— 55 — Nic więcej nie zostało, bo i nie powinno zostać. „Praca" spadła nam do tego znaczenia, jakie mieć stale powinna i właśnie dopiero teraz sprawa zacznie się wyjaśniać. Zacznie się wyjaśniać dopiero po odcięciu od siebie braci syamskich, zrośniętych w ekonomii w jedną, niby nierozdzielną całość. Przecież takiem złożonem pojęciem działalności ciała i ludzkich władz umysłowych operuje się w ekonomii już lat sto pięćdziesiąt—z wynikami wiadomemi. I dla tego powtarzamy to z naciskiem, że droga do rozwikłania zagadki twórczości ludzkiej, nie wiedzie przez klasyczne pojęcie pracy ludzkiej. Właśnie w tem złączeniu czynników, których łączyć w jedno nie należy, tkwi źródło wszystkich sprzeczności i nieporozumień ekonomicznych oraz socyologicznych, tkwi także źródło niepokonanych do dziś dnia trudnośei w ocenianiu wartości dzieł ludzkich. W świecie ludzkim musi koniecznie istnieć coś takiego, co własnemi siłami przyrody przeobraża przyrodę w bogactwo, całkowicie bez udziału pracy ludzkiej czyli bez ludzkich wysiłków fizycznych. Ależ to byłaby potęga bezprzykładna, cudowniejsza jeszcze od pomysłu „przeciętnej pracy ludzkiej"! zawołasz czytelniku. Ze to potęga, temu nie będziemy przeczyć, ale co do bezprzykładności jej—o tem pozwalamy sobie wątpić i kwestyę tę, gdy dojrzeje, rozwiniemy na miejscu stosowniejszem. Tutaj wypada zaznaczyć, że, bez względu na to, czem jest ta potęga, siedlisko jej tyko w łonie osobników ludzkich, ale już poza granicami t. zw. sił fizycznych, które dają zwykłą pracę.