PANTEON WIEDZY LUDZKIEJ. PANTEON WIEDZY LUDZKIEJ LUB PANTOLOGIA, ENCYKLOPEDYA WSZECH NAUK I UMIEJĘTNOŚCI, PROPEDEUTYKA POWSZECHNA I WIELKI SYSTEM FILOZOFII PRZEZ BRONISŁAWA TRENTOWSKIEGO. TOM II. POZNAŃ. NAKŁADEM KSIĘGARNI J. K. ŻUPAŃSKIEGO. 1874. „Każda myśl, w Bogu poczęta, z wieczności w czas i przestrzeń zesłana, jako cząsteczka prawdy, jako córka Boża, to samo cierpieć musi, co przecierpiał Bóg Syn wcielony. Objawi się śród ludzi, — opowie nieba cześć, — i męczy się, — i krzyż swój nosi — i grób swój ma, — i zmartwychwstaje, ażeby siąśdź na ołtarzu i panować wiecznie." Zygmunt Krasiński. Drukiem J. I, Kraszewskiego (Dr. W. Łebiński) w Poznaniu. SPIS RZECZY ZAWARTYCH W KSIĘDZE DRUGIEJ, Trzeci wielki stereognostyczny świat. Humanistyka, lub nauki i umiejętności, uprawiające treść tego świata czło wieczeńską. Kosmopei rzeczywistość. Str. LVIII. 0 Humanistyce w ogóle. Otworzenie i podział rzeczy . 1 A. Socyalistyka. Pierwsza humanistyki część. LIX. Stanowcze rzeczy nacechowanie i podział jej do dzi siejszego jej stanu stosowny .   27 A.       Przespołeczniacze francuzcy. Socyalistyki rozdział pierwszy. LX. Ogólna socyalizmu francuzkiego i mistrzów jego cha rakterystyka              50 LXI. Pierwotny kommunizm. Baboeuf, Darthe i Buonarotti .         61 LXII. Pierwszy wyczyn socyalizmu. St. Simon, Bazard i Enfantin, lub St Simonizm           66 LXIII. Drugi wyczyn socyalizmu. Furyer i Considerant, lub Furyeryzm                 76 LXIV. Trzeci wyczyn socyalizmu. Le Blanc, La Menais i Prudon     84 LXV. Kommunizm końcowy. Babuwiści i Kabet . . . . .        91 LXVI. Zamknięcie rzeczy o przespołeczniaczach francuzkich .        98 B.       Filantropia germańska. Socyalistyki rozdział drugi. LXVII. Owen i Chartyści w Anglii. Weitling i kommunistyczne szkółki rzemieślniczków w Szwajcaryi, lub filan tropia empiryczna        - . . . 105 LXVIII. Nowy Hegelianizm i młode Niemcy, lub niemiecka str. filantropia spekulacyjna ........... 116 VI LXIX. Wolne mularstwo w Anglii, Szwajcaryi i południowych Niemczech, lub filantropia humanistyczna . . 128 C. Mesyanizm polski. Socyalistyki rozdział trzeci. LXX. Hoene-Wrońskiego Mesyanizm i żywot             142 LXXI. Polska Chrystusowa Ludwika Królikowskiego . . .     182 LXXII. „Ojcze nasz" Augusta Cieszkowskiego                 200 LXXIII. Dzieła Zygmunta Krasińskiego. Wyższy i szlache tniejszy geniusz polski od geniuszu Zachodu . . .        223 B.       Polityka. Druga humanistyki część. LXXIV. Prodrom            253 LXXV. Podniesienie i podział rzeczy                271 LXXVI. Administracya i przynależące do niej nauki, Polityki rozdział pierwszy                  275 LXXVII. Dyplomacya i przynależące do niej nauki. Polityki rozdział drugi ,           288 LXXVIII. Pedagogia polityczna; rozdział trzeci             300 C.       Historya. Trzecia humanistyki część. LXXIX. Wprowadzenie do rzeczy    . . . .         307 LXXX. Propedeutyka historyczna z mnóstwem nauk do niej należących                  310 LXXXI. Dzieje rzetelne, lub historya sama                 335 LXXXII. Historyografia i jej nauki                345 Kosmopei Pean drugi. Morfozyka, lub nauki i umiejętności, odnoszące się do formy tego świata. LXXXIII. Morfozyka w ogóle        361 A. Matematyka. Pierwsza morfozyki część. LXXXIV. Wprowadzenie do rzeczy            373 LXXXV. Jeometrya i jej nauki, Matematyki rozdział pierwszy        375 LXXXVI. Algorytmika i jej nauki. Matematyki rozdział drugi        380 LXXXVII. Dynamika i jej nauki. Matematyki rozdział trzeci .       385 LXXXVIII. Hoene Wrońskiego filozofia matematyki i zasługi matematyczne. I tutaj geniusz polski okazuje się wyższy od geniuszu Zachodu .               393 VII B. Loika. Druga morfozyki część.          Str. LXXXIX. Zagajenie rzeczy         ......   430 XC. Analityka loiczna             438 XCI. Dyalektyka loiczna           443 XCII. Systematyka loiczna                 447 XCIII. Najwyższe prawo loiczne ....                450 C. Estetyka. Trzecia morfozyki część. XCIV. Przedsienia estetyczne     460 Artystyka. Pierwsza estetyki dzielnica. XCV. Zagajenie i rozdział rzeczy           485 XCVI. Sztuki kształtu, lub wzrokowe                488 XCVII. Sztuki brzmienia, lub słuchowe              494 XCVIII. Sztuki słowa, lub mówne             498 Kallizofia. Druga wielka estetyki dzielnica. XCIX. Otworzenie rzeczy  605 A. Dydaktyczność. Kallizoficzny obwód pierwszy. C Dydaktyczność w ogóle              507 CI. Pierwsze trzy dydaktyczne powiaty             509 CII. Dalsze trzy dydaktyczne powiaty              537 CIII. Ostatnie trzy dydaktyczne powiaty           556 B. Dramatyczność. Kallizoficzny obwód drugi. CIV. Dramatyczność w ogóle           566 CV. Komiczność              571 CVI. Tragiczność . . .              577 CVII. Charakterystyka dramatyczna                 581 C. Epiczność. Kallizoficzny obwód trzeci. CVIII. Epiczność w ogóle . .                 585 CIX. Epopeja starożytna            587 CX. Epopeja średniowieczna                 590 CXI. Epopeja nowoczesna           594 Prototypika. Trzecia i ostatnia estetyki dzielnica. CXII. Otworzenie rzeczy  600 CXIII. Klasyczność i romantyczność   602 VIII Str. CXIV. Plastyczność i eteryczność . . .                614 CXV. Inne prototypiczne przeciwy                  620 CXVI. Narodowość, jako przeciwów tych kojarzenie ....       626 CXVII. Osobistość, jako prototypiczności szczyt. Także w este tyce duch polski stoi dziś wyżej od ducha europejskie go na Zachodzie           634 CXVIII. Odprawa i ocenienie morfozyki całej                641 Jak całe dzieło, tak mianowicie druga jego ta księga, odsłania naj-wewnętrzniejsze skrytki geniuszu Europy i Polski, co dzisiaj pod względem gruntownego poznania ludzkości społczesnej, a później jako charakter rozumowości wieku XIX. historycznie, musi być niezmiernie ważne. Rysy tego rodzaju nakreślić mógł li Polak, żyjący długo za granicą, obeznany ze wszystkiemi ducha jej tajemnicami, i usposobiony umiejetnie do sądzenia o takich rzeczach. Oby z pracy tej odniósł pożytek naród! TRZECI WIELKI STKREOGNOSTYCZNY ŚWIAT. HUMANISTYKA LUB NAUKI I UMIEJĘTNOŚCI, UPRAWIAJĄCE TREŚĆ TEGO ŚWIATA CZŁOWIECZEŃSKĄ. KOSMOPEI RZECZYWISTOŚĆ. Panteon tom II. 1 Jako Bóg początkowe, tak człowiek końcowe wszech istnienia ognisko, przeświadczenie, słońce, niebo. A człowieczeński świat zwał się już u Greków Mikrokosmos na piersiach Makrokosmosa. On kwiecie, szczyt i najprzedniejszy odsłon wszechświata. Rzecz nasza przeto staje tu na Krępaku, lub na najwyższym dotychmiastowej wysokości swej czubale. LVIII. O HUMANISTYCE W OGÓLE. Otworzenie i podział rzeczy. Empirya, z nauk przyrodzonych, lekarskich i prawniczych złożona, odnosi się do treści świata tego realnej, do zewnętrznej i zmysłowej jego osnowy, ad materiam; — a spekulacya tknie się treści świata tego idealnej, umysłowości w nim, Bożej i ludzkiej, tego quod appellatur mens, lub ducha ogólnego, który przenika wszystko, tak rozciągłość, jak myślenie. Tam na celu res, tu idea. Po jednej stronie Ciało, po drugiej Dusza wszechistnienia. Cóż tedy sporządzać może dalszy encyklopedyi naszej przedmiot? Jaki w tej chwili odsłoni się nam nowy panteonu ołtarz? Co nas tu powita i zatrzyma? Nic innego, tylko kojarzenie empiryi i spekulacyi, godzenie treści realnej z treścią idealną, lub świat trzeci, z dwu poprzedzających, jako czynników swych złożony; słowem to, co i na łonie bytu i na piersiach wiedzy, zowie się rzeczywistością, po francuzku actualite, a po niemiecku wirklichkeit Co rzeczywistego, jest zawsze materyą i duchem. Przybytek pański, do którego przystępuje się ninie, wyłoni nam z tajemniczego wnętrza swego rzeczywistość. A jako w empiryi realnych , a w spekulacyi idealnych, tak tutaj rzeczywistych nauk i umiejętności dzielnica. Że zaś jest się wciąż jeszcze w okrę 4 gach wiedzy ludzkiej, odnoszących się nie do Boga i niebios, lecz do tego świata, więc będzie to rzeczywistość, nie insza, jedno toświatowa. Z czego znać, iż nie wybieżą się tu bynajmniej za rzeczy i sprawy ziemskie, lecz wkracza się tylko do trzeciego, a ztąd arcyświętego i bardzo niebiańskiego ich bugaju. Nauki i umiejętności rzeczywiste, to już jedna z tajemniczych stolic Boga w sercu istnienia i wiedzy. Idzie teraz o poznanie bliższe, jaka to właściwie rzeczywistość zachodzi nam tu drogę? Nie tamten świat teologiczny, który najdować się ma gdzieś za krańcami istnienia i wiedzy, za czem wszechrzeczywistości; — ani tamten świat filozoficzny, który, jako wiekuista rzeczy istota, jest zaiste rzeczywistością najrzetelniejszą, który atoli nie należy jeszcze do naukowych tych, li toświatowości poświęconych powiatów. — Rzeczywistość ta nie mogąc być tameczna, musi być tuteczna. Co ona? Nie materya, nie zmysłowość, która jest realnością, nie zaś rzeczywistością, a wyczyniła się już przedmiotem em-piryi; także nie duch, nie umysłowość, które znaczą ideal-ność i należą już do spekulacyi. Cóż więc? To, co nie jest ani materyą, ani duchem w oderwaniu, jakie się widziało na łonie empiryi i spekulacyi, co nie jest ani realnością ani ide-alnością odosobnioną i dla siebie samej stojącą; — ale to, co podaje się obojgiem pospołu, jednem i drugiśm w połączeniu Bożem, a w zlewie i ustroju, w pełni i całości takiej, która już czującą gra piersią i gorącą kipi krwią. Słowem, to nie utwór umiejętnej analizy, ale jakaś już pełna i wszechstronna w sobie synteza. Cóż w końcu końców? Nic innego, jedno żywot !— Zaczem żywot nauk i umiejętności niniejszego kręgu osnowa. Nauki rzeczywiste to tyle, co żywotne, biotyczne. Ależ przełożyło się już przy naukach przyrodzonych pod liczbą XXX. biognozyą, biotomią, biogonią i inne biotyczne nauki, a w spekulacyi pod liczbą XLV. widziało się żywot, jako najpierwszą idei przystajnią. O jaki więc żywot chodzić tu może? Nie o żywot ogólnego przyrodzenia roślin i zwierząt, a nawet ludzi, jako istot cielesnych, ani o żywot ducha bezwzględnego we wszechistnieniu i w nas, wyjawiający się my 5 ślą, — nie o żywot realny, ani o żywot idealny, już poznany i przedstawiony dawniej, — ale o żywot rzeczywisty, którego nie wyświeciło się jeszcze, o żywot bez miary wyższy i we świecie tym prawdziwy. Co on? jest to wysoki i święty żywot człowieczeński. Jedynie żywot ten może być i jest istną świata tego rzeczywistością. Tak, żywot człowieczeński świata tego rzeczywistość! Oto niebo gwiazdami gęsto osiane! Dalekie te światlane kule mogłyby się nam wydawać i wydawały się też ludzkości przez tysiące lat, jako proste lampy i kagańce ziemi, u stropu niebios zawieszone, oświecające nam wielkie, prześliczne, od Boga dane mieszkanie. Mogłyby się nam wydawać jako martwe bryły i kłody, służące li do mechanicznego, lub dynamicznego dzierzenia w równowadze ziemi naszej wśród jazdy jej rączej przez wszechświatowe strzenie. A byłyby nam, jak ło-jówki, obojętne. Wiedząc atoli, że każde z niebieskich ciał jest wielki słoneczny świat, jako nasz, że wszelakiego ze światów tych pierwiastkiem, istotą i kresem musi być człowieczeństwo, — że każda z widomych i niewidomych gwiazd, albo była, albo będzie, albo jest jednego człowieczeństwa matką i piastuną, że człowieczeństwo to wygląda z niej sylficznie i tajemniczo, patrzy z niej na nas słonecznem archaniołów okiem, a stanowi i sporządza jej żywot najwyższy, jej rzeczywistość najrzetelniejszą; — wiedząc o braterstwie wszechświatów ze światem naszym, o sąsiedztwie wszechludzkości niebieskich z ludzkością ziemską, o pokrewieństwie wielkich serc na zenicie z sercami, bijącemi nam w piersiach, — wiedząc to wszystko, uroniamy dawniejszy niski pogląd nasz w górę. Z obojętnych nam lamp i kagańców na stropie świata ziemskiego, lub ze szczudeł naszego planety, pomagających mu do pochodu w grze powszechnego ciążenia, robią się nam mnogie, sąsiadujące z ziemią naszą, a spowinowacone z nami człowieczeństwa , które płoną myślą, uczuciem i czynem na ołtarzach Boga wielkości i potęgi niezmierzonej, które spółzawodniczą z sobą w zasługach i cnotach, a pracują na wyścigi, ażeby uświetnić jeden żywot nieskończony, w bezmiar wszechświata 6 rozlany;— robią, się nam, mówię, archanielskie zastępy olbrzymich, różnostopniowych, nieprzeliczonych ludzkości; — robią się jaśniejące moralną światłością wyspy i oazy nieprze-czerpanego dziateczeństwa Bożego. Należąc sami do rodu ludzkiego na.ziemi, czujemy się jednem ogniwem w ogromnym łańcuchu rozwieszonego między słońcami, tajemniczego, z rodów ludzkich do naszego podobnych, złożonego, a niewypowiedzianie szczytnego społeczeństwa na niebie. I ciekawość nasza wzmaga się tytanicznie, wraz z nieskończonym pojęcia naszego o rzeczy tej rozrostem. Tak, jeżeli na niebie, to i na ziemi, człowieczeństwo jest żywot i rzeczywistość tego świata! Nauki rzeczywiste i żywotne czynią tedy o człowieczeńskim żywocie, który jest tak wysoki i ważny; słowem o człowieczeństwie. I z powodu tego zowie się humanistyką. Człowieczeństwo przemieszkuje na ziemi i po wszystkich ciałach niebieskich. To jeszcze ten świat. Kosmopeja nie kończy się tu zatem, ale przerzuca się na szczebel swój nowy, górniejszy. Człowieczeństwo stanowi jeszcze treść tego świata, lubo już treść jego najprzedniejszą, treść śliczną i wonną w rozwijających się po niebie tulipanowych kielichach jego bogatego kwiatostanu. Ztąd i stereognostyka nie ustaje tu jeszcze, ale przechodząc od treści realnej i idealnej do treści człowieczeńskiej, iście żywotnej i rzeczywistej, wkracza w powiat swój ostatni. Tylko spekulacya zamyka się tutaj. A miejsce jej zabiera humanistyka, jako stereognostyki trzecia część i kosmopei dalszy ciąg. Nie materya ogólna, ani duch bezwzględny, słowem, nie świat powszechny, ale religijnie, moralnie, politycznie i transcendentalnie wyższy od nich świat ludzki; oto przedmiot, który zajmować nas będzie! Stereognostyki dwie części, tj. empirya i spekulacya, wyłożone zostały w księdze Panteonu pierwszej. Tutaj zaś część jej trzecia rozpoczyna rzecz i kładnie się jako księgi drugiej początek. Zawołasz może: „Szkoda, iż oderwałeś ogon ten od kadłubu! Potrzeba było dać także humanistykę w tomie pierwszym i tym sposobem zadzierzyć razem stereognostyki 7 całość". Odrzekam: Czemu nie trzyma się również kosmopei w całości jednego tomu, lecz rozciąga się dalszy jej ciąg przez wszystek tom drugi? Rzecz byłaby na jeden tom za rozległa. Zresztą, nic nie szkodzi, iż humanistyka od dwu sióstr już znanych oddalona, staje tu przed tobą. Ona otwiera ci widnokrąg zupełnie nowy, całkowicie inny. W księdze pierwszej grał główną rolę świat powszechny, to realnie, to idealnie przedstawiany; w księdze drugiej zaś panować i przeważać będzie świat człowieczeński. Nie źle więc wcale, iż księga ta otwiera się humanistyką. Co zatem humanistyka? Umiejętność rzeczywistości i żywota na szczytach toświatowego rozwoju; umiejętność treści człowieczeńskiej, świat ten uzupełniającej, lub w ogóle umiejętność człowieczeńskiego świata. Oto dostatnie dotychmia-stowego poszukiwania słowo. I nowy przedmiot zdobyty. Teraz niektóre poglądy, rozjaśniające nam świat, w jaki wkracza się właśnie, a podnoszące go zwolna do wysokości mu właściwej. Potrzeba obaczyć ważność jego już tutaj i zaraz z góry. Właśnie dla tego, że rzeczywistością i żywotem wszechistnienia jest człowieczeński świat, wszystkie nauki i umieję tności dotychmiastowe wpływały tak w człowieka, jak rzeki w morze.         I tak teologia podawszy Boga, przelewa się w Boga-czło-wieka, a trzyma się go rękami i nogami. Empirya znowu, zwiedziwszy bezmiar przyrodzenia i nieskończenie mnogie jego zaułki, wjeżdża w powiaty nauk lekarskich i prawniczych, których treścią i kresem człowiek. Metafizyka zaś szlakując po wszechistnieniu ducha bezwzględnego, występuje wreszcie z pneumatologią, której przedmiotem człowieczeński duch, a spekulacya cała, jako już wiadomo, przybija do psychologii i antropologii, zaczem do człowieka, jako do ostatecznego że 8 glugi swej portu. Rzeki małe rozpływają się i giną w wielkiem morzu, ale nauki i umiejętności wielkie toną w małym człowieku. Snać, że człowiek tylko pozornie mały, ale w istocie on prawdziwe wszechświatowe morze. Jeżeli tak teologiczne, jak realne i idealne nauki zapadają przy końcu swym koniecznie w człowieczeński świat, — to nic dziwnego, że świat ten staje się wreszcie udzielnym umiejętności przedmiotem i kładnie się teraz sam dla siebie. Kownie empirya jak spekulacya zamyka się człowiekiem, a dotarłszy doń, ustaje rychło. On wychodzi w końcu za właściwy im zakres. To dowód jasny, że człowiek przedniejszy i od przyrodzenia i od bezwzględnego w niem ducha, że zatem humanistyka trzyma się już tak wysoko, iż podnieść się w jej widnokrąg dotychmia-stowe nauki nie podołały. Prawda, że spekulacya prawi w pneu-matologii o społeczeństwie, państwie, polityce, estetyce, etyce, o wszystkich rzeczach i sprawach ludzkich, że podciąga pod pierwiastek swój co ludzkiego tylko było, jest i będzie. Wsze-lakoż ona sama, nie człowieczeńskiego, lecz bezwzględnego ducha dziedzina. Co człowieczeński świat? Są nim miasta przemysłem, rzemiosłem, sztuką piękną i bogactwem jaśniejące,— sioła i błonia rolnictwem złote, chlebem dobroczynne.— ogrody, dąbrowy i raje, ręką ludzką sadzone, upiękniające ziemię, cuda nauki i umiejętności, wynalazki i odkrycia, błogości pokoju i wojny, prawa, obyczaje i zwyczaje; — wszystko, co dziełem jest twórczej myśli człowieka, a co widzi się w zakresie wielkim ludzkiego żywota. Ale nie o to tu idzie. O cóż więc? O wyraz najwyższy człowieczeńskiego świata i żywota. A wyrazem tym falujące rzeką czasów i pokoleń, a bijące we zręby wszechnicy rzeczy społeczeństwo. Humanistyka zatem, czyniąc o człowieczeńskim świecie i żywocie, odnosi się do ludzkiego społeczeństwa i ma je za osnowę główną. Co między gwiazdami na niebie było i nazywało się grawitacyą, to wyświeca się teraz jako ludzkie społeczeństwo na ziemi i pozyskuje w niem ostateczny rozwoju swego wykwit. Co także między ideami ukazywało się li czy 9 stego myślenia systemem, to przeobraża się tutaj w żywy, bogaty i nieskończenie ważny całokształt. A humanistyka staje po nad wszechświatami niebios i ziemi na niezmiernie górnym wysokości słupie. Ważny jest bezmiar wszechświata materyalny, w którego wnętrzu tańcuje ziemia pospołu z rzeczami swemi i z nami. Lecz ludzkość ważniejsza odeń. Tam niejaźń, brak przeświadczenia, tu jaźni huk, a z niemi świadomość wszech rzeczy, myśli i samego siebie. Tam jeszcze nieboskość, jeszcze świat, tu już boskości wiele, a na dnie jej Bóg. Czyli więc wysokość humanistyki nie jawna? Ważna jest także myśl Boża, piastująca wszechistnienie, idea przedwieczna i stwórcza, przesiąkająca ogólny byt. Ale ważniejszy odeń bez miary ludzki powiat żywota, woli i czynu, przez które działa we wszechistnieniu Bóg. Żywot, wola i czyn to właściwie człowieczeński świat. A humanistyka stanowi ich umiejętność. Ażali to nie wyżyna iście niebiańska, lub Olimp bogów, na który wstępuje tu rzecz nasza. W naturze władnie konieczność zewnętrzna, Moira twarda , fatalność ślepa, a w duchu bezwzględnym konieczność zewnętrzna lub loika. Tam nieubłagane prawo gry sił, tu nieubłagana apodyktyczność, lub awożność. Ztąd empirya i spe-kulacya jeszcze niewolnice, jeszcze poddaniu rzeczy, lub myśli. Ale w człowieczeństwie, a tem samem i w humanistyce, wyświęca się żywot, wola i czyn, lub wolność, która już Boga samego jest przymiotem. Wkracza się teraz w starohelleńskie wolności dzielnice. Jestli to fraszka? W empiryi widzi się człowieczeństwo, lecz tylko, jako część ogólnego przyrodzenia. W spekulacyi widzi się również człowieczeństwo, lecz tylko jako część bezwzględnego ducha. W humanistyce zaś występuje człowieczeństwo samo w sobie i dla siebie, czyli jako udzielny i niepodległy świat. Któż zaprzeczy, iż czyni się tu rzetelny w rozwoju nauk i umiejętności postęp? Empirya i spekulacya kończą, jako się już zna, człowie-czeńskim światem. Ale świat ten przykuty jest jeszcze, jak 10 Prometeusz do skały, albo do ogólnej materyi, albo do bezwzględnego ducha, lub wisi u szyi powszechnego świata. — W humanistyce zaś człowiek odrywa się od powszechnego, i materyalnego i duchowego świata, jak świeżo narodzone dziecie od żywota matki, a sadzi się sam dla siebie jako wyzwolony. Wylatuje z więzów ogółu jak motylek z poczwarki, jak orlik z jaja i gniazda, jak Minerwa z mózgu Jowisza. A z wyzwoleniem jego wyzwala się także umiejętność. Słońce, księżyc i gwiazdy są pochodniami w bezmiarze świata, objaśniającemi go światłem li zewnętrznem, cielesnem, i widomem, do ognia bengalskiego podobnem. To jeszcze teatralny, kuglarski czar, ale nie istota. Człowieczeństwo zaś, po niebieskich ciałach rozproszone, a stanowiące wielkie żywota , woli i czynu dzielnice, to światło wewnętrzne, transcendentalne, Boże. Powszechny świat pozyskuje zatem w humanistyce swe niebo. Niebo to, wprawdzie jeszcze to światowe. Wszelakoż ono nie materya i nie duch, które są bez wiedzy i woli, nie ziemia— ale już niebo. Czyli to zysk lichy? Błogie są bezwątpienia światło, ciepło i ogień na łonie powszechnego świata,— tak w naturze, jak w duchu, tak w empiryi jak w spekulacyi. Lecz bardziej błogie jest światło, jaśniejące w głowie człowieczeństw, ciepło tlejące w sercu ludzkości mnogich, — i ogień, zapalający się wszędy w dłoni bohaterskiej, a przeistaczający słowo Boże w czyn. Takie światło i ciepło, taki ogień, — taki świcz i żnicz święty niesie nam humanistyka. Złoto, srebro i kamienie drogie mają wartości wiele. Idee przecież, jako kosztowności duchowe, posiadają wartość nierównie większą. Ale szlachetny kruszec silnego charakteru, dyament czystego serca, rubin i szmaragd moralnego czynu, lub patryotycznego poświęcenia; tu dopiero nieskończona klejnotów wartość! Ocenić jej należycie niepodobna na ziemi. Bóg też sam ocenia ją najlepiej w niebie. Co najpiękniejszego w naturze i empiryi? Młoda i krasna niewiasta, jako wykwitująca z nich róża. A co najpiękniejszego w dzielnicach ducha, lub w spekulacyi? Idea wcie 11 lona, jaśniejąca warkoczem słońca, a stająca tu miasto niewiasty. Co zaś najpiękniejszego w człowieczeńskim świecie, lub w humanistyce? Wielki i święty, na całopaleniu z samego siebie oparty, Boga godny, a ludzkość lub ojczyznę zbawiający czyn. Otóż idzie się ninie w górne zenity najwyższej tej piękności i takiego czynu. Nie najdzie się zapewne nikt, którego potrzebaby było przestrzegać, iż mówiąc o humanistyce, ani się myśli o tak zwanych studia kumaniora, należących do literatury i filologii, iż chodzi tu wcale o co innego. Jeszcze łyskawic kilka rozświecających nagle i rączo humanistyki wysokość wielką, a uzupełniających jej pojęcie. Empirya i spekulacya dwie odwrotności, z których jedna dzierzy się materyi, a druga ducha, jedna zmysłu, druga umysłu, z których jedna jest a posteriori, druga a priori, — rozdarłszy nauki w dwójcę i bojujące z sobą przeciwy, w antynomie, — wymagają wreszcie wyjścia za dualizm i zoroa-stryzm ten, a pogodzenia się z sobą, — słowem okazują dążność ku różnojedni. Wojna może być bardzo pożyteczną i przygotowywać światu stan lepszy; może pomagać mu do postępu, lecz nie jest bynajmniej jego celem. Jaki tu cel? Sojusz dwu przeciwieństw, zgoda ich i pokój, zlanie się ich w jedno, synteza tego, co analiza rozpruła i stworzyła. Jako w niebie tak i na ziemi jest na dnie rzeczy prawda, a z nią jeden Bóg, jedna myśl, jedna wola, jedna wszystkiego harmonia. Otóż empirya i spekulacya, one pierwotne wszech przeciwieństw w umiejętności i żywocie krynice, kojarzą się z sobą na łonie humanistyki. Przyjrzyjmy się nieco bliżej kojarzeniu temu, bo wielce jest ciekawe. W humanistyce empirya i spekulacya jednoczą się z sobą, co do treści. Treść jednej i drugiej stapia się tutaj w osobny 12 i bardzo osobliwy bronz. Zupełnie to sprawiedliwa, albowiem jest się w dzielnicach nauk treści. W empiryi wyczynia się treść realna, a w spekulacyi idealna. Humanistyka zaś, uprawiając treść rzeczywista lub człowieczeńską, jest w jednakim stopniu i zarówno realna jak idealna. Pojrzyj tylko na sprawy socyalistyczne, polityczne lub historyczne, rzuć okiem w rozprawy i ramoty odnoszące się do wydarzeń bieżącego dnia, czytaj programy, manifesty, dyplomy, traktaty, ugody, kroniki, roczniki, dzienniki, wszystko, co dotyczy się publicznych rzeczy, a przeświadczysz się o tem bez truciu! Tu mówi się wciąż o tem, co się stało, lub wydarzyło, o rzeczach danych. Chodzi o wyświecenie należyte wypadku, lub dokonanego czynu, i wydobycie zeń możebnych korzyści dla siebie. Ani dodać coś doń, ani ująć mu czegoś nie wolno, gdyż inaczej jest się prawdy fałszerzem, oszczercą, kłamcą, łotrem, kto nie trzyma się tu ściśle rzeczy danych, lecz wkłada w nie myśli swoje, — kto widzi świat, nie jako on jest, lecz jako ży-czyćby sobie tego można; — kto patrzy przez różane, lub czarne okulary, a okazuje się optymistą, lub pessymistą: ten nie dyplomat, nie polityk, nie publicysta, nie dziejopis poważny, nie mąż stanu, lecz albo roiciel, albo wichrzyciel. Treść zawsze dana, dzierzenie się rzeczy i stanów istniejących, — uwzględnianie praw konstytucyi, lub międzynarodowych układów i kongresów; wszystko to czyni humanistykę nauką najrealniejszą wśród nauk realnych, a do prawnictwa i teologii bardzo podobną. To empirya jawna, nieomylna, niewątpliwa. Z drugiej strony zaś chodzi tu nie zawsze o zachowanie tego, co było, lub jest; nie zawsze o rzeczy dane, o uświęcone prawa, przywileje i konstytucye, o stare ustawy i nadużycia; — lecz często o sprowadzenie stanów swobodniejszych, nowych, duszą a priori widzianych i gorąco pożądanych, o udoskonalenie człowieczeństwa lub państwa, o poprawę konstytucyi, o wolność, o postęp. A nie jedynie słowem i piórem, lecz zgoła