— 180 — żyli weń robotnicy, których zbyt krańcowym obrońcą stał się Marx. I my chętnie możemy się zgodzić na uznanie iście fetyszowego charakteru w towarze, ale widzimy go cał-kiem nie tam, gdzie go ujrzał Marx. On po zamianowaniu ceny czyli oceny wartością znalazł się rzeczywiście w położeniu bez wyjścia. Chcąc być konsekwentnym, a nie mogąc szukać wytłumaczenia rzekomego cudu wbrew swej doktrynie, musiał błąd podstawowy, który go doprowadził do ujrzenia cudu, zmyć kosztem oczernienia wszystkich kupujących pracę. Zamiast zrezygnować z tworzenia teoryi naukowej, dopóki do gruntu nie zrozumiało się zjawiska istotnie zagadkowego — i zamiast zostać bardzo pożytecznym obrońcą klasy pracującej przed wyzyskiem, praktykowanym przez wielu niesumiennych kapitalistów, zanadto sobie zaufał — stanął na połowie mety, sądząc, że dobiegł do niej, i, dzięki niepospolitej zręczności dyalektycznej, wytworzył naukę (teoryę) o powszechnym wyzysku „pracy" przez „kapitał"; o wyzysku, mającym płynąć juz z samej natury „ustroju kapitalistycznego". Nie nadużycia, płynące z chciwości, które dają się ukrócać i usuwać, potępił, ale postawił pod pręgierzem cały istniejący ustrój społeczny, jako oparty zasadniczo na wyzysku najuboższych. Potępił ustrój, od którego niema ucieczki, chyba w obaleniu go. Wyobraził sobie nawet, że można go zastąpić innym, lepszym porządkiem. Uwierzono mu skwapliwie, bo jakie nie uwierzyć dobrej nowinie, że jeżeli cierpimy brak, to z cudzej winy, i moina to będzie naprawić. Rozgoryczył w ten sposób szerokie masy przedstawicieli prostej pracy, zapalając w ich sercach pochodnię nienawiści do „pijawek, tuczących się ich krwią",