210 nad możność swoję, tak że wydatki przechodziły dochody. Zmuszony zaciągać długi, nie zdążył ich spłacić, nabawiwszy przez to kapitułę metropolitalną nie małych kłopotów i przykrości ze strony wierzycieli, szczególniej zaś brata jego rodzonego, Jana z Dębna, który od niej domagał się zwrotu znacznej sumy z dochodów arcybiskupstwa1). Umarł też tak ubogo, że taż kapituła, jakeśmy wyżej widzieli, musiała założyć koszta pogrzebowe. Daleko więcej jeszcze razi niezwykła rozrzutność w szafowaniu własnością kościelną z niemałym uszczerbkiem dla swoich następców. Nie tylko bowiem mnóstwo dziesięcin stołu arcybiskupiego nadał na własność wieczystą rozmaitym kościołom, coby się jeszcze usprawiedliwić poniekąd dało ze względu na ich potrzeby, ale co gorsza, znaczną liczbę dóbr arcybiskupich rozdzielił, jakeśmy wyżej pokazali, w dożywocia prałatom i kanonikom mniej więcej zasłużonym, tudzież ludziom świeckim, którzy mu się w jakikolwiek sposób zasłużyli. Prawda, że dobrą administracyą ekonomiczną, i pewnemi melioracyami, jako to zakładaniem winnic zrównoważył może ubytek ową szczodrobliwością w dochodach arcybiskupstwa sprawiony, aleć to był obowiązek każdego arcybiskupa, aby własność kościelną podnosił i ulepszał. Uległ nawet raz jeden błędowi nepotyzmu, nadawszy dwie wsie w dożywocie synowcowi swemu, Jakóbowi Kotowi z Dębna, kanonikowi, a później dziekanowi gnieźnieńskiemu, lecz błąd ten rychło naprawił, spowodowawszy tegoż synowca do zrezygnowania z udzielonego mu dożywocia. Wskutek tych alienacyi własności kościelnej następca Wincentego, arcybiskup Oporowski, człowiek interesowny i obrachowany, nie tak dla obrony zasady i przepisów prawa kanonicznego co do nietykalności dóbr kościelnych, jak raczej dla własnego zysku zaraz na wstępie rozpoczął spory z kapitułą, żądając zwrotu od jej członków otrzymanych od poprzednika dożywo-ciów. Sprawa ta oparła się o Stolicę apostolską i dopiero rok przed śmiercią tegoż arcybiskupa nastąpiła pomiędzy nim a kapitułą dobrowolna ugoda, jak się to w żywocie jego bliżej pokaże. Jako senator i pierwszy obywatel w kraju stoi arcybiskup Wincenty bez skazy. Prawdziwy miłośnik ojczyzny, służył jej chętnie i wiernie, gotowy zawsze na wszelkie względem niej usługi, które spełniał mądrze, gorliwie i pomyślnie. Zważywszy, że był nader wątłego zdrowia, tak dalece, iż po jedzeniu ani w powozie ani kouno bez dolegliwości przejeżdzać się nie mógł, każdą jego publiczną posługę podwójną miarą zasługi mierzyć mu się należy. 1) Bużeński l. c. II, 75.