165 mi, usiłującemi ogarnąć w jednolitej całości ogół podstawowych zagadnień bytu, poznawania i postępowania wartościowego, dziś bardziej, niż kiedykolwiek niepokoi się zagadnieniem: czym jest właściwie filozofja, jaki ma być jej przedmiot i zadanie, jaką ma być jej metoda? Dlaczego spółczesna praca filozoficzna, ta przynajmniej, która jest w związku organicznym z dzisiejszą nauką wogóle, w żywym z nią stosunku działań i oddziaływań, wyraża się przedewszystkim w studjach i monografjach, poświęcanych rozmaitym zagadnieniom z teorji poznania i metodologji nauk poszczególnych, we „Wstępach do filozofji", rzadziej oryginalnych, częściej kreślonych w celach dydaktycznych? Dlaczego upadła tradycja systemów wszechogarniających? Wprawdzie nie brak i za naszych czasów prób wskrzeszania starych systemów, ich odświeżania i inkrustowania materjałem, z nauki spółczeznej czerpanym. Ta jednak metoda nie zapewnia im wartości naukowej, jak pozłota lichego materjału nie przetwarza go w złoto. Stąd to cały legjon neo czy nowosokratyzmów, nowoarystotelizmów, nowotomizmów, nowokartezjanizmów i t, p., cała ta fabryka odnawiania zabytków kopalnych i zakładania szkół i koterji dla miłośników klubowej polityki w filozofji. Wszakże te nowoprzeżytki nie zostają w żywych stosunkach z nauką i żadnego na nią wpływu nie wywierają, pomimo zalotnych do niej umizgów; pływają tak na powierzchni życia, jak łódki rzucone na fale burzliwego morza, póki się nie rozbiją o pierwszy lepszy szkopuł. Na pytania wyżej sformułowane można znaleźć, jak się zdaje, dość zadowalające odpowiedzi. Każda nauka w chwilach wynurzania się nowych materjałów i zagadnień musi wznawiać pytanie, czym ma być właściwie, jakim jest jej