawiązać nie — 188 — dozwolone stosunki, które w paru wypadkach skończyły się usunięciem winowajczyń z gminy. Zmieniony układ stosunków społecznych mógł wywierać nacisk zewnętrzny, mógł skrępować wolę nawet opornych jednostek, ale nie mógł przetworzyć natury ludzkiej i zniszczyć jej popędów. Mniej lub więcej wszyscy ikaryjczycy rozpierali żelazną formę, w którą ich wtłoczył Cabet. Oskarżony znowu o oszustwo przez powracających do kraju niezadowoleńców i skazany zaocznie na dwa lata więzienia, musiał wyjechać (1852) do Paryża, ażeby w drugiej instancyi obalić niesłusznie krzywdzący go wyrok i uporządkować sprawy swoich wydawnictw, któremi zawiadywała żona z córką. Grudniowy zamach stanu, przywracający we Francyi monarchię Napoleona III, wyrzucił go do Londynu. Tu Cabet usiłował z Ludwikiem Blanc'iem i Piotrem Leroux zawiązać stowarzyszenie dla propagandy komunistycznej, ale nie mogąc zgodzić się z nimi, wyjechał do Ikaryi. Podczas tej jego całorocznej nieobecności rozwinęły się i dojrzały zarody rozterki. Miała ona dwie główne przyczyny: absolutyzm Cabeta i burzliwość dopływu przybyszów ze stłumionego we Francyi powstania czerwcowego. Już sama ustawa dostatecznie krępowała swobodę jednostek i tłumiła wszelką opozycyę; Cabet przez bezwzględne stosowanie jej, zniósł nietylko wolność osobistą członków kolonii, ale odebrał władzę ich zgromadzeniom i organom samorządu. Chciał on być patryar-chą rodziny ikaryjskiej, a z postępem wieku stawał się patryarchą coraz despotyczniejszym. Trzymane jego twardą ręką ,,dzieci", targały się ciągle. Jedno z ostrzejszych starć wybuchło o tytoń i alkohol, które Cabet postanowił zupełnie wygnać, wyrabianą zaś w gminnej gorzelni wódkę sprzedawać sąsiadom. Spór załagodzono ograniczeniem zakazu tylko do członków nowowstępujących; dawni mogli pić i palić. Ale to nie zapobiegło rozstrojowi. Cabet, który wierzył w swoje zbawcze posłannic — 189 — two i nieomylność, twierdząc, że gdyby mu pozwolono miewać wykłady we Francyi, byłaby ona już komunistyczną, a zagadnienie społeczne rozwiązane, przy najlżejszym oporze, wpadał w gniew i nie tylko ustnie, ale także w prasie, którą zupełnie opanował, karcił opo-zycyę, jako bunt, a krytykę—jako bluźnierstwo. Zaznaczyć należy, że po objęciu kolonii w Nauvoo zmienił on swoje prawne stanowisko: zrzekł się roli poręczyciela i został prezydentem, któremu dodano wydział wykonawczy (rodzaj ministeryum), odpowiedzialny przed o-gólnem zgromadzeniem. Ci pomocnicy przeszkadzali mu. Chcąc się ich pozbyć (1855) zażądał zmiany statutu o tyle, ażeby prezydent był wybierany na cztery lata, z prawem mianowania i usuwania wszystkich urzędników. Przeciągnięta struna pękła: pomimo używanej zawsze z pożądanym skutkiem groźby Cabeta, że się usunie, zamiast niego, wybrano prezydentem młodego i energicznego Gerarda. Chociaż ten zrzekł się godności na korzyść patryarchy, oburzenie starca było bezmierne, a nowy rozdział nieunikniony. Nie nastąpił on odrazu, lecz odwlókł się nieco w gorszących kłótniach i napaściach. Cabet miotał się, jak Lear wobec niewdzięcznych córek, w pismach miejscowych i zagranicznych stawiał pod pręgierzem opozycyę, która mu odpłacała oskarżeniami w gazetach amerykańskich. Na zgromadzeniu gmi-niaków, na którem zaproponowano zamknięcie biura emigracyjnego w Paryżu, jako zbyt kosztownego i służącego osobistym celom Cabeta, przyszło do bijatyki, śród której ten zagroził odwołaniem się do sądów. W odpowiedzi na to wybrano komisyę dla zrewidowania jego działań, która potwierdziła zarzuty. Cabet schłostał opozycyę w osobnej broszurce, w której oświadczył, że jako twórca i prezydent wspólnoty jest jej przedstawicielem i kierownikiem oraz posiada prawo cenzury nad postępowaniem i obyczajami jej członków. Jednocześnie zaprojektował rozbrat. Po podziale majątku część ika — 190 — ryjczyków miała zostać w Nauvoo, reszta udać się do Jowy, gdzie już poprzednio zakupiono 3,115 akrów ziemi, niedaleko Corninga. „Jeżeli nie przyjmiecie mojej rady — dodał — to zobaczymy! Nie zapominajcie, że według ustaw amerykańskich i aktu inkorporacyi, ja jestem prawnym przedstawicielem i pełnomocnikiem kolonii." Ostatnią nić łączności przecięły wreszcie wybory do zarządu, w których opozycya poniosła klęskę. Rozpoczęły się wzajemne napaści, zdobywanie kuchni, drukarni i szkoły, przyczem nie brakło momentów komicznych, gdy np., ściągnąwszy śpiącej nauczycielce kołdrę i posłanie, wyrzucono ją na dwór. Cabet miotał się, lżył, wnosił skargi do sądów, doradzał swym zwolennikom rozmaite podstępy, nie mógł jednak zwalczyć opozycyi. I oto nastąpiło bolesne rozwiązanie tragedyi jego życia: twórca Ikaryi, jej mesyasz, ojciec, dyktator, został przez większość Ikaryi wygnany. Ten cios zdruzgotał starca. Z mniejszością, wynoszącą 180 osób, która posiadała zaledwie 526 dolarów pieniędzy, a zabrała z sobą tylko ubranie, bieliznę i materace, wyjechał do St.-Louis. Tu zmarł 8 listopada 1856 r. Jeżeli wszelkie uzdolnienia ludzkie mają swoją genial-ność, to niewątpliwie był on geniuszem agitatorskim. Ta o-gromna suma energii, odwagi, wytrwałości, niezmordowanych zabiegów i wysiłków, której poświęcono wiele sprawozdań i rozważań, a którą przedstawiłem zaledwie w ogólnych zarysach, była niewątpliwie pracą tytana. Chociaż Cabet był oskarżony o oszustwo, chociaż komisya rewizyjna udowodniła mu wykroczenia przeciw prawu, pozostał charakterem czystym; zgrzeszył nieraz samowolą, nigdy samolubstwem. Trzeba mu tę samowolę wybaczyć, a nawet uznać za konieczną. On, który nie tylko wymyślił Ikaryę, ale ją urzeczywistnił; on, który ją wywiódł na świat ze swego ducha, nie mógł poddać się jej członkom, których uważał za swoje dzieci i za swoje twory, nie mógł zrzec się władzy ojca — 191 — i stwórcy. Wszystkim ich rozumom łącznie wziętym nie przyznawał wagi równej swojemu, bo przecie jako sprawca dzieła mniemał, że jego cele zna i kierować niem umie lepiej, niż ono samo lub jego części. Tkwił w nim upór i despotyzm wszystkich fanatycznych reformatorów. Luter wymyślał i denuncyował, Kalwin palił, Jakobini Rewolucyi ścinali głowy opornych, Cabet ich gniótł w żelaznej dłoni. Nie należy przytem zapominać, że do zbudowania nowej organizacyi społecznej użyty był materyał ludzki nasiąkły frazeologią komunizmu, ale do niego niedopasowany; że wraz z czystą nędzą spływały do Ikaryi męty rozkładowe, że jej nietolerancyjny ustrój ciągle pękał, rozsadzany pragnieniem swobody. Kabetyzm był utopią nietylko w odniesieniu do warunków ekonomicznych rzeczywistości, ale także w odniesieniu do właściwości psychicznych. Pod tym podwójnym naporem musiał runąć i pozostawić po sobie gruzy, jako świadectwo sztuczności i nietrwałości podobnych przedsięwzięć. Cabet był siłą rozprzęgającą ikaryzm, ale był zarazem siłą jedynie zdolną go podtrzymywać. Gdy on umarł, rozpoczęło się konanie jego płodu, niezrośnięte-go z ogólnem życiem. Wierna mu drużyna, znalazłszy się w St. Louis bez środków, bez narzędzi do pracy, nadewszystko zaś bez swego wodza, dla którego miała cześć i wiarę bezgraniczną, wpadła w taką rozpacz, że jeden z jej członków odebrał sobie życie. Ochłonąwszy z bólu, zabrano się do pracy, ograniczywszy swoje potrzeby do najkonieczniejszych. Smutny ich los odbił się echem spółczucia we Francyi, skąd znowu zaczęły płynąć zapomogi. To tak podniosło ich na duchu, że na zebraniu członków (70!) postanowiono zaciągnąć pożyczkę milion franków ,,z takim spokojem — powiada Lux— jak gdyby szło o kupno barana." I byliby oni mogli się utrzymać, gdyby chcieli ratować tylko swój byt, ale oni pragnęli koniecznie wskrzesić Ikaryę. Więc nabyli 28 — 192 — akrów ziemi w Chetenham, pod St. Louis, za 25,000 dolarów, zaliczywszy 1,000. W maju 1858 r. objęli tę posiadłość pełni nadziei — a było ich z dziećmi sto kilkadziesiąt osób.—Szybko zagospodarowali się, sprawili sobie maszynę parową, parę warsztatów tkackich i drukarnię, zbudowali szkołę, dawali przedstawienia teatralne i żyli w komunizmie. Ale zaledwie upłynął rok, znowu wybuchły spory konstytucyjne, znowu mniejszość rozpoczęła walkę z większością i znowu 24 uczestników wystąpiło z kolonii. Upadek jej był nieuchronny. Liczba członków ciągle malała, w r. 1864 zostało już tylko 8 mężczyzn, 7 kobiet i kilkoro dzieci. Pewnego dnia garstka ta, zamknąwszy swą siedzibę, rozproszyła się po świecie. Ostatni wyszedł prezydent, A. Sauva, oddawszy klucze wierzycielom. Tak zwana ,,prawdziwa Ikarya" zniknęła. Żyły wszakże odrośle pnia Cabetowskiego. Większość, która pozostała w Nauvoo, znalazła się w lepszem położeniu. Posiadała ziemię i budynki, oprócz tego 3,115 akrów w Jowie. Ale ubytek sił roboczych osłabił kolonię; zabranie ksiąg i dowodów prawnych przez Cabeta wprowadziło do jej gospodarki zamęt, a przytem długi tak ją przycisnęły, że musiała się zlikwidować i przenieść do Jowy, gdzie pozyskała akt inkorporacyi, Długi jednak znowu wzrosły i zredukowały liczbę członków do 35. Z tej toni wyratowała ich wojna secesyjna skutkiem nagłego podskoku wełny, której sprzedali za 5,000 dolarów. Drugim szczęśliwym wypadkiem było przeprowadzenie kolei żelaznej (Burlington-Misso-uri), która podniosła wartość ich posiadłości do 800,000 fr. Ale w tem powodzeniu zacierała się coraz bardziej ideologia komunizmu — ikaryjczycy schłopieli. Alfred Hinds, który ich odwiedził w r. 1876, znalazł osadę zamożną, dobrze zagospodarowaną, żyjącą we wspólnocie i niemyślącą o przetworzeniu świata. Tymczasem „młodzi", na których powiał prąd socyalizmu europejskiego, — 193 — i którzy częściowo należeli do Międzynarodówki, zwrócili się przeciwko ,,starym". Rozpoczęło się coraz ostrzejsze tarcie dwu stronnictw, które z początku odbywało się spokojnie na przeciwieństwie zasad, ale wreszcie rozgorzało w zaciekłą walkę o... własność prywatną. Około domków znajdowały się ogródki, w których koloniści uprawiali kwiaty i nieco owoców. Otóż młodzi zażądali, ażeby i te produkty stały się własnością gromadzką. Gdy spór zaognił się i ogarnął wszystkie odcienie radykalizmu i zachowawczości, zaproponowali rozdział. Nie mogąc uzyskać korzystnych warunków, uciekli się do nizkiego wybiegu prawnego: oskarżyli większość, odpowiedzialną za kierownictwo stowarzyszenia, mającego według aktu inkorporacyi zajmować się tylko uprawą ziemi i hodowlą bydła, że przekroczyła granice swego pełnomocnictwa, używając kapitału akcyjnego dla celów propagandy komunistycznej. Na podstawie tego faktu sąd orzekł rozłączenie, którego dokonano w r. 1879. Dwudziestu ośmiu (włącznie z rodzinami), zabrawszy swoją część majątku i dopłatę za dobrowolne wysiedlenie się, opuściło kolonię i założyło Nową Ikaryę we wschodnim pasie dawnego obszaru gruntów. Nie wyrabiali oni sobie już ,,karty", lecz zawarli kontrakt spółki, według którego członek występujący traci prawo do udziału. W r. 1883 majątek ich wynosił 25,000 dol., a w następnym gmina liczyła 12 mężczyzn, 10 kobiet i 12 dzieci. Według A. Shawa, który ich wtedy odwiedził, tworzyli oni jak gdyby jedną rodzinę, osiadłą na fermie, obejmującej 1100 akrów. Głównie trudnili się rolnictwem. Mieli domki schludne i skromnie ozdobione, bibliotekę, drukowali nawet czasopismo (Revue icarienne) na starej maszynie, należącej do pierwszych kolonistów, które rozsyłano przeważnie darmo przyjaciołom we Francyi i Ameryce. Szkoły własnej nie posiadali. Ale wybierali prezydenta, sekretarza, skarbnika i czterech dyrektorów dla 20 osób. Nie dziw też, że ,,ogólne zebranie" czę Utopie.  13 — 104 sto kontrolowało czynności,,rządu". Kobiety miały w niem głos tylko przy wyborach i obradach nad zmianą konstytucyi, przyjęciem nowych członków, sprawami, dotyczącemi odzieży, mieszkań i t. d. W wielu kwestyach bieżących nie brały udziału. Naturalnie ten drobiazg komunistyczny nie mógł wywierać żadnego wpływu na zewnątrz, a politycznie zaznaczał się jedynie tem, że no-woikaryjczycy głosowali za republikańskim kandydatem do prezydentury Stanów Zjednoczonych, podczas gdy odłączona od nich mniejszość — za demokratycznym. Ponieważ nowi członkowie nie przybywali, więc w miarę wymierania starych majątek przechodził na pozostałych przy życiu, którzy w r. 1895 rozwiązali spółkę i zostali fermerami. Tak wygasła starsza linia boczna kabetyzmu. ,,Młodzi", zostawszy w dawnej kolonii jowajskiej, zorganizowali się według zmienionych, radykalnych zasad, pod nazwą Wspólnoty Ikaryjskiej. Przedewszystkiem zaznaczyli w akcie inkorporacyjnym, że „dla dobra całej ludzkości postanawiają wprowadzić system, który zdoła ją uszczęśliwić"; nadto chcą „wykazać doświadczalnie, że komunizm, oparty na solidarności, jest możliwy i wykonalny." Zapobiegając użyciu tej miny prawnej, zapomocą której rozsadzili dawną gminę i wyparli „starych", włączyli w obręb swych zadań wszelkie przedsięwzięcia: obok rolnych i hodowlanych, przemysłowe, handlowe, budowlane, artystyczne i t. d. Wszystkie kapitały uznano za bezzwrotne „dary" z wyjątkiem wkładów, które członkowie wnieśli przy wstąpieniu i które otrzymują bez procentu przy wystąpieniu ze spółki. Do statutu organizacyjnego wprowadzili te reformy, o które walczyli ze „starymi": przyznali równe prawo głosowania kobietom, znieśli prezydenturę, ażeby się pozbyć „nieomylnych półbogów" i zmienili swe urządzenia w duchu socyalizmu nowoczesnego, do czego dopomogli im członkowie, przybyli z Europy i doświadczeni w jej walkach społecznych. Główną między nimi rolę odegrał by — 195 — ły, niegdyś mechanik i komunista paryski, wyznawca Marxa, wykształcony samouk. O ile Nowa Ikarya była uboga w inteligencyę, o tyle Młoda posiadała jej nadmiar. Tam rozprawiano mało, a tu za dużo. Ciągłe gadanie wywoływało rozdźwięki i osłabiało energię czynną. Zarzucono rolnictwo i wzięto się do hodowli bydła, które nie dawało zysków. Członków ubywało. Zniechęceni sprzedali kolonię i w r. 1883 wynieśli się do Kalifornii, gdzie już dawniej osiedli ich towarzysze. Piotr Leroux, sławny uczeń St. Simona, łącznie z bratem Pawłem założyli (1845) kolonię socyalistyczną w Bus-sac, która pomimo zasiłków Sandowej upadła. Po zamachu stanu Napoleona III wynieśli się na New-Jersey, a stąd Paweł, marzący o stworzeniu stowarzyszenia re-ligijno-humanitarnego, wywędrował (1872) z synami do Kanzasu, gdzie urzeczywistnił swój zamiar, ale wkrótce musiał go zaniechać. Wtedy (1877) przyłączyli się do Ikaryi jowajskiej i od nich wyszła myśl przesiedlenia się do Kalifornii,gdzie nabywszy 885 akr.urodzajnej ziemi (1881), założyli kolonię pod imieniem Ikaria Speranza w Bluxome Rancho, niedaleko Cleverdale i S. Francisco. Powstała z tego plantacya owocowa, która po przybyciu nowoikaryjvczyków rozwinęła się pomyślnie. Ale tajemnica jej powodzenia — mówi szczerze socyalista Lux— tkwiła w tem, że pod szyldem komunistycznym gospodarowano kapitalistycznie, posługując się białymi i żółtymi robotnikami. Wprawdzie środki produkcyi były własnością ogółu, lecz odzież i sprzęty domowe nabywali członkowie u kupców sąsiednich, gdzie im otworzono kredyt; mogli oni przytem posiadać po 50 dol. własnych pieniędzy i otrzymywali na wydatki domowe 11/2 dol. miesięcznie. Ludność wynosiła 52 osoby. I w tym bujnym kwiecie wylągł się wkrótce robak niezgody, który przegryzł węzły łączne. W r. 1887 majątek podzielono, spółkę rozwiązano, a jej uczestnicy, którzy mieli pracować nad „dobrem całej ludzkości" i dowieść czynem — 196 — ,,możliwości wprowadzenia komunizmu", zapomniawszy o tem posłannictwie, rozeszli się i zmieszali z ogólną masą człowieczą. Tak wygasła młodsza linia kabetyzmu, a z nią i on istnieć przestał. X. NIEPOWODZENIA GMIN UTOPIJNYCH. BLANC. Wszystkie gminy utopijne, mniej lub więcej komunistyczne, pomimo różnic w zasadach i formach organizacyi, przeszły tę samą kolej niepowodzeń i wykazały tyle podobieństwa w swej historyi, że można z niej wyciągnąć ogólny wniosek: mianowicie, że ludzkość obecna pozostaje pod wpływem wielowiekowego dziedzictwa pojęć i upodobań indywidualistycznych, że komunizm zaszczepił się w niej bardzo maleńką i bardzo powierzchownie przyrośniętą płonką. Wszystkie, oparte na nim ustroje, nawet w najlepszych warunkach rozpadały się szybko i zawsze przyczyną ich zaniku była niezgoda członków, targających więzy wspólnej własności. Ciągłe i niedające się na długo zatamować spory, kłótnie, zmiany zarządu, secesye, domagania się podziału świadczyły dowodnie, że każda z tych wspólnot spojona była frazesem, chwilowym zapałem, bólem dotychczasowego bytu, nadzieją wydobycia się z niedoli, ale nie głębokiem przekonaniem i szczerem uczuciem. Zapewne,w wielu wypadkach sprowadzały rozstrój zmiecione z całego świata odpadki społeczne, które wszędzie wywołują proces gnicia; ale ten sam objaw występował śród żywiołów moralnie zdrowych i czystych. Każde doświadczenie wykazywało, że komunizm był rodzajem gorzkiego lekarstwa, które zażywali chorzy na nędzę i pesymizm, ale którego po uśmierzeniu cierpień nie chcieli jeść jako codzienny pokarm. TU nasuwa się pytanie, którego w rozważaniu tej — 197. — sprawy ominąć nie można: dlaczego gminy religijne również urządzone komunistycznie *), posiadają większą trwałość i osiągają większą pomyślność, niż świeckie? Odpowiedź nietrudna. Naprzód mają one w swych węzłach *) Gminy tego rodzaju były i są płodem wszystkich miejsc ziemi i wszystkich okresów rozwoju ludzkiego. Zajmując się tu jedynie stowarzyszeniami, w które wcielił się utopizm steorętyzowa-ny w literaturze, nie możemy rozszerzać naszego zadania do rozległej dziedziny sekciarstwa komunistycznego, które ma swoją długą i obszerną historyę. Dla uwydatnienia wszakże zaznaczonej powyżej różnicy powodzeń przytoczę dzieje kilku organizacyi religijno-komunistycznych na gruncie amerykańskim, gdzie utopizm europejski dokonywał głównie swoich doświadczeń. Pomijam państwo jezuickie w Paragwaju, którego organizacyę i dzieje znamy. Do porównania wejść mogą tylko gminy religijne późniejsze, rzeczywiście samorządne. Szekierzy, których pierwszą osadę (w stanie New" York) stworzyła prosta, niepiśmienna angielka Anna Lee, przywiódłszy drużynę prześladowanych w ojczyznie sekciarzów (1776). Wierzą oni w dwupłciowość Boga (który rozdzielił się na Chrystusa i Annę Lee) oraz — jak Aristofanes w Simposionie Platona — w dwupłciowość pierwotnego człowieka (który się rozdzielił na Adama i Ewę); zalecają bezżeństwo; obcują z duchami, doznając przytem wstrząśnień (stąd ich nazwa shakers od shake wstrząsać). Prowadzą życie umiarkowane i spokojne, w swych potrzebach duchowych ograniczają się do czytania książek pożytecznych i śpiewania psalmów religijnych. Komunizm zamykają w rodzinie. Liczba ich spadła obecnie do 1000, ale posiadłości obejmują około 100,000 akrów a majątek obliczony jest na miliony. Stowarzyszenie Harmonia, inaczej gmina Rappistów (od założyciela Rappe, który ich tu przewiódł około r. 1804 z Wirtembergii, gdzie stanowili sektę Separatystów); po wielu zmianach miejsc (jedną opuszczoną przez nich kolonię nabył Owen) osiedli ostatecznie we wsi Ekonomii (Pensylwania). Przetrwawszy szczęśliwie niezgodę, którą zasiał między nimi mniemany hr. Leon a rzeczywiście oszust Bernard Muller, żyją w dostatku, bezżeństwie i komunizmie, który jest właściwie bogatą przemysłowo-handlową spółką akcyonaryuszów, posługujących się robotnikami najemnymi. — Gminę Zoar (w stanie Ohio) stworzyli również Separatyści wirtemberscy, którzy, prześladowani za odszczępieństwo religijne, odmowę służenia w wojsku i kształcenia dzieci w szkołach publicznych, wywędrowali do Stanów Zjednoczonych (1817). Pracowici i gospodarni rozwijali się pomyślnie. Przeprowadzenie kanału — 198 — jeden więcej i to bardzo mocny — religię, powtóre ich skład jest mniej różnorodny, a komunizm mniej bezwzględny. Podczas gdy skupiny czysto ekonomiczne — furierowskie, owenowskie lub ikaryjskie — były mieszani przez ich posiadłości podniosło wielce wartość kolonii. Z początku żyli w bezżeństwie, ale gdy ich stary przywódca Bimeler zakochał się w młodej dziewczynie, za jego przykładem wrócili do małżeństwa. Rosnące bogactwo osady zrodziło pragnienia indywidualistyczne i spory, które doprowadziły do podziału majątku (1895 r.). — Gmina Aman, czyli „Towarzystwo prawdziwego objawienia", powstała z wychodżców niemieckich, którzy pod przewodnictwem Chrystyana Metza i Barbary Heynemann osiedlili się naprzód (1842) około Buffalo, a następnie, skutkiem otrzymanego objawienia — w stanie Jowa. Liczy ona dziś 1800 członków w siedmiu wsiach, posiadających samorząd i wspólną radę pełnomocników z prezydentem. Zarządcy wsi wyznaczają i rozdzielają zajęcia na dzień następny. Rodziny mieszkają w oddzielnych domach, ale mają wspólne jadalnie, w których mężczyzni i kobiety siedzą przy osobnych stołach, ażeby „zapobiedz głupim rozmowom i błaznowaniu". Każdy otrzymuje na ubranie odpowiednią do swego stanowiska pensye: mężczyzna 40 do 100 dol. rocznie, kobieta 25—30, dziecko 5—10. W jej granicach skład wiejski wydaje towary. Szkoły kształcą tylko w zakresie nauki elementarnej i ćwiczeń ręcznych. Małżeństwo, wymagające zgody pełnomocników, jest dozwolone, ale niezalecane. To też ich wesela podobne są raczej do styp pogrzebowych. Pcd tym względem są tak surowi, że wyłączyli z gminy swoją matkę duchową, odbierającą od Boga objawienia, Barbarę Heynemann, gdy zaczęła „zbyt miłem okiem spoglądać na młodych mężczyzn". — Gminy: B e t h e 1 (w stanie Missouri) i Aurora (Oregon) były siostrami a ojcem ich prusak Keil, naprzód właściciel, pracowni strojów damskich, potem szarlatan, leczący według tajemniczej książki, napisanej krwią ludzką, wreszcie twórca osobnej sekty religijno-komunistycznej. Skupiwszy około siebie paruset emigrantów europejskich i secesyoni-stów miejscowych, ludzi prostych, ale pracowitych, nabył (1844) kawałek ziemi i założył osadę Bethel. Chociaż ona rozrosła się dobrze, ruszył dalej i zorganizował drugą — Aurorę. Obie prowadzono jednako, ale w komunizmie bardzo rozluźnionym. Nie było regulaminu pracy, każda rodzina posiadała dom, krowy i trzodę chlewną. Artykułów spożywczych i ubrania dostarczał magazyn wspólny w żądanej ilości. Członkowie nie prowadzili z sobą rachunków. Życie ich przechodziło bez wstrząśnień. Po śmierci Keila obie gmi — 199 — nami najrozmaitszych pierwiastków społecznych, moralnych i umysłowych, skojarzonych doraźnie ideą wspólnej własności, nieraz słabo przyczepioną do ich pojęć i upodobań, stowarzyszenia sekciarskie dobierały się zwykle z ludzi tej samej warstwy i znacznego podobieństwa duchowego, stopionych fanatyzmem w jednolitą masę. Tam różnice ujawniały się swobodnie i rozdzierały powłokę zewnętrznej spójni, tu zacierały się one we wspólnej dogmatycznej wierze, której w stałości nie dorównywa krytykujące rozumowanie. Nadto gminy religijne nie potrzebowały utrzymywać z wewnątrz tak silnego nacisku dążeń indywidualistycznych, jak świeckie, gdyż ich komunizm był częściowy, zwykle ograniczony do własności rodzinnej. *) Dzięki tym cechom były one zawsze stowarzyszeniami z nizkim poziomem i ciasnym ny rozpadły się (1880—1). — Oneida (w stanie New York), utworzona przez Noyesa (1848), była płodem amerykańskim. Jej uczestnicy wyznawali „perfekcyonizm", według którego Chrystus zstąpił na ziemię powtórnie podczas zburzenia Jerozolimy, teraz zaś urzeczywistnia się królestwo niebieskie i dokonywa się wyzwolenie z grzechów przez doskonałość (perfection), osiąganą za pomocą obcowania z Bogiem. Ich komunizm dotyczył nietylko rzeczy, ale i osób. Wszyscy mężczyźni w gminie byli mężami wszystkich kobiet. Dzieci wytwarzano „na zasadach naukowych", a za najlepszą kombinacyę małżeńską uważano łączenie osób znacznie różniących się wiekiem. Jedną z właściwości ich urządzeń była głośna krytyka wzajemna członków między sobą. Gmina ta istniała przeszło 30 lat, ale pod naciskiem opinii publicznej, podburzonej przez duchowieństwo, musiała zaniechać komunizmu płciowego. Miało to być hasłem do rozwiązania. Noyes z garstką wiernych wyznawców udał się do Kanady, pozostali utworzyli towarzystwo akcyjce (Oneida Comunity). Dawne przedsiębiorstwa utrzymano. — Szczegóły u Hill-quita, str. 14—27. *) „Prawie wszystkie gminy wolnomyślne — powiada jeden z najstarszych komunistów amerykańskich — były spojone szrubami, i łatwo można je było rozebrać; podczas gdy religijne były skute gwoździami, zanitowanymi po obu stronach". Lux, 260. Por. Hill-quit, 88. — 200 — widnokręgiem umysłowym, skostniałemi w swych formach, obracającemi się około osi interesów praktycznych, obojętnemi na cele wzniesione po nad ziemię, ale za to wyzyskującemi ją gospodarnie i korzystnie. Krytyka teoryj utopijnych, a jeszcze bardziej ich niepowodzenia praktyczne zwróciły reformatorstwo społeczne ku pomysłom bardziej umożliwionym w rzeczywistości. Typowym przedstawicielem tego dążenia był Ludwik Blanc (1811—1882), który występuje po części jako jego odnowiciel. Wyjmuje on duszę z teoryi Fouriera i osadza ją w innem ciele. Oto jego rozumowanie. Stowarzyszenie, którego najpowszechniejszą postać stanowi rodzina, jest dawną instytucyą ludzkości. Ale dotąd tylko ciemięzcy wyzyskiwali jego zasadę, którą należy rozszerzyć do całej organizacyi społecznej. Pracownicy jednego rodzaju łączą się w grupy wytwórcze; te wiążą się w większe, z których każda obejmuje jakąś dziedzinę przemysłu; te wreszcie zrzeszają się razem i ogarniają ogół produkcyi krajowej. Wtedy stowarzyszeniem jest całe społeczeństwo, wtedy dopiero ustaje walka interesów i współzawodnictw,' nie tylko między jednostkami, ale między grupami. Takie stowarzyszenie powszechne staje się nową siłą ekonomiczną i moralną, utożsamia interes osobisty ze zbiorowym. Pobudki pierwszego wcale w nim nie słabną: nie wymaga ono bowiem, ażeby ktoś tkał lub kuł dla ojczyzny, lecz dla siebie i dla innych. Zasadą produkcyi i rozdziału jej wytworów jest reguła: ,,od każdego według jego sił, każdemu według potrzeb." Zarobki jednostek mierzą się ilością ich dni pracy, a pokrywają się czwartą częścią ogólnej wartości produktów; trzy bowiem pozostałe przeznaczone są na umorzenie pożyczek państwowych i prywatnych, na zapomogi dla starców i kalek oraz na kapitał rezerwowy dla wzajemnych ubezpieczeń. Jak wielu utopistów L. Blanc zalecał szczególnie stowarzyszenia rolne, gdyż o ile inne wymagały dłuższych — 201 — przygotowań ekonomicznych, o tyle te można wprowadzić odrazu. Nie usuwał bezwzględnie własności, ale żądał, ażeby ona, narówni z innemi prawami oby watelskie-mi, była „ograniczona interesem społecznym". Wszelka własność, która nie pochodzi z pracy, jest bezpodstawna; wszelka zaś praca, która nie prowadzi do własności, jest skrzywdzona. Ale ta własność powinna się ograniczać tylko do przedmiotów spożycia. Kreśląc drogę przejścia od obecnego do przyszłego ustroju, Blanc wielce ułatwionym sposobem rozstrzyga trudną kwestyę stosunku stowarzyszeń do kapitału prywatnego. Twierdzi on, że kapitał będzie miał zapewnione procenty, ale będzie wyłączony od udziału w zyskach, a wreszcie stowarzyszenia powoli go pochłoną. Dowiedziono mu, że ten proces nie mógłby odbyć się tak gładko i poplątałby się sprzecznościami nierozwikłanemi, których rozbiór leży po za obrębem naszego zadania. Blanc, który nie chciał burzyć, lecz przekształcać, który pozostawił kapitał, tylko skazał" go na paraliż postępowy; który, pozostawił rodzinę, jako „pochodzącą od Boga", tylko odebrał jej spadki —pozostawił również państwo, tylko uczynił je wielkim bankierem. Osobne ministeryum postępu miało zapomocą renty państwowej wykupić drogi żelazne i kopalnie, scentralizować ubezpieczenia, założyć wielkie magazyny, gdzie by wytwórcy składali swoje produkty i urządzić bazary do sprzedaży częściowej. Moneta miała być ostatecznie tylko papierowa i stanowić znaki, wyrażające ilość pracy. L. Blanc należał wraz z Lassalem do wyznawców odrodzenia ludzkości zapomocą stowarzyszeń, a także do tych utopijnych ewolucyo-rewolucyonistów, którzy za mało wprowadzają zmian, ażeby dokonać w społeczeństwie przewrotu, a za dużo, ażeby dokonać reformy. Nie był *) Organisation du travail, 1839. Por. I. Tchernoff, Louis Blanc, 1904. Menger, Das Recht auf d, vol Arbeitsertrag, 1886. — 202 — on umysłem oryginalnym, w dziejach wszakże myśli ludzkiej posiadają znaczenie nie tylko ci, którzy pierwsi dali światu jakąś ideę, lecz także ci, którzy ją rozwinęli i u-powszechnili. Gdybyśmy tylko pierwszeństwu przyznawali chwałę i zasługę, starzy grecy mieliby prawo do połowy późniejszych wieńców, a niejeden z poprzedników zdjąłby dla siebie aureolę z głowy większego odeń następcy. Marzenie Blanca o szybkiem wchłonięciu ustroju kapitalistycznego przez organizacyę stowarzyszeń ekonomicznych okazało się taką samą utopią, jak przepowiednia Marca o blizkiem skupieniu się całej produkcyi w nielicznych rękach i dokonaniu przełomu społecznego siłą proletaryatu; nie odbiera to jednak słuszności jego wierze w potęgę zrzeszeń wytwórczo-spożywczych i nie zmniejsza jego wpływu na ich rozwój. Rozumiemy to dobrze, zwłaszcza dziś, kiedy Europa, przeszedłszy rozmaite konstelacye swego rozwojowego zodyaku, znajduje się obecnie pod znakiem kooperatywy. XI. WEITLING. UTOPIZM SOCYALIZMU NAUKOWEGO. Koniec XVIII i początek XIX w., ten okres, którego jądrem była wielka Rewolucya, prawie niepodzielnie należał w utopii do francuzów. Jeżeli z jej dziejów wyłączymy słabą i bardzo luźnie do nich przyczepioną robotę bezimienną p. t. Królestwo Ofir, to niemcy aż do tego czasu nie mają w nich ani jednego czynu. Dopiero w czwartym dziesiątku zeszłego stulecia przystępują oni do bogatego spadku angielsko-francuskiego i o-dziedziczone w nim idee przenoszą do siebie, nadając im inny kierunek, w którym utopia rozwija się dotąd. Pierwszym jego przodownikiem był Wilhelm Weitling. Urodził się jako nieślubny syn ubogiej kobiety 1808 r. w Magdeburgu. Dzieciństwo przepędził w wielkiej nę — 203 — dzy, młodość w ciężkiej pracy, a całe życie w tułaczce. Włócząc się jako wędrowny krawiec przez jakiś czas po Niemczech, dotarł do Wiednia, gdzie się nauczył robienia kwiatów. Ale pozyskawszy czułą sympatyę pewnej arystokratki, musiał uciekać przed zemstą zazdrosnego o nią księcia i zatrzymał się dopiero w Paryżu. Tu zaznajomił się z socyalizmem francuskim, wstąpił do „związku równych" i rzucił się odrazu w wir walk i działań rewolucyjnych ludu roboczego; tu napisał pierwszą swoją pracę utopijnego charakteru p. t. Ludzkość jaka jest i jaka być powinna. Złożyli ją, wydrukowali i zbroszurowali tamtejsi socyaliści. Ze sławą pisarza i gorącego agitatora przeniósł się Weitling (1840 r.) do Szwajcaryi, którą uważał za najlepsze miejsce do rozpalenia ogniska propagandy komunistycznej. Od jego wystąpienia na tej widowni datowany bywa początek historyi niemieckiego ruchu robotniczego w nowszych czasach. Rozwinąwszy poprzednią swą pracę, wydał najobszerniejsze dzieło: Rękojmie harmonii i wolności, które w ciągu 7 lat miało jeszcze dwa wydania, rozeszło się szeroko, zajęło uwagę poważnej prasy i długo było katechizmem komunizmu niemieckiego. Młodemu Marxowi (który potem zmienił zdanie) pisma Weit-linga wydawały się „genialnemi", a on sam postacią „atletyczną". Upojony i podniecony powodzeniem, przygotował w Lucernie do druku książeczkę p. t. Ewangelia straceńca*), w której wydobył komunizm z nauki Chrystusa i uczynił ją nadzwyczaj wpływoAvym środkiem agitacyjnym, czem ściągnął na siebie kary i prześladowania, które nękały go do końca życia. W Zu-richu, gdzie rozpoczęto jej druk, prokurator na podstawie prospektu, w którym dojrzał obrazę Boga, polecił *) Die Menschheit wie sie ist und wie sie sein sollte, 1808. Die Ga-rantien der Harmonie und der Freiheit, 1842. Das Evangelium eines ar-men Sunders, 1845. — 201 — skonfiskować część odbitą i resztę rękopisu, a Weitlin-ga osadzić w więzieniu. Dla zbadania tej broszury i zabranych przy rewizyi listów utworzono komisyę pod przewodnictwem Bluntschlego, który złożył sprawozdanie potępiające. Tymczasem towarzyszom udało się ocalić tekst, który został wydany w Bernie (1845); następnego roku uzupełniony przez autora, wyszedł w drugiej edycyi, a wkrótce (1847)—w trzeciej. Świadczy to o pożądliwości, z jaką tę E w a n g e 1 i ę rozchwytywano. Przyczynił się wielce do tego proces, który zwykle w takich wypadkach spełnia rolę skutecznej reklamy. Weitlinga skazano na pięcioletnie wygnanie ze Szwajcaryi i dziesięciomiesięczne więzienie*), gdzie traktowano go okrutnie, a nawet bito. Po odcierpieniu kary, wydano go Prusom. *) Wyrok ten dyktowała zemsta, której cień pada również na Bluntschlego. Ewangelia straceńca nie jest bynajmniej blużnierstwem przeciwko nauce Chrystusa, lecz tendencyjnem wyzyskaniem jej twierdzeń. Weitling zużytkował ją po krawiecku: przykroił i zszył jako szatę komunizmu — uczynił więc to, co wielu przed nim i po nim, którzy ją przerabiali i nicowali dla celów stronniczych. Chrystusa nie obrażał, a nawet uważał się poniekąd za jego następcę. „Prawda — mówił on — że już dawno nie byłem w kościele i nie modliłem sie, że nie prędko modlić się będę, chyba że jeszcze zobaczę urzeczywistnienie miłości chrześcijańskiej, przybliżenie się królestwa Chrystusowego... Wszystko, co tu wykładam, zmierza do tego, ażeby główną zasadę Chrystusa, miłość bliźnich i nieprzyjaciół wyłożyć jasno i dostępnie dla wszystkich... Jestem jej zapalonym zwolennikiem, chociaż w wykonywaniu jej nie posunąłem się daleko". Biblię uznaje on za księgę zbiorową i zawierającą skutkiem tego wiele sprzeczności, pod któremi ukrywa się wydobyta przez niego prawda. W tłomaczeniu opowieści St Testamentu sprzecznych z rozumem ucieka się do oryginalnych przypuszczeń. Tak np. objaśnia cuda domniemaniem, że w spełnianiu ich dopomagali Jezusowi członkowie tajemnego związku esseńczyków swoją zręcznością, przebiegłością, wiedzą i suggestyonowaniem tłumu. „Nic łatwiejszego - powiada on — niż przy pomocy takiego związku nakarmić 5000 ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami, a resztą jeszcze napełnić dwanaście koszów, posadziwszy lud warstwami w wysokiej trawie i przygotowawszy się do tego". Str. 19, 42. — 205 — Kiedy go miano wywieźć, bronił się, krzyczał, wzywał pomocy, tak że żandarmi zawiązali mu usta i leżącego, sponiewieranego zawlekli nazad do aresztu. Tymczasem policya niemiecka, której się obawiał, pociągnęła go tylko do odpowiedzialności za uchylenie się od służby wojskowej. Uwolniony za poręczeniem w Hamburgu, gdzie poznał Heinego, któremu pokazywał ślady kajdan, udał się do Londynu. Przyjęto go z zapałem i uczczono na osobnym wiecu. Ale nadeszła chwila, w której kończyła się jego rola i umilkły sypane mu oklaski, w której musiał ustąpić ze sceny, bo na nią wchodził inny, potężny aktor, patrzący na niego już nie z podziwem, lecz z pogardą — K. Marx. Dojrzewał „socyalizm naukowy", odcinający się od utopijnego i miał wkrótce (1848) objawić się światu Manifestem komunistycznym. Weitling, który należał do odpływającej fali ruchu i daremnie usiłował ją powstrzymać, wyjechał do Stanów Zjednoczonych, wezwany przez stronnictwo ,,Wolnej Ziemi" ; ale usłyszawszy echa nadchodzącej burzy rewolucyjnej (1848), wrócił do Niemiec. Po stłumieniu jej, nie znajdując już dla siebie pola w Europie, przeniósł się do Ameryki. Zaczął wydawać miesięcznik Rzeczpospolita Robotnik ów (Die Republik der Arbeiter), spół-działał w organizowaniu ich, urządził wielki zjazd (1850), ogłosił projekt Banku Wymiany, podobny do O-wenowskiego, zajął się astronomią, wynalazł jakąś maszynę do szycia. Skamieniały w swych przekonaniach, wikłając się w nowych dążeniach czasu, których nie rozumiał, zmarł (1871 r.), odsunięty przez ludzi i wypadki, pokłócony z tymi, którzy go za sobą ciągnęli, a którym on chciał przywodzić. Obszernie w Rękojmiach, a krótko w Ludzkości przedstawił Weitling obecną niedolę proletarya-tu i przyszłe jego szczęście w komunizmie. Wydano tyle praw i rozporządzeń — woła on — że możnaby przez całą zimę ogrzewać niemi izbę, a wszystkie nie dają wam — 206 — nic, prócz udręczeń. Ciągle szukacie przyczyny biedy blizko siebie, podczas gdy ona leży w pałacach i na mię-kich dywanach. Waszymi pałacami są więzienia, a zbyt-kownemi łożami — szafoty. Nierówność podziału pracy i dóbr rodzi ubóstwo i bogactwo: ubodzy bowiem są tylko między bogatymi, a bogaci tylko między biednymi. Być bogatym i władnym—znaczy być niesprawiedliwym. ,,Jeżeli przyniosą do miasta mięso lub inną żywność, to najwyższy pan (jakkolwiek się nazywa) i ci, którzy mu służą, biorą najlepszą część. Potem przychodzą inni ze złotem i dowodzą swoich praw do reszty; a gdy dla was nic nie pozostanie, możecie sobie zatkać usta suchym chlebem, o ile go dostaniecie; kochają oni bowiem swoje tłuste psy, o głodnych robotników wcale się nie troszczą." W tym tonie trzymany jest cały akt oskarżenia przeciwko obecnemu ustrojowi społecznemu. Weitling uważa go za dzieło sprzeniewierców nauki Chrystusa, którą on wskrzesza w prawdziwej czystości i wywodzi z niej następujące zasady ogólne: Cała ludzkość winna się połączyć w jedną wielką rodzinę, usunąwszy różnice narodowe i sekciarskie. Udział w pracy i spożyciu, wychowanie, prawa i obowiązki muszą być równe dla wszystkich; dziedzictwo, własność osobista, przywileje—zniesione, władze—wybierane głosowaniem powszechnem, wolność—ograniczona tylko prawami innych, przestępcy karani tylko utratą swobody i wygnaniem. Odpowiednio do dwóch warunków życia: pracy i spożywania społeczeństwo składa się z dwóch ustrojów: rodzinnego i wytwórczego (Geschaftsordnung). 