orężem pracuje się w tym celu, tworząc spiski, rokosze i powstania. To, co było i jest, okazuje niedostatki i nieza-dawalnia ludzkości. Podnoszą się więc takie głosy: „Precz ze 13 starem pruchnem, precz ze zgnilizną! Nie tak, jak było, ani tak, jako jest, lecz jako być powinno!". Skoro zaś wdasz się w ulepszanie stanów społeczeńskich lub politycznych, i zagadujesz tu, jako coś być powinno, jesteś już na skrzydłach idealizmu i spekulcyi, a popadasz łacno na polach tych zgoła w ideologią i fantazmagorye, w umidła najbujniejsze. Po wszystkie czasy też widzi się walki za chimery, za wolność , równość i braterstwo, jako nie moralne i religijne, lecz polityczne prawo, o zasady demokratyczne, o ulubione i modne idee. Ztąd humanistyka również najidealniejsza z nauk idealnych, a do poezyi bardzo podobna. Przedmiot jej zawsze i nieubłaganie realny, ale kształtowanie go zawsze idealne. Treść tu zawsze a posteriori, lecz forma a priori. Tym sposobem rodzi się w pełni znaczenia wyrazów dzielnicy tej realność najidealniejsza, i idealność najrealniejeza. Z miedzi zmysłowej i z cyny umysłowej wytapia się tu wciąż coraz inny mosiądz. I na takowem usposobieniu rzeczy polega kojarzenie empiryi ze spekulacya w humanistyce! Lecz nie znamy jeszcze kojarzenia tego dość dołożnie. Trzeba przyjrzeć się mu lepiej. Humanistyka tknie się nie tamtego świata, gdzie ustają przeciwy, niezgody, waśnie, odwrotności, antynomie i dwójce, a króluje bezwzględna jednia. Ona tknie się tego świata, gdzie niema twierdzi bez przeciw-twierdzi, ani działania bez oddziaływania. Jak w niebie pokój, tak na ziemi wojna. Świat człowieczeński to żywot, który wciąż powstaje i znika, a płynie przez narodziny i śmierci. On, nie byt wiekuisty i nieprzemienny, lecz pobyt doczesny, chwilowy, ciągle inny; słowem on stawanie sie samo, lub ży-wostan. Otóż i kojarzenie się empiryi ze spekulacyą, a pospołu z niemi wszechprzeciwieństw, na piersiach humanistyki, nie może być wiekuiste i nieprzemienne, nie może być bozo-stanowe, jak w filozofii, ale jest dopiero żywostanowe, lub doczesne, wrzkome, znikome. Co żywostan? Quid omne, quod fit Jest to byt, który w tejże chwileczce, w której powstaje i sadzi się zwycięzko, zamienia się w nic, tudzież nic, które co chwila przeobraża się w byt; — wojna, kończąca się codzień 14 sojuszem i pokojem, oraz sojusz i pokój, rozwiązujący się codzień w wojnę. Ztąd empirya i spekulacya dwie rodzicielki wszechstronnictw i obozów człowieczeńskiego żywota ogólnego kojarzą się ciągle w humanistyce, lecz zarazem ciągle obracają się w niej przeciwko sobie, a rwą się, im -bliżej się zetknęły chwilowo, do tem straszliwszego boju. Przez kojarznią przeciwieństw czyni się tu zawsze nowy krok postępu, a przez walkę przeciwieństw przygotowywa się wciąż dalszy postęp. Kojarznia tu zawsze cel, a walka zawsze środek. Pierwsza za-wituje rzadziej pomiędzy nami, a działa zbawiennie; druga wciąż z nami, a trapi, burzy i rozbałwania nam ocean żywota. Kojarznia empiryi ze spekulacyą na łonie humanistyki jest to samo, co bieżąca chwilka teraźniejsza, w której dysze i walczy cała przyszłość, oraz cała przeszłość; — bieżąca chwilka, która znika natychmiast, zostawiając jutro jutrem, a wczoraj wczorajem. Innego też usposobienia ona w Saturnowych ramionach człowieczeńskiego, ruchawego, ciągle inaczej falującego żywota mieć nie może. Empirya i spekulacya, jako dwie przeciwne sobie nauki i umiejętności, mogą istnieć obok siebie spokojnie; — mogą jedna i druga iść drogą swoją bez przeszkody, a rozwijać się dalej i służyć ludzkości z pożytkiem. Przeobraziwszy się atoli na piersiach humanistyki we dwa religijne, socyalistyczne lub polityczne obozy, jak kojarzyć się z sobą w końcu muszą, tak wprzódy walczą z sobą długo i straszliwie. Wojna ta przygotowywa właśnie dobę ich sojuszu, stanowiącą człowieczeńskiego świata postęp, a rozwiązującą się natychmiast w nowy bój. Im wojna zaciętsza i sroższa, tem sojusz i nowy postępu krok bliższy. Tak walczą antynomie w humanistyce, a pokładając się na ostrzu mieczów, oczekują, aż spotka ich w filozofii bożostanowa i transcendentalna różnojednia. Walczą z sobą i walczyć powinny humanistyczne prze-ciwy. Biada człowieczeństwu, gdy który z nich otrzymuje górę i pełne zwycięztwo! Są to dwa piekielne rumaki, dwa wilki Fenrysy, znane z Eddy, z których jeden rozszarpuje, pożera i niweczy natychmiast drugiego, gdy tylko uczynić to 15 może. Wtedy jeden zamienia się w autodafe, a stawia tortury i stosy płomienne, drugi zaś ogłasza się konwentem, a każe skrzypieć gilotynom i szubienicom. A jakie owoce tego krwi rozlewu? Albo śmierci snem zbezwładniona Azya, albo zabijająca świat anarchia! Ztąd sztuka polityczna rządz-ców ludzkości, sztuka Napoleona III. zaprządz te dwa wściekłe rumaki, lub wilki piekielne do wozu państwa, rozdzielić im głowy, osadzonym pomiędzy niemi drągiem żelaznym, dzierżyć ich w cuglach silnie i zacinać dotkliwym biczem. Oba są potrzebne do ruchu i jazdy w przyszłość. Oba trzymać w biegu, lecz zarazem hamować we wzajemnej nienawiści przynależy. Gdy jeden lub drugi pozyska swobody za wiele, rzuci się na drugiego szalenie, obali rydwan państwa, rozburzy, zakrwawi, lub zagładzi społeczeństwo. Wtedy następuje kata-klityzm straszliwy, np. Nero, Kaligula, Filip drugi na tronie, lub Robespier na czele rządów. Tak kwasoród i wodoród bojują z sobą śród płuc naszych, przepalając tam i rumieniąc cztę w krew, a dzierząc żywotny oddech. Ale gdy jeden z nich tam zakróluje, człowiek umiera. Prawda, że w gorących humanistyki objęciach są wściekłe obozy i stronnictwa, są Jończyki i Eleaty polityczne, w sekciarskie ciała uorganizowane, a bardzo obrzydliwe. Ale, że ma tutaj już miejsce jednoczenie przeciwów, lubo nie bo-żostanowe, lecz dopiero żywostanowe, zaczem wątłe, niedostateczne; to nadaje humanistyce wyższość nad empiryą i spe-kulacyą, które nie tylko sprawować jej czynnice, lecz zgoła na łonie jej godzić się z sobą muszą! Humanistyczne powiaty to gra namiętna niepodległej woli, swobodnego żywota i czynu, wolności ludzkiej, tworzenia się nowego świata człowie-czeńskiego. Wielka empiryczna twierdź i wielka spekulacyjna prze-ciwtwierdź, przeszłość i przyszłość, realność i idealność przenikają się tu wzajem co chwila i tworzą teraźniejszość nową. Duch żeni się z materyą. Stułą zaś ich małżeńską myśl i wola Boża, wcielająca się w rzeczywistość, a przeznaczona na bieżącej chwili czyn. Tu czeka na ciebie jeżeliś mistrz, nie 16 sam chleb, jak w empiryi, ani li chwała, jak w spekulacyi, lecz jedno i drugie, a krom tego li przedewszystkiem władza. Jest to umiejętność tryumfalna, epopeja nie w pieśni, lecz w czynie; mądrość mocarzów świata.          Czyli tu rzeczy naszej o humanistyce w ogóle już koniec ? Nie! jeszcze jest coś, co należy do jej pojęcia i roztoczy, — a czego nie tknęło się dotąd. Zaczem znowu słów kilka. W empiryi, jako się to pod liczbą LVII. przy końcu księgi pierwszej okazało, panuje li przedmiot-przedmiotowość, a w spekulacyi li podmiot-podmiotowość. — Tam i człowiek badacz i przedmiot jest li zmysłowy, li materya, ciało; tu i człowiek badacz i przedmiot li umysłowy, lub myśl we mnie i myśl w rzeczy, duch mój i niemój. Ani tam, ani tu nie ma istotnego kmiotu, a więc nie ma i kmiotowości. W humanistyce zaś występuje nie jedynie kmiot i kmiotowość, lecz zgoła kmiot-kmiotowość. Człowiek badacz, lub działacz tu kmiot, a przedmiot wielka kmiotowość lub ludzkość, składająca się z samych kmiotów. Badacz lub działacz i przedmiot jego razem, to właśnie kmiot-kmiotowość. Wkracza się tu zatem we święte przybytki kmiotowości z niebios, wyczyniającej się na ziemi, a wiążącej wstęgą żywota, woli i czynu, wstęgą {SPECIAL_CHAR: >} wolności, wstęgą archaniołów i świętych pańskich, wstęgą bożoczłowieczeńską kmiot ludzki z kmiotem Bożym. Porzuca się dwa panteistyczne ogóły wszechświatowe, powszechną materyą i bezwzględnego ducha. I wjeżdża się do zamków wszechświatowego szczegółu, wydzielonego na piersiach ogółu tajemniczo, a przecież uroczyście i jawnie. Tu kojarzy się pojedynek ziemski z pojedynkiem niebieskim, całostka omega z całostką alfą, koniec z początkiem, lub człowiek z Bogiem. Żegna się tutaj nieosobistość materyalną i duchową, a idzie się w serdeczne uściski osobistości, jednoczącej osobę moje 17 z osobą Bożą, jaźń moję z jaźnią Stwórcy mojego. Jest się już bliżej Boga i absolutu chrześciańskiego, filozoficznego, rzetelnego. Widzi się też na łonie chrześciaństwa najprawdziwsze człowieczeństwo, a na łonie człowieczeństwa najłacniej rządy Boże. Oto największa humanistyki zaleta, a jawna jej od empiryi i spekulacyi przedniejszość! W materyi i w duchu, następnie więc również w empi-piryi i w spekulacyi, gdzie harcuje li fizyczna, lub loiczna konieczność, a wolności braknie, — nie ma złego. I to stanowi jedyną ich przed człowieczeństwem i humanistyką zaletę. Ale mdła to korzyść. Czyli potworność w naturze, a błędnik, lub zdradnik w loice nie jest także złe? To również złe, lecz bardzo nizkie, bo albo bezwolne, lub zwierzęce, albo szatanie, W humanistyce zaś, gdzie jest wolność, występuje złe istne, do woli ludzkiej przywiązane, a z niem moralna szkarada i zbrodnia. Rzecz to arcysmutna, lecz zarazem i arcypocie-szająca. Bez tego złego, bez moralnej szkarady, bez zbrodni, ludzkość stanowiłaby rodzaj jeden dwunożnych zwierząt. Tak jest w humanistyce złe, ale za to jest także dobre, — jest bohaterska cnota, męczeńskie poświęcenie, zasługa i Bożo-obrazowość. Przez nie królestwo Boże na ziemi staje się rzeczą możebną. Jest się tu zaiste bliżej szatana, ale za to i bliżej Boga, — bliżej tamtego świata i istoty rzeczy. I to tedy, co miało być humanistyki gańbą, wypada w końcu na tem większą jej chwałę. Powszechny świat, tak materyalny jak duchowy, tak empiryczny jak spekulacyjny, to wielkie bez granic królestwo Boga Ojca, który go stworzył i piastuje. Człowieczeństwo zaś samo, jako byt na piersiach powszechnego świata i najpiękniejszy zeń wykwit, stanowi już królestwo Syna: a czło-wieczeński świat, od ludzi utworzony, który jaśnieje przeświadczeniem, rozumem, umiejętnością, przemysłem, wolną wolą, poświęceniem, cnotą, bohaterstwem, światłem z niebios, wszechwielkością i boskością, to królestwo Ducha świętego. Dwa królestwa nowe synowskie i świętoduskie otwierają się więc teraz przed nami. Jako Ojciec wyczynia się śród niebios Panteon Tom. 11.         2 18 Synem i Duchem świętym, lub Trójcą, Przenajświętszą; tak powszechny świat wykwituje człowieczeństwem i człowieczeń-skim światem. W humanistyce zatem postęp nauk i umiejętności jest zgoła transcendentalnie niewątpliwy. Rzecz ulatuje tu na wyższy stopień, a czyni to w obec świata tego i tamtego jawnie. Świat ludzki jest tak maluczki, w przymierzeniu do świata Bożego bez granic, i sadzi się na szerokich jego piersiach, nie zabierając nawet ich w pełni. On nie rozleglejszy, ale za to treściwszy i bogatszy od Bożego. Czemu? W Bożym świecie utaja się na dnie tylko Ojciec, w ludzkim zaś Ojciec, Syn i Duch święty, lub cała Przenajświętsza Trójca. Tam jeden raz, tu aż po trzykroć obecny jest Bóg. Niechaj nikt nie zbywa lekko teozoficznych tych rozjaśnień, albowiem one docierają do samego dna i do transcendentalnego sęku rzeczy. — Przez nie, czyli to rozumiesz lub nie, wymawia się tameczna istota. Zdawało się w powiatach teologii, gdzie czyniło się o Bogu i o tamtym świecie, iż nie ma ważniejszego i wyższego umiejętności stanowiska. Każdy ksiądz prawiąc o mądrości objawienia, wypowiada to przekonanie. Tymczasem empirya okazawszy teologicznej zagwiazdowości chimeryczność, a imając za realność, za rozum i doświadczenie, ulatuje po nad katechizm i dogmatykę, zdobywa Kopernikowy świat bez granic, a z nim i prawdziwą wielkość Boga, czyniąc zaś o wszystkich przyrodzenia przedmiotach nauczające sprawozdania, wiedzie umiejętność dalej po drodze jawnego postępu. Zdawało się znowu nieraz śród wykładu empiryi, gdy np. prawiło się o powstawaniu niezmierzonego wszechistnienia, o świetle, cieple gniu, a opisywało się to w śmiałych, olbrzymich rysach, że przedmiot stał się tak wysoki, iż nic przedniejszego odeń być już nie może. Wnet atoli w spekulacyi zajaśniał duch bezwzględny, jako górniej szy i zacniej szy od niego. I zdawało się również, że wynioślejszych umiejętności szczytów naleźć już niepodobna. Gdzie tam! Oto staje się ninie w humanistyce na Himalajowym czubale, wystrzelającym daleko ku niebu, 19 po nad wszystkie znane nam dotąd pasma naukowych gór. Cóż bowiem może być drogocennjejszego nad rzeczywistość, żywot, świat człowieczonski, spoołeczeństwo ? Ażali podobna mieć nauki bardziej żywotne, człowieczeńskie i społeczne, bardziej ciepłe, miłe i zachwycające, nad te, co czynią o żywocie, o człowieczeństwie i o społeczności? Czyli jest coś bardziej Bożego nad świat woli, wolności i czynu? Jakże malutką postacią jest np. fizyk, odkrywający chemiczny pierwiastek nowy, lub metafizyk, niosący nam spekulacyjny system wszech-stronniejszy i pełniejszy, w obec Cezara, Napoleona lub Kościuszki, w obec męża stanu, który dzielnością jeniuszu i charakteru ocalił naród, a stał się ludzkości dobroczyńcą i bożyszczem ! Zaczem widzi się tutaj, jak podnosi się coraz wyżej a wyżej i potęguje się co dalszy krok wiedzy ludzkiej osnowa. Stoi się tu bardzo już wysoko, ale daleko nam jeszcze do siódmego nieba i Boga samego. Już kończąc poczet nasz o spekulacyi, pod liczbą LVII. wyświeciło się wyższość i przedniejszość ducha człowieczeń-skiego od ducha bezwzględnego. Teraz zaś czyniło się o Wysokiem humanistyki znaczeniu tak długo i starannie. Jaki właściwie usiłowań tych cel? Zaiste, potrzeba było humanistykę postawić na wyżynach, jakie się jej przynależą. Lecz miało się jeszcze następujący ogląd w tył. Spekulacya, od jeniuszu Hegla urobiona, a od Kremera i Libelta, mężów tak znakomitych i zasłużonych u nas poparta, nie tylko w Niemczech, lecz zgoła w Polsce uchodzi za mądrość najprzedniejszą i bezwzględną, za nec plus ultra wiedzy ludzkiej. Potrzeba więc było wyprowadzić przynajmniej świat nasz polski z takowego błędu, i okazać mu, że jest jeszcze coś od myśli czystej, a subjekt-objektowej idei wyższego i bez miary dlań pożyteczniejszego. Krom tego, jeżeli już spekulacya rzadko komu, to humanistyka, zwłaszcza tak pojęta jak tutaj, tem mniej znana jest u nas ogólnie. Wypadało więc sobie zadać nieco pracy i mozołu, a rzecz tę podnieść w górę i oświetlić należycie. 2* 20 Rozwinąwszy już ogólne humanistyki pojęcie, przystępuje się do jej podziału. Inaczej nie możnaby było zapuścić się w jej części i szczegóły, a dać o niej bliższego wyobrażenia. Rzeczywistość tego świata i sam ten świat składa się z trzech dzielnic, które zowią się przedświat, świat i poza-świat. W przedświecie tkwi, dysze, gra i działa słowo stwórcze, mające stać się ciałem, a czekające na chwilę wcielenia swego; — we świecie słowo to, gdy spełnił się jego czas, już się narodziło, a stoi zbrojnie i walczy, jako Minerwa, chcąc pozyskać panowanie; — w pozaświecie zaś słowo to przechodzi w stan apoteozy i jaśnieje pełnią własnego, a dokonanego już wyczynu. W przedświecie pracuje myśl i wola Boża względem dalszego rozwoju człowieczeństwa i jego postępu, jako umiejętna teorya, lub jako czysto myślowy pierwostan; we świecie zaś jako wcielony już i bojujący żywostan, a w pozaświecie jako wyczyniony i świetlą tamtego świata jaśniejący bożostan. Przedmiot humanistyki, stanowiący świata tego rzeczywistość, wędrować więc musi przez przedświat, świat i pozaświat, lub przez pierwostan, żywostan i bożostan. Na nich zatem oprze się tu podział. Żywot, wola i czyn, są albo in potentia, albo in actu, albo in sempiterno. Będąc in potentia podobne są do ideału, który podąża wszystkiemi siłami do swego odsłonu dla oka, a trapi posiadacza swego tak długo, aż tenże zabierze się w końcu do dzieła. Będąc znów in actu, są pracą około uiszczenia ideału i wyświecenia go na ziemi w całej jego światłości z niebios. Będąc wreszcie in sempiterno, ukazują ideał ten, jako już uiszczony i wyświecony, jako dokonany i lśnie-jący doskonałości swśj blaskiem, lub jako tak zwany reał. Co istnieje in potentia, ukazuje się możebnością, która brzemienna jest wszechmocą słowa Bożego, a znaczy nasienie z niebios dla wszystkiego, co na ziemi ma róść i wydać obfite żniwo. Istna to i niepokonana potęga, która zawsze zwycięża. Co znowu istnieje in actu, to stanowi rzeczywistość, która jest zawsze pracą około uiszczenia możebności i walką za postęp, a co istnieje in sempiterno, sadzi się jako konieczność, lub do 21 konaną i urzeczywiszczoną już możebność, która jest odpoczynkiem, świętą niedzielą żywota i czynu, wzorem, przykładem i prawem. Przedmiot humanistyki, jako żywot, wola i czyn, przechodzić zatem musi przez trzy stany: przez swoje in potentia, in actu et in sempiterno, lub przez możebność, rzeczywistość i konieczność. Świat człowieczeński wreszcie, jako i wszystek świat ogólny, rozwija się przez trzy przystajnie czasu; — sadzi się więc naprzód jako przyszłość, wyczynić się mająca, w bieżącśj chwilce zatopiona i rozsadzić ją prochem swym chcąca, a połyskami z niebios, pełnemi niewypowiedzianego zachwytu i błogiej otuchy budząca, oraz namaszczająca nas do czynu; powtóre jako teraźniejszosć, która żyje, działa, bojuje i nosi swój krzyż, a realizuje przeznaczone sobie idee; po trzecie, jako przeszłość, której jesteśmy wychowańcami i dziedzicami. Społeczeństwo ludzkie godzi wciąż ku czemuś, a to, co mu długo było in spe, jest wreszcie in re, zestarzawszy się zaś i przebywszy swój czas, staje głazowo, nieruchomie i nieprze-miennie, jako urobione de facto. Z trzykrotnej roztoczy powyższej wyrasta, że przedmiot humanistyki dzieli się zawsze jednako, tj. podług trzech powiatów czasu, a ma swoje jutro, dziś i wczoraj. Jakoż humanistyka rozstępuje się w trzy dzielnice, które są: a)       SOCYALISTYKA, jako nauka o ostatecznych celach świata człowieczeńskiego i o końcowem jego przeznaczeniu. Jest to odświeżający się ciągle, istny, zachwycający mesyanizm. Tutaj humanistyka odsłania przedświat i pierwostan swój, wyłonia z tajemniczej głębokości ludzkiego ducha swoje in potentia, maluje przyszłość i nadzieję rodu naszego. Tu chodzi jej o poznanie tego, jakim człowieczenski świat być powinien, a nie jest; tudzież o skierowanie ku temu wszech pragnień, prac, dążności i usiłowań naszych. To gwiazda trzech królów. b)       POLITYKA, jako nauka o tem, co człowieczeński świat czynić ma w bieżącej chwili, ażeby przecie postawił krok dalszy w długiej podróży przez pasma nowe czasów i pokoleń ku 22 ostatecznemu kresowi swemu. Jeżeli tego nie pragnie i nie podąża naprzód, jeżeli hołduje zasadom sohkostwa i zwrotu, zabija się wnet sama. Tutaj odsłania się humanistyczny ży-wostan, tu widzi się ludzkość in actu i jako rzeczywistość; tu panuje żywotna teraźniejszość, lub dziś. c) HISTORYA, jako nauka o tem, co człowieczeński świat już uczynił, a co utwierdziło się i stanęło raz na zawsze w blasku bożostanu. Tu humanistyczny pozaświat i ludzkość in sempiterno; tu rzeczy naszej konieczność, tu święta przeszłość ze wszystkiemi jej przykładami, wzorami i doświadczeń skarbami. Widzi się same umiejętności szczęścia, potęgi i chwały narodów na tem miejscu. Pojąć więc można łacno, czemu rządcy nasi cierpieć ich u nas nie chcą i nie mogą. Mając już przed oczyma powyższy humanistyki rozkład, pozyskuje się świeże oświetlenia rzeczy w ogóle. Dnieje tu nie jedno, co dotąd gubiło się w szarym przedświtowym zmroku. Humanistyki przedmiot, którym ukazują się społeczne, polityczne i dziejowe sprawy człowieczeńskie, jest w gruncie i w domu swym rodzinnym zupełnie realny-; — jest tak realny, jak przedmiot empiryi, mianowicie zaś prawniczej, tak realny nawet jak przedmiot teologii. A roztacza on realność swoją przez trzy poczty: socyalistyka, to idealność człowie-czeńskich spraw realnych; polityka znowu realnych tych spraw rzeczywistość, a historya ich apoteoza. I w rzeczywistości i w apoteozie zaś jest idealność, jako jedna z jej czynnie. Są to rzeczy wciąż realne, a przecież przyłącza się do nich i przenika je silnie na wszystkich trzech stopniach idealność. Tutaj więc widzi się z nowej strony empiryi i spekulacyi różno-jednią. Humanistyczna treść, w gruncie swym zawsze realna, 23 jest empiryą. Wszelakoż żyje w niej idealności tyle, iż ona sama rozkłada się w części swe wewnętrzne i porusza się tak zupełnie jak spekulacya. Co bowiem socyalistyka? Nic innego, tylko to, co istnieje in potentia, ażeby z czasem istnieć mogło in actu, lub społeczeński byt czysty, ontologia. A co polityka i historya ? To kosmologia i pneumatologia, w powiaty czło-wieczeńskiego żywota i czynu przeniesiona. Zaczem widzi się tutaj metafizykę, wyglądającą z fizyki, widzi się Heglowską loikę, filozofią natury i filozofią ducha, podróżującą przez człowieczeńskich spraw dzielnice i stającą na drodze, która je przewodzi do najistotniejszego urzeczywistnienia. Spekulacya i metodyczny jej pochód powtórzone tu zostają. Rzecz Panteonu nie zmienia się właściwie, ale przerzuca się z ugorów czystego myślenia i samej idei na bujne przeniczne łany ludzkiego żywota i działania. W humanistyce wyświęca się niespodzianie, jasno, promiennie grnnt spekulacyi i prawdziwe metafizyki znaczenie. Chociaż spekulacya i metafizyka prawi tyle o duchu bezwzględnym, o idei przedwiecznej, wiecznej i wiekuistej, o absolucie, podróżując atoli przez ontologią, kosmologią i pneumato-logią, lub przez Heglowską loikę, filozofią natury i filozofią ducha, idzie, równie jak humanistyka w socyalistyce, polityce i historyi, przez trzy powiaty czasu, lub przez trzy poczty toświatowe; tknie się tedy li tego, nie zaś tamtego świata, li myśli w rzeczach, ale nie transcendentalnej i rzeczy i myśli tych istoty. Słowem, jak humanistyka, tak spekulacya filozofią nie jest i być nie może. Na humanistycznych polach empirya i spekulacya kojarząc się z sobą żywostanowo, występują, jako już wiadomo, w kształcie przeciwnych sobie stronnictw i nienawidzących się nawzajem obozów. Tu wyjaśnia się wreszcie należycie dwójcy humanistycznej grunt i umiejętne znaczenie. Po jednej stro nie staje tu zawsze myśl socyalistyczna, lub usiłująca narodzić się na ludzkości łonie przyszłość, — a po drugiej myśl historyczna, lub pragnąca utrzymać się dłużej przy panowaniu swem, wydzierającem się jej z rąk coraz gwałtowniej, wiel 24 można lecz zakłopotana, i pro domo sua walcząca przeszłość. Bój stronnictw, to zatem humanistyczny futuryzm, łamiący się z humanistycznym preterytyzmem, lub antagonizm jutra ze wczorajem w krwi i oddechu bieżącego dzisiaj. Jako przyszłość i przeszłość, tak futuryzm i preterytyzm ten są treścią i iścizną każdej teraźniejszości. Chwila płynąca, jeżeli waśni tej nie przedstawia żywo, jest umarła. Socyalistyka, sprawując humanistyczny, w przyszłości tkwiący idealizm, a musząc marzyć rubinowe śnienia o rzeczach bardzo realnych, o chlebie dla nieprzeliczonej mnogości hołyszów, o żołądku i kieszeni człowieczeństwa, o środkach do zniesienia w dotychczasowem społeczeństwie przemagającej nędzy itp., popada łacno w ideologią, do której ma wewnętrzne usposobienie. Właśnie to strona jej słaba, którą zarzucać się jej zwykło. Utopie socyalistyczne, to niezawodnie wielkie złe, lecz takie samo, jak złe w ogóle na humanistyki piersiach. Jest to wielkie złe obok wielkiego dobrego. Utopie-wyświecają błędne manowce i zatory ducha, szukającego zbawienia ludzkości, a więc w końcu końców wytykają i prostują mu tem pewniej prawy gościniec rzetelnego postępu. Kto idąc naprzód, nie chce się nigdy obłąkać na nieznanych drogach, ten wnet się zawróci i omszeje na złotogłowie wygodnym ostrożności zbytniej. Ludzkość, która ma rozum wielki, porzuca wnet urobione teoretycznie utopie, a strzegąc się ich, idzie naprzód ku kresom swym ostatnim drogą tem nieomylniejszą. Widzi się to wszystko we Francyi, która, pomimo mnogich swych socyalistycznych utopii, jest bardzo realna i racyonalna, a podąża tak społecznie, jak politycznie wciąż dalej i wiedzie Europę za sobą. Ona przoduje, bo probuje. Niemiec urobił spekulacyą, a Francuz, który jest twórcą socyalistyki, który żyje polityką i uprawia pilnie historyą, ukazuje się humanistyki mistrzem. Jak spekulacya niemiecką, tak humanistyka francuzką jest mądrością, a komu się podoba filozofią. O ile i jak humanistyka krąży górą po niebie nad spekulacyą, jawnie jeszcze ziemską, — o tyle i tak duch fran-cuzki więcej ma rzetelnej wartości od niemieckiego. Francu 25 zki duch jest zawsze realny, lecz posiadając skrzydła bardzo idealne i polot transcendentalny, pozyskuje wciąż wyższą od niemieckiego podniosłość, a co najosobliwsza, stawia się bliżej prawdy. Nie wszystko w humanistyce tak głębokie, jak niemiecka spekulacya. A lubo humanistyk Wroński postawił się obok króla spekulacyi Hegla, jako równy mu, a może i wyższy od niego jeniusz; wszelakoż ileż to ma się socyalistycznych, politycznych i historycznych głupstw, ile humanistycznej biedoty ducha! Ażeby przeświadczyć się o tem, dość spojrzeć w dzienniki, zwłaszcza wstecznemu kierunkowi i sekciarstwu hołdujące, tudzież okolicznościowe ramoty polityczne. Pomimo to humanistyka ważniejsza jest od spekulacyi i głębsze ma od niej znaczenie. Niemiecki profesor tego nie przyzna. On, jeżeli tylko rozgłośne już pozyskał imię, jest tak dumny, że za nic na świecie nie zniżyłby się do napisania dziennikarskiego artykułu. Nie uczyni tego zgoła w obronie osoby własnej. Francuzki zaś uczony, jaki chcesz, stara się przedewszystkiem, ażeby miał gazetę sobie życzliwą i pisuje do niej z ochotą. On wie, że humanistyka płaci tak więcej od spekulacyi, jak żywot od myśli czystej, jak wielki świat człowieczeński