MNICH Trajedya Korzeniowskiego. Mocarz w kaplicy mniszej — ten sam, o którym Naruszewicz powiada słowami Marcina Galla, że uderzył mieczem w bramę złotą Kijowa, ponawiając zatarte na niej starożytnością szabli pradziadowskiej zarysy, — wielki wojownik, ale większy jeszcze grzesznik na pokucie, potężny władca odsądzony od władzy i wszelakiego uczestnictwa w spółeczeństwie jednem skinieniem dalekiego, potężniejszego jeszcze mocarza, który w swej stolicy namiestniczą tylko mocą ducha czasów, bez żadnego zastępu zbrojnego ludom wszystkim rozkazywał i losy państw przeważał w swem ręku, naostatek tułacz odarty z zaszczytu dostojeństwa, ale więcej może żałujący bezbożnych postępków swoich, niżeli ojcowskiego berła i sławy! Jakiż plac wytknięty dla myślącego artysty! Jak świetny i jak obszerny zawód dla pisarza dramatycznego! Gdyby to nawet było baśnią na żadnej kronice nieugruntowaną, na żadnem podaniu narodowem, a nie szczerą prawdą, jużby takie zmyślenie bujnością swoją mogło wzbudzić ochotę napisania trajedyi. Wreszcie sam czas, kiedy się to działo : epoka tak chrześcjańska, tak bohatyrska historyi naszej! Nic zaiste piękniejszego i nic traiczniejszego wymyślić nie można nad osnowę kompozycyi dramatycz