1000 rodzin tworzy związek rodzinny (Verein), 10 takich związków tworzy okręg (Kreis). Obie te grupy posiadają swoich zwierzchników wybieralnych. Członkowie każdego związku rodzinnego mieszkają w pięciu budynkach, stanowiących pięciokąt z szóstym związkowym w środku, w którym znajdują się: lokale i biura zwierzchników, zakład wychowawczy, magazyny, poczta, telegraf, — 207 — pomieszczenia dla podróżnych i armii przemysłowej, sala ludowa z trybuną, teatr i obserwatoryum. Każdy z pięciu budynków zawiera: salę do zebrań, zabaw, wystaw, jadalnię, bibliotekę, telegraf, szkoły sztuki i przemysłu oraz skład. Urządzone są wygodnie i pięknie. Wewnętrzne chodniki między niemi nakryte szklanym dachem. Z budynkiem związkowym łączy się kolej żelazna. *) Grupy rodzin mają kuchnie wspólne. Kucharze otrzymują codzienną ilość potrzebnych produktów z magazynów związku, te — comiesięcznie z magazynów okręgu, te—corocznie od senatu. Oprócz ogródków rodzinnych jest jeden wielki ogród, który dostarcza owoców. Plany budowli, materyały do ubrań i mebli przygotowywane są według rozporządzeń ministeryum, a formę odzieży określa zwierzchność związku. Każdy okręg rodzinny wybiera posła na kongres wielkiego związku rodzin, kongres zaś wybiera senat—najwyższą zwierzchność. Ustrój wytwórczy obejmuje: chłopów, rękodzielników, nauczycieli i armię przemysłową; 10 chłopów tworzy grupę (Zug); wybierają oni sobie przewodnika (Zugfuhrer). 10 przewodników wybiera ziemianina (Ackerman); 10 ziemian — członka rady rolniczej, która dla każdej gałęzi gospodarstwa (uprawy zboża, wina, hodowli owiec i t. d.) wybiera prezydenta—członka ministeryum. Do stanu rękodzielniczego należą rzemieślnicy, artyści, maszyniści i robotnicy fabryczni. Podobnie, jak poprzedni, wybierają oni przewodników, majstrów i zarząd. W okręgu ze 100 zarządów istnieje kompania maj-strowska, złożona z robotników, którzy dokonali pożytecznych wynalazków. Te kompanie łącznie z zarządami swego okręgu wybierają delegata do rady przemysłowej, która znowu dla różnych wydziałów wybiera pre *) Długość tej kolei a zatem i odległość budynków od środka ma wynosić pół godziny, a pieszo 5 godzin. Trudno wyobrazić sobie ten pięciokąt! — 208 — zydentów-członków ministeryum. Każdy człowiek należy do obu tych stanów i zdarzyć się może, że ktoś w przemyśle jest majstrem, a w rolnictwie — zwyczajnym robotnikiem. Stan nauczycielski obejmuje tych, którzy odbyli wieloletnie studya. W tym celu każde stowarzyszenie rodzinne ma zakład wychowawczy; każdy okręg rodzinny, oprócz szkół dla sztuki przemysłu, wyższą uczelnię, a 10 okręgów (albo milion ludzi) — uniwersytet. Profesorowie wybierają sobie prezydenta, który jest członkiem ministeryum. Nadto studenci uniwersytetu wybierają 10 najzdolniejszych towarzyszów do rady uczonych. Z trzech rad czyli wydziałów senat wybiera dyrektorów rolnictwa, naczelników i buchalterów przemysłu i profesorów. Nauczyciele obowiązani są zajmować się jakąś pracą ręczną w chwilach wolnych swego zawodu. Wszyscy mają wstęp do wszystkich szkół, ale uczęszczanie do wyższych jest zaliczone jako czas pracy tylko najzdolniejszym. Wszyscy zdrowi i silni ludzie obowiązani są pracować przez trzy lata (od 15 do 18 r.) w armii przemysłowej pod kierunkiem wybranych nadzorców i w ciągu tego czasu nauczyć się jakiegoś zawodu. Po odbyciu tej praktyki stają się pełnoletni i otrzymują prawa oby-telskie. Armia ta uorganizowana jest wojskowo i podlega zwierzchnictwu senatu. Dzieli się ona na korpusy, odpowiadające gałęziom pracy. Zajęcia bardzo uciążliwe używają szczególnej czci i trwają tylko rok. Senat, wychodzący drogą wyborów z ustroju rodzinnego, jest najwyższą władzą wykonawczą. Dla u-łatwienia zarządu mianuje on dla dziesięciu okręgów rodzinnych (przeszło milion osób) dyrektora. Ci dyrektorzy przedstawiają mu: zapotrzebowania swoich okręgów, rozdział dostarczonych im i nadmiar wytworzonych przedmiotów. Senat komunikuje zebrane wiadomości ministrom, czyli prezydentom wydziałów produkcyi, a ci — 209 — odpowiednio do potrzeb rozdzielają prace w swej organizacyi przemysłowej. Corocznie wraz z wyborami do kongresu odnawia się on w trzeciej części; uchwały jego wymagają większości 2/3 głosów. W ustroju przemysłowym kobiety posiadają prawo wyborcze czynne i bierne. Ale równy podział pracy i dóbr życia, według Wei-tlinga, nie może zapewnić ludzkości trwałego szczęścia. ,,Taka ściśle odmierzona równość wydałaby się człowiekowi tem, czem niesolona potrawa głodnemu i zmęczonemu długą podróżą, który ją z początku spożywa chciwie, potem codzień mniej znajduje w niej smaku, a wreszcie czuje wstręt." Po za sześciogodzinną pracą pozostaje każdemu dość czasu na zabawy i przyjemne zajęcia, ale są ludzie łaknący rozmaitości i zadowolenia swych zmiennych upodobań. Jeden lubi stroje, drugi meble, inny chciałby mieć dobry zegarek. Ażeby tym popędom zadośćuczynić, należy obok pracy obowiązkowej wprowadzić dowolną (Comerzstunden) pod kierownictwem osób starszych, zasłużonych. Każdy członek społeczeństwa posiada książkę, w której zapisywane są te dodatkowe godziny jego zajęć. Stowarzyszenia i okręgi rodzin mogą tworzyć fabryki i warsztaty dla wyrobu przedmiotów, dogadzających ich gustom, ocenionych według zużytego czasu, a składanych w magazynach i salach wystawowych. Jeżeli tedy ktoś pragnie ubrać się zbytkownie, bierze odzież z magazynu za cenę strąconych mu godzin dodatkowych. Dla utrzymania równowagi między podażą a popytem oraz dla zapobieżenia nadużyciom, władze regulują tę produkcyę, rozszerzając ją, ścieśniając lub nawet zamykając. We wszystkich dziedzinach pracy istnieją „kompanie mistrzów" (Meistercompagnien), których członkowie dokonali jakiegoś pożytecznego odkrycia lub wynalazku. Przez czas trwania ich przywileju nie są obowiązani do żadnych wyznaczonych zajęć, muszą jednakże wykładać w szkołach artystycznych i przemysłowych. Utopie.  14 — 210 — Sędziami są starcy nieposzlakowanego życia, wybierani (po 30) przez okręgi rodzinne. Z nich oskarżyciel i oskarżony wybierają sobie po 6, przyczem każdy może 3 z przeciwnej strony wyłączyć. Pozostali rozstrzygają sprawę. Nadto oficerowie armii przemysłowej, rodzice i nauczyciele posiadają władzę sędziowską nad nieletnimi. Kary polegają na wyłączeniu z grup rodzinnych i roboczych, na zakazie udziału w zabawach i uroczystościach, na utracie prawa do godzin dodatkowych, na postach, osadzeniu w zakładach poprawczych, wysyłce do kopalń i kolonii. Tak urządzone życie zapewnia nieobliczone korzyści i rozkosze. Praca jest wydajna a lekka; owoce jej tworzą wielki dostatek bez nadmiaru w jednej dziedzinie obok braku w innych; rozkład zajęć jest równomierny i planowy; wszelka produkcya zastosowana do najprzy-jaźniejszych dla niej warunków miejsca (nie hoduje się tam kartofli, gdzie dobrze rośnie tytoń), a przytem o-brona od nieprzyjaciół usuwa niebezpieczeństwo zewnętrzne. ,,Kawałek ziemi z 3 lub 4 milionami mieszkańców może w potrzebie podjąć bój z wrogami całej Europy i wyjść z niego zwycięsko." Taka mocna i zwarta społeczność odeprze każdą napaść. Zresztą „gdy te idee zostaną urzeczywistnione, znikną wrogowie i wszędzie będą tylko bracia i siostry. Rzemieślnicy i chłopi będą zarazem uczonymi, a uczeni—rzemieślnikami i chłopami." Ojczyzną wszystkich będzie cały świat. Pierwsze pokolenie obok mowy miejscowej będzie uczyło się w szkołach jakiegoś języka powszechnego — jednego z umarłych lub nowowynalezionego; drugie — wprowadzi go do stosunków rodzinnych i społecznych; trzecie--używać go będzie wyłącznie. Wtedy powstanie jedna owczarnia i jeden pasterz. „Wspólność dóbr jest zbawieniem ludzkości; stworzy ona raj na ziemi, zamieniając obowiązki na prawa i niszcząc z korzeniem wszelkie występki. Ohydne wyrazy: grabież, mord, chciwość, — 211 — kradzież, żebractwo strupieją w językach narodów i tylko księgi dziejów będą jeszcze objaśniały smutne ich znaczenie, przed którem nasza potomność wzdrygać się będzie." Tak wyglądała utopia Weitlinga w swym pierwotnym kształcie (w Ludzkości). Później uzupełnił on ją i rozwinął (w Rękojmiach). Tu—na podobieństwo Platona — składa wodze rządu komunistycznego w ręce trójrady mędrców, którzy powinni znać „lecznictwo filozoficzne", właściwie cały obszar wiedzy. Oni to kierują maszyneryą wytwórczości i spożycia. Dopomagają im, jako instytucye niższe: główny zarząd warsztatów, centralna kompania mistrzów, rada zdrowia, rada akademicka, czuwająca nad robotami w godzinach dodatkowych i t. d. Chociaż Weitling otrzymał rangę historyczną pierwszego teoretyka komunizmu w Niemczech, nie był to genialny wódz, lecz śmiały dobosz. Utopiści francuscy (Fourier, Cabet) dostarczyli mu skóry na ten bęben, z którym on przebiegał ćwierć kuli ziemskiej, wybijając z zapałem rewolucyjnym pobudkę; prawdopodobnie zaś w Słowach wierzącego (Paroles d un croyant) La-menais'go znalazł wzór dla swej Ewangelii straceńca. Jak wielu prostodusznych zbawców rodzaju ludzkiego, uważał się za wysłańca opatrzności, która dała mu mądrość w objawieniu. ,,Musiałem być rzemieślnikiem — powiada — ażeby dla moich zasad zostać pisarzem ; na uniwersytetach byłbym nim nie został". Teoryę swoją wysnuł z wiary, że Bóg stworzył ludzi do życia w równości i wspólności dóbr, ale oni złamali tę, wolę, którą naprzód usiłował przywrócić Chrystus, a po nim z większą umiejętnością Weitling. Pod natchnieniem tej wiary krajał on ciągle bochenek swego razowego chleba i rozdawał go głodnym, uznając się za jedynego ich karmiciela. Mara, który w młodości rzucał mu kwiaty pod nogi, spotkawszy go potem w Brukselli (1846 r.), — 212 — rozdrażniony jego oporem, rzekł, wskazując na obecnego Anienkowa: ,,Tu stoi rosyanin. W jego kraju rola twoja, panie Weitling, byłaby na miejscu. Tam mogą się jeszcze z powodzeniem tworzyć sojusze głupich proroków z głupimi uczniami i czynnie działać." Twórca teoryi rozwoju ekonomicznego musiał lekceważyć rzecznika nagłego przewrotu, agitatora umiejącego wzburzać nędzarzów, ale niepojmującego wcale ani tej drogi, po której przyszli do niedoli, ani tej, po której mają dojść do szczęścia. Tylko dziecięcą naiwnością mogło się wydać autorowi Manifestu komunistycznego twierdzenie Weitlinga, że ,,pieniądz jest kozłem ofiarnym ludzkości" ; że gdyby on zginął, ,,bogaci i ubodzy musieliby żyć we wspólności dóbr"; że ,,gdyby druk był wynaleziony wcześniej, a wszyscy pierwsi chrześcijanie umieli czytać, z pewnością Konstantyn nie byłby został cesarzem chrześcijańskim" (bo tak żąda św. Mateusz) i t. d. Siłą Weitlinga nie była nowość i dokładność konstrukcyi utopijnej, ale zdolność podniecania prostych umysłów. Trzeba czytać jego pisma, ażeby zmierzyć tę moc hy-pnotyzmu agitatorskiego. „Zechcecie — woła on — coś zjeść według swego smaku i apetytu, możecie to mieć codzień bez pieniędzy... Zechcecie w towarzystwie napić się wina lub piwa, możecie to mieć codzień bez pieniędzy." I tak dalej. Z równą sztuką, jak łechcze zmysłowe pragnienia, naciąga struny duchowych. ,,Święte, po trzykroć święte niech będą dla obecnego i przyszłego świata imiona pierwszych męczenników, którzy pod sztandarem miłości bliźniego skropili swoją krwią ziemię ojczystą i śmiercią zapieczętowali swoją niewzruszoną wiarę. Niech na polu ich walki wolna ludzkość ze stopionych pomników i armat, tyranów wzniesie piedestał i postawi na nim piramidę ze stopionego Mammo-na, na której wyryje zdumionej potomności imiona pogromców jego dzikiej siły". Wszystkie zaś te hasła, wszystkie przybory i oręże walki odnalazł Weitling — 213 — w ewangeliach. Według niego one „usprawiedliwiają wszelki opór przeciwko bezładowi społecznemu, tyranii własności i uciskowi, wywieranemu zapomocą systemu pieniężnego." Radykalizm z taką podszewką musiał szybko wyjść z mody. Dziś jednakże, przefarbowany i przenicowany pojawia się jeszcze na maskaradzie w kostiumach socyalizmu religijnego. Zanim Weitling doczekał się swej spóźnionej śmier-, ci, rzesza proletaryacka poszła tłumnie za tym, któremu on prostował ścieżki i którego nie rozumiał. Menger właściwym ojcem socyalizmu naukowego mianuje Wiliama Thompsona; Proudhon sam przyznawał sobie ten tytuł; ostatecznie jednak upowszechniło się mniemanie, że słupem granicznym, oddzielającym socyalizm naukowy od utopijnego, był Marx. Istotnie jego sławne „materyalistyczne pojmowanie dziejów", albo raczej jego teorya rozwoju stosunków ekonomicznych, wyłączająca dowolne i nagłe przemiany ich postaci, sprzeciwia się zasadniczo utopizmowi. Główny ewangelista i duchowy namiestnik mistrza, F. Engels, wykazał to przeciwieństwo w osobnym traktacie. *) „Wspólną cechą trzech wielkich utopistów (Saint-Simona, Owena, Fouriera) — mówi on — było to, że oni nie występowali jako przedstawiciele interesów proletaryatu. Wzorem filozofów XVIII w. pragną wyzwolić odrazu całą ludzkość, a nie naprzód pewną określoną jej klasę i jak tamci chcą zaprowadzić królestwo rozumu i wiecznej sprawiedliwości... Ten rozum i ta sprawiedliwość nie panowały dotąd nad światem dlatego, że nie były należycie poznane, że brakło genialnego człowieka, który by je poznał... Zjawił się on dopiero teraz i odsłonił prawdę, co nie było zjawiskiem koniecznem, wynikającem nie *) Die Entwickelung des Sozialistnus von der Utopie zut Wissen-schaft, 1882, (przekład polski 1905) a przedtem w dziele: E. Durings Umwalzung der Wissensckaft, 1878. — 214 — odzownie z rozwoju historycznego, lecz prostym przypadkiem. Ten genialny mąż mógłby tak samo urodzić się 500 lat wcześniej i zaoszczędziłby ludzkości tyluż lat błędów, walk i cierpień." Marc, według Engelsa, dokonał dwu wie-* kopomnych odkryć: pierwszem z nich jest materyalistycz-ne pojmowanie dziejów, które uczy, że ,,ostatecznych przyczyn przekształceń społecznych i przewrotów politycznych szukać należy nie w głowach ludzi, nie w ich wzra-stającem rozumieniu wiecznej prawdy i sprawiedliwości, lecz w zmianach sposobu produkcyi i wymiany czyli — nie w filozofii, lecz w ekonomii danego okresu"; drugiem zaś odkryciem jest teorya nadwartości, która wyjaśnia istotę produkcyi kapitalistycznej, polegającej na tem, że przedsiębiorca płaci za pracę taniej, niż sprzedaje jej wytwór. Przy świetle dwu tych zasad zarysowała się wyraźnie różnica między dawnym socyalizmem uto- | pijnym, który odkrywał sprawiedliwość wiekuistą i wierzył, że można siłą genialnego objawienia przekształcić zupełnie ustrój społeczny, a socyalizmem naukowym, który to przekształcenie uważał za konieczny wynik rozwoju ekonomicznego. Te dwa dogmaty weszły do katechizmu prawowiernych marksistów. Jeden z ojców tego kościoła, K. Kaut-sky, chociaż przyznał największemu utopiście tytuł nowoczesnego socyalisty, zaznaczył punkty, których on nie mógł dostrzedz nawet swem genialnem jasnowidzeniem z odległości trzystu kilkudziesięciu lat i które wykazują różnicę między marzycielstwem utopizmu a naukowością socyalizmu. Według niego idee są tylko „lokomotywami rozwoju społecznego", którym siłę ruchu dają stosunki materyalne. Toż samo powtarzają inni. „Budowa społeczeństwa w każdym czasie i miejscu — powiada M. Hillquit*) — nie jest rezultatem dowolnego postanowienia ludzi, lecz prawidłowym wynikiem okre *) Hist. of Socialism in United States, 1903, przedmowa. — 215 — ślonego procesu dziejowego; najgłębszą podwaliną tej budowy jest każdorazowo podstawa ekonomiczna, na której zorganizowało się społeczeństwo. Jako logiczny zaś wniosek z tych przesłanek wypływa to, że ustrój społeczny nie może uledz zmianie, dopóki nie dojrzeje do niej dzięki rozwojowi ekonomicznemu, oraz że przyszłości społeczeństwa ludzkiego szukać należy nie w pomysłowych projektach i wynalazkach jakiegoś socyologa, lecz w kierunku rozwoju ekonomicznego. Tak więc socyalizm spółczesny różni się od dawnej utopijnej postaci tego ruchu we wszystkich punktach istotnych." "Wielkie złudzenie, które zresztą powoli zaczyna się już rozwiewać nawet przed bystrzejszym wzrokiem wyznawców. ,,Materyalistyczne pojmowanie dziejów", które dla historyków socyalistycznych *) stanowi rodzaj oku *) Przy czytaniu ich prac ogarnia nas na przemiany żal lub śmiech wobec wysiłków wtłoczenia w ciasną foremkę objawów, które ją rozsadzają. Kautsky, dla którego „materyalistyczne pojmowanie dziejów" jest niejako formułą Laplace'a, mającą rozwiązywać wszystkie zagadki bytu, tłomaczy nią (w Vorlduf. d. Soz.) Odrodzenie, Keformacye, nawet bezżeństwo księży. Nie dostrzega on, że ten klucz do wszystkich zamków łamie mu się ciągle. Tak np. nie mogąc dopasować Utopii Morusa do współczesnych ram ekonomicznych, powiada: „Morus antycypował zasadę nowoczesnego so-cyalizmu, zanim istniały warunki, na których ona się opiera. Doszedł zaś do tego logiczną pracą myśli" (str. 291). A więc materyali-styczne pojmowanie dziejów było niepotrzebne? Zarówno ten autor, jak wielu innych, opętanych przez ową idee fixe, czasem wyzwala się od niej i przez kilkadziesiąt stronic rozumuje niezależnie, ale ciągle przypomina sobie obowiązek przypięcia do swych wywodów sekciarskiej etykiety i wtedy wyskakują mu z pod pióra takie twierdzenia, jak: „Niewiara (w epoce humanizmu)... musiała odstręczać północnych barbarzyńców, w których dawny sposób produkcyi zachował pierwotną energię i zdolność do uniesień" (T. Mor., 135). Nieraz znowu spotykamy szczere wyznania mimowolnego humoru. Wiadomo, że do dogmatów marksimu należy również upatrywanie w rozwoju społecznym dyalektyki. Otóż Lux, przedstawiwszy teoryę Cabeta, dodaje: „Naturalnie w takim systemacie nie ma — 216 — larów końskich, pozwalających im widzieć przedmioty tylko w jednym kierunku, nie było wcale obce dawnym utopistom. Przeciwnie, prawie wszyscy oni uznawali ścisłą zależność ideowej od materyalnej strony życia; prawie wszyscy dowodzili, że zmiana układu stosunków ekonomicznych przetworzy do gruntu myśli, uczucia i zasady społeczne ; prawie wszyscy w tej zmianie umieszczali główną wagę swoich planów, a niektórzy z nich (jak np. Cabet) zamykali w niej cały widnokrąg przyszłości. Stwierdzić przytem trzeba, iż pierwotna bezwzględność „materyalistycznego pojmowania dziejów" uległa znacznemu ograniczeniu i to przez najprawowitszych wy-kładaczów marksizmu. Fr. Engels, zachowując dla czynników ekonomicznych wpływ najważniejszy, zalecił jednak „poprawioną formę" reguły, dopuszczającą do u-działu w rozwoju społecznym obok sił i stosunków ekonomicznych ,,pojęcia prawno-moralne, tradycyę historyczną i religijną każdej epoki, warunki geograficzne i fizyczne, do których należy także natura człowieka i jego zdolności umysłowe" *). Jeszcze dalej poszli pisarze, nieskrępowani obowiązkiem wierności względem mistrza i partyi. „Nic bardziej nie wypacza faktów — mówi A. Menger — niż sprowadzenie różnolitego życia wraz z jego przekształceniami do jakiejś jednej, wyłącznej przyczyny — np. do warunków ekonomicznych lub technicznych. Z równą słusznością możnaby objaśnić tą samą zasadą bieg dziejów ludzkich oraz zmiany geologiczne i astronomiczne. Choroba wodza, który w dniu rozstrzygającej bitwy skutkiem niemocy nie wyda w odpowiedniej chwili koniecznych rozkazów, może sprowadzić upa miejsca dla dyalektyki" (1905). Takiemu stwardnieniu uległy móz gi skądinąd bardzo silne i elastyczne.     * *) E. Bernstein, Die Voraussetzung des Sozialismus u. d Aufgaben der Sozialdemokratie. 1899, r. 1. (Przekł. pols. Zasady socyal. i zadania soc. dem. 1901). — 217 — dek państwa i obalenie jego prawno-społecznego ustroju... Gdyby w fabrykach niemieckich pracowali murzyni albo chińczycy, to nawet przy istnieniu wszystkich warunków ekonomicznych nie powstałaby nigdy demo-kracya socyalna... Jeżeli Marx, a jeszcze w wyższym stopniu marksizm uważa życie religijne za prostą konsekwencyę stosunków ekonomicznych; jeżeli Engels w sposób bezprzykładny, wychodząc z tego punktu widzenia, twierdzi, że nauka Kalwina o łasce i przeznaczeniu jest religijnym wyrazem tego faktu, iż w sferze handlowego spółzawodnictwa powodzenie lub upadek nie wynika z działań lub zręczności jednostki, ale z przyczyn całkiem od niej niezależnych, to poglądy takie trącą w wysokim stopniu śmiesznością... Z pomocą wiernej armii i dobrej policyi można zakładać i przez całe wieki utrzymywać nastroje prawne, pozostające w najbardziej rażącej sprzeczności ze stosunkami ekonomicznymi." *) Tak więc „materyalistyczne pojmowanie dziejów", które w zasadzie nie było obce dawnemu utopizmo-wi, o ile w swej przesadnej formie stanowi znamienną cechę socyalizmu nowoczesnego, nie zdołało się utrzymać wobec krytyki. Odcinając się od związku z systematami utopijnymi, Mara zarzuca im (w Man. kom.), że one nie opierały się na proletaryacie, jako na odrębnej klasie, posiadającej własną samodzielność historyczną i własny ruch polityczny; dlatego zamiast uznać prawidłowość rozwoju ekonomicznego, który tę klasę wyodrębnia i popycha w kierunku jej koniecznych dążeń, sławili cudotwórczą moc swoich osobistych wynalazków i budowali zamki napowietrzne nie dla proletaryatu, ale dla wszystkich członków społeczeństwa, których zamierzali uszczęśliwić i których powoływali do uczestnictwa we wspól *) Neue Staatslehre, ks. IV r. 1. Przekł. pol. Nowa nauka o państwie, 1904. — 218 — nej pomyślności. Czyli — jak mówi jeden z najprawo-wierniejszych marksistów, Plechanow — socyalizm utopijny „wymyślał to, czego nie było", a naukowy „odkrywał to, co było w rzeczywistości."*) Zasadność tego rozróżnienia należy przyjąć w właściwej mierze. Utopiści nie mogli opierać się na ukształtowanej klasie robotniczej, bo ona w pierwszych dziesiątkach zeszłego stulecia jeszcze nie istniała. Jeżeli zaś pragnęli wyprowadzić z niedoli wszystkich biedaków bez względu na ich położenie społeczne i zapewnić szczęście całej ludzkości, to przyznać trzeba, że ich pojęcie proletaryatu było daleko szersze i jako dźwignia reformatorska silniejsze, niż to, które socyaliści nowocześni zacieśniają często do kasty robotników przemysłowych lub nawet tylko fabrycznych, a ich komunizm dążył do tego samego celu, do stworzenia społeczeństwa jednolitego i bez-klasowego, który przyświeca usiłowaniom i nadziejom obecnego socyalizmu. Marksiści szydzą z marzycieli, którzy wzywali wszystkie żywioły społeczne do ofiar na korzyść wydziedziczonych. Dziś, kiedy obóz robotniczy toczy wojnę i jest oddzielony od reszty świata głębokimi rowami, przez które przerzuca tylko klątwy i strzały, spuszczanie na jego fosy mostów zwodzonych wydaje się dziecinną zabawką, niebezpieczną próbą lub nawet zdradą; ale zanim ta armia bojowa powstała, naturalne było zwoływanie pod jej chorągiew wszystkich odczuwających nędzę i krzywdy źle urządzonego spółżycia. Kupiec Fourier, przemysłowiec Owen, hrabia Saint-Simon nie mogli być przekonani o zupełnej bezwrażliwości na sprawiedliwość społeczną burżuazyi, nie mogli sądzić, jak Mara, że ,,jej socyalizm polega na twierdzeniu, iż burżua jest burżuą w interesie klasy pracującej", bo sami byli burżuami. Czy rzeczywiście oni „wynajdywali" *) W przedmowie do rosyjskiego wydania Manifestu komunistycznego, przekł. polski 1905. — 219 — zamiast „odkrywać"? Jest to jedna z najmocniej akcentowanych różnic, chociaż w znacznym stopniu pozorna. Ci utopiści bowiem, chociaż nie posiadali ani władzy, ani krytycyzmu Marxa, równie jak on, mniemali, że spółczesny im okres rozwoju społecznego zawiera w sobie potrzebne pierwiastki zmiany. Omylili się, ale omylił się również twórca socyalizmu naukowego, przepowiadając blizkie skupienie się środków produkcyi w niewielu rękach i rewolucyę, tak że jego uczniowie musieli oba te wypadki odroczyć do dalekiej przyszłości. Tam fantazya i tu fantazya, tylko mniej bujna; tam utopia i tu utopia, tylko bardziej prawdopodobna. Różnica — jak trafnie zaznaczył E. Bernstein — jest ilościowa, ale nie jakościowa. Nie jest ona również uderzająca w innem porównaniu, na które kładzie nacisk W. Som-bart. ,,Owen, Saint-Simon, Fourier i inni — powiada on — są utopistami dlatego, że nie uznają rzeczywistych sprężyn życia społecznego." Wierząc, że ono w istniejącym stanie jest tworem błędu, przeceniając wpływ wiedzy i uświadomienia ludzi, mniemali oni, że samo oświecenie ich wystarczy do wywołania przewrotu. Nie pojmowali, że ustrój społeczeństwa jest zawsze wyrazem stosunków siły składających go części i że niektóre z nich uważają go za doskonały i pragną utrzymać." Ale tę samą omyłkę popełniają socyaliści naukowi, dla których stało się to pewnikiem, że człowiek jest wypadkiem oddziaływań swego otoczenia społecznego. Marx nie zamknął księgi dziejów utopii, lecz pisał ją dalej, tylko umiejętniej. Zupełnie też słuszna jest inna uwaga Som-barta: ,,Nie należy sądzić, że z wielkimi przedstawicielami kierunku utopijnego zniknął również ze świata ich duch. Bynajmniej. Nie mija dzień, ażeby w jakiemś piśmie lub mowie nie zmartwychwstały owe myśli, które stanowiły istotę socyalizmu utopijnego."*) *) Sozialismus u. Soziale Bewegung im XIX Jht., 1901, str. 18, 20. — 220 — Zuchwałym i daremnym zamachem byłaby chęć zmniejszenia wartości i siły tego potężnego prądu, który wypłynął z teoryi Marxa. Jego Kapitał jest dziełem pomnikowem, z którem nie może się mierzyć Reforma przemysłowa Fouriera, lub Nowy pogląd na społeczeństwo Owena. Ale należy usunąć rogatki, któremi on sam lub jego fanatyczni czciciele od-graniczyli go od poprzedników i stwierdzić, że ich uto-pizm nie jest nienaukowym, a jego socyalizm jest utopijnym. Oprócz powyższych zestawień mamy jeszcze inne dowody. Szkoła, która tylko stwierdza bieg rozwoju społecznego i odkrywa jego prawa, nie chce go stwarzać fan-tazyą i prorokować domyślnością. Nadto ma ona pewien praktyczny powód do tej wstrzemięźliwości. Wybitni teoretycy socyalistyczni — jak zaznaczył Menger— są zwykle wpływowymi wodzami partyj; doświadczenie zaś uczy, że śród stronnictw politycznych i społecznych daleko łatwiej osiągnąć zgodę negacyą tego, co jest, niż przedstawianiem tego, co ma być. *) Wszystkie jednak hamulce pękają pod naciskiem potrzeby wyobrażenia sobie pożądanej formy życia. Już Marx nie mógł się powstrzymać od przepowiedni. Strzegący pilnie granic teoryi mistrza Engels zamknął swój traktat o Rozwoju socyalizmu od utopii do nauki wizyą przyszłości. W. Liebknecht, na wezwanie jednej z redakcyj, odpisał: „Głupiec może więcej zadać pytań, niż stu mądrych odpowiedzieć... My, socyaliści, mamy do najdrobniejszych szczegółów wiedzieć, jak wyglądać będzie państwo przyszłości? A czy owi domniemani założyciele nowoczesnego społeczeństwa mieszczańskiego... mieli choćby najlżejsze przeczucie tego, co się dzieje dziś?... Obywatele i obywatelki państwa przyszłości posiadać będą po dwie nogi, jak my, po dwie ręce i po *) Dos Recht, § 10. — 221 — jednej głowie, patrzeć będą na rzeczy zdrowiej i rozsądniej, aniżeli my i potrafią beze mnie urządzić się i dawać sobie radę." I po tej odmowie — naszkicował państwo przyszłości. Organizacya pracy — według niego — kierowana będzie przez urząd pracy, regulujący produkcyę i podział wytworów. Znikną koszary, więzienia i sądy, bo nie będzie żołnierzy, przestępców i procesów. „Znikną ze względów estetycznych okropne budowle olbrzymie, zapomocą których staramy się dziś ludziom dowieść, że po za światem materyi istnieje nad sklepieniem gwiaździstem świat lepszy". Znikną basty-lie pracy. Znikną niegodne bydła nory, gdzie dziś żyje większość ludzi i właśnie ci, którzy społeczeństwo żywią i na swych barkach utrzymują. Znikną niezdrowe, pełne domów, febryczne puszcze i trzęsawiska, zwane miastami. Zniknie rozdział między miastem a wsią, dzięki zaś udoskonalonym środkom komunikacyi (kolejom żelaznym i elektrycznym, a z czasem też balonom, z prawem bezpłatnego z nich korzystania, jak dziś z dróg bitych) ludzie przestaną być niewolnikami odległości i nie wyrzekając się rozkoszy kultury, będą mogli pędzić życie śród wolnej przyrody. Powstaną natomiast potężne pałace dla szkół wszelkiego rodzaju—począwszy od ogródków dla dzieci, aż do najwyższych — szkoły z przestronnymi ogrodami, boiskami dla gimnastyki i zabaw. Powstaną świątynie sztuki i nauki, teatry, hale koncertowe, biblioteki — nie zrzadka tylko, lecz rozsiane po całym kraju, aby z nich wszyscy członkowie społeczeństwa mogli korzystać. Powstaną wielkie pałace pracy z rozmównicami, salami dla odpoczynku, dla kultury umysłu i ciała. Powstaną pałace dla obrad przedstawicieli ludu i inne, w których sam lud gromadzić się będzie dla narad. Powstaną olbrzymie kluby, hotele i bazary... A w oznaczone dnie płynąć ku nim będą obywatele i obywatelki państwa przyszłości ze wszystkich części wspólnoty, jak niegdyś hellenowie na igrzy — 222 — ska olimpijskie... Ale dokądże ja idę? — zastanawia się Liebknecht?—Do utopii, do której wejść nie chciał.*) Przywódca socyalno-demokratów niemieckich A. Be-bel, wyraził się w jednej z dawniejszych prac: „Wielkim postępem naszego stulecia jest to, że utopiści wymarli lub wymierają." **) Tymczasem nie tylko utopiści nie wymarli, przeciwnie, rozmnożyli się, ale w ich rzędzie stanął—Bebel. Obszerny rozdział w swej książce p. t. Kobieta***) poświęcił odmalowaniu państwa przyszłości. Z chwilą — wywodzi on — gdy społeczeństwo owładnie środkami produkcyi powszechnej, obowiązek pracy zdolnych do niej bez różnicy płci stanie się podstawowem prawem jego organizacyi. Wybierane przez wszystkich pełnoletnich obywateli i obywatelki zarządy miejscowe i stojący po nad nimi zarząd główny będą odpowiedzialnymi gospodarzami, wykonywającymi wolę ogólnych zgromadzeń, pozbawionymi zupełnie władzy w rozumieniu dzisiejszem. Zapomocą statystyki będą one regulowały wytwórczość i spożycie. One oznaczą w każdym wypadku miarę codziennego, „społecznie koniecznego czasu", miejsca, oraz ilość produkcyi. Praca będzie krótka, przyjemna i płodna. Krótka, bo według dokonanych obliczeń (Hertzki) wystarczy 21/2 godzin zajęć każdego, ażeby ogół był zaspokojony dostatnio we wszystkich swoich potrzebach; przyjemna, gdyż co tylko umysł ludzki zdoła wymyśleć dla zmniejszenia jej ciężaru i udoskonalenia warunków, wszystko to będzie zastosowane w pałacach przemysłowych; płodna, bo wyzyska umiejętnie i celowo wszelkie wynalazki i siły natury. Zwłaszcza elektryczność wystąpi w całej swej potędze i użyteczności. Zbiorniki sił (akumulatory) u-możliwią czerpanie ich z różnych źródeł, gromadzenie *) Za i przeciw (przekł. pols.) 1905. **) Fourier 289. ***) Die Frau (przekł. pols. 1987). — 223 — i przenoszenie według woli. Olbrzymie zasoby energii w żarze słonecznym, spływającym na niektóre pasy zie-mi, dadzą się spożytkować dla celów technicznych. Według jednego z profesorów berlińskich, ,,kilka mil kwadratowych w Afryce północnej wystarczyłoby najzupełniej dla całych Niemiec. Przez koncentracyę światła słonecznego otrzyma się wysoką temperaturę, a dzięki niej światło i ciepło, przenośną pracę mechaniczną lub też zapomocą elektrolizy bezpośrednio materyał palny." Francuski minister oświaty, Berthelot, w mowie publicznej (1894) przepowiedział nadzwyczajne tryumfy chemii około 2000 r. Wówczas nie będzie już gospodarstwa rolnego i chłopów, bo chemia usunie potrzebę uprawy ziemi; nie będzie kopalń i strajków górniczych, bo procesy fizyko-chemiczne zastąpią używanie materyałów palnych, a żar słońca oraz wnętrza ziemi uczyni zbytecznym trudny do wydobycia i wyczerpujący się węgiel kamienny. Już dzisiejsi inżenierowie umieją wywiercić szyb głęboki na 3—4000 metrów, tem bardziej przyszli. Gorąco jądra globu pomoże chemii do rozwiązania jednego z najważniejszych zagadnień — sztucznego wyrobu środków spożywczych. Gdy zdobędziemy siłę, będziemy łatwo otrzymywali te artykuły z powietrza, wody i t. d.; przemysł podejmie tę rolę, którą dotąd spełniały rośliny i wykona ją lepiej, niż przyroda. „Nadejdzie czas, kiedy każdy będzie miał przy sobie pewną ilość chemikaliów, zapomocą których wytworzy łatwo białko, tłuszcz, węglowodan i zaspokoi swoje potrzeby, nie troszcząc się przytem o porę roku lub dnia, o deszcz lub suszę, o mrozy, grad i szkodliwe owady. Wtedy nastąpi przewrót, o jakim dziś nie możemy mieć pojęcia. Pola uprawne, winnice i pastwiska znikną; człowiek złagodnieje i umoralni się, gdyż nie będzie żył z mordu i niszczenia istot żyjących. Zatrze się również różnica między okolicami urodzajnemi i nieurodzajnemi, a może nawet pustynie staną się ulubionem miejscem poby — 224 — tu dla ludzi, bo będą zdrowsze, aniżeli zaraźliwe, wilgotne grunty i bagniska, niż zgniłe, obecnie uprawiane niziny. Wtedy także zakwitnie sztuka i wystąpią wszystkie piękności życia ludzkiego. Ziemia nie będzie oszpecona figurami geometrycznemi dzisiejszych pól, lecz stanie się ogrodem, w którym swobodnie rosnąć będą kwiaty i trawy, krzaki i lasy, w których ród ludzki opływać będzie w dostatkach złotego wieku." Bebel sądzi, że chociaż ta utopia styka się tu i owdzie z humorystyką, wo-góle zawiera dużo prawdy. Amerykanie: Meems i Thomson twierdzili — co zresztą już się spełniło — że możliwe jest zbudowanie wozów elektrycznych, przebiegających od 160 do 300 kilometrów na godzinę. Co W. Siemens przepowiadał w r. 1888, że w odległej przyszłości będzie można składać węglowodany i ostatecznie „wyrabiać chleb z kamieni", to wykonał fizyolog Eiseler, który już wytworzył cukier gronowy. Chemia i technologia idą szybko i w swych postępach nie widzą granic. W przyszłem społeczeństwie zginie dzisiejsza specya-lizacya pracy, która zamienia robotnika na bezduszną maszynę. W każdym człowieku istnieje wiele uzdolnień, które trzeba rozwinąć i zużytkować. Leonardo da Vinci był znakomitym malarzem, rzeźbiarzem, budowniczym, inżenierem, znawcą sztuki wojskowej i muzykiem; Ben-venuto Cellini — sławnym rzeźbiarzem, złotnikiem, modelarzem, żołnierzem i muzykiem; Abraham Lincoln — traczem, rolnikiem, kupcem, adwokatem, wreszcie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Co u tych ludzi objawiło się w wielkiej mierze, to u innych — w mniejszej. Tę wielostronność uwzględnić musi przyszła organizacya społeczna, w której każdy będzie musiał przez część dnia pracować fizycznie, a resztę czasu będzie mógł poświęcić sztuce, nauce lub życiu towarzyskiemu. Ponieważ wszyscy wytwarzać będą nie towary, stanowiące przedmiot kupna-sprzedaży, lecz środki do życia, które po za tem przeznaczeniem nie mają innego celu, więc pienią — 225 — dze stracą racyę bytu. Wartość produktu mierzyć się będzie ilością zużytej na niego pracy przeciętnej, którą „obliczyć łatwo." Jakikolwiek dowód — kawałek papieru lub blaszka metalowa — będzie widomym znakiem zarobionego czasu, wymienionym przez właściciela na żądane rzeczy. Gdy ktoś zauważy, że posiada tych kwitów więcej, niż potrzebuje, może je darować innym lub zmniejszyć swą pracę, ale nikt nie zmusi go do ofiary z niej na korzyść innych. ,,Każdy dostaje tyle, ile robi dla społeczeństwa, i jest zabezpieczony od wyzysku". Jeżeli ustrój obecny nie opłaca odmiennie leniwych i pilnych — np. urzędników, pobierających jednaką pensyę—to dlaczego przyszły miałby przestrzegać różnicy? Toż samo stosuje się do mniej i więcej uzdolnionych. Nikt nie może być ani karany za to, że natura uposażyła go skąpiej, ani wynagradzany za to, że go obdarzyła szczodrzej. Zresztą każdy jest twórcą czasu i okoliczności, śród których żyje — jest tem, czem go uczyniło społeczeństwo. Gdyby Goethe urodził się synem biednego szewca, nie byłby genialnym poetą i przyrodnikiem, lecz szewcem. Postęp techniki uwolni ludzi od zajęć przykrych; dopóki wszakże jakaś ich kategorya nie będzie załatwiana przez maszyny, wszyscy będą obowiązani spełniać je kolejno, gdyż przyszłe społeczeństwo nie będzie znało „wyższych" i „niższych" i wszystkie uważać będzie za równe. Skoro zniknie handel, wielka armia zatrudnionych w nim pasorzytów pomnoży zastępy producentów i pozwoli znacznie skrócić czas przypadającej dla każdego pracy. Jednocześnie uprości się rozbity dziś między sklepy i sklepiki obieg produktów, które krążyć będą prostemi liniami od składów centralnych do spożywców. Wszystkie środki komunikacyi (koleje, poczty, telegrafy i t. d.) przejdą na własność społeczeństwa. Zmieni się zupełnie cały widok życia. Ustanie denerwująca Utopie.  15 — 226 — wrzawa, ścisk i zgiełk naszych wielkich miast, w których zapanuje poważny spokój. Skoro społeczeństwo zawładnie całą ziemią, zużytkuje właściwie każdy jej kawałek, podniesie jej kulturę i płodność do najwyższej miary, jaką wskazali badacze gleby rodząjnej. Nie będzie odłogów i pól zachwaszczonych, wyjałowionych nadmierną suchością lub wilgocią, zaniedbanych nieudolną uprawą. Gdy ludność miejska znajdzie na wsi wszystkie instytucye kulturalne — teatry, muzea, biblioteki i t. d.— opuści te niezdrowe i demoralizujące zbiorowiska, do których dziś się tłoczy, rozpostrze się równomiernie i będzie używała wszystkich przyjemności miast bez ich szkodliwych skutków. Wraz z własnością prywatną zniknie państwo, a ta masa ludzi (żołnierze, urzędnicy), których ono dziś zużywa dla utrzymania swego bytu i osiągnięcia swych celów, wejdzie w skład sił produkcyjnych. Eeligii przyszłe społeczeństwo nie będzie nikomu wydzierać i tępić, ale też nie będzie jej hodować i popierać. Pozostawi ją opiece prywatnej. Niech każdy w to wierzy, co mu się podoba. ,,Kapłan zaś, chcąc żyć, musi pracować, a ponieważ praca kształci, więc on również zrozumie, że najwyższym celem jest być człowiekiem." Wychowanie dzieci stanie w pierwszym rzędzie żądań przyszłego społeczeństwa. Naturalnie będzie ono wyłącznie publiczne, dla obu płci równe i odpowiadające wszelkim fizycznym i duchowym potrzebom człowieka. Żadna zdolność w nim nie przepadnie, żaden popęd się nie skrzywi. Rodzice pozbędą się bezpośredniej troski o swe potomstwo, a uczestnicząc w obmyślaniu najlepszych środków i metod pedagogicznych, będą pośrednio czuwali nad jego prawidłowym rozwojem. Z programów szkolnych usunięte zostaną wszelkie gwałty i zabiegi przestarzałe, wszelkie nauki ogłupiające i zbyteczne. Ży — 227 — cie towarzyskie straci charakter prywatny i przeniesie się do ognisk publicznych: do sal zgromadzeń, wspólnych kąpieli, jadalni, bibliotek, czytelni, teatrów, muzeów, zakładów gimnastycznych i t. d. Wielkie zmiany zajdą w produkcyi piśmienniczej. Zniknie literatura teologiczna i prawnicza, która w niej zajmuje dziś dużo miejsca, gdyż jej przedmioty zajmować będą tylko badaczów przeszłości. Beletrystyka oczyści się z pornografii, a dziennikarstwo ze spekulacyi handlowej i walk partyjnych. Na całem niebie tej pogodnej szczęśliwości nie dostrzega Bebel ani jednej chmurki. Zdaje się, że żyjący w niej ludzie nie będą nawet rzucali cieniów od swych postaci. Tak roi ten, który roić nie chce. W tej utopii nie spotykamy nic nowego. Wszystkie jej widoki są nam dobrze znane. Znany nam jest również, w teoretyzujących marzycielach usprawiedliwiony, ale w praktycznym polityku dziwny optymizm, z jakim poseł niemiecki usuwa wszystkie trudności stosunków i działań przepowiadanego społeczeństwa. Tak np. żadnego kłopotu nie nastręcza mu bardzo powikłane i pra-wie niemożliwe obliczenie udziału pracy każdego robotnika w produkcyach złożonych, wymagających wielu u-czestników. Bebel — jak zresztą wielu jego spółwyznaw-ców, poświęcających prawdę celom agitacyjnym — twierdzi, że jesteśmy całkowicie wytworami warunków życia społecznego. Tak nie jest. Chociażbyśmy przypuścili najidealniejszy ustrój społeczny i przypisali mu najgłębszy wpływ biologiczny, człowiek zawsze mniej lub więcej będzie wyłamywał się z form swego otoczenia i objawiał popędy, którego go doprowadzą do starć ze spół-towarzyszami. Bebel wcale tego nie przewiduje i tym sposobem uwalnia się od obowiązku wskazania drogi wyjścia z takich położeń. Wszystko według niego odbywać się będzie gładko i zgodnie. Jest to wszakże tylko gołosłowne zapewnienie, które przystoi socyalizmo-wi utopijnemu, ale nie „naukowemu". Jeśli „naukowość" — 228 — ma być dla niego cechą wyróżniającą i zabezpieczeniem od naiwnych rojeń, to nie należy przyprawiać hypote-zom skrzydeł fantazyi, lecz posuwać się po pewnym gruncie krytycyzmu. Nawet świadectwa Hertzków, Bertho-letów i innych, na które Bebel się powołuje, są w znacznej części płodami zimnego rozumu, skuszonego przez gorącą wyobraźnię. Nie jest pewnem ani to, że 21/2 godziny pracy dziennej wystarczy dla zaspokojenia wszystkich potrzeb człowieka, ani to, że żar wnętrza ziemi będzie zamieniony na potężną siłę, zwłaszcza że samo jego istnienie zostało w ostatnich czasach zakwestyono-wane. *) *) Przedstawione wyżej zarysy przewidywań socyalizmu naukowego nie wyczerpują jego literatury utopijnej, która ciągle się mnoży i nie przestając wypierać się tego charakteru, coraz częściej go przybiera. Porówn. K Kautskego Die soziale Revolution, 1902, (przekł. pol. 1906), część II, który wbrew poprzedniemu oporowi odmalował obraz przyszłego społeczeństwa dla „ćwiczenia myśli i wzmocnienia jasności politycznej"; J. Sterna Der Zukunftstaat, 5 wyd. 1906, który również zaznaczywszy na wstępie, że demokracya socyalna nie trudni sie takiem prorokowaniem, uległ jednak pokusie; A. Pannekoeka Ethik u, Sozialismus, Umwalzungen im Zukunftstaat, 1906, który dość szczegółowo przepowiada, co nastąpi „nazajutrz po rewolucyi"—i innych. Obrazy te były po części wywołane szy-derczemi — a ze strony jego przeciwników przyznać trzeba — równie nieudolnemi, jak złośliwemi karykaturami przyszłego ustroju socyalistycznego. Słynny przywódca postępowców niemieckich E. Richter napisał niegodną jego talentu banialukę p. t. Zukunftsbilder 1891, ale najwyższy rekord niedorzeczności osiągnął E. Gregorovius w Der Himmel auf Erden, 1802. Opisuje on okrucieństwa, które rozpoczęły się po zwycięztwie socyalistów przjy wyborach do parlamentu już w r. 1901 (!). Nowi władcy zajmowali się głównie wieszaniem przeciwników „na wszystkich drzewach, latarniach i innych słupach" za cokolwiek: np. pewną kobietę powieszono za nieoddanie złotej dewizki pamiątkowej. Jeden z komisarzów zabronił noszenia w swym okręgu spodni; wprawdzie dano mu dymisyę i zakaz odwołano, ale wtedy dopiero — dodaje autor — „kiedy wielu ludzi dostało strasznego kataru". Z takiego materyału ulepiona jest cała ramota. — 229 — Daleko ostrożniejszy w swych przypuszczeniach był niedawno zmarły profesor uniwersytetu wiedeńskiego. Antoni Menger. Nie należał on wprawdzie do cechowych socyalistów, a nawet okroił sławę Marxa na korzyść ekonomistów angielskich, Godwina i Thompsona, zużytkował jednak pewne twierdzenia socyalizmu w swej Nowej nauce o państwie. Śród chwiejnych domniemań i obwarowanych zastrzeżeniami wniosków wypowiada on następujące przekonania. Obecne państwo indywidualistyczne istnieje przedewszystkiem dla władców i klas związanych z nimi interesem. Tymczasem „ludowe państwo pracy" mieć będzie wyłącznie na celu: zachowanie i obronę bytu, mienia, zdrowia i życia każdej jednostki i całego gatunku ludzkiego. Własność jest zasadą wieczną, która nigdy nie zniknie z życia społecznego. Ale podczas gdy dotąd służyła tylko warstwom uprzywilejowanym, w przyszłości rozpostrze się na wszystkich i nikt nie będzie od niej odsunięty. Wszystkie środki produkcyi będą własnością wspólną, środki spożywcze — jednostkową. Od ścisłego przeprowadzenia i zachowywania granicy między temi kategoryami zależeć będzie moc i prawidłowość funkcyonowania państwa pracy. Tak np. żyto i mąkę trzebaby zaliczyć do pierwszych, chleb — do drugich. Z dwóch systematów podziału środków użytkowych — podmiotowego (według potrzeb każdej jednostki) i przedmiotowego (według wykonanej przez nią pracy)—Menger oświadcza się za pierwszym. Wyobraża go zaś sobie w tej postaci, że ,,wykwintniejsze potrzeby wyższych warstw ludności byłyby zaspakajane dopiero po zapewnieniu wszystkim obywatelom godnej człowieka egzystencji." Sądzi nadto, że zachowanie pieniędzy okazałoby się pożyteczne. Pomimo wszakże ujednostajnienia praw i warunków nierówność między ludźmi pozostanie. Podtrzymywać ją — 230 — będą naprzód przeciwieństwa hierarchiczne, które wystąpią w jeszcze ostrzejszej formie, niż obecnie, gdyż działalność osób rządzących obejmie również dziedzinę ekonomiczną; następnie różnice wykształcenia i wiedzy—za mrzonkę bowiem uważać należy mniemanie, że nauka może stanowić zajęcie dodatkowe do innych (Bebel) lub spleść się z rzemiosłem (Proudhoń); dalej rozmaitość w wartości wykonywanych prac, gdyż wątpić należy, ażeby nawet bardzo rozwinięte uczucie braterstwa zagłuszyło popędy samolubne; wreszcie zwycięstwo ruchu soeyalistycznego dałoby przewagę żywiołowi, który był jego ośrodkiem — arystokracyi robotniczej. Zupełnego przeistoczenia się natury ludzkiej Menger nie przypuszcza. ,,Dopóki każdy człowiek — mówi on — stanowi sam dla siebie mały świat, odczuwający własne cierpienie i własną radość bezpośrednio, cudze zaś ubocznie, dopóty egoizm pozostanie najgłówniejszą sprężyną czynów ludzkich." On tylko osłabnie skutkiem zniknięcia najważniejszej pobudki (własności środków produk-cyi). Bardzo ogólnikowo wyraża się Menger o granicach wolności. „Ńie każda korzyść ekonomiczna — powiada — powinna być dostatecznym powodem do skrępowania swobody indywidualnej; tylko tam, gdzie chodzi o ważne cele gospodarcze całego społeczeństwa, może być działalność jednostek poddana przymusowi państwowemu." Jakże trudno byłoby nieraz w praktyce odróżnić cele ważne od nieważnych! Teoryi Mengera nie można rozbierać krytycznie, gdyż on sam prawie nad wszystkiemi swemi przypuszczeniami postawił znaki zapytania. Posiada ona jednak wielką wartość, jako próba zredukowania utopijności socyalizmu do największego prawdopodobieństwa. Dodać przytem należy, iż w innem swem dziele Prawo do całkowitego wytworu pracy—przeprowadził on tę reduk-cyę z wielką gruntownością w jednym, ale zasadniczym punkcie, wykazawszy, iż prawo to nie da się praktycz — 231 — nie oznaczyć, czyli że „nadwartość" Marksowska pozostanie zawsze ilością nieokreśloną. *) Pierwsze utopie socyalizmu naukowego były — że tak powiem — mimowolne, bo poczęte z niewiary w ich możliwość. Coraz bardziej jednak napierająca konieczność zobrazowania przyszłości, nietylko odczuwana przez masy ludowe, ale podnoszona w parlamentach, pobudziła do tworzenia świadomie i celowo utopij naukowych. XII. UTOPIA KOLEKTYWISTYCZNA. TARBOU-RIECH. Z pnia socyalizmu naukowego rozwinęły się trzy większe gałęzie utopij: kolektywistyczna, anarchistyczna i indywidualistyczna. Pierwsza, chociaż nienajweześniej-sza, ale od tego pnia najmniej odchylona, ma swego przedstawiciela w ekonomiście i prawniku francuskim, Erneście Tarbouriechu, który postanowił stworzyć utopię naukową. Sądzi on, że pożądany i prawdopodobny układ stosunków ludzkich w przyszłości może nie być tworem fantazyi, lecz wywodem badania umiejętnego. We wstępie do swej obszernej pracy p. t. Przyszła społeczność**) objaśnia on sześć formuł, niby fundamentów, na których opiera wielki, szczegółowo, nawet pedantycznie wykończony plan ustroju kolektywistycznego. Pierwsza z tych formuł brzmi: „każdemu według potrzeb". Nie znaczy to, ażeby dogadzano żądaniom najkapryśniejszym; wytworzy się pewna rozumna miara spożycia (standard of life), rosnąca z rozwojem cywilizacyi, ale wyłączająca zadawalanie grymasów. Wszyscy obywatele będą urzędnikami — t. j. spółczynnikami *) Das Recht auf den vollen Arbcitsertrag. § 13. **) La cite future. 19?2. — 232 — całości gospodarczej i wszyscy rentyerami. Dziś miliony ludzi, należących do burżuazyi, są wpisani do wielkiej księgi długu publicznego, jako posiadacze renty państwowej; podobnie członkowie przyszłej społeczności będą zapisani, od chwili urodzenia do śmierci, do wielkiej księgi, jako posiadacze dożywotniej renty imiennej. Oznaczona corocznie przez parlament, będzie ona niezależna od stanowiska społecznego, ale zastosowana do wieku. Innemi słowy: każdy będzie posiadał w banku Skarbu publicznego pewien określony kredyt, który może wyczerpać całkowicie i dowolnie na swoje potrzeby. Smakosz wyda więcej, niż inni, na jedzenie, słabowity — na wygodne mieszkanie, młody — na podróże, ale naruszoną równowagę swego budżetu przywróci oszczędnością w innych rozchodach. Druga formuła orzeka: „każdy według swoich sił." Obowiązek państwa utrzymania każdego obywatela rozkłada się na wszystkich, jako powinność spółudziału w tem zadaniu odpowiednio do sił fizycznych i umysłowych. Nacisk opinii publicznej w tym względzie pobudzi dostatecznie nawet próżniaków; gdyby zaś okazali opór, złamanoby go zmniejszeniem kredytu lub aresztem. Niepoprawnych, jako niewątpliwie chorych oddanoby pod opiekę lekarską. Ilość tego rodzaju zwyrodnialców w lepszych warunkach życia, usuwających nędzę i jej skutki, byłaby bardzo mała. Dwie następne formuły mówią: ,,każda grupa wytwórców ma korzyść w produkcyi; każdy członek grupy ma korzyść w jej pomyślności..." Egoizm pozostanie nadal główną sprężyną czynów ludzkich, lecz w kolektywizmie rozszerzy się i zamieni na egoizm grupy. Tę jego przemianę widzimy już w obecnem społeczeństwie: poborca podatkowy może być litościwym człowiekiem, a jest niemiłosiernym urzędnikiem; podobnie zakonnik lub zakonnica posuną się do gorszącej chciwości w interesie swego zgromadzenia. Piąta formuła powiada: „Mężczyźni i kobiety podzielą się równo pracą domową i produkcyą społecz — 233 — ną." Wszystkie zajęcia przemysłowe i rolne wymagać będą pewnej średniej siły, która dzięki hygienie i wychowaniu znajdzie się zarówno w mężczyźnie, jak w kobiecie. O ile zaś zachowają się różnice uzdolnień, będzie można je uwzględnić, dając płci słabszej pracę lżejszą, mocniejszej—cięższą. Żona, wnosząc mężowi swoją rentę, zapewnioną jej nawet wtedy, gdy musi być bezczynną (np. podczas ciąży), nie obarczy go żadnem brzemieniem i wyrówna w stosunku do niego swoje stanowisko ekonomiczne. Szósta formuła zastrzega, że kolektywizm powinien być ,,narodowy". Ogarnięcie jednym systematem wytwórczym i spożywczym wielu milionów ludzi, żyjących w najrozmaitszych warunkach, jest niewykonalne; możliwa jest tylko federacya państw, opartych na podstawach terytoryalnych. Jeżeli zaś jakąś dziedzinę produkcyi (np. naftę) opanował trust w rozmaitych krajach, to jedno lub kilka państw zsocyalizo-wanych, wstąpiwszy w prawa jego uczestników, może dalej prowadzić eksploatacyę sposobami kolektywizmu, nie wyłączając ludności miejscowej, o ile ona podda się jego regułom. Wszakże i dzisiejsze państwa mają odległe posiadłości, któremi zarządzają według własnych u-staw. W długim wywodzie prawnym tłomaczy Tar-bouriech, dlaczego w przyszłej społeczności nie będą miały racyi bytu sądy administracyjne i pozostaną tylko zwykłe. Po wyjaśnieniu tych ogólnych zasad przedstawia w nadzwyczajnie drobiazgowych szematach organiza-cyę spożycia, wytwarzania i ich równowagę w przyszłej społeczności. Co do pierwszego państwo jest właścicielem produkcyi, rozdzielanej (według podanego rachunku) między jego obywateli pod postacią renty. Tę rentę, wypłacaną miesięcznie, pobiera każdy od chwili poczęcia się (wtedy otrzymuje ją brzemienna matka, a w pierwszych latach życia za dziecko jego opiekunowie), aż do śmier — 234 — ci. Nie przerywa się ona podczas usprawiedliwionej niezdolności do pracy. Do niej dołączają się zapomogi na szczególne potrzeby. Gentlemanem nazywają w Anglii tego, kto ma rachunek w banku, nie używa monety i płaci czekami. Tak czyni kolektywista, który ma jednego wierzyciela—państwo i jednego dłużnika — państwo. W granicach udzielonego mu kredytu pokrywa on wszystkie swoje wydatki czekami, wystawionymi na Skarb publiczny. „Najuczciwszy człowiek — powiada Tarbouriech — jak najbardziej zepsuty rząd potrzebuje funduszów sekretnych", służących mu do stosunków, których ujawnić nie chce. Na ten cel wymyślił autor osobną monetę, ważną tylko w obrębie państwa, bez wartości wewnętrznej (z papieru lub metalu pośledniego). Obok niej istnieje druga, przyjmowana tylko w pewnych instytucyach. Przeznaczenia i granice obiegu obu tych monet są tak zawiłe, że niejeden obywatel państwa kolektywiczne-go musiałby długo uczyć się właściwego ich używania. Życie prywatne ze strony konsumcyjnej zawiera się w następujących ramach. Grupa mieszkań, związanych wspólną obsługą ekonomiczną, tworzy „Habitat". Może on być samoistny lub stanowić część większego skupienia. W pierwszym wypadku zwie się „Coron", w drugim — ,,Quartier". Coron jest podobny do obecnych osad fabrycznych: domy proste, lecz wytworne, z ogródkami, stojące wzdłuż alei, plac obwiedziony budynkami publicznymi, park dla dzieci i starców. Miasta, uwolnione od dzisiejszej drożyzny placów i spekulacyi przecinającej je gęsto ulicami, są zabudowane celowo, nie dla nędzarzów i zbytkowników, lecz dla obywateli równej skali życia i podzielone rzadko arteryami ruchu. Habitat składa się z dziewięciu organizacyj: ,,Biuro" jest organem jego stosunków zewnętrznych; ,,Mała poczta"— dostawia mu korespodencye i posyłki; „Economat" — zaopatruje go w środki żywności; ,,Hotel—Restauracya— — 235 — Klub" służy dla przejeżdżających i osób bezrodzinnych; „Bank" jest filią Skarbu publicznego; Wychowanie i wykształcenie" rozciąga opiekę nad dziećmi w szkole i po za nią; ,,Hygiena i medycyna" dozoruje zdrowia mieszkańców; ,,Eządcostwo" (Gerance) zajmuje się gospodarstwem wewnętrznem; „Gwardya" obejmuje straż ogniową i policyę, która czuwa nad porządkiem, a zwłaszcza nad zachowaniem się dzieci; wreszcie „Samorząd Habitatu", złożony z członków wybieralnych, jest jego ad- ministracyą gminną. Opłata za mieszkania oblicza się według ich objętości w metrach sześciennych. Komunikacye miejscowce (tramwaje, kolej miejska i t. p.) są bezpłatne; dalsze podróże—opłacane na podobieństwo obecnej taryfy strefowej. Co do nabywania produktów, istnieje ogólna zasada, że spożywca powinien stykać się z wytwórcą za pośrednictwem wydziału handlu detalicznego. Jest to konieczne dla oznaczenia ogólnej sumy bogactwa i rozdziału renty między obywateli. Produkcya przyszłego państwa rozwija się AV formach udoskonalonego ustroju kapitalistycznego. Jej typ zbliża się do systematu kooperacyjnego, powszechnego w Nowej Zelandyi, którego rysy odbijają się w na-stępującem zdarzeniu. Przedsiębiorcy, którzy zobowiązali się do zbudowania linii kolei państwowej, przewidując zbyt mały zysk, porzucili ją. "Wtedy opuszczeni robotnicy zaproponowali rządowi, ażeby im powierzył przeprowadzenie tej drogi. Każda grupa zawarła osobną umowę, przyczem uczestnicy zgodzili się między sobą na równy podział płac i korzyści. Pracę wykonano dobrze i w terminie. Odtąd ta jej postać zaczęła się upowszechniać i obejmować przedsięwzięcia coraz trudniejsze. Produkcya kolektywistyczna, uwzględniając konieczności ekonomiczne i różnice charakterów, pozwalające obywatelom łączyć się w grupy lub odosabniać, go — 236 — dząc największa solidarność z największą swobodą jednostkową, objawia się w trzech postaciach: państwowej, spółdzielczej i indywidualnej. Pierwsza stanowi przemysł wielki, rozłożony między zarządy, czyli wydziały administracyjne państwa (Regies), mianowicie: zarząd In-żenieryi, który prowadzi roboty publiczne i prywatne, zarząd Energii, kierujący źródłami siły technicznej, zarząd Transportów, zarząd Kopalń i hut metalurgicznych, zarząd Wód i lasów, zarząd Dóbr państwa, wreszcie zarządy: Handlu hurtowego, detalicznego i zewnętrznego. Konstytucya opiera się na dwóch ciałach reprezentacyjnych, wybieranych przez obywateli jako spożyw-ców i jako wytwórców, które łącznie wybierają władzę wykonawczą—dyrektoryat z pięciu lub siedmiu członków, działających pod wpływem i kontrolą obu izb. Na czele każdego zarządu stoi minister, mianowany; oprócz tego istnieją ministerya: spraw zewnętrznych, obrony narodowej, hygieny, wychowania, finansów, banku publicznego (Banque-tresor), pomyślności ogólnej i kontroli rządów miejscowych. Ponieważ wszelkie urzędy są tylko pełnomocnictwami i delegacyami, a nie władzą, w ścisłem znaczeniu, przeto nie wydają samowolnie żadnych zakazów i nakazów, lecz postanowienia, wynikające z natury rzeczy, jawne dla wszystkich obywateli i najczęściej będące wynikiem porozumienia się z rozmaitymi komitetami doradczymi. Podczas gdy przemysł wielki mieści się w przedsięwzięciach, podejmowanych przez zarządy, średni skupia się w towarzystwach (societes), zakładanych przez grupy obywateli na podstawie zezwolenia, wydawanego przez ministeryum pomyślności ogólnej. Jest to najzwyklejsza forma wytwórczości. Towarzystwa są to kooperatywy o tyle zasadniczo różne od obecnych, że używają do produkcyi środków, będących własnością państwa. Chociaż jednak działają nie tylko pod jego dozorem, ale w związku z jego instytucyami, ich powodzenie leży — 237 — w interesie uczestników z tego względu, że oni jako wytwórcy otrzymują z zysków dodatki do stałej renty, którą pobierają jako obywatele. Tu należy odpowiedzieć na pytanie: jak społeczeństwo kolektywistyczne zachowuje się wobec wynalazków? Mogą one być dokonywane albo jego kosztem, albo kosztem stowarzyszeń, albo osobistym. Zależnie od tego zmienia się położenie wynalazcy, ale w każdym razie ma on prawo do osobnego wynagrodzenia w takiej mierze, w jakiej jego pomysł przynosi korzyść. Niewyłą-czone jest również patentowanie. Mały przemysł, nieunikniony dla pewnych rodzajów pracy, które wymagają szczególnych uzdolnień, posiada majsternie, korporacye rękodzielnicze i akademie. Pierwsze, składające się z majstra i jego pomocników, a spółzawodniczące z innemi postaciami produkcyi jakością wyrobów, znajdują się w tym samym stosunku do państwa, co towarzystwa. Są to również przedsięwzięcia podejmowane na mocy zezwolenia ministeryalnego i związane ściśle z ogólną organizacyą ekonomiczną. Literaci, artyści i uczeni albo oddają się swoim zajęciom obok innych, albo wyłącznie. W tym ostatnim wypadku mogą tworzyć również, bez potrzeby zezwolenia władzy, towarzystwa, akademie, którym państwo dostarcza środków produkcyi, (uniwersytety, pracownie, marmury, farby i t. d.) i zużywa ich utwory, chociaż czyni to z pewną ostrożnością i czasem wymaga poręczenia udzielonego im kredytu. Nie może przecie liznać za geniusza każdego, kto się nim mianuje. Jeżeli zaś ukaże się istotnie jakiś wielki talent, wolno mu pracować samoistnie, gdyż dochodem ze swych dzieł równoważy całkowicie lub z nadmiarem to, co otrzymuje od społeczeństwa. Jak się przygotowywa w państwie kolektywistycz-nem materyał ludzki ? — 238 — Z wielką starannością i surowością. Małżeństwo — powiada Tarbouriech — na wszystkich stopniach rozwoju ludzkości posiadało charakter ekonomiczny. Nie straciło go dotąd. Ilość potomstwa pozostaje w stosunku prostym do trudności utrzymania go. Ci, dla których dzieci są ciężarem wielkim, mają ich mało; ci, dla których one są ciężarem lekkim, mają ich dużo. Najpłodniejsze są żony panujących i nędzarzów: pierwsze bowiem mają zapewnioną dla swych synów i córek listę cywilną, drugie — żłobki i przytułki, a potem zarobki. Według starego przysłowia, dzieci są bogactwem biedaka. W niektórych krajach rodzice handlują niemi: w Sycylii sprzedają chłopca od lat 8 za 100 franków do fabryk siarki, gdzie on ginie po kilku miesiącach. Jeden z francuskich badaczów tej sprawy przedstawia ją w następującym typie rodziny robotniczej. Zarobek jednego lub obojga małżonków pozwala im żyć dostatnio do narodzenia się pierwszego dziecka; drugie sprawia im uszczerbek, trzecie sprowadza niedobór i zmusza do ratowania się dobroczynnością publiczną lub prywatną. Ale potem trzynastoletni chłopcy i dziewczęta zaczynają zarabiać i równowaga wraca, a gdy pracują wszyscy, zjawia się nawet dostatek, trwający do chwili wyjścia dzieci z domu na życie samodzielne. Wtedy rodzice, osłabieni wiekiem, zarabiając coraz mniej, osuwają się w otchłań nędzy, z której droga wiedzie tylko do samobójstwa, żebraniny lub przytułku. Korzyść z posiadania licznego potomstwa dla wieśniaków francuskich zniknęła, odkąd wprowadzono maszyny, których karmienie węglem kosztuje mniej, niż karmienie dzieci chlebem. Należałoby przypuszczać, że gdy w państwie kolekty-wistycznem odpadnie zupełnie troska o dzieci, nastąpi ogromne i poniekąd niebezpieczne mnożenie się ludności. Tymczasem okazuje się — według Tarbouriecha — że postęp cywilizacyi i dobrobytu zmniejsza płodność narodów. Między innemi przyczynami osłabia ją rozum, — 239 — który ją ujmuje w karby i uniezależnia od chwilowych podnieceń namiętności. W przyszłem społeczeństwie stosunki płciowe nie będą miały prawdopodobnie tego znaczenia, które im dziś nadajemy, a dzieci przestaną być płodami szału i pijaństwa na odpustach i jarmarkach. Jest to zrozumiałe, że państwo, które zapewnia wszystkim obywatelom dostatnie życie, musi dbać o to, ażeby nie musiało dźwigać zbyt wielkiej masy niezdolnych do pracy i ażeby rodziły się w niem pokolenia fizycznie i duchowo zdrowe, ekonomicznie produkcyjne. Może ono ten cel osiągnąć tylko przez surowe prawa. A więc przedewszystkiem w organizacyi kolektywistycznej związki płciowe, zarówno przelotne, jak trwałe, dozwolone są tylko zupełnie dojrzałym. Każdy obywatel i obywatelka od chwili narodzenia się aż do śmierci posiada książeczkę lekarską (casier), z którą się nigdy nie rozstaje i którą przed zawarciem takiego stosunku przedstawia członkowi rady sanitarnej. Ten albo pozwala, albo ze względu na złe skutki dla żądających lub ich potomstwa— odracza temiin, albo orzeka sterylizacyę. Zanim przez odpowiednią hodowlę wytworzy się rasa zdrowa, należy zapobiedz, ażeby wszystkie jednostki, obarczone chorobami nieuleczalnemi i dziedzicznemi, nie mogły ich przekazać potomstwu. Nie dość tego. Sądowi lekarskiemu należy przyznać tę władzę, jaką posiadał ojciec rodziny starożytnej, gdy u jego nóg kładziono noworodka, a on gestem rozstrzygał o jego życiu lub śmierci. Podobne prawo winna mieć komisya lekarska i skazywać na śmierć dzieci, w których nauka stwierdziła niezdolność do życia i pracy, a zaród chorób i występku. Mante-gazza kreśli w swej utopii obraz takiego sądu, wobec którego kalekie niemowlę w ciągu sekundy zamienione jest na szczyptę popiołu zapomocą prądu rozpalonego do 2000 stopni. Państwo kolektywistyczne spełniałoby ten akt najbardziej ludzkimi środkami (np. chloroformem) wtedy, kiedy dziecko nie ma jeszcze poczucia osobowo — 240 — ści. Ze świadomością bowiem każdy człowiek, nawet zbrodniarz, otrzymuje prawo do życia, którego przed naturalnym końcem sam tylko może się pozbawić. Z doborem rozrodczym łączy się staranne wychowanie. Jeżeli ono ma osiągnąć pożądane wyniki, winno zająć się dzieckiem jeszcze przed jego przyjściem na świat. Każda kobieta obowiązana jest zameldować natychmiast swoją brzemienność w urzędzie lekarskim. W ostatnich miesiącach ciąży otrzymuje ona dopłatę do renty i zostaje zwolniona całkowicie lub częściowo od pracy, a ten urlop trwa aż do końca karmienia niemowlęcia. Połóg odbywa się zawsze w szpitalu, jako posiadającym najlepsze do tego warunki. Jeżeli matka nie jest dość zdrowa, ażeby mogła sama karmić dziecko, zastępuje ją inna kobieta, ale taka, która nie ma własnego. "Wtedy ta ostatnia pobiera przeznaczoną dla niego zapomogę, przerywaną lub zmniejszaną, skoro się rozpocznie żywienie sztuczne. Eodzice nie mają w stosunku do dzieci żadnych praw, tylko obowiązki, które streszczają się w regule: pomagać państwu do spełnienia zadania względem młodych pokoleń. Urząd lekarski rozciąga nad niemi ciągły i czujny nadzór: może on odebrać dziecko niedbałym rodzicom i powierzyć je osobie, przedstawiającej rękojmię starannej opieki. Tarbouriech przemawia za wprowadzeniem żłobków — zakładów wychowawczych dla niemowląt, gdyż to ułatwia dozór lekarski i zapewnia kobietom, równouprawnionym z mężczyznami, swobodę udziału w sprawach ogólnych. Wykształcenie w społeczeństwie kolektywistycznem jest racyonalistyczne, oczyszczone z przeżytków religijnych, bezpłatne i publiczne na wszystkich stopniach. Osoby prywatne lub stowarzyszenia mogą otwierać wykłady naukowe dla dorosłych, lecz państwo posiada wyłączne i niczem nieograniczone prawo kierowania wykształceniem młodzieży, jednakiem dla obu płci. Autor oświadcza się przeciw internatom, natomiast za wymianą — 241 — dzieci: uczniowie, uczęszczający do szkół zamiejscowych, mieszkają u obcych rodzin, które wzajemnie wysyłają dzieci—jeśli tego potrzebują—do ich rodziców. Szkoły dzielą się na następujące kategorye. Początkowe, w których chłopcy i dziewczęta kształcą się razem od 7 do 15 roku życia. Po ukończeniu ich, jeżeli nie zostaną uznane za zdolne do wyższych, rozpoczynają praktykę (apprentissage) jako terminatorzy w warsztatach zarządu państwa lub towarzystw, która trwa do czasu ich dojrzałości społecznej, kiedy mają wystąpić jako pracownicy. Ta praktyka odbywa się w kilku zawodach, wskazanych przez urząd lekarski, co zapobiega otępieniu jednorodnością zajęć i pozwala łatwiej regulować produkcyę zapomocą sił wielostronnie uzdatnionych. Drugą kategoryę szkół stanowią średnie (secon-daires) zawodowe: administracyjne, rolnicze, przemysłowe, higieniczne i t. d. Języki klasyczne, zachowywane obecnie nie dla korzyści umysłowej, ale dla zaznaczenia różnic klasowych, są z tych instytucyj zupełnie usunięte, gdyż tam chodzi o naukę, a nie o poznanie pism greckich i łacińskich. Uczniowie i uczennice po otrzymaniu świadectwa ze szkół początkowych wybierają sobie własną wolą dalszy ciąg studyów, które odbywają nie w ciasnej spe-cyalności, lecz w kilku łącznych kierunkach wiedzy zawodowej. Dzięki temu ludzie nie wykolejają się i nie robią karkołomnych skoków w swej karyerze, przechodząc przez rozmaite dziedziny pracy, demokratyzują się gruntownie i nie tworzą, jak dziś „burżuazyi bez mięśni i proletaryatu bez mózgów." Ogniskami wyższego ukształcenia są uniwersytety i szkoły specyalne. Otwierają do nich wstęp osobne kursy przygotowawcze, na które uczęszczać mogą wycho-wańcy zarówno szkół początkowych, jak średnich. Oprócz wszakże studentów korzystają z tych wykładów wolni Utopie.  16 — 242 — słuchacze — w godzinach wolnych od zajęć. Wreszcie uniwersytety ludowe rozlewają wiedzę po szerokich masach. Państwo kolektywistyczne rozstrzyga bardzo prosto kwestyę nadmiaru inteligencyi i braku dla niej wyższych przeznaczeń. Ludzie, niemogący znaleźć stanowiska, do którego się przygotowywali, schodzą na niższe. Piekarnia Scipiona w Paryżu, skutkiem doskonałych warunków pracy i wynagrodzenia oblegana przez kandydatów, w której oni przyjmują najniższe zajęcia, czekając na żądane, przedstawia podobieństwo do urządzeń przyszłego społeczeństwa. Dyplomowani inżenierowie zostają tam dozorcami robót, lekarze felczerami, prawnicy— kancelistami i t. d. Patenty bowiem są świadectwami nie wyższości społecznej, ale uzdatnienia technicznego. Najprostszy robotnik, będąc podwładnym dyrektora jako u-rzędnik, jest jednocześnie jego zwierzchnikiem jako obywatel. Może on być wybrany deputowanym, członkiem rad naczelnych kraju, a nawet międzynarodowych. Tam on słucha rozkazów, tu je wydaje. Na drabinie społecznej nie ma ani jednego szczebla, który byłby bezwzględnie niższy lub wyższy od innych. Wszyscy posiadają tę samą godność: spożywcy i wytwórcy-obywatela. Dzisiejszy obmywacz omnibusów może być jutro ministrem. Pobór rekrutów do wielkiej armii pracy opiera się na tych zasadach, na których spoczywa cała organizacya państwa kolektywistycznego, mianowicie: 1) wszystkie zawody ręczne i umysłowe są uważane za funkcye. społeczne i publiczne, 2) nikt nie może ich spełniać, nie będąc do tego uzdolniony, a każdy, kto przez swe wykształcenie ogólne i spećyalne jest przygotowany do jakiegoś zawodu, może być zmuszony do wykonywania go, jeżeli wolny wybór obywateli nie czyni zadość koniecznym potrzebom. Pobór ten odbywa się podobnie do obecnego rekrutowania wojskowego i popisowi ulegają superewizyi: zdatni—wciągani są natychmiast do szeregów, słabi—otrzymują odroczenie terminowe, chorzy od — 243 — dawani są pod opiekę lekarzy; władze szkolne w razie niedoboru skracają czas nauki dojrzewającej młodzieży i t. d. Wszystkie te wypadki i czynności przedstawia Tarbouriech w szczegółowym regulaminie, niepozosta-wiającym nic domyślności. Służba czynna, łagodzona ulgami w późniejszym wieku i cięższej pracy, trwa najdłużej do lat 60. Ilość dni roboczych, maksymalnie 8 godzinnych, po odtrąceniu świąt i wypoczynków, wynosi rocznie 250—275, razem 2000—2,200 godzin. Suma ta nie rozdziela się równomiernie, gdyż stosownie do usposobień, jedni pracują ciągiem więcej, a potem odpoczywają dłużej, inni — z natężeniem niniejszem i przerwami krótszemi. W trzeciej części dzieła Tarbouriech przedstawia sposoby utrzymywania w równowadze produkcyi i konsum-cyi. Jeszcze drobiazgowiej zaznajamia ze swoją kon-strukcyą społeczną w ruchu, ukazuje całą formalistykę zarządów państwowych, stowarzyszeń i majsterni, opisuje obroty handlowe i obieg wytwórców; opowiada, jak się rozchodzi między spożywcami chleb, mięso, mleko, warzywa, alkohol, tkaniny, dzienniki, książki i t. d., jak są ustanawiane ceny, układane rozmaite katalogi i budżety, nie pomijając żadnego spojenia w tym złożonym mechanizmie. Rzetelnie się spracował i odetchnął czytelnik, który uważnie przeszedł przez ten blizko 500-stronicowy labirynt pięter, korytarzów i komnat państwa kolektywistycznego. Dostrzega to zmęczenie sam autor, który często uniewinnia się i prosi o cierpliwość. „Przedstawiłem te regulaminy — powiada w końcu — jak gdyby na moim stole leżały kodeksy kolektywistyczne, zamiast ustaw burżuazyjnych." Rzeczywiście, nieraz zdaje się, że mamy przed sobą nie utopię, ale podręcznik jakiejś istniejącej konstytucyi. Dodać trzeba, że autor zobrazował tylko gospodarczą dziedzinę życia, pominął zaś etyczną i prawną. Zasadniczą cechę jego przyszłego pań — 244 — stwa stanowi bezpośredni związek rodowodowy z obecnym ustrojem ekonomicznym, którego nie jest ono dalszym potomkiem, lecz ma być synem. Tarbouriech nie przenosi się ze swoim planem do odległego miejsca, i czasu, lecz korzysta z gruntu teraźniejszości i jej materyału. Wyobraża sobie, jak we wspaniałych salonach zamków Chantilly i Compiegne robotnicy graliby sobie w święta. Kościoły radzi zachować, otoczyć ogrodami i zamienić na sale zebrań; nie niszczyć tworów i pomników cywilizacyi, ale je przerabiać i nadawać im inne przeznaczenia. „We wszystkich częściach tej książki — mówi — przypuszczam, że kolektywizm doprowadzi do kresu rozwój, rozpoczęty przez kapitalizm... Powinien on zużytkować instytucye istniejące, tylko je posunąć dalej i doprowadzić do udoskonalenia, którego nie mogą osiągnąć w obecnym ustroju ekonomicznym... Czy nie można wlać nowego i szlachetnego likieru w beczkę, która wczoraj zawierała lurę?" Zbadajmy ten likier. Główna idea przedstawionej tu ,,utopii naukowej", mianowicie przekształcenie państwa politycznego na gospodarcze, a prywatnych środków produkcyi na społeczne ze sprawiedliwym rozdziałem jej owoców według sił i potrzeb — ta idea jest dawna i wspólna wszystkim postaciom socyalizmu. Nowa, nigdy dotąd tak drobiazgowo nieopracowana, jest tylko mechanika spółżycia. ,,Prawo do całkowitego wytworu pracy, według Tar-bouriecha, jest ograniczone z trzech stron: potrzebą koniecznych nakładów na dalszą produkcyę, potrzebą utrzymywania osób niezdolnych (dzieci, starców i chorych) i potrzebą wynagradzania służby publicznej. Ta ostatnia w takiej gminie kolektywistycznej, jaką on obmyślił, posiada wielkie znaczenie. Jeśli bowiem zważymy, że każda jednostka ludzka, nie tylko urodzona, ale mająca się urodzić, posiadałaby w księgach państwa osobny rachunek z całej swojej działalności i z całego spożycia, że skutkiem tego buchalterya, kontrola, ob — 245 — sługa rozdzielcza, wzrosłyby do olbrzymich rozmiarów, może nawet przewyższających najbardziej rozwiniętą biurokracyę kapitalistyczną, łatwo zrozumieć, że znaczna część bogactwa społecznego musiałaby iść na pokrycie pensyj urzędniczych. Uświadamia to sobie Tarbou-riech. Zdaje się jednak, że pomimo swej niezwykle bogatej wyobraźni i przenikliwości administracyjnej, nie zdołał on przewidzieć mnóstwa kółek, trybów i sprężynek, które okazały się niezbędne w działaniu projektowanej maszyny.. I dlatego chociaż nie można wątpić, że ona utrzymałaby ogół obywateli na równym i wysoko po nad obecną nędzę proletaryatu wzniesionym poziomie życia, nie dałaby producentom wielkiego dostatku, gdyż pochłonęłaby z niego za dużo na własne potrzeby. Ta możliwość podrywa wszystkie podobne utopie. Bo być może, że to, co dziś ,,w nadwartości" zabiera robotnikowi kapitalista, w kolektywizmie zabierałby mu rachmistrz i kontroler. Wątpić również należy, czy na tym niezmiernie skomplikowanym i subtelnym instrumencie administracyjnym umiałaby grać każda jednostka i czy on wytrzymałby mocniejsze jej uderzenia. My, urodzeni w sieci najrozmaitszych przepisów i wprawni w rozplątywanie jej węzłów i skrętów, nie zdołalibyśmy z pewnością po wielu latach poruszać się w tej gmatwaninie regulaminów owego państwa przyszłości. Bezsprzecznie, człowiek czuje się bezpieczniejszym i szczęśliwszym w najciaś-niejszych formach prawa, niż w najobszerniejszych bezprawia, ale ta ciasnota swobody nie jest dla niego ideałem życia. Być policzonym, zaregestrowanym, zaksięgowanym w każdym czynie, w każdem przedsięwzięciu, niemal w każdym ruchu, jest to także męczarnia o tyle różna od skutków nieokiełznanej samowoli, o ile krople wody, spadające na głowę co sekunda, różne są od niespodziewanych i gwałtownych ciosów. Wszystkie systema-ty socyalistyczne pasują się z trudnością zreglamento — 246 — wania wielu kierunków wytwórczości, niedającyeh się ująć w szemat tak, jak praca fabryczna. Niektórzy (np. Cabet) rozwinęli ogólną zasadę bez żadnych zboczeń i wyjątków aż do najuciążliwszej niewoli i naj-skrajniejszej niedorzeczności. Inni (a między nimi również Mara) usiłowali tę zasadę nagiąć tam, (np. w twórczości artystycznej i naukowej), gdzie ona zbyt ostro przecinała się z naturalnemi dążeniami ludzkiemi. Tar-bouriech, chcąc rozszerzyć zakres niezależności osobistej, obok wielkiej produkcyi państwowej, wprowadził mniejszą, stowarzyszoną, a nawet jednostkową. Ale i ta musiałaby posuwać się w torach stałych —i nieraz rozbijać się o niepokonane przeszkody. Uwidocznią nam to wypadki konkretne. Jeden z obywateli chce pracować nad wynalazkiem sterowanego balonu, dragi nad oryginalnym poematem, trzeci nad nową teoryą astronomiczną. Co mają począć, ażeby uzyskać na to czas i środki? Mogą oni zwrócić się ze swojemi propozycyami albo do organów państwa, albo do stowarzyszeń, albo do akademii, albo wreszcie do osób pojedyńczych. Pierwsze, po zbadaniu żądania przez komisyę, zachowają się wstrzemięźliwie, ażeby nie narażać na ryzyko funduszów społecznych ; drugie i trzecie, które dla otrzymania osobnego na to kredytu w banku publicznym muszą go zabezpieczyć poręczeniem strat, nie zechcą również grać w niepewną i najczęściej niezrozumiałą dla nich loteryę; ostatnie wreszcie nie będą czuły dość silnej pobudki do ofiary. Wszystkie te urzędy, grupy i osoby nie rozgrzeją się dostatecznie ani sterowanym balonem, ani poematem lub teoryą, zanim je poznają, a poznawszy, okażą zwykły u ludzi opór lub strach przed nowością. Tym sposobem śród gromady serdecznych towarzyszów kolektywizmu genialny technik, poeta lub badacz mogą zmarnieć. Ale przypuśćmy, że nie zmarnieją, że znajdą chętnych, którzy za nich poręczą lub złożą kaucyę, jako zabezpieczenie wydatków państwa na wydanie ich dzieł; jak wy — 247 — dobędą się z kłopotu poręczyciele w razie wielkich niepowodzeń? Będą pokutowali, jak dzisiejsi żeranci niespłaconych wekslów lub akcyonaryusze i wierzyciele zbankrutowanych przedsiębiorstw. Czy tego rodzaju wypadki nie stanowią w kolektywizmie wyrwy, przez którą wlewa się powrotna fala kapitalizmu? My — powiada Tarbouriech — możemy przedstawić sobie świat jutrzejszy tylko z pierwiastków społeczeństwa dzisiejszego. Jest to niewątpliwą prawdą. Ale autor, chcąc ściśle spoić swoją utopię z rzeczywistością, zbyt zamknął się w świecie blizko go otaczającym—francuskim. O ile przez to dał swym rodakom mnóstwo doskonałych pomysłów reformatorskich, o tyle zacieśnił swój widnokrąg do praw, urządzeń i stosunków miejscowych, a przytem przeładował książkę polemiką i krytyką. Jej balast administracyjno-buchalteryjny jest również niezwykle ciężki; zapewnia wszakże możność zo-ryentowania się w praktycznej wartości systematu. Wykazy, obliczenia, szematy i wogóle to, co anglicy nazywają umieszczaniem of the right man in the right place, daleko bardziej nas zbliża do rozpoznania wykonalności projektowanej konstrukcyi przyszłego państwa, niż twierdzenia i wywody ogólnikowe. I wpływ takiego przekonywania jest pewniejszy. Ogół ludzi bowiem, najlepiej pojmuje tę mowę, której treść widzi. XIII. UTOPIA ANARCHISTYCZNA. GRAVE. Wyraz ,,anarchizm", wprowadzony przez Proudhona, ma zaledwie pół wieku, a już zdołał tak dalece przemienić swoje znaczenie, że z nazwy teoryi społecznej, opartej na samorządzie jednostki, stał się tytułem jednego z rodzajów bandytyzmu. Naturalnie zajmuje on nas tylko w pierwotnej swej postaci, pochodna należy do kryminologii i psychopatyi. Chociaż ochrzczony nieda — 248 — wno, jest on bardzo stary. Poczęli go już stoicy greko-rzymscy, którzy usiłowali wyłamać człowieka z ram prawnych i uczynić światem, istniejącym dla samego siebie. Ta dążność przewija się przez sekty religijne średnich wieków, przemawia wyraźnie z pism Hookera i Rabelais'go na początku nowych, rozwija się dalej w XVIII. J. G. Fichte uczył, że ,,celem wszelkiego rządu jest uczynienie rządu zbytecznym" i przypuszczał, że po wielu milionach lat ludzkość niewątpliwie dojdzie w swym rozwoju do punktu, w którym organizacya państwowa okaże się dla niej niepotrzebna. W. Godwin dojrzał ten punkt bardzo blizko; twierdził też (1793), że jako zwierzchność społeczna wystarczyłyby zarządy parafialne *), a jako ustawy cywilne i karne — wyroki sądowe. Za ojca anarchizmu uważany jest powszechnie P. Proudhon (1809—65). Według niego należy przedewszystkiem znieść dwie niesprawiedliwości: wyzysk człowieka przez człowieka i rząd człowieka nad człowiekiem, czyli ustanowić rzeczpospolitą bez władzy centralnej i konstytucyi. ,,Każdy jej obywatel, czyniąc, co chce i tylko to, co chce, uczestniczy bezpośrednio w stanowieniu praw i rządzie, podobnie jak uczestniczy w pro-dukcyi i obiegu bogactw. Każdy jest królem, gdyż posiada pełnię władzy, panuje i rządzi. Taka rzeczpospolita jest anarchią pozytywną (bezrządem)". Składa się ona z sieci gmin i stowarzyszeń, które posiadają swoje własne ustawy, a zawierane między niemi umowy zastępują miejsce praw. Jest to federacya jednostek i ich skupin. Ekonomicznie opierał się Proudhon na kredycie bezprocentowym, udzielonym każdemu przez Bank Ludowy czyli Wymienny. Mojżesz Hess i Karol Grim (w pierwszej połowie zeszłego stulecia) usiłowali dowieść konieczności i pożytku wytępienia wszelkich ograniczeń społecznych i pozostawienia każdemu osobnikowi zupeł *) Parafia jest w Anglii działka administracyjna. — 249 — nej swobody. M. Stirner (Kacper Schmidt), rzecznik bezwzględnego egoizmu, nieskrępowanego żadną moralnością i niecofającego się przed żadnym gwałtem, wystąpił z teoryą związku niezależnych ja (Verein von Ichen) w których każde myśli tylko o sobie. „Czego ktoś potrzebuje, w tem powinien brać udział" — oto jego zasada organizacyi społecznej. Bardziej umiarkowany był od niego M. Bakunin, który chciał zgładzić wszystkie dotychczasowe formy życia zbiorowego i pozostawić tylko grupy niezależne, związane w sobie i między sobą solidarnością. W duchu Stirnera, chociaż jeszcze bardziej wyzutą z wszelkich powściągów etycznych teoryę postawił rewolucyonista rosyjski Nieczajew w swej ,,propagandzie czynu." Odtąd anarchizm różnymi strumieniami zaczął spływać w łożysko gwałtu, grabieży i mordów, zacierając zupełnie różnicę między bandytyzmem zwyczajnym a ideowym. Daremnie rosyanin Krapotkin, niemiec Most, francuz Eeclus usiłowali wyszlamować tę rzekę ze zgniłego błota, toczy się ono z jej nurtem ciągle.*) *) M. Godwin, Enquiry concerning political justice, 1793. Z dzieł Proudhona szczególnie Solution du probleme social 1848. M. Hess, Phi-losophie der That, 1843. M. Stirner, Der Einzige u. sein Eigenthum, 1844. M. Bakunin, L'etatisme et anarchie, 1814. O anarchizmie prace: Martina (1885), Stammlera (1894), Plechanowa (1894), Zenkera (1895), po polsku L. Kulczyckiego (1908) i in. Treściwy i przejrzysty zarys historyczny u Mengera Neue Staats lehre, 1902, oraz G. Adlera w Hand-wart. der Staatswissensch. Ten ostatni zgromadził z czasopism i broszur obfity zbiór zwyrodnień anarchizmu, pragnącego „namiętnie niszczyć" i działającego pod hasłem „niech przyjdzie potop!". Jeden z organów tego kierunku, tygodnik paryzki L'Endehors wyznaje: „Nasza odraza do społeczeństwa nie nasuwa nam żadnego stałego przekonania. Przeciwnie, walczymy dla rozkoszy walki i nie marzymy o lepszej przyszłości. Co nas obchodzą późniejsze wieki, nasi potomkowie? Chcemy używać chwili po za wszelkiemi prawami i regułami, nawet po za anarchistycznemu teoryami, kierując się zawsze tylko naszem uczuciem, naszym bólem, naszą wściekłością i naszym instynktem, dumni z tego, że jesteśmy sobą". Pewien anarchista hiszpański oświadczył przed sądem, że zabił przechodnia, — 250 — Zdawałoby się, że anarchizm zarówno przez swą dawność, jak przez swój radykalizm, powinien był spłodzić więcej utopij, niż inne rodzaje reformatorstwa i rewolucyonizmu społecznego. Ale sama jego istota skazywała go na bezpłodność. Inne bowiem teorye utopijne nadawały spółżyciu ludzkiemu jakiś stały ustrój i mniej lub więcej zachowywały dla niego dotychczasowe postacie stosunków. Anarchizm odrzucił wszelką organizacyę i cały materyał życia zbiorowego, wytworzony historycznie. Miał przed sobą tylko próżnię, którą zapełniał pęka-jącemi z hukiem słowami. Znudzona jednak niemi wiara wyznawców zaczęła się domagać wyraźnego obrazu zapowiadanej szczęśliwości. Trzeba go było namalować lub bodaj narysować. Nie będę ukazywał pobieżnych luk częściowych szkiców i zatrzymam uwagę czytelnika na obszernym planie Przyszłego społeczeństwa Jana Grave'a. *) Wybitny ten przywódca anarchizmu francuskiego, były szewc, przepowiada również rewolucyę; ale nie spodziewa się po niej żadnych trwałych przekształceń społecznych, bo nie przyznaje jej zdolności twórczej. Siła — powiada — może tylko niszczyć, ale nie ustanawiać. „Niech wymiecie kapitał, władzę i ich instytucye, niech oczyści grunt z wszelkich przeszkód — to jest bo nosił rękawiczki. L'Endehors wysławia za to bohatera: „Dobrze zrobiłeś — po tym znaku poznałeś nieprzyjaciela. Za długo dobór „cywilizowanych", których jarzmo dźwigamy, oślepiał cię promieniami swej wiedzy i odzieży, zewnętrznym symbolem swej przewagi. Rabuj, niszcz zabijaj a o resztę się nie troszcz. Przyszłość zrodzi nowe źródła. Twoja wolność i twoje szczęście zależą od twojej nieprzejednanej bezwzględności wobec tych, którzy cię przewyższają materyalnie lub umysłowo... Uderzaj na wszystko — na cylinder, czystą mowę, na mnie, jeżeli tego będzie potrzeba". Z tej rady domyślamy się, dlaczego zabici zostali prezydent Carnot, cesarzowa Elżbieta i wielu niewinnych ludzi: mieli rękawiczki, cylinder albo tylko czystą mowę. *) La societe future, 8 wyd. Paryż 1903. — 251 — wszystko, czego od niej się spodziewamy." Gdy społeczeństwo zostanie przez rewolucyę rozbite, sproszkowane, zatomizowane, wtedy jednostki, uwolnione z wszelkich sprzężeń przymusowych, zaczną się grupować według własnej woli i potrzeby w ten sposób, że owe związki nie będą ograniczały niezależności i nie będą wymagały od nich poświęceń. Po długiem, przeszło 200 stroni-cowem ścieraniu różnych bielm z oczu czytelnika, autor wprowadza nas wreszcie do „państwa przyszłości" i ukazuje wszystkie jego rozkosze. Nie będzie ono posiadało ani praw, ani statutów, ani regulaminów, którym ludzie musieliby ulegać pod groźbą kar; nie będzie miało również żadnych ciał reprezentacyjnych i zgromadzeń obradujących. Wszyscy będą mogli łączyć się dowolnie według swych charakterów, temperamentów i przekonań. Zwycięska rewolucya uzna pola, kopalnie, domy, fabryki za spadek, odziedziczony po przeszłości; wszystko, co nie służy do zadowolenia potrzeb osobistych, stanie się własnością wspólną; każdy będzie mógł używać narzędzi pracy. Ponieważ większość tych narzędzi wymaga skojarzenia sił indywidualnych, przeto dadzą one im podstawę do porozumienia się. Skoro zaś powstaną pierwsze grupy, szybko zadziergną się między niemi stosunki. Z każdej potrzeby, z każdego sposobu działania człowieka zrodzi się szereg związków między jednostkami i postaciami ich połączeń. Kto nie będzie zadowolony z uczestnictwa w jakiemś stowarzyszeniu, wstąpi do innego, a te przemiany nie wywołają żadnych wstrząś-nień, nieuniknionych w społeczeństwach scentralizowanych. Zresztą — zastrzega Grave — niepodobna naprzód określić funkcyj przyszłego ustroju z taką dokładnością, z jaką regulujemy kółka mechanizmu pudełek grających. Mniej możemy powiedzieć: co będzie, a więcej : czego nie będzie. Spójrzmy w przyszłość z obu tych punktów. Główna sprężyna czynów ludzkich przesunie się: miejsce ideału pasorzytnictwa zajmie ambicya stwo — 252 — rzenia sobie zadowoleń samodzielnie. Duma człowieka nie będzie polegała na okazywaniu wielu wyzyskiwanych niewolników, lecz na udowodnieniu, że on sam jest sprawcą swych przyjemności. Cała armia bezpłodnych paso-rzytów, służących do utrzymania dzisiejszej organizacyi społecznej, zniknie. Wszystkie ziemie, leżące odłogiem lub przeznaczone jedynie do rozrywek, parki i obszary myśliwskie, oddane zostaną tym, którzy zechcą je uprawiać. Gdy ludzie spostrzegą, że stowarzyszeni mogą za-pomocą jakiejś maszyny wykonać tę samą pracę w ciągu ośmiu dni, na którą, pojedynczo używając swoich pierwotnych narzędzi, musieliby zużyć piętnaście lub trzydzieści, zrozumieją korzyść działania łącznie. Postęp techniki będzie im to coraz bardziej uwidoczniał, a niewątpliwie dojdzie on tak daleko, że usunie potrzebę ograniczania jakichkolwiek wymagań lub władzy dla rozdziału ich zadowoleń. Dziwnem byłoby przypuszczenie, że ludzie przyszłości będą walczyli z sobą o koszyk trufli, kawałek materyi jedwabnej lub butelkę szampana. Jeżeli w dzisiejszem społeczeństwie, opartem na przeciwieństwach i nienawiści, mogą istnieć uczucia, skłaniające do ustępstw i ofiar, to dlaczegóż nie mają one objawiać się wtedy, kiedy społeczeństwo będzie stanowiło jedną rodzinę? Jednostki, złączywszy się w grupy, bądź dla wytwarzania na użytek własny, bądź dla zaopatrzenia innych w swoje produkty, muszą zawiązać stosunki z tyloma grupami, ilu wymagać będą ich potrzeby; każdy przytem będzie mógł należyć do tylu grup, do ilu go pociągnie rozmaitość jego upodobań i uzdolnień. Za pośrednictwem odpowiednich publikacyj grupy będą się wzajemnie zawiadamiały, czego mogą dostarczyć i czego potrzebują. Tym sposobem odbywać się będzie ciągła wymiana usług. Ponieważ do pracy fizycznej staną wszyscy bez wyjątku i nie będzie od niej zwolniony ten tłum próżniaków, który dziś żyje cudzym trudem, przeto — 253 — zredukuje się ona do paru godzin dziennie. Nie dokuczy nikomu, nawet tym, którzy się oddadzą zajęciom umysłowym. Bo i dla nich będzie zdrowa. „Czy fechtunek, boksowanie, foot-ball, tak dziś zachwalane, nie mają na celu wzmocnienia nieco mięśni burżuazyi, duszącej się w swym tłuszczu?" Co do czynności nieprzyjemnych lub szkodliwych, to udoskonalenia techniczne zmniejszą znacznie ich przykrość i niebezpieczeństwo; .pozostałą zaś resztę wykonywać muszą ci, dla których one będą potrzebne. Ktokolwiek zaś podejmie jakąś nową myśl, przedstawiwszy ją należycie, znajdzie w przekonanych towarzyszach pomocników do urzeczywistnienia jej. Skoro zaś uczestnicy każdego przedsięwzięcia uprzednio porozumieją się szczegółowo i wyjaśnią sobie wzajemnie swoje zamiary i zdolności, sami rozdzielą między siebie pracę i obejdą się bez kierowników. Obecne małżeństwo — mówi Grave — jest szkołą kłamstwa i obłudy. Cudzołóstwo stanowi tak samo nieodłączny jego dodatek, jak lupanar towarzyszy temu fałszywemu wstydowi, który nakazuje rumienić się mówiącym o stosunkach płciowych. Stosunki te w społeczeństwie, oswobodzonem z pęt ekonomicznych, staną się znowu naturalne i szczere, odzyskają swój charakter: ,, porozumienia się wolnego dwu istot wolnych". Nie-rozwiązalność małżeństwa jest idyotyzniem. Dwoje ludzi może się podobać sobie przez dzień, miesiąc, rok, a potem nienawidzi się śmiertelnie. Po co ich zmuszać do zatruwania się nienawiścią, kiedy mogą się rozejść? Sprawę wychowania rozstrzyga autor ogólną zasadą: staranie o dzieciach będą mieli ci, którzy je najbardziej będą kochali. Więc przedewszystkiem matki i karmicielki z zamiłowania. Następnie ci, którzy nie z musu i za pieniądze, ale z dobrej woli zajmą się pielęgnowaniem dzieci. Skupienie ich w zakładach pedagogicznych jest zgubne, gdyż zaciera różnice indywidualne. ,,Dla swobodnego rozwoju ludzkości konieczne jest, ażeby wychowanie — 254 — dzieci pozostawione było inicyatywie prywatnej... Gdy by po zniesieniu kościołów i państw niektórym rodzi com przyszła do głowy dziwaczna myśl zrobienia ze swych     dzieci kretynów, uniemożliwiłaby im to sama siła rze czy. Potrzeba wiedzy jest wrodzona człowiekowi: w przyszłem społeczeństwie powstaną grupy z celem zapew nienia swym uczestnikom nabycia pewnych wiadomości specyalnych. Nadto pod wpływem prozelityzmu, ożywia jącego każdą jednostkę, przekonaną o wartości swojej idei, grupy te nie poprzestaną na wiedzy własnej, lecz będą się starały rozpowszechnić jej owoce. Będą się tedy tworzyły rozmaite, do nieskończoności, dla różnych ga łęzi nauki." Gdzie nie będzie ani praw, ani władz, co powstrzyma samowolę i wykroczenia? Śród powszechnej solidarności — powiada Grave — ustali się nowa moralność, która będzie silniejsza, niż wszystkie ustawy karne. Każda jednostka, która chciałaby szkodzić innemu członkowi społeczeństwa, byłaby natychmiast odtrącona przez swe otoczenie. Napastnik, wzgardzony i odcięty od stosunków z ludźmi, poniósłby większą karę, niż w obecnych więzieniach. Przestępstwa byłyby poprostu niemożliwe. ,,Widząc zawsze stosunki społeczne, układające się pod rózgą państwa—powiada Grave w drugiem dziele*)— nie spełniając nigdy żadnej czynności ludzkiej bez pie częci lub poświadczenia władzy religijnej, ekonomicz nej albo wojskowej, ludzie tegocześni nie mogą wyobra zić sobie takiego stanu społecznego, w którym stosunki zawiązywałaby się swobodnie między jednostką a jed nostką, między jednostką a grupą, między grupą a gru pą, bez żadnej innej sankcyi, prócz ich woli, bez żadnej innej ochrony, prócz ich dobrej wiary, sympatyi dla istot podobnych, wzajemnego poszanowania obcej ini-      *) L'individu et la societe, Paryż 1897, str. 207, 209. — 255 — cyatywy i jasnego uświadomienia sobie własnej i cudzej wartości. Ażeby wyobrazić sobie społeczeństwo wolne, trzeba zetrzeć z myśli zupełnie instytucye obecne"... Gdybyśmy nawet dokonali tego najstaranniej; gdybyśmy zapomnieli doszczętnie o dzisiejszych formach życia; gdybyśmy zgodzili się na to, że człowiek ,,może wybierać sobie sposoby funkcyonowania"; gdybyśmy dali naszej fantazyi jak największe skrzydła, nie wyobrazimy sobie i nie pojmiemy, jak ta rozbita gromada ludzka zdołałaby się utrzymać w skupieniu samą siłą ,,powinowactwa upodobań". Fale rzeki, stężone mrozem, posiadałyby większą od niej trwałość. Pisarze anarchistyczni mają bardzo bystry wzrok w dostrzeganiu kalectw i śmieszności obecnego ustroju społecznego, a niektórzy z nich wielką zręczność w przesuwaniu fantasmagoryi retorycznej. Przystroiwszy sztuczną figurę jaskrawemi szatami ciętej satyry i barwnej frazeologii, nadają jej pozory życia i dopiero gdy sprobujemy wprawić je w ruch, przekonywamy się, że jest to ładny manekin. Mogę pozostawić domyślności czytelników, co warte byłyby owoce pracy doraźnie wiązanych i rozwiązywanych grup wytwórczych i jaki zapanowałby chaos i nierównomier-ność w całej produkcyi lotnego piasku społecznego, zsypującego się w coraz nowe kupki; ile wysnułoby się nie-rozplątanych zatargów przy określaniu prawa osobników i stowarzyszeń do narzędzi pracy, będących wspólną własnością i ile wybuchłoby starć przy wymianie towarów, pozbawionych stałego miernika — nawet gdyby znaczna większość członków owego idealnego społeczeństwa czciła — jak przewidywał stoik Zeno — jednego Boga—Erosa. Bez przesady przypuścić można, że zdarzałyby się wypadki, w których narobionoby masę lichych zegarków, a nie uszyto dosyć butów, pokłócono-by się przy zamianie pierwszych na drugie i wypierano by się wzajemnie z warsztatów publicznych. TJprzy-tomnijmy sobie parę przykładów, podanych przez Grave'a. — 256 — Wszyscy, potrzebujący dla zdrowia zmiany klimatu — mówi on — mogliby to uczynić daleko łatwiej, niż obecnie. Poprostu wyjechaliby do pożądanego miejsca, a tamtejsi mieszkańcy przyjęliby ich chętnie „jako towarzyszów, przynoszących im swoje siły i zdolności." Dziecko, niezadowolone ze swych rodziców, opuszczałoby ich i ,,udawało się pod opiekę osób bardziej dla niego sympatycznych. Rodzice nie mogliby sprowadzić przez żandarmów niewolnika, którego im dziś przyznaje prawo, a który w przyszłem społeczeństwie wyzwoli się." Mocne brzmienie kilku wyrazów stanowi jedyną siłę przekonywającą tego utopijnego humbugu, który zapomina nawet o tem, że owo społeczeństwo, w którem dzieci uciekałyby od złych rodziców, nie składałoby się z tak idealnych istot, ażeby ich niczem niekrępowana wola mogła być wyłącznie obowiązującem prawem. Osobnik stał się pojęciem oderwanem, a rzeczywistością jest tylko społeczeństwo—twierdzą słusznie anarchiści; stosunek ten należy odwrócić. Ale odwracając go, wpadli w przeciwną ostateczność, znoszącą zupełnie uorganizo-wane spółżycie ludzkie. „Pierwszą i jedyną przyczyną, bólu powszechnego — według innego przedstawiciela tej szkoły *) — jest zasada władzy." Nie władzy złej, samo-zwańczej, ale wszelkiej, nawet tak skromnej i ograniczonej, jak ta, która kieruje zbiorową robotą stowarzyszenia. Ponieważ łatwiej się obyć bez niej we frazeologii, niż w rzeczywistości, przeto budowniczowie anarchistyczni w swych projektach pominęli szczegóły. Wtedy bowiem okazałoby się widocznie, że samo „powinowactwo upodobań", jako spójnia, utrzymująca zbiorowisko ludzkie i regulująca jego stosunki, nie wystarcza. Menger *) Seb. Faure, La douleur universelle, Paryż 1904, str. 380 i n. Do dzieła tego dołączył autor kartę z rozgałęzionem drzewem ro-dowodowem wszystkich klęsk i cierpień, którego pień stanowi au torite. — 257 — słusznie przewiduje, że o ile by człowiek nie przerodził się zupełnie (na co zresztą anarchiści liczą), zbiorowisko to wrzałoby ciągłymi sporami bez możności pokojowego ich załatwienia; o ile by zaś rozstrzygano je według jakichś reguł, te ostatnie nabrałyby w końcu mocy prawa. Władza jest nietylko z zewnątrz przytwierdzonym sterem, lecz jest także wewnętrzną, konieczną funkcyą wszelkiej, uorganizowanej grupy ludzkiej, jak jest nią świadoma wola, kierująca czynnościami człowieka. Anarchiści zlepiają dwa te pojęcia w jedno i wyrzucają z przyszłego życia. Zarówno w tej sprawie, jak w wielu innych używają oni wyrazów, jako łyżew dla prześlizgiwania się po trudnościach. A chociaż ogólną cechą uto-pizmu jest upraszczanie zagadnień złożonych, anarchiści posunęli się w tym kierunku aż do naiwności. Pytanie, na które oni kuszą się odpowiedzieć, mianowicie: jak ułożyć stosunki życia społecznego, ażeby w nich jednostka zachowała swój samorząd—śród równej swobody innych — stanowi tę socyologiczną zagadkę, której rozwiązanie warte jest większej nagrody, niż władztwo nad Tebami i ręka Jokasty. Taki jednakże anarchistyczny Edyp, który by strącił Sfinksa w morze, dotąd się nie znalazł. XIV. UTOPIA INDYWIDUALISTYCZNA. HERTZKA. W lipcu 18... roku — tak zaczyna swą opowieść Teodor Hertzka *) — poważniejsze dzienniki Europy zamieściły następujące ogłoszenie. Pewna liczba mężczyzn ze wszystkich części świata cywilizowanego zjednoczyła się, azeby przeprowadzić praktyczną próbę rozwiązania zagadnienia społecznego. Rozwiązanie to spodziewają się *) Freiland, 1890. Książka ta wywołała w opinii europejskiej silne wrażenie, a w literaturze v, rzawę polemiczną. Utopie.  17 — 258 — oni znaleźć w utworzeniu społeczeństwa na podstawie naj-zupełniejszej swobody i równości ekonomicznej, t. j. takiego, które by przy bezwarunkowem zachowaniu prawa jednostki do rozporządzania sobą zabezpieczało każdemu całkowite i nieograniczone używanie owoców swojej pracy. Na ten cel ma być zajęta większa przestrzeń ziemi w jakimś kraju, dotąd nieopanowanym, żyznym i odpowiednim do osiedlenia. W obrębie tej przestrzeni wolne społeczeństwo nie będzie uznawało własności ziemskiej, ani jednostkowej, ani ogólnej. Dla uprawy gruntu i dla wszelkiej produkcyi zakładane będą stowarzyszenia z samodzielnym zarządem i rozdziałem wytworów między swoich członków według ich uczestnictwa w pracy. Każdy ma prawo dowolnie wstąpić do jakiegokolwiek stowarzyszenia i wyjść z niego. Kapitałów dla pracy dostarczy producentom Wolne Towarzystwo Międzynarodowe w bezprocentowej, ale zwrotnej z czystych dochodów pożyczce. Odezwa ta znalazła szeroki odgłos. Do Hagi, dokąd zwołano pierwsze zebranie organizacyjne, przybyło tylu chętnych i ciekawych, że sala, mieszcząca 2,000 osób, wypełniona była aż do ostatniego kącika. Przewodniczący wyjaśnił szczegółowo istotę przedsięwzięcia. Szło w niem o to, ażeby „ubóstwo i nędzę uchwycić w korzeniu i wraz z niemi wyrwać wszystkie wylęgłe w nich troski i występki." W chwili otwarcia Towarzystwo posiadało już 5650 członków i 205,620 funt. st. Naturalnie tak ogromnej sumy nie mogli złożyć najbiedniejsi. ,,Okazało się więc, że odraza do obecnych urządzeń społecznych ogarnęła nawet te koła, które pozornie wyzyskują niedostatek swoich wydziedziczonych spółbraci." Ludzie zamożni zgłosili się nie tylko jako zbawcy, ale jako sami szukający ratunku. Przedewszystkiem należało wyszukać jakiś spokojny i niezajęty kawałek ziemi. Zgodzono się, że najwłaściwsze będzie podgórze Kenii w Afryce środkowej. Postanowiono zatem zorgani — 259 — zowac wyprawę, pod kierownictwem dwóch delegatów, doświadczonego podróżnika oraz zdolnego inżeniera, która by dokładnie zbadała tę okolicę, wybrała odpowiednie miejsce i położyła pierwsze fundamenty osady. Zaopatrzona we wszystkie potrzebne zwierzęta, zapasy, materyały i przyrządy, nie wyłączając lekkich armatek i karabinów, wyruszyła ona z Aleksandryi przez Zanzibar do wnętrza Afryki. Złamawszy po drodze opór wrogo usposobionych plemion, dotarła wreszcie do celu. Dolina Kenii, obejmująca 160 kilometrów kwadratowych, przedstawiała się przybyszom w takim majestacie i uroku, że za zgodą powszechną nazwano ją rajską—,,Eden-thal". Rozmierzono ją, podzielono według przeznaczeń i wzięto się natychmiast do robót przewstępnych. Wkrótce najniezbędniejsze budynki, urządzenia i hodowle głównego ogniska ,,Kraju swobody"—Freilandu — były gotowe. Tymczasem w miarę postępu kolonizacyi i pod wpływem pomyślnych doniesień liczba jego uczestników, przybywających z Europy, rosła nadzwyczajnie. Po roku tygodniowy ich przypływ wynosił około 1800 osób, wkłady około 30,000 f. st. Wymagano od nich tylko dwóch warunków: ażeby nie byli nałogowymi przestępcami oraz umieli czytać i pisać, zapobiegając tem ograniczeniem nawałowi żywiołów zepsutych i ciemnych, które mogłyby paraliżować rozwój kolonii w jej zawiązku. * Naczelną zasadą organizacyi Freilandu była od początku nieograniczona jawność w połączeniu z nieograniczoną wolnością. Każdy musiał ciągle wiedzieć, jakie produkty są w wiekszem lub niniejszem zapotrzebowaniu i jaki ich zasób. Każdy również posiadał prawo i moc zwrócenia swej pracy w tym lub innym kierunku. Środki pieniężne otrzymywał według żądania od Towarzystwa Międzynarodowego bezprocentowo z warunkiem spłaty w ratach i oznaczonych terminach, zastosowanych do natury jego przedsięwzięcia. Ponieważ wszelkie narzę — 260 — dzia pracy mogły być wyrabiane w żądanej ilości i jakości, więc ta część zagadnienia została rozwiązana. Inna sprawa z ziemią, której nikt nie stworzył, nie jest ona więc niczyją własnością i każdy ma prawo z niej użytkować. Nadto jej obszar pozostaje ograniczony i nie daje się rozszerzyć. W jakiż tedy sposób należy określić stosunek do niej ludzi? Zobaczymy później. Robotnik może rościć pretensyę do całkowitego wytworu swej pracy tylko wtedy, gdy ją sam wykonał. Otóż dotychczas czynił on to do spółki z pracodawcą, który był duchem wiążącym i porządkującym luźne siły. Robotnicy, zarówno prości, jak zwani „inteligencyą", mogli produkować sami tylko pojedynczo: w gromadzie potrzebowali kierownika, pana, który ich utrzymywał w karności batem, splecionym z rzemienia lub paragrafów. Nigdy dotąd nie spróbowali oni zrzeszać się, jako uczestnicy równouprawnieni, a nie jako najmici. Dopiero we Freilandzie złączyli się w celach przemysłowych, jako robotnicy bez żadnego pana, powierzając kierownictwo nad sobą specyalistom, odpowiednio uzdolnionym. Jako norma dla takich stowarzyszeń wytwórczych ułożony został ,,statut wzorowy", który po wielu poprawkach, wskazanych przez doświadczenie, zawierał następujące reguły: 1) Każdy może zostać jednocześnie członkiem wszelkiego stowarzyszenia, lub z niego wystąpić. 2) Każdy członek ma udział w czystych zyskach stosunkowo do wykonanej pracy. 3) Praca ta oblicza się w zużytych na nią godzinach z dodatkiem pewnego procentu dla uczestników dawniejszych; nadto szczególna (kwalifikowana) może być wynagradzana według umowy. 4) Dyrektorzy i zarządcy jako pensyę pobierają pewną oznaczoną w kontrakcie ilość godzin pracy dziennej. 5) Przy końcu roku przemysłowego następuje obrachunek produkcyi stowarzyszenia, która po odtrąceniu zwrotu raty pożyczkowej i opłat społecznych dzieli się między członków; przedtem otrzymują oni zaliczki do wysokości pewnego — 261 — procentu zysków zeszłorocznych. 6) Na wypadek rozwiązania lub likwidacyi stowarzyszenia członkowie odpowiadają za jego długi w stosunku swoich udziałów w czystych zyskach, podobnie jak nowowstępująey za te, które mają być zaciągnięte. Członek występujący nie uwalnia się od zobowiązań, przyjętych podczas jego u-czestnictwa; ta odpowiedzialność za długi stowarzyszenia w chwili jego rozwiązania lub likwidacyi pokrywa się prawem członków do istniejącego majątku. 7) Najwyższą władzą stowarzyszenia jest ogólne zebranie jego członków. 8) Wykonywa ono swoje prawa albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem odpowiedzialnych przed niem u-rzędników. 9) Naczelne kierownictwo sprawami stowarzyszenia powierzone jest dyrektorom, których wybiera na określony przeciąg czasu, ale w każdej chwili usunąć może ogólne zebranie i którzy mianują podwładnych urzędników. 10) Ogólne zebranie wybiera również radę nadzorczą. W tym stanie punkt 6 wymaga objaśnienia z dwóch względów: naprzód nie jest dość zrozumiały, a powtóre mówi o ,,majątku" stowarzyszenia, które w ścisłem znaczeniu tego słowa nie istnieje. Członkowie bowiem mają jedynie prawo użytkowania ze środków produkcyi; ponieważ zaś prawo to dzielą każdorazowo z nowowstę-pującymi i związani są ze stowarzyszeniem przez interes w wytworze swej pracy, zatem ono nie posiada własnego majątku, dopóki jest w ruchu. Przedmiot, którego każdy używa, nie jest częścią czyjegoś mienia. Tu niema właścicieli, są tylko użytkownicy i jako tacy spłacają udzieloną im przez Towarzystwo pożyczkę. Ale i ta spłata jest tylko formalna: bo ponieważ włącza się do kosztów produkcyi, więc ją właściwie ponoszą spożywcy. Jeżeli cały dług stowarzyszenia zostanie pokryty, nie wchodzi do ceny towarów, która skutkiem tego odpowiednio spada. Pozostaje wszakże jeszcze nierozwiązana kwestya — 262 — wyrównania praw użytkowych wobec rozmaitej wartości gruntu, który we Freilandzie, jak wszędzie, jest niejednakowy. Załatwia to bardzo prosto sama ,,ruchliwość sił roboczych". Do ziemi lepszej zwróci się większa ilość robotników, niż do gorszej, zatem każdy z pierwszych otrzyma w podziale tyleż zysku, co z drugich. Wspomnieliśmy, że zasadniczą cechą organizacyi przemysłowej Freilandu była zupełna jawność. Stanowi ona jedyny warunek swobody jednostek i stowarzyszeń wobec ogółu, który do niczego ich nie zmusza, niczego nie nakazuje, ale chce wiedzieć dokładnie, co robią — dla ich własnego dobra. ,,Tajemnicy interesu" nikt nie zachowywał, bo jej nie potrzebował. Nie było spółza-wodnictwa i łowienia nabywców, każdy pracował dla siebie i sam był swoim spożywcą. Ponieważ wszyscy mogli wzajemnie uczestniczyć w swoich przedsięwzięciach, musiano je odsłaniać, gdyż w razie zwiększenia się popytu na jakiś towar tą tylko drogą można było przyciągnąć pożądaną ilość sił roboczych. Zresztą klasyczny frazes o solidarności interesów ekonomicznych, który w starym ustroju jest pustym dźwiękiem, we Frei-landzie stał się istotną prawdą. Tu wszystkim zależy na tem, ażeby każdy wytwarzał łatwo i dobrze. Gdy pro-dukcya, skutkiem równolegle z nią rosnącej zdolności spożywczej—może podnosić się do najwyższej miary swych sił, jest to bezwzględnym interesem ogółu, ażeby każdy zużytkował swą pracę i osiągnął najobfitsze jej plony. Jednostki lub też pojedyncze stowarzyszenia, zmuszone dzielić z innemi swe korzyści, jeżeli weźmiemy takie wypadki w oderwaniu—ponoszą stratę na zysku; ale nieskończenie większa płynie dla nich korzyść stąd, że to się dzieje powszechnie. Kupno-sprzedaż wszystkich produktów odbywa się w magazynach społecznych, chociaż nie istnieje żaden przymus. Zapewniają one wszakże zbyt wiele korzyści, ażeby mogły być pomijane. — 263 — Każda jednostka i każde stowarzyszenie ma swoje konto w banku centralnym, który również załatwia wszystkie operacye wewnątrz i zewnątrz kraju. Nikt nie płaci gotówką, lecz przekazem. Dostępne dla wszystkich księgi handlowe tej instytucyi dają wierny i przejrzysty obraz całego życia przemysłowego Freilandu. Pozwalają one najściślej obliczyć dochód każdego obywatela i ustosunkować jego opłatę na zaspokojenie wydatków ogólnych. Jest ona dosyć wysoka: wynosiła bowiem w pierwszym roku 35, a nigdy nie spadła niżej 30% czystego dochodu. Z niej zakupywano środki produkcyi, wynagradzano kierowników, pokrywano koszty dwunastu działów życia i zarządu *). Jednym z najważniejszych wydatków jest utrzymywanie osób, niezdolnych do pracy—dzieci, kobiet, starców i kalek. Ich pensya zastosowana jest nie tylko do miary koniecznych, lecz także wyższych potrzeb i nieokreślona w sumach stałych, lecz w procentach średniego dochodu. I tak: samotne, niemające żadnego płatnego zajęcia, panny i wdowy o-trzymywały 30%, po wyjściu za mąż 15; na troje pierwszych dzieci rodziny wyznaczano 5%; dla sierot — 12% ; dla starców i kalek 60%. Sądy, policya, wojsko, zarząd finansów — nie kosztują we Freilandzie nic, bo są zbyteczne. Niema morderców i złodziejów, niema zaległości podatkowych, niema nawet kodeksu cywilnego i karnego. Wszelkie spory rozstrzyga sąd rozjemczy, a przestępcy uważani są za moralnie chorych i umieszczani w zakładach leczniczych. Zarząd Towarzystwa postarał się o to, ażeby w kolonii przygotowano potrzebne budynki. Każda rodzina *) Prezydyum, opieka społeczna, oświata, sztuki i nauki, statystyka, drogi i środki komunikacyjne, poczta i telegraf, sprawy zewnętrzne, skład towarów, bank centralny, przedsięwzięcia ogólnej użyteczności, hygiena i sprawiedliwość. — 264 — zajmowała osobny dom z ogrodem, bezrodzinni przybysze mieszkali w licznych hotelach. Mężczyźni pracowali zwykle od 5 do 10 rano i od 4 do 6 po południu; kobiety trudniły się dziećmi i gospodarstwem domowem. Ale w rozkładzie pracy panowała również swoboda i czas jej rozmaite stowarzyszenia określały według swojej woli. Po upływie pierwszego roku istnienia Freiland liczył 95,000 mieszkańców, śród nich 27,000 członków, 218 stowarzyszeń, pracujących w 87 gałęziach przemysłu. Najbardziej rozwinęło się rolnictwo i wyrób maszyn, których społeczeństwo potrzebowało w wielkiej ilości. Gdy upłynęło dwulecie pełnomocnictwa delegatów Wolnego Towarzystwa Międzynarodowego, zgodnie z u-chwałą, powziętą w Hadze, zwołano zebranie ustawodawcze (konstytuantę) z deputowanych Freilandu dla nadania mu konstytucyi. Zawarto ją w pięciu prawach zasadniczych: 1) każdy mieszkaniec ma równe prawo do ziemi i wszystkich środków produkcyi; 2) kobiety, dzieci, starcy i kalecy mają prawo do utrzymania, odpowiadającego wysokości bogactwa ogółu; 3) nikt, o ile nie narusza swych praw, nie może być krępowany w swej woli; 4) zarząd sprawami publicznemi winien się dokonywać według uchwał wszystkich pełnoletnich (20 lat) mieszkańców Freilandu bez różnicy płci, posiadających jednakie prawa wyborcze, czynne i bierne; 5) zarówno władza ustawodawcza, jak wykonawcza, podzielona jest między gałęzie pracy w ten sposób, że ogół uprawnionych do głosowania w każdej z nich wybiera osobnych przedstawicieli, którzy wydają postanowienia i czuwają nad działalnością organów zarządu w swoim wydziale. W tych kilku określeniach mieści się całe prawo publiczne Freilandu. Dwa z nich wymagają komentarza. Naprzód: dlaczego tak wspaniałomyślnie zabezpieczono niezdolnych do pracy? Dlatego, że bogactwo człowieka kulturalnego — 265 — nie jest wytworem jego własnych uzdolnień, lecz wynikiem duchowej pracy niezliczonych pokoleń poprzednich, po których spadek należy się nie tylko słabym i niezdatnym do pracy, ale też silnym i dzielnym. Że to dziedzictwo bez uczestnictwa ostatnich byłoby bezpłodnem — to prawda, ale też oni nie dopuszczają pierwszych do równego udziału. ,,Ci nieudolni — powiada Hertzka — nie stają przy nas, jak obcy żebracy, ale jako spółspadko-biercy. Nasz interes silniejszych członków rodziny każe nam uznać to słuszne prawo krewniaków. Nie możemy bowiem osiągnąć szczęścia, jeśli zbezczeszczamy istoty do nas podobne, skazując je na ubóstwo i hańbę. Zdrowy egoizm zabrania nam otwierać około siebie jakichkolwiek kryjówek dla nędzy i jej dzieci — występków. Wolnym i szlachetnie urodzonym, królem i panem tej planety winien być każdy, którego matką była kobieta; inaczej jej bieda staje się żrącym wrzodem, który rozrastając się, zatruwa również dumną budowę naszej (t. j. silnych) pańskości." Co się tyczy kobiet, to miano jeszcze na uwadze, że one ze swej natury fizycznej i duchowej nie są przeznaczone do czynnej walki o byt, lecz do przedłużania go i upiększania. „Przez niezliczone stulecia była kobieta niewolnicą i kupnem narzędziem rozkoszy a sławiona cywilizacya nowych czasów nie zmieniła istoty jej położenia. Nawet u tak zwanych narodów kulturalnych jest ona dotąd pozbawiona praw i — co gorsza — dla zachowania życia musi sprzedawać się pierwszemu lepszemu, który za cenę jej wdzięków przyrzeka nią „opiekować się". Ta prawem i obyczajem uświęcona prostytucya jest w swych skutkach zgubniejsza, niż owa całkiem obnażona, która różni się od niej tylko tem, że tu sromotny handel nie rozciąga się na całe życie, lecz na czas krótszy — lata, tygodnie i godziny". Równouprawnienie kobiety zapomocą dopuszczenia jej do spół-zawodnictwa z mężczyzną w zdobywaniu chleba jest — 266 — bezcelowe i szkodliwe, bo ona tylko w wyjątkowych wypadkach może okazać równą siłę, a przytem nie spełnia swoich właściwych zadań. Należy ją zatem uwolnić od ciężarów życia; ,,nie powinna ona być kółkiem w maszynie zarobkowania, lecz klejnotem na sercu ludzkości." Może pracować tylko jako wychowawczyni dzieci oraz jako pielęgniarka chorych i ułomnych. Nie zabraniano we Freilandzie kobietom zajmować się pracą, zwłaszcza na polu umysłowem, ale opinia publiczna pochwalała to jedynie w wypadkach szczególnego uzdolnienia. Przyznano im płacę niższą, niż mężczyznom, dlatego, że mają mniejsze potrzeby; ale za to nie odmówiono jej żonom, ażeby mogły zachować niezależność materyalną od mężów. Zebranie ustawodawcze zachowało klasyfikacyę całego zarządu społecznego na 12 wydziałów, przeto ustanowiono tyleż władz wykonawczych (ministeryów) i wybieranych zgromadzeń radców i kontrolerów (sejmów). Naczelników zarządu w każdym z tych wydziałów mianowały te ciała, niższych — ich zwierzchnicy. Freiland-czyk uczestniczył tylko w tych sprawach, które rozumiał lub mniemał, że rozumie i oddawał swój głos tylko temu kandydatowi, którego uważał za znawcę. Nie było tam więc ani łowów, ani oszustw, ani innych niecnot wyborczych. Posłowie otrzymywali dyety — za. każdy dzień sesyi 8 równoważników godzinnych. Upłynęło lat 20. Zachowując ciągle niezmienione zasady swej organizacyi, Freiland rozrósł się ogromnie. 54 wielkie parowce zwoziły do niego przybyszów ze wszystkich stron świata. Nie starczyła już dla nich Dolina Rajska, ani nawet podgórze Kenii. ,,Kraj wolności" rozpostarł się teraz na przestrzeni 11/2 miliona kilometrów kwadratowych z ludnością 42 milionów. Jej wytwórczość objęła prawie wszystkie przedmioty potrzeb człowieka kulturalnego, ale najbardziej rozwinęła się w kierunku fa-brykacyi maszyn, przeznaczonych głównie na użytek we — 267 — wnętrzny. Bo chociaż wyrabiano ich więcej, niż w całym pozostałym świecie, musiano zaspakajać olbrzymio rosnące żądania miejscowe, zastępując stalowymi i żelaznymi niewolnikami i parobkami brak żywych. Natomiast zboże (zbierane dwa razy na rok) szło przeważnie za granicę, gdyż wpływający do Freilandu nadmiar pro-dukcyi sąsiednich murzynów wystarczał na spożycie. To też wywóz wszystkich płodów ziemi dosięgnął 1,150 milionów f. st. Pierwsze miejsce w przywozie zajęły druki, po nich—przedmioty artystyczne i zbytkowne. Książek i czasopism sprowadzono w ostatnim roku za 138 mil. f. st., czyli ,,nieco więcej, niż na ten cel wydał cały świat pozostały." Była to wszakże tylko trzecia część spotrzebowania, gdyż dwu trzecich dostarczyli nakładcy miejscowi. Już same te cyfry wykazują bogactwo Freilandu. Rzeczywiście, wzniosło się ono do kolosalnej wysokości. Wytwory pracy 71/2 miliona producentów przedstawiały w ostatnim roku wartość 7 miliardów f. st., z czego po odtrąceniu 21/2 miliarda na wydatki społeczne, pozostało 41/2 miliarda jako zysk, rozdzielony po 600 f. st. na robotnika. Ponieważ zaś pracowano średnio 5 godzin dziennie, czyli 1500 na rok, przeto jedna godzina pracy dała 8 szylingów (około 4 rb.), zatem więcej, niż w niektórych krajach Europy wynosi przeciętny zarobek tygodniowy zwykłego robotnika. Pomimo to ceny prawie wszystkich artykułów były niższe. Cetnar pszenicy kosztował 6 szylingów (około 3 rb.), kilogram (21/4 f.) mięsa wołowego 1/2 szylinga (50 k.), garnitur ubrania wełnianego 20—30 sz. i t. d. Drogie były tylko niektóre przedmioty zbytku i wyroby ręczne. Bo chociaż u-kształceni i wyćwiczeni freilandczycy siłą i zręcznością przewyższają zdenerwowanych i wynędzniałych najmitów europejskich, nie mogą z nimi spółzawodniczyć w pracy stokroć tańszej. Ich przewaga zaczyna się dopiero tam, gdzie ciału i kościom ludzkim mogą prze — 268 — ciwstawić stalowe. „Niewolnicy, poruszani parą, wodą i elektrycznością, są tańsi, bo jeszcze mniej wymagają, niż robotnicy ,,wolnej" Europy, którzy jednakże potrzebują kartofli dla napełnienia swych żołądków i kilku łachmanów dla okrycia swej nagości, podczas gdy tamtym woda i węgiel zaspakaja głód, a trochę smarowidła podtrzymuje giętkość członków." Kto nie zamyka oczu na fakty, a nie otwiera ich na przesądy, ten dojrzy, że bogactwo narodów nie jest niczem innem, jak posiadaniem środków produkcyi, że ono bywa większe lub mniejsze zależnie od tego, czy te środki są obfite i potężne, czy też nieliczne i słabe, oraz że stopień ich zużytkowania odpowiada stopniowi spożycia. Gdzie mało się spożywa, tam się mało wytwarza i mało posiada się narzędzi produkcyi — tam musi być bieda. Bogactwo narodu jest uwarunkowane wysokością jego potrzeb. Musi on być syty, jeśli ma być płodny. Eobotnicy angielscy i amerykańscy jedzą mięso, dlatego Anglia i Ameryka używają więcej maszyn, niż Chiny i Rosya, których robotnicy karmią się ryżem i kartoflami. Ponieważ we Freilandzie spożywają oni całkowity wytwór swej pracy, przeto tyle zastosowywa się tam maszyn, ile inżenierowie wymyśleć ich mogą. Nic nie zdoła długo oprzeć się działaniu tego najwyższego prawa ekonomicznego. Produkcya istnieje wyłącznie dla konsumcyi i od niej zależy. ,,Gdyby jakiś swawolny chochlik — powiada Hertzka — w ciągu nocy całe nasze bogactwo, wszystkie nasze maszyny przeniósł do jakiegoś kraju europejskiego, ale nie zabrał z niemi naszych instytucyj społecznych, ów kraj nie byłby przez to ani o grosz bogatszy, niż przedtem." Widok i życie Freilandu jest odbiciem jego zamożności. ,,Wyobraź sobie — pisze jeden z przybyszów — czarodziejski ogród około stu metrów kwadratowych obszaru, w którym stoją dziesiątki tysięcy miłych, gustow — 269 — nych domków i setki bajecznie wspaniałych pałaców; dodaj do tego odurzającą woń wszelakich odmian kwiatów i śpiew niezliczonych słowików; wszystko to ujmij w ramy krajobrazu, jakiego w większym przepychu i ma-lowniczości nie posiada żadna część ziemi, a będziesz miał słabe wyobrażenie mojego zachwytu nad tem cudownem miastem (Edenthalem). Wewnętrzne urządzenia mieszkań posunięto do najdalszych granic wygody. Można być zupełnie obsłużonym, nie ruszając się z pokoju, tylko naciskając według potrzeby rozmaite guziki drutów elektrycznych. Naturalnie nikt nie trzyma dla siebie lokajów i pokojówek, lecz ich czynności spełnia dla każdego osobne stowarzyszenie, które posiada klucze od domów w swojej dzielnicy i którego członkowie uprzątają mieszkania rano przed obudzeniem się klientów lub też wezwani sygnałem, przybywają na szybkich maszynach. Zajęcia ich obliczone są według ceny godzin pracy. Każdy lokal posiada telefon. Wszędzie, odkręciwszy kran, można napuścić świeżego, ozonowanego powietrza. W pokoju stołowym znajduje się szafa: jedne jej skrzydło jest lodownią, drugie—kuchenką elektryczną, w środku między niemi przegroda ze zwyczajną temperaturą. Szafa ta ma, obok przednich drzwi, tylne, wychodzące na korytarz, przez które stowarzyszenie jadłodajne o naznaczonej porze ustawia niewidzialnie potrawy bądź przygotowane, bądź surowe, niewymagające wszakże wielkiego zachodu. Gmachy publiczne imponują swoim ogromem i wspaniałością. Cudem architektonicznym jest Pałac Ludowy, większy od Watykanu, zbudowany z białego i żółtego marmuru, siedziba wydziałów zarządu i zebrań przedstawicielskich. Więzień i szpitalów niema, bo niema zawodowych przestępców i biednych chorych. Wszyscy leczą się w domu, a cięższe operacye chirurgiczne wykonywane są w salach osobnego stowarzyszenia. Ponieważ praca ludzka jest tam rzeczą najdroższą, — 270 — więc konie prywatne utrzymywane są w stajniach stowarzyszenia transportowego, obsługiwanych przez maszyny, tak że jeden człowiek wystarczy na 50 sztuk. Teatry mieszczą do 10,000 osób, a zbudowane są w ten sposób, że dachy opierają się na kolumnach, przez które wchodzi świeże powietrze; siedzenia ułożone są amfiteatralnie i podnoszą się do znacznej wysokości; miejsca są tanie, najdroższe pół szylinga (około 25 kop.). Oprócz przeznaczonych dla opery, dramatu, komedyi, jest jeszcze w Edenthalu pięć teatrów pouczających, w których odbywają się wykłady naukowe z obrazami. Te są uczęszczane najliczniej. Kobiety ubierają się gustownie. Nie pożądają klejnotów, jak europejki, które ozdabiają się brylantami nie dlatego, że są piękne, ale dlatego, że drogie, że w nich tkwi cena wielu żywotów ludzkich. ,,Patrzcie, oto noszę na szyi talizman, któremu setki robotników musiały przez całe lata poświęcać najlepsze swe siły i którego władza mogłaby nawet was, podziwiających te ładne drobiażdżki, rzucić mi do nóg, jak niewolników na usługi wszystkim moim kaprysom. Patrzcie, stoję przed wami, jestem panią, która na fraszki trwonić może pieniądze, daremnie przez was pożądane dla zaspokojenia głodu." Tak przemawia do świata kolia brylantowa. Próżność nie ma dostępu do kobiet Freilandu. Ktokolwiek dla przystrojenia się nabyłby drogi klejnot, czyli włożył weń dużą wartość swej pracy, stałby się pośmiewiskiem za to, że wyrzekł się wielu przyjemności, ażeby sobie przypiąć kamień. ,,Byłby on podobny do oddającego swe życie za koronę, która przestała być symbolem władzy." Zdumiewający widok przedstawiają również pola Freilandu. We wszystkich czynnościach maszyny zastąpiły człowieka, który tylko dozoruje „swoich niezmordowanych niewolników żelaznych." Jeżeli godzina pracy jest miernikiem oceny, dlacze — 271 — go ona nie służy za jednostkę wartości i na co Freilandowi potrzebne są pieniądze? Zachodzi tu nieporozumienie — odpowiada pytającemu dyrektor Banku Centralnego. Przyznajemy pracy całkowity jej plon, ale nie sądzimy błędnie, że ona jest jedynem źródłem jego wartości, na którą składają się również inne czynniki (kapitał, siły i materyały natury). Ale gdyby nawet sama praca wytwarzała wszystko bez ich udziału, to i wtedy nie mogłaby być miarą, bo jej wartość ulega największym zmianom i wzrasta z każdym postępem uzdatnienia ludzkiego. Że zużyta na wyrób obuwia, tkanin, przedmiotów żelaznych i uprawę zboża jest równowarta, przekonywamy się dopiero z tego, iż wytworzone w tym samym czasie obuwie, tkaniny, przedmioty żelazne i zboże posiadają równą wartość w stosunku do ich stałej miary. Gdybyśmy je uznali za równowarte z tego tylko względu, że wyprodukowane zostały w jednakim czasie, bardzo łatwo wywołalibyśmy nadmiar obuwia, a niedostatek zboża lub odwrotnie. Z dniem roboczym, jako z miarą wartości, może gospodarować tylko komunizm, który utrzymania równowagi między popytem a podażą nie pozostawia jednostkom, lecz im ją narzuca, wskazując zajęcia i nie pytając nikogo o upodobanie do tej lub innej pracy. Tymczasem Freiland, jako organizacya, oparta na swobodzie osobistej, jest przeciwstawieniem komunizmu i dlatego potrzebuje takiego miernika wartości, którego siła zamienna podlegałaby możliwie najmniejszym wahaniom. Jest nim złoto, które najmocniej opiera się wpływom zewnętrznym. Lepszy lub gorszy plon pszenicy oddziaływa mocno na jej cenę; natomiast wartość złota w bardzo słabym stopniu zależy od większej lub mniejszej ilości wydobytego kruszcu. Gdyby zamknięto odrazu wszystkie jego kopalnie, nie odczulibyśmy różnicy w zapasie złota obiegowego; tymczasem jeden powszechny nieurodzaj zboża ujawniłby dotkliwy jego brak. To też freilandczycy zachowali pieniądze, wpro — 272 — wadzając do obliczeń miarę pracy tylko w tych wypadkach, w których z rosnącą jej wartością podnoszą się równolegle zamierzone wypłaty. Tak np. wysokość pen-syj i zapomóg społecznych musi odpowiadać wzrostowi wydajności pracy. Jak Freiland radzi sobie z procentem od kapitału? Nie zakazujemy go — wyjaśnia dyrektor — podobnie jak nie zakazujemy zysku pracodawcy i renty gruntowej. Ale ich u nas niema z tej prostej przyczyny, że nikt nie potrzebuje. Wolno każdemu założyć fabrykę i najmować robotników, ale naprzód musiałby im tyle płacić, ile otrzymywaliby w przedsiębiorstwach stowarzyszonych, a powtóre wcale nie znalazłby amatorów, którzy chcieliby się poddać jego komendzie. Podobnie dzieje się z odsetkiem od kapitału. Wolno wypożyczać na najwyższe procenty, tylko że nikt nie zgodzi się ich płacić, mając bezprocentowy kredyt. Sama niemożliwość wykonania czegoś jest dostatecznym zakazem. Procent zatem, zysk i renta giną z braku odpowiedniego podłoża, albo — mówiąc inaczej: one istnieją, tylko tracą swój odrębny byt, odłączony od zarobku i stapiają się z nim w nierodzielnym wytworze pracy. Czem Freiland zabezpiecza się od przesileń (kryzysów) ekonomicznych, wynikających z nadprodukcyi ? Tem, że ona jest niemożliwa. W początku, dopóki doświadczenie jeszcze nie ujawniło wszystkich potrzeb i dopóki one nie były ujęte w cyfry, zdarzały się nadmiary lub niedostatki wytworów. Ale odkąd wykończona organizacya pracy zaczęła działać prawidłowo, a urząd statystyczny rozciągnął nad nią ścisły dozór, możliwe są tylko drobne uchybienia w rachunku przewidywań, które zresztą objawiają się tylko w pojedyńczych gałęziach produkcyi. Nawet bankructwa dłużników nie są w stanie zachwiać budową ekonomiczną, gdyż wobec ogromu jej bogactw, nie posiadają wielkiej wagi. Freilandczyk daleko mniejszym kosztem, niż europejczyk opłaca dostatek i wygody, gdyż z wielu urządzeń społecznych (kolei, poczty, — 273 — telegrafu i t. d.) korzysta darmo. Wogóle skala jego życia jest nieporównanie większa. Tak np. zwyczajny majster, pracujący w stowarzyszeniu farbiarskiem, mieszka z rodziną w 7 pokojach. Jest to zupełnie naturalne : tu bowiem różnica zajęć nie zamienia się na tak jaskrawą różnicę stanowisk, jak w starym świecie. Wszyscy otrzymują to samo wykształcenie średnie; że zaś jeden z młodzieńców po ukończeniu szkoły został rzemieślnikiem, a drugi odbył jeszcze wyższe studya i został inżenierem lub lekarzem, to tylko dowodzi, że ten odkrył w sobie specyalne zdolności, których tamten w sobie nie dostrzegł. Tu pracy umysłowej oddawać się mogą tylko ludzie rzeczywiście do niej uzdatnieni, gdyż miernoty zginęłyby we spółzawodnictwie. W Europie, gdzie zaledwie drobna mniejszość posiada środki mate-ryalne do zdobycia wyższej wiedzy, nawet te miernoty i głupcy mają powodzenie. Bogaci nie mogą być wszyscy utalentowani; ponieważ zaś tylko oni — z nielicznymi wyjątkami — dostarczają pracowników umysłowych, przeto, pobłażliwie licząc, na dziesięciu studyujących wypada jeden zdolny; ponieważ zaś ten jeden nie wystarcza potrzebom, więc inni wypływają na wierzch i zaledwie dwóch lub trzech najgłupszych z tej dziesiątki tonie. Wielu uczonych europejskich, urodziwszy się we Freilandzie, byłoby dobrymi rzemieślnikami bez pretensyi do świecenia jako gwiazdy wiedzy. Zresztą ogólny poziom wykształcenia jest tu tak wysoki, że nawet robotnicy zajmują się wielkiemi zagadnieniami ludzkości, a pracy ręcznej od umysłowej nie oddziela przepaść. Dzisiejszy robotnik może jutro być wybrany przez swych towarzyszów na kierownika oddziału przemysłowego, czyli zamiast rękami pracować głową. Nieraz też zdarza się zmiana odwrotna — np. lekarz porzuca swój zawód i zostaje ogrodnikiem. Freilandczycy tak powszechnie uczuwają niechęć do zajęć wyłącznie umysłowych, że nawet ludziom na wyższych stanowiskach i urzędach Utopie.  18 — 274 — zapewniają możność oddawania się czasowo fizycznym czynnościom zawodowym. Naturalnie żadne granice klasowe nie istnieją. Do stopienia wszelkich żywiołów dopomagają tu wielce kobiety, które gdzieindziej głównie podtrzymują stanową odrębność. Wolne od starań o byt materyalny, poświęcają wszystkie swe siły udoskonaleniu etycznemu i estetycznemu. Zupełnie samoistne i niezależne od mężczyzny, w sobie samych szukają swej wartości. Europejki, należące do t. zw. „wyższych klas", odsuwają się od mniej szczęśliwych sióstr, bo instynktownie czują, że jedne i drugie mogłyby doskonale przejść wzajemnie na swe miejsca, zamieniwszy mężów, którzy im nadają znaczenie. Pani mogłaby zostać sługą, a sługa panią. Życie towarzyskie freilandczyków posiada naturalny wdzięk, niekłamaną szczerość i nieskrępowaną swobodę. W Europie jest ono maskaradą, w której wszyscy się oszukują, zebraniem wrogów, usiłujących pokryć nieżyczliwość względem siebie prawami grzeczności. Nie może być inaczej w społeczeństwie wyzyskiwaczów, w którem sprzeczność interesów stanowi regułę, a ich harmonia — wyjątek. Miłość bliźniego wymaga tu niezwyczajnej miary zaparcia się. Każdy też wie, że 9/10 z tych mizdrzących się masek natychmiast rzuciłoby się na siebie, gdyby je na chwilę opuściła tresura przyzwoitości. W takiem towarzystwie doznajemy podobnych u-czuć, jak wobec dzikich zwierząt, zamkniętych w klatkach menażeryi. Różnica polega tylko na tem, że tresura tygrysów, panter, niedźwiedzi i hyen dwunożnych jest doskonalsza, niż czworonożnych: te przesuwają się koło siebie z groźnym pomrukiem i z widoczną chęcią mordu, powstrzymywane od napaści jedynie batem pogromcy, podczas gdy tamte zaledwie nienawistnymi błyskami oczu lub innymi znakami zdradzają przyczajoną w ich sercach złą wolę. Tak daleko posunięto sztukę udawa — 275 — nia, że bywają chwile, w których hyena ludzka istotnie wierzy w uprzejmość swego szczerzenia zębów do tygrysa, a on mniema, że w jego mruczeniu kryje się miłość dla spółbestyj. Ale chwile te mijają szybko, zwykle zaś wszyscy są przekonani, że się znajdują śród wrogów, których tylko przymus powstrzymuje od tego, ażeby się w walce o żer chwycili za gardła. Przeciwnie freilandczycy są dla siebie szczerymi przyjaciółmi: nie potrzebują niczego przed sobą ukrywać, niczego wydzierać. Początkowo Freiland nie przyjmował do swego społeczeństwa przybywających z Europy analfabetów i nałogowych zbrodniarzów; ustaliwszy wszakże swą orga-nizacyę, otworzył dostęp wszystkim, gdyż w niej przetwarza i uszlachetnia najsurowsze i najgorsze żywioły. Nie wyłącza nawet starców i kalek, którzy zresztą napływają bardzo nielicznie. Obecnie nikt nie podlega badaniu, kim jest i co umie. Wolno mu wstąpić do wszystkich instytucyj, ale odrazu przekonywa się, że z nich nie może korzystać, nie umiejąc czytać i pisać. Dla tego rodzaju przybyszów założono osobne szkoły, w których oni nabywają niezbędnych wiadomości. Co do zbrodniarzów, to nie należy zapominać, że głównem źródłem przestępstw jest nędza i wymaganie od ludzi bohaterstwa. Stary świat żąda od nagich i głodnych, ażeby nie ulegali pokusie nakarmienia się i odziania, ażeby kochali tych, od których doświadczają wyzysku i niesprawiedliwości. Freiland nikogo nie wydziedzicza i nie krzywdzi: w niem więc złodzieje i mordercy nie wylęgają się, a ci, którzy do niego przyjadą z zewnątrz, nie mają żadnej pobudki i sposobności do postępowania dalej złą drogą. Nie wyrasta tu również nihilizm. Bezr względna bowiem równość jest maligną gorączki głodowej. Ludzie nie są równi, ani w swych potrzebach, ani w uzdolnieniach. Ale naturalne różnice między nimi są mniejsze, niż różnice w zamożności. Równouprawnienie — 276 — społeczne sprowadza je do właściwego stosunku. Dokonał tego ustrój Freilandu, który zdjął z człowieka dręczące troski, a zwłaszcza najstraszniejszą z nich, troskę o chleb powszedni i postawił go nie śród wrogów, ale śród przyjaciół. Nikt tu nie walczy z innymi; nikt ze swej nędzy nie czerpie podniet do wytężania energii; nikt nie może zbiednieć, bo nie może ani utracić, ani odstąpić swego udziału w bezmiernem bogactwie ogółu, a ta wiadomość daje wszystkim pogodę umysłu, nieznaną europejczykom. Jakże do należytego spełniania zadań tej organizacyi przygotowywa się materyał ludzki? Naprzód w o-grodach dziecięcych. Matki freilandzkie jednak wolą mieć małe dzieci przy sobie i tylko wychodząc z domu, posyłają je do tych zakładów. Następnie w szkołach elementarnych, czteroklasowych, do których chłopcy i dziewczęta uczęszczają łącznie. Naukę — oprócz pływania i fechtowania — prowadzą kobiety. Trzy razy tygodniowo odbywają się parogodzinne wycieczki do sąsiednich lasów i gór. W szkołach średnich uczniowie i uczennice kształcą się osobno pod kierownictwem składu nauczycielskiego swojej płci. Tu w większej mierze stosowane są ćwiczenia fizyczne, czemu wiele dopomaga położenie tych szkół na krańcach miast i niedaleko lasów. Młodzież męzka i żeńska odbiera jednakie wykształcenie, z tą tylko różnicą, że pierwsza dalej się posuwa w gimnastyce, a druga — w muzyce. Po opuszczeniu gimna-zyum idą one odmiennemi drogami. Dziewczęta albo uzupełniają naukę szkolną w domu rodziców, albo jako wychowanki umieszczają się na pewien czas przy jakiejś poważnej i światłej matce rodziny. Część zostaje nauczycielkami. Chłopcy rozpraszają się po wyższych zakładach, większość idzie do instytutów przemysłowych i kupieckich, w których rok lub dwa lata przygotowują się teoretycznie i praktycznie do jakiejś pracy specyal-nej. Przez te instytuty przechodzą wszyscy robotnicy — 277 — Freilandu. Ci, którzy chcą się oddać zajęciom umysłowym lub artystycznym, wstępują do uniwersytetów i aka-demij. We wszystkich tych uczelniach ciągną się dalej ćwiczenia fizyczne. Młodzież od 16 do 22 r., podzielona według miejsca zamieszkania na tysiące, powtarza je raz na miesiąc, pod kierunkiem wybranych przewodników. Raz do roku w każdym z 48 okręgów Freilandu odbywają się pojedyńcze i gromadne popisy gimnastyczne, fechtunkowe i strzeleckie przed sądem, złożonym ze zwycięzców zeszłorocznych. Wreszcie odznaczeni u-biegają się w osobnym turnieju o mistrzostwo, zapewniające tryumfatorowi wieniec i sławę, brzmiącą ,,od o-ceanu Indyjskiego do gór Księżycowych". Te długotrwałe ćwiczenia gimnastyczne i zapasy mają cel nietylko wychowawczy, ale także wojskowy. Ażeby nie stać się łatwym łupem jakiegoś państwa zaborczego, musiał Freiland pomyśleć o obronie i znalazł ją w fizycznem rozwinięciu i uzdolnieniu swej młodzieży. Posiada ona niezwykłą wytrzymałość i zręczność, umie posługiwać się wszelką bronią, strzelać z karabinów i armat, a ponieważ z 21/2 miliona młodych ludzi, władających orężem, wybrano dla wielkich igrzysk 2—300,000 najdzielniejszych, taki zastęp jest w pogotowiu i może odeprzeć każdą armię najezdną. Jakoż rzeczywistość stwierdziła tę rachubę: gdy negus abisyński wypowiedział wojnę, wojska jego zostały rozbite przez freilandczyków. Moralny skutek tego pogromu był olbrzymi. Organizacya Freilandu, przez dziesiątki lat uważana w starym świecie za nierozumną i naganną, stanęła nagle w innem świetle, gdy okazało się, że, wychowana w niej młodzież, dostarcza mężnych żołnierzy. Z tego faktu wyciągnięto wniosek, że przyznanie pracy całego jej wytworu jest możliwe i pożyteczne. Gorączkowy ruch o-garnął wszystkie umysły: chciano odrazu urzeczywist — 278 — nić to, co jednostkom wydawało się oddalonym ideałem, co wielu odsuwało ze wstrętem, na co masy nie zwracały uwagi. Państwa postępowe: Anglia, Francya, Włochy, które już dawniej usiłowały przygotować lud roboczy do swobody ekonomicznej, teraz zabrały się spokojnie do reformy i objawiły chęć porozumienia się z Frei-landem. Natomiast w konserwatywnych, zarówno europejskich, jak azyatyckich, wybuchły rewolucye, okrwawione mściwością ludu, zbuntowanego przeciw ciemiężcom i wyzyskiwaczom. Na szczęście Freiland stłumił te pożary swoją powagą i obietnicą wysłania delegatów dla zbadania potrzeb, udzielenia rad i okazania pomocy materyalnej. Mógł zaś zdobyć się na olbrzymią, wynoszącą 2 miliardy funt. st., bo na to pozwalały mu zapasy magazynowe. Dano tę sumę nie w pieniądzach, lecz w towarach, których połowę stanowiło zboże i które były bardziej pożądane, niż gotówka, gdyż w tak wielkiej ilości nie można ich dostać. Pomimo swych potężnych środków nie mógł Freiland być stałą opatrznością innych społeczeństw; ażeby więc ułatwić im przejście na drogę podobnego rozwoju i pokonać w nich istniejące jeszcze opory, zaproponował im zwołanie kongresu do Edenthalu. Myśl tę życzliwie i szybko wykonano: 68 narodów przysłało do stolicy kraju wolności 425 delegatów, którzy łącznie z 12 miejscowymi na 4 posiedzeniach wypowiedzieli szereg mów, będących odpowiedziami na cztery pytania: 1) dlaczego przedtem nie zorganizowało się takie społeczeństwo; 2) czy powodzenie Freilandu zależy od szczególnych jego warunków, czy też możliwe jest we wszelkich; 3) czy nędza nie jest koniecznością natury i czy jej usunięcie nie sprowadziłoby przeludnienia; 4) czy instytucye sprawiedliwości ekonomicznej dadzą się wprowadzić wszędzie i w jaki sposób? Poglądy były rozmaite z przewagą na korzyść zasad Freilandu. W treść swej opowieści wstawił autor jeszcze kilka — 279 — scen miłosnych bez wewnętrznego z nią związku i bez wartości artystycznej. Mają one świadczyć, że w „Dolinie Rajskiej" Adamowie i Ewy kochają się wzniośle. Zajęliśmy się utopią Hertzki szczegółowiej, gdyż ona składa się z drobiazgowych obliczeń i przedstawiona w ogólnych zarysach byłaby całkiem niezrozumiała. Jest to fantazya przemysłowo-kupiecka, osnuta na księgach handlowych, utkana z cyfr, nadających jej pozory ścisłości i mocy. Nie możemy tu sprawdzić wszystkich jej twierdzeń techniczno-ekonomicznych; nie możemy rozbierać ani samochodu, poruszanego siłą elastycznej sprężyny i zastępującego powóz konny, ani innych maszyn, ani rachunków, wykazujących miliardowe dochody Freilandu; wystarczy nam kilka przykładów, a zwłaszcza ocena głównej podstawy przedsięwzięcia. Ażeby je wcielić w kształty rzeczywiste, musiał Hertz-ka rozwiązać trzy zagadnienia: 1) skąd wziąć środki na założenie podstaw i uruchomienie produkcyjnych sił nowego społeczeństwa; 2) jaki mu nadać ustrój, który by pozostawiał zupełną swobodę jednostce, a jednocześnie uniemożliwiał jej wyzyskiwanie i krzywdzenie innych czyli, jak pogodzić indywidualizm z komunizmem i 3) jak zabezpieczyć tę organizacyę społeczną z zewnątrz. Pierwszą trudność pokonał fikcyą Międzynarodowego Towarzystwa bezinteresownych ideowców, którzy dali na ryzykowną próbę kilka milionów rubli w bezprocentowej pożyczce nieznanym i z całego świata zebranym ludziom, poręczającym jedynie swoją wolą bezpieczeństwo zaciągniętego długu. Że niektórzy z tych szlachetnych dobroczyńców byli również członkami kolonii afrykańskiej nie powiększa to prawdopodobieństwa takiej ofiary. Przypuśćmy jednak, że tych milionów jakiś cud dostarczył; czy można poważnie wierzyć, że osadnicza zbieranina nawet po paroletnich szamotaniach, w których traci znaczną część funduszów, zewrze się w do — 280 — skonały mechanizm społeczny i że przyniósłszy pojęcia i nawyknienia własności, wyrzecze się jej w stosunku do ziemi i narzędzi produkcyi? Zaiste niewiele upłynęłoby czasu, kiedy uczestnicy stowarzyszeń przemysłowych Freilandu postanowiliby, że przyznają sobie wyłączne prawo do ich majątku i że niem dzielić się z nowymi przybyszami nie myślą. A wtedy te stowarzyszenia zamieniłyby się na zwyczajne kooperatywy i nadały całemu społeczeństwu ustrój, odpowiedni ich interesom, czyli kapitalistyczny, tylko zreformowany ograniczeniem wyzysku indywidualnego. Hertzka chce zatamować powrót dawnych form zapomocą pajęczynowe subtelnej, ale pajęczynowo wątłej teoryi własności, która jest pomysłem scholastycznym. Każdy — powiada on — rozporządza dobrowolnie swoją własnością za życia i po śmierci... Ale nikt nie może ani dopuszczać innych do spół-własności domu, ani go wynajmować, ani na wyznaczonej mu przestrzeni budować więcej, niż jeden. W przeciwnym razie traci prawo do użytkowania z niej, podobnie, jak traci je do miejsca w wagonie, na którem by chciał umieścić swoje pakunki lub obok siebie innych pasażerów. Wtedy oddany mu grunt zrzuca z siebie przywilej wyłączności i przechodzi do ogólnej masy ziemi niczyjej. Moim bezwzględnie jest tylko dom, który mogę sprzedać, darować lub przekazać w spadku; ale mojem jest również prawo korzystania z ziemi, na której on stoi i wraz z nim wolno mi ją także sprzedać, darować lub przekazać w spadku. A jeżeli ja i moi potomkowie będziemy przestrzegali warunków posiadania, to możemy zachować nadany mi grunt na wieki wieków. Co nas to obchodzi, że tytuł jego własności nie jest zapisany na nikogo? Czem od niej różni się wieczysta służebność? Jakimś nikłym, ledwie uchwytnym odcieniem, który tak krępuje, jak np. wiara, że ziemia jest własnością stwórcy, a ludzie są tylko jej użytkownikami. Ale nawet, jeżeli przeprowadzimy wyraźną granicę — 281 — pomiędzy prawem użycia i nadużycia jakiejś rzeczy, które określa własność zupełną, a prawem tylko użycia, które określa niezupełną, dzierżawną, to i wtedy nie można powiedzieć, ażeby ziemia we Freilandzie była,,bez pana" (herrenlos). Bo przecie ktoś musi nią zarządzać, rozdawać, przyznawać, ochraniać przeciw samowoli jednostek lub stowarzyszeń. Żadna grupa ludzi — słusznie dowodzi Kleinwachter — nie chciałaby uprawiać, obsiewać, obsadzać lub zabudowywać kawałka gruntu, nie mając rękojmi, że jutro nie przyjdzie inna, która go zajmie dla swoich celów. Musi więc ktoś dać jej tę gwarancyę i ubezpieczyć ją w posiadaniu. A kto może to zrobić? Tylko ogół, państwo. Skoro zaś ono jedynie posiada tę moc i ono pobiera opłatę czynszową, ono też jest faktycznym właścicielem ziemi. Chociaż Freiland jest związkiem stowarzyszeń, dopuszcza istnienie przedsięwzięć indywidualnych. Hertz-ka zapewnia, że ostatnie nie mogą się rozwinąć i wytrzymać spółzawodnictwa z pierwszemi, gdyż nikt nie sprzeda swej pracy taniej w najmie u kogoś, niż za nią otrzymuje jako członek w stowarzyszeniu, a zatem przedsiębiorca prywatny nie może osiągnąć korzyści z wyzyskania robotników. Jest to kiełzno, ale bardzo kruche. Nie należy bowiem zapominać, że przy założeniu „państwa sprawiedliwości społecznej" jednostki na równi ze stowarzyszeniami dostały przywilej użytkowania w żądanej, nieraz znacznej mierze z naturalnych środków produkcyi, że wytężonym trudem i staraniami podniosły ich wartość, że dzięki jej mogą taniej wytwarzać, a dzięki swej obrotności korzystniej zbywać swoje towary. Jeden np. z kolonistów objął w posiadanie zbocze góry z wystawą południową, które obsadził winem. Podobnego pola blizko niema. Nadto umie on tak ciąć i nawozić swoją plantacyę, że doprowadza krzewy do nadzwyczajnej płodności, a jagody do szczególnego smaku. O ile oprócz swej rodziny potrzebuje najemników, — 282 — płaci im według stopy zarobkowej stowarzyszeń, posiadających winnice gorsze i dzielące swój dochód między większą liczbę członków. Czyż on nie może z niemi spół-zawodniczyć? Ktoś drugi opanował wodospad, który darmo dostarcza siły mechanicznej jego fabryce; ktoś trzeci wyrabia doskonałe pachnidła w sposób, jemu tylko wiadomy, nienadające się do naśladownictwa i monopolizujące dla siebie rynek. Wypadków tego rodzaju możnaby przytoczyć nieskończoną ilość, a wzięte w sumie stanowiłyby niemałą przeciwwagę dla produkcyi stowarzyszeń i utrzymałyby nadal obok nich stary system wyzysku kapitalistycznego. Hertzka zasłania to niebezpieczeństwo fantastycznymi obrazami i cyframi, w których rzeczywistość traci nawet swoje konieczne rysy. Wszystko we Freidlandzie jest tak doskonałe, że maszyny działają bez huku i turkotu, do żadnej roboty brudzącej człowiek się nie dotyka, wszędzie panuje „arystokratyczny komfort". Gdyby Hertzka odsunął te widoki w odległą przyszłość, możnaby się na nie zgodzić, bo rozwój nie ma kresu. Ale on je umieszcza, w obecnych warunkach; mniema, że ,,stoimy na progu nowego, szczęśliwego wieku i że przekroczenie go zależy tylko od naszej wiedzy i woli"; uważa swą książkę ,,nie za twór fantazyi, lecz za wynik poważnego i trzeźwego namysłu, gruntownego badania naukowego," a tak wierzy w jej realizm, że domaga się, ażeby ,,jej wewnętrznej prawdziwości nie ograniczono do ekonomicznych i moralnych zasad i motywów, lecz rozciągnięto ją do ich widowni zewnętrznej." Innemi słowy: według niego nie tylko możliwa jest dziś już organizacya Freilandu, ale możliwe jest założenie go w Afryce. Dlatego wprowadza swoje państwo fikcyjne w stosunki z istniejącemi; dlatego każe mu odgrywać rozstrzygającą rolę w ich losach i nadawać kierunek wypadkom bieżącym; dlatego zwołuje kongres powszechny do Edenthalu. Ale właśnie to związanie rzeczywistości z urojeniem jest najsłabszą stroną — 283 — jego utopii, bo pozwala sprawdzić jej przydatność i wykryć fantastyczność nawet w tych podporach, na których ona głównie się trzyma — w cyfrach. Już w poprzedniem swojem dziele: Prawa rozwoju społecznego*),które zbłąkało Bebla, a w którem usiłował dowieść, że najwyżej dwudziesta część rozporządzalnej siły roboczej, zaopatrzonej w tegoczesne środki produkcyi, wystarczyłaby dla zaspokojenia potrzeb spożywczych całego państwa austryackiego — zdradził on skłonność do urojeń rachunkowych, któremi osnuł Freiland. Hertzka nie podważył, jak inni utopiści, głęboko te-goczesnego systemu wychowania. Poprawił je zaledwie o tyle, że przeprowadził całą młodzież obu płci przez szkołę średnią i że podniósł do wysokiej miary obowiązkowe ćwiczenia fizyczne. Były one mu potrzebne dla usunięcia trzeciej wielkiej trudności — zabezpieczenia państwa z zewnątrz. Wy gimnastykowani i wykształceni w użyciu broni uczniowie mają stanowić doskonały materyał wojskowy, gotów każdej chwili do utworzenia potężnej armii. Trzeba dużej naiwności, ażeby uwierzyć w sprawność takich żołnierzy i w ich zwycięstwo nawet nad zastępami negusa abisyńskiego. Hertzka wymaga od czytelnika wiary jeszcze większej, mianowicie w to, że freilandczycy w ciągu paru tygodni zbudowali kilkadziesiąt statków wojennych, które zniszczyły flotę nieprzyjacielską. Tak szybko i łatwo odbywają się kampanie tylko w bardzo prostodusznych bajkach. Z równą szybkością i łatwością wydobywa autor w ciągu paru miesięcy z kasy Freilandu 2 miliardy f. st. dla ratowania państw europejskich. Rachunek tej pomocy doskonale wykazuje moc rusztowania cyfrowego, na którem Hertzka oparł swoją budowę. Dla dźwignięcia np. Ro-syi z ruiny rewolucyjnej wyznaczono 285 milionów f. st., które posłano jej nie w pieniądzach, lecz w pro *) Die Gesetze der sozialen Entwickelung, 1886, str. 45—61. — 284 — duktach: w pszenicy, wełnie, żelazie, miedzi, drzewie (!) i t. p. Otrzymawszy ten zasiłek, ,,spustoszony kraj nie cierpiał żadnego niedostatku i po kilku miesiącach cieszył się takim dobrobytem, o jakim niedawno jeszcze nie marzył." Bogowie nie dokonywają cudów prędzej. We wszystkich utopiach straszy jedno widmo—przeludnienie. Ludzkość mnoży się w niedoli, a w szczęściu rozmnażać się będzie jeszcze bardziej. Hertzka spostrzegł duch Malthusa, ale nie znalazł w swej wyobraźni sposobu odpędzenia go. Oddał więc tę sprawę najlepszej gospodyni życia—naturze. Wyśmianoby tego — mówi on — który by przypuszczał, że wobec bezmiernej płodności śledzi zbraknie dla nich pożywienia w morzu. Tem mniej obawiać się tego trzeba dla ludzi. Walką o byt rządzi prawo, według którego wywołuje ona, rozwija i utrwala w istotach żywych cechy dla ich gatunku pożyteczne, a niszczy szkodliwe. Ponieważ przymiot nie-rozmnażania się aż do granic środków żywności jest nietylko pożyteczny, ale konieczny dla każdego gatunku, przeto nie troszczmy się o przeludnienie. Ono nigdy nie nastąpi, bo jest dla rodzaju człowieczego zgubne. Zaiste, bardzo nikła pociecha. Hertzka wygłasza ją ustami naczelnika zarządu freilandzkiego z taką stanowczością, jak gdyby mówił o prawie spadania ciał w próżni, a nie o regule przyrodniczej, dość niepewnej, a w każdym razie ograniczonej mnóstwem wyjątków. Różnica pomiędzy łatwością dostrzeżenia wad, gwałtów i krzywd obecnej cywilizacyi a trudnością wymyślenia idealnego układu stosunków ekonomiczno-moral-nych, odbija się bardzo wyraźnie w różnicy wartości pomiędzy krytyczną a pozytywną stroną wszystkich utopij. Występuje ona również we Freilandzie. To, co w nim czytamy o grzechach dotychczasowej „niesprawiedliwości społecznej" jest słuszne; ale to, co on nam opowiada o cnotach przyszłej sprawiedliwości—jest przeważnie — 285 — wątpliwe. Gdy odsłania z szyderstwem próchno podpór dzisiejszego systemu, który, uświęcając własność, wydziedzicza z niej 99/100 ludzi i pozostawia im tylko powietrze ; który, uświęcając wolność, zakuwa masy ludu roboczego w kajdany głodu, wtedy przekonywa nas istotnie, że taka budowa długo trwać nie może i nie powinna. Ale gdy nam ukazuje własną, widzimy, że ona ma papierowe ściany. Mimo, że Hertzka związał swoją utopię z istniejącym układem stosunków ludzkich; mimo, że wybrał dla niej miejsce; mimo że jej plan wypełnił bardzo szczegółowemi obliczeniami; mimo że w nim wykazał olbrzymie korzyści—nie znalazł amatorów, którzy by sprobowali ją urzeczywistnić, podczas gdy fantastycz-niejsze i radykalniejsze pomysły Fouriera lub Cabeta wcielano w życie. Ma jednak Freiland poważne znaczenie. Naprzód jest on tworem ekonomisty, którego wiedza nadaje wielu wywodom i uwagom istotną wartość. Powtóre cyfrowe zbilansowanie przedsięwzięcia pozwala dokładniej ocenić możliwość jego wykonania, niż pomysły, wyrażone zarysami ogólnymi. Wreszcie — o czem głównie pamiętać należy — Hertzka postawił zagadnienie nowej organizacyi życia w odmiennej postaci. Prawie wszyscy utopiści rozwiązywali je w ramach komunizmu; on zaś usiłował je rozwiązać w warunkach indywidualizmu. W jego zadaniu formułuje się ono tak: u-kształtować życie społeczeństwa w ten sposób, ażeby w równym rozkładzie praw, obowiązków i korzyści zachowała się zupełna niezależność i swoboda jednostki. Chociaż on nie rozstrzygnął tego najtrudniejszego zagadnienia ,,sprawiedliwości społecznej", trzeba mu to poczytać za wielką zasługę, że je wydobył z marzeń ludzi, którzy, pragnąc szczęścia ogółu, obawiają się ujarzmienia jednostki i którzy w komunizmie przewidują zagładę człowieka dla dobra ludzkości. Jest to właściwy rdzeń sprawy, nad nim też głównie pracuje dziś i pracować będzie utopizm myśli ludzkiej. — 286 — XV. OPOWIADANIA Z PRZYSZŁOŚCI. MERCIER. LASSWITZ. HAY. BELLAMY. Dzieła Hertzki, Tarbouriecha i Grave'a są ostatniemi utopiami społecznemi. Częścią wyprzedzając ją, częścią spółcześnie powstała grupa obrazów utopijnych, które nie wniosły żadnej nowej zasady do układu stosunków polityczno-ekonomicznych i przyjęły obecnie istniejący lub zmieniony socyalistycznie, ale przekształciły spółżycie ludzi zapomocą nadzwyczajnych odkryć i wynalazków. Grupa ta łączy się również tym rysem wspólnym, że zawiera sny lub wizye na tle określonej epoki w przyszłości. Pomysły tego rodzaju nie są bynajmniej świeże. Pierwszym mi wiadomym jest dziełko Ludwika Merciera p. t. Rok 2440.*) Jego bohater, zasnąwszy, budzi się po 670 latach i spostrzega wielkie zmiany, jakie zaszły w ciągu tego czasu. Paryż ma szerokie ulice, Bastylia znikła, prochownie usunięte za miasto, Sorbona nie jest już areną sporów scholastycznych, chirurgia stała się nauką samodzielną, metafizykę zastąpiła fizyka, we Włoszech panuje cesarz, papież zeszedł na stanowisko biskupa rzymskiego, w Rosyi poddaństwo zniesione, Japonia otworzyła się dla cudzoziemców i przyswaja sobie w przekładzie dzieła europejskie, w Polsce panuje król i t. d. Niektóre z tych proroctw już się spełniły, inne nie spełnią się nigdy. Wątpić np. można, czy XXV w. będzie Francyą rządził monarcha, nieograniczony w robieniu dobrze, a ograniczony w robieniu źle, który będzie przez trzy dni w roku umartwiał się i pościł. Dopiero w sto lat po tym utworze ukazały się Obrazy przyszłości Kurda Lasswitza, sięgające jeszcze *) L'an deux mille guatre cent quarante. Reve s'il en fut jamais, 1771. — 287 — dalej, bo aż w stulecie 24 i 39. Już w r. 2371 ziemia jest zajęta pod kulturę, skutkiem tego domy wznoszą się na wysokich słupach, chodniki znajdują się na gale-ryach, a żegluga powietrzna zastąpiła ziemską. Przestwór roi się od fruwających statków, które osiągnęły taką szybkość, że ludzie z Niemiec jeżdżą na krótką wycieczkę do wodospadu Niagary i powracają tego samego dnia, jedzą pomarańcze „zerwane przed godziną w Sardynii" i łabędzie ,,wczoraj zastrzelone bronią elektryczną w Nowej Ziemi." Oprócz naturalnych pokarmów, ludzie posilają się chemicznie wytworzonemi pigułkami pożywnemi. Samopiszący telegraf przynosi co chwila wiadomości ze wszystkich punktów globu. Jednym z oryginalniejszych wynalazków tej epoki jest „odo-dion" — fortepian węchowy, z którego po naciśnięciu klawiszów zamiast dźwięków wydobywają się i mieszają w akordach rozkoszne wxmie. Istnieją osobne przybytki „odoratoria", w których odbywają się koncerty pach-nidłowe znakomitych artystów. „Gdy doprowadzono muzykę do takiej doskonałości —• mówi autor — że już ucho nie mogło jej znosić, zwrócono uwagę na zaniedbany nos." Ale i ta sztuka tak dokuczyła sąsiadom, jak niegdyś gra na fortepianie. Chociaż ludzkość ma mowę powszechną, niemcy jednak wyrażają „słodkie dźwięki" w swoim języku. Wiek 39 posunął się dalej, głównie w kierunku wynalazków technicznych. W tym okresie zniknęły niektóre dawne lądy, a wynurzyły się z morza nowe, zwłaszcza w okolicach podbiegunowych. Powstała przytem nowa „rasa arktyczna". W wychowaniu nastąpił zupełny przewrót. Najważniejszą dźwignią oświaty jest „szkoła mózgowa". Systemat pedagogiczny polega w niej na tem, że dzieci z początku przez dwie, później przez trzy *) Bis zum Nullpunkt des Seins gegen das Weltgesetz. Bilder aus der Zuhunft, wyd. trzecie 1874. Pierwsze szkice wyszły 1871. — 288 — godziny dziennie poddane są działaniu prądów galwanicznych, przepuszczanych przez części mózgu, wymagające ukształcenia oraz że zapomocą delikatnych środków chemicznych wywoływany i kontrolowany jest wzrost i ruch komórek w korze mózgowej. Dzięki tej metodzie dzieci dziewięcioletnie są tak umysłowo dojrzałe i doświadczone, jak dawniej ludzie starzy. Jest ona tak ścisła, że dyrektor szkoły pisze następujący list do pewnego ojca: ,,Według prawa rozporządza pan trzecią częścią kory mózgowej swego syna; z tego względu może pan żądać przyzwyczajenia jej komórek do szczególnych wypadków napięcia, kierunku i ruchu. Trzecia część, jak panu wiadomo, musi być pozostawiona synowi dla wykształcenia jego funkcyj mózgu. Trzecia wreszcie, według ustawy szkolnej, winna być spreparowana w zakładzie publicznym dla ogólnego wychowania. Proszę o łaskawą odpowiedź, do jakich umiejętności mamy mózg przygotować ?" Wynaleziono także „psychokinat", czyli ,,organek mózgowy", który umożliwia działanie na świadomość, bez pośrednictwa zmysłów. Tym sposobem uniezależniono człowieka od energii zmysłowej, która uwrażliwia jego czucie, słuch, wzrok, smak i węch. Przyrząd ten w swej pierwotnej postaci, podobny do grającej tabakierki z walcem, nabijanym sztyftami, który można zmieniać dowolnie, kładzie się na głowę. Nie przeszkadza on w zajęciach tak, jak np. palenie cygara, gdyż działa tylko na pewne ośrodki mózgowe, nie dotykając innych. W najbliższym okresie czeka ludzi taka przemiana, że te czynności, zadania i organy, które są złączone w każdej jednostce, będą rozdzielone w różnych, czyli że będą ludzie myślący, czujący, pracujący i t. d. Skutkiem pokrycia domami całej kuli ziemskiej rozwinęła się nadzwyczajnie żegluga w powietrzu. Oprócz wielkich statków używane są w niej pływaki powietrzne, zrobione z nowego ciała (chresimu), które z lekko — 289 — ścią łączy przezroczystość szkła i giętkość kauczuku. Przyrząd taki składa się z dzwona, który utrzymuje jeźdźca w równowadze; z przodu ścięty klinowato, z boków ma dwa strzemiona dla oparcia nóg, z tyłu szrubę, poruszaną płynnym tlenem. Pływanie w powietrzu należy do nauki szkolnej, a sprawność w tej sztuce nie tylko jest oznaką dobrego wychowania, ale warunkiem powodzenia w życiu. Udoskonalenia w komunikacyi napowietrznej pobudziły ludzi do usiłowań zawiązania stosunków z innemi planetami. Poczyniono próby porozumiewania się z mieszkańcami Marsa, a nawet zawiązano towarzystwo dla eksploatacyi kopalń złota na księżycu. Ważnym wynalazkiem tej epoki jest płyn (diaphot) którym natarte ciało staje się niewidzialnem. Oziębiwszy wnętrze ziemi, przebito ją na wylot tunelem. Pod oceanem znajduje się miasto i czarodziejskie groty. Wszystkie te cuda techniki związane są paroma opowieściami miłosnemi. Najgłówniejsza z nich opisuje szaloną pogoń odtrąconego wielbiciela za kobietą, która napojona diafotem, tracąc przezroczystość, ucieka owym tunelem i oblatuje na maszynie powietrznej ziemię z szybkością 250 metrów na sekundę. Trzeba przyznać, że Lasswitz w możliwościach ulepszeń technicznych obraca się bardzo zręcznie. Ale też tylko śmiałymi pomysłami w tej dziedzinie wyczerpuje się jego wyobraźnia. Bliżej ona krąży świata bajki, niż utopii, częściej też żartuje, niż uczy. Nie zawsze przytem wiadomo, która z tych intencyj kieruje piórem autora. I gdyby nie zapewniał w przedmowie, że obok uciesznego ma poważny zamiar, możnaby mniemać, że mu chodziło o fantazyjny figiel. Trudno za coś innego uważać jego fortepiany węchowe, organki mózgowe, oklaski, wyrażane zapomocą otwierania i zamykania parasol ów, gazety, wydawane co godzina i inne koncepty. W jednym kierunku wszakże ta bajka dojrzała przyszłą Utopie   19 — 290 — rzeczywistość z oddali kilkudziesięciu lat: mianowicie opanowanie atmosfery przez żeglugę napowietrzną. Jeszcze więcej cudów opowiada nam,, głos potomności" Wiliama Delisle'a Haya p. t. Za trzysta lat*). W r. 2180 Patrick Maepherson, profesor uniwersytetu w Lon-dinova, stolicy stanu Atlantis, zaznajamia słuchaczów z dziejami ludzkości, zaczynając od r. 1880. Pierwszą uderzającą zmianą jest. ogromny przyrost zaludnienia ziemi, które z 11/2 miliarda podniosło się do 128, czyli z 24 osób do 2415 na milę kw. lądu. Największą płodność okazały ludy słowiańskie. Chciwość posiadania ziemi i odczucie potrzeby powszechnego braterstwa — dwie te siły utorowały drogę socyalizmowi, który podminował podstawy państw, a pierwsza runęła pod jego naciskiem W. Brytania. Stany Zjednoczone Am. Półn., stając w obronie Irlandyi, ogłosiły blokadę portów angielskich. Brak mąki i mięsa — zwłaszcza że Rosya prowadziła wojnę z Niemcami — wywołał głód i zaburzenia wewnętrzne. Przemysł i handel zamarły, kolonie odpadły, okręty i przybory wojenne musiały być sprzedane, znaczna część ludności wyemigrowała, pozostała wróciła do rolnictwa. Anglia zeszła na stanowisko Danii lub Holandyi. Tymczasem całą Europę ogarnęła burza wojny, w której stosowane środki doprowadzono do najwyższego stopnia mor-derczości. Wynaleziono podziemny torpedowiec, który przy obsłudze dwunastu ludzi mógł zniszczyć całą fortecę i obóz nieprzyjacielski, oraz pocisk elektryczny (Chi-cago bullet), który zabijał wszystko w promieniu kilku wiorst. Ażeby powstrzymać rzeź, która trwała 20 lat i pochłonęła 10 mil. żołnierzy, ogłoszono rozejm powszechny. Wtedy socyalizm wyszedł z ukrycia i podjął rolę zbawcy świata. Nastąpił okres pokoju, w którym ludzkość zorganizowała się odmiennie. Na czele jej stanął „Kongres federalny", inaczej zwany „Parlamentem *) Three hundred years hence, or Voice from Posterity, 1881. — 291 — ekumenicznym". Granice państw zostały zniesione. Europa, Rosya azyatycka, Azya mniejsza, Egipt, Afryka i Ameryka północna i południowa, Australia, część Po-linezyi, Indye angielskie, Persya, Arabia, Japonia — utworzyły ,,narody zrzeszone", resztę stanowiły ,,niższe rasy". Powoli zatarły się różnice mowy, praw i obyczajów, a fale ludzkie przepływały ciągle po rozmaitych krajach. Na początku XX stulecia (czyli obecnie lub wkrótce) świat jest już przetworzony. Narody zmieszały się, z ich połączeń powstały nowe typy z przewagą pierwiastków anglo-saskich. Praca wytwórcza rozwinęła gorączkową działalność, wychowanie dzieci zostało udoskonalone, własność ziemi uporządkowana społecznie, podatki zastąpione opłatą według możności na potrzeby rządu, sztuki i nauki rozkwitły, warunki życia dogodziły wszelkim potrzebom, chęć pomnożenia bogactw rodziła coraz nowe zdobycze, wszystkich napełniło zadowolenie. Wynaleziono maszyny elektryczne do ogrzewania, inne— do oczyszczania miast z tumanów kurzu. Torpedowiec wojenny wskazał sposób wwiercania się w głąb ziemi. Przerzucono kolej żelazną przez Ural i stepy syberyjskie, zalano Saharę, opanowano nie tylko ziemię i wodę, ale też powietrze dla celów komunikacyi. Najważniejszą zdobyczą naukową i praktyczną było odkrycie siły bazylicz-nej (basilicity), albo bazyliko-magnetycznej, która zawiera w sobie wszystkie inne, rządzące zarówno światem życia, jak materyi. Dzięki jej zbudowano statek podwodny (szczegółowo opisany przez Haya), który może się poruszać w morzu ze swobodą i zwinnością ryby, a szybkością 150 węzłów. Umieszczona na jego przedzie lampa elektryczna oświeca toń w wielkim kręgu. Podróżni wychodzą z niego w ubraniu nasyconem siłą bazylicz-ną na dno, gdzie uprawiają rośliny, których włókna służą do wyrobu pysznych tkanin, barwników, lekarstw i t. p. Na podobieństwo dawnych dzwonów nurkowych zbudowane zostały tam olbrzymie kopuły, pod któremi stoją domy — 292 — i żyją ludzie, niewracający przez całe lata na ziemię. Światła, ciepła i powietrza dostarczają im maszyny, pożywienia — ogrody morskie. W północnej części Atlantyku istnieje taka osada Krakenburgh z ludnością stu-tysiączną pod kopułą 1200 stóp wysoką: ruch tam wielki, z weAvnętrznego basenu wypływają na zewnątrz statki, które wywożą ludzi i towary na powierzchnię morza, światło dzienne, domy śród ogrodów, w których rosną bujnie pomarańcze, cytryny, magnolie, kwiaty. Głównym materyałem budowlanym jest koralla, nowa mieszanina nadzwyczajnej mocy. Wznoszą się jednak wielopiętrowe gmachy z śnieżnobiałego glinu, z czerwonego i żółtego albronzu, z muszli perłowych. Po za kopułą znajdują się rozmaite hodowle roślin, mięczaków i innych tworów morskich. Do tych miejsc odbywają się wycieczki, w których nie brak nawet flirtu na migi i szeptów miłosnych zapomocą drutów telefonicznych, łączących hełmy. Ta sama siła bazyliko-magnetyczna, która pozwoliła człowiekowi zapuścić się w głąb oceanu, otworzyła mu Avnętrze ziemi. Zaopatrzony w nią wóz, zbudowany z mieszaniny chemicznej w kształcie śpiczastej z obu końców rury, mieszczący w sobie 30 osób, wbija się w skorupę ziemską, rozpierając jej masę i zobojętniając żar jądra, który zresztą gromadzi się w pieczarach, niezbyt oddalonych od powierzchni. Żar ten zużytkowano dla otrzymania elektryczności, magnetyzmu i ciepła, rozprowadziwszy go kaloryferami po wielkich przestrzeniach. Nad jego zbiornikami zaś pobudowano miasta. Oprócz pieczar ognistych istnieją w łonie ziemi inne, w których pozakładano kolonie, wsie i miasta, a mieszka tam około 20 milionów ludzi. Wnętrze globu podzielone jest również na stany. Do Argenty, stolicy stanu Sonoria, otwiera się droga podziemna ogromną bramą w dawnych górach Atlasu, przy której wre gorączkowy ruch ładowanych i wyładowywanych statków powietrznych. Przed odejściem — 293 — wozu w głąb rozlega się elektrogłos, zawiadamiający o jego kierunku i kresie, a jednocześnie te same wyrazy odbijają się na świetlistej tarczy zegaru. Wóz posuwa się z szybkością 150 wiorst na godzinę, biegnie zaś przez tunele i zaludnione pieczary. Ta, która stanowi część stanu Sonoria, kąpie się w blasku, gdyż migotliwe światełka sklepienia dają jej prawie słoneczną jasność. Ar-genta, rozłożona na gruncie poszarpanym, ma domy piękne i wygodne, budowane ze srebra, którego tam jest wielka obfitość. Widać śród nich najrozmaitsze style: grecki, chiński, turecki, szwajcarski, germański. "Właściwość niektórych metali pochłaniania światła i fluorescen-cyi została znakomicie zużytkowana w ozdabianiu domów i tkanin. Wogóle przemysł zaspakaja najwybredniejsze potrzeby. Roślinność, dzięki wilgoci i ciepłu bogata. Hodują szczególnie wiele odmian grzybów, które zastępują pożywienie mięsne i których miliony ton wysyłają na powierzchnię ziemi. Odpowiednio udoskonalono żeglugę powietrzną. Ważnym jej środkiem stał się nowowynaleziony gaz, lucegen, nadzwyczajnie lekki, prężny i zmniejszający swą objętość pod wpływem prądu elektrycznego. Napełnione nim balony mogłyby być pokrywane mocniejszemi tkaninami i unosić daleko większy ciężar, niż dawne. Zbudowano płaskie łodzie lucegenostaty, opatrzone workami luce-genu, który po rozprężeniu się unosi je w powietrze. Dzięki sile bazyliko-elektrycznej zaczęto budować trzy rodzaje statków powietrznych: alamotory, małe, oparte na zasadzie lotu ptaków, używane do nizkich wzniesień; spiralomotory, poruszane zapomocą szruby lub wachlarza siłą ciepła i elektryczności; zodyomotory, ogromne, mieszczące po tysiąc ludzi i tyleż wagi ładunków z ma-szyneryą bardzo złożoną, wprawianą w ruch przez siłę bazyliczno-zodyakalną, opasującą glob ziemski, które przebiegają tysiąc mil na godzinę. Chociaż środki komunikacyjne przyczyniły się do — 294 — zmieszania ludzi i chociaż wszystkie ich rasy równouprawniono, spostrzeżono jednak, że niektóre z nich, zwłaszcza żółta i czarna, nie tylko nie dotrzymują kroku w postępie innym, ale im przeszkadzają. Nadto niebezpieczeństwo zaludnienia zarysowało się wyraźnie. Wobec tego stara idea wszechbraterstwa straciła swój urok — trzeba było naprawić omyłkę czułostkowości i myśleć o ratunku. Podczas gdy Parlament Ekumeniczny zebrał się dla rozstrzygnięcia tej sprawy, a opinia publiczna domagała się wytępienia szczepów niezdolnych do rozwoju, same one przyspieszyły swoją zgubę. Japończycy, którzy powierzchownie przyjęli. cywilizacyę europejską, porozumiawszy się tajemnie z chińczykami, wystąpili ze Związku ludzkości i wypowiedzieli wojnę białym. Ci uzbroili i wysłali flotę powietrzną, która, spotkawszy nieprzyjacielską, liczniejszą, ale gorszą, nad brzegami Mongolii, wyrzuciła swoje mordercze pociski. Skutek był straszny: szczątki rozbitych statków powietrznych, japońsko-chińskich pokryły powierzchnię morza, a w przestworzu zapanowała grobowa cisza. Zwycięska flota posunęła się w głąb państwa Niebieskiego, szerząc zagładę. Basa żółta przestała istnieć, prócz paru milionów, zmieszanych z białą, którym pozwolono wymrzeć. Temuż samemu losowi uległa czarna. Północna i południowa część Afryki należała do europejczyków; gdy murzyni pasa środkowego wystąpili przeciw białym, na rozkaz Parlamentu Ekumenicznego wytępiono ich zupełnie, a zajęte przez nich przestrzenie oddane zostały pod u-prawę. To jednak nie zapobiegło przeludnieniu. Usunięto zwierzęta, zachowując tylko ich okazy, jako pamiątki fauny. Ale i wtedy jeszcze było ludziom za ciasno. Więc ogłoszono „wyjście z ziemi" i przeniesienie się na wodę, na której zaczęto budować domy i całe miasta. Wreszcie opanowano dna mórz i wnętrze ziemi. Przedtem jednak zużytkowano dla kultury całą jej powierzchnię, wyrównawszy temperaturę klimatów i zniwelowawszy — 295 — grzbiety górskie. Stare gmachy —z wyjątkiem Opactwa Westminsterskiego, Katedry kolońskiej, Watykanu, Kremlu, Kapitolu waszyngtońskiego, wielkiej piramidy i kilku innych — zostały sproszkowane i rozsypane jako nawóz. Całą kulę ziemską ogrzano ciepłem wulkanów, a płodność gleby tak spotęgowano, ze kłos pszenicy mierzył 6 stóp i pokryty był dwakroć większem ziarnem. Nieocenionym materyałem dla budowli podwodnych i nawodnych stała się koralla, stop krzemu, wapnia, glinu i innych minerałów, który pod działaniem prądu bazy-liko-elektrycznego nabierał nadzwyczajnej twardości, nie przestając być elastycznym. Miasta, wzniesione na palach korallowych śród oceanu, opierają się najgwałtow-niejszym uderzeniom jego fal; nie brak im żadnego z urządzeń lądu, a przytem oddychają orzeźwiającą świeżością i rozkoszują się ciszą. Skutkiem owładnięcia przez człowieka siłą zodyakal-ną wielkiego znaczenia nabrała meteorologia, która wytworzyła rodzaj naukowego kapłaństwa. Badacze tej si-ły, odsunięci od życia, poświęceni wyłącznie wiedzy i czuwaniu nad dobrem ogólnem, pływając w łodziach napowietrznych, odpędzają wichry, powstrzymują burze, zwracają deszcze do miejsc, potrzebujących wilgoci, słowem trzymają w swej mocy i woli wszystkie żywioły natury. Ludzkość, osiedliwszy się nad wodami, w głębi mórz i ziemi, wzrosła do 130 miliardów, tworząc 70 stanów. Rządzący nią Parlament Ekumeniczny obraduje w stolicy świata, Terrapolisie, położonej w południowej stronie oceanu Spokojnego. Składa on się z najmędrszych przedstawicieli stanów, kierowanych przez „Konwencye", wybierane przez zgromadzenia okręgowe, które są de-legaeyami gmin wiejskich i miejskich. Na wierzchołku tej olbrzymiej piramidy, jako nominalna głowa całej ludzkości, stoi cesarzowa, wybierana co lat dziesięć. Stany wysyłają 70 najpiękniejszych i najgodniejszych kobiet, które z pośród siebie wybierają monarchinię i na — 296 — stępnie stanowią jej dwór. Mieszka ona na wyspie Te-rella, oddalonej 700 mil (ang.) od Terrapolisu, posiadającej najlepszy klimat i najwspanialszą roślinność. Nie-należący do dworu nie mają tam wstępu; tych zaś, którzy przybywają złożyć hołd cesarzowej, przyjmuje ona w osobnym pałacu na zatoce. Głównem jej zadaniem jest wydawanie orzeczeń, dotyczących życia towarzyskiego w całym świecie. Wyobraźnia, nieskrępowana ścisłością naukową, może odkrywać siły bazyliczne i zodyakalne, a przy ich pomocy łatwo dokonywać cudów technicznych i ostatecznie rzucić sobie pod stopy naturę, jak ujarzmioną niewolnicę. Ale nawet najfantastyczniejsza jej bajka musi mieć sens prawdopodobieństwa rozwoju zdarzeń w przyszłości. Otóż trzeba przyznać Hayowi nietylko wielkie bogactwo pomysłów, ale utrzymanie ich w kierunku dążeń, wysiłków, a niezawodnie i zwycięstw ducha ludzkiego. Że we wszechświecie istnieją siły ogólniejsze od znanych nam dotychczas; że człowiek je wyzyska i bodaj częściowo opanuje; że nie poprzestanie na swych mrowiskach lądowych, lecz wzniesie się po nad ziemię, wwierci się w jej wnętrze i dotrze do dna mórz; że wreszcie kiedyś cała jego rodzina złączy się i zewrze w jedną zorganizowaną gromadę —o tem już dziś prawie wątpić trudno. Ale i to również jest pewnem, że ten przyszły tryumf i to zespolenie nie pohańbi się tą zagładą ,,ras niższych", która zaprawionemu w ich tępieniu anglikowi wydaje się usprawiedliwioną i nieuniknioną koniecznością. Hay może mniej omylił się, przewidując już w XX w. przewroty i przemiany, o których nasz czas jeszcze nawet nie śni, niż lekceważąc siłę i wartość rasy żółtej. Gdyby był pisał swoją utopię w 20 kilka lat później, nie wyłączyłby Japonii ze ,,Związku ludzkości" i nie zniszczył jej floty napowietrznej paroma rzutami „chicago bullets". Tajemnice kryją się nietylko wysoko nad nami i głęboko pod nami, lecz tak — 297 — że blizko nas. Za zasłoną przyszłości daleko więcej czeka nas niespodzianek, niż pewnych przewidywań. XVI. MORRIS. MANTEGAZZA. RICHARDSON. Gdyby innych dowodów brakło, samo olbrzymie powodzenie opowieści Edwarda Bellamego p. t. Ogląd 1887 z 2000 roku, przekonywałoby dostatecznie, jak potężny wpływ posiada dziś jeszcze utopia. Liczba egzemplarzy tego utworu, przetłómaczonego na wszystkie ważniejsze języki europejskie, przekroczyła już niewątpliwie milion i dorównała ilościowo powodzeniu największych arcydzieł nowoczesnych. Tajemnicę nadzwyczajnej popularności wyjaśni nam jego treść. Julian West, mieszkaniec Bostonu, rozstawszy się pewnego dnia z narzeczoną, Edytą Barllett, wszedł do piwnicy swego domu, zamienionej dla spokoju na sypialnię i posłał po znachora, który go codziennie magnety-zował do snu. W nocy wybuchł pożar, który zniszczył cały budynek; ogień jednak nie dostał się do podziemia, tylko zawalił je zgliszczami. Ponieważ oprócz służącego, który spalił się, nikt nie wiedział o kryjówce Westa, więc mniemano, że również zginął. Tymczasem on zama-gnetyzowany spał i obudził się dopiero po 113 latach, gdy dr. Leete, mieszkający w jego domu, chcąc urządzić sobie pracownię, odkopał piwnicę i znalazł w niej na łóżku młodego człowieka. Po wzajemnych wyjaśnieniach, *) Książkę tę spotkał los Robinsona: bardziej podobała się w przeróbce, niż w oryginale. Według pierwowzoru angielskiego bohater naprzód żyje w wieku XIX, zasypia i budzi się rzeczywiście w XX, znowu zasypia i śni o poprzedniem swem istnieniu. Według przeróbki, dokonanej naprzód przez niemców i użytej w przekładzie polskim (W wieku XXI, spolszczył K. O. R., Kraków 1890), żyje on tylko w XIX, zasypia, widzi we śnie XXI i budzi się. — 298 — zdumiony West upewnia się o swoim długim śnie obejrzeniem zmienionego Bostonu i zostaje w rodzinie zbaw-cy, który go zaznajamia z przekształconym ustrojem życia społecznego w XXI stuleciu. Proces przełomowy odbył się według przepowiedni materyalistycznego pojmowania dziejów. Gdy kapitały skupiły się w nielicznych rękach i monopolach, gdy opinia publiczna dojrzała do reformy i dalszy opór prywatnego posiadania środków produkcyi był niemożliwy, wtedy przemysł i handel przeszły pod zarząd rady nadzorczej, działającej w imieniu całego narodu i na jego korzyść. Skoro zaś ogół stał się przedsiębiorcą, wszyscy obywatele zostali robotnikami, zużytkowanymi według potrzeb i uzdolnień. Innemi słowy: obowiązek powszechnej służby wojskowej przeniesiono do dziedziny pracy. Trwa on od 20 do 45 roku życia. Nikt nie może wyłamać się z tej powinności, ale każdy według woli wybierze sobie zajęcie. Ponieważ tylko praca ponętna (jak to szczegółowo uzasadnił Fourier) jest przyjemną i wydajną, przeto rodzice z nauczycielami badają wcześnie u-podobania dzieci, ażeby je potem wprowadzić na właściwą drogę. Eóżne zawody posiadają różną siłę przyciągającą ; zadaniem przeto władzy jest utrzymywać ją w równowadze zapomocą stosowania długości pracy do jej ciężaru. Jeżeli jakieś zajęcie jest bardzo trudne lub odstręczające, może ono zredukować się nawet do dziesięciu minut dziennie. Gdyby zaś żadna podnieta nie zdołała przełamać wstrętu, wówczas zarząd odwołuje się do społeczeństwa o ochotników, których nigdy nie zbraknie, bo ambitna młodzież nie ominie sposobności odznaczenia się. Armia pracy tworzy się z rekrutów, obowiązanych jako szeregowcy spełniać wyznaczone roboty w ciągu trzech lat. Dłużej pozostają w niej nadal tylko ci, którzy nie wykazali szczególnego zamiłowania i u-zdolnienia; inni wybierają sobie sami zajęcie, które mogą zmieniać. Wszelkiego rodzaju zakłady naukowe stoją — 299 — otworem dla pragnących zdobyć wiedzę specyalną, a prawo kształcenia się w nich trwa do 30 r. życia. Nowy ustrój nie zna ani sprzedawców i nabywców, ani bankierów i pieniędzy. Wszystko to jest mu niepotrzebne. Odkąd społeczeństwo jest jedynym wy twórcą, handel znikł i zastąpiło go bezpośrednie wydawanie przedmiotów ze składów narodowych. Każdy obywatel, odpowiednio do swego udziału w produkcyi, posiada stosowny kredyt, zapisany w księgach rachunkowych i będący jego kasą; jako dowód otrzymuje kartę, na mocy której bierze towary z magazynów publicznych i opłaca wszelkie usługi. Kredyt ten oznaczony jest w dolarach, które zastosowano jako pojęciowy miernik wartości bez materyalnego znaku. Magazynier wciąga wzięte rzeczy do osobistego konta i odstęplowywa na karcie. Kto przekroczył kredyt (co zdarza się bardzo rzadko), dostaje zaliczkę na rok następny; kto go nie wyczerpał, przekazuje resztę na dobro ogólne. Trudność określania wysokości zarobku upada wobec tej prostej zasady, że miarą zasługi jest stopień zużytych na nią wysiłków. ,,Kto daje, co ma najlepszego — mówi dr. Leete — daje tyle, ile każdy inny, czyniący to samo... Odkąd każda czynność jest podejmowana nie w celach samolubnych, lecz dla dobra ogółu; miłość kraju i bliźniego zagrzewa robotników, jak niegdyś żołnierzy." Gorliwe służenie narodowi stanowi jedyną drogę do zyskania sławy, urzędów i dostojeństw. Całkowity plon pracy gromadzi się we wspólnych magazynach. Bardzo ścisła statystyka urzędu spożywczo-rozdzielczego, której wiek poprzedni, zaciemniający prawdę spekulacyami prywatnemi, nie posiadał, oznacza rozmiary produkcyi. Gdy każda szpilka, wzięta ze składu, jest zapisana w księgach, łatwo obliczyć zapotrzebowanie. Drobne zaś różnice wyrównywają się w roku następnym. Oprócz składu głównego, istnieją dzielnicowe w mieście i wiejskie, urządzone wspaniale, chociaż bez wy — 300 — staw i licznej, kłamiącej obsługi. Zawierają one tylko próbki wszystkich wyrabianych w kraju towarów z przy-czepionemi do nich kartkami objaśniającemi. Każdy według nich wybiera sobie, co mu się podoba, o czem zostaje natychmiast zawiadomiony magazyn centralny, który ułatwia obstalunek z nadzwyczajną szybkością i dokładnością. Tam ekspedytor, siedzący w sali, podobnej do klatki, otrzymuje zamówienia zapomocą walorów transmisyjnych. Jego pomocnicy sortują je i zawijają w opaski. Rurami pneumatycznemi rozrzuca on je do oddziałów składu, gdzie są zaksięgowane i wykonane. Maszyna obraca wielkie wrzeciona, na których nawinięto sztuki tkanin i odcina żądane kawałki. Stąd pakunki wysyłane są do rozmaitych części miasta, a następnie do domów. Znakomicie pomyślane urządzenia mechaniczne nie tylko oszczędzają obywatelom wszelkich trudów, ale także zadawalają ich wymagania estetyczne. W mieście jest kilka sal, w których nieprzerwanie odbywają się koncerty i które połączone są z domami zapomocą drutów telefonicznych. Dość w przeznaczonym na to pokoju swego mieszkania nacisnąć guzik, a wpłyną niezmącone fale dźwięków. Nie potrzeba przytem słuchać wszystkiego, lecz można wybierać, według upodobania, gdyż szczegółowy program wskazuje, co i gdzie o każdej godzinie grają i śpiewają. Koncerty te trwają przez całą dobę, ażeby z nich korzystać mogli w nocy chorzy i cierpiący na bezsenność. Tą samą drogą słucha West pięknego kazania, wypowiedzianego po drutach do 150,000 osób, przez słynnego mistrza, który wykazał różnicę między dawną ludzkością, ,,podobną do róży kwitnącej w bagnie", a obecną, niepotrzebującą już dziesięciorga przykazań, skoro znikły zakazane przez nie występki. Rozumie się, kuchnia jest również instytucyą społeczną. Gdy West wyszedł z rodziną doktora na ulicę, za — 301 — czął padać deszcz, który nie sprawił im żadnego kłopotu, gdyż wszystkie chodniki były kryte. ,,Cała różnica— rzekł Leete—między okresem indywidalizmu a kooperacyi występuje przewybornie już w tym fakcie, iż bostończycy wieku XIX podczas deszczu rozpinali trzysta tysięcy pa-rasolów, w wieku zaś XXI jeden dach ogromny rozpostarł się nad głowami wszystkich". W restauracyi publicznej, pysznym gmachu, znaleziono już przygotowany do obiadu osobny pokój, który każda rodzina ma wyznaczony dla swego użytku. Zjawił się kelner, młodzieniec przyjemnej powierzchowności i grzecznego obejścia, szeregowiec armii pracy. Każdy młody człowiek musi przez pewien czas spełniać te obowiązki, uważając się nie za sługę jakiejś osoby, lecz całego narodu. Nikt go też nie lekceważy, a każdy szanuje jako pracownika społecznego. ,,Kelner mógłby z taką słusznością pogardzać mną, swoim lekarzem — rzekł doktór — jak ja kelnerem." Służących wcale niema. Kto zaś w wypadkach wyjątkowych (np. w chorobie) potrzebuje czyjejś pomocy, zwraca się o nią do odpowiedniego biura armii pracy. Lekarze pozostali w dawnym stosunku do pacyentów, z tą tylko różnicą, że wszyscy są jednakowo wynagradzani, bo wszyscy są jednakowo uzdolnieni. Praca literacka jest również uspołeczniona. Każdy może wydrukować, co chce, ale sam ponosi koszta pierwszego wydania; książkę sprzedaje naród, dochody zaś zapisane zostają na dobro autora, który jest zwolniony od innych zajęć, dopóki one starczą. Podobnie korzysta ze sprzedaży kopii swoich utworów malarz lub rzeźbiarz, jeżeli ogół uznał je za godne okazania na wystawie. Za prawo przemawiania publicznie pobierana jest również opłata. Najwyższem odznaczeniem, wyż-szem, niż prezydentura, jest wstęga czerwona, która powszechnem głosowaniem nadawana bywa znakomitym pisarzom, artystom, wynalazcom i lekarzom. Gdy pe — 302 — wna grupa ludzi chce wydawać dziennik dla szerzenia swoich przekonań lub obrony interesów swojego zawodu, zobowiązuje się pokryć wydatki i obiera redaktora, którego wynagradza tylko za oderwanie go od służby społecznej. Z kredytu członków spółki potrąca się też odpowiedni równoważnik na honorarya dla spółpracow-ników. Wszyscy niezdolni do pracy mają życie zupełnie zabezpieczone. Należy im się to dlatego, że oni również są spadkobiercami zgromadzonej przez tysiącolecia sumy bogactw, doświadczeń i wiedzy. „Cóżeście wy u-czynili — mówi Leete do Westa — z częścią ich dziedzictwa? Zrabowaliście ją i wzamian rzuciliście im skrawki chleba ze stołu. Do grabieży dołączyliście pogardę, nazywając dawanie okruchów jałmużną. Z jakiem sercom wasi robotnicy szli do pracy, kiedy w ich głowach błąkała się myśl, że ich dzieci i wnuki, jeśli je natura upośledzi, będą pozbawione wszelkiej wygody, nawet zaspokojenia najniezbędniejszych potrzeb?" Skąd płynie bogactwo narodu przy tak krótkiej i dowolnej pracy? „Nie mamy długów państwowych krajowych i miejskich — odpowiada Leete — od których płacilibyśmy procenty. Armia i marynarka nie zabierają nam funduszów. Nie znamy podatków i poborców. Jeden stan Mussachusetts utrzymywał niegdyś więcej sędziów, policyantów, komorników i dozorców więziennych, niż my ich posiadamy dla całego narodu. Zbrodnicze ręce nie kradną jego imienia. Liczba kalek, niezdatnych do pracy wytwórczej, chorych i niedołężnych, którzy dawniej byli ciężarem dla zdrowych, spadła olbrzymio przy obecnej zdrowotności i maleje z każdem nowem pokoleniem. Zaoszczędziliśmy wiele, usuwając pieniądze wraz z tysiącom zajęć finansowych, które odciągały cały zastęp ludzi od pracy pożyteczniejszej. Rozrzutność warstw bogatych w zadawalaniu potrzeb osobistych znikła... Lecz największą oszczędność uzyskaliśmy przez zniesienie wa — 303 — szego systematu wymiany towarów i zaprowadzenie nowego trybu dostarczania ich spożywcom. Zapomocą jednej dziesiątej części personelu wykonywamy pracę, która zatrudniała niegdyś kupców, hurtowników, kramarzów i pośredników wszelkiego rodzaju"... Według d-ra Lee-te ustrój kapitalistyczny zuboża się poczwórnie: skutkiem przedsięwzięć, podjętych lekkomyślnie, nienawistnego spółzawodnictwa, zastojów oraz częstej bezczynności kapitału i pracy. Wytwarzanie nie było zorganizowane, nikt nie znał dokładnie potrzeb, dla wszystkich były one lo-teryą. ,,Szewc, który by wpierw cztery albo pięć razy zepsuł skórę krajaniem, zanim by wykończył jeden but, miałby — oprócz straty czasu — tyle widoków zboga-cenia się, co wasi spółczesnicy z ich porządkami przemysłowymi i nieodłącznym od tego stosunkiem cztero lub pięciokrotnego niepowodzenia na jeden rezultat pomyślny." We wzajemnej walce tracono siły, które w skojarzeniu mogłyby zbogacić wszystkich. Wytwórcy XIX w. pracowali tylko dla siebie, nie dla ogółu. Każdy pragnął, ażeby on sam był panem rynku i nienawidził przedewszystkiem towarzyszów swego zawodu. Gdy już słabszych zwyciężył, łączył się z tymi, których nie mógł pokonać i zamieniał wojnę wzajemną na wspólną przeciw publiczności. Peryodyczne przesilenia handlowe wstrząsały ciągle waszym przemysłem, miażdżąc głupich i mądrych, wyzyskiwanych i wyzyskiwaczów. Uznano je wreszcie za klęski żywiołowe, jak nieurodzaje i powodzie. Tymczasem był to wynik nieznajomości potrzeb i bezładu produkcyi. Jej zamęt doprowadził do olbrzymiego rozrostu kredyt ze wszystkimi jego dziwolągami. „Waszą plagą była konieczność spajania przedsiębiorstw przemysłowych cementem, który przy pierwszym lepszym wypadku przemieniał się na materyał wybuchowy. Byliście jako człowiek, który do budowy domu zamiast wapna używa dynamitu." Tego zarzutu, tych przesileń i katastrof ludzie z XXI wieku nie znają. Ich produkcya rozwija — 304 — się spokojnie, planowo, w granicach ściśle oznaczonych stwierdzonemi potrzebami. Jeśli zaś zdarzą się jakieś drobne zboczenia lub omyłki, usunięcie ich skutków nie przedstawia żadnej trudności. Skoro jednakże uspołeczniona jest tylko własność środków wytwórczych, ci, którzy bądź własnem staraniem, bądź drogą dziedzictwa zgromadzili wiele cennych przedmiotów, nadwyrężają równość majątkową obywateli. Jest to niemożliwe. Kto dawniej posiadał kosztowności, był bogatszy od innych, bo mógł je spieniężyć. Ale w XXI w. stałyby się one dla niego ciężarem nie do zniesienia. Nie mógłby ich bowiem sprzedać, a przechowując przedmioty, wymagające obszernego pomieszczenia (np. meble), musiałby dla nich opłacać większy lokal, co znacznie wyczerpywałoby jego kredyt zarobkowy. Zwykle też obdarowani zrzekają się kłopotliwych spadków na rzecz ogółu. W uproszczonym mechanizmie wytwórczości proste są również jej sprężyny kierownicze. Cała dziedzina przemysłu rozpada się na dziesięć wielkich wydziałów związkowych, z których każdy ogarnia grupę zawodów pokrewnych; każdy zawód posiada własną zwierzchność. Szeregowcy armii przemysłowej po przejściu trzech szczebli, otrzymują rangę oficerów coraz wyższego stopnia aż do generała fachowego, który zarządza odnośnemi robotami, a jest wybierany przez członków honorowych, czyli wysłużonych pracowników tego zawodu, pozostających Z nimi nadal w moralnym związku. Po nad tymi generałami fachowymi stoją wybierani z nich również przez członków honorowych grupy — związkowi (dziewięciu), z tych zaś kongres wszystkich obywateli, którzy ukończyli okres służby społecznej, wybiera na lat 5 prezydenta. Musi on nie tylko być godnym tego stanowiska, ale przejść wszystkie szczeble pracy od najniższego szeregowca. Nie posiada zresztą żadnych szczególnych przywilejów, jest głównym dozorcą i kontrolerem. Generałowie związkowi są jego mi — 305 — nistrami, najważniejszą zaś pomoc okazuje mu urząd inspektorski, czuwający nad prawidłowym biegiem całej maszyny pracy i przyjmujący wszelkie zażalenia. Literaci, artyści, lekarze, nauczyciele, gdy wyszli z armii, przemysłowej, nie należą do jej organizacyi i pozostają pod zwierzchnictwem własnego urzędu wybieranych dziekanów. Rząd zatem uległ prawie zupełnemu zanikowi, gdyż pozostała tylko jego resztka w czynnościach policyjnych. Niema też ustaw, są one niepotrzebne, gdyż same zasady ustroju społecznego usuwają możliwość nieporozumień, pociągających za sobą interwencyę prawa. „Niemal dziewięćdziesiąt dziewięć na sto z pośród ustaw waszych — mówi Leete — miało na celu obronę i określenie własności prywatnej lub stosunku między sprzedawcą a nabywcą. Dziś nie znamy ani własności prywatnej, ani kupna-sprzedaży, a zatem straciliśmy wszelkie powody do wydawania praw. Dawne społeczeństwo przypominało piramidę, postawioną na wierzchołku: każdy wybuch namiętności groził jej obaleniem, żeby więc ją u-trzymać w tem nienormalnem położeniu, potrzebowano sztucznych rusztowań i podpórek, wciąż odnawianych, Dzisiejsza społeczność spoczywa na szerokiej podstawie, i nie potrzebuje wcale sztucznego oparcia". „Nie znamy więzień, a wszystkie okazy atawistyczne oddajemy do szpitalów." W wieku XIX niemal połowa przestępstw była wynikiem nierówności majątkowej, a znaczna większość wykroczeń przeciw osobom pochodziła z ciemnoty. Brak własności prywatnej, ogólne wykształcenie i dobre obyczaje ,,podcięły te chwasty w korzeniach". Naturalnie znikła potrzeba sądów i adwokatów. ,,Zwłaszcza tych ostatnich — mówi Leete— pozbyliśmy się bardzo chętnie. Niepodobna nam zrozumieć, jakim sposobem w wypadkach, w których chodziło o wyświetlenie prawdy, znoszono obecność osób, zainteresowanych w jej zaćmieniu." Jeżeli ktoś zawinił, zwy Utopio.  20 — 306 — kle sam się oskarża. „Pogarda względem łgarzów jest tak silna, że nawet przestępca zawaha się użyć tej tarczy." Gdy jednakże zapiera się, sędzia wzywa do pomocy dwóch jego towarzyszów, z których jeden bada fakty na korzyść oskarżonego, drugi przeciw niemu. Wtedy bezstronność jest zapewniona. Sądy przysięgłych, które były „środkiem ochronnym przeciwko płatnej adwokaturze i sprzedajnym lub zależnym sędziom'' — zniesiono. Corocznie prezydent wybiera niewielu sędziów z pośród osób, które ukończyły 45 lat (wyszły z armii pracy); ci stanowią pierwszą instancyę, wybrany zaś przez nich trybunał—wyższą. ,,Prawo — powiada Leete - przestało być odrębną umiejętnością. Dawny, zawikłany porządek rzeczy wymagał rozległej znajomości przeróżnych wypadków prawnych czyli kazuistyki... Dziś poprzestajemy na kilku prostych i jasnych zasadach. Wszelkie stosunki między ludźmi zostały ogromnie uproszczone... Niepodobna znaleźć lepszego świadectwa, jak dalece wasz ustrój był nienaturalny, nad tę okoliczność, że odciągaliście śmietankę umysłową narodu od innych zawodów, żeby z niej stworzyć korporacyę, zajętą rozjaśnianiem owego złożonego systematu prawnego tym osobom, których los właśnie od niego zależał. Rozprawy waszych znakomitości prawniczych umieszczamy w bibliotekach obok scholastyków, jako niezwykłe objawy potęgi umysłu ludzkiego, lecz również leżące po za istotnymi interesami społeczeństwa. Co się zaś tyczy naszych dzisiejszych sędziów, są to poprostu wykształceni, rozsądni i sumienni ludzie dojrzałego wieku—nic więcej." Chociaż kobiety nie są upośledzone, różnią się jednak nieco od mężczyzn w swych prawach i obowiązkach. Jako fizycznie słabsze oddają się zajęciom łatwiejszym i krótszym. W armii przemysłowej tworzą grupy pomocnicze i posiadają osobne władze wybierane (z pośród tych, które ukończyły 45 lat), własną prezydentkę i własne sądy. ,,Tylko dzięki temu, że pozwolono ujawnić się — 307 — swobodnie ich odmienności, której zaprzeczali niektórzy reformatorzy poprzedniego wieku, wzmogła się przyjemność obcowania ludzi tej samej płci i powaby stosunku obustronnego. Niegdyś kobiety spółzawodniczyły z mężczyznami na każdem polu; dziś mają swój świat... Przestały one uganiać się za mężami, rodzice zaś wyrzekać, gdy im się narodzi nie syn, lecz córka... Mężczyźni i kobiety nawzajem niczego nie żądają od siebie prócz miłości... Próżnia, która powstała w ich duszach po zdjęciu z nich troski o byt, wypełniła się całkowicie tem uczuciem... Po raz pierwszy w dziejach zasada doboru płciowego działa swobodnie, zachowując wyższe i usuwając niższe typy rodu ludzkiego. Obawa nędzy i chęć posiadania własnego ogniska nie popychają już kobiet do wybierania na ojców swoich dzieci mężczyzn niekochanych, a nawet nieszanowanych... Każde następne pokolenie jest jakby przesiane przez delikatniejsze sito". Tej samej przemianie, co Stany Zjednoczone, uległy w XXI w. wszystkie państwa starego, a częściowo i nowego świata. Jakże się ułożyły stosunki międzynarodowe ? Z natury rzeczy wynika, że są one niemal wyłącznie ekonomiczne. Przywóz obejmuje tylko przedmioty pożyteczne, a ich kupno-sprzedaż odbywa się zapomocą wymiany towarów, których wartość (w braku pieniędzy) określają ceny miejscowe. Jeżeli zaś jakiś naród posiada monopol pewnego produktu, to nie może nim spekulować i zbywać jednym, a odmawiać innym, gdyż cena przemysłowa wszędzie zależy tylko od ciężkości i długości pracy, nadto głębokie poczucie solidarności powszechnej w nowych pokoleniach zapobiega samolub-stwom i niesprawiedliwym czynom. W prosty również sposób rozstrzygnięto sprawę wychodźstwa i podróży. Jeżeli człowiek młody przesiedla się do obcego kraju, ten powinien zwrócić tamtemu stratę siły roboczej w kosztach wychowania i wykształcenia. Nawzajem za emigranta, będącego u schyłku zdolności — 308 — do pracy, społeczeństwo ojczyste płaci nowemu. Karta kredytowa zaś każdego obywatela posiada to samo znaczenie, co dawniej złoto. Amerykanin, jadący do Berlina, okazuje ją w swoim urzędzie międzynarodowym i wza-mian za całą jej wartość lub część otrzymuje kartę niemiecką, która obciążą Amerykę, jako dług względem Niemiec. „Czy można doznawać rozkoszy w pałacu, którego okna wychodzą na podwórze stajenne? — pyta Westa dr. Leete. A takie było położenie osób najbardziej u-kształconych i najlepiej wychowanych twojego czasu... Byliście podobni do człowieka, po szyję pogrążonego w cuchnącem błocie i uprzyjemniającego sobie to położenie flaszeczką pachnideł... Zacieśnienie wyższej wiedzy do nielicznych kół tak dalece pogłębiło przepaść między wykształconymi a niewykształconymi, jak gdyby oni należeli do dwu odmiennych ras. Nasz systemat pedagogiczny opiera się na trzech zasadach: na prawie wszystkich do jak najstaranniejszego wychowania, które by im dało odczuć rozkosze życia, na prawie każdego do posiadania oświeconych ziomków, w których towarzystwie znajdowałby przyjemność, wreszcie na prawie potomków do posiadania inteligentnych rodziców."' Czy bohater opowieści zasypia i budzi się dwa razy (jak w jej oryginale), czy raz (jak w przeróbkach), czy zaślubia prawnuczkę swej pierwszej narzeczonej w rzeczywistości, czy we śnie, sam wątek miłosny jest tak nikły, że nie mógł stanowić głównej siły przyciągającej w olbrzymiem powodzeniu tego utworu. Zapewniła mu je upostaciowana z wielkim talentem utopia. Miliony czytelników,słyszących szeroko głoszoną teoryę powszechnego szczęścia w zmienionym ustroju społecznym, z gorączkową ciekawością rzuciły się do książki, która im ukazywała tę jasną przyszłość w kształtach realnych. Bel-lamy nie postawił nowych zasad, ale stworzył świeży obraz urzeczywistnionego marzenia. To stanowi jego — 309 — chwałę i zasługę. Nie zmniejsza obu jego wiara w możliwość takiej przemiany ludzi i stosunków społecznych na początku XXI w., jaka dojrzewa w bardzo odległej przyszłości. Przekonał się on zresztą sam o tem złudzeniu, widząc szybką ruinę kolonii „Kaweah", założonej w Kalifornii według jego wzoru. Wiliam Morris urodził się (1834) w zamożnej rodzinie przemysłowej. Na uniwersytecie w Oksfordzie po-przyjaźnił się ze słynnym malarzem Burne Jonsem, z którym utworzył ,,bractwo" młodzieży, upajającej się dziełami Ruskina, rozmiłowanej w budownictwie średniowiecznem i marzącej o sprowadzeniu Muz z wyżyn dostatku na padół życia codziennego. Idea odrodzenia ludzkości zapomocą sztuki, czyli — ,,religii piękna", stała się gwiazdą przewodnią reformatorskich dążeń i praktycznych przedsięwzięć Morrisa. Nie poprzestał on na głoszeniu jej w pismach, lecz łącznie z kilkoma spólnikami założył warsztaty sztuki stosowanej, w których wyrabiano słynne i cenione meble, dywany, druki i inne przedmioty artystyczne. Przechylając się coraz bardziej ku radykalizmowi w przekonaniach społecznych, przeszedł od whigów do Federacyi demokratycznej, a wreszcie do Ligi socjalistycznej. Jego wszakże socyalizm nie miał w sobie sekciarstwa klasowego. Rozmyślając o warunkach życia jakiejś grupy ludzi — mówi on — zawsze pytałem siebie: Czy ty byś wytrzymał ? Co byś czuł, będąc biednym w obecnym systemacie? Zawsze doznawałem przykrości, ile razy zadawałem sobie to pytanie, a w ostatnich latach powtarzałem je tak często, że ono prawie nie wychodzi z mojej głowy. Odpowiedź na nie kazała mi coraz bardziej wstydzić się mojego położenia i coraz głębiej przenikała mnie ta myśl, że gdybym nie urodził się bogatym lub zamożnym, uważałbym moją dolę za niemożliwą do zniesienia i powstałbym przeciwko systematowi grabieży i niesprawiedliwości. Żadne dowody nie zdołają mnie przekonać: jest to moja pewne — 310 — go rodzaju religia. Przeciwieństwo między bogatymi i biednymi nie powinno istnieć i zarówno jedni, jak drudzy muszą oświadczyć się przeciw niemu. Mając takie przekonanie, powinienem walczyć z systematem, w którym widzę ucisk i opieszałość. Zburzyć go wszakże zdoła tylko niezadowolenie większości. Usiłowania nielicznych jednostek klas średnich i wyższych nie doprowadzą do niczego. Celem moim jest zbudzić niezadowolenie we wszystkich klasach, dlatego połączyłem się z organizacyą, która dąży do tego celu." Zrobiono Morrisowi zarzut, że jego teorya nie godzi się z jego stanowiskiem wyjąt-kowem i że, chcąc być konsekwentnym, powinien przejść do proletaryatu. ,,My — odrzekł — jesteśmy zaledwie dro-bnemi ogniwkami ogromnego łańcucha strasznej organizacyi handlu, opartego na spółzawodnictwie i jedynie rozbicie tego łańcucha może istotnie nas uwolnić. Co najwyżej możemy zmiażdżyć zło niesprawiedliwego sy-stematu, któremu musimy ulegać." Nie należy jednak mniemać, że Morris, mówiąc o burzeniu obecnego ustroju, myślał o rewolucyi. „We mnie — powiada on — żyje jakaś religijna nienawiść do wszelkiej wojny i gwałtu." I dlatego przekształcenie ustroju społecznego, o którym marzył i dla którego nakreślił wzór w swej utopii, nazywał Wielką Przemianą. Kiedy ona miała się dokonać, nie oznaczył dokładnie; zdaje się wszakże, iż umierając (1896 r.) wierzył, że nastąpi w ciągu obecnego stulecia. Swoje widzenie przyszłości opisał w utworze p. t. Wieści znikąd*). Zadziergnięcie wątku, a poniekąd rozsnucie go przypomina bajkę Bellamego. Opowiadający, wróciwszy do domu z klubu londyńskiego, w którym rozprawiano o tem, co będzie po rewolucyi, zasnął z dręczącem pragnieniem: ,,gdybym ja mógł to widzieć, chociażby przez jeden dzień!" Nazajutrz, chcąc się orzeźwić kąpielą w Tamizie, siadł do łodzi, i kazał się za *) News from Nowhere. — 311 — wieźć na rzekę. Zastanowiły go zmiany w widokach nadbrzeżnych, ale bardziej jeszcze przewoźnik, młody, inteligentny mężczyzna, spełniający swą usługę z oczywistą przyjemnością i niepojmujący proponowanej mu zapłaty. Obustronne nieporozumienia i wyjaśnienia doprowadzają jednego z nich do wniosku, że kraj i ludzie ulegli zupełnemu przetworzeniu a drugiego, że ma przed sobą przybysza z odległej ziemi i odmiennej kultury. Młody wioślarz, Dick, ofiaruje się Gościowi (odtąd tak nazywanemu) jako przewodnik w wędrówce. Rozpoczyna się zwiedzanie pięknego kraju, poznawanie jego szczególnych urządzeń, a nadewszystko oryginalnych, zbratanych i zadowolonych ludzi. „Dla nas — mówi jeden z nich — trudniej byłoby rabować się wzajemnie, niż powstrzymywać się od kłótni i grabieży. Oto jest główna postawa naszego życia i szczęścia." Jak oni ją zdobyli? Przy końcu XIX w.— opowiada pewien starzec — potęga klas średnich, najbardziej tyrańskich, była tak wielka, że nawet najrozumniejsi ludzie, wierzący w możliwość wprowadzenia komunizmu i szerzący jego zasady, uważali go za mrzonkę i nie próbowali urzeczywistnić. Jedyną drogę wyjścia z nędzy dla t. zw. klas niższych widziano w szczęśliwym przypadku, który przeprowadzał do wyższych. Ale tak silne było pragnienie swobody i równości, że robotnicy zaczęli organizować się do walki, aż nareszcie zapomo-cą strajków i starć krwawych pokonali wyzyskiwaczów i zaprowadzili ład obecny. ,,Świat narodził się po raz drugi. Duch naszego czasu polega na umiejętności rozkoszowania się życiem ziemskiem. Wielka, wszystko o-garniająca miłość do natury, do całej powierzchni globu, na której przebywa człowiek, miłość pokrewna tej, jaką uczuwa kochanek do uroczego ciała kochanki — oto duch nowej epoki... Tak zwana nauka XIX w. stanowiła głównie dodatek do systematu handlowego, a nieraz nawet jego część policyjną. Pomimo swego zewnętrzne — 312 — go znaczenia była ona ograniczona i bojaźliwa, bo sama nie wierzyła w siebie. Trzeba było wydobyć się z tego nieszczęsnego położenia, w którem życie przygniatało nawet bogatych... Dawniej również zalecano ludziom kochać bliźnich, wyznawać religię ludzkości i t. p. Ale im człowiek posiadał wyższy umysł i delikatniejsze uczucie dla zrozumienia tej idei, tem większy wstręt budziły w nim jednostki, składające masę, którą on miał szanować. Odrazę tę pokonywał on, wytwarzając sobie oderwane pojęcie ludzkości, które nie miało ani historycznego, ani rzeczywistego związku z tym rodem człowieczym, podzielonym w jego oczach na ślepych tyranów i apatycznych, przygnębionych niewolników. Co teraz może przeszkadzać przyjęciu religii ludzkości, gdy mężczyźni i kobiety są swobodni, szczęśliwi, energiczni, przeważnie obdarzeni urodą fizyczną, otoczeni pięknymi przedmiotami własnego wytworu i przyrodą, korzystającą a nie-tracącą na zetknięciu z ludźmi?" Najważniejszym skutkiem Wielkiej Przemiany w dziedzinie produkcyi było zarzucenie pracy maszynowej i przejście do ręcznej. Gdy dawniej zwykła robota wykonywana była sposobami automatycznymi, energia ludzi inteligentnych zwracała się do wyższych form sztuki i nauki. To podtrzymywało nierówność. Tam pracowali niewolnicy, tu wolni. Skoro wszyscy stanęli na jednym poziomie, maszyny, które nie dawały rzeczy artystycznych, musiały zniknąć i ustąpić miejsca wytwórczości ręcznej, niebędącej ciężkim i obmierzłym trudem, lecz przyjemnością. Przyjemność ta płynie stąd, że pracy towarzyszy szlachetna ambicya i świadomość pomnożenia bogactwa społecznego, że ona stała się miłem nawyknie-niem, że wreszcie ją spełniają artyści. Dawna cywilizacya znalazła się w błędnem kole. Ludzie doszli do nadzwyczajnej wprawy w produkcyi. Chcąc osiągnąć z niej korzyści, rozwinęli drobiazgowo systemat kupna-sprzedaży, czyli tak zwany rynek wszechświatowy, który po — 313 — budzał ich do coraz większej płodności bez względu na potrzeby. Nie mogąc inaczej pozbyć się nadmiaru wyrobów, zaczęto te potrzeby rozszerzać po za granice wymagań rzeczywiście niezbędnych. Dzięki temu obarczono się ogromem pracy dlatego tylko, ażeby podtrzymać ów przeklęty systemat. Wobec naturalnej w tem położeniu dążności do wytworzenia jak najwięcej najmniejszym kosztem, szczęście robotnika, jego wygoda, zdrowie, pokarm, odzież, mieszkanie, odpoczynek, rozrywki, wykształcenie, wreszcie życie było nieważką drabiną w porównaniu z okrutną koniecznością ,,taniej produkcyi" towarów, w znacznej części zbytecznych. Nawet niektórzy gospodarze tych biedaków skazywali się na przebywanie śród huku, zaduchu i błota, ażeby swojem bogactwem podpierać tę największą bezmyślność. Dlaczego nie widać kominów fabrycznych? — pyta Gość.—Bo my nie posiadamy wcale fabryk — odpowiada przewodnik. Są tylko duże budynki, służące do wspólnych zajęć tym, którzy nie chcą pracować osobno. Chociaż nie usunięto zupełnie pomocy przyrządów technicznych, wogóle fabrykacya mechaniczna zamieniła się na rękodzielnictwo artystyczne, odpowiadające upodobaniom jednostkowym i łączące piękno z, pożytkiem. Jakie szkoły przygotowują ludzi do takiego życia i pracy? Niema żadnych. Dzieci pragną we wszystkiem naśladować starszych, więc uczą się: gotować, żąć, kryć dachy, ciosać, czytać, pisać, mówić obcymi językami nie z wykładów systematycznych, lecz z doraźnych, w miarę chęci i potrzeby, w rozmaitych okresach wie- ku. W XIX w. społeczeństwo, dzięki systematycznemu rabunkowi jego środków, było tak biedne, że nauka stała się przywilejem niewielu. Ówczesne też wykształcenie polegało na pośpiesznem i bolesnem wpychaniu w dziecko rozmaitych wiadomości, bez których pozostałoby ciemne. Dziś taka operacya nie miałaby celu, gdyż każdy może przez całe życie zasilać swój umysł taką wiedzą, — 314 — jakiej pragnie i jakiej od niego wymaga bieg życia. Jeżeli zaś kogoś wyjątkowo zaciekawia przeszłość, może ją poznać z książek historycznych. Nowe społeczeństwo lekceważy uczonych dawnego stylu. Był to rodzaj pasorzytów — jak mówi jeden z bohaterów opowieści — ludzi bezwstydnych, którzy doprowadzili swój cynizm do tego, że nazywali się mędrcami wszechwiedzącymi. Bogata klasa średnia okazywała im taką wzgardliwą tolerancyę, jak średniowieczni baronowie swoim błaznom, chociaż byli oni daleko mniej zajmujący od błaznów. Śmiano się z nich i płacono im. To też Opactwo Westminsterskie po Wielkiej Przemianie zostało oczyszczone z pomników, wystawionych głupcom i niewolnikom. Gmach, według objaśnienia tej samej osoby, w którym niegdyś spoczywała główna przyczyna jałowości, parlament, stanowi obecnie źródło płodności — służy za skład nawozów. Trudno byłoby nawet w nim pomieścić ciało prawodawcze, gdyż jest niem cały naród. I to, co dawniej nazywano rządem, również nie istnieje. Gdy znikło prawo własności, polegające na tem, że nieszczęśliwi ludzie, złapawszy jakąś kruszynę, ściskali ją w pięści, krzycząc do sąsiadów: ,,tego nie dostaniecie !", znikł wraz z niem rząd, który go bronił. Straciły również swoją podstawę i cel wszelkie kodeksy. Na co one były potrzebne? Dla karania przestępców? Kiedy ich niema. Skoro nikt nie wydziera drugim mienia, które jest wspólne, nie walczy ani o kobietę, która przestała być własnością mężczyzny, ani o rodzinę, która zredukowała się do bezprzymusowego związku istot wolnych, z czego może rodzić się pobudka do zbrodni? Jeżeli mimo jej braku ktoś zamorduje człowieka, jest niewątpliwie chory i zasługuje nie na karę, ale na opiekę lekarską. Gość poznaje piękną młodą kobietę, wobec której jego towarzysz zdradza wzruszenie. Była ona przez dwa lata jego żoną — objaśnia jej ojciec — i matką dwojga — 315 — jego dzieci, ale rozstała się z nim, uroiwszy sobie, że pokochała innego. Wiem — ciągnie dalej staruszek — że kiedyś toczono głupie procesy, zwane rozwodami. Przeważnie chodziło w nich o majątek. U nas nie może on być przedmiotem sporu, więc co miałby do roboty sąd? Sporządzać kontrakty na uczucia? My uwolniliśmy sprawy miłosne z jednej strony od rachunków handlowych, z drugiej — od sztucznie podnieconych namiętności. Nie należy wytwarzać pozorów związku, który przestał istnieć, zmuszać, ludzi, niezdolnych do stałości, ażeby ciągle doznawali pewnych uczuć. Tych stosunków nie krępuje u nas żadnem prawem ani sąd, ani nawet opinia publiczna. Nie mamy łoża Prokrustowego, na którem torturowalibyśmy przekonania i życie ludzi. Bezrządne społeczeństwo reguluje swoje stosunki i sprawy bardzo prosto. Przypuśćmy, że jakaś gmina chce zbudować nowy most. Jeżeli on jest potrzebny, wszyscy członkowie, jako ludzie rozumni, odrazu na niego się zgodzą. Gdyby objawiła się różnica zdań, projekt ulega , odroczeniu dopóty, dopóki jego przeciwnicy nie zostaną przekonani. Gdyby zaś mimo wszystkich usiłowań nie chcieli ustąpić, zamiar upada, nigdy bowiem większość nie gwałci mniejszości. Może najtrudniejsze z zagadnień komunizmu — podział produktów rozwiązuje się w utopii Morrisa bardzo prosto: każdy bierze, czego potrzebuje. Niewtajemniczony jeszcze w obyczaje nowego społeczeństwa Gość wszedł . do sklepu dla kupienia tytoniu. Sprzedająca napełniła mu woreczek i dodała pięknie rzeźbioną fajkę. Gdy chciał jej zapłacić, nie pojęła zupełnie jego zachowania się i zapytała: czy panu ta fajka nie podoba się? „Corocznie, 1 maja — opowiada starzec — we wschodnich gminach Londynu urządzamy święto uroczyste na pamiątkę zniesienia nędzy. Tego dnia gra muzyka, odbywają się tańce w tych miejscach, gdzie według tradycyi znajdowały się najstraszniejsze nory. Gdzie w ciągu wielu lat — 316 — spełniano potworną zbrodnię — powolne tępienie całej klasy ludzi, tam najurodziwsze dziewczę śpiewa jakąś starą pieśń rewolucyjną, albo jedną z tych, w których niegdyś wylewał się jęk beznadziejnej rozpaczy. Dla każdego, kto, jak ja, zna przeszłość, ciekawym i wzruszającym jest widok ślicznej, strojnej dziewczyny, przybranej kwiatami z łąk sąsiednich, stojącej śród szczęśliwego narodu na tej ziemi, gdzie była przedtem jakaś przeklęta jaskinia, w której mężczyźni i kobiety, stłoczeni niby śledzie w beczce, przebywali w ścisku i błocie, wytrzymując takie życie dlatego tylko, że utracili podobieństwo do człowieka." Morris nazywał siebie socyalistą, a był anarchistą— naturalnie w znaczeniu idealnem tego wyrazu. Usuwał z przyszłego życia ludzkości nie tylko wszelki rząd, ale nawet wszelki zarząd, jako niepotrzebny. „Jestem uczonym — powiada jego bohater — i niezłym kucharzem." Śród nowego społeczeństwa niema klas, niema zawodów, niema specyalnych zajęć; wszyscy robią, co im się podoba, zacierając między sobą różnice tą wspólną cechą, że produkują wyłącznie rzeczy piękne. Pobudką moralną do pracy jest dla każdego umiłowanie bliźnich, pobudką praktyczną — pożyteczny artyzm. Rolę prawa spełnia wzajemna sympatya obywateli, która reguluje ich stosunki, rolę gospodarczą — sztuka, która wskazuje sposoby osiągnięcia prawdziwej rozkoszy istnienia. Ze wszystkich objawów i momentów życia zdjęty jest przymus, przepis, norma; żadna struna duszy człowieka nie drga samolubstwem lub nienawiścią; zła wola nie ma podniet, a złe czyny—celu. Praca przestała być niezasłużoną karą, nie budzi odrazy, lecz sprawia przyjemność. Społeczeństwo czuje się swobodnem, bo zerwało wszystkie więzy i pozbyło się sztucznych wymagań i sztucznych zadowoleń. Praca, dogadzająca tylko szczerym do niej chęciom zaspakaja zdrowe i szlachetne potrzeby. Fabryki, jako przybytki ciężkich i wstrętnych ro — 317 — bót, zostały zniesione; nawet koleje żelazne, oszpecające naturę, znikły, a zamiast nich rozwinęły się komu-nikacye wodne, bardziej zbliżające ludzi do ożywczego łona ich matki-natury. Utopia Morrisa jest nieziemską i nieludzką. Ona bowiem nie przetworzyła, ale nanowo stworzyła świat. Rzeczywisty człowiek, ten, który, doskonaląc się w rozwoju, zachował jednak pewne stałe właściwości, odróżniające go od anioła, umarł doszczętnie, a do tej żadną chmurą nieprzyćmionej, żadnym rozdźwiękiem niezakłóconej sielanki weszła w jego postaci jakaś przejrzysta istota, której przeszłość nie widziała i o której teraźniejszość nie marzy! Ale Morris w nią wierzy. „Byłże to tylko sen? — powiada w zakończeniu autor opowieści. Jeżeli tak, to dlaczegóż przez cały czas miałem jasne przeświadczenie, że patrzę na to nowe życie, jak gdyby zubocza, odczuwając zarazem przesądy, niezadowolenie i niepokój naszej epoki walk i zwątpień. Chociaż moi przyjaciele wydawali mi się zupełnie realnymi, czułem, że śród nich niema dla mnie miejsca, że kiedyś odsuną się ode mnie i rzekną: „To się nie uda. Ty nie możesz być naszym. Ty tak: całkowicie należysz do nieszczęścia przeszłości, że nasze szczęście tylko cię udręczy. Wracaj. Zobaczyłeś nas i wiesz teraz, że wbrew stanowczym twierdzeniom twojego czasu, ludzkość doczeka się wytchnienia, kiedy zwierzchnictwo ustąpi miejsca spółtowarzystwu, ale nie wcześniej. Wracaj. Będziesz widział około siebie ludzi, którzy zmuszają innych żyć nie tak, jak oni, którzy nienawidzą życie i boją się śmierci. Wracaj i bądź szczęśliwszy od nich, bo widziałeś nas, bo do twojej walki przyłączyło się teraz trochę nadziei. Żyj, jak możesz i walcz, chociażby cię to kosztowało jak najwięcej trudów i wysiłków, ażeby powoli stworzyć nową epokę braterstwa, spokoju i szczęścia." W tych słowach mieści się znaczenie utopii Morrisa, a w ostatnich: „gdyby inni mogli to oglądać, co ja, nazwaliby to raczej — 318 — widzeniem, niż snem" — tkwi jego omyłka. Bo był to raczej sen. Praktyczny zmysł narodu angielskiego, nietrwożące-go się upiorami teoretycznymi i oceniającego najradykal-niejsże pomysły ich wartością życiową, wyraził się w pracy Johna Richardsona *) p. t. Jak to można zrobić? Jest to utopia już przykrojona do warunków miejscowych. W Anglii dziesiąta część ludności tonie w głębokiej nędzy, przeciętnie 50—60,000 przestępców przebywa w więzieniach. Te okropne cyfry świadczą nie o przyrodzo-nem zepsuciu ofiar niedoli i zbrodni, ale o wadliwości ustroju społecznego. Jakaż reforma jest pożądana i możliwa? Przedewszystkiem należy, według Richardsona, zmienić lub rozszerzyć wychowanie publiczne, zaczynając od pomnożenia szkół elementarnych dla dzieci od lat 4 do 7. Mieścić się one winny w pięknych, wesołych, higienicznie urządzonych gmachach z salami gimnasty-cznemi i basenami do pływania. Dzieci obu płci po przybyciu o 81/2 rano, naprzód się kąpią przez 15 minut; złożywszy swoją odzież w szatni i przywdziawszy szkolną dla zatarcia różnic, odbywają krótkie ćwiczenia fizyczne, jedzą wspólne śniadanie i przystępują do lekcyj. W tych czynnościach starsze pomagają młodszym; nad wszystkiemi zaś czuwają nauczyciele i nauczycielki, którzy starają się poznać odmiany charakterów, okazując swym wychowańcom życzliwą uprzejmość. Dzieci w tych szkołach powinny nauczyć się: dobrego chodzenia i pływania, używania rąk i oczu, poprawnej wymowy w swoim języku i znajomości dwóch obcych (francuskiego i niemieckiego). Przy każdej mają się znajdować noclegi dla bezdomnych lub pozbawionych troskliwej opieki rodzicielskiej. Po czteroletnim pobycie dzieci przechodzą do szkół *) How it can be done or constructive socialism, pierwsze wyd. 1894, trzecie 1905. — 319 — drugiego stopnia, gdzie pozostają do 14 r. życia. Tu panują te same zasady i urządzenia z dodatkiem biblioteki i czytelni, wielkich sal i placów do gier oraz warsztatów dla nauki rzemiosł. Roboty ręczne mają szeroki zakres. Wykształcenie umysłowe obejmuje program najlepszych szkół początkowych, nadto dalszą naukę języków obcych, (oprócz dwóch wspomnianych — hiszpańskiego i włoskiego). Wpływy moralne budzą chęć służenia innym. Przy każdym zakładzie istnieją dwie lecznice — dla chorych fizycznie i umysłowo (dzieci złych, popędliwych, głupowatych i t. d.). Szkoły trzeciego stopnia przeznaczone są dla dzieci od 15 do 18 lat w oddzielnych, chociaż połączonych budynkach dla chłopców i dziewcząt. Wewnętrzne ich urządzenia zadośćczynią wszelkim wymaganiom higieny i estetyki. Są tu pracownie i muzea naukowe. W bawialniach młodzież zbiera się o pewnych godzinach, a dwa razy tygodniowo przyjmuje odwiedziny innych szkół. Nauka rzemiosł w warsztatach nie jest amatorska, lecz fachowa i posuwa wyroby przedmiotów użytecznych do doskonałości. Przy każdej szkole jej oddział kucharski przygotowywa jedzenie; ogród dostarcza warzyw i owoców; czynności nieprzyjemne wykonywane są zapomo-cą maszyn. Służby niema — uczniowie spełniają wszystkie roboty. Przez cztery godziny dzienne, na zmianę w połowie rano i po południu, pracują w warsztatach, a dochód z tej pracy winien pokrywać koszty ich utrzymania i wykształcenia. Uczą się: historyi, języków, przyrodoznawstwa, anatomii, astronomii, matematyki, fizyki, śpiewu, muzyki, rysunków, malarstwa, gimnastyki, tańców, musztry, fechtunku, strzelania i jazdy konnej. Po dwóch latach uczeń może już obrać sobie zawód i odtąd jego wykształcenie zaczyna się specyalizować; cztery godziny jednak dziennie musi poświęcić pracy, która przedewszystkiem ma na względzie potrzeby ogółu, ażeby mu wypłacić się z zaciągniętego długu. Obcowa — 320 — nie chłopców i dziewcząt ujęte jest w formy jak najwy-tworniejszego obejścia. Czwarty stopień wychowania publicznego stanowią uniwersytety i szkoły specyalne, rozrzucone po całym kraju. Istnieją przy nich warsztaty, w których studenci, pracując po 6 godzin dziennie, zwracają społeczeństwu poniesione na nich koszty. Na tę spłatę autor kładzie szczególny nacisk. Każdy wychowaniec państwa, jeśli nie może uiścić się z długu pieniędzmi, powinien pokryć go czteroletnią pracą publiczną w jakiejś użytecznej produkcyi. Ten obowiązek, daleko lżejszy, niż przymus służenia w wojsku, zabezpieczyłby los młodzieży i umożliwił państwu wykonanie wielkiego przedsięwzięcia. Ale czy ono jest wykonalne? Ricłiardson stwierdza to szczegółowym rachunkiem w obrębie W. Brytanii. Jeżeli dochód roczny połączonych królestw — dowodzi on—wynosi obecnie około 11/2 miliarda f. st., gdy tylko część ludności wytwarza bogactwa, to niewątpliwie podwoiłby się, gdyby w tem wytwarzaniu uczestniczyli wszyscy, gdyby cała produkcya została udoskonalona technicznie, zorganizowana celowo i skupiona w zarządzie państwa. Ażeby do tego dojść, trzebaby naprzód przeprowadzić bill o założeniu szkół pierwszego stopnia; środków mogłaby dostarczyć pożyczka lub podatek, nałożony na kopalnie królewskie, dobra kościelne i t, d. Pierwszy ten krok uwolniłby ludzi od najdotkliwszej troski — o przyszłość dzieci. Dzięki oświacie masy dźwignęłyby się z niedoli, z której ich nie wydobędzie żadna filantropia. Ricłiardson mniema, że 20 łat wystarczyłoby na wykonanie całego planu, który przekształciłby społeczeństwo do gruntu powoli, bez gwałtów. W miarę utrwalania się nowych pojęć i stosunków, stare znikałyby same. Przymusowe wywłaszczenie byłoby zbyteczne. Własność (ziemi, fabryk i t. d.) ma tylko wtedy wartość, jeżeli znajduje ręce, których pracę może wyzyskiwać. Kapitalista nie jest wytwórcą bogactwa, lecz jego — 321 — kontrolerem. Po wprowadzeniu ognisk produkcyi państwowej, zapewniającej każdemu najlepsze warunki i najwyższe korzyści, chyba tylko idyoci mogliby się wynajmować przedsiębiorcom prywatnym. Ludzie sami dobrowolnie zrzekaliby się własności, mogąc w nowym ustroju społecznym korzystać ze wszystkich jej stron dodatnich bez znoszenia ujemnych. Ubóstwo obciążałoby tylko chorych, głupich i leniwych. Dla dwu pierwszych kategoryj byłoby miejsce w szpitalach; trzecia musiałaby wziąć się do pracy. Pasorzytnych klubowców, pijaków, nicponiów, próżnujących panów i panie należałoby wywieźć na jakąś odległą wyspę, ażeby tam znaleźli sobie zajęcie lub wymarli z głodu. Nowa organizacya społeczna usunęłaby cały szereg utrapień społecznych, z któremi obecna nie może dać sobie rady. Parlament przestałby być miejscem popisów, walk osobistych i partyjnych: wchodziliby do niego tylko ludzie najzdolniejsi i bezinteresowni; obrady byłyby przedmiotowe i krótkie. Nie przeszkadzałyby one posłom codziennie pracować w państwowych zakładach produkcyjnych. Toż samo czyniliby wszyscy urzędnicy aż do najwyższych, nie wyłączając ministrów i króla. Utrzymanie stałej armii okazałoby się niepotrzebne, skoro wszyscy dojrzali mężczyźni i kobiety umieliby władać bronią. Monetę zastąpiłyby dowody pracy, obliczanej przeciętnie według zużytego na nią czasu. Ponieważ z zarobków strącanoby pewną część na oszczędności, przeto każdy obywatel po skończeniu 55 lat posiadałby sumę (4,500, małżeństwo 9,000 f. st.), zabezpieczającą mu starość. Wszystkie te pierwiastki ogólnego szczęścia, które Richardson obiecuje z upaństwowienia środków produkcyi, znajdują się w zapowiedziach komunizmu i socya-lizmu. Ale wyróżnia on się wskazaniem głównej drogi przejścia z obecnego do nowego ustroju przez zmienione wychowanie. Rozumie on to z większą, niż inni, ja Utopie.  21 — 322 — snością, że teraźniejsi ludzie mogą żyć tylko w obecnym układzie stosunków i że chcąc zmienić całość, trzeba naprzód zmienić jej części składowe. *) Umieszczeniem punktu ciężkości w powolnym rozwoju, zaniechaniem myśli o gwałtownych przewrotach i osaczeniem własności prywatnej przez instytucye państwowe, tak żeby ona sama odebrała sobie życie, przypomina on Hertzkę i staje się poprzednikiem Tarbouriecha. Rok 3000—„sen" P. Mantegazzy**) jest mniej tworem myśli, niż wyobraźni. W tym roku wszystkie kraje ziemi połączone są w rzeszę „stanów planetarnych" ze stolicą Andropolis u stóp Himalajów. Od pięciu wieków ogólną ich mową jest „język kosmiczny" — inne należą do umarłych, jak obecnie łaciński i grecki. Chociaż istnieją drogi lądowe, wodne i podziemne, główna komu-nikacya odbywa się zapomocą statków napowietrznych. Sztuczna protoplazma pandynamo, którą ktoś odkrył, przyglądając się robaczkom świętojańskim, stanowi źródło wszelkiej siły; nazywa się też siłą planetarną albo kosmiczną. Ludzie, których wrażliwość może być powiększona łub zmniejszona zapomocą osobnych przyrządów, oprócz zwykłych pokarmów, żywią się preparatami chemicznymi. Trzy eliksiry działają podniecająco na ich ośrodki mózgowe, rządzące głównemi siłami życia, myślą, ruchem i miłością. Każda rodzina posiada osobny dom, który można postawić w ciągu jednego dnia, napełniając formę szybko twardniejącym płynem, opornym na ogień i elektryczność. Wszystkie dolegliwości naturalne i bóle znikły. *) Podczas wojny z karlistami w Hiszpanii autor zapytał przebywającego tam amerykanina, ganiacego obie strony, czemu nie ogłoszono rzeczypospoł tej: „Trzebaby — odrzekł ten — naprzód usunąć hiszpanów, a potem sprowadzić republikanów". To znaczy że obecny materyał ludzki może być tylko tem, czem jest. **) Anno 3000, 1897. — 323 — Nawet rodzenie dzieci nie wywołuje żadnych cierpień. Ludzie od dzieciństwa przyzwyczajeni są do zwracania u-wagi na stan swego zdrowia; rzadko też się zdarza, ażeby chory leżał, gdyż każdy przy najlżejszej słabości zwraca się do lekarza, który, prześwietliwszy go, przepisuje kuracyę. Polega ona głównie na dyecie, stosowaniu powietrza, światła i ciepła. Aptek jest bardzo mało. Wykształcenie dzieli się na trzy stopnie. W szkołach początkowych uczą się dzieci obu płci razem od lat sześciu — arytmetyki, nieco historyi, początków nauk przyrodniczych i jasnego wyrażania swych myśli. W szkołach średnich kurs czteroletni obejmuje: historyę, geografię, literaturę języka kosmicznego, psychologię i antropologię, które zastąpiły filozofię. Bogato wyposażone laboratorya i muzea są dla uczniów ciągle otwarte. Bardzo surowe egzamina dają patent kultury ogólnej. Pragnący zostać uczonym lub specyalistą zawodowym udaje się na wyższe studya, do których dopuszczone są również kobiety. Jednakże dyrektor oświaty pracuje nad rozwiązaniem zagadnienia: czy kobieta może narówni z mężczyzną oddawać się pracy naukowej z dobrym skutkiem? Istnieją cztery fabryki siły elektryczności, dające światło, ciepło i siłę mechaniczną, z których każda przy pomocy mniejszych obsługuje ćwierć globu. Siły, czerpane z pandynamo, przesyłane są wszędzie zapomo-cą rur z nowego, elastycznego materyału. Eząd składa się z najmądrzejszych ludzi. Jego głową jest Pankrato. Wybierany na rok, składa się z najmądrzejszych ludzi. W stolicy świata, Andropolisie, zbierają się corocznie na miesiąc posłowie Stanów Piane-tarnych, stanowiący Najwyższą Radę, która ma cztery wydziały: ziemi, zdrowia, szkoły, przemysłu i handlu. Tu rozbierane są wszystkie projekty, nadchodzące od rozmaitych instancyj. Cały ustrój ludzkości przypomina organizm człowieka: gmina jest komórką, druty telegraficzne nerwami, stolica mózgiem i sercem, a stany — gru —. 324 — czołami. Ściśle prowadzona statystyka pozwala stosować produkcyę do potrzeb. Pieniędzy metalowych niema. Zastępują je blankiety ministeryum skarbu, opatrzone podpisem ,,wybrańca". Wybrańcami (ottimato) są najucz-ciwsi, najbogatsi i najbardziej poważani obywatele, którym Najwyższa Bada nadała tę godność w różnych stopniach odpowiedzialności materyalnej. Podczas gdy jedni mogą podpisywać banknoty, zachowujące wartość tylko w pewnej okolicy, inni posiadają to prawo na całym globie. Rzec można, że każdy obywatel ma w swoim domu mennicę: jeżeli bowiem chce coś kupić, kładzie swoje nazwisko i wypisuje sumę na poręczonym blankiecie, który daje sprzedawcy. Karty zużyte wymienia na nowe Kasa Centralna; wydaje też inne za zgubione lub zatracone na mocy zaświadczenia czterech wybrańców. Autor zapewnia, że ten systemat, oparty na szczerości i uczciwości, stanowi mocną podstawę kredytu i sprzyja wzrostowi bogactwa. Sądownictwo zostało wielce uproszczone. Każde przestępstwo, małe, czy wielkie (zabójstwa nie zdarzają się), jest karane przez jego świadków. Dość, żeby ktoś zawołał: „sprawiedliwości!", a wszyscy powtórzą ten o-krzyk. Gdy zbierze się siedmiu poważnych ludzi około złodzieja, ustanawiają się jako doraźny sąd, spisują krótki protokół — np. ,,dziecko ukradło pomarańczę" — i jeden z sędziów prowadzi winowajcę do Domu Sprawiedliwości. Jest to rodzaj szkoły badawczej i poprawczej, w której skazaniec przebywa od kilku dni do kilku miesięcy. Po uwolnieniu, musi on przez pewien czas nosić w dziurce od wierzchniego ubrania kolorową wstążeczkę, której barwa zależy od przestępstwa. Recydywista dostaje dwie wstążeczki. Wypadki te jednak są dosyć rzadkie, każdy bowiem noworodek podlega oględzinom lekarzy i jeśli oni dostrzegą w nim zarody choroby lub u-sposobień zbrodniczych, zostaje spalony zapomocą elektryczności. Potrzeba na to zgody rodziców: gdyby oni — 325 — wszakże wbrew orzeczeniu lekarzy zachowali niemowlę przy życiu, uważanoby ich za okrutników względem własnego dziecka. Zapobiega temu zresztą inny przepis, wymagający od nowożeńców, ażeby przed zawarciem małżeństwa poddali się badaniu lekarskiemu dla ustanowienia, czy powinni mieć dzieci. Wtedy dopiero łączą się ślubem w Świątyni Nadziei. Bedzietni mogą żyć w wolnych związkach. Niema religii powszechnej. Katolicka istnieje obok wielu innych, między któremi znajduje się też religia Nieznanego Boga; w jego świątyni płonie na ołtarzu wieczny ogień.—W trzydziestym wieku ziemia pokryta jest milionami pomników symbolicznych i poświęconych wielkim ludziom. Moralność rozwinęła się równolegle z postępem umysłowym. Najwyższa instytucya naukowa, A-kademia w Andropolisie, co dziesięć lat wyznacza nagrody za najznakomitsze wynalazki. Bohater opowieści otrzymuje milion lirów za przyrząd do odczytywania myśli ludzkich. Gdy jednakże wynalazca ma wykonać próbę ze swym przyrządem, połowa publiczności ucieka w przestrachu z sali. Dla niezadowolonych z organizacyi życia w Stanach Planetarnych przeznaczono Wyspę Doświadczeń, na której oni urządzają się według woli. Jest tam Tyranopolis, gdzie panuje absolutyzm, a świętymi są: Neron, Tybe-ryusz, Henryk VIII i t. p. Jest Państwo Równości, założone przez francuzów, w którem wszyscy jednakowo się ubierają, malują włosy na czarno, o tej samej porze jedzą te same potrawy, a rządzi codziennie kto inny. Małżeństwa mogą tam mieć najwyżej troje dzieci. Jest Lo-gopolis anglików, w którym odbywają się ciągłe posiedzenia i rozprawy, a król podpisuje wszystko, co mu każą. Jest wreszcie Rzeczpospolita, w której wszyscy strasznie się nudzą i znają tylko swoje matki, bo ojcem każdego jest państwo. Fantazya ta wyszła z głowy poety, nieliczącego się — 326 — z rzeczywistymi warunkami życia społecznego. Daremnie przeto usiłowalibyśmy powiązać jej wizye w jakiś systemat realny. To, co Mantegazza przepowiada w zakresie odkryć, wynalazków i urządzeń technicznych, może się spełnić lub nie spełnić, ale to, co mówi o gospodarczym ustroju Stanów Planetarnych, pozostanie tylko bajką. Ani jego ,,radcy finansowi", oznaczający corocznie ,,normę obiegu" i miarę bogactwa prowincyi, ani ,,zarząd finansowy całej kuli ziemskiej", ani „wybrańcy", zastępujący bankierów, ani poręczone przez nich czeki obywateli, posiadające wartość monety — wszystko to nie daje nam wyobrażenia o ekonomicznych stosunkach przyszłego wszechpaństwa, nie budzi wiary w możliwość i trwałość podobnego zamku na lodzie. Najtrudniejsze zagadnienia, którym myśl podołać nie może, Mantegazza dał do rozwiązania wyobraźni. Powstała z tego utopia, którą on słusznie nazwał ,,snem". Jest ona, jak sen, bezładna i rozwiewna. XVII. ISTOTA, ZNACZENIE I WPŁYW UTOPII. Przesunął się przed nami długi szereg wizyj społecznych. Łatwo było zauważyć, że obok różnic, posiadają one wiele rysów wspólnych. Łączy je przedewszystkiem kierunek dążeń. Są one niby stadem przelatujących nad ziemią ptaków, które pomimo odmian w barwach i kształtach, wszystkie dążą z zimnych okolic do ciepłej krainy w przyszłości. Pierwszym punktem, na który utopia uderza najczęściej i najsilniej, jest własność, a głównie własność ziemi i wogóle środków produkcyi. Teoretycznie sprawa ta oparta jest dość mocno. Ze strony logicz-no-etycznej trudno odmówić zasadności twierdzeniom, że każdy człowiek posiada prawo do życia i całkowitego wytworu swej pracy; że każdy w równej mierze powinien korzystać ze środków i warunków bytu; że nikogo nie — 327 — można wydziedziczać z nich lub obdarzać przywilejem; że dla podtrzymania zbytku i przesytu nie należy podtrzymywać nędzy i głodu. Ale praktycznie zagadnienie to się wikła, gdyż logicznemu rozumowaniu przeciwstawia się niekonsekwencya, a raczej—odmienna konsekwen-cya natury. Ludzie mogą być równi w prawach, nie będąc równi w uzdolnieniach. Przeszkodę tę utopiści dostrzegają, ale spodziewają się, że ona kiedyś sama runie. Liczą na to, że kontrolowany przez społeczeństwo dobór płciowy, umiejętna hodowla potomstwa i te same warunki życia upodobnią ludzi; że powszechna i jednaka o-świata zgładzi te góry i przepaście, które dziś oddzielają ciemnych od ukształconych lub nawet przekształconych, wyrównają między nimi poziom wiedzy, a z nią uzdolnień. Do pewnego stopnia przypuścić to można. Ażeby wszakże nastąpiła bezwzględna, a chociażby tylko mało zróżnicowana identyfikacya osobników ludzkich — nie jest to ani prawdopodobne, ani nawet pożądane. Nieprawdopodobne, bo natura pod żadnym sztucznym wpływem nie przestanie wytwarzać różnorodności śród istot jednako uwarunkowanych; niepożądana — bo ich upodobnienie wstrzymałoby ruch rozwojowy i zmechanizowałoby zupełnie bieg życia społecznego. Zdaje się więc nie ulegać wątpliwości, że jakąkolwiek przybierze ono postać, cokolwiek zrobione będzie dla zniwelowania jego wyżyn i nizin, ludzie na tej równinie będą ciągle różni -różni nie tylko w swych charakterach, ale także zdolnościach. A w takim razie, jeżeli nawet własność obecna zniknie, obrachunek udziału jednostek w wytworach pracy wykaże znaczne różnice. Jak je zrównoważyć? Na to pytanie nie odpowiedziała zadawalająco żadna utopia. Argument, którym zwykle usiłowano przechylić szalę na stronę komunizmu, mianowicie, że dziś także jednako wynagradzane są niejednakowe siły (w biurach, wojsku, fabrykach), niewielką ma wagę, gdyż naprzód różnice są drobne, a powtóre wzgląd ten może nie być dość — 328 — przekonywający dla przyszłości, obiecującej odważać ludziom ich czyny ścisłą sprawiedliwością. Urzędnicy lub żołnierze, wogóle ludzie średniej miary mogą być uznani i sami się uznawać za równych; ale zachodzą przecie różnice olbrzymie. Trudno postawić na tym samym szczeblu wartości Matejkę i malarza bryczek lub Newtona i zwykłego rachmistrza. Czy więc przyjmiemy zasadę obdzielania pracowników społecznych według potrzeb, czy inną—według zasług, zawsze w rezultacie wypadnie nam nierówność. Jedyną bezsprzeczną własnością jednostki w społeczeństwie utopijnem ma być tylko wytwór jej pracy lub jego równoważnik. Pomijając zupełną niemożliwość dokładnego ustalenia przypadającej każdemu części w czynnościach zbiorowych, samo owo prawo, które stało się hasłem bojowem naszych czasów, nie może być nigdy zupełne. Bo przecie — jak to obszernie wykazał Men-ger — w najdoskonalszej organizacyi społecznej istnieć będą dzieci, starcy, chorzy i kaleki, których utrzymywać trzeba kosztem wytworów pracy członków dojrzałych i zdrowych, istnieć będą wreszcie wydatki ogólne na maszynę państwową. Nikt zatem nigdy nie otrzyma tyle, ile zapracował i ofiara „nadwartości" nie ustanie. Jeżeli zaś dźwigać ją będą wszyscy równomiernie bez względu na wysokość swych zasług i zarobków, to przyczyni się ona niechybnie do powiększenia różnic majątkowych. Utopiści komunistyczni zażegnywają to niebezpieczeństwo zapewnieniem, że człowiek, oderwany od własności i uwolniony od demoralizującego jej wpływu, zmieni się wewnętrznie. Dawna jego dusza zamrze i narodzi się nowa, która będzie niedostępna dla pobudek samolubnych a wrażliwa tylko na altruistyczne. Niepodobna zaprzeczyć, że w jaskiniach i norach własności lęgną się najjadowitsze gady wyzysku i kryją się najokrutniejsze szajki rozboju ekonomicznego; ale należy przypuszczać, — 329 — że dzikie instynkty tego największego drapieżcy, który się nazywa „mądrym człowiekiem", nie będą miały w przyszłości ani tak szerokiej, jak dziś, swobody do rozwoju, ani tak szerokiego pola do łowów. Ale czy one zupełnie zamilkną? Wielu myślicieli o tem wątpi. O. Wilde mniema nawet, że „większość ludzi marnuje sobie życie niezdrowym i przesadnym altruizmem", czyli, utopijny kryształ duszy człowieka nie powinien łatwo roztapiać się w ogniu miłości bliźniego. Że obecne, tak silne w naturze ludzkiej popędy wilcze, straciwszy swoją główną podnietę, osłabną, a może zupełnie zginą, to zdaje się być pewnem. Ale nie należy przeoczać, że nowy ustrój społeczeństwa, czyniąc swym rdzeniem prawo każdej jednostki do pełnego szczęścia, zbudzi w niej egoizm, który będzie odmienny od teraźniejszego, bo pozbawiony upodobania w cudzej krzywdzie, mimo to będzie umieszczał w sobie punkt ciężkości życia. Przestanie on być zaborczym, a będzie obronnym; przestanie być drapieżnym, a stanie się wspaniałomyślnym, rodzącym pragnienia altruistyczne z siebie, a nie z nakazu. Dziś mówimy, chociaż z mniejszą bezwzględnością, niż starożytni, że osobnik istnieje dla ogółu; dzieci przyszłości powiedzą, że ogół istnieje dla osobnika. Silnie rozwinięty i uwolniony od obowiązku poświęceń indywidualizm,przestałby być sobą, gdyby nie korzystał ze wszystkich dóbr i warunków życia i rozdawał siebie innym, zwłaszcza że według wszelkiego prawdopodobieństwa, człowiek będzie coraz bardziej oziębiał swe uczucia, a rozświetlał swój rozum. W tym stanie nie wyrzeknie on się nigdy wszelkiej własności, a oznaczenie jej granic jest tak trudne i złożone, że zbyt prostych rozwiązań tego zadania w dotychczasowych utopiach nie można uważać za wystarczające. Pozostaje ono dalej zagadką przyszłości. Samolubstwo, korzyść materyalna, wogóle interes, jest dotąd najgłówniejszą sprężyną czynów ludzkich i rzec można, że on był w znacznej mierze siłą twórczą cywili — 330 — zacyi. Jaką pobudką równej mocy zastąpi go dusza przyszłego człowieka — powiedzieć łatwo, zrozumieć trudno. Drugą twierdzą, do której utopiści szturmują z wielką śmiałością i powodzeniem, jest szkoła publiczna. W tej walce ich sztandar reformatorski ma godła, którym przyszłość zapewnia niewątpliwe zwycięstwo. Zabezpieczenie dziecka od samowoli, niedbalstwa i nieudolności rodziców, otoczenie go staranną i mądrą opieką w doskonale urządzonych zakładach pedagogicznych, przeniesienie wychowania ludzi z prostackich a często niesumiennych zabiegów prywatnych do wzorowych instytucyi publicznych, użycie wszelkich, zalecanych przez naukę środków dla fizycznego i duchowego rozwinięcia młodych istot, zanim one utracą wrażliwość i podatność, umiejętne zużytkowanie i skierowanie każdej ich właściwości, zapalenie w nich najszlachetniejszych uczuć i oświecenie najpotrzebniejszą wiedzą—wszystko to stanowi pierwszorzędny cel społeczeństwa i — jak widzieliśmy — główny przedmiot pomysłów utopijnych. W innych warunkach musi się znaleźć inny człowiek. Nie dość stworzyć nową formę społeczną, trzeba ją napełnić nowym materyałem ludzkim. Forma ta powinna być jego funkcyą, albo też—że tak rzekę — jego własną, do niego przyrośniętą skorupą. Powtarzane dotychczas twierdzenia utopistów, że człowiek jest wytworem swego otoczenia społecznego, zawiera część prawdy; zachodzi tu bowiem stosunek wpływów wzajemnych. Sprawiedliwy sąd strzeże wolności obywateli, ale miłujący wolność obywatele tworzą sprawiedliwy sąd. Wprzódy muszą istnieć odpowiedni ludzie, zanim powstaną pożądane instytucye. Pomimo licznych i oczywistych dowodów nieumiejętności zachowania się ludzi w warunkach przewyższających miarę ich rozwoju, ciągle ulegamy złudzeniu,' że oni są zdolni do korzystania z najdoskonalszych. Jest to omyłka podobna do tej, którą popełnilibyśmy, mniemając, że każdy człowiek potrafi grać, jeśli tylko otrzyma instrument. — 331 — Dlatego to wszystkie rządy i wszystkie stronnictwa, świadomie i bezwiednie, starają się opanować szkołę i ukryć w jej programach swoje dążenia; dlatego każde społeczeństwo, zagrożone w swym bycie, na nią zwraca głównie wysiłki obrony. Żaden zaś systemat pedagogiczny nie udowodnił tak wymownie potęgi wychowania i żaden nie wskazał mu tak prostych i pewnych dróg, jak utopia. Trzecim celem ich zamachów reformatorskich jest małżeństwo, któremu w znacznej części chcą nadać postać związku czasowego i wolnego. Wynika to konse- -kwentnie z ich założeń ekonomicznych i pedagogicznych. Gdy rodzina traci własność i wszystkie środki pro-dukcyi materyalnej, gdy przestaje być warsztatem roboczym i domem wychowawczym, jest budynkiem rozebranym, z którego utrzymały się tylko dwie dawne podpory, niezłączone niczem, prócz chęci życia wspólnie. Dziecko było ostatnią ich spójnią: skoro ono zaraz po urodzeniu się przechodzi do zakładu społecznego, pęka jedyne między nimi ogniwo zewnętrzne, z męża i żony pozostaje tylko mężczyzna i kobieta. Jeżeli kiedykolwiek przymus, skazujący ich na nierozerwalność związku, miał racyę ze względu na dzieci, to w tem położeniu zupełnie ją traci i nic już nie przeszkadza ludziom rozejść się, gdy wzajemne ich uczucia dla siebie zgasły. Zalecane przeto w wielu utopiach stadła krótkotrwałe lub stosunki przelotne nie świadczą bynajmniej o zamiarach rozkiełznania namiętności ludzkich, ale są logicznym wynikiem odjęcia rodzicom prawa i obowiązku wychowywania dzieci. Nie jest to zburzenie instytucyi potrzebnej, lecz bezużytecznej. Dalszą konsekwencyę tej zmiany stanowi usamowol-nienie kobiety. Wraz z innymi środkami produkcyi prze- staje ona być własnością mężczyzny, wraz z innemi nierównościami społecznemi zostaje zniesione jej upośledzenie, a ponieważ jest uwolniona od pracy domowej i opieki macierzyńskiej, a otrzymuje jednaką dla obu płci — 332 — wiedzę, może przeto zająć wszystkie stanowiska, do jakich ją uzdolniła natura. Czwartem dążeniem utopii jest przetworzenie państwa politycznego, służącego interesom bogatych i władnych, na państwo gospodarcze, służące interesom ogółu. Wszystkie jego organy nie spełniają zadań rządu, lecz zadania administracyi dóbr społecznych. Tam urzędnik nie jest zwierzchnikiem, lecz wykonawcą woli zbiorowej. Naturalnie w takiej — wielkiej czy małej — gminie gospodarczej niema przeznaczenia dla armii, niema — po za obroną — powodu do wojen, niema pobudki do zaborów. Stosunki zewnętrzne ograniczają się do wywozu lub przywozu towarów. Główna energia ciała społecznego zużywana jest na kształcenie ludzi, doskonalenie pro-dukcyi i sprawiedliwy podział jej wytworów. Ażeby mechanizm działał sprawnie i ściśle, musi on być ujęty w mocne formy. I właśnie ta potrzeba stanowi szkopuł, na którym łamią się dotychczas wszystkie utopijne granice swobody osobistej projektowanych społeczeństw. Ma ona być w nich daleko obszerniejsza, niż obecnie. Tymczasem w wielu zacieśnia się, w niektórych schodzi do zupełnej niewoli. Przypomnijmy sobie srogie przepisy Platona, Campanelli, Cabeta i innych. Ktoby chciał im zadośćuczynić, musiałby przedewszystkiem przestać być człowiekiem. Tam nietylko czyny, ale nawet myśli i uczucia są z góry uregulowane, zamknięte i rozprowadzone po społeczeństwie, jak para rurami, o-władnięte i zużytkowane fabrycznie. Stary Moloch, w którym giną poświęceni na ofiarę ludzie, pozostał, tylko jego rozpalone wnętrze ogromnie powiększyło się. Wyjąwszy utopie anarchistyczne, które pragną wprowadzić do stosunków ludzkich zupełny bezład, oraz sielanki w stylu Morrisa, wszystkie inne przytłaczają jednostkę ciężarem woli zbiorowej, a niektóre (np. Morellego i Cabeta) pragną, ażeby społeczeństwo skamieniało na wieki w niezmiennej postaci, zabijając każdego, ktoby chciał je oży — 333 — wić. Najgorsza tyrania nie usiłowała bezwzględniej zatamować rozwoju, niż niejedna utopia, która zamierzyła ją zgładzić ze świata. Ale nawet po za tymi tężcami fanatycznego doktrynerstwa jednostka ma bardzo ograniczone ruchy w zegarach komunistycznych. Więzienie, chociaż urządzone według wszelkich wymagań hygieny, wygody i estetyki, nie przestaje być więzieniem; mięko wysłane i pięknie ozdobione jarzmo nie przestaje być jarzmem. Dzisiejsza, głodna ludzkość więcej łaknie chleba, niż wolności; ale jeżeli kiedykolwiek się nasyci w przyszłem gospodarstwie społecznem, zapragnie swobody. A wtedy nie wystarczą jej reglamentacye, przenikające do najgłębszych sprężyn życia. Jakim węzłem złączyć jednostkę ze zbiorowiskiem ludzkiem, który by nie był dla niej duszącą petlicą, ani pajęczą nicią; jakiej poddać ją sile naturalnego ciążenia do masy bez dokuczliwego gwałtu — tego nie powiedziała dotąd żadna utopia. Jej skazówka przesuwa się ciągle od komunistycznego przymusu do anarchistycznej samowoli, nie mogąc trafić na punkt środkowy między tymi krańcami. Trudność odnalezienia pożądanej formuły spoczywa w braku norm przygotowawczych. Najlotniejsza fantazya czerpie materyał do swych obrazów z rzeczywistości. Ludzkość zaś tak pochłonięta jest ciągle walką o byt materyalny, że nie zdołała dotąd obmyśleć i zastosować idealnych stosunków spółżycia po za polem tych zapasów. Daleko bardziej zajmuje ją to, jak najłatwiej wytworzyć wiele dóbr, jak wszystkich nakarmić i odziać, jak uchronić ich istnienie, niż jak obwarować wolność osobników, nie łamiąc praw ogółu. Jest to sprawa odroczona i nie prędzej będzie rozstrzygnięta, aż wejdzie przed sąd ludzi sytych i ubezpieczonych w swym bycie. Dla nędzarzów, dla wszystkich zatrwożonych niepewnością jutra—a tacy stanowią ogromną większość rodzaju człowieczego — stosunek jednostki do społeczeństwa jest kwestyą teoretyczną, oderwaną od życia, niegodną zaprzątać udręczonych troską i bojem — 334 — o kawałek chleba, szmat tkaniny i dach nad głową. Oni zgodzą się nawet na klasztor Campanelli, aby tylko w nim mogli odpocząć. Zresztą utopie do pewnego stopnia uspakajają tę obawę zapowiedzią, że w przyszłem państwie każdy będzie prawodawcą, żaden więc głos nie zostanie stłumiony. Jest to obietnica może najmniej urojona, gdyż spełniła, się już niemal całkowicie w niektórych społeczeństwach obecnych (Szwajcarya, Australia). Zaznaczyć jednak należy, że ,,referenda" (głosowanie powszechne w sprawach bieżących) zyskują zwykle uznanie utopistów tylko w zakresie częściowych działów życia i gmin niewielkich, ustępując miejsca ciałom reprezentacyjnym w wypadkach, dotyczących ogółu społecznego lub też rzeszy, ogarniającej całą ludzkość. Ostatnim rysem zasadniczym utopizmu nowoczesnego jest odpaństwowienie religii i zsunięcie jej do sfery przekonań osobistych. A jeżeli nawet zachowuje on jakiś kult dla istoty najwyższej, nie narzuca go przymusowo i nie krępuje swobody wyznań. Jakkolwiek w dawniejszych utopiach znajdują się wzmianki o nadzwyczajnych wynalazkach, rozszerzających zakres życia i działania człowieka, dopiero jednak najnowsze, wydane w ciągu ostatniego trzydziestolecia, puściły wyobraźnię w krainę cudów techniki. Co w nich jest bajką, a co jasnowidzeniem — orzec trudno. Gdyby Campanella, którego słończycy posiadali maszynę do fruwania, opisał był jeden z obecnych areoplanów, jego spółczesni uznaliby, że mu umysł zbyt schorzał w więzieniu i bredzi maligną. Nawet czytelnikom Lasswi-tza odwiedziny jego bohaterów, przyjeżdżających na rowerach powietrznych i wchodzących przez okna na wysokich piętrach domów, wydawały się niezawodnie swawolą fantazyi. Ileż to spowszedniało nam wynalazków, których jeszcze nasi ojcowie nie uważaliby za prawdopodobne ! Technologia biegnie olbrzymimi krokami i nikt — 335 — nie oznaczy granic, na których ona się zatrzyma. Jej zaś postępy są konieczne dla utopii, zwłaszcza dla utopii naszego czasu. Pewne bowiem zasadnicze udoskonalenia w organizacyi społecznej możliwe są tylko przy równoczesnych udoskonaleniach technicznych. Dopóki te ostatnie nie pozwolą na dokonanie zmian, daremnie usiłowa-noby je wprowadzić. Przypuśćmy, że jakaś siła, albo nawet sama wola większości ludzi zechciała urządzić ich spółżycie komunistycznie. Ponieważ prace są dotąd przeważnie spełniane ręcznie i ponieważ różnią się znacznie ilością i jakością, przeto natychmiast objawiłaby się niezgoda co do ich podziału. Ci, którym przypadłyby ciężkie i wstrętne, czuliby się pokrzywdzonymi i upośledzonymi, a gxiyby zostali zmuszeni, podnieśliby bunt. Bezwzględne tedy równouprawnienie ludzi zależy nie tylko od zastosowania zasad teoretycznych, ale od stanu narzędzi produkcyi. Maszyna posiada rozstrzygający głos w sprawie układu stosunków społecznych. Dopóki ona nie zaofiaruje potrzebnych usług, wszystkie żądania i o-bietnice agitatorów mogą mieć tylko znaczenie piania kogutów na zmianę pogody. Fourier usiłował wyrównać pretensye członków falang i utrzymać między nimi harmonię zapomocą zużytkowania naturalnych popędów, ale ten pomysł, znakomity jako środek pedagogiczny, nie wystarcza jako regulator społeczny. Bo przypuściwszy nawet, że do jakichś zajęć nieprzyjemnych dałyby się użyć tak zwane przez niego ,,hordy" dzieci z usposobieniem gwałtownem, albo też, że wielka cześć, okazywana wykonawcom takich robót, zachęciłaby do nich ludzi starszych, przypuścić również należy, że często zbrakłoby jednych i drugich, a tymczasem potrzeby nie czekałyby na ochotnictwo. One muszą być zaspakajane pracą systematyczną i ciągłą. Dlatego utopiści nowocześni słusznie wiążą przekształcenie ustroju społeczeństwa z postępem techniki, która je umożliwia. Jeżeli marząca o szczęśliwszej doli myśl ludzka przez — 336 — dwadzieścia kilka wieków stale rozpinała swe rojenia na pewnych punktach, to wnosić można, że ona nie przestanie i nadal ku nim się zwracać i że w nich widzi główne cele swoich dążeń, usiłowań i walki. Własność, władza, szkoła i rodzina — te instytucye przedewszystkiem starała się ona zburzyć lub przetworzyć; one też będą niewątpliwie przedmiotem jej planowań w przyszłości. Ale czy przyszłość będzie rodziła utopie? Czy one nie są przestarzałą, wróżbiarską szatą rozumu, którą on powinien zrzucić? Pytanie to każe nam rozważyć teoretyczną i praktyczną wartość utopii. Sam fakt zajęcia się nią wielu znakomitych umysłów i istnienia bogatej literatury nie jest jeszcze świadectwem tej wartości. Alchemia i astrologia, do których socyologia utopijna zbliża się pewnem podobieństwem, również przyciągały poważnych badaczów i miały obfite piśmiennictwo. Dowodu szukać trzeba w samej istocie i skutkach wpływu utopii. Zaznaczyłem wyżej, że t. zw. „socyalizm naukowy" uznał ją za gatunek myśli przestarzały, bezpłodny i wymierający; ale jednocześnie wykazałem, że on sam przedłużył jej żywot własnemi przewidywaniami. Nie mogło być inaczej: naturalna konieczność pokonała sztuczną fikcyę. Podczas gdy E. Bernstein*) zachwiał wiarę w ścisłą naukowość twierdzeń so-cyalizmu, inni socyologowie obronili naukowość utopii. ,,Uważam przedstawienie doskonałego stanu społeczeństwa — powiada Menger **)—nie tylko za zupełnie naukowe, lecz poprostu za niezbędne, jeśli ruch socjalistyczny ma chociaż częściowo osiągnąć swoje cele. Utopia jest jedynie wtedy nienaukowa, gdy przy kreśleniu przy *) Wie ist wissenschaft. Sozialismus moglich, 65. Według niego, żaden „izm" nie może być nauką, która opiera się na doświadczeniu. Dziwne osądzenie końcówki wyrazu. A darwinizm? — pyta słusznie Engels. **) Das Recht a. d. v. Arbeitsertrag, 111. — 337 — szłego systematu społecznego wychodzimy z założenia, że po wprowadzeniu nowego ustroju ludzie kierować się będą całkiem innemi pobudkami, albo że nastąpi inne powiązanie przyczyny ze skutkiem, niż obecnie. Tarbou-riech, polemizując z uwagą Kautsky'ego, że obrazy przyszłości muszą zawsze pozostawać po za rzeczywistością, gdyż ich twory nie mogą uwzględniać czynników późniejszych (np. nowych wynalazków), twierdzi *): „Utopista może bardzo zbliżyć się do prawdy, jeżeli według reguły Descartes'a o dokładnych obliczeniach oddzieli starannie wszystkie pierwiastki zagadnienia i da im rozwiązanie, które mu się wyda najlepszem." Przyszłe społeczeństwo — dodaje on — będzie takie, jakie sobie wyobrażamy, jeżeli nie będzie lepsze. Należałoby ze wszystkich nauk po za matematyką wyłączyć rachunek prawdopodobieństwa, gdybyśmy utopii społecznej odmówili podstaw naukowych. Są one w niej zupełnie uprawnione, zwłaszcza gdy przyszłość ludzkości uważamy w daleko większym stopniu za wynik ewolucyi, niż rewolucyi. Umysły, które mają w sobie więcej ciepła, niż światła, wierzą w cudowne i trwałe skutki tej ostatniej, a o ile muszą mówić o przyszłym ustroju spółżycia ludzkiego, albo wyrzekają się twierdzeń określonych, albo stawiają całkiem fantastyczne. Naprzód zburzmy to, co jest, a potem zobaczymy, co powstanie — oto zwykłe hasło sztuki rewolucyjnej dla sztuki. Przyznać jednak trzeba, że ten frazes, który jeszcze dotąd nieraz wystrzela i bywa rzęsiście oklaskiwany na wiecach agitacyjnych, prawie zupełnie zamilkł w poważnej mowie nawet Katonów, głoszących konieczność zburzenia Kartaginy kapitalistycznej. A chociaż w pismach socyalistycznych spotykamy często osobny rozdział, zatytułowany: „nazajutrz po rewolucyi", nie rozumieją oni swego „nazajutrz" w znaczeniu dosłownem, *) La cite fut. 11, 13. Utopie.  22 — 338 — lecz przenośnem. W takim rozdziale mówi Kautsky *): „Rewolueyę pojmuję, jako proces historyczny, który może trwać dłużej lub krócej, przeciągnąć się całe dziesiątki lat, wypełniony szeregiem ciężkich walk". „Dla uniknięcia nieporozumień — pisze Liebknecht **) — muszę zauważyć, że wyraz rewolucya dla nas, socyalnych demokratów, nie oznacza przewrotu gwałtownego. Re-wolucyjność tkwi w celu, nie zaś w środkach. Gwałtowny przewrót, dokonany w roku 1866 przez Prusy w ustroju Związku niemieckiego, nie był rewolucyą (chyba w najciaśniejszem znaczeniu tego wyrazu); zniweczenie zaś produkcyi drobnomieszczańskiej przez produk-cyę kapitalistyczną na wielką skalę było może największą rewolucyą w historyi wszechświata, chociaż odbyło się bez pogwałcenia konstytucyi, bez walk krwawych". Pogląd ten przeniknął nawet do tego obozu, który jest usposobiony bardziej bojowo. ,,Rewolucya — według Gra-ve'a***)—nie rozstrzyga się, jak partya pikiety... Ci, którzy mniemają, że można ją zorganizować, że dość posiadać siłę, ażeby zmienić społeczeństwo, są w gruncie tylko politykami... Siła nie może niczego ustanowić, bo, co jedna stworzy, to inna zniszczy". Jeżeli tak jest, to po co drążyć stary wyraz dla napełnienia go nową treścią, kiedy jest inny, odpowiedniejszy? Po co mianować rewolucyą to, co jest ewolucyą? Czy dlatego, ażeby samem brzmieniem podniecać i hypnotyzować tłum ? Kto nie potrzebuje osiągać takiego efektu, a pragnie ściśle określać zjawiska i pojęcia, musi przyznać, że rewolucya, rozumiana w tem znaczeniu, jakie jej nadała Fran-cya, jest sama przez się aktem bezpłodnym. Można ją porównać do tej operacyi, która w chirurgii nazywa się ,,cięciem cesarskiem". Cięcie to nie tworzy płodu, lecz *) Die soz. Rev., (przekł. pol., 81). **) Za i przeciw, 206. ***) La Societe future, 7 i n. — 339 — go wyzwala, a ma on warunki życia tylko o tyle, o ile jest dojrzały. Żadna, nawet najkrwawsza i z największem powodzeniem dokonana rewolucya nie przekształca trwale stosunków społecznych, jeżeli one przed nią i bez niej nie przygotowały się do zmiany. A jak nieskończenie więcej dzieci rodzi się drogą naturalną, niż przez cięcia cesarskie, tak samo nieskończenie więcej postępów wynika z rozwoju życia ludzkości, niż z jego gwałtownych przewrotów. I ten właśnie fakt pozwala obliczać przyszłość. Dokąd posunie się społeczeństwo za lat 50 lub 100 po przejściu ewolucyi, to z pewnem prawdopodobieństwem możemy oznaczyć; ale co się z niem stanie po nagłej rewolucyi, to zgadnąć trudno. Ta możność przewidywania następujących po sobie przyczyn i skutków rozwoju stanowi naukową podstawę utopii. Odmawiano jej tej podstawy również ze względu na formę. Utopia bowiem objawia stałą skłonność do przybierania się w szatę fantastyczną. Jest to bardzo naturalne, bo przecie w znacznej części stanowi ona twór wyobraźni. Najjaśniejsze i najmądrzejsze rozumowanie nie działa z taką siłą, jak żywy obraz. Wielu pisarzów wypowiedziało te same, albo nawet głębsze i radykalniejsze myśli, niż autorowie opowieści utopijnych, a jednak ci ostatni ściągnęli większą uwagę i utrwalili się bardziej w historyi. O piorunujących artykułach Lingue-ta zapomniano; tymczasem słabsza od nich filozoficznie bajka Morellego przechowuje się w pamięci. A jeżeli nawet sama teorya wystarcza umysłom, wrażliwym i chwytnym, to nie wystarcza prostym, potrzebującym plastycznego jej uwidocznienia. A często takie właśnie umysły miała głównie na widoku utopia. Jedne chciała w ten sposób przekonać, inne — pocieszyć. Mojżesz, według Tarbouriecha, wtedy dopiero zachęcił Żydów do Ziemi Obiecanej, gdy im pokazał jej winogrona. Marksiści, wbrew swojej zasadzie i wbrew interesowi partyjnemu, ostatecznie musieli dla swojej rzeszy rzucić kilka żywych — 340 — obrazów na zasłonę przyszłości. Ogół ludzi zapala się do jakiejś nauki wtedy dopiero, gdy ona rozgrzewa ich u-czucia. Nie dość dać im zasady pożądanego ustroju społecznego ; oni pragną go mieć opracowanym w szczegółach, widzieć całkowicie w myśli swojej, znaleźć w nim zadowolenie wszystkich swoich potrzeb i uspokojenie wszystkich swoich obaw. Dlatego utopiści starali się wypełnić swe plany żywą tkanką pozornej rzeczywistości; dlatego posuwali swe przepisy porządkujące aż do nikłych drobiazgów; dlatego niektórzy z nich układali nawet wzory blankietów i ksiąg administracyjnych. Niewielu z nich posiadało talent powieściopisarski, ale prawie wszyscy usiłowali się na niego zdobyć. Rozumieli bowiem ten pożytek, o którym mówi E. Vandervelde*), przyznając, ,,że takie utwory literackie uzmysławiają przyjemnie abstrakcyę systematów, odpowiadają na tysiąc zarzutów szczegółowych, które się cisną na usta wątpiącym, przyzwyczajają naszą myśl do swobodnego poruszania się po za kategoryami historycznemi świata burżuazyjnego". Ale czy możemy wyjść po za te kategorye? Nawet Tarbouriech, przeczy temu. „Człowiek — mówi on**) — nic już nie tworzy zarówno w dziedzinie umysłowej, jak fizycznej. Najidealniejsi z malarzów tylko kopiowali świat, w którym żyli. W gospodzie San Gimignano usługiwała mi jedna z muz Boticellego, a chłopcy, którzy nas zaprowadzili do obrazów Luiniego, są braćmi owych putti, którzy grają u stóp madonn tego sławnego artysty... Łabędź użyczył swoich białych skrzydeł aniołom legendy chrześcijańskiej, jak nietoperz szatanom, zrodzonym z trwogi średnich wieków. Potępieńcy i czarownice mają swoje fotografie w wydawnictwach lekarskich naszego czasu... Podobnie dzieje się z ,,rzutami oka *) Ze collectivisme, 1906 str. 205. **) La cite future. 9. — 341 — w przyszłość". Nie możemy wyobrazić sobie świata jutrzejszego inaczej, jak złożony z pierwiastków, pożyczonych od społeczeństwa dzisiejszego. Jakkolwiek śmiała byłaby nasza imaginacya, może ona tylko skupiać, wyliczać, kombinować dla przedstawienia w mniej lub więcej spójnym modelu przyszłego układu form, które wydają nam się do niego dopasowane, lecz które widzimy już koło siebie przynajmniej w stanie zalążkowym lub które wskrzeszamy z cywilizacyi umarłych." Więcej nie potrzeba dla stwierdzenia, że właśnie tworzymy. Jeżeli nawet życie, jak natura, posiada ograniczoną ilość pierwiastków, z których powstają rozmaite połączenia, to w każdym razie pozwala z nich układać nieograniczoną ilość kombinacyj — czyli tworzyć. Chociaż materyał do utopii czerpiemy z rzeczywistości, to jednakże możemy nadawać mu formy odmienne od tych, w których zawiera się teraźniejszość. A to przekształcanie życia stanowi wyjście z kategoryj historycznych, o których mówi Vandervelde. Utopie nierównomiernie rozdzieliły się między narody i epoki. Najwięcej wydali ich francuzi, potem anglicy, najmniej niemcy i włosi, a śród słowian dostrzedz można zaledwie ich zarodki. *) Jest to zjawisko na pozór dziw *) Polacy, mimo wielkiego rozrostu fantazyi, nie mogli stworzyć utopii wszechludzkiej z dwu przyczyn: 1) dlatego, że byli spo łeczeństwem szlacheckiem, bardzo opornem na idee demokratyczne, stanowiące duszę utopizmu; 2) dlatego, że utraciwszy niepodległoś marzyli w niewoli tylko o takiem przeksztalceniu świata, w którem by odzyskali wyjarzmioną ojczyznę pod postacią samoistnego państwa. Trudność takiego przekształcenia odstręczała ich od wiary w powolny rozwój a zalecała im wiarę w nagłe cuda, zwłaszcza dokonane przez mężów opatrznościowych. „Wielka różnica, jaka zachodzi między polską a wszystkiemi filozofiami Zachodu — mówi Mickiewicz w swych wykładach — zależy na tem, że filozofia europejska mniema, iż postęp światła, powstanie jakiejś nowej doktryny, upowszechnienie pewnych opinii sprawi ten szczęśliwy skutek (nowy stan rzeczy); Polska utrzymuje przeciwnie, że nic tego przy — 342 — ne z tego względu, że największą utopijność okazały społeczeństwa najtrzeźwiejsze, najpraktyczniejsze i najszczęśliwsze. Przy bliższem jednak zbadaniu tłomaczy się ono jasno. Ludzie, którzy stanęli na wyższym poziomie kultury i dobrobytu, są daleko pohopniejsi i zdolniejsi do myślenia i rojenia o doskonalszej postaci życia, aniżeli ci, których ciemnota otępiła i nędza przygniotła. Ażeby wiele żądać, trzeba nieco posiadać. Marzenie jest to koronka, która się splata z nici rzeczywistości; jest to rozdmuchiwanie ognia, który już słabiej lub mocniej płonie. Są takie stany istnienia, w których wszelka chęć o-biega tylko kółka potrzeb osobistych, w których wszelki wysiłek nie sięga po za kres dnia dzisiejszego, w których żadna śmielsza nadzieja nie rodzi się lub natychmiast zamiera. Czy mógł niewolnik starożytny lub chłop średniowieczny być utopistą? Czy może nim być naród, strącony albo spadający przez wieki całe w otchłań niedoli? Po za bramą piekła Dantejskiego potępieńcy nie marzą o zbawieniu siebie i innych, ale marzą pokutnicy w czyścu. Nadto grunt żyznej kultury rodzi nie tylko pojęcia, uczucia i dążenia, ale także ludzi doskonalszego typu. Głęboka cześć przenika nas wobec tych utopistów, których umysły nie zgnuśniały, a serca nie otłuściły się w dostatku i rozkoszach życia, którzy na wysokich urzędach i stanowiskach społecznych, zamiast patrzeć z pogardą na tłum, wijący się w bólach nędzy pod ich sto nieść nie może, tylko zjawienie się jednego człowieka, jednej obejmującej wszystko osoby... Uporczywie trwa mniemanie, że największe problema dla ludzkości, problema polityczne, społeczeńskie, mogą być rozwiązane i urzeczywistnione przez masę bezgłowną, to jest przez mnóstwo indywidualności rozproszonych, niemających nad sobą jednej, wyższej". (Lit. Słow. II, 320). Stanowisko czysto me-syaniczne. Odpowiadało ono nastrojowi narodu, który mógł słuchać tylko utopij patryotyczno-politycznych. — 343 — parni, spoglądają ze smutkiem, dodając mu otuchy zapowiedzią szczęśliwej przyszłości, którzy szczere spółczucie i gorącą życzliwość rozszerzają po za swoją warstwę, po za swój naród i obejmują niemi całą ludzkość. Tak przywykliśmy w duszach pieszczochów losu widzieć tylko robacze samolubstwo, że ci kanclerze, książęta, wielcy przemysłowcy, bogacze, marzący o usunięciu ze świata wszelkiej krzywdy, udręczenia, wyzysku, niepokoju, poświęcający dla tej idei swoją energię, majątek, a nawet życie, wprawiają nas w zdumienie samemi pobudkami, niezależnie od zalecanych środków. Tej miary jednostki wyrastają czasem, jak samotne dęby śród karłowatych krzaków, ale zwykle są to olbrzymy wielkich lasów kultury. I ten objaw wydaje się pozornie dziwny, że w biegu historyi utopie zamiast zaostrzać kanty radykalizmu, coraz bardziej je ścierają. Z wyjątkiem anarchistycznych wszystkie inne usiłują mniej lub więcej przystosować się do form obecnych. Jeżeli porównamy Morusa i Campa-nellę, Babeufa, Cabeta z Bellamym, Hertzką i Tarbou-riechem, spostrzeżemy różnicę w ich zasadach społecznych. Tam bezwzględny protest i wywrót, tu względna krytyka i ugoda. Nawet własność nie jest bezwzględnie zniesiona, a dowolność związków między płciami prawie zupełnie zaniechana. I znowu jest to zrozumiałe. Pewne żądania starego radykalizmu społecznego okazały się niemożliwe, zanim jeszcze je poddano próbie doświadczalnej ; pewne zostały spełnione; pewne stanęły na porządku dziennym spraw, czekających rychłego rozstrzygnięcia. Życie i utopia zbliżyły się do siebie. W socyologii zapanował ten sam ewolucyonizm, w którym odrodziła się biologia, a epokowa teorya Marksa o niczem bardziej nas nie przekonała, niż o tem, że ustroje społeczne podlegają również prawom rozwoju, że nie można ich z dnia na dzień tworzyć, lecz one same muszą się prze — 344 — twarzać, że przeto wszelkie ich zmiany winny się liczyć z obecnym ich stanem i nie zrywać z nim historycznej spójni. Dziś wiemy to, czego nie wiedzieli Morus, Cabet, Fourier i inni, że nie można opuszczać łącznych ogniw i koniecznych okresów ewolucyi. I dlatego dzisiejsza utopia, o ile pragnie dawać plany życia, wykonalne w czasie ograniczonym przewidywaniami rozumowemi, nakłada kiełzno Pegazowi i nie wzbija się na nim w obłoki, lecz wchodzi na szczyt wielkiej góry i z niej ogarnia szeroki widnokrąg, wpatrując się w jego najdalsze krawędzie. Naturalnie, to trzymanie się ziemi jednych nie przeszkadza innym wzlatywać tak wysoko, że ją prawie zupełnie tracą z oczu. Zarówno ta rzeczywistość, która nas otacza, jak ta, która przebija się przez mgły blizkiej przyszłości, jest tak szpetna, że duchy wrażliwe długo jeszcze uciekać będą od niej w krainę urojeń. Nie zginie też rodzaj utopii, która nie chce przyciąć sobie skrzydeł i zmniejszyć ich sięgu, ażeby módz bujać w chmurach. Nie zginie rodzaj człowieka, który ciągle wytęża wzrok do najdalszych momentów czasu, chociaż dostrzega tylko własne złudzenia. W tej czy innej postaci, mniej lub więcej ulegająca sile ciążenia do ziemi, utopia, jako marzenie o przyszłem szczęściu ludzkości jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej uszlachetniających tworów ducha człowieka. W niej skupiają się i wiążą najlepsze i najżywotniejsze jego pierwiastki, najpodnioślejsze jego dążenia. Ona u-trzymuje go na wyżynie myśli i uczuć, nie pozwala mu być gadem, pełzającym po ziemi i każe być orłem, szybującym po nad nią. Ona jest matką wszystkich reform, wszystkich udoskonalonych przemian w rozwoju spół-życia. „We wszystkich ruchach reformatorskich — powiada Voigt*) — tkwi pierwiastek utopijny; zdaje się, *) D. sozial. Utop., 1—2. — 345 — że one bez niego nie mogłyby się udać. Gdziekolwiek łączy się większa ilość ludzi dla dążenia do wspólnego celu politycznego, okazuje się niezbędne niesienie przed nimi sztandaru, który wskazuje im jakąś, po za tym dostępnym celem leżącą utopię. Wszędzie, gdzie nie chodzi o względy wyłącznie praktyczne, samolubne, vim inertiae, siłę bezwładności pokonywa nie to, co można, ale to. czego nie można osiągnąć. Jest to jedna z naj-osobliwych właściwości natury człowieka'". To łamanie siły inercyjnej porywami ku celom bardzo oddalonym lub nawet samo wpatrywanie się w widoki na kresach dostrzegalnej przyszłości jest powszechniejsze, niż zwykle przypuszczamy. Jak myślą nie tylko filozofowie, a czują nie tylko poeci, podobnie marzą o doskonałych formach życia nie tylko utopiści, lecz wszyscy ludzie, chociaż ich myśli i uczucia nie dochodzą do wielkich natężeń, a ich marzenia nie układają się w żywe obrazy. Nie jest to zabawą ich wyobraźni, lecz potrzebą ich życia.zwłaszcza. gdy ono stężeje zbyt wielkim mrozem, który ścina krew w żyłach i dławi oddech, lub zwichrzy się zbyt wielkim zamętem, który nie pozwala znaleźć drogi. ,,Żadna inna epoka — mówi Sombart *) — nie oglądała tak zupełnego przewrócenia wszelkich form bytu, jak nasza. Wszystko rozpadło się: gospodarstwo, nauka, sztuka, moralność, religia; wszystkie wyobrażenia znajdują się w takim procesie fermentacyi, że ostatecznie dochodzimy do mniemania, iż wogóle niema nic stałego. Jest to może jeden z najważniejszych momentów dla objaśnienia treści nowszych dążeń społecznych. Tłomaczy on bowiem dwa zjawiska: naprzód ową rozkładową krytykę tego, co istnieje, która na niczem nie pozostawia jednego jasnego punktu, która całą dawną wiarę wrzuca między stare żelastwo i wynosi na rynek nową; powtóre, fana *) Sozial u. soz. Bewegung, 9. — 346 — tyczną wiarę w możliwość osiągnięcia jakiegokolwiek stanu przyszłego. Gdy wszystko uległo zmianie, gdy w naszych oczach gładko urzeczywistniają się cuda, których nikt nawet nie przypuszczał, dlaczego niema się spełnić jeszcze coś więcej? Dlaczego nie wszystko pożądane? Tym sposobem rewolucyjna teraźniejszość staje się urodzajnym gruntem dla przyszłej utopii społecznej. Edison i Siemens są duchowymi ojcami Bellamyego i Bebla". Dotychczas utopia przybierała przeważnie postać so-cyalizmu i komunizmu. Objaśnia się to w zupełności faktem, że ona występowała w obronie mas ludowych, uciemiężonych i wyzyskiwanych przez mniejszość uprzywilejowaną, która jest główną sprawczynią krzywd społecznych. Sądząc z przemian już dokonanych i z kierunku, w jakim posuwa się rozwój kultury świata, masy te zdobędą równy podział praw i korzyści życia, a być może przeprowadzą go z taką bezwzględnością, że stosunek ucisku odwróci się: nie mniejszość przygniatać będzie większość, ale przeciwnie. A wtedy utopia przesunie w inną stronę cel swych dążeń i z komunistycznej stanie się indywidualistyczną; nie będzie całkowała woli zbiorowej, lecz różnicowała pojedyńcze. Już dziś śród niesfanatyzo-wanych socyalistów trudno byłoby znaleźć poważnego pisarza, który by odważył się twierdzić, że ten sztandar wiecznie powiewać będzie na gmachu społecznym i że socyalizm jest ostatnim okresem rozwoju ludzkości; u-trzymują oni tylko, że jest konieczny, najbliższy i jedynie zdolny rozwiązać zagadnienia naszej epoki. Co do mnie, wierzę niewzruszenie, że wszystkie nazwy, pod któremi toczą się obecne procesy i starcia: arystokracyi, de-mokracyi, burżuazyi, proletaryatu są tylko znakami czasu i hasłami stron, uczestniczących w walce teraźniejszości, że żaden gatunek ludzki nie zdobędzie panowania nad innymi, że żadna masa nie będzie rozkazywała jednostce, że ograniczonym przez spółrządców królem świa — 347 — ta będzie każdy człowiek. Wówczas nastąpi złoty wiek, przepowiadany przez Owidyusza, kiedy „ludzie żyć będą bez praw, bez sądów, bez kar, sami z siebie czyniąc to, co dobre i sprawiedliwe." Ale to już nie należy do historyi, którą ta praca się zajmuje. O czemkolwiek przyszłość marzyć będzie i czegokolwiek dokona, ta historya już dziś roztacza przed nami długi ciąg pięknych obrazów, w których wyraziły się najidealniejsze pragnienia i dążenia ludzkości. SPIS ROZDZIAŁÓW.                   Str. Przedmowa                 5 I. Pojęcie utopii. Plato. Utopijne baśnie greckie. ...     7 U. Utopizm chrystyanizmu p erwotnego i średniowiecznego   25 III.     Tomasz Morus              31 IV.      Doni. Campanella. Andreae. Państwo Jezuickie ...  54 V.       Bacon. Winstanley. Harrington. Foigny. Vairasse. Grand „Ophir". Fenelon. Ramsay. Terasson. Gaudenty. Leszczyński Holberg               75 VI. Utopiści praw natury. Rousseau. Morelly. Roche. Beaurieu. Rzeczpospolita filozofów. Bretonne. Szczę śliwy naród. Linguet                90 VII. Babeuf. St. Simon. Owen              107 VIII. K. Fourier         .                 128 IX. Cabet                 157 X. Niepowodzenia gmin utopijnych. Blanc           196 XI. Weitling. Utopizm socyalizmu naukowego                202 XII. Utopia kolektywistyczna. Tarbouriech                 231 XIII.    Utopia anarchistyczna. Grave              247 XIV.     Utopia indywidualistyczna. Hertzka                257 XV. Opowiadania z przyszłości. Mercier. Lasswitz Hay. Belamy   . ...    286 XVI. Morris. Mantegazza. Richardson               297 XVII. Istota, znaczenie i wpływ utopii . . . .             326