chciał ogłosić Radziwiłł, ale przeciwnie uważając się za legalnego i jedynego i w każdym razie dostojnego przywódzcę i przedstawiciela rodu, którego imię nosił, ile że w istocie cały szczep książąt z Wiszniowca składał się teraz tylko z niego i z dwojga pomienionych sierot, wręcz oświadczył królowi, że życie miał prędzej stracić, niż dopuścić, aby kto inny miał opiekę. Rzeczywiście nie szło mu tu zaiste o osobiste widoki i korzyść, bo sam miał dóbr sporo i nie miał wcale fortuny umniejszonej przez rozrzutność, jak mu uszczypliwie w swoim pamiętniku docina Albrycht Radziwiłł, ale wprost pod wpływem silnych ówcześnie panujących wyobrażeń arystokratycznych, to mieszanie się obcych do spraw domu uważał on za rzecz uwłaczającą czci, godności i powadze rodu, którego bądź co bądź on sam był jedynie w tej chwili reprezentantem i głową. Duma przeto rodowa i antagonizm głęboki dwóch możnowładnych domów główną i jedyną w tem zajściu gorszącem odgrywały pono rolę. Przyszły więc rzeczy na ostre i zaniosło się też na to, że król rozgniewany miał już siłą Wisznio wieckiego z opieki rugować, ale w tem zaszła niespodziewana okoliczność, która wszystko roztrąciła i pokrzyżowała. Oto Radziwiłłowa; wysłała na sejm męża, aby imieniem opieki Wiszniewieckiemu prawo wypowiedział i synów jej, z pierwszym mężem zrodzonych, z opresyi jakoby tegoż uwolnił, tymczasem w niebytności marszałka męża swego powody wynalazła, dla których by się z nim rozłączyła. Gdy się z sejmu wrócił mąż, po niejakim czasie, prosi go, aby mogła odwiedzić krewnę swoję. Zdrady niepoznawszy uwierzył mąż żonie, a ona wziąwszy synów prosto pojechała do Wiszniowieckiego i jego się opiece z synami oddała. Wiszniowiecki podziękował, iż przez nią nareszcie wnuków odzyskuje, ją zaś napomniał, aby się do męża wróciła, ale ona ani chciała myśleć o powrocie; przeciwnie wytoczyła proces rozwodowy i uzyskała go od biskupa łuckiego z racyi, że między ks. Aleksandrem a pierwszym jej mężem Wiszniowieckim zachodziło pokrewieństwo w trzecim stopniu. I tak cała ta sprawa dla Radziwiłła, który jak pisał o nim brat jego stryjeczny Albr. Radziwiłł osobliwego cięcia biczyka Bożego dostał przez żonę, zakończyła się zu pełnem fiasco. Co zaś do Jeremiasza Wiszniowieckiego, ten, rzecz prosta, osiedział się tedy przy opiekuństwie i gorliwie też z zadania się swego wywiązywał; małoletnich książąt Dymitra i Konstantego wysłał na nauki do Krakowa, a dobra ich wzorowo pourządzał. On to z pewnością odwojował był i M. , które, jak to wyżej powiedzieliśmy, przyswoiła była nieprawnie wdzina kijowska. Atoli wkrótce nadszedł pamiętny rok 1648. Bunty Bohdana Chmielnickiego jakby siecią ogarnęły też kraj ten cały. Popłynęły rzeki krwi. Dziedzice prawomocni uchodzić musieli a na ich miejscu, w ich siedzibach odwiecznych usadowili się Kozacy. Toć i M. zajęła przeto odtąd do pułku kalnickiego należąca sotnia. A że potrzebowali Kozacy do obrony miejsc zbornych, ze wszystkich przeto miasteczek warownych potworzyli oni tak zwane horody czyli obozy obwarowane. Jakoż i tu w M. do dawnych wałów, usypanych wpierw przez Wiszniowieckich, dodali oni jeszcze nowe groźniejsze, ile że w sypaniu wałów, mówi Grondzki, i w stawianiu palisad, byli biegli i wprawni. Tymczasem młodzi książęta Wiszniowieccy dobiegli już teraz byli lat zupełnych i ukończyli nauki; skorzystawszy tedy z zawartej 1651 d. 28 września ugody Białocerkiewskiej, która dziedzicom swobodny powrót do dóbr zastrzegła, zjechali się też do swego Niemirowa, i tu d. 10 grudnia t. r. uczynili pomiędzy sobą dział dóbr ukraińskich przez rewolucyą kozacką znacznie nadwerężonych. Mocą więc tego działu dostały się między innemi ks, Konstantemu Krzysztofowi miasto Monasterzyszcze, miasto Bosówka, miasto Koneła, miasto Zubrycha i Zarubińce, mczko Wachnowa Grobla i część w Cybulowie dział ten w zbiorze piszącego. Atoli, pomimo tego działu młodzi książęta do posiadania faktycznego dóbr nie przyszli, albowiem okazało się, że ów traktat Białocerkiewski był tylko papierową zgodą i co też w końcu nową wywołało wojnę, rozpoczętą, jak wiadomo, od pogromu i rzezi pod Batowem. Krew przelana wołała o pomstę. Jakoż w 1652 r, dzielny Stefau Czarniecki, chcąc uciekającemu przed nim Bohuszowi, pułkownikowi bracławskiemu, wydać bitwę w polu, w żwawej go ścigał pogoni, ale pułkownik kozacki nie dał się wciągnąć w bój i chociaż był w nielada obrotach, przecież udało mu się umknąć, i w obronnych dokoła wodą oblanych Monastcerzyskach, gdzie był się zbiegł lud gęsty, zamknąć się. Czarniecki bez straty czasu obiegł miasto. W mgnieniu oka rezolutnie przypuszczono szturm. Waleczne żołnierstwo polskie darło się na wały, rozrywało parkany i w końcu same miasto zapaliło. Kozak Drozdenko poległ mężnie w obronie wałów. Tymczasem dowódzca Kozaków Bohun, zwątpiwszy o sobie, wśród dymów pożogi, cichaczem i niepoznany wymknąć się zdołał z miasta, aby dla oblężonych sprowadzić koniecznie pożądaną odsiecz. Widać jednakże, że Kozacy nie mogli odważnej napaści dać odporu dłuższego, bo już ustępować zaczęli, kiedy niespodziany przypadek raptem oblegającym pomieszał szyki. Bohaterski wódz polski, w około biegając, nie miał Monasterzyska