od metafizycznej szkoły, jak Paryż od Halli lub Królewca. We Francyi narodziła się i wyrosła tak socyalistyka, jak w Niemczech spekulacya. I pierwsza i druga mianuje się rada filozofią, lubo nią nie jest, a szkodzi jej tylko, zamącając jasne jśj pojęcie. Prudon i we Francyi i w Polsce nawet, zowie się, równie jak Hegel, filozofem. Jak Francuz szydzi ze spekulacyi, widząc w niej na nic nieprzydatne mrzonki niemieckie, tak znowu Niemiec żartuje sobie z socyalistyki, ugląda-jąc w niej same umidła dzikie i francuzkiego mózgu do filozofowania nieudolność. Ale, jak spekulacya niemiecka była już w starożytności głębokiej np. u Eleatów i w Platonie, tak socyalistyka francuzka ma przedchrześciańskie prababy. I tak siódmy stopień kapłańskich misteryi egipskich, złożony z proroków, tudzież hebrajska szkoła proroków, której najcelniej-szych mistrzów czytuje się dziś jeszcze w starym zakonie, 26 kuszą się o odsłonienie przyszłości ludzkiej, a są lubo w starożytnej, nie na umiejętności, ale na mistyce i natchnieniu opartej formie, mniej więcej to samo, co dzisiejsi filozofowie socyalni, — co Wroński, uprawiacz mesyanizmu i absolutnej ludzkości celów. Sam Chrystus, — nie, o ile odsłania tamten świat, lecz, o ile naznacza ostateczne światu temu cele, a okazuje się dzisiejszego, europejsko-chrześciańskiego człowieczeństwa twórcą, jest przesPoleczniaczem ludzkości wielkim, którego niebo w służbie swej posłało na ziemię. Księga Panteonu pierwsza poczyna od teologii i od em-piryi, lub od realizmu, a kończy spekulacyą lub idealizmem. Humanistyka zaś wybieża od socyalistyki, która znaczy również idealizm. Wiąże się więc wybornie tu z końcem początek, bo oba są barwy idealnej. Ale to powód właśnie, iż odwraca się tutaj bieg rzeczy. Idealizm socyalistyczny wylewa się też wszystkiemi korytami swemi w politykę, lub w rzeczywistość żywą, a pospołu z nią zapada w realizm, którym ukazuje się tu historya, a który do teologicznego realizmu bardzo jest podobien. Już to samo oznaka, iż w humanistyce przedmiot stereognozyi, wracając do początku swego, rozwiązuje się w koniec swój, a rzecz cała wyczerpaną zostaje w pełni przyrodzonego sobie rozwoju. Teraz przystępuje się wreszcie do szczegółowego wykładu ryczałtowego o częściach humanistyki, wskazanych już danym jej powyżej podziałem. A. SOCYALISTYKA. PIERWSZA HUMANISTYKI CZĘŚĆ. LIX. Stanowcze rzeczy nacechowanie i podział jej, dc dzisiejszego jej stanu stosowny. Ludzkość żyje we społeczeństwie, które kształtuje się i co do miejsca i co do czasu, czyli we wszelakim kraju i wieku inaczej, a które wszędy i zawzdy rozwija się coraz pełniej , szerzej i wszechstronniej, — które ulepsza się bezprze-stannie i czyni widoczne postępy. Nie ma tu wcale onego grobowego pokoju nieboszczyków, o jaki kusi się każda, na Bożem, a więc nieomylnem i nieprzemiennem słowie ugruntowana teologia. I owszem, panuje tu ciągły, nie raz gwałtowny i gorączkowy ruch, który godzi wciąż naprzód, rzadko w tył. Istota myśląca, jaką jest ukształcony człowiek, muszą żyć na falującym grzbiecie niespokojnego oceanu tego, zagaduje przeto: „Dokąd podąża prąd cały ten? Jaki ostateczny społeczeństwa kres„ Umiejętne rozwięzywanie tajemnicy tej, zatrudniające mężów ducha i miłości bliźniego po wszystkie czasy, zrodziło wreszcie naukę o socyalizmie lub socyadstykę, w której progi wchodzi się ninie. Ponieważ ostateczny społeczeństwa kres, jako doskonały w sobie, lecz trudny, a może i niepodobny, do zrealizowa 28 nia ideał, nie jest jeszcze dopięty, a utaja się zawsze w przyszłości arcyodległej; przeto nauka ta sporządza część humanistyki, uprawiającą i do narodzin ciągłych przysposo-biającą człowieczeńską przyszłość. — Jest to umiejętność babienia społeczności całej, rodzić mającej we wszelakiej dobie nowy czas. Wielki to, ciekawy, wyzywający do walki z sobą jeniusze i godzien głębokiego rozmyślania przedmiot, a charakter jego, nie tylko teoretyczny, ale i praktyczny. Tu spekulacya kojarzy się z empiryą widomie; — tu, mianowicie zaś wtedy, gdy pomiędzy niemi rozbrat i najza-ciętszy bój, czuje się mocno, iż się jest na gorących piersiach wielkiego żywota. Rzecz niniejsza, nie jedynie ważna niesłychanie, ale i bardzo rozległa, wymagałaby pracy obszernej, gdyby chciało się ją przełożyć i wyczerpnąć w całkowitej pełni. Nie mogąc tego tu zamierzać, wydobywa się z niej li pierwiastek i stanowcze zasady, li najgłówniejsze wypadki, li co zdrowego, górnego, świętego i zbawiennego, a odprawuje się wszystko to w aforyzmach, lub urywkowo, krótko, rączo. Jaki ostateczny ludzkiego społeczeństwa kres? Lubo zagadnienie to olbrzymie, zawiłe, trudne, odpowiedź przecież na nie z wysokości czasów, na których człowieczeństwo dzisiejsze stoi, nie kosztuje wiele, a pewna jest, niewątpliwa, i oddawna już całemu chrześciańskiemu światu wybornie znana. Jak ona brzmi? Słuchaj! Końcowym ludzkości celem, do którego zmierza rydwan wszech narodów i czasów, jest niebo na ziemi, królestwo Boże na tym świecie, raj odzyskany, szczęście i zbawienie powszechne; a tuteczne, lub błogi społeczeński stan taki, w którymby wszyscy ludzie bez wyjątku być mogli, jak aniołowie 29 mocni, mądrzy, święci i zadowoleni, a w którymby nędza i niedola zagasła raz na zawsze. Już samo orzeczenie to celu społeczeństwa i przedmiotu socyalistyki okazuje jasno, że wyciąga się tutaj dłoń po rzecz najwyższą, jaka tylko być może, — po rzecz najdroższą, najświętszą, iście Bożo-człowieczeńską. Zaprawdę takiemu zadaniu, jakie otrzymuje tu nowa umiejętność nasza, a jakie rozwiązało się właśnie, podołać mógł i podołał tylko Chrystus! Zadania empiryczne i spekulacyjne, wszechnaukowe, by też najpotężniejsze, są obok zadania tego lichutkie karły. A co Newtony i Hegle obok i w obec Chrystusa! Głęboka, czcigodna ich nauka. Zgoda. Ale jedynie Chrystus ludzkości Zbawicieli Jako dawniej w przedsieniach do niniejszego Panteonu wiedzy ludzkiej, tak teraz na miejscu tśm występuje Chrystus w całej swój wielkości nadziemskiej. On mędrzec nad mędrce. On prawda wcielona, niezrównana, zbawiająca, jedynie prawdziwa. On ludzkości wszechczasów słońce. Gdzie tylko chodzi o jaką rzecz Bożą, tam On już wypowiedział słowo, które otrzymuje zawsze zwycięztwo. Cześć Mu i chwała. A prawi to z głębin przekonań własnych i w końcu badań całożytnych niepodległy filozof! Widzi się tu dalej, że ostateczny społeczeństwa kres zwią-zan jest ściśle z religią. Religia stanowi i sporządza oddech tameczny tak człowieka pojedyńczego, jak człowieczeństwa wszystkiego. Ona gips i wapno, wiążąca cegły i kamienie budowli społeczeńskiej w mocny i wiekotrwały mur. Bez niej nie urządzi, ani polepszy się społeczeńskich stanów. Jeżeli już wszelakiej nauki, to mianowicie socyalistyki ona ostateczny grunt. Kto żąda na polach tych być mistrzem i uczynić tutaj , jeżeli nie całkowite przemienienie Pańskie, jak Chrystus, to przynajmniej coś ważnego, musi być głębokim teozofem, a mieć Bożo-człowieczeńską mądrość i moc moralną. Targając się na istniejące dziś stany społeczeńskie i chcąc je udoskonalać, rad nierad targniesz się na panującą wiarę i staniesz się religii nowej oznajmicielem, nowym niebios wysłańcem. 30 Jeżeli zaś posłannictwu tak górnemu nie podołasz, przepadłeś. Runiesz w otchłań. Ciało twe rozdzióbią, kruki. Jasna zatem, że socyalistyka jest mesyanizmem i że przeznaczeniem jej głównem nie umiejętność, ale ewanielia i ludzkości zbawienie. Mesyanicznym charakterem swoim różni się też ona od teologii, empiryi i spekulacyi, od wszystkich nauk już wyłożonych i wyłożyć się mających; różni się zgoła od sa-mejże filozofii, która jest także mesyaniczna, której atoli rzeczą bardziej Boże znanie, niż ludzki czyn. Socyalistyka ma wypowiadać słowo, stające się bezprzestannie ciałem, jak słowo Chrystusowe. I cóż może być bardziej Bożego? Okrzyczano, osławiono, w błoto wdeptano imiona dotychczasowych socyali-stów. Uczyniono to może i słusznie, albowiem byli oni po większej części roiciele, którzy umidła swoje narzucali światu, a chcieli im spiskami, mieczem, machiną piekielną upewnić zwycięztwo i panowanie. Ale jako błąd prawdy, a cień światła, tak nadużycie nieba nie uszczerbia i nie znosi. Nawet dla szaleńców, co za ludzkość zginęli bez potrzeby i jedynie w skutek obłąkania, jeszcze przynależy się za ich poświęcenie cześć. Cel socyalistyki ukazuje się tak wielki i święty, że porywa zacne dusze, jak krogulec ptaszyny drobne, a wiedzie tych, których uniósł, zgoła na szubienicę i na stós płomienny. On rodzi Hussów i Wiklefów, którzy są także przespołecznia-czami człowieczeństwa, acz tylko w religijnym zakresie. Ażali cel empiryi, spekulacyi, lub innej nauki zwyczajnej, ma tak wszechmocną, tak niebiańską siłę? Ze strony drugiej cel socyalistyki przeraża ludzkość, mianowicie zaś z położenia swego zadowoloną i już szczęśliwą, a zbroi ją przeciw zuchwałemu przespołeczniaczowi nowemu, przeciw Herostratowi temu, zapalającemu wspaniałą ich świątynię Efezką, całą potęgą gniewu i oburzenia, chociażby on miał być i rzeczywistym świata Zbawicielem. Już chęć rozwalenia starej budowli politycznej, ściąga na nas twarde prześladowanie. Ale kto rozwalić chce społeczeński gmach istniejący i zastąpić go lepszym, podług planu własnego;— kto, jakoby drugi Bóg, na miejscu starego 31 świata stworzyć chce nowy świat; — kto woła do próżniaka: „Będziesz musiał pracować", do bogacza: „Podzielisz się majątkiem z hołyszami",— do rozpustnika: „Musisz żyć skromnie i cnotliwie", — ten rozbudza koniecznie trwogę i zgrozę, a uchodzi za ogólnego wroga. Koniec też jego zazwyczaj okropny. Chrystus umiera na krzyżu. Grachowie strąceni zostają, ze skały Tarpejskiej. Baboeuf i Darthe oddają ducha niewdzięcznemu światu pod gilotyną. Już prześladowania i męczeństwa, które są cierniowym przespołeczniaczów wieńcem, wskazują odrębny, wyniosły, niebiański, heroiczny, bożo-człowie-czeński socyalistyki pęd. Dość! Nauka to wyjątkowa, żądająca nie wielkich słów, lecz wielkich czynów i bohaterskich zgonów za ludzkości dobro, — nauka jedyna w sobie, bo będąca nauką powszechnego szczęścia. Nie należeliśmy nigdy i nie należymy do socyalistów. Powołanie nasze całkowicie inne. Ale kochamy sprawiedliwość; staramy się rozjaśnić świetnie wszelakiej nauki, do której przystępujemy, pojęcie, i oddajemy tu nasze przedmiotowi świadectwo.          Rzekło się, iż ostatecznym społeczeństwa kresem jest niebo na ziemi, królestwo Boże, szczęście i zbawienie wszystkich, lub stan taki, w którymby ludzie za tego już życia być mogli zadowoleni, jako aniołowie i święci pańscy w błogościach wiekuistego żywota swego. Idzie się teraz dalej. Jakim sposobem stan taki jeżeli nie należy odnosić go do złotych i wdzięcznych, rozkosznych, ale czczych marzeń, i jeżeli przywiązuje się wiarę do świętych Chrystusa przekazów, dałby się pozyskać i urzeczywiścić. Przez oddalenie ze społeczeństwa dotychczasowych ułomności, przywar i niedostatków istoty ludzkiej, pochodzących zawsze li z winy naszej, a ukształcenie każdego człowieka tak wewnętrzne, tak transcendentalne i wysokie, iżby wszem w obec stał się tem, na co przeznaczyło go tchnienie stwór 32 cze, i czem w końcu końców być powinien, a przeto i będzie nieomylnie, gdy spełnią się czasy, i j. obrazem i podobieństwem Boga, lub tak doskonałym, jak Ojciec nasz w niebie. Otóż jako powyżej cel socyalistyki, tak ninie środek do tego celu, który ona podaje, jest religijny, moralny, tameczny, w pełni znaczenia teozoficzny. Jeżeli widzisz na ziemi biedy i nędzy tak wiele, jeżeli obchodzi cię żywo niedola hołyszów, jeżeli żądasz przespołecznić świat z gorszego na lepsze, to nie ma dla ciebie innego sposobu, tylko ten mesyaniczny i jedyny: „Uzacniaj religijnie, moralnie i transcendentalnie na-samprzód samego siebie, a potem innych, mianowicie zaś ubogich i nieszczęśliwych ludzi; pracuj około rzetelnej ich oświaty; — rozgrzewaj w nich cnotę i świętość, nieśmiertelności ponik tameczny; — podrzucaj ich coraz wyżej, i o ile starczą twe siły, do Boga!" Inaczej dążenia twoje będą stracone, a ty, imając za środki ziemskie, zawsze niedostateczne, często zaś nawet zbrodnicze, okażesz się szaleńcem, zasługującym nie na ołtarzu, którego może oczekujesz, lecz na krzesło z dybami i powrozowym kaftanem w przytułku Czubków. Ze zwierząt nie zrobi nikt ludzi, tem mniej zaś aniołów i świętych Pańskich. Wychowaj Heraklesów i Heby, otocz się nimi i każ im działać, — a ziemia, sama przez się i bez gwałtu, bez spisku i krwi rozlewu, — będzie starohelleńskim Olimpem! Pamiętaj, że zbójeckim sztyletem, machiną piekielną, hajda-mackiemi nożami nie zbawia się świata! Z szatańskości nie wyrośnie i nie wykwitnie niebo! * Co przyczyna dotychczasowej nędzy i niedoli społeczeń-skiej? To, co zowie teologia pierworodnym grzechem, a co znaczy upadek moralny rodu ludzkiego, lub próżniactwo, ciemnota i występek. Z trzech bagnisk tych piekielnych wykluwa się bazyliszek wszystkiego złego na ziemi. Do nich odnoszą się już jako podrzędne, inne przyczyny niedoli naszej. I tak np. 33 chęć używania uciechy i rozkoszy, rozpusta i cały wielki orszak jej dziatek, zwany chorobami, majątku stratą, oszustwem, złodziejstwem i zbójectwem, to następstwo próżniactwa Fanatyzm religijny i polityczny, wściekłość stronnictw, brzydki duch wszechsekciarstwa, oszczerstwa i potwarze, prześladowanie inaczej myślących, to znowu szkaradne ciemnoty plemię. A za małym występkiem idą coraz większe zbrodnie, albowiem z przyspieszoną ciężkości i jeometrycznie wzrastającą siłą leci się w przepaść! Jak wyrugować ze społeczeństwa nędzę i niedolę? Jak oddalić piekło, a sprowadzić niebo? Dopnie się tego nie inaczej, tylko przez zniweczenie, — nie bogactwa i szczęścia na górze, —- lecz grzechu pierworodnego na dole, t. j. przez odniesienie tryumfu nad próżniactwem, ciemnotą i występkiem. Choćbyś miał jeniusz nad jeniusze, to lepszej rady nie znajdziesz. Przespołecznianie świata, to walka z szatanem. Nie dość! Samo usunięcie złego nie wystarcza, lubo i to byłoby już arcywiele. Potrzeba dobre stworzyć i utwierdzić przy władzy niewzruszenie. Potrzeba człowieczeństwo podnieść z nizin moralnego upadku, wziąć je na własne cherubinowe skrzydła i ponieść wysoko aż na Bożo-obrazowości szczyty. Środkami do celu są tutaj: praca, oświata i cnota. Z tych znowu trzech studnic niebiańskich wysącza się ambrozya i nektar wszystkiego dobrego na ziemi. Czyli to nie socyali-styczna nauka Chrystusowa? I czyli najdzie się coś od niej prawdziwszego, lepszego? Gdy na łonie społeczeństwa widzieć się będzie wszędy pracę, oświatę i cnotę, a to najwyższej potęgi, jaka tylko jest możebna, tak dalece, iż nie najdzie się ani jednego próżniaka, paniczkującego i rozpustującego, jak dzisiaj, ani jednego ciemnego i występnego człowieka; iż i z Dyogenesową latarnią nie wyszlakuje się dwunożnego szakala; — wtedy, zaprawdę, będzie ogólne bogactwo, zdrowie i szczęście, ogólne niebo na ziemi! Bóg dopomoże trzymającej z nim i szczerze odrodzić się chcącej ludzkości. Nastąpią odkrycia i wynalazki, o jakich dziś jeszcze ani marzyć nie można. Otrzyma się Panteon Tom II.  3 34 zupełne, do Bożego podobne, panowanie nad przyrodzeniem. Eter i żywioły, Zeus i Olimpijskie bóstwa pracować nam będą na chleb, a my oddamy się rzeczom wyższym, sprawom Bożym tego i tamtego świata. Kochajmy tylko pracę, oświatę i cnotę, a dążmy coraz silniej w górę i ku Bogu; doskonalmy się tak, jako chce tego stwórca, który dał nam tak wysokie i niebiańskie uzdolnienie! Wtedy ustanie nędza i niedola, a powróci Saturna wiek złoty. Raj utracony odzyska się na nowo, a szczęście powszechne zagrzmi hejnałami wesela. Już dzisiaj taką pieśń wiary, nadziei i miłości śpiewać, tak nauczać i działać, ku temu godzić powinniśmy wszyscy, kto jedno kocha ludzkość, a zacny jest i rozumny. Tak przykazuje nam i religia i filozofia i moralność i głębokie uczucie obowiązku. Czy nie objawił nam Zbawiciel, iż codzień wołać mamy do Boga: Przyjdź królestwo Twoje? Oto ekonomia polityczna, przespołaczniająca świat! Prawisz tak do mnie: „Czy podoła ktoś, podług swojej, by też najjenialniejszej myśli, przespołeczniać świat? „Jedni wypatrują na dnie społeczeństwa ludzkiego naturę, drudzy zbiorową, potężną, w żadne modły dowolne ująć się nie dającą wolność. Zaczem w obu tych razach społeczeństwo nie ugnie się przed myślą jednego z nas, który mistrzować je po swojemu zażąda. „Bierze się pierwsze rzeczy widzenie. Jako społeczeństwo gwiazd na niebie, tak społeczeństwo ludzi na ziemi, to jednako natura, która słucha praw odwiecznych i stałych, a idzie swoją, żadnych zboczeń, zatorów i wyjątków, żadnych popraw i ulepszeń nie dopuszczającą koleją. Tutaj jednaka nieubłaganej fatalności, twardego przeznaczenia, ślepego pochodu i ruchu dzielnica. Czczy przeto, nierozumny zamiar, chcieć przespołeczniać ludzki świat. 35 „Teraz drugie rzeczy widzenie. Jako człowiek pojedyńczy, tak człowieczeństwo całe jest wolność, która nie za obcą, lecz za własną idzie i iść powinna wolą. Jeżeli narzucisz wolę twą człowieczeństwu i przespołecznisz je, nakształt Li-kurga, urządzającego Spartę, podług twej myśli, wyzuwasz je z wolności, a zarazem z wewnętrznej jego istoty. Robisz je długim zer szeregiem i sam stajesz przed niemi, jako jedyna jedność. Będzie się burzyło; uczyni przeciwko tobie i prawu twojemu powstanie; przełamie twą myśl i wolę; a w końcu końców pójdzie swą drogą! Przespołecznianie świata to tedy, nietylko niedorzeczna i próżna praca, lecz zgoła wielki przeciw ludzkości występek. To zamach na wolność !" Odrzekam na to: Społeczeństwo jest natura. Zgoda! Czy nie upięknia, nie uzacnia, nie ulepsza się natury sztuką? Czy na piersiach Bożego świata nie urobił i nie posadził się świat ludzki? Jeżeli człowiek, podług swej myśli i woli, przetwarza świat Boży; czemu nie podołałby modłować coraz inaczej świata własnego? On to potrafi, a ma nawet do tego prawo, jako drugi, tuteczny natury pan i ziemski Boga namiestnik. On to potrafi, pod warunkiem atoli, ażeby szczędził tego pilnie, co nietykalnego i świętego, co wzięła fatalność już we swoją dłoń i co przechodzi jego siły. Jeżeli zaś społeczeństwo jest wolność; to dosyć podać mu coś takiego, co je zachwyci i co się mu podoba; w czem obaczy ono własny pożytek. Naonczas porwie ono za dar twój. I myśl twoja je przekształtuje. Spomniałeś Likurga. Czyli on nie uspołecznił Sparty? Czy nie uspołecznili Budda Japonii, Konfucyusz Chin, Mahomet islamskiego, Chrystus chrześciańskiego, Luter niemieckiego świata? Czy papieże nie nadali katolickim krajom charakteru, jaki był myśli i woli ich zamiarem? 3* 36 Popadło się na ważną, rzecz. Przypatrzmy się przeto jej bliżej! Społeczeństwo ludzkie wyczynia się kwieciem wszechświata i najwyższym, najprzedniejszym, najkraśniejszym światem, najrzetelniejszą rzeczywistością. Jako w rzeczywistości, którą uprawia humanistyka, a którą jest ono samo, tak widzi się w niem realność, idealność i wolność, będącą ostatnim człowieczeńskości wyrazem. Społeczeństwo ludzkie jest realność, lub natura, albowiem ta sama, co w przyrodzeniu, panuje w niem żelazna, twarda, w następstwach nieubłagana konieczność. Jako n. p. kula działowa, wystrzelona ku słońcu lub księżycowi, spada i spaść musi na ziemię, w skutek prawa ciążenia do jej środka, — i jak żagwie ognia podnoszą się w górę, woda zaś stacza się w rozdoły, wszystko to mocą praw przyrodzonych; — tak samo i z podobnąż koniecznością działa wszelka w społeczeństwie ludzkiem zaprowadzona przemiana. Odkryło się n. p. Amerykę i meksykańskie złoto. I wnet pieniądz staniał, a towary i wyroby zdrożały. A Kolumb i Kortez, acz nie marzyli o tem nigdy, stali się przespołeczniaczami świata. Wynaleziono druk, proch, nowy system astronomiczny. I oto upowszechniła się oświata; ustało panowanie mnichów i baronów; zmarł rycerski, a narodził się mieszczański stan; potworzyły się stojące wojska, a wojna uroniła stary rozbójniczy swój charakter. Reformacya Lutra sprawiła, że zaprowadzono szkółki po wsiach, naprzód w Niemczech, potem wszędy na zachodzie, i lud pozyskał godność człowieczeńską, prawo obywatelskie i prawo do braterstwa z wyższemi stanami. Mieszczaństwo i chłopstwo wyzwolone rzuciło się do pracy. Wzrosł przemysł i pomnożyło się bogactwo narodowe. Z tysiąców czerwonych złotych urobiły się miliony i miliardy. A więc robotnik i żywność. kosztują tyle, co nigdy pierwej. Również potężne skutki widzą się dziś po zaprowadzeniu okrętów parowych, kolei żelaznych, telegrafów i innych odkryć, lub wynalazków wielkich. A skutki te następują same przez się i nikt ich ani powstrzymać, ani cofnąć nie podoła. Powtarza 37 się tutaj dla dobitności i ze względu, iż rzecz to mało jeszcze uznana, raz jeszcze, że to ta sama co do joty konieczność, jak kiedy n. p. wielki kamień ciśnie się do głębokiej wody i ta woda wzruszy się, a faluje w koło, naprzód ogromnemi i silnemi, później coraz słabszemi kręgami, aż wreszcie ułoży się do równowagi nowej i uciszy się po staremu. Jako woda tutaj, tak społeczność, gdy wrzuci się w nią wielki kamień, organizuje się sama i nie wymaga organizatorów a priori. Ztąd wyrasta, że Ten, co potrząsa w przyrodzeniu silną konieczności dłonią, władnie w gruncie i społeczeństwem naszem, a jego wpływ bezpośredni widzi się na jednem i tem samem prawie, które jest nieubłagane; że jak Bożego, tak i człowie-czeńskiego świata nikt z ludzi nie przerobi podług samowolnej myśli i chęci swojej. O, jakże ważny pierwszy ten wypadek! Społeczeństwo ludzkie jest także idealność, lub kształtujący się zwolna i coraz pełniej a priori duch, ponieważ idea, wyczyniająca się n. p. w głowie Kopernika, Kolumba, działa na nie i przetwarza je w miarę potęgi wpływu swojego. Bez idei i myśli nowej, tkwiącej w każdym wynalazku wielkim, a przyjmowanej od siebie, czynićby nie mogło postępu, który przecież jest niezaprzeczony i wszystkim widomy. Czy nakoniec nie udoskonala go nauka i sztuka, oświata i przemysł, które są teoryą lub idealnością? Z czego znać, iż myśl ludzka, jak samo przyrodzenie, tak i społeczeństwo do pewnego stopnia kształtować i udoskonalać może. Nareszcie, społeczeństwo ludzkie jest wolność. Samo albowiem skłania się do przyswojenia sobie każdego nowego, a przeistaczającego je wynalazku lub pomysłu. Gdy nie rozumie jeszcze i nie przyjmuje tego, co mogłoby stać się wiel-kiem dlań dobrodziejstwem, to nikt nie podoła zniewolić go ku temu. Wtedy Hus ginie na płomiennym stósie, acz później Luter i protestantyzm zdołają tę sarnę rzecz utwierdzić. Sprawa nowa czekać musi na uznanie i walczyć tak długo, aż ludzkość nachyli się ku niej dobrowolnie. Ponieważ na piersiach społeczeństwa konieczność Boża, idea mędrca i wolność ogólna kartują się z sobą i zlewają 38 w jeden bronz nowy, nie od woli twojej lub mojej, ale od mocy różnorodnych stosunków zależny; przeto nikt a nikt z nas właściwie nie podoła przetwarzać ludzkiego świata. Tu ustaje moc cara i ukazów jego. Śmiałek, by też najwszech-władniejszy, rozdeptan tu będzie na miazgę i zginie pod stę-porem nieubłaganej, a silniejszej odeń Ejmarmeny, lub fatalności stosunków, względów, spraw i rzeczy. Świat ludzki, nie glina, dająca ulepiać się w garnki formy dowolnej, ani kamień, posłuszny dłutowi snycerza. Sam sobie jest mistrzem, a prze-społacznia się stósownie do potrzeby swej i woli. Zgoła Bóg wcielony przetwarza świat o tyle jedynie, o ile tenże przyjmie swobodnie i dobrowolnie naukę jego z niebios. Obłąkaniec i zuchwalec to wielki, kto robi się na gwałt przespołecznia-czem świata, a żąda przegnieść go inaczej, jak ciasto, i w inne rozkruszyć zacierki. O, szczęśliwy, wielki już jest ten, co tylko podołał wpływ wywrzeć na ludzkość! Żaden z ludzi pojedyńczych, ani potężny wynalazca czegoś, co zmienia wszystkie stosunki, ani nawet najistotniejszy niebios wysłaniec, — ale właściwie ród ludzki sam przespo-łecznia się ciągle. Ponieważ ród ludzki posiada najwszechstronniejszy rozum na ziemi, który sam jeden uwzględnić umie przywiązującą się do każdego przespołecznienia konieczność, idee i wolność; przeto postęp jest w zakresie tym bardzo leniwy, ale pewny i niecofniony. Ród ludzki kroczy do ostatniego kresu swojego po długiej drabinie ze szczebla na szczebel," nie pominając żadnego z nich i nie robiąc nigdy gwałtownego skoku. A szczebel, na którym stanął właśnie, jest zawsze od wszystkich poprzedzających górniejszy, w widoki dalekie bogatszy, lepszy. Ztąd wynika, że im w dziejach późniejszy, a czasu naszego bliższy wiek, tem doskonalsze spotka się w nim społeczeństwo, — tudzież, że społeczeństwo dzisiejsze, acz niedostatków pełne i ku dalszym rozwo 39 jom godzące, szczyt i góra społeczeństwa wszech upłynionych żywota warstw, palma na Syonie. Nie narzekać więc głośno na nędzę i niedolę, którę napotyka się jeszcze, ale widzieć w niej powinno się tylko tem grubszy cień, im gęstsze, jędrniejsze, bez miary słodsze i zba-wienniejsze ma się światło, a dziękować Bogu za wszystko. Bez dzisiejszego złego nie byłoby i dzisiejszego dobrego. Przyjmijmy i umiłujmy dobre dni naszych, a starajmy się oddalić lub przynajmniej ułagodzić złe, o ile to w mocy naszej! A zresztą zawołajmy za Chrystusem: „I nie wódź nas na pokuszenie!" — Co znaczy tu pokuszenie? Chęć gwałtownej przemiany społecznych stanów, — rewolucya socyalna, kończąca się zawsze tylko ludzkości klęską. Zwraca się przy tej okoliczności uwagę na modlitwę Pańską, od Chrystusa samego nam daną, na znany ogólnie Ojczenasz. Treść jego od początku do końca socyalistyczna. Zbawiciel przyznaje, że na świecie wiele jest złego; że tutaj tak często przemaga i panuje szatan. Ale nie wyzywa nas do walki z szatanem na zabój, któremu nie dalibyśmy jeszcze rady. Bóg tylko rozłamie go, gdy przyjdzie czas. Ztąd modlitwa woła do Boga: „Bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi !" — Zbawiciel przyobiecuje nam Królestwo Boże, ale nie kusi się o nie już dzisiaj i natychmiast. Jeszcześmy ku temu niedojrzali. Poleca więc on nam to tylko, abyśmy wołali do Boga codziennie: „Przyjdź Królestwo Twoje!" — a sami tymczasem starali się na nie zasłużyć. Jakże prześlicznie i prosto oznaczono tutaj, że ostateczny społeczeństwa kres jest od wieków i na wieki wielki ideał, za którego urzeczywistnieniem gonić mają wszystkie czasy, a który, nie całkowicie, lecz tylko cząstkowo, w miarę oświaty i potrzeb ludzkości, w miarę podniosłości jej moralnej, przeistacza się w rzeczywistość. Powyższemi uwagami i modlitwą Pańską nastrojony duch usposobion będzie do myślenia i pracy około społeczeńskich stanów naszych zdrowo, mądrze, korzystnie. 