ROZDZIAŁ I. mogliby wnosić o wyłączności chemizmu w komórce, gdyby wytłumaczyli fizykochemicznie całkowity przebieg spraw w niej zachodzących, a od tego są przecież bardzo, a bardzo dalecy. Nie spostrzegają, ze łudzą tylko siebie i innych, nic nie zyskując dla zasady mechanistycznej, której bronią. Sami przecież wyobrażają sobie komórką, jako „laboratoryum chemiczne mikroskopowych rozmiarów" (Verworn), a jednak niebacznie zapominają, że pracownia, jeśli ma być pracownią, musi mieć jakiegoś laboranta lub laborantów, musi mieć jakieś subenergidy, kierujące całym ruchem chemicznym. I nie trzeba się lękać hipotezy takich laborantów. Czyż bowiem wyjaśnienie życia stanie się mniej mechanistycznem, gdy zgo­dzimy się na konieczność istnienia jeszcze jednego, lecz prostszego ogniwa, a właściwie elementu ży­cia, tkwiącego między naturą nieożywioną, a całokształ­tem komórki? Bynajmniej. Proces czysto chemiczny od­sunie się tylko głębiej, ale bieg rzeczy zostanie po da­wnemu naturalnym, choć niewyjaśnionym. Wpraw­dzie zysk praktyczny będzie niewielki, ale za to duiy teoretycznie. Biolog, nie przestając być w zgodzie z do­świadczeniem, które mu nic nie narzuca sprzecz­nego z rozumowaniem, rozwiąże sobie ręce do swobo­dniejszego szukania przyczyn życia w tych głębinach procesów mechanicznych, w których nie śmiał ich szukać, skrępowany zbyt ciasnem pojmowaniem mechanizmu. I gdyby nawet nie znalazł tego, co mu obiecuje rozumo­wanie, zostanie mu przynajmniej przeświadczenie, ze wy­czerpał wszelkie środki. Może wtedy powrócić do hipo­tezy samego chemizmu, która zresztą nie ziści jego na­dziei, bo ziścić nie może. Słowa ostatnie tchną beznadziejnością. Sądzę, że ona jest uzasadniona i łatwo mi będzie tego dowieść.