O MISTYCYZMIE. My Polacy niezbyt daleko postąpiliśmy w oderwanem czyli metafizycznem rozmyślaniu. Każdy to przyzna. Nigdy metafizyka nie pociągała nas ku sobie silniejszą jak gdzieindziej ponętą; ani przypominamy sobie, żeby kiedy miała być w Polsce przedmiotem powszechnego zamiłowania. Nie było u nas ani sekt metafizycznych, ani systematów; ani kiedykolwiek trwałego nieporozumienia w zdaniu i długiego niepokoju z tych przyczyn. Nie było i niemasz w polskim kraju mistyków, transcendentalistów, idealistów i t. d. Za czasów Skargi byli kacerze, z którymi ten wymowny kazndzieja zwycięsko wojował. Ale kacerze nie byli mistykami; nie był nim podobno, nieco pierwej ani Stankar, ani Frycz Modrzewski. Później było co innego; nie metafizyka. Krótko mówiąc: niemasz u nas tego ducha ciemności, tej jednej z dziesięciu plag egipskich, tej filozofii, na której samo wspomnienie mędrcowie nasi już drżą od strachu, zasyłając modły do Wilna po gromy piorunne na zastrzelenie mistycznego dziwotworu. Skądże tedy te nowe wykrzykniki na filozofią, a szczególniej na filozofią niemiecką ? Czy nie przybył jaki sławny Niemiec z nad Odry, albo Renu do Warszawy, z sakwami nadzianemi mistycznością, i czy nie zamyśla o wykładzie publicznym tej nauki? — Broń Boże!! — Czy też nie wyszło jakie dzieło polskie w tym względzie ? I to nie ?