40 Widzisz dziś wiele złego i chcesz je ze świata oddalić. Zgoda! Czcigodna jest twoja chęć i pochwala się ją szczerze. Przyjmij atoli od socyalistyki zdrowej i świętej następującą dobrą radę! Nie teoryą nową, im śmielszą, tem szaleńszą, ani rozburzą starych stosunków krwawą, nie próbami samowolnego przespołeczniania świata i stworzenia jakiegoś tam wymarzonego pięknie Eldorado na ziemi, dosiężesz celu. Odkryj raczej drugą Amerykę nową, proch i druk nowy, nowe koleje żelazne, jazdę balonową po powietrzu, a choćby też tylko nowe ziemniaki; a w skutek tego przespołeczni się dzisiejszy świat! Niesiesz ideę nową, przespołaczniającą świat, ideę wielką, potężną, genialną. Przewybornie! Ogłoś więc ją i pozostaw ją własnym jej siłom! Niech ona walczy za siebie! Niech pozyska człowieczeństwo! Jeżeli istotnie wymówiła się przez nią myśl i wola Boża, to ona w końcu zwycięży. I świat przyjmie ją za swe prawo. Wierz, że moc idei, mającej się urzeczywiście, większa jest od mocy twojej! Nie rób więc spisków i sprzysiężeń tajemnych; strzeż się krwiogorzu! Daj ludzkości czas, ażeby ideę twą poznać i przyjąć mogła! — Skoro zaś nie przynosisz ludzkości ani wynalazku, ani pomysłu wielkiego, a przecież chciałbyś ją polepszać; to kuś się o to, ażebyś przynajmniej sam był albo tak mądry, jak Sokrates, albo tak zacny, jak Arystydes, albo tak dzielny, jak Cavour, Garibaldi, Kościuszko! Słowem, zostań naprzód i przedewszystkiem sam tak doskonały, jak ojciec nasz w niebie. Życzymy ci tego ze wszystkiej duszy i z całego serca, mistrzu przespołeczniaczu! A kiedy tego już dopiąłeś; wyciągaj dłoń do niżej stojących, a jako Zeus złotym swym łańcuchem z Olimpu ziemskie ciężary, tak ty podnoś ich w górę do siebie! Umoralnienie, zbożenie, to droga do zbawienia. Nie przez rewolucyjne rozburzanie społeczeńskiego gmachu, ale przez budowanie go szerzej i wyżej; — nie przez zniżanie warstw społeczeństwa górniejszych, przez ściąganie ich, w imię równości i braterstwa, aż do zwierzęcych padołów: — ale przez podnoszenie warstw społeczeństwa dolnych 41 coraz wyżej a wyżej, coraz w gwieździstsze niebios kręgi, aż tam, kędy panują światlane Bożo-obrazowości, a obok niej równości i braterstwa chorągwie, wchodzi się na gościniec prawy społeczeńskiego postępu. Pamiętać trzeba, że głęboko na dole, że gdzieś pod ziemią myśli się od wieków piekło, i że tylko na górze słońce i niebo. Zaczem, nie z góry na dół, ale z dołu do góry! Nie do szatana i zwierza, ale do Boga! Nie jak podłe, a równe i bratnie sobie robactwo; ale jak przezacni, a równi i bratni sobie święci pańscy żyć i do zbawienia godzić! Oto jedyne prawo, a prawo bezwzględne społeczeńskiego ruchu! Nie wstyd uznać je i przyjąć. W niebie jedność i pokój, na ziemi dwójca i wojna. Walczące z sobą przeciwieństwa, jako się to już pod liczbą LVIII, przełożyło, trzymają ludzki świat w ruchu, a są warunkiem wszech dalszego rozwoju, wszech postępu. W skutek prawa takiego, wiekuistego i koniecznego, ugląda się na łonie społeczeństwa przez wszystkie narody i kraje, — wbrew temu, iż w humanistyce kojarzy się empirya ze spekulacyą, — dwa potężne, wrzaskliwe, niezmordowanie ruchawe, zuchwalnie przedsiębiorcze i bojujące z sobą na gardło obozy. Jest to, jako już zna się, przyroda kojarzni żywostanowej, która nie może być inaksza. Zowie się obozy te zwykle: czarni i czerwoni. W obrębie socyalistyki samej ukazują się oni jako bogacze i hołysze, lub, mówiąc z francuzka, jako kapitaliści i pro-letaryat. Na polach politycznych noszą imię panowców i lu-dowców, lub arystokratów i demokratów, absolutystów i republikanów, historycznych i radykalnych, wczorajszych i jutrzejszych. A na polach religijnych są to ślepowiercy i bezbożni, — lub ultramontalni, obskuranci, fanatycy, faryzeusze z jednej, a libertyni i ateusze z drugiej strony. Wszędy jest dość tego kąkolu i wiszaru, który zagłusza i kazi pszeniczne ludzkości łany. 42 Jaki umiejętny grunt tej dzikiej, ciągle złowrogiej i już po tylekroć wyklinanej dwójcy? Jest nim jeden i tenże sam duch człowieczeński, który, popadłszy w rozdroża, w ostateczności, jednostronności, lub krańce, rozkłada się albo w rozum odosobniony, albo w umysł czysty. Empirya i spekula-cya, jako rozumu i umysłu takiego córy, a matki społeczeń-skich bojujących z sobą przeciwieństw, — to realność i ideal-ność w socyalistycznej dzielnicy i na piersiach rozdwojonego w sobie żywota. Bój, niestety, oddech tego świata! Rozum socyalistyczny uczy: „Cnotą cnót, zasługą, naj-przedniejszem społeczeńskiem dobrem, posłuszeństwo wszystkim starszym, zwierzchności, zbawicielowi i Bogu, krajowemu i kościelnemu prawu. Miłość własna, w której i z której narodziła się osobista niepodległość i wolność każdego z ludzi, nawet niedowarzonego młokosa, a która jest w gruncie zwierzęca, — która podoba się wszystkim i nic a nic nie kosztuje nikogo; — brzydkie, mówię, i krnąbrne sobkostwo, szatańska i obrzydliwa sobolubieżność: oto krynica pychy, zazdrości, nienawiści, wszech złego! Miłość zaś bliźniego i Boga zawsze trudna, bo na pokonanie w sobie miłości własnej i na szla-chetnem wyrzeczeniu się samego siebie oparta, jest rodzicielką poświęcenia się dla drugich, a z niem studnicą cnót, zasług, wszech dobrego. To rzecz niezaprzeczona i jasna. Kto tedy posłuszny jest n. p. ojcu, ten czyni już twardą ofiarę z miłości własnej, a udaje się pod święte sztandary miłości bliźniego i Boga: wyrzeka się myśli i woli, nawet osoby swojej dla myśli, woli i osoby przedniejsze), a jest już jako jeden z aniołów. Jak posłuszeństwo ojcu wszystkich domowych i prywatnych, tak posłuszeństwo królowi, lub w ogóle zwierzchności, wszystkich publicznych cnót i zasług niebiańskie źródło. Na posłuszeństwie wszystkich jednemu gruntuje się silna władza, a na silnej władzy moc, chwała i szczęście narodów. Zaczem, kto kocha ojczyznę i pragnie dobrym być obywatelem, niech ćwiczy się wcześnie w posłuszeństwie i uczyni je charakteru swego ozdobą. Pracuj, nie dla siebie, . jak sobek lub dwunożny zwierz, ale dla drugich, jak anioł, 43 półbóg i święty! Wyzuj się z siebie samego, a napełnij się bliźniemi! Żyj dla kościoła, dla narodu, dla społeczeństwa! Nie stracisz na tem, bo ludzkość cię za to wywyższy i nagrodzi. Kto innym służy gorliwie, staje się w końcu ich panem. Nie rozprawiaj, jak rokoszanin czart, ale — rób, co ci każą! Szanuj starszych, już dla tego, że starsi, i pilnuj porządku! Nie podkopuj żadnej powagi, nie rozwalaj niczego, lecz buduj wciąż dalej, według myśli i woli przełożonych! Gdy pomyślisz głębiej, przekonasz się łatwo, że godność i władza ich pochodzi od Boga. Tak postępując, pożyteczny będziesz i ludziom i samemu sobie. Ostatnią tajemnicą spo-łeczeńskiego szczęścia jest: ogniskowanie władzy i nastrój ogółu w jedno, porządnie uczłonkowane, zdrowe i krzepkie ciało żywotne, lub cenlralizacya i organizacya." — Oto nauka czarnych w króciutkim zarysie. Prawdy w niej wiele. Zaś umysł socyalistyczny tak prawi: „Trzymając się wyżej przerzeczonych zasad, coza urobi się społeczeński stan świata? Taki, a nie inny, jaki, niestety, ma się od kilku tysięcy lat i dziś wszędy, t. j. człowiek jeden, albo też ludzi kilku na czele, a reszta pecus imbecile et instrumentom ser-vile! I to zbydlęcenie rodu ludzkiego sztuczne, zbrodnicze, bo od chęci panowania niewielu nad wszystkimi zaprowadzone i gwałtem, więzieniem, mieczem utrzymywane, zowie się, jakby przez szyderstwo, wolą Bożą na ziemi! I to piekielne, podłe sobkostwo, które na korzyść jednego, lub kilku, wyzuwa krocie nieprzeliczone z człowieczeńskich praw i cały naród zaprząga do ohydnego jarzma, jest tak hytre, tak bezczelne i bezwstydne, iż ślepe posłuszeństwo, które nakazuje dla siebie, ogłasza za źródło wszystkiego dobrego! O, nie, nie! To kłam i zdrada z jednśj, a głupota i potulność z drugiej strony. — Innym do szczęścia społeczeńskiego iść potrzeba szlakiem. Nie tylko ojciec, lecz także syn; nie jedynie król, lecz wszelaki z ludzi ma za istotę swoję jednako wolnego, jednako człowieczeńskiego, bezwzględnego, Bożego ducha. Wszyscy jesteśmy jednako udarzeni od przyrodzenia i Boga; jesteśmy sobie równi; jesteśmy bracia. Nie posłuszeństwo . 44 jednemu, ale uznanie każdego z ludzi na wysokości Boga ziemskiego i króla, a ztąd niepodległość i wolność ogólna, — nie podrzędność, ale spółrzędność, lub równość i braterstwo; — nie przywilej, ale jednakie dla wszystkich uczczenie i prawo; oto społeczeńska zasada! Uczucie w sobie wszystkiego człowieczeńskiego, bezwzględnego, Bożego ducha jest uczuciem wysokiej godności własnej, a źródłem cnót, zasług i dobrego w ogóle. Jakiś wielki Niemiec wyrzekł: „Die Menschheit zu-sarnmen ist erst der wahre Mensch. Wenn der Einzelne die Menschheit darstellt; so soll er als Menschheit geachtet wer-den. Er allein hat alle Rechte der Menschheit." Uczucie człowieczeństwa całego w sobie, a przez nie uczucie wysokiej godności własnej, przykazuje nam, byśmy starali się o niepodległość zdania, o wolność przekonania i sumienia, o swobodę osobistą; byśmy szli na stos płomienny za urobioną w sobie samodzielnie wiarę, za świętość naszej głowy i piersi. Nie ten dobry, zacny i dzielny, kto dokonywa czegoś, jak pudel, przez posłuszeństwo swojemu panu, lękając się kary, tu kija a tam piekła, lub oczekując nagrody, orderu za życia a nieba po śmierci; — ale kto działa dobrze i zacnie z potrzeby swej duszy i z własnej szlachetnej pobudki, swoją wolą i siłą, przez człowieczeński obowiązek. Najdoskonalszy . będzie tam porządek, gdzie każda osobistość stanie się tak wolna, jak dzisiaj król, a uzna każdą osobistość drugą za zupełnie sobie równą, uczci jej godność i prawa, w skutek zaś tego umiarkuje i ograniczy swoje względem niej postępowanie; — gdzie wszelaki człowiek robi, co nakazuje mu, nie kościelne, ani rządowe, lecz własne sumienie; - gdzie, nie mnich, ani urzędnik, jako wydający rozkaz, lecz każdy za siebie i postępek swój jest odpowiedzialny. Precz z dzisiejszego społeczeństwa niepełnoletności dzieci, patryarchalny stan, ojcowski rząd, władza, pochodząca od Boga! Czas starać się o pełnoletność wszystkich bez wyjątku. Dzisiejsze społeczeństwo gruntuje się na samowoli niewielu, a niewoli wszystkich. Więc burzyć to społeczeństwo w imię godności i wolności osobistej, w imię powszechnego dobrobytu i szczęścia, obywa 45 telską jest powinnością. Odogniskowanie władzy i przeniesie-nie jej z jednego na wszystkich; — nie dośrodkowa, ale odśrodkowa dążność; — rozstrój sztucznego ciała ogólnego; — słowem, decentralizacya i dezorganizacya: — to gwiazdy naszego zbawienia! Przez nie w każdym z ludzi wyzwolon będzie duch człowieczeński, bezwzględny i Boży, który sam jeden godzien jest panowania. I on zapanuje, jako wola ludowa, głosowanie powszechne, rozkaz większości. Wszyscy są wszystkiem. Wszystko dla wszystkich i przez wszystkich." Oto nauka czerwonych. Dwa te stronnictwa skrajne rozdzierają społeczeństwo, przywodzą mu krwawe nawałności i burze, podkopują je głęboko i najstraszliwszym grożą mu końcem. Przyprawiły już, i w starożytności i w nowych czasach, niejeden naród o polityczny upadek, — a wolny, wielki, bohaterski Rzym wtrąciły w położenie takie, iż za jedyny port swego ocalenia uznać musiał jarzmo Cezarów. A tak są twarde, tak niepokonane, że nurtują jeszcze, jak obrzydliwe i żarłoczne robactwo, we zwłokach zabitego od siebie narodu. Dość spojrzeć na Paryż i bojujące tu z sobą swobodnie obozy politycznych wychodźców, ażeby przeświadczyć się ze zgrozą o tej tak smutnej, tak bolesnej i okropnej prawdzie. Otóż bój empiryi i spekulacji na łonie humanistycznego żywota! Jak działać przeciwko tym społeczeńskim przeciwpustom; jak hamować je w krwiogorzu i szale, który człowieczeństwu tak szkodliwy, tak niebezpieczny? Rzekło się, iż jedno i drugie stronnictwo gruntuje się zarówno w duchu człowieczeńskim, który rozszczepia się w dwa istoty swej ostateczne krańce, t. j. w rozum i umysł. Staraj się tedy, by naród twój poznał, przyjął w siebie i w krew swą zamienił filozofia prawdziwą, lub taką, która, okazując piekielny kłam wszystkich przeciwieństw, stapia w jedno ro 46 zum z umysłem, a z niemi ostateczności religijne, polityczne, umiejętne i społeczeńskie, wojujące z sobą. Zdaje się, że Polacy urobią ku zbawieniu Europy filozofią taką. Czy mesya-nizm Wrońskiego, mający tyle do czynienia z Antynomiami, i nauka pisarza tej książki, szukająca wszędy syntezy, nie ubijają gościńca ku temu? Filozofia taka usposobi moc ludzi wszechstronnych, a nauczy ich mądrości Bożej, światotwórczej i zbawczej, którą jest ścisła wszędy granica, miara i pełność. Niech Dzienniki rządowe zbijają* naukę czarnych i czerwonych jednako silnie, a wiedzą, że czarni rodzą czerwonych i pracują dla nich, jako też i na odwrót; — że tedy władza dzierzyć z czarnymi, z hierarchią ultramontalną i arystokra-cyą, jak to dotąd bywało, nie powinna, lecz uznać także w nich burzycieli porządku i zapalaczów piorunnej burzy! Czarni, to główne źródło złego. Gdy się usadzili i gnębią ludzkość, wtedy czerwoni najlepszy przeciwko nim środek i istotna łaska Boża. Niech dzienniki dają naukę trzecią, podług której, — nie przez wyrzeczenie się samego siebie i ślepe posłuszeństwo komu innemu, jako chcą czarni, — ani przez sadzenie li samego siebie w znaczeniu potęgi najwyższej, jako chcą czerwoni, — ale przez dobrowolne i ochocze niesienie samego siebie, tudzież tych talentów i darów, któremi kogo zaopatrzył Bóg, służy się prawdziwie i korzystnie dobru ogólnemu; — podług której panuje się nad ludźmi, nie przez zabicie w nich niepodległego ducha i poczuwającej się osobistości, ale przez skierowanie ich do jednego wielkiego i zacnego celu. Czy nie mogą n. p. około czegoś powszechnie pożądanego i czczonego pracować spólnie, a każdy własnemi, wszystkiemi siłami, Mickiewicz, Marcinkowski, Dwernicki, Gałęzowski? Im więcej ludzi wysokich, a swobodnie działających w jednym kierunku, tem prędzej i świetniej robota się uda. Czy nie mogą godzić ku dobru ogólnemu razem bogacz i hołysz, panowiec i ludowiec, ślepowierca i libertyn? Nie znano dotąd składni przeciwieństw, która rodzi się dzisiaj, a otworzy nam niedługo świat nowy, dziwnie mądry i piękny, a zacny i wolny, jak nigdy pierwej. 47 Niechaj rząd stoi po nad stronnictwami i umie trzymać je na wodzy! Gdy połączy się z jednem i sam stanie się li sektą; biada mu! Upadnie i zabije ojczyznę! Rząd, chcąc oddalić od siebie i od społeczeństwa grożące mu, dzisiaj ze strony czerwonych, jutro znów ze strony czarnych, niebezpieczeństwo, a zbezwładnić spiski i sprzysiężenia podziemne, — chcąc rozgromić zbierającą się burzę, która już tylekroć huczała i bila piorunami tak wściekle, — rząd, mówię, niech zechce spojrzyć wrogowi swemu śmiało w oczy i przypatrzyć się mu tak troskliwie, jak pobity Rzymianin Pyrrusowemu słoniowi; t. j. niech zaprowadzi po wszystkich umiejętniach kilka uczelnic socyalistyki, wezwie na profesorów ludzi z geniuszem, wytrawnem zdaniem i prawdziwą rzeczy znajomością, a da im pełną, całkowitą wykładu swobodę! Mężowie ci czynić będą o ostatecznych społeczeństwa celach publicznie, a wyświecą je słuchaczom młodym, przez nich zaś później całemu narodowi. Oni wskażą także, co dzisiaj już pod względem tym uczynić wypada. Wykryją niedostatki spo-łeczeńskie, które bolą lub oburzają, a obmyślą rady i sposoby ku ich usunięciu. Urobią teoryą postępu rzetelnego, do czasu stosownego i na dzisiaj możebnego; ubiją doń drogę i przysposobią świat do przyjęcia nowości. Skoro zaś głos pospolity domaga się już gwałtem pewnej społeczeńskiej odmiany i wypowiada się zgoła uchwałą sejmową; wtedy niechaj rząd dogodzi natychmiast powszechnemu życzeniu! Reforma w czasie swoim zabija gotującą się już rewolucyą, a uprawniony i jawny rozwój nowych idei, tudzież wyrost ich aż do dojrzałości i wcielenia, uczyni spiski i sprzysiężenia rzeczą niepotrzebną. Wreszcie umiejętność swobodna i głęboka, która zbadała przedmiot gruntownie i wszechstronnie, a zapaliła ogólne światło, zbezwładni półmędrków, odgrywujących dziś po tajemnych klubach tak ważną i przerażającą świat rolę. Słowem, jako wszędy, tak i tutaj, sprawiedliwość, mądrość i dobra wola na górze zniweczą złe na dole, a przyniosą ludzkości sen spokojny. Dzięki Bogu, iż antagonizm społeczeński, o którym się 48 tu mówi, nie porywa na skrzydła swe wielkich rzesz, lecz tylko ich przywódzców! I do jednego i do drugiego obozu należy właściwie li garść ludzi, panowania chciwych, władzy szukających, około wyniesienia się własnego pracujących i dla tego usiłujących rozburzać dzisiejszy stan świata; zarozumiałych, pysznych, gwałtownych, zuchwałych, nie raz zaś podstępnych i bardzo zręcznych, a roztropnych, jak opiekun i orędownik ich w piekle. Oni hałasują wiecznie, a walczą z sobą i ze wszystkimi bez przestanku. Ludzkość zaś sama, rzeczywista i właściwa, troszczy się w gruncie o nich i sprawę ich mało, a oddaje się w cichości nauce, sztuce, przemysłowi, rólnictwu, wszech pożytecznej pracy. Czy to czarni, czy czerwoni obalają dotychczasowy ład i skład rzeczy, a wywołują burzę; ta strona przeważa natychmiast, do której przystąpi wielkie ciało białych, t. j. miłujące miarę, wszechstronne, a obojętne na ostateczności, krańce i przesady, na społeczeński bój przeciwieństw, pracowite rzesze. Gdy rzesze środkowe, a tak mnogie i potężne, u których jest bogactwo, umiejętność i moc, są za akcyą, rewolucya tryumfuje; gdy zaś przechyla się ku reakcyi, rewolucya upada. Bieli, to sama rzeczywista ludzkość. Oni, acz nie krzyczą i nie kuszą się nigdy o władzę , rządzą w gruncie społeczeństwem i w końcu końców wyświęca się zawsze ich wola. Otóż, jeżeli chcesz oddalić grożące społeczeństwu od walki ' stronnictw niebezpieczeństwo, uorganizuj rzesze, ażeby mogły objawić wolę swą legalnie, a popieraj wszystkiemi siłami wyobrażników ich, t, j. ludzi umiarkowania i miary, lub tak zwany parlamentarny środek ! Gdy środek ten zawiąże się w socyalistyczne, polityczne lub religijne ciało, a ma za sobą głos pospolity, zblednie w obliczu jego prawica i lewica. Przeciwko czarnym i czerwonym postaw białych, a przeciw historycznym i radykalnym liberalnych! W trzecim tym, najliczniejszym zawsze, a do oceanu podobnym zastępie utopią się i przepadną skrajni wichrzyciele, lub najdą śmiertelną bezmoc. 49 Oto bogate, pełne, wyniosłe, z duszy polskiej wydobyte, i, jak tuszyć wolno, zdrowe, nawet święte socyalistyki pojęcie,! Pywyższą rzecz odczytałem na posiedzeniu towarzystwa historyczno-literackiego w Paryżu, i przeświadczyć się mogłem, że nawet tutaj, gdzie chorowitego ducha jest tak wiele, przyznano jej zdrowie i prawdziwość. Po ogólnem tem socyalistyki przedstawieniu, przynależałoby wejśdź teraz w jej szczegóły, t. j. jak wszędy, tak i tutaj uczynić podział, a pomówić poźniej o każdem jego ogniwie z osobna.. To atoli byłaby na miejscu tem niestosowna. Czemu? Podzieliwszy tu rzecz podług myśli własnej i danych powyżej przekonań, przełożyłoby się, nie socyalistykę samą, jako ją dzisiejszy świat urobił, ale nowy jej system, któryby stanął obok systemów dawniejszych, nie dając o nich, acz są wielce ciekawe, czytelnikowi krajowemu żadnego wyobrażenia. Socyalistyka nie jest jeszcze, lubo pracuje się około niej od 60 lat z okładem, umiejętnością już gotową. Nie ma tu ani jednej ogólnie uznanej, przyjętej i uświęconej teoryi, do której odwołać, i na której oprzeć się byłoby wolno. Socyalistyka czeka jeszcze, jako był ze spekulacyą nie zbyt dawno temu tenże sam przypadek, na swojego Hegla, któryby ukształtował piękny i silny całokształt. Cóż więc tu przedsięwziąć, ażeby odsłonić rzecz wiernie i bliżej? Potrzeba jąodfotografować i nic więcej. Dać należy nie to, co mógłbym dać od siebie, — nie to, czego nie ma, a co stworzyłbym sam, — ale to raczej, co się już wyczyniło, i co jest. Słowem, dać należy, — na przekór zamiarowi naszemu ogólnemu niezapuszczania się w dzieje nauk i umiejętności, wyjątkowo, i nie mogąc tu inaczej postąpić, — w króciutkim zarysie i w drobnych ustępach, obraz wszystkich dotychczasowych socyalistyki systemów. Z nich pozna się najlepiej, co socyalizm już wyjawiony światu, — jaki pochód i ruch, co za kres jego. Trzy są szczepy główne ludności europejskiej: romański, germański i słowiański, a każdy z nich myśli o przyszłości społeczeństwa po swojemu. Na czele romańskiego szczepu stoją Panteon tom II.  4 50 Francuzi, a na czele słowiańskiego, niech Moskal robi, co chce, Polacy. Germański szczep zaś ma więcej wyobrażników. Są nimi Anglik, Szwajcar i Niemiec. Francuzi stworzyli so-cyalizm, mają więc na polach tych przodownictwo. Chcąc zatem roztoczyć rzecz niniejszą dalej, mówić się musi: a)       O przespołeczniaczach francuzkich. b)       O socyalizmie germańskim. c)       O socyalistycznych przekonaniach polskich, któremi w rozprawie niniejszej otworzyło się, a któremi w końcu zamknie się rzecz całą. Nie chcąc mącić przedmiotu, ani rozwlekać go bez potrzeby, przełozy się go w liczbach króciutkich. a) PRZESPOŁECZNIACZE FRANCUZCY. SOCYALISTYKI ROZDZIAŁ PIERWSZY. LX. Ogolna socyalizmu francuzkiego i mistrzow jego charakterystyka. Zaraz z góry uznaje się tu wielką przespołeczniaczów francuzkich moralną dzielność. Kochają oni ludzkość szczerze i pragną szczęścia jej gorąco. Mają rzetelną nad hołyszami litość, a usiłują całą ducha swego potęgą znieść biedę i nędzę ziemską; zrobić ubóstwo rzeczą nadal niemożebną. Walczą za lepszy społeczeński stan, który zaprowadzić żądają; znoszą za usiłowania swoje szlachetne szyderstwo, prześladowanie, więzienie i śmierć. Do wszech ofiar i poświęceń są gotowi. Idą na krwawe rusztowanie z uśmiechem Hussa, a wtedy jeszcze prawią ciemięzcom człowieczeństwa gorzką prawdę, nie odwołując wcale przekonań swoich i wierząc głęboko, że sprawa ich zwycięży; — że zgon ich będzie tylko jej tryumfalnym 51 chrztem. Słowem, charakter ich czysty, wyniosły, bohaterski, a godzien czci i uwielbienia, przypomina Apostołów powstającego chrześciaństwa. — Oddawszy to zacności ich świadectwo, przystępuje się do również szczerego i sprawiedliwego ocenienia duchowej ich zdolności. Głowa Francuza jest ku temu zbyt realna i zbyt empiryczna, ażeby podołała trzymać krzepko czystą idee, zwłaszcza nieskończenie wielką i do ludzkości się odnoszącą, taką, jak dana w powyższej rozprawie socjalistyczna. Nie wie on nawet, co robić z ideałem. I dla tego zamienia go natychmiast tak w reał, jak Żyd papierowe pieniądze w srebro. Ztąd n. p. ideał wychowania przeobraża się mu w Russowego Emila, ideał kobiety w Heloizę, ideał pewnej doskonałości ludzkiej w romans, ideał szczęśliwego społeczeństwa w Utopią. Ideał każdy, by też przenajświętszy, staje się mu pogańskim bałwanem religijnym. Inaczej rozwiązałby się mu w czczy dym. Już samo to, tak kobiece jeszcze ducha usposobienie czyni Francuza do socyalistyki, jaką niesie nam Zbawiciel i ta książka, całkowicie niezdolnym. Nie umiejąc dzierzyć się na wyżynach ideału i przy edeńskiej jego światlaności, przerabia go natychmiast w coś pożytecznego i praktycznego, zaczem koniecznie i materyalnego. Ale tym sposobem niebo wbite zostaje w ziemię, a rzecz wyniosła i święta spada z góry w dół, ze słońca i eterów w kopalnie złota, cynku lub soli. Jak w protestantyzmie katolicyzm, tak tutaj chrześciański ideał społeczeński ziemszczeje. Nie dość! On tu nawet zwierzeceje! — Jest to, jak czytelnik wyższy sam widzi, przywara straszna. Kresem społoczeństwa stanowczym ma być Królestwo Boże na ziemi, które urzeczywiszcza się ciągle, lecz tylko kropel-kowo, a które chyba w wilią dnia i sądu ostatecznego, może zaś i nigdy, nie wyjawi się w pełni; — którego charakter być raz na zawsze wielkim i świętym ideałem. Nie koniec! Pozyskuje się to królestwo li na drodze osobistego uzacnienia się moralnego. Potrzeba być ku temu tak doskonałym, jak Ojciec nasz w niebie. Co większa! Cały ród ludzki ma przódy wyrobić się do doskonałości takiej, nim godzien będzie 4* nieba na ziemi. Francuz przysłuchując się temu, rusza ramionami. Rozum jego za takiemi chimerami gonić nie może. Niech sobie Słowianin i Polak poluje za powietrzną Wilą; on woli łowy na zające i sarny, zwłaszcza białe! Precz tedy z tem co być ma dopiero za dziesięć, sto tysięcy lat, a może i nigdy! Lepsze ludzkości szczęście dzisiaj, zaraz, natychmiast! Królestwo Boże na ziemi, jako ostateczny społeczeństwa kres, nie gra więc i grać nie może żadnej roli u przespołeczniaczów francuzkich. Upada tu zatśm pierwiastek sam, a z nim i rzecz cała. Cóż atoli sadzi się na miejscu tego wielkiego, niebiańskiego, Bożego ideału? Wolność, Równość i Braterstwo. Zaczem od początku samego sprawa społeczeńska, czysto religijna i moralna, podlana tu zostaje politycznym sosem. I oto spada się znowu z niebios na ziemię! Ciągle tu ziemia nic więcej, tylko ziemia. Gdyby przynajmniej pojmowano we Francyi wolność, równość i braterstwo w najwyższej podniosłości ich znaczenia! Ale gdzie tam! — Co wolność istna? Ona, to prawo, przyznać się mające każdemu, doskonalenia się własnego aż do najgórniejszych Bożo - obrazowości szczytów. Wolno Ci celować prawdą, pięknością i cnotą, świętością, miłością, wszech Boskością; wolno ci królować we wszystkiem dobrem, ale nie w złem. Wolno ci być tak mądrym, jak Plato, tak wielkim, jak Wasyngton. Wolno ci zostać drugim Rafaelem, Mozartem, Mickiewiczem. Wolno ci być tak doskonałym w swoim rodzaju, jak Ojciec niebieski nasz. Dąż i stań wysoko, o ile podołasz i zechcesz! Niebo stoi także dla ciebie otworem. Dostań się doń! To wolność Twoja. Gdy zaś nie dążysz do góry, lecz trzymasz się rozdołów zwierzęcych; jesteś zmysłowości twej niewolnik. Nie chcąc być aniołem, będziesz robakiem. — A co równość? Gdy wypracujesz się do niebios człowieczeńskich i zajaśniejesz na nich jako jedna ludzkości gwiazda; staniesz się wszystkich innych gwiazd takich równiem. Czyś mędrzec, czyś sztukmistrz, czyś ksiądz, lub żołnierz, czyś król, lub żebrak, skoroś tylko zasłużony i wielki, toś każde — 53 — mu z Herosów równy. Nie dość! Każdemu z nich jesteś brat. Eówność i braterstwo, godne dziatek Bożych, jest tylko na najwynioślejszej górze; — jest tylko na Olimpie między półbogami, — tylko w niebie między Świętymi Tańskimi. — Atoli Francuz żartuje sobie znów z takiego pojęcia wolności, równości i braterstwa. Są to dlań piękne mrzonki, nic więcej. — Jakże więc on je rozumie? Po demagogicznemi, t. j. nie na niebiańskich wyżynach, lecz w ziemskich niżynach człowieczeństwa. Wolność, równość i braterstwo wszystkich jest w oczach jego taka sama, jaką się widzi między dzikimi w stanie natury, albo też między zwierzętami gdzieś w lesie i na pustyni. Ideał społeczeński, tak wielki i święty, który powyżej zziemszczał, zwierzęceje tu szkaradnie. To nie postęp, jak sądzi się błędnie, lecz zwrót, a zwrót aż do pelazgijskich czasów, kiedy ludzie karmili się żołędzią; — to obrzydliwy i jawny ducha upadek. Wolność, równość i braterstwo na niebiańskich wyżynach przykazuje podnosić ludzi zaniedbanych i zezwierzęconych ku światłu, cnocie i Bogu, ku społeczeńskim Alpom i Tatrom Tu idzie się coraz liczniejszemi, choć zawsze jeszcze drobnemi tylko rzeszami z dołu na górę a ludzkość otrzymuje szeroki gościniec do szczęścia, potęgi i chwały. Zaś wolność, równość i braterstwo na ziemskich niżynach żąda ściągać ludzi, co za-celowali pracą i majątkiem, nauką i zasługą, z wysokości ich mozolnie zdobytej, w parowy Czerni. Tu idzie się z góry na dół. A, gdzie koniec tej podróży? Tam dopiero, gdzie dwunożne poczyna się bydlę. I oto na miejscu Królestwa Bożego sadzi się Królestwo zwierzęce, jako socyalistyczny ideał! Król, pan, bogacz, ksiądz, mędrzec, zowią się tutaj arystokraci, których wytępić trzeba. Ależ każdy, kto chodzi na dwu nogach, prawym demokratą nie jest. Po co wyróżniać się od czworonogów, między któremi panuje wolność, równość i braterstwo iścizny ostatniej? Tym sposobem francuzki socyalista, chcąc polepszać społeczeństwo ludzkie, pomimo wiedzy i woli pracuje około jego rozwiązania, a osławia się, jako rozwalacz świata, burzyciel wszystkiego dobrego, ludzkości wróg. Takie 54 przekonania właśnie strąciły socyalistycznych bohaterów fran-cuzkich w Jakóbińskie podziemia rewolucyi, spisków i sprzy-siężeń, a obmierziły swiatu ich naukę, z nią zaś socyalistykę samą, nawet filozofią. Widzi się to najjawniej w samejże Francyi. Nie tyle chodzi przespołeczniaczom francuzkim o wolność i braterstwo, ile o równość. Równość, to kamień węgielny wszelakiej ich budowli i najgłówniejsza ich ze szczęściem ludzkości Arka przymierza. Czemu? Albowiem chcą, nie jedynie równości politycznych i społeczeńskich praw, lecz przedewszystkiem równości dóbr. Tutaj niestety, rzecz staje się już tak nizka, tak bezecna, tak żywcem i jawnie zwierzęca, jak zażeranie się pomiędzy sobą ogarów o kawał mięsa, lub podłą kość! Widząc w równości dóbr socyalizmu pierwiastek, są panowie ci, jak łacna do pojęcia, przeciwko bogaczom. Przykazują więc odbierać im majątki i rozdzielać je pomiędzy hołyszów. Ale, co ztąd wyrasta? Nie dość, że w takowym razie, nie mówiąc już o niesprawiedliwości, o podsycaniu w hołyszach pragnienia grabieży, o ogólnem społeczeństwa niebezpieczeństwie, zabija się pracę; a z nią i krynicę wszech bogactwa, o które tu chodzi; — bo któżby chciał pracować i oszczędzać, nie dla dzieci swoich, ale Bóg wie dla kogo; — któżby nie wolał być hołyszem, Jako prawym dóbr dziedzicem; — nie wolał być próżniakiem, nowego rodzaju szlachtą, i to bez żadnej zasługi, tuczoną krwią i potem pracowitych? Popełnia się tu jeszcze największe głupstwo, jakie tylko być może. Jakie? Europa potępia dzikich w Ameryce za to, że starych i chorych ludzi, co nie podołają wyżywić się sami i są dla innych ciężarem, nie wyjmując nawet rodziców własnych, zawieszają śród lasu między gałęźmi wysokich drzew w hamakach, a dawszy im jadła i napoju na kilka dni, każą im umierać. Jest to niezawodnie srogie barbarzyństwo. Ale barbarzyństwo przespołeczniaczów francuzkich sroższe bez miary! Dziki Amerykanin chce tylko zagłady próżniaków na korzyść pracujących, a francuzki przespołeczniacz żąda, o zgrozo, za 55 głady pracujących na korzyść próżniaków! — Wreszcie, czy równość dóbr jest możebna? Jako równości jeniuszu i cnoty, tak i równości dóbr nigdy nie było i nie będzie. Wszakże już dwu liści na drzewie nie ma zupełnie jednakich! Eówność dóbr jest tylko u wróbli, objadających nam zbożowe łany, tylko w społeczeństwie szarańczy. Zbójcy rozdzielają łup pomiędzy siebie jednako, ale herszt ich otrzymuje zawsze część największą. I oto naturalna. Rozdziel dziś bogactwo ziemi całej pomiędzy wszystkich ludzi, a jutro już zniknie zaprowadzona gwałtem równość dóbr; albowiem ten, co część swoję przejadł i przepił, będzie znów hołyszem; ten zaś, w czyje ręce przeszła i własny mu przyspożyła dział, bogaczem. Nie przestaje się atoli na równości dóbr; lecz idzie się dalej do jeszcze wierutniejszego głupstwa. Wymaga się spól-ności dóbr, a nawet spólności żon! A socyalizm przepływa w kommunizm. — Widzi się tutaj zupełnie błędne własności pojęcie, a bolesne i smutne rozumu obłąkanie. Własność ukazuje się na dnie rzeczy, zawsze osobista i tylko osobista. Jako osobista, jest święta, nietykalna i ma znaczenie wielkie. Ciało n. p. które nosisz, to własność twoja najpierwsza, a własność z osobą twoją związana. Kto je kaleczy, uderza, krzywdzi, ten targa się na ciebie samego. Obrazy takiej nie wytrzymasz i porwiesz się przeciwko niemu do korda, lub do pięści. Gdyby się tłumaczył, że on nie ciebie, ale tylko twą własność, która jest niesprawiedliwa, napastuje; czy nie byłoby to szyderstwo? Duch znowu, który posiadasz, to własność twoja druga równegoż znaczenia. Także on związan z osobą twoją. I pójdziesz na krzyż za przekonania twoje, a bronisz pojęć własnych wszystkiemi siłami. Czyli nie czujesz się znieważon, gdy powie ci kto, żeś głupi? Inne dobra ziemskie i niebieskie, które są własnością twoją; to tylko dalsze osoby twej rozszerzenie. W nie wkładasz samego siebie. Zamach na nie, zamach na ciebie. Wszystko to tak jasna! — Dobra zaś spólne lub nieosobiste, są tylko między zwierzętami i ptactwem na pustyni, a znoszą własność całkowicie. Jako panteizm w religii, lub filozofii, zabija osobistego, a z nim prawdziwego 56 Boga; tak kommunizm w społeczeństwie niweczy osobistą, a z nią istotną własność. Rzecz to dziwna, szatańskie umysłu złudzenie, że ci, co pragną tak gorąco dobra i szczęścia ludzkości, pracują właśnie nad jej zatratą. Boć rozwiązując własność, rozwiązuje się także osobistość, zaczem sam społe-czeński grunt. Odwieczne prawo dla ludzi czynu i mesyaszów człowieczeństwa jest takie: „Cel twój niech będzie idealny, bo tylko taki może być święty, wielki i ważny, a przyszłością brzemienny; środek zaś twój niech będzie realny, bo tylko taki prowadzi do dopięcia celu! Cel, jenialna teorya; środek dzielna praktyka. Tam spekulacya, tu empirya. Tam umiejętność czysta, tu jej zastósowanie." Prawa tego nie znają przespołeczniacze francuzcy. Cel ich, którym jest równość, lub spólność ziemskich dóbr, zaczem jednako wielka i smaczna pieczeń dla wszystkich; to jawna realność, praktyka, empirya: a środek ich, oparty ciągle na jakimściś nowym pomyśle, na jakimściś systemie a priori, jawna idealność, teorya, spekulacya. Zastosowanie wyprzedza tu umiejętność samą. Odwrócenie to stosunku pomiędzy celem a środkiem , czyni socyalizm francuzki zaraz z góry nieukiem i niedołęgą. Ztąd dziecko on nieszczęśliwe, martwo poczęte i martwo narodzone. Braknie mu pierwiastku i warunków żywota. Dzieło jego na żaden sposób udać się nie może, a pozostaje wciąż wybuchem duszy pę-draezej. Cel realny, a środek idealny, przytem zaś fantastyczne, arabsko - poetyczne łowy za nizko - prozaicznym reałem, nie mogły zrodzić czego innego, tylko utopie i ideologią. Jakoż fa-lanstery i ikarye przespołeczniaczów francuzkich są zaprawdę nowe utopie, a sposób ich urządzenia i utrzymywania istna ideologia. Wszystko to razem tytaniczna niedorzeczność! I tak n. p. z przespołecznionego, podług nowej myśli ulepszonego człowieczeństwa, umiejętności, nauki i sztuki piękne, jako na nic nieprzydatne, zbytkowe, a zamieniające tych, co się im oddają, w pasożytów i darmojadów, albo mają być wypędzone całkowicie, albo gdzieś na zapiecek wysłane, jak wysyła się 57 chorych do szpitala. Leibnic i Newton, Szekspir i Kanowa, chcąc ustrzedz się takiego ostracyzmu, musieliby tu żyć w kom-munistycznym folwarku, podobnym bardzo do pracowni przymusowej po dzisiejszych więzieniach, a dla braci, krzątających się około uprawy roli, rzemiosła, lub roboty innej, około spólnego dobra i żołądka, skrobać ziemniaki! Czyli to nie przypomina on kraj Guliwera Sfiftowego, w którym ludzi zaprząga się do powozu, a klacze i jałówki siadają weń, jak możne księżniczki? Tu ginie Bożo - obrazowość społeczeństwa, jeniusz, talent i światło, wszystko, co przynosi mu dziś zaszczyt, wielkość i chwałę; tu bydlę czworonożne i dwunożne, jako pożyteczne, cenione jest więcej od człowieka; tu półbóg coś nakształt gadu, lub robaka! A co zrobiłoby się z narodem, po folwarkach komraunistycznych pracującym, w razie napaści niebrzyjaciela? Wojska tu nie ma, bo żołnierze darmojady, których cierpieć nie można. Któż więc bronić będzie ojczyzny ? Mędrce nasi znoszą więc wojnę, a przykazują wiekuisty pokoj! Wojna, to barbarzyństwo nic więcej! A czego też oni nie znoszą? Każą poburzyć na całej ziemi miasta, jako warownie ciemięzców ludzkości, próżniaków i pasożytów. Utopia i ideologia nabierała tu kolosalnych, wszech wyobrażenie przechodzących rozmiarów. I tak n. p. Furyer lub Considerant twierdzi, że gdy społeczeństwo ludzkie ukształtuje się podług modły jego, człowiek w ogóle udoskonali się w niem aż do tego stopnia, iż otrzyma ogon, ogon mówię, jaki miał niegdyś Adam w raju, a w samymże końcu tego ogona, oko cudowne, pospołu z rajem utracone, widzące przyszłość i przeglądające wszech tajemnice stworzenia. Tak ukarana została Francya za to, że nie uprawia filozofii. Miasto idealizmu ma ideologią! Rzeczy takie podały socyalistykę w pogardę. Prźespołeczniacze francuzcy nie pojmują wcale organizmu społeczeńskiego i nie wiedzą o tem, że to coś nakształt Serafinów gędźby, — że to gra i igra samych jednostkowych wolności niepodległa, a przecież razem harmonia czarująca; — nie wiedzą, że wszelaki człowiek kroczy tu swym szlakiem, 58 a przychodzi do tejże samej mety, i że w końcu drogi spotyka się każdy ze wszystkimi. Całość społeczeńska, dobrze urządzona, nie ujarzmia, nie koślawi, nie hamuje osobistości żadnej, ale i owszem otwiera w sobie szerokie do rozwoju i odznaczenia się jej szranki. Żywot tu udzielny w każdym członku, w każdem całego ciała włókienku. Rozumowiec fran-cuzki nie rozumie tego, a gdy prawi o organizmie społeczeń-skim, myśli pod nim martwy mechanizm. Ztąd społeczeństwo nowe, które on urabia, idzie, rusza się, lecz tylko jak zegar, iub inna sztucznie urządzona machina. Ludzie są tu jedynie koła, kółka, cewki, sprężyny. Człowiek górniejszy nie wytrzyma mechanizmu tego. On uciecze z falansteru, choćby tenże, nie mogąc dać nieba, któreby go zbawiło, ofiarował mu mahometański raj. Bo, co to za upokorzenie, co za ból wewnętrzny, przestać czuć się celem w sobie i dla siebie, a być tylko pewnej, przez kogoś tam dowolnie wymyślonej, mechanicznej całości środkiem, tylko wielkiej machiny śrubką! Francuz jest nie filozof, ale matematyk. Łacno więc organizm zamienia się mu w mechanizm. Nie widzi się między przespołeczniaczami francuzkimi ani jednego mistrza z wyższem wykształceniem. Nie tylko panowie ci nie znają się wcale, ani na teozofii, która, jako już wiadomo, stanowi socyalizmu Alfę i Omegę, ani na filozofii, zdolnej zapalić jaką taką w ciemnicach głowy światła pochodnią; — ale nie są nawet ludźmi umiejętności powszedniej. Z pism ich wygląda też gruba niewiadomość. Gdyby, miasto wysokiego ukształcenia, mieli przynajmniej przyrodzony, wysoki jeniusz. O, nie! Nawet talentu u nich nie wiele. Są to same mierności, a niekiedy wiły, lub ludzie, którym wije sie coś w głowie, czego atoli sami ani pojąć, ani wypowiedzieć nie umieją, a czego i nikt inny z pewnością nie odgadnie. Tak usposobieni są tutaj nowi niebios wysłańcy! Nic dziwnego zatem, że duchy wykształceńsze i wyższe, nie mogły zostać ich zwolennikami, że jedynie czeladniki rzemieślnicze, drągarze i wyrobniki fabryczne, stali się sprawy ich szermierzami. Przypomina to zaiste Apostołów Chrystusowych. Je 59 dnakże rzecz Chrystusowa, jako niebiańska, poszła w górę, a rzecz socyalizmu francuzkiego zapadła we śmiecie ludzkości pokątne, z których wydobyć się nigdy nie mogła. Francuzcy przespołeczniacze, wszyscy razem należą do Czerwonych. Ogromny to błąd, który im szkodzi i zabija wyniosłą w sobie, zacną ich sprawę. Rzeczesz może: „Ależ inaczej niepodobna. Czarni, co bronią starego porządku, jako własnego dzieła, socyalistami nigdy nie będą!" — Odpowiadam: Czy tylko Czerwoni i Czarni są na świecie? Zobaczysz w mesyanizmie polskim Białych, a z nimi inne zupełnie rzeczy tej pojęcia. Nieukształceni i bez jeniuszu twórczego, a w gorącej wodzie kąpani, praktyczni i, nakształt niewiast lub dzieci, za bieżącą chwilę wylecić w dale przyszłości niezdolni, mistrzowie ci chcą myśli swe, jeszcze odmętne, niedopieczone, zarodkowe, jeszcze ciemne i niedojrzałe, albo sprawdzać na kosztownych próbach, które okazują tylko ich nicość; albo, co gorsza, zaprowadzać gwałtem w żywot ogólny. Ztąd robią oni spiski i sprzysiężenia, nie gardzą zgoła sztyletem i machiną piekielną! I oto tym sposobem gorący, szczerzy przyjaciele człowieczeństwa' stają się najstraszliwszymi jego wrogami! Oni w roku 1848, nim rozbił ich jenerał Cavaignac, obnosili po Paryżu chorągiew z napisem: „Miliony złota bankierskiego i śliczne panie, co chodzą w jedwabiach, będą nagrodą zwycięzców!" Wszyscy ci zbawiciele świata nadsekwańscy błądzą zarówno przez to, że przyczytują początek slego, nie człowiekowi samemu, w skutek winy jego własnej i zmysłowości tak wiel kiej, tak paryskiej, iż zgoła czystego umysłu, lub, jeżeli chcesz, transcendentalnego mysłu, pojąć inaczej nie umie, jak w kształcie cudownego oka w Adamowym małpy ogonie; — nie człowiekowi samemu, mówię, ale dotychczasozvemu, źle urządzonemu społeczeństwu, mianowicie zaś księżom, królom, szlachcie i bankierom. Czyli społeczeństwo nie zwierciadlany obraz wewnętrznej wartości ludzi ? — Do przywar i niedostatków tak mnogich, przyłącza się jeszcze jeden ogromny garb 60 wielbłądzi. Socyalizm francuzki jest tak sromotny, tak bezwstydny, że uzwierzeca zgoła kobietę. Emancypacya niewiasty robi tu z żeńskiego Anioła Pańskiego, którego darzymy czcią i miłością czystą, po prostu i grubo zwierzęcą samicę. A spólność żon i spólność mężów, to coś tak bezecnego, tak plugawego, że ku należytemu jej odparciu, język szlachetniejszy nie ma stosownych wyrazów. Prudon przypisuje Bogu społeczeńskie złe i zowie Stwórcę naszego szatanem! Któż tu nie zdrętwieje z oburzenia? W ogóle grzeszą te półmędrki, te wiły, iż nie podnoszą wyżej ku niebu, lecz zniżają dzisiejsze stany społeczeńskie, a w pieczarach i norach równości, lub zgoła spólności zwierzęcej uglądują zbawienie świata; — iż nie budują nowych pięter i pobocznych skrzydeł u społeczeńskiego gmachu naszego, chcąc go podnieść i rozszerzyć, ale żądają go całkowicie rozburzyć i w gruzy rozsypać; — iż tutaj zwierz ukazuje się ciągle pierwowzorem dla człowieka, a kieszeń pełna złota, tudzież żołądek pełen pieczeni i wina, użycie i rozkosz jedynem na ziemi niebem; — iż wszelaka wolność wyższa, zgoła wolność wyboru pracy, znika tu do szczętu, a nauka i sztuka piękna, zawod wyzwolony, jeniusz i talent, wszystko, co zboża ludzki ród, odparte zostaje jako niepożyteczne cacko. Dziękuje się wam za tak skandynawską Walhallę! Wszelakoż, jak niegdyś z niedorzecznej Alchemii urodziła się i wyrosła dobroczynna Chemia, tak z niedoparzonych prac socyalistów francuzkich powstaje i urabia się dzisiaj bardzo ważna i czcigodna o społeczności ludzkiej nauka, której zarysy główne skreśliło się w poprzedzającej rozprawie, a którę przejrzy się jeszcze przy pracach polskich, do zakresu tego należących. Wreszcie już sami socyaliści francuzcy wypowiedzieli niejednę prawdę społeczeńską wysokiej ceny i niosą obfity do nauki tej zapas. Charakterystyka socyalizmu francuzkiego niniejsza, z góry dana, — dozwoli nam ninie przedstawić systemata i nauki jego krótko, a bez krytyki. One, skrytykowane już, wy 61 stąpią tylko, — jako powyższego sprawozdania historyczny dowód. LXI. PIERWOTNY KOMMUNIZM. Baboeuf, Darthe i Buonarotti. Tak socyalizm, jak kommunizm, bardzo jest stary. Mi-sterye egipskie, gdzie poświęceni każdego z siedmiu stopni sporządzają osobne społeczeństwo kapłańskie, usiłując przedstawić niebianów na ziemi, a żyjąc na okół jednej z piramid, po miastach świętych w równości i spólności dóbr; — podobne do nich wielce misterye, dolmy, męzkie i żeńskie klasztory druickie, nie jedynie kapłaństwem, w którem lud uglądał wcielonych Deiwrów, lecz także Seonkami lub Samnityckiemi niewiastami, potęgującemi się moralnie, aż do wysokiego bogiń znaczenia, słynne; — Eleuzynie greckie, zamierzające przez udoskonalenie się wewnętrzne pojedyńczych swych wychowań-ców, na wzór herosów, podnieść naprzód grecką, a później barbarzyńską ludzkość całą tak wysoko, o ile można; — Lewici 1 Prorocy hebrajscy, przyszłością ludu wybranego zajęci: — wszystko to socyalistyka, bardzo górnego rodzaju, bez miary ważniejsza, — przedniejsza i ciekawsza od fran-cuzkiej. Pitagoras, który we Włoszech gruntuje wielki Związek Italski, gdzie uczniowie składają majątek swój u stóp mistrza, a żyją po półkolistych Ikodomach, tych starożytnych falanste-rach, w równości i spólności dóbr; — gdzie powierza się zarząd własności ogólnej kilku usposobionym i ochoczym do tego ludziom, ażeby wszyscy inni oddać się mogli tem swobodniej i całkowicie doskonaleniu się wewnętrznemu do najwyższego stopnia; — gdzie idzie się zwolna, lecz krokiem pewnym do Bożo - obrazowości; lub, jak wyrażano się naonczas, gdzie umiera się, jako syn ziemi i niewiasty, a zmartwychwstaje się, ja 62 ko syn słońca i niebios, jako syn niepokalanej dziewicy; — gdzie teozofia, filozofia, religia i polityka zlewają się w jeden żywot piękny, wyniosły, ku Bogu godzący; — Pitagoras, mówię, który także uchodził za nadziemskiego człowieka i jednego z Bogów, a chroniąc się przed zamachem obrońców starego rzeczy porządku, zginął męczeńską śmiercią głodową w świątyni muz: — to arcymistrz socyalizmu i kommunizmu, w obec którego St. Simon, Furyer, Cabet i inni ukazują się tak drobni, tak małoważni, jak w obec górnolotnego orła królewskiego wróbliki podłe. U Hebrajczyków ziemia była własnością całego narodu, zaczem, nie osobistą, lecz ogólną, Rozdzielono ją raz na zawsze między 12 pokoleń, tworząc tym sposobem na łonie własności ogólnej, własności szczególne. Każde zaś pokolenie odprawiało co 50 lat wielki jubileusz, podczas którego roz-dsielano grunta pomiędzy wszystkich jednako. Własność ogólna w każdej własności szczególnej stawała się tu własnością pojedynczą lub osobistą, lecz tylko na jedno piędziesięcio-lecie. To mi socyalizm i kommunizm arcy głęboki! Rozruchy Grachów w Rzymie, żądające równego gruntów rozdziału, — wojna chłopska w Polsce przed Kazimierzem mnichem, która domagała się powrotu do dawnych swobód i kommunistycznych osad słowiańskich, a zniesienia feudaliz-mu i poddaństwa, zaprowadzonego pospołu z chrześciaństwem; która, prześcigając czasy, nie udała się niestety; — tudzież wojna chłopska w Niemczech, która się powiodła i wyswobodziła stan włościański, — są także socyalistyczne. Podobnych przykładów ma się huk w dziejach, a to tem naturalniej, że starożytność z samych niemal rzeczpospolitych złożona, a swobodniejsza bez miary od czasów naszych, mogła łatwiej od nas kusić się o socyalistyczne ulepszenia, i że była nie tak zmateryalizowana jako my dzisiaj, a bardziej bo-hatyrska, bardziej ku niebu podlatująca od nas. Socyalistyczne zachcenia jej są też bez miary piękniejsze od naszych. Wszystko to prawda. Jednakże dopiero przy końcu wieku XVIII, we Francyi socyalizm i kommunizm urabiają się w odrębną 63 i nową, a nader ważną, do encyklopedyi należącą umiejętność. Ztąd daje się tu pokój staremu socyalizmowi i kommunizmowi a poczyna się od francuz kiego, jako tego, eo pierwszy pod nazwą tą dał się poznać w Europie. Podczas francuzkiej rewolucyi wielkiej występuje w Paryżu Baboeuf, tak zwany ojciec kommunistów, jako przespołecz-niacz najpierwszy. Zawód jego jest krótki, lecz rączy, potężny, do letniej nawałnicy gradowej podobny. W roku 1792 wiąże się on z proletaryatem, który się już wyczynjł jako odrębny społeczeński stan i zaczął stanowić ogromny obóz polityczny. Prawi mu o złotej równości, nie jedynie obywatelskich swobód i praw, ale i dóbr ziemskich, co jak pojąć łacna, wszystkim podobało się bardzo. Z początkiem 1793 roku otwiera publiczne prelekcye, których tytuł: Zasady odrodzonego społeczeństwa; dowodzi, że równość polityczna bez równości socyalistycznej czcza mara, i że obie te równości pozyskać można li przez zaprowadzenie kommunizmu; odznacza się gorącą wymową i pozyskuje mnóstwo żarliwych zwolenników. Prelekcye paryzkie które się udają, to potęga wielka! Mówca zostaje wnet tu wszechwładnym agitatorem. Baboeuf idzie w górę, a czując się już na siłach, tworzy la Societe du Pantheon, dla tego tak zamianowane, iż blizko Panteonu były prelekcye i schadzki. Związek ten ma zaraz z góry przeszło 2000 członków. I oto polityczne ciało, zdolne coś przedsięwziąć ! Agitator nasz przyjmuje imię francuzkiego Gracha i wydaje czasopis Le tribun du Peuple. To we Francyi tyle, co ogromna siła zbrojna! Związek przeobraża się w spisek, a spisek w Dyrektoryat tajny i nieustanny, gdzie tryumwi-rami są: Baboeuf, Darthe i Buonarotti. Popiera ich silnie i skutecznie energiczny rewolucyonista Silvain Marechal. Dyrektoryat ten ogłasza się władzą powstańczą ludu i zwołuje 64 kommunistyczny sejm z 90 departamentowych posłów złożony. A wszystko to staje się w kilka miesięcy po prelekcyach! Baboeuf łączy się wreszcie ze stronnictwem czystych republikanów, podając im zręcznie twierdzenie, iż chodzi mu głównie o odzyskanie zniesionej właśnie konstytucyi z 1793 roku. Teraz stoi on u zenitu swej potęgi. Drzy na wspomnienie jego la Bourgeoisie i każdy Epicier. Związek Baboeufa takim oddycha duchem: „Przeszłość i dzieje należą do grobu. To cmętarz, mogiły i mogiłki. Nie znają więc na piersiach żywota żadnych praw i żadnego głosu. Precz z niemi, — precz z przywilejami i ze wszystkiemi ustawami dziadów! Niech sobie grają rolę w historyi, ale władzą naszą być nie powinny! Rząd i Kościół, Nauki i Sztuki piękne, własność, co tylko podkopuje, lub niweczy równość ogólną, zostają raz na zawsze zniesione. Miasta będą poburzone, bo były ciemięzców i pasożytów ludzkości gniazdami. Spólność dóbr bezwarunkowa. Wychowanie dla wszystkich jednakie, a polegające na tem, ażeby, nauczyć każdego czytać, pisać i rachować, tudzież dziejów, praw, jeografii i statystyki własnego kraju. — Zakazuje się więcej nauki, albowiem to daje umysłową przewagę i znosi równość. Wyniszczyć Sofistów i Scholastyków! Jak księża i szlachta, tak kapitaliści i uczeni niech giną pod gilotyną! Wolność druku mą być pełna i całkowita, ale o tyle tylko, o ile popiera równość wszystkich i wszystkiego. Zagłada jej także, gdyby ogłaszać śmiała zasady przeciwne! Społeczeństwo uznać nie powinno nic podrzędnego i nic nadrzędnego. Kto celuje, niech będzie celem do strzału! Jedna tylko władza będzie ustanowiona. a czynnnością jej: utrzymywać równość dóbr ściśle, wszech przewyżkę zaś rozdzielić natychmiast między lud. Ona gromadzi płody i uroby krajowe, utrzymuje handel i rzemiosło, sklepy i warsztaty; gospodaruje na wielką skalę i czuwa, ażeby jednakie zapewnić wszystkim użycie. Zasady te przyjęto i uznano. Odtąd nie wolno ich więcej rozważać i rozbierać. Ustają czcze rozprawiania, a poczyna się czyn." Porozumiawszy się z sobą co do zasad, postanowiono za 65 brać się do upewnienia im ogólnego panowania. I Baboeuf, — o jakże rączo żyje się w Paryżu! — już w kwietniu 1793 roku wydał Manifest rewolucyjny, którego początkowe artykuły tak mniej więcej brzmią: 1)       „Przyrodzenie dało każdemu prawo jednakie do ziem skich dóbr. 2)       Celem społeczeństwa jest, prawa tego bronić przeciw sobkom i łotrom możnym, co dla siebie zachowali użycie, a dla ludu pracę i niedostatek. 3)       Ten jedynie ma prawo do użycia, kto pracuje. Jeżeli użycie ma być dla wszystkich jednakie, to i praca musi być jednaka. Próżniak, to zbrodzień i zmuszon będzie do roboty. Kto wydaje pieniądze, których nie zarobił sam, a rozpustuje, ten złodziej, i zakończyć ma na szubienicy. 4)       Jak użycie, tak i praca dla wszystkich. Tu żaden wyjątek inny, krom chorych, miejsca mieć nie może. 5)       Gdzie kilku używa, a wielu na nich pracuje, jak to wszędy jest dzisiaj, tam tyrania i piekło. Źle urządzone społeczeństwo jedyna wszystkiego złego na ludzkości łonie przyczyna. 6)       Kto czyni uroszczenia do osobistej własności, obraża majestat całego społeczeństwa. Nie ma dlań przebaczenia. 7)       W dobrze urządzonem społeczeństwie nie znajdzie się ani bogatych, ani ubogich. 'Tam tylko ubóstwo, gdzie bogactwo. Zniknie pierwsze, gdy nie będzie drugiego. 8)       Kto żąda mieć więcej od innych, ten wróg całego społeczeństwa. 9)       Nauka dla wszystkich jednaka. Nie wolno wyłączać od niej nikogo. Ale, jak bogactwem, tak nauką, nie powinien nikt przewyższać innych. 10)      Cel rewolucyi, znieść nierówność, z nią zaś biedę i nędzę, a wszystkim upewnić szczęście na ziemi jednakie. Co niebo po śmierci! Nam potrzeba nieba już za tego życia i natychmiast. 11)      Dopóki nie ma całkowitej równości dóbr, która jest nowego porządku matką, rewolucya nieskończona. Panteon tom II,  66 12) Konstytucya z roku 1793 uznaje się za święte i nietykalne i nieomylne ludzkości prawo, Śmierć temu, kto przeciwko niej!" Jakże antykatolicyzm ten jest, co do nietolerancyi przekonań innych, ultrakatolicki! Związek wzrasta w moc widocznie i skoro. Nie tylko lud, nawet wojsko doń przystępuje licznie. Dyrektoryat wreszcie , który naówczas rządził Francyą, widząc dla siebie i dla społeczeństwa rzeczywiste niebezpieczenstwo, dnia 10. Maja 1794 r. wysłał Barrasa do i na kommunistów. Ten ułowił zdradziecko 65 ich naczelników. A już dnia 26. Maja tegoż roku Baboeuf i Darthe skończyli na szafocie, a Buonarotti został deportowany. — Czyli to wszystko nie rozwija się rączo, dziwnie, cudownie, jak marzenie senne? A przecież chodzi tu o rozlew krwi ludzkiej, który oddala się krwi ludzkiej rozlewem ! To zadało Związkowi śmiertelny cios, ale nie jego zasadom. Te, przejąwszy chrzest krwawy i bierzmo męczeńskie, przetrwały we Francyi do dzisiaj i grożą wciąż burzą. LXII. PIERWSZY WYCZYN SOCYALIZMU. St. Simon, Bazard i Enfantin, lub St. Simonizm. Traiczny koniec Baboeufa i Darthego, tudzież ogólny głos, potępiający ich naukę i sprawę, oto przyczyna, iż na długi czas dano kommunizmowi odprawę, a jęto się socyalizmu czystego. Postęp ten musiał niestety być opłacony męczeńską krwią! Czy nie lepsza by było zdobyć go myślą dojrzalszą? Hrabia i książę Klaudyusz Henryk de St. Simon, jeden z potomków Karola W., urodził się w Paryżu dnia 17. Października 1760 roku. Sławna i wysoka bardzo jego rodzina grała jeszcze na dworze Ludwika XIV. arcyświetną rolę. Czekał nań tytuł Duca, para Francyi i granda Hiszpanii, a roczny dochod 67 z 500 tysięcy franków. Nauczycielem jego domowym był d`Alembert, Duch bohatera tej powieści wyczynił się później jako dość nizki. Ultra-empiryk wierzył, iż tylko doświadczeniem osobistem wszystkiego, podróżami i próbami, przeżyciem coraz innego rodzaju, nabywa się mądrości. Dopuszczał się nawet głupstw li dla tego, ażeby przekonać się mógł sam, co myśli i czuje się w pewnych położeniach. Łaska to tylko Boża, iż nie popełnił jakiej zbrodni, chcąc poznać, co dzieje się w duszy złoczyńcy! Bezprzestanna experymentacya, to myślenie jego i on sam. On, nie Kolumb, widzący duszą wielki świat nowy. Amerykę wtedy dopieroby odkrył, gdyby ją przódy odwiedził. I oto tak usposobiony człowiek, ten mędrzec słoń, ogłasza się za nowego niebios wysłańca i chce prowadzić świat w przyszłość! Młody St. Simon zostaje żołnierzem , walczy pod Wassyng-tonem za wolność Stanów Zjednoczonych w Ameryce. Jest • przyjacielem Kościuszki i Niemcewicza. W roku 1783 wraca do Francyi. Mając lat 23 był już pułkownikiem. Zdawało się, iż wielka i nadzwyczaj świetna oczekuje go przyszłość. Puszcza się w podróże. Jeździ po Holandyi i Hiszpanii, szukając nauki z własnego doświadczenia, a chodząc już z planami, mającemi ulepszyć społeczeński los. W tem rewolucya francuzka wybucha. Wyzuty został z majątku, tytułów i dawniejszej zasługi; utracił przyszłość. Nie bierze on w rewolucyi żadnego udziału. Od 1790 do 1797, poświęca się przemysłowi, usiłując własną pracą odbić choć cząstkę postradanych dóbr. I dorobił się w siedem lat aż 144,000 franków gotowego kapitału. To rzecz w biografii jego najczcigodniejsza. Poczuwszy złoto w kieszeni, poczuł w sobie i naturę pańską. Rzuca przemysł i żyje lekko. Podróżuje znowu, ale tą razą po Anglii, Szwajcaryi i Niemczech. Chodziło mu, jak mawiał sam, o zgromadzenie zapasów do fizyko-politycznej umiejętności nowej, mającej zapewnić społeczeństwu szczęście. Żeni się w roku 1801 z panną de Champgrand, jedynie dla tego, ażeby mógł się przekonać, czy małżeństwo do szczęścia ludz 5* 68 kości rzecz konieczna, lub nie, t. j. W celu doświadczenia naukowego! Teraz wyprawia huczne bale, daje sute biesiady, prowadzi dwór i ton wysoki, by wiedzieć, co dzieje się w duszy arystokraty. We 12 miesiącach, jak upewnia sam, przeżył i przeczuł tyle, co wielki pan w ciągu całego życia, ale strwonił ciężko zarobiony majątek swój i wiano żony. W roku 1802 zostawszy hołyszem, bierze się do pióra i wydaje pierwsze dzieło: „Lettres dun habitant de Geneve a ses contemporains" Tu występuje główna jego myśl do umiejętności ludzkiego społeczeństwa. Dzieli on społeczność na trzy wielkie klasy: 1)       Uczeni, którzy są urabiaczami i piastunami władzy duchowej, lub wewnętrznej. 2)       Majątkowi, jako dzierzyciele władzy pieniężnej, lub zewnętrznej. 3)       Urzędnicy, którzy mają władzę polityczną, a wybierani być powinni od wszystkich. U ludu źródło władzy i mości najwyższej. Rząd będzie bezpłatny. Jedyrą jego nagrodą ogólna miłość i cześć. — Krom tego ukazuje się tu przy końcu myśl do nowej religii, a autor przybiera ton i giesta proroka. St. Simon wydaje drugie dzieło: Introduction aux travaux scientifiques du XIX. siecle, — i trzecie: Lettres au Bureau des Longitudes. Były mętne i ciemne, a nie udały się wcale. Żądał ogłosić więcej dzieł, lecz straciwszy imię, nie znalazł na nie nakładcy. Bieda dokucza mu codzień straszliwiej. Hrabia de Segur wyrabia dlań miejsce pisarka w lombardzie, gdzie spotyka go 9 godzin pracy codziennej, a za to 1000 franków rocznie. Los na książęcego syna za okropny! Pracuje on około obowiązku w dzień, a około dzieł swoich nocami. Popada atoli już po 6 miesiącach w chorobę ciężką i utraca miejsce. Rozpacz. Odwiedza go Diard, dawny lokaj z rodzicielskiego jeszcze domu. I okazuje się wyższym dlań od hrabiego Segura człowiekiem! Uciułał trochę majątku, i oto dzieli się teraz po bratersku z dawnym paniczem; drukuje mu dzieła na własny koszt; staje się duchem opiekunem, jak gdybyś go wyjął 69 z tysiąc nocy i jedna. Niestety! Diard wnet umiera, a St. Simon, mając już 50 lat i nie dopiąwszy gorąco upragnionego celu, staje się ofiarą najsroższej nędzy. Lecz, wołając do siebie samego: „Teraz wiesz, co cierpi dusza w ciele proleta-ryusza," pracuje dalej wytrwale i nie zraża się niedolą. Dopiero po upadku Napoleona wielkiego i za restauracyi otworzyły się dla St. Simona lepsze nieco widoki. Wydał dzieł wiele, które przyjęto nie źle. Ugruntował socyalistyczną szkołę. Jednakże ciągła walka z niedostatkiem. Przygnieciony starością i nędzą bez granic, w Marcu 1823 roku chciał się zastrzelić. Lecz tylko pokaleczył i oszkaradził głowę straszliwie. Wyleczono go wreszcie. Nie mogąc pokazać się na ulicy, siedzi w domu i pisze, a pisze. W dwu latach życia swego ostatnich, wypracował dwa dzieła główne: Catechisme des In-dustrielles i Nouveau Christianisme, które wywarły wrażenie. Catechisme des Industrielles przynosi charakterystykę przemysłu, tudzież praw i zasług ludzi, którzy się mu oddali. Przemysłowców, podług niego są trzy rodzaje: 1) Urabiacze, co siłami rąk, lub ducha, urabiają coś nowego, i z pracy swej żyją. 2) Fabrykanci i kupcy, co zatrudniają urabiaczów, a pracują sami kapitałem. 3) Kapitaliści, adwokaci, księża i szlachta, co wyzyskują innych, nic nie produkując sami. Ostatni, to egoiści. Godłem ich w obec wszelakiej władzy: „Idź sobie Waćpani precz, ja miejsce twe zabiorę. Ale ludzie przemysłu w ogóle są najdzielniejsi i najpożyteczniejsi obywatele. Państwo powinno oczyścić się całkowicie od feodalizmu, a oprzeć się na przemyśle, który sam jeden ukazuje się oświaty szczytem. Ludzie przemysłowi mają być uznani za najpierwszą klasę społeczeńską. Im należy się wszech władza i cześć, ró wnie jak wszechdostatek. Panowanie ich zabezpiecza ludzkości pomyślność, wolność i moralność największą. Niepodobne jest przejście od systemu feodalnego do systemu przemysłowego, bo pierwszy gruntuje się na nierównośei, zaprowadzając tron dziedziczny i przywileje szlachty, drugi zaś na równości wszystkich. Potrzeba więc system przemysłowy urobić a priori i starać się o jego urzeczywistnienie. Bożka i ludzka moralność 70 nakazuje przeto jeniuszom, ażeby rzucili się do pracy i wygotowali system ten przez wszystkie szczegóły, a przemysłowcom innym, ażeby przez nich słowo jenialne stało się ciałem. — Louis Philippe, chcąc rządy swe wyróżnić od rządów Burbono-wych, na feodalizmie opartych, i nadać im nowy charakter, urzeczywiścił naukę St. Simona. I widzieliśmy we Francyi czasy bankierskie i kupieckie. Atoli źle wypadły! Zmateryalizowały Francyą, a kupiec jej najpierwszy, król, musiał w końcu z niej uciekać! Nouveau Christianisme zaś obiera się krytyką surową, acz. wcale nie głęboką, religijnych wyznań europejskich i okazuje, iż wszystkie są na mylnej drodze. Katolicyzm, od czasów Leona X., stał się bardziej polityczną, niż religijną mocą, bardziej państwem, niż kościołem, a co najgorsza reakcyi i ciemnoty, poddaństwa i niewoli głównym opiekunem. Papieże i kardynałowie, biskupi, prałaci, zakonnicy i wszyscy duchowni odpadli tak od Chrystusa, jak niegdyś szatan od Boga; są kacerzami, odziewającymi się prawowierczości płaszczem; ukazują się nie świętą, jak się mianują, lecz iście piekielną bandą, a ludzkości wrogiem najstraszliwszym. Podają ludowi słowo kościelne, niezgodne z ckrześciaństwem, utwierdzone na. niewoli jednych, a swywoli i panowaniu drugich, nie zaś na wolności wszystkich. Uczą lud, a sami sa nieuki jawne, nie rozumiejąe wcale ducha Zbawiciela, którego się wyparli. Nie zdolni są całkowicie do pracy około zbawienia świata. Znają, li zbawienie jednostek, które pojmują nędznie, opierając je na Sakramentach, cudownie działać mających, na spowiedziach, pokutach i postach, na czczych zewnętrznych religijnych obrzędach, nie zaś na wewnętrznej świętości. Lecz nie wiedzą i wiedzieć nie chcą o zbawieniu człowieczeństwa całego. Ugruntowali w Rzymie władzę iście szatańską, chciwą, bystrą, bezbożną, która jest moralnym i fizycznym sprawom ludu nieprzyjazna, a stanowi najgorszy rząd w Europie, podlejszy zgoła od tureckiego. Już przez to samo okazali swą nieudolność przodowania dalszego chrześciańskiemu światu. Byli zawsze wrogami Boga i ludzkości, światła i postępu, szczęścia 71 ogólnego, jak dowiedli tego, zaprowadzając n. p. inkwizycyą świętą i zakon Jezuitów. — Protestantyzm znowu, tak niemiecki, jak anglikański, ma wady inne. Jego moralność nie czysta, a teologia zbyt ziemska. Przestarzał się także, i jest do stopnia oświaty czasów naszych niestosowny. Jego duch cały prozaiczny, racyonalny, niepiękny i zimny, a bez skrzydeł do niebios. Nowe Chrześciaństwa, które ja światu przynoszę, oprzeć się ma głównie na moralności, która przykazuje i uświęca powszechne braterstwo. Religia cała ma być skierowana ku ulepszeniu społeczeńskich stanów i wyzwoleniu klas biednych od dotychczasowej stradzy. Nie klerykalna, ani dogmatyczna, jak dotąd, lecz socyalna i postępowa powinna być odnowionego chrześciaństwa barwa. Wnet po wydaniu dwu dzieł tych St. Simon umarł dnia 19. Maja 1825 r. ciągle biedny, lecz otoczony stadkiem gorliwych uczniów. Konając, wyrzekł słowa te ostatnie: „Cały mój żywot jedną da się wyrazić myślą. Wszystkim ludziom niech będzie upewniony najswobodniejszy rozwój przyrodzonych im zdolności i talentów! W 48 godzin po drugiem dzieł moich wydaniu utworzy się Związek robotników. Przyszłość jest nasza." — St. Simon nie urobił umiejętnego i właściwego socyalistyki systemu, czując i wyznając sam brak duchowego usposobienia ku temu. Polecił to gorąco uczniom swoim. Ale, jak Niemcom łatwo, tak Francuzom trudno bardzo o prawdziwe i godne tej nazwy systemata. Buch ich ku pracom takim za praktyczny. Olind Rodriges, najulubieńszy uczeń St. Simsona, wydaje Dziennik le Producteur, co już zły środek do usystematyzowania nauki. Dziennikarstwo bowiem przeciwne jest głębszej umiejętności i jej wymaganiom. Nie dość! Miasto trzymać się społeczeńskich zadań ściśle, wdaje się on, jak każdy Francuz, zbyt w politykę bieżącej chwili, co na polach tych 72 szkodzi rzeczy samej, a wywołuje prześladowanie. Dziennik więc chroma i po dwu latach upada. A Rodriges niewyczynił się wcale nowej wiary Janem Apostołem. Ale dwaj uczniowie inni: Bazard i Enfantin, podnieśli. naukę mistrza. Pierwszy wziął na się stronę jej socyalistyczną, drugi religijną. Ułożyli rzecz, w jaki taki przynajmniej system. Oni też są właściwymi twórcami St. Simonizmu. Bazard, jeden z naczelników węglarzy, lub tak zwanych Carbonarii, którzy mianują się pewnym wolnego mularstwa rodzajem, był długo na naukę mistrza swego obojętny i nie wierzył w nią ślepo. Teraz nawrócił się do niej nagle, jak biblijny Paweł Apostoł. Stało się to następującym sposobem: Żyjąc w spiskach i ciągłych zamachach na panującą władzę, nabył wreszcie przeświadczenia, że nie dość jest dla szczęścia ludzkości zrzucić Burbonów z tronu i upewnić Francyi zupełną wolność druku; że tamą wszech dalszego rozwoju najpotężniejszą i wrogiem wszech wyswobodzenia największym jest nierówny podział własności; że polityka nieco głębsza, gruntuje się koniecznie na socyalistyce; że zatem wrócić potrzeba do przekonań St. Simona i podnieść je na nowo wszystkiemi siłami. Gdy zaprzątał głowę takiemi pomysłami, rząd odkryl spisek węglarski. Bazard uchronił się cudem prawie i zdrady i śmierci. Rzuca tedy politykę stanowczo i żyje odtąd dla socyalistyki. W roku 1829 na rue Taranne w Paryżu otwiera prelekcye o Społeczeństwie. Zyskuje natychmiast tłumy słuchaczów i zwolenników. Carnot, Michel Chevalier, Barrault i inni zbliżają się doń przyjaźnie. I zawiązuje się pomiędzy nimi spółka, która przybiera imię St. Simonizmu. Rzecz wzrasta rączo, poczyna być sławna i zwraca uwagę Europy. Z wielką wymową i prawdą maluje Bazard nędzę dzisiejszych stanów społeczeńskich. Przyczyną złego jest nieskończenie mnogi i rozmaity antagonizm pojedyńczych osób pomiędzy sobą. Każdy tu ma inne myśli i chęci, inne cele i próżności, chodzi samopasem i bojuje ze wszystkimi. I czegóż na drodze tej dopiąć można? Ludzkość rozstrzela się w ułomy so-bolubieżne. I wszyscy są słabi. A zręczna łotrów gromada, 73 trzymając się razem, a słuchając swych hersztów, korzysta z tych stanów. Ona też sama jedna ma rozum, majątek i władzę. Cóż tedy robić? Oddali się złe przez wielką assocyacyą ludzi zacnych, którzy utworzywszy spółkę potężną, przełamać zdołają spółkę łotrów, a pomiędzy którymi antagonizm osobisty zniknie, ustępując przed jednością i zgodą wszystkich. Weźmy się tylko po bratersku za ręce i utworzmy łańcuch ogromny, a udusimy piekieiną hydrę! „Organiczne formy społeczeństwa są: Rodzina, jako naj-pierwszy kształt jedności i spółki; — Gmina, jako pewien snop rodzin; — i Naród, jako zbiór wszystkich gmin jednego rodzaju. Palmą rozwoju tu Rzesza narodów, stanowiąca jedno potężne ludzkości ciało. „Ale i w formy te wkracza antagonizm przeklęty. Nie dość! Wszystkie czasy, niestety, są nim wypełnione! Widzi się w dziejach ciągle i na przemiany dwa okresy, następujące po sobie i znoszące się nawzajem: Jeden organizujący i budujący, drugi krytykujący i rozwalający. Pierwszy jest religijny, cnotliwy, wielki; drugi skeptyczny, występny, mały. Dzieje znają okres pierwszy po dwakroć: gdy tworzył się panteizm helleński i monoteizm chrześciański. Znają również okres drugi po dwakroć: podczas reformacyi Lutra i rewolucyi fran-cuzkiej. Dziś wszystko rozburzone. Ani Boga, ani wiary, ani nadziei losu lepszego! „Świat atoli godzi ku uorganizowaniu slę nowemu; godzi do syntezy wszystkich antagonizmów. A syntezę taką, będącą wiarą przyszłości najbliższej, wyjawił mu St. Simon, świeży niebios wysłaniec. Jak rozwiązuje ten mistrz wielki zadanie? Na rzeszach pracujących stoi ludzkość. Im wymierzyć sprawiedliwość, zostawić cały róg obfitości pracy własnej i upewnić szczęście, to grunt. Ciągle więc pracować trzeba około moralnego, duchowego i materyalnego polepszenia losu najliczniejszej, najpracowitszej, a najuboższej klasy. „Wszystkie usiłowania, jak okazują to dzieje, będą stracone, jeżeli nie przyłoży się ostrza do sęku. Co tu sęk? Własność osobista. Ona wszech nierówności, wszech złego przy 74 czyna. Precz z nią tedy, precz i raz na zawsze w nicestwa otchłań! Dobra ziemskie mają być jednako, co rok, co dzień, co godzina, pomiędzy wszystkich dzielone. — Nie rodzina, jak dotąd, lecz naród cały ma być po śmierci bogatych dziś osób spadkobiercą i rozdzielać natychmiast majątek ich pomiędzy biednych. Nie odbierać im gwałtem, lecz czekać spokojnie ich zgonu. Przy rozdziale dóbr będą pewne różnice. Każdy niech otrzymuje w miarę swej zdolności, a wszelaka zdolność w miarę pracy! Pozakładać banki po miasteczkach i wsiach drobnych. Gdy umrze jaki posiadacz dóbr, bank zabiera jego majątek, oddaje go na czynsz i sprawuje tak długo, aż przysądzon będzie komu innemu, całkowicie lub cząstkowo, kto na to zasłużył. Słowem, zniesienie praw dziedziczenia po rodzicach , rodzącego li próżniaków i rozpustników, zabija wszystkie antagonizmy, a gruntuje społeczeńską jedność, z nią zaś ogólną szczęśliwość." Oto obrazek prelekcyi, zyskujących w Paryżu powodzenie! Na głębsze, umiejętniejsze, wytrawniejsze, nikt tu nie przyjdzie. Enfantin znowu obrobił religijną St. Simonizmu część. Nauka jego, niezmiernie płytka i błędna, jest taka: Bóg, to wszystko co było, co jest i co będzie. On wszechświat wszech czasów. Przezeń i w nim są rzeczy, myśli, ludzie. Każdy z nas żyje żywotem jego. Jak wszystko, tak i materya, oraz nasza jej potrzeba jest Boża. Ona grunt. Bez niej nic. A on, którego Bóg przysłał, ażeby nam prawdę tę objawił, jest St. Simon. Świat oczekiwał dawno już nowego Zbawiciela. I przyszedł nań St. Simon. Mojżesz, Orfeusz, Numa, uorganizowali pracę materyalną. Chrystus uorganizował pracę duchowa. St. Simon wreszcie uorganizował pracę religijną. W nim Mojżesz i Chrystus pozyskują syntezę. Mojżesz naczelnik wiary, Chrystus naczelnik dogmatu, a St. Simon naczelnik religii istnej i samej. Mojżesz nakazuje miłość dla ludu wybranego, Chrystus dla bliźniego w ogóle, a St. Simon dla proletaryatu. Godłem wiary nowej: Uświęcić się pracą i użyciem!" 75 Czy słyszał kto, proszę, coś głupszego? Bazard sam wydał dzieło: Exposition de la doctrine de St. Simon, a Enfantin sam: Exposition de la religion de St. Simon. Obaj zaś pospołu redagują dziennik, zwany Organisateur. Tworzy się St. Simonistyczna szkoła, lub College, której członkami są sami poświęceni, a naczelnikami Bazard i Enfantin. Wybucha w roku 1830 rewolucya lipcowa. St. Simonizm rozwiesza uroczyste wezwania po wszystkich ulicach Paryża, zachęcając lud do wielkiej assocyacyi społeczeńskiej i religijnej w celu równości ,dóbr ziemskich i ogólnego szczęścia. W parlamencie słyszeć się dały rozprawy za i przeciw St. Si-monizmowi, co przynosi mu wiele dobrego. Dziennik łe Glo-be staje się dobrowolnie jego organem. Godło jego, dane od Enfantina, tak brzmi: „Społeczeństwo dzisiejsze składa się z próżniaków bogatych i pracowników ubogich. Zadanie polityki mądrej jest wyniszczyć pierwszych na korzyść i szczęście drugich." Idzie wybornie wierze nowej. Już zbudowano dla niej aż pięć kościołów: w Tuluzie, Montpelier, Lyonie, Metz i Dijon. Już założono dla niej trzy akademie, posiadające 1500 uczniów. Wszystko to niweczy wreszcie haniebnie waśń Bazarda z Enfantinem o emancypacyą kobiet. Pierwszy był przeciwko niej, drugi za nią. Obaj przezywają się wzajem heretykami Rzecz chyli się ku upadkowi. W tem Bazard umiera i przez to zadaje jej ostatni, śmiertelny cios. Widać, jak ona mało warta, kiedy ze zgonem osoby jednej przepada i istnieć nie może! Związek skurcza się i maleje co dzień bardziej. Enfantin zebrał 42 ostatnich zwolenników, wziął ich na swój koszt i osiadł z nimi w fołwarku ojcowskim w Menilmontant, gdzie wiódł życie patryarchałne, a zwracał uwagę jako oryginał 7vielki. Ale, co to jest upewnić 42 apostołom niebo ziemskie i pokazac je światu! Apostołowie tak apostołowali, że wybuchły procesa o długi, zabór własności od wierzycieli i kłótnie 76 Świętych. Śród powszechnego szyderstwa skonał wreszcie St. Simonizm całkowicie. LXIII. DRUGI WYCZYN SOCYALIZMU. Furyer i Considerant, lub Furyeryzm. Charles Fourier urodził się w Besancon, dnia 7. Kwietnia 1772 roku. Ojciec jego sam kupiec, przeznaczył go do kupiectwa. Atoli juz pięcioletni synek znienawidził to zatrudnienie. Przyszedł ktoś do sklepu i zagadnął o cenę towaru. Karólek się wyrwał z gołą prawdą. Obił go za to ojciec. A chłop-czyna nie mógł pojąć, żeby można było bvć karanym za uczciwość i prawdę. Powiedział ojcu w gniewie: „Podły twój stan, skoro ci to nakazuje. Ja kupcem nie będę!" Prześliczny to przykład przeciwko tym, co wszystko przypisać chcą wychowaniu; — przykład, że sumienie, zacność, wszech - Bozkość zrasta się z duszą ludzką, czyli że światłość z niebios tkwi w istocie naszej, a budzi i wyjawia się sama! Odraza do kupieetwa pomnożyła się w Karólu tem mocniej, gdy, będąc w Marsylii roku 1799 kupczykiem, musiał na rozkaz pryncypała swego śród nocy wielką ilość ryżu wysypać do morza, a to dla tego, żeby przedłużyć i powiększyć drożyznę, od której on jegomość, pomimo straty ryżu, znakomitego oczekiwał zarobku. We dwa lata później ojciec mu umarł. Karól odziedziczył sklep i 100,000 franków. Złożył to w ręce kupieckie, a sam udał się do. Lyonu, chcąc wynaleźć dla siebie zawód inny. Ledwie, że przybył do miasta tego, wybucha w niem rokosz przeciwko konwentowi. I on bierze w nim udział. Wojsko zajmuje wnet miasto. Katowski miecz karze jednych, kula drugich. Furyer podołał ocalić się od śmierci, lecz postradał majątek i wzięty był do wojska jako prosty rekrut. Po dwu 77 latach atoli otrzymuje uwolnienie od żołnierki, wraca do Marsylii, a chcąc wyżyć, rad nie rad, wchodzi do sklepu jako kupczyk. Odtąd przez całe życie był tylko sklepowym sługa. Pomimo pracy całodziennej, a z niechęcią duszy połączonej , na biedny kawałek chleba, żywił w sobie rozległe idee, dumał i rozmyślał. Chodziło mu o odkrycie środków do zniesienia ubóstwa, a przynajmniej do polepszenia losu biedaków tak mnogich, — tudzież o urobienie wyczynionego już socya-lizmu w umiejętność głębszą, której, biorąc rzecz ściśle, jeszcze nie było. Co za myśl główna tej nauki nowej? ,,Żądza najważniejsze i najgłębsze ma w istocie ludzkiej znaczenie. Ona, matka użycia i szczęścia; to społeczeński pierwiastek. Zaś uzupełnienie się istoty ludzkiej przez harmonią użycia; to społeczeński cel. Jako się ma rzecz rozumieć? Bóg powołał człowieka do żywota; wlał w niego żądze, i dał mu ziemię, ze wszystkiemi naftowemi jej błogości źródłami, ku ich zaspokojeniu. Żądze nasze dzieło samego Boga. Ich zaspokojenie okazuje się w końcu końców wolą Bożą i stanowi nasze szczęście. Złego nie ma. Jedyne złe jest, gdy ktoś przyrodzonych sobie i sprawiedliwych żądz swoich zaspokoić nie podoła, a przez to znie-wolon zostaje do oszustwa, kradzieży, zabójstwa, lub innej zbrodni. I pojedyńczego człowieka i całego społeczeństwa kresem , tak się postawić, ażeby módz zaspokoić swe żądze i pozyskać szczęście. Swobodny rozwój wszech żądz, przeniesiony na pożyteczne pola i tak kierowany, ażeby nie przynosił szkody, lecz wypadał na własną i ogólną korzyść, harmonia tych żądz pomiędzy sobą i harmonia przy ich zaspokojeniu, lub w ogóle harmonia użycia; oto zadanie ludzkości i socyalistyczna metafizyka." W roku 1808 Furyer pierwsze ogłasza dzieło: „Theorie des quatres mouvements," które zamyka w sobie już całkowity system. Usiłuje tu przełożyć jasno Organizacya niebios i ziemi. Patrzy na prawa ruchu gwiazd, a widzi, że one, lubo jawią się w innej postaci, są te same na ziemi i w dziejach. Wszędy mechaniczna assocyacya. Oto tajemnica wszech konstrukcyi 78 wszech organizacyi i wszech wielkości! Pragnie więc podpbnejże Assotiation mechanique na łonie rodzin, narodów i ludzkości całej, a przytem zniesienia osobistych i rozpojedyńczonych gospodarowali, wreszcie zaś działu zarobku, stósownie do pracy, talentu i kapitału. Dzieło to przeszło bez przyniesienia oczekiwanego od autora skutku. W czternaście lat później, w roku 1822 Furyer wydaje: Traite de l`Assotiation domestique agricole. Tu odgrywuje rolę praktyczna strona nauki. Wykłada się wewnętrzny porządek domu handlowego, przemysłowego i rolniczego, z wielką znajomością rzeczy i z nowemi pomysłami. Myśl główna tu taka: „Ziemia na wszelakiem miejscu daje obficie, co mieszkańcom jej potrzeba i co szczęście im przynieść może. Cała rzecz, umieć rozporządzić rozumnie i sprawiedliwie jej darami, a upewnić wszystkim jednakie ich użycie, do którego wszyscy jednakie otrzymali prawo. — Robota stoi zawsze w harmonii z miłością przedmiotu, około którego się pracuje. Dać każdemu robotę, jaka przynosi mu radość i jaka jest jego powołaniem. Przez to wyroby się udoskonalą i pomnożą. A wszystko będzie lepsze i w obfitości wielkiej. — Żądze wzrastają, lub maleją pospołu ze środkami do ich zaspokojenia Potrzeba więc tak społeczeństwo urządzić, ażeby ogólna między żądzami i środkami do ich zaspokojenia nastąpiła harmonia. Gdy nada się wszelakiej żądzy stanowisko, gorąco od niej upragnione i ogółowi pożyteczne, ustanie złe, przepadnie występek, a pomiędzy szczęśliwymi mieszkańcami ziemi będzie pokój, zgoda, miłość i szczęście. Jak dopiąć tego wszystkiego? Przez dobrze i naprzód obrachowaną assocyacyą. W gospodarstwie, o które tu idzie, zatrudni się każdego, w miarę jego uzdolnienia i ochoty. Każdy ma pracować, ale bez przymusu do pracy i z zupełnie swobodnym pracy wyborem. Ztąd rozdzieli się ochotników do różnej pracy po żołniersku w pewne szeregi, stósownie do ich zatrudnienia, a które znowu złoży się w większe półki, lub w falangi. Wszystko oprze się na spółkach do pewnej roboty ochoczych, które pomnożą urób, a umniejszą trud. Gospodarstwo takie przespołeczni ludz 79 kość ku jej szczęściu. Siedziba jego zwać się będzie Falan-sterem." Furyer wrzał gorącą żądzą założenia takiego falansteru i starał się o fundusze na to. Biedny! Chciał zaspakajać żądze ludzkości całej , a ludzkość niewdzięczna nie troszczyła się wcale o tę wielką jego żądzę. Jakiś bogacz mu przyrzekł milion franków na falanster i dał Rendez-vous na rychłe spotkanie się z sobą przed Furyera mieszkaniem o północy samej. Odtąd przespołeczniacz nasz przez dziesięć lat wraea o północy do domu, oczekując umówinek i miliona, a zawsze daremnie! Tali to zapał ku czemuś i nadzieja łudzić zdołają człowieka! Lecz rzeczy takie nie zrażą posłannictwa, które się poczuło samo. I owszem, są mu bodźcem do usiłowań dalszych. Dopiero wtedy właściwie, gdy St. Simonizm upadł całkowicie i zostawił po sobie dość rozbitków, szukających innego okrętu, poczęło się szczęścić nieco Furyerowi. Przyłączył się doń Wiktor Considerant i przyniósł mu pomoc stanowczą. Nie milion, lecz wartą miliona zdolność i dobrą, chęć! Roztworzono publiczne prelekcye. Wydawano Dziennik pod tytułem: le Phalanstere. Ruszyło się wiele piór w obronie i ku rozszerzaniu nauki nowej. Uczniów i zwolenników nie brakło. Co większa! Ęaudet Dulary, członek parlamentu, porzuca sejm i poświęca się całkowicie sprawie socyalizmu. On umawia się z braćmi Devay. Wszystka trzej bogaci kupują rozległe dobra w Conde sur Vesgres na założenie falansteru. Ale, niestety, rzecz się nie udała, bo fundusz był na tak olbrzymie przedsięwzięcie za szczupły! Dziennik także ustał. I Furye-ryzm szedł w las. Dopomógł mu znowu Considerant. Przybywa z Metz do Paryża. Wydaje dzieło: Destinee sociale; wykłada prelekcye, wolne od polityki i tylko społeczeńskim celom poświęcone; wypuszcza dziennik Phalange. Szkoła zmartwychwstaje. Znowu są uczniowie. Furyer był szczęśliwy, lecz działał już niedługo. Umarł dnia 10. Października 1837. Na grobie wyryto mu te słowa nauki jego: „Les attractions sont proportionelles aux destinees. La serie distribue les harmonies." 80 Considerant i inni, pod nazwą Furyeryzmu, taką urobili teoryą: „Wszech rozwoju i postępu, każdej swobody i wolności niezbędnym warunkiem bogactwo. Bogactwo cel, a praca środek do celu. Żądając celu, poddać się trzeba i wiodącemu doń środkowi. Niech ludzkość wie, że tylko praca wykwituje obfitości , zdrowia i szczęścia kielichem! „Ale, ileż to ma się takich, co używają bogactwa bez pracy! Ileż sił wielkich marnieje i niknie przez próżniactwo! Rząd dzisiejszy zabiera najdzielniejszą młodzież do wojska i naucza ją po koszarach raz na zawsze próżniactwa, żywota na obcy koszt, ciemiężenia orężem własnych rodziców i braci, utrzymywania wszystkich w niewoli na korzyść tego, co daje im żołd, i, co najsmutniejsza, widzenia w tej podłej służbie czci i wyższości własnej. Tysiące żyją z urzędów, zaczem także o cudzej pracy i na cudzym żołdzie; tysiące wreszcie z majątku odziedziczonego, który im spadł z niebios, jak Żydom manna, a który, gdyby to tylko pojąć i poczuć mogli, okrywa ich sromotą! Są to stany bardzo złe. Kto żąda użycia, poddać się powinien pracy. Że zaś tak nie jest, więc przespołecznić trzeba ludzkość. „Zaspokojenie żądz stanowi szczęście, a do szczęścia prze-znaczon jest wszelaki człowiek. Zaspokojenie żądz i szczęście ostateczny człowieczeństwa kres. Nie ma zaspokojenia żądz, nie ma szczęścia bez bogactwa. Że zaś niepodobna, ażeby każdy z ludzi był bogaty, ani też, ażeby każdy utrzymać się mógł przy tem, coby nań, przy równym podziale dóbr, przypadło; — że nierówność majątkowa pogrąża większość w nędzy, a równość majątkowa, przy mnogości ludzi, a niedostateczności ogólnego bogactwa, sprawiłaby tylko ubóstwo powszechne; — że tedy własność osobista we wszelakim razie jest przyczyna złego: —więc trzeba znieść wszech szczególne i pojedyńcze, a zaprowadzić ogólne, narodowe, ludzkościowe dobra ! Na łonie ogólnego, narodowego, ludzkościowego bogactwa, gdzie nikt nie jest posiadaczem, a każdy jednako uprawnionym używaczem, żyć i pracować się będzie według upodobania. Nagroda za wszystko stósowna do zasługi. Jak jeden dla 81 wszystkich, tak wszyscy dla jednego. Oto cel i znaczenie falansteru! „Falanster jest ogromna budowla, z licznemi podwórzami i skrzydłami bocznemi, miasto całe, lecz w jednej rodzinnej spółce, przedstawiająca, a ogarnąć w sobie zdolna tyle ludzi, co 400—600 dziś kamienic i domów. Gospodarstwo tu jedno, jak w jednej wielkićj rodzinie. Skład narzędzi rolniczych i rzemieślniczych, wszech zapasów i potrzeb jeden, spólny i dla wszystkich. Kuchnia i pralnia jedna. Stajnie i obory stoją dla użytku ogólnego. Są tu sklepy ze składami wszech towarów, za które nic się nie płaci, a które podobne są do dworskiej spiżarni. Jest biblioteka, teatr, reduta, co tylko chcesz, ku rozrywce mieszkańców falansteru, a zawsze bezpłatnie. Fundusze na to najdą się podostatkiem z ogólnych urobów i z ogólnego użytku. I tak n. p. ma się dziś tyle bibliotek i biblioteczek, ile rodzin i ludzi. Jedno dzieło leży w nich nieraz w kilku tysiącach egzemplarzy. Dla falansteru zaś wystarcza jeden egzemplarz. Co za oszczędność, a więc i co za zarobek na samych książkach! Podobnież się ma i z innemi rzeczami. Wszystko tu najlepsze i najtańsze, bo spółka wielka ułacnia i urób materyałów i sposób do życia. Każdy żyje tu w wielkim pałacu, w istnych Tuileryach, gdzie otrzyma osobne mieszkanie; pracuje około tego, co lubi; dostaje wynagrodzenie za pracę sprawiedliwe; troszczyć się nie potrzebuje o odbyt urobu swego, ani o odzież i jadło. Gdy zechce, to piwnica z winem, lub ramiona kobiety, która się mu podoba, stoją dlań otworem. Wszystko tu obmyślone z góry, rozszykowane i tak urządzone, iż keżdy musi być szczęśliwy. „Harmonia pracy i rozwój ogólnego bogactwa będą osiągnięte przez zestaw ludzi jednakich dążności i upodobań, oraz jednego zatrudnienia i celu, w wojskowe roty. Roty te zowią się harmoniami. Pokrewne harmonie składają się w większe serye, jak roty w szwadrony. Serye znowu, połączone z sobą, tworzą falangi, jak szwadrony pułki. Na umówiony sygnał, wszyscy stają na nogach i każdy na swem miejscu, jak żoł Panteon. Tom 11.         6 82 nierze. Jest tu wolność i ład par excellence. Każda falanga ma około 2000 ludzi, a mieszka na kwadratowej mili obwodu we wspólnym falansterze. Ile kwadratowych mil ma powierzchnia ziemi, tyle będzie falansterów. Miasta opuszczone przeobrażą się same w ruiny Palmiry. Utrzymać się obok falansterów nie będą mogły. Urzędnicy falansteru są obieralni od wszystkich, za pomocą powszechnego głosowania i corocznie. Można obierać jednego człowieka tak długo na pewną posadę, jak się podoba; ale wybór jego ma być corocznie odświeżony,, aby wyjawić się mogło obopólne zaufanie. Unarch jest naczelnikiem falansteru jednego; Diarch naczelnikiem miliona falansterów; a Omniarch naczelnikiem nowo-uspołecznionej ludzkości całej. Ostatniego stolicą będzie Konstantynopol. Tu najwyższa wola i najwyższy rząd. „Stowarzyszenia takiego ludzkości całej okażą się wnet korzyści jawne. Nagrody za dzieła i wynalazki będą ogromne, a nikomu nie uciążliwe. Rasyn n. p. napisał Fedrę. Falan-ster jego przyznaje mu za to tylko jeden frank nagrody, który przypadnie na kasę 2000 ludzi, i przesyła rękopism do Konstantynopola. Tu następuje druk dzieła. Książkę wybito w milionach egzemplarzy. Jeden egzemplarz posyła się do każdego falansteru na całej ziemi, z zapytaniem, czyli wart jednego franka? Gdy nadejdą odpowiedzi życzliwe, Omniarch wydaje rozkaz wypłacenia z ogólnej kasy tyle franków, ile jest falansterów, co wyniesie miliony. Podobnąż nagrodę, lub większą otrzyma każdy, co uczynił jakiś wynalazek, co położył jaką znamienitą zasługę. Sama nagroda, wypadając zawsze w tak wielkich rozmiarach, pociągnie do falansterów tych nawet, coby mieli przeciwko nim jakie uprzedzenie. Zniknie osobisty egoizm, a będzie ogólne bogactwo, na którego łonie każdy jednako używa i jest szczęśliwy. — W podobnymże rodzaju obliczone i szeroko opisane są korzyści dla wszystkich możebnych zatrudnień. „Służba po falansterach idzie wojskowo. Trudnią się nią giermki i giemczynie, podzielone na falangi. Ale nie ma tu stanu sług, jak dzisiaj. Każdy obowiązany jest do służby 83 wszystkim, gdy przypadnie nań kolej, nawet Unarch, Duarch i Omniarch. A odbywszy służbę swą w pewnej godzinie, powraca do właściwego sobie zatrudnienia, lub urzędu. Ztąd zjawiska takie n. p., że możny urzędnik z rana obmywa talerze w kuchni, lub posługuje przy stole w południe, a sługa mój wieczorny, rozbierający mnie do łóżka, rozkazuje mi jutro, jako Unarch. Jako korzyści, tak i ciężary rozciągać się mają do wszystkich. „Otworzą się męskie i żeńskie szkoły, nawet akademie i uniwersytet w każdym falansterze. A będę miały tę korzyść, że równie uczniowie, jak nauczyciele najdują się wciąż pod okiem rodziców i całego społeczeństwa. Nie zaniedba się także ogólnej czci Bożej, podług duchowych usposobień i potrzeb każdego falansteru. Tu zabobon, tam filozofia panuje w kaplicy, stosownie do ogólnego żądania. O wiarę sporu nie będzie. Niech sobie każdy wierzy, co mu się podoba, byleby był godnym falansteru członkiem! Uorganizuje się falanste-rowe kupiectwo i rzemieślnictwo, giełdę, wszystko, co tylko dziś ma się po wsiach i miastach, ale pod dozorem ogółu, pod strażą spółki, pod tchnieniem braterstwa. „Stosunek płci jednej do drugiej ugruntuje się na naturze i na rozumie, lub na emancypacyi mężczyzn i kobiet. Tu także zaspokojenie żądzy główna rzecz. Małżeństwo dzisiejsze, jako dwumiesięczna miłość swobodna, a później całożytna miłości niewola, jako ustawa kościelna, z życiem niezgodna, musi być rozwiązane. Miejsce jego zabiorą trzy naturalne i powstające same przez się związki, które są: 1) małżonkowie, nie ci, których sprzągł i pobłogosławił ksiądz, jak dzisiaj; ale ci, co kochając się namiętnie, spłodzili z sobą dziatek więcej, a przynajmniej dwoje, i ciągle jeszcze żyć bez siebie nie mogą; 2) płodziciele, co wydali z sobą jedno dziecko; 3) kochankowie, co żyli z sobą dawniej, lub żyją teraz, ale bezdzietnie. Małżonce, obok męża, z którym ma dwoje, lub kilkoro dziatek, wolno mieć i płodziciela, a ojca jednego dziecka, i kochanka. Nawet dwu, trzech kochanków mieć może, gdy zechce. Ona osoba wolna i przynajmniej do siebie 6* 84 samej ma całkowite prawo. Podobnąż wolność mieć będzie i mężczyzna każdy. Tym sposobem ustanie wszech tyrania męska i niewola żeńska, wszech przymusowy i nieznośny stosunek. Nie będzie kobiet niekochanych więcej ! Kobieta zyska na znaczeniu i szczęściu, a będzie niepodległa. Wolna miłość, jak wszelaka wolność inna, zrodzi ogólne zadowolenie i szczęście." Inna jest noc letnia Szekspirowa, inna Jean Paulowa, inna Zygmunta Krasińskiego. Dziecku śni się o swywoli, pannie o kochanku, a młodzieńcowi wyższemu o ojczyznie i ludzkości. Poznaje się wewnętrzną wartość ludu i narodów z rodzaju ich śnienia. Otóż dało się tutaj noc letnią i śnienie duszy francuskiej! Furyeryzm bywa często fantastyczny, mistyczny, dziki, nieobyczajny, plugawy. Ma atoli tę zasługę, iż rozbiera obszernie wszystkie społeczeńskie stosunki, nieraz z geniuszem i prawdą, a daje urobiony od siebie i już gotowy materyał do umiejętności socyalistycznej, którego lekceważyć nie można. LXIV. TRZECI WYCZYN SOCYALIZMU. Le Blanc, La Mennais i Prudon. Louis le Blanc znakomite zajmuje miejsce między szermierzami francuskimi, dobijającymi się lepszych społeczeństwa stanów. Główne jego pismo: Organisation du travail, którego treść taka: „Praca, to przyczyna; a bogactwo, zawisły od niej skutek. Uorganizuj pracę, a bogactwo uorganizuje się już samo przez się; i oto ulepszysz społeczeński stan! „Konkurrencya, lub spółzawodnictwo, nie podnosi bynajmniej nauki, przemysłu i bogactwa narodowego, jak to ogólnie i mylnie twierdzić się zwykło; ale i owszem, ona pierwiastek wszech zepsucia, wszech nierówności, tyranii jednych, 85 a niewoli drugich, wszystkiego złego. Ona zbogaca bogatych, a przywodzi do największej nędzy ubogich. Ona zabija ludzkość, a jest najstraszliwszą, jej nieprzyjaciółką. Precz tedy z konkurencyą! „Ale, jak ją znieść i co postawić na jej miejsce? Uczyni się to przez rząd nowego pojęcia, który panować będzie w przyszłości już niedalekiej. Ludzkość wyzwoli się w końcu końców całkowicie politycznie. Gdy to nastąpi, nie będzie potrzebowała już rządu politycznego, jak dzisiaj. Utworzy się więc na miejscu jego rząd socyalistyczny, którego jedynem zadaniem: ogólne bogatwo i szczęście, a w celu tym: ogólne gospodarowanie w kraju. „Rząd taki stanie się ekonomem, rzemieślnikiem, kupcem i przemysłowcem na olbrzymią, dotąd niewidzianą nigdy skalę. Mając w ręku narodowe, zaczem największe bogactwo, a z niem i najdzielniejsze środki, wydawać będzie najlepsze i najtańsze uroby. Konkurencyi z nim nie wytrzyma żaden spekulant prywatny, ani nawet Rotszyld ze wszystkiemi swemi milionami. Konkurencyą swoją zabije konkurencje dzisiejsze i konkurencyą w ogóle, z nią zaś i wszechspołeczeńskie złe. „Socyalistyczny rząd opanuje wszystkie dobra ziemskie, wszystkie kapitały, wszystkie rzemiosła i fabryki, wszystkie nauki, sztuki, przemysły. On jeden będzie pan wszystkiego w pełni znaczenia. To nada mu siłę i potęgę, jakiej dotąd nie widziało się na ziemi. On jedyny właściciel. Zaczem rozwiąże się własność osobista, a będzie własność ogólna pod zarządem jego. Dzierząc w ręku całego kraju majątek, tak ziemski, jak przemysłowy, a nie potrzebując sam ani zarobku, ani lichwy, żadnego zbogacenia się osobistego; podoła rozdzielać dobra ziemskie, oraz wszech inne w miarę pracy i zasługi ze sprawiedliwością i upewnić wszystkim szczęście. On sam cudu tego dokona, bo przy nim nietylko bogactwo, ale i wszechwładza. „Czy myślicie, iż rząd taki nie przekona się rychło, kto w społeczeństwie najpracowitszy i jemu najpożyteczniejszy? On uzna, że to najliczniejsza i najbiedniejsza dziś część ludno 86 ści, lub wyrobnik na roli, robotnik w fabryce, pracownik wszelakiego rodzaju. Wynagrodzi więc go w miarę największych jego usiłowań, t. j. najsowiciej. A wyrobnik, robotnik, wszech pracownik, nie tylko wyżyje z pracy swej, lecz mieć się będzie dobrze. Wymierzy się mu sprawiedliwość. On tedy pragnąć nie będzie rozburzy społeczeńskiej. I rewolucye ustaną. „Warsztaty będą rządowe, a oprą się na demokratycznem urządzeniu. Urzędników swych wybierać będą robotnicy. Ogólny zysk rozdzielan być ma w trzy części: pierwsza część dostanie się tym: co złożyli w ręce rządu pieniądze na fabrykę i jej wyroby, tudzież tym, co przynieśli pracę, równoważną z kapitałem; druga pójdzie na wsparcie chorych, lub zestarzałych robotników; trzecia nareszcie na zasób przeciwko może-bnym kryzom, który, jeżeli ich nie będzie, przyłączy się na przyszły rok do ogólnego zysku. „Praca jest matka dostatku i szczęścia. Upewnij tylko dobry byt pracownikom, zaczem głównie robotnikom rzemieślniczym, fabrycznym i rolniczym, a przespołecznisz świat i ocalisz ludzkość od grożącego jej kataklityzmu. Organizacya warsztatów rządowych stanie się krynicą organizacyi nowej całego społeczeństwa. „Zaprowadzić naukę tę już dzisiaj po rządowych szkołach, ażeby przygotować umysł młodzieży do nowych wyobrażeń i do nowego porządku rzeczy!" Le Blanc miał sposobność podczas rewolucyi w roku 1848 okazać teoryą swą w praktyce. Paryż dogadzając gwałtownej żądzy robotników, zaprowadził u siebie rządowe warsztaty. Robotnicy otrzymywali żołd dzienny, jak żołnierze, — i próżnowali jak żołnierze! Skarb miejski miał kilka milionów niepotrzebnego wydatku, a świat przekonał się na doświadczeniu, co wiedział już a priori, że idea Blanka niedorzeczność. Le Blanc jedynie myśli dotąd o tem inaczej. 87 F. de la Mennais, ksiądz katolicki i pisarz bardzo ponętnego pióra, uprawia z cicha, a nawet sobie samemu nieświadomie, religijną socjalizmu stronę. W roku 1827 wydaje: Essais sur l`Indifference, gdzie z ogniem i wymownie ukazuje się harcerzem jedynie zbawiającego Kościoła, a widzi li w Rzymie odkupienie świata od społecznej biedy. Ale duch socyalizmu, pozyskujący we Francyi coraz szersze panowanie, pociąga go ku sobie co ehwila silniej. Nasz l`Abbe wydaje Dziennik: l` Avenir. Uznaje tu już ważność so-cyalistycznych dążeń i widzi w nich przyszłość ludzkości, lecz usiłuje pogodzić je z nauką kościelną. Jako ksiądz, nie mógł i nie śmiał odzywać się inaczej. Socyalizm wzrasta i stoi w chwilach największej swej świetności , a jest w modzie. Odnosi wreszcie całkowite w duszy Lamainego zwycięztwo. I tenże wydaje: Paroles dun Croyant, gdzie wieje duch taki: „Miłość chrześciańska najwyższe ludzkości prawo i krynica wszech społeczeńskiego postępu. Ona wkłada na każdego chrześcianina obowiązek, ażeby starał się wszystkiemi siłami o polepszenie losu najliczniejszej i nabiedniejszej warstwy ludo-wej, na której stoi społeczeństwo całe. Praca około podniesienia szczęścia rzesz dalszych, to powinność religijna i polityczna tak rządów, jak ludzi bogatych. Lepszy los, to ostatni kres i najświętsze prawo ubogich, którego im domagać się wolno, choćby i gwałtem. Uposażenie proletaryatu, to wolności świata grunt, a ogólnego szczęścia kamień węgielny. „Wolność, jawiąca się w skutek miłości Bożej ku człowiekowi , jest miłości tej piastuną. Daj wolność światu, a ugruntujesz królestwo miłości Bożej! A wolności nie będzie, dopóki lud żyjąc w nędzy, jest do Helotów i Murzynów podobnym niewolnikiem. Podnieś proletaryat i wymierz mu sprawiedliwość, a dasz światu wolność i szczęście! „Duch miłości chrześciańskiej, który postawił już umiejętny i moralny świat na tak wysokim doskonałości stopniu, ma przeniknąć wreszcie rząd i mądrość jego, a zniebiańszczyć władzę; — ma zaspokoić gorące pragnienie ludów czegoś le 88 pszego; — ma zadowolić ogólną, tęsknotę za niebem na ziemi. Równość, którą Bóg sam pomiędzy ludźmi ustanowił, zająć ma miejsce nierówności, zaprowadzonej od samolubnej arystokra-cyi; a wolność ogólna posadzić się na miejscu wolności królów i niewoli ludów. Oto chrześciaństwo, oto socyalizm!" La Mennais, acz napisał i wydał dwa tomy filozofii, był bardzo słabym filozofem. Filozofuje nie lepiej od naszego biskupa Hołowińskiego; pachnie bardzo scholastyką i o urobach umiejętności mistrzowskiej czasów ostatnich nie ma ani wyobrażenia. Przystałoby mu być raczej uczniem, niż mistrzem w rzeczach tak wysokiego widnokręgu. Nauka jego, jak każdy widzi, jest niewinna. Podrygnęła sobie tylko, słysząc so-cyalistyczną orkiestrę. Nie ma w niej nic przeciwnego chrze-ściaństwu. Rzym atoli dopuścił się tej nieroztropności, iż potępił Paroles Lamainego. To zaszkodziło i we Francyi i w Europie bardzo Kościołowi, bo postawiło go w blasku nieprzyjaciela klas biednych, a dopomogło jawnie Prudonowi. La Mennais chciał ruch socyalistyczny przeprowadzić zgrabnie pod kościelne chorągwie. Niezrozumiano tego w Rzymie. I świat obrócił się do Watykanu grzbietem.          * Prudon, ostry przeciwstaw Lamainego, a szczęśliwszy odeń, dla tego, iż nie uśmiecha się przyjaźnie do Rzymu, lecz okazuje się stanowczym i nieubłaganym jego wrogiem, był aż do 22 roku życia swojego zecerem w jednej drukarni w Bezanso-nie, t. j. układaczem czcionek ołowianych w kolumny książkowe. Pracą tą zajęty, dumał nad myślami, które przesuwały się mu przypadkowo przez ręce. Zapaliła się w nim wreszcie gwałtowna nauki żądza. Ślęczał po nocach nad książkami szkolnemi. A choć nie miał nauczycieli, zdał examina niższe, otrzymał bakalaureat i prosił władzy miejskiej o stipendium, którego też mu nie odmówiła. Będąc uczniem akademii Be-zansońskiej i zamierzając rozwiązać jedno z jej konkursowych 89 zadań, wydał w Paryżu roku 1840 pierwsze swe dzieło: „Qu`est ce que la propriete ? ou Recherches sur le principe du droit et du gouvernement" Praca ta umieściła go od razu w rzędzie najśmielszych, najgłębszych i najjenialniejszych so-cyalistycznych pisarzy; przyniosła mu wielkie imię, a huk zwolenników i nieprzyjaciół. Odtąd z jednej strony spotyka go ciągłe prześladowanie, a z drugiej uwielbienie bez granic. W ogóle, — jest to podobny do Russa wielki duch auto-dydakta. Nauka Prudona tak brzmi: „Kodeks Napoleoński, on rewolucyi wielkiej syn, zaprowadził równość przed prawem. Ogromny to postęp, czcigodna sprawiedliwość, święte dzieło. Ale ani konstytucya z roku 1791, ani konstytucya z r. 1793, ani późniejsze, przykrajane nam karty wolności, nie umieją nam powiedzieć, na czem właściwie zależy ta równość, a co gorsza, same sadzą ją na nierówności. Wszystkie bowiem uznają nierówność majątku i stanów, obok której równość przed prawem czcze słowo, mamiąca zbrodniczo umysły mara. „Głos powszechny uświęcił własność jako społeczeński grunt. Nemezo świata, która mścisz się srodze, grzech mu ten odpuść, albowiem on nie wie, co czyni! W samem pojęciu własności straszliwa tkwi antynomia loiczna. Daj mi jakie chcesz własności twierdzenie, a ja ci okażę, iż ono zarazem własności przeczenie, które znosi własność. „Zabór, ten najpierwszy i najstarożytniejszy własności pierwiastek, jest, jak każdy widzi, największy własności gwałt. Praca i talent nabywają także własności, lecz tylko wyzyskując własność obcą, lub wydzierając własność innym. To również zabór i gwałt. Już to samo okazuje, że własność wewnętrzna sprzeczność w sobie, nieloiczność, głupstwo. „Nie dość! Zabór, praca i talent, to przyczyna nierówności majątków i stanów tam, gdzie ma być równość przed prawem ! Prawo zaboru gwałci, a prawo pracy i talentu uszczerbia własność. A na gwałcie i uszczerbku tym własności, gruntuje się prawo do własności i prawo nierówności majątków i sta 90 nów. Stoją więc tu prawa na bezprawiu. Równość przed prawem jest prawo, własność również prawo. Ale tu prawo drugie zabija prawo pierwsze. Jeżeli drugie jest bezprawiem, a bierze pierwsze pod skrzydła swoje, to i pierwsze równeż bezprawie. Oba nie warte złego szeląga. „Najduje się przeto w kodeksie i w opartem na nim społeczeństwie same błędokręty, z których wydobyć się niepodobna. A trzeba wydobyć się z nich koniecznie, jeżeli rządzić ma światem, nie nierozum, lecz rozum. „Skoro własność jedną, a równość przed prawem drugą zasadą społeczeństwa główną, więc obie zgadzać się z sobą powinny. To jasna, loiczna, pewna a priori. Czemu zatem nie zgadzają się z sobą? Oto zadanie mojego pisma." Przytoczyło się tu powyższy kawałek, usiłując dać poznać leonem in ungui. Pismo Prudonowe toczy się obficie, bystro, szeroko i głęboko, przez same antynomie w podobnymże rodzaju. Wypadek zaś jego taki: „La propriete, c`est le pol. Właściciel złodziej ! On rozbija i okrada ludzkość całą." Już z tego jawna, że jeniusz Prudona śmiały i wielki, ale taki sam Sofista, jak jeniusz kościelnego Veilota. Fran-cya potrzebuje dziś Sokratesa przeciw takim Sofistom. Ostatnie wypadki mnogich pism Prudonowych tak wyrazić się dają: „Własność, to jeden człowieczeństwa wróg, a wrogiem drugim, sroższym jeszcze Bóg. Tak mówię, Bóg! Własność pogrąża ludzkość w egoizm, z całym plemienia jego długim szeregiem, od książęcej pychy, aż do żebraczego złodziejstwa; a Bóg w zabobon i ciemnotę, w śmierć duchową. La propriete, c'est le mal, mais Dieu, c'est le diable lui menie. A teurgi, co ukuli Boga dla świata, to łotry nad łotrami. Precz z własnością! Precz z Bogiem! Gdy się je wypędzi ze świata, ludzkość postrzeże wreszcie prosty gościniec do szczęścia, którego dotąd nie widziała i puścić się nim będzie mogła. Inaczej, jak była do dzisiaj, jako jest jeszcze, tak i będzie nadal oną Kolchidzką owczarnią, w której Argonauci, t. j. królowie, szlachta, księża, szarlatani, cała banda piekielna, szukają dla siebie złotego runa. Qui me parle de 91 Dieu, il veut a ma bource. Że w katolicyzmie i w Rzymie nie ma dla świata nadziei, okazuje to już klątwa, rzucona na Lamainego." Niepodobna wytrzymać! Zrobić tu trzeba choć króciutką uwagę. La propriete, c'est le vol! Ciało więc moje, tę najpierwszą własność moję, ukradłem ogólnej materyi, a duszę moję, własność mą drugą, ukradłem ogólnemu duchowi. Moję miłość prawdy, piękności i cnoty, prawa i wolności, moję wolę i chęć dobrą, moję gotowość do ofiar i poświęceń, moje Ja, ukradłem człowieczeństwu. Jeżeli mi Prudon wszystkie te własności i złodziejstwa moje odbierze, jako posiadłość nieprawą; pytam, cóż zostanie się ze mnie? Taka nauka, szaleństwo! A że Bóg szatanem, to najokropniejsze obłąkanie, jakiego jeszcze nie zaznała ludzkość. Tylko Bożoch, jako je-niusz natury, jako fatalność i ślepe prawo przyrodzenia, ukazuje się niekiedy człowieka wrogiem. Ale Bóg chrześciański i prawdziwy, ale święty osobistości mej grunt, — rzecz cale inna. Rzym, duchowieństwo ultramontalne, ludzkości wróg; na to łatwiejsza zgoda. Ale Bóg szatan! To za daleko, za wiele, za szatanio! Prudon stanowi dzisiaj ostatnie czystego socyalizmu fran-cuzkiego słowo, a ma zwolenników tłumy. Słyszałem w Paryżu dwu młodych bojarów rossyjskich, jak oddawali wysokiemu rozumowi jego głośny hołd. LXV. KOMMUNIZM KOŃCOWY. Babuwiści i Kabet. Baboeuf, o którym mówiło się już pod liczbą LXI. a od którego wybieża szereg francuzkich przespołeczniaczów, był kommunistą. Następcy zaś jego, od St. Simona do Prudona, są tylko socyaliści. Teraz ukazuje się znowu kommunizm, a koniec humanistycznego tego ruchu całego, zawraca do swego początku. 92 W roku 1834 rozbici i zbezwładnieni republikanie, przeświadczyli się na własnych klęskach, że, nie w polityce, lecz w socyalistyce szukać im trzeba nowych sił. Republikanizm sam rozpadł się był we dwa przeciwne sobie obozy: la Bour-geoisie et le Peuple, bogaci i hołysze. Proletaryat wystąpił jako nowy, najpotężniejszy, a socyalistyczny żywioł, na którym przyszły rewolucyjny ruch oprzeć się musi, a którego biedom i sromotom zaradzić się powinno. Uczuł to najżywiej stary pomocnik Baboeufa i wygnaniec Bounarotti. Widząc bardzo pomyślną godzinę, wydaje za granicą t. j. w Brukselli, męczeński żywot i zgon Baboeufa, a porywającym stylem i językiem wykłada kommunistyczną naukę jego. Nie dość! Przewozi sam dzieło to do Francyi i umie dać je w ręce więźniom republikanom, od Ludwika Filipa prześladowanym. Ci zapalają się kommunizmem Baboeufa; zawięzują wnet pomiędzy sobą spisek i wychodzą z więzienia jako sprzysiężeni, których nazwa Babuwiści. Sprzysiężeni poznają, że ani demokracya, ani nawet so-cyalizm sam, nie wystarcza do wyzwolenia ludzkości; — że jedyna tu nadzieja w kommunizmie. "Wydają wojnę pojęciom państwa i własności osobistej, a przyobiecują hołyszom majątek, najwyższą władzę i panowanie. W roku 1837 dziennik le Moniteur republicain pracuje już w tym celu. Później w roku 1839 popiera go dziennik l`home libre. Ten wykrzykuje: „Jestli to sprawiedliwa, ażeby ludzie pracowici i uczciwi żyli w nędzy jedynie dla tego, iż przemożni łotrowie tak osnuli ich sieciami swego prawodawstwa, politycznego i kościelnego, tudzież ugruntowanego na niem społeczeństwa, iż cały zarobek przepływa w ich ręce? O, nie! Żądamy więc strącić z wysokości przywilejowej wyzyskiwaczów naszych, tak szlachecką i duchowną, jak pieniężną arystokracyą, a przymusić ją w końcu do oddania łupów ludowi, które przywłaszczyła sobie. I złoto i władza jej powrócić mają do hołyszów. Wymagamy spólności dóbr, jak pojmował ją Baboeuf, choćbyśmy za nią zginąć mieli, jak on. Burzymy egoistyczne i feodalne społeczeństwa słupy, ażeby pozyskać dlań nowy, bez miary le 93 pszy, sprawiedliwy grunt." — Odznaczają się pracą w kierunku tym trzej mężowie: A.. Blanqui, Barbes i Marcin Bernard. — Tworzy się związek tajny pod imieniem la Societe des saisons, urządzony bardzo rozważnie. Ciało spiskowych składa się z tygodni, a każdy tydzień ma 6 robotników powszednich , zwanych Poniedziałek, Wtorek i t. d., a siódmego naczelnika Niedziele. Niedziele, a przez nie i tygodnie całe, składają się znowu w miesiące, a miesiące w pory roku, te zaś w rok, którego naczelnikiem agent revolutionaire. Tylko ten ajent zna wszystkich członków roku swojego. Członkowie zwyczajni widują na naznaczonem sobie miejscu li tydzień swój, zaczem okrom siebie tylko sześć osób. Urządzenie to zabezpiecza od zdrady. Lata składają się w wieki i związek rozszerzać się może bez granic. Sławny jest Związku tego katechizm, którego początek taki: „Co lud? Rzesza pracujących obywateli. Jak obchodzi się z ludem prawo? Jak z niewolnikiem i bydlęciem. Jaki los ubogiego pod panowaniem bogatych? Los moskiewskiego mużyka, którego Bojar sprzedaje; los kupionego w Ameryce Murzyna. Jaki jego żywot? Sama tkanina pracy, cierpienia i nędzy. Czy bogaci godni są litości? Nie, albowiem nie mieli nigdy litości dla biednych. Jaki naznacza się im koniec? Pod gilotyną. Co społeczeństwa grunt? Równość wszystkich i spólność dóbr. O co nam chodzi, czy o polityczną, lub o socyalistyczną rewolucyą? O socyalistyczną." I t. p. Katechizm ten zaprzysięgał każdy, a gdyby ktoś zdradzić miał, zginie pod sztyletami. Dnia 12. Maja 1839, związek robi powstanie w Paryżu i zdobywa Hotel de ville. Rzecz się atoli nie powiodła. Ułowiono, na galery skazano i wywieziono wielu. Związek udaje się do machin piekielnych i zamachów na życie króla. Dar-mes i Quenisset, to tylko wykonywacze poleceń jego, a los ich tak smutno bohaterski, jak n. p. w Niemczech los Sanda. Quenisset zeznał podczas inkwizycyi, że Babuzuiści i la Societe 94 des saisons, to jeden związek, że w związku tym są trzy, w miarę różnych przekonań utworzone, lecz do jednego celu godzące sekcye, zwane les Egalitaires, les Reformistes et les Communistes. Pomimo czujności policyi związek ten trwał ciągle, a był tak śmiały, że w roku 1841 prawie pod okiem króla wydawał dziennik l`Humanitaire, utrzymując go ze składek swych, a drukując tajemnie. Cabet, sam jeden z przespołeczniaczów francuzkich, jest człowiek wyższego nieco wykształcenia, ale za to zdolności dość niskiej. Ma on talent pisania zrozumiale dla ludu, ale mu braknie jeniuszu. Nic też nie stworzył, żadnej nie wypowiedział myśli nowej. Co daje, wszystko już znane. Atoli rozsądku, wyrozumienia i umiarkowania w nim wiele. Strzeże się przesady i śmieszności. Jednę zaś ma wielką zasługę. Jako Lamennais przeprowadzić chciał zręcznie socyalizm pod proporce katolicyzmu; tak Kabet usiłuje Babuwistom dzikim wytrącić z rąk zbójeckie sztylety i bomby fulminujące, a zgromadzić ich pod sztandar kommunizmu rozumnego, nie narzucającego się światu gwałtem, pozostawiającego mu wolną wolę, i nie żądającego wybieżać za granice zdobywającej umysły i serca teoryi. I to udało się mu wybornie. Już za restauracyjnych procesów z roku 1815 i 1816, wsławił się Kabet jako adwokat, broniący przed sądem wolności i sprawy ludowśj śmiało. Za to wybrano go na członka parlamentu w departamencie Cote d`Or. Działał tu jako republikanin i nie zaparł się przekonań swoich, chociaż naon-czas groziły mu niebezpieczeństwem. Czynny bardzo wziął udział w rewolucyi Lipcowej. Widząc, iż rzeczpospolita, jak tego żądał, nie zwyciężyła, udał się przeciw Ludwikowi Filipowi i nowemu porządkowi rzeczy we spiski. Stawiono go przed sądem assyzów. Oświadczył tu jawnie i głośno, że jest republikaninem. Sąd z braku dowodów sprzysiężenia, wypu 95 ścił go na wolność. — Kabet wydaje dziennik le Populaire, który, z powodu jego sprawy i odwagi przed sądem, najduje dobre przyjęcie, a odbyt szeroki. Spiskuje wciąż dalej. Spowodował powstanie paryskie z roku 1834, które upadło. Uchodzi do Anglii szczęśliwie. Na wygnaniu mając dość czasu, rozmyśla nad rzeczą swą głębiej. I tak pisze do jednego z przyjaciół: „Niedostateczna wcale, być demokratą i republikaninem. Czy rzeczpospolita dać może chleb i pracę biednym robotnikom ? Czy zapłaci im przy końcu miesiąca komorne i stół, a sprawi potrzebną odzież ? Czy odejmie im kłopoty, troski i nędzę? Czy przyniesie im dobry byt, spokój i szczęście? Niestety! Ona tego nie podoła. Mężowie czynu powinni więc sięgnąć głębiej i wyżej, ażeby zaradzić złemu. Wszechbiedy przyczyna, dzisiejsze na niesprawiedliwości zbudowane społeczeństwo. Zasadą jego nierówność. Potrzeba gmach ten rozwalić, a zbudować nowy, którego gruntem sprawiedliwośc i równość. Spólność pracy i zysku, jednakie wychowanie, własność ogólna, słowem kommunizm; oto filar nowego porządku rzeczy! Kabet wydaje na wygnaniu dzieło: Voyage en Jcarie. Ideał społeczeństwa swego zamienia tu francuzkim sposobem w reał, i opisuje wymarzony kraj, który nazywa Ikaryą,, jak gdyby ten już istniał i był gdzieś rzeczywiście. Widzi się tutaj Raj kommunistyczny. Spólność dóbr upewnia mieszkańcom dostatek i szczęście. Znika nierówność, a z nią pycha, zazdrość, oszustwo, pochlebstwo, podłość, wszystko złe. Ludzie żyją bez kłopotu i troski. Złodziei i urzędników, wojska i próżniaków, księży i faryzeuszów tu nie ma. Słowem, jest ta „Emil" Russa, lecz w innej i rozleglejszej sferze. — Od Ikaryi zowią zwolenników Kabeta kommunistami Ikaryj-skimi. — Przed wybuchem rewolucyi z dnia 12. Maja 1839 r. Kabet wraca tajemnie do Paryża, ale nie bierze żadnego udziału w powstańczym ruchu. To sprawiło, iż pozostać mógł we Francyi. Ikarya jego nalazła dobre przyjęcie. Przystąpili doń wszyscy umiarkowani Babuwiści, co żądali kommunizmu, ale 96 w skutek oświaty i nauki ludu, oraz ogólnego przekonania; czyli bez rewolucyi i gwałtu. Został więc naczelnikiem własnej szkoły. W roku 1841 wydaje na nowo dziennik swój le Populaire, który pomaleńku przyciąga wszystkich kommunistów do jego obozu. Głośne jest wyznanie wiary Kabeta, które tak się poczyna : „Nie wierzę temu, ażeby świat miał być ślepego przypadku utworem. Wierzę raczej, że jest pierwotna jego przyczyna, którę nazywam naturą. Wierzę, iż niepożyteczna, a nawet niebezpieczna, wdawać się w bliższe natury tej poznanie. To przechodzi siły ludzkiego rozumu, a wiedzie tylko do różności zdań i do religijnych kłótni. Nam zaś potrzeba przedewszystkiem zgody. Inaczej nie dostaniemy się do szczęścia. Wierzę atoli w nieskończoną mądrość tej natury; wierzę, iż ona wszechmocna, sprawiedliwa, łaskawa, opatrzna." — Już początek ten znamionuje mierność, Kabet wstydzi się mówić o Bogu, ażeby właśni uczniowie jego nie ogłosili go za człowieka zabobonu. Prawi więc o naturze, jako empiryk. Lecz zaraz oświadcza, iż poznanie natury tej przechodzi rozum ludzki i jest niepotrzebne, t. j. śpiewa piosenkę klechów i popada w zabobon bez miary większy od tego, którego chciał uniknąć. W prawdzie najprzedniejszej widzi zabobon, a w zabobonie istnym prawdę. Z długiej reszty wyznania wiary tego wynosi się tu jedynie kilka osobliwości. „Kabet wierzy, iż ten Bóg-natura przeznaczył ród ludzki do szczęścia na ziemi, a niedola społe-czeńska dziełem jest z jednej strony sobkostwa hytrego, a z drugiej zaś niewiadomości i barbarzyńskości pierwotnej. Człowiek żył długo w zwierzęcym stanie. Można więc było tak zeń pożytkować, jak pożytkuje się z wołu, lub owcy. Ale czas przecie, ażeby on się poczuł i dążył, nie do zbawienia po śmierci, jak prawili mu jego wyzyskiwacze, ale do przeznaczonego sobie na ziemi szczęścia. Natura jest matka nasza. My jej dzieci. Pomiędzy nami zatem równość i braterstwo są naturalne. Różnice między ludźmi, jako przeciwne naturze, to przyczyna wszech niedoli. Nie potrzeba przespołeczniać świata 97 gwałtem. Oświecić go tylko, a on przespołeczni się sam. Do szczęścia nawet nie godzi się zmuszać nikogo. Wolności ludzkiej potrzeba dać wolność." Ikaryjski kommunizm znosi własność osobistą, zaprowadza spólność dóbr i żywota, uznaje równość i braterstwo za zasady społeczeńskie, zaprowadza jednakie wychowanie i organizuje pracę. Nie burzy rodziny i małżeństwa, które także na łonie spólności dóbr istnieć mogą, ale i nie chce, ażeby one wyłączne miały, jak dzisiaj, panowanie. Można żyć i podług natury, gdy się to komu lepiej podobać będzie. Również mniejsza o religią! Niech sobie każdy wierzy, co i jako chce! W Ikaryi szczęśliwej rozstrzygną się same przez się rzeczy takie stanowczo. Dogmatyki i księży nie będzie. Rozum ogólny zgodzi się na deizm czysty, żadnej wierze szczególnej nie-przeciwny, ani też żadnej wiary osobistej nie znoszący. Demokracya jest zaiste potrzebna do wolności ludu, lecz ona nie daje mu jeszcze szczęścia. Jedynie we spólności dóbr szczęście. Że zaś od spólności dóbr, zwłaszcza na dobrowolnej, zaczem i powolnej drodze, nie tak rączo dojśdź można, przeto demokracya stanowi przedsień do świątnic kommuni-zmu i przygotowywa świat najwyborniej do rzetelnego, a przeznaczonego mu szczęścia." Długiego powodzenia doznawał Kabet. Czemu? Rzym potępił Lamainego, który mu chciał służyć. Ludwik Filip był roztropniejszy i widział w Ikaryi Kabetowej tarczę przeciwko królobójczym, zdradzieckim zamachom. Dano więc kommuni-stom tym, niespiskującym, pokój i swobodę. Ale pod Napo-leońskiemi rządami Kabet nie mógł utrzymać się we Francyi. Udał się więc do Ameryki i tam ugruntował Ikaryą. Lecz doznał ciężkich zawodów. Przekonał się, że bez żandarmów i wojska, bez zewnętrznego przymusu, nawet córka złotych śnień jego, luba Ikarya, obstać się nie mogła. „Nie trzeba przymuszać ludzi do przespołeczniania świata". To najważniejszy z nauki Kabeta nabytek. Lecz można było zawsze z góry wiedzieć, że socyalistyka, uprawiająca Panteon tom II.  7 98 przyszłość i ostateczne ludzkości cele, jaśnieć ma tylko i zawsze jako niebiański ideał. LXVI. Zamknięcie rzeczy o przespołeczniaczach francuzkich. Na Prudonie socyalizm, a na Kadecie kommunizm zakończa się dzisiaj francuzki. Co wyczyni się zaś na polach tych jutro i po jutrze, czas okaże. Byłyby tu jeszcze imiona i rzeczy warte przytoczenia. Ale dość! Dało się czytelnikowi polskiemu ogólne i jasne o przedmiocie wyobrażenie. To dostateczna. Niechaj nikt nie waży lekko socyalistycznych i kommu-nistycznych tych usiłowań francuzkichl Oto zadanie dla niniejszego ustępu I Rozwiązuje się je tu rączo i tylko muskając rzecz! Czytając powyższe sprawozdania, uśmiechałeś się często. Miałeś słuszność. Nie sądź atoli, że płochy i żywy Francuz, stanami dzisiejszego społeczeństwa znudzony, marzy tu sobie dla rozrywki i zabicia czasu! O nie, nie! On za praktyczny, za zbyt empiryczny, ażeby bez przyczyny rzeczywistej, głębokiej i ważnej, tworzyć miał sobie czcze ideologie. Niestety, śnienia te jego sprawdzić się mogą! On widzi jasno zbliżający się olbrzymiemi krokami kataklityzm społeczeński, i usiłuje go oddalić, dopóki to jeszcze podobna. Jest tu grunt rzeczy bardzo realny i poważny. Pojrzyj, by też przelotnie, na dzisiejsze stany Europy! Uczujesz wnet, że stoisz na wulkanie i że pod stopami twemi grają ognie i ukropy, li sztucznie powstrzymywane od gwałtownego wybuchu, który prędzej, lub później, zagrzmi w archanielskie trąby, zapowiadające koniec świata! Wszystko to godzi do rozwiązania starego, a tem samem i do zawiązania nowego porządku, a to pod sternictwem ludzi niedokształco-nych, półdzikich, namiętnych, nienawiścią wrzących; wszystko 99 tu grozi niebezpieczeństwem strasznem. Stary gmach społe-czeński runie i runąć musi w moc konieczności samej, która zębami żarłocznych robaków toczy już jego zręby; runie i runąć musi, chociażby Baboeuf, Blanqui i Marcin Bernard nie przyłożyli doń rozwalniczego młota. Naonczas teorye francu-zkie ukażą się arcydobroczynne, może i zbawienne. Jest w nich zapas pomysłów, gotowy do użycia. W chwili ciężkiej wybierze świat z nich, co uzna za najstosowniejszego, a co stanowić będzie jego ocalenie. Wołasz: „Jakież to grozi nam niebezpieczeństwo?" Ach, ślepy jedynie go nie widzi! Usunie się tutaj bielmo z twych oczu i pokaże ci się Marzannę. Ludzkość na całej kuli ziemskiej, jak poświadcza to pierwsza lepsza statystyka, pomnaża się prawie w stosunku jeometrycznym i z siłą przyspieszoną, a pospołu z nią rośnie jeszcze skorzej, ze strony jednej zbytek, z drugiej nędza. A tak dla majętnego, jak dla biedującego, biczem piekielnym jest olbrzymiejąca codzień bardziej drożyzna. I trudno, niezmiernie trudno, pomimo pracy i pilności nadludzkiej, ubogim, których są coraz ogromniejsze wojska całe, wyżyć jako tako i uczciwie! W Chinach przeludnienie i przecenienie rzeczy już tak wielkie, że prawo, przeciw duchowi Konfucyusza, dozwolić musiało rzucać do wody w pierwszych dniach dziesięciu nowo narodzone dzieci, skoro rodzice dać im pożywienia nie podołają. Topią tam, o zgrozo, niepotrzebne dziatki, jak u nas topi się szczenięta i kocięta! W Europie nie przyszło jeszcze do takich praw, lecz zapada się zwolna w podobne stany. Ztąd dla przeludnienia francuzkiego potrzeba było zdobycia Algieru, a dla Anglii wysp mnogich; ztąd wywędro-wania ludności niemieckich do Ameryki i Polinezyi. Paliatywy te pomagają dziś, ale nie wystarczą na jutro, albowiem wzmaga się złe i będzie od nich mocniejsze. Jeszcze przed 20, nawet przed 15 laty żyć można było o miernych funduszach po ludzku. Dziś z temi samemi dochodami jest się nędzarzem i przyjąć się musi los bydlęcia. Chleb, mięso, masło, drzewo, wszystkie rzeczy zdrożały po 7* 100 dwójnie, potrójnie, stosownie do dalszych, lub bliższych od kolei żelaznej miejsc. Odzież, acz podła i nietrwała, którą co pół roku odnawiać trzeba, kosztuje trzy razy tyle, co niegdyś porządna i prawie nieskazitelna. Mieszkania opłaca się tysiącami franków, a izdebka niska i mała na piątem piętrze kosztuje tyle, co niedawno temu wynajęcie kamienicy całej. Dla biednych robotników możebna jest zaledwie wilcza dziura do spania, gdzie w podziemiach, lub na poddaszu, a i ta kosztuje ich srodze. Już ludzie nie rzną bydła i trzody, ani nie pieką chleba po domach, jak dawniej. Taniej dostanie mięsa u rzeźnika, a bułek u piekarza. Nie ma wreszcie do takich rzeczy miejsca w ciasnej komórce, będącej mieszkaniem. W Paryżu i po innych miastach wielkich, nikt już nie gotuje jadła i nie pierze w domu. Taniej wynosi z całą rodziną swoją stołować się w garkuchni i oddawać bieliznę praczkom. Mieć własną kuchnią i pralnią, własny skład drzewa, własną spiżarnią, piwnicę i górę, na to trzeba być albo księciem, albo bankierem. Nie trzyma się zapasów bielizny i sukni, bo w maluczkich a drogich pokoikach nie ma na nie miejsca. Jedyną szafą tu łóżko w dzień, a krzesło w nocy, na które kładzie się rzeczy. Tak jest w Paryżu. A co dzisiaj tu, to, jak pokazuje doświadczenie, za lat dziesięć, dwanaście, wszędy! Dawne, tak dobroczynne gospodarstwa i oszczędności domowe już się rozwiązały, lub rozwiązują i z mody wychodzą, albowiem są niemożebne i zbytkowe. Rozwiązuje się także rodzina coraz widomiej. Ludzie bezżenni utrzymać się mogą snadniej, a rodzina znosić musi straszliwe społeczeńskie ciężary bardzo różnego rodzaju. Tysiące mężczyzn żyją bezżen-nie, bo nie byli nigdy, i nie są w stanie utrzymania żony pospołu z dziećmi. Za to znów tysiące kobiet nie dostają mężów i są smutnego losu ofiarami. Tylko bogaty żenić się może, tylko bogata spodziewa się męża. Ubogim pozostaje li droga prostytucyi, lub socyalistyczna miłość. Małżeństwo dziś, to coś dla uprzywilejowanych od losu i szczęśliwych ! Ludzie przymuszeni są do bezżenności, a przecież świat się pomnaża tak przeraźliwie. Nawet bogatsi wolą mi 101 łośnicę od żony, bo pierwsza wygodniejsza i mniej kosztowna od drugiej. W operze włoskiej po lożach pierwszego piętra widuję same niemal miłośnice strojne. I oto ma się już dzisiaj rnałżonków, płodzicieli i kochanków, jak w Furyeryzmie. Biada urzędnikom dzisiaj! Drożyzna, a z nią wydatek rośnie. Tymczasem zaś rządy, długami ogromnemi przeciążone, a od sejmów do oszczędności parte, umniejszają im dawniejszy szczupły żołd. Biada profesorom, uczonym i ludziom pióra, wszystkim, co pracują głową! Szkoła i umiejętnia kosztowały ich wiele. Ukończyłeś je; zdałeś examina rządowe i uniwersyteckie celująco; jesteś magistrem, doktorem, i oto musisz przez lat dziesięć być bezpłatnym w jakiej kancelaryi pisarkiem, lub nosić za adwokatem akta! Upłynął czas ap-plikacyi i wyczekiwania, podczas którego zjadłeś rodzicom resztę majątku. I nareszcie dają ci urząd, który przynosi 600 franków, rocznie! Czy nie porwie cię rozpacz, zwłaszcza, gdy widzisz, że brat, lub młody przyjaciel twój, co wziął się do kupiectwa, a poszedł w służbę do fabrykanta, jest już bogatym człowiekiem? A przecież ty należysz jeszcze do błogosławionych i wybranych, boś przeszedł przez examin rządowy. A to trudniej, niż w piekle przejść przez ucho od igły! Eząd, nie mając miejsc urzędniczych do osadzenia, z 30 młodych kandydatów, co się zgłosili do examinu, przepuszcza zaledwie 10, lub 12. Reszta przepada i uchodzi przez całe życie za nieuków. Piszesz dzieło ważne, trudne, do Panteonu tego podobne. To nie romans, nie artykuł dziennikarski z Paryża, nie pokupny towar księgarski! Więc sama kawa na śniadania, którą podczas wieloletniej pracy około dzieła wypiłeś, kosztuje cię kilkakroć więcej, niźli to, co owoc nauki i pilności twej ci przynosi. Każdy zapłaci za frak, za but, za obiad. Ztąd krawiec, szewc i kucharz jeżdżą powozem, a jeniusz, któremu później stawiać będą pomniki, żyje o chlebie i wodzie w man-sardzie. Wydałeś dzieło, otrzymałeś za trzy tomy filozofii talarów trzysta! O jakżeś szczęśliwy! Należysz do wybranych! Kto czyta książki filozoficzne? Więc i nikt ich drukować nie chce. Takie rękopisma idą pod placki. Co innego powieść da 102 dziennikarskiego wycinku! Same rządy przestrzegają rodziców i młodzież, ażeby dano pokój naukom głębszym, które nie podołają wszystkim swym zwolennikom zapewnić kawałka chleba. Proszę więc, czy nie idzie się w moc konieczności społeczeńskich, rączo ku barbarzyństwu i zezwierzęceniu so-cyalistycznemu ? Czemu dziś grasują tak powszechnie nieznane dawniej cierpienia i konania nerwowe? Popadają w nie utrapieni ludzie z wielkich duchowych wysileń. Do wszystkiego ma się spółzawodników tłumy. Tylko najzdolniejszy, najbieglejszy, najpracowitszy, a przytem najszczęśliwszy, zdoła postawić się jako tako. Reszta marnieje i przepada. Nawet kobiety blade i chorowite. I czy podobna inaczej ? Córka mieszczucha i rzemieślnika ma takie wykształcenie, jak niegdyś księżniczka, bo i ze strony tej świeci się zbytek. Ileż więc uczyć się musi dziś hrabianka, ażeby, nie jedynie urodzeniem, lecz duchem wyższa być mogła od szewcówny lub krawcówny! Nie same konwulsye nerwowe dręczą dzisiejsze człowieczeństwo. O, gorsze bez miary, iście piekielne są jego cierpienia! Ileż to widzi się dzisiaj moralnych upadków li z nędzy! Masz żonę i dzieci. Chorujesz od pracy zbytecznej, a utrzymać się z rodziną twą nie podołasz. Wsławiłeś się zdolnością i talentem. Nic nie pomoże! Chwała przynosi prześladowanie, lecz nie daje złoia. Przybliża się wreszcie do ciebie szatan, jak w niedokończonym poemacie Zygmunta Krasińskiego, szatan zręczny, okropny, niebezpieczny z obozu czarnych. Pokazuje ci stół, bogato zastawny potrawami i winem śród książęcego pałacu. I woła: „Wszystko to dla ciebie, jeżeli przysiężesz mi wiarę i pójdziesz w mą służbę". Odpowiadasz: „Wczoraj umarł mi ojciec z głodu, dziś umarło najstarsze dziecko. Jam także bliski zgonu z resztą rodziny. — Daj przódy jeść, potem dopiero mów o przysiędze!" A on ci na to: „Nie chcesz przysiądz, więc umieraj z całem twem plemieniem!" I spada opona na stół, na pałac tak wdzięczny! Tu nędza i śmierć, tam podłość i dostatek! Trzęśba ziemi w mocnym twym mózgu. Nie wiesz, co robisz, bo rozpacz tobą 103 kieruje. Przysięgasz! A anioł pański zasłania skrzydłami kru-cyfiks, aby przynajmniej świętość, która staje się tutaj szatana narzędziem, nie została splugawiona. Przepadła twa chwała, przepadła twa dusza na wieki. Tyś potępieniec! Oddałeś się piekłu! Masz co jeść i co pić, masz złoto. Ale umierasz rychło z wstydu przed samym sobą! A biedne kobiety! Już dzisiaj w Paryżu nie ma kucharek i pokojówek, a Consierge zamiata i ściele łóżka po mieszkaniach. W obec krawców żeńskich nie wyżyje szwaczka. Są jeszcze praczki. Ale myślą już o tem możni przedsiębiorcy, ażeby założyć wielką pralnią na Sekwanie z machinami sztucznemi. I praczki więc chleb utracą. Płeć żeńska jest bez zarobku. Cóż robić ma z rozpaczy i biedy? Zaraz to poznasz! Wracasz oto przed dziesiątą w nocy do domu. Przyczepia ci się do ramienia prześliczna dziewczyna w jedwabiach i brabanckich koronkach, jak jedna z cesarskiego pałacu. Zgorszony, czynisz jej uwagę, jak może być tak bezwstydna? Westchnęła ciężko i przebąkuje: „Ach, Panie! matka moja stara i chora, ja także, przez cały dzień nie miałyśmy nic w ustach. Głód mnie tak złamał i zniżył". Łzy puszczają ci się z oczu. I otrzymujesz lekcyą, nie wiem, chrześciańską. lub też piekielną, zgoła dla nierządu i plugactwa moralnego w ziemskim aniele mieć wyrozumiałość i pobłażanie. Czyli to nie okropności? Coraz droższe wszystko, a coraz trudniej o kawałek chleba. Już nam niepodobna prawie żyć w tym nędznym świecie. — O, biedne dzieci, biedne wnuki nasze! Co stanie się z wami! Tylko chłop, który przedaje zboże i wino swe coraz drożej, czuje się w błogosławionych czasach. Tylko rzemieślnik i kupiec śmieje się z drożyzny. Jeżeli wszystko drożeje, on przedaje urób, lub towar swój także drożej. Dla niego nie ma biedy. Co większa! On robi majątki. Niegdyś dzieło doskonałe, było majstra czcią i chwałą. Dziś urabia się wszystko tak nędznie i licho, ażeby jutro już musiano kupować rzeczy nowe. Nie doskonałe dzieło, ale rączo zebrane bogactwo, to dziś dowód wybornego majstra! Tylko chłop, rzemieślnik i kupiec dzisiaj pan. Tylko niskie, podrzędne zatru 104 dnienia wiodą do chleba i dostatku. Nie są li to gońce onych socyalistycznych marzeń, podług których wypędzi się ze społeczeństwa nauki i sztuki piękne, jako niepotrzebne, zbytkowe i pasożytne, a odda się hołd li cielesnej pracy dwunożnego wołu, lub konia,— podług których dzisiejszy proletaryat naj-pierwszym ma być stanem i sporządzać najwyższą władzę? Już dziś żona ustępuje tak często miejsca miłośnicy. Jutro będzie tylko miłośnica. Już dzisiaj odziera ze skóry jeden drugiego. Jutro albo zajedzą się ludzie nawzajem, albo też mieć będą dobra spólne. A francuzki socyalizm i kom-munizm zatryumfować może, pomimo wszech swoich śnień i wszech oporu ze strony ludzi zacniejszych, a to w moc konieczności i niecofnionych następstw, wynikających z pochodu i kierunku spraw społecznych naszego nieszczęśliwego padołu płaczu. Niegdyś feodalni rycerze rozbijali publicznie po gościncach, łupili wozy z bogactwa, a wtrącali ich właścicieli w podziemia swych zamków na głodową śmierć Ugolina. Dzisiaj bankiery milionowe rozbijają publicznie po giełdach majątki drobniejsze; łupią tych kupiecką sztuką, którzy im zaufali i w ręce ich pieniądze złożyli, przyprawiają o Ugolinowy zgon tyle rodzin pracowitