91 nakoniec w pismach publicznych, lecz która dotąd jeszcze trwa i broi w opinii różnych stronnictw piśmiennych i w opinii wielu pojedynczych osób, skądinąd znanych z światła swego i zasług w piśmiennictwie krajowem. Z tego powodu przyszło mówić Mickiewiczowi o krytykach polskich, tak dawniejszych jako i późniejszych, którym tamci wszystkie uprzedzenia swoje, sąd jednostronny i niebaczny, a nadewszystko szkólnictwo i dogmatyzm scholastycznego ustawodawstwa parnasowego, skazanego na zapomnienie przez największych pisarzy nowoczesnych, niejako w spuściźnie przekazali. Ale wspomniony dziennik powiada: że P. Mickiewicz gniewa się, równie na chwalców, jak na krytyków swoich; na jednych, że go zganili, na drugich, że go nie dosyć pochwalili, i tylko mu talent przyznali. Tego wszystkiego nie masz w przedmowie Mickiewicza. Nie gniewa się on bynajmniej. Owszem zdaje się, że tę przedmowę pisać musiał w jak najlepszym humorze. Nie gniewa się, ale dowcipnie żartuje sobie, dworuje z krytyków swoich, z jednych, że go nieumiejętnie chwalili, z drugich, że go równie nieumiejętnie ganili. W czemże tu wykroczył przeciwko skromności? Nie jestże wolno artyście oceniać krytyków z profesyi? Ażaliż tego nie czynili: Szyller, Gete, Byron? Niechaj tylko autor artykułu przeciwko Mickiewiczowi pilniej się rozpatrzy w dziejach krytyki niemieckiej, angielskiej, a nawet francuskiej, a przekona się, że w tern nie masz nic zdrożnego. Owszem doświadczenie pokazuje, że wtedy najlepiej dzieje się w piśmiennictwie, kiedy sami poeci sprawują powinność krytyków. Ton całej przedmowy Mickiewicza jest żartobliwy. Jestto dowcipna wprawnem piórem skreślona satyra na recenzye scholastyczne, retoryczne, gramatyczne zwolenników i ucz