— 156 — syj, kilka mniej lub więcej poważnych rozłamów i jedną radykalną reorganizacyę. Ostatecznie rozwiązano ją (1845)." Inne mniej ważne stowarzyszenia furierowskie pomijamy. Było ich razem kilkadziesiąt. Wydymały się one, jak fale na wartkim nurcie życia i albo rozbijały się o tamy, albo znikały skutkiem wewnętrznej niemocy. Niemoc ta była daleko ważniejszą przyczyną ich zguby, niż przeszkody zewnętrzne. Chociażbyśmy jak naj-cej złego wpływu odtrącili na złą ziemię, oddalenie od ognisk kultury i klęski; chociażbyśmy nawet uwzględnili — jak chcą niektórzy badacze tej sprawy — małą liczebność członków i niewystarczające zapasy kapitałów, to i wtedy jeszcze niezgoda usposobień i interesów jednostkowych, łatwo rwąca słabe węzły komunizmu i objawiająca siię we wszystkich stowarzyszeniach, wystarczałaby sama do wytłómaczenia ich upadku. Prole-taryat, tonący w nędzy, chwytający się dla ratunku słomek i brzytew, idealiści podobłoczni, duchy niespokojne i niezadowolone z żadnej organizacyi społecznej, ludzie moralnie zatruci lub chorzy, twory burz i nieszczęść — oto był materyał, z którego przeważnie urabiano falangi. Wszystkie te istoty posiadały dość chęci, ażeby opuścić stary świat i wejść do nowego, ale nie posiadały dość siły, ażeby w nim pozostać. Jeżeli zaś w jakiejś kolonii — np. w Brook Farm — skupiły się jednostki doborowe, to musiały rozerwać sztuczną siatkę stosunków, która je dusiła. Słowem, furieryzm okazał doświadczalnie, że wzięty w całość, nie wytrzymuje próby życia i że mu trwałych kształtów nadać nie może. Żadna z falang amerykańskich nie przeciągnęła swego istnienia po za 12 lat, a niektóre zamarły po kilku miesiącach ciągłej słabości. Ich śmiertelność nie była przypadkowa, ale też nie ograniczała się do nich. Objawiła się ona również w tworach utopisty, który może naj-energicznej starał się natchnąć je życiem—Cabeta. !