CZEM MAJĄ BYĆ ZWIĄZKI PRZYJAŹNI*). Wszystkie zarzuty, podniesione w kwestji „Związków przyjaźni", z którymi spotykałem się podczas rozpraw w Tow. kooperatystów, streszczają się w tern jednem tylko, że jest to idea trudna do urzeczywistnienia, pewnego rodzaju utopja, nieprzystosowana do warunków życia współczesnego. Przyznam się, że zarzutu tego nie mogłem zrozumieć, i nie mogłem odnaleźć jego uzasadnienia realnego. Mówiąc szczerze, widzę w tern tylko pewną „obawę nowości" i nic więcej. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, ażeby dla każdej idei społecznej, zmierzającej do zreformowania życia, odszukiwać gotowe już wzory praktyczne, istniejące już gdzieś na Zachodzie, w Anglji lub Niemczech, i jeżeli ich odnaleźć nie możemy, jak w danym wypadku, natenczas i ideę samą uważamy za utopijną, ponieważ, gdyby była możliwa, toby ją napewno już Niemcy albo Anglicy wynaleźli. Przypuszczam jednak, że dotąd nie zostało ustalone podobne prawo socjologiczne, i że niema Fatum historycznego, któreby nam zabraniało kategorycznie być twórcami nowej rzeczy — bez poprzedników i cenzorów. Tembardziej, że ta sama „obawa nowości" towarzyszyła zawsze i wszędzie każdej inicjatywie społecznej, gasiła pierwsze ognie każdej myśli ludzkiej, *) (Przyp. wyd.). Przedruk artykułu ze „Społem" (Nr. 6 z dn, 21 marca 1912 r.). 365