ROZDZIAŁ VII. 47 tylko dokoła prawdy, dostrzegano jej części, ale całej niepodobna było dostrzedz. „Mowa" zwierzęca uderza tem, ze jest powszechną w granicach gatunku, lub odmiany zoologicznej, ze jest władzą wrodzoną, a jak mówią lingwiści „mową z natury" (physei). Zwierzę rodzi się z nią i przekazuje potomstwu w jajku lub nasieniu. Prawiono nieraz, ze i zwierzęta „uczą się" swej mowy od otoczenia, ale to nieprawda. Nauka mowy zwierzęcej, jeżeli gdzieś daje się zauważyć, jest juz zjawiskiem wyjątkowem, które zaliczyć trzeba do niezmiernie ciekawych prób uspołeczniania się 1), ale w ogólności polega ona na prostem złudzeniu obserwatora. A toz przecie choć ptak uczy się niby swego świegotu, to jednak świergoce ściśle tak samo, jak wszystkie ptaki jego gatunku, nawet takie, które od wieków nie miały żadnej ze sobą styczności. Tysiące lat upływają i wszystkie kukułki kukają jednakowo, wszystkie wilki w jednaki sposób się porozumiewają. Gdzież tu nauka? Przez uczenie się musiałyby powstawać zmiany, a bez nauki, gdyby tylko była potrzebna, powstawałyby również zmiany w sposobach porozumiewania się osobników jednego gatunku, i to zmiany rozbieżne. Tego nie widzimy. Przeciwnie, głosy zwierząt pozostają niezmienne w granicach niezmienności gatunku lub odmiany. Dla tego, dla własnej dogodności, nazwiemy mowę zwierząt mową gatunku. Taką mowę musiał niegdyś posiadać i człowiek, jako gatunek zoologiczny. A w takim razie albo pozbył się jej, albo posiada do dziś, albo tez ona właśnie przetworzyła się w mowę ludzką. Z tych prawdopodobieństw tylko drugie jest faktem. Człowiek i do dziś posiada swą mowę gatunku. Jest to 1) Nic da się rozstrzygnąć przecząco pytanie, czy niektóre zwierzęta nie znajdują się w zaczątkowem stadyum być może bezsilnych i beznadziejnych dążności do przejścia w stan związku.