zdalską, Rostowską i całym Zaleskim krajem. Następnie i. Czernihów i Pereasław nie dotrzymały czoła najezdzcom, W końcu przyszła kolej i na Wielkoksiążęcą stolicę. Mongołowie, pod rozkazami Menguhana, także wnuka Czengishanowego, podstąpili pod gród naddnieprowy. Było to w 1240 r. Rozłożywszy się na lewym brzegu Dniepru, u Trubczy, Mengu wysłał posłów do Michała, aby mu czołem uderzył, czyli złożył pokłon hołdu i wydał miasto, obiecując za to opiekę i bezpieczeństwo władania. Michał dał posłom jego następującą odpowiedź Powiedzcie swojemu wodzowi, że Baty poganin a ja chrześcianin; wiara jego jest nienawistną mojej wierze, i dla tego nie chcę bić czołem i wstępować w sojusz z wrogiem mojej wiary, ani też chować z nim przyjaźń. Mengu po raz wtóry wysłał swych posłów. do Michała, aby przybył do jego obozu. Kijowianie, za całą odpowiedź, wymordowali posłów. Były to wszakże pierwsze wywiady Mongołów; Mengu nie zaczepiał tą razą K. i zawrócił ku głównym pułkom Batego, który przebywał wtedy na Suzdalu i północnej Rusi. Wielki strach padł na książąt ruskich; wielu z nich, na odgłos zbliżenia się Mongołów, pouciekało ze swoich grodów. I Michał kijowski również umknął do Węgier, aby do stawienia czoła najazdowi Belę nakłonić. Wkrótce atoli, gdy ciż książęta ujrzeli, że napad wymierzony przez Mongołów na K. nie doszedł, ochłonęli z przestrachu, i po staremu znów się zaczęli swarzyć i spychać wzajemnie. Jakoż K. zawładnął Rościsław Mścisławowicz, syn księcia smoleńskiego, ale niedługo potem przybył Daniel halicki, wypędził Rościsława i sam zajął K. Powódź jednak Mongołów, raz wezbrawwszy, nie cofnęła się do swego. koryta, ale z większą jeszcze siłą, z większym pędem, wylała się na Ruś. Daniel, przewidując to, wcześnie też wyniósł się z K. Jednakże, opuszczając K. , poruczył straźnictwo i obronę tego grodu człowiekowi dzielnej ręki i serca, posiadającemu już niepoślednią sławę wojenną i wziętośó powszechną. Tym mężem był bojar Dymitr, Niebawem groźne zastępy nieprzeliczonego wojska Batuchana obsacżyły K. Kronikarz mówi, że w chwili najścia tych barbarzyńców, nie można było słyszeć, co kto jeden do drugiego mówi, za skrzypem wozów jego nieprzyjaciela, za rykiem wołów jego i wielbłądów jego, za rżeniem koni jego. Oblężenie się zaczęło od natarcia do bramy polskiej lackiej, bramy niefortunnej dla K. , bo już w 1151 r. , w czasie szturmu Suzdalców, bój tu był najkrwawszy, walka najzaciętsza. Dymitr podniecał kijowian do walki i obrony. Ale nakoniec brama była wzięta, Mongołowie wpadli do miasta, i tu z kijowianami starli się pierś o pierś. Nie był to już bój. ale rzeź najstraszliwsza. Kijowianie, wyrugowani z pierwszego obwarowania, cofnęli się do cerkwi Dziesięcinnej, i tam, wśród nocy, zabezpieczywszy się tynem częstokołem, w tej dorywczej, zaimprowizowanej twierdzy, nanowo nieprzyjaciela oczekiwali. Ludność też bezbronna po za ów tyn. schroniła się również. . Ale nieprzyjaciel wkrótce obalił tę zaporę i teraz już środek miasta stał się teatrem boju krew popłynęła potokiem, i barbarzyńcy, stąpając po trupach swoich i kijowian jak po moście, doszli do cerkwi pieczarskiej. Dymitr zaś, przemożną oskoczony siłą, wpadł w ręce dzikich nieprzyjaciół. I tak K. stał się łupem tryumfującej dziczy d. 6 grudnia 1240 r. . w dzień św. Mikołaja. Zniszczenie było zupełne. Czego ręka ludzka nie zniszczyła, to ogień spalił. Mieszkańcy co do nogi wytępieni. Cerkiew dziesięcinna, św. Zofii, pierwsza ze szczętem, druga do połowy, zostały zburzone; niemniej też i inne cerkwie i monastery temuż uległy losowi, jak cerkiew św. Jerzego, św. Iryny, Spasa na Berestowie, św. Michała i Mikołaja Pustynnego. Mongołowie, odbiwszy bramę taranami do cerkwi pieczarskiej, wpadli do niej, z kopuły y zdarli krzyż złoty i całą świątynię zburzyli po okna. Nie uszedł przed ich zapalczywością i stojący w ustroniu, na t. zw. ,. błoniu, skromny dominikański kościołek Najświęt. Panny, do którego powrócili byli niedawno przedtem, wprzódy wygnani, dominikanie, razem ze św. Jackiem. Sw. mąż odprawiał właśnie mszę św. przy wielkim ołtarzu, gdy Mongołowie. mieli już wpaść do rozwartego kościołka; ale św. Jacek, według legendy, cudownym sposobem z rąk barbarzyńców, wraz z zakonną bracią, uszedł. Brama złota zaś, o którą miecz Chrobrych i Smiałych uderzał, tak wyniosła, że najszparciej wypuszczona strzała dosięgnąć jej nie mogła, legła też w ruinie. K. zniknął z powierzchni ziemi, jak mówi Karamzin, a z całej wielkości jego, tylko imię pozostało, W dziejach świata niewiele przykładów takiego zniszczenia. Jak pobojowisko opuszczone, K. został już nie miastem odtąd, ale uroczyskiem. Baty wszakże na zwaliskach zburzonego grodu niedługo odpoczywał; dowiedziawszy się, iż książęta południowej Rusi schronili się przed napadem do Węgier, poniósł mord i zniszczenie w prowincyą włodzimierską i halicką, zostawiwszy w K. według Nikonowskiej kroniki swojego namiestnika baskaka. Ale jakkolwiek kijowianie byli prawie wytępieni, ci z nich jednak, co dopadli lasów lub innych kryjówek, w których wytropić się nie dali, ocaleli od mordu i rzezi. Niedobitki te wszakże przez długi czas lękały się na kijowskiem uroczysku osiadać; powodowani tym przesądnym strachem, który i dziś pomiędzy gminem istnieje, że bies puste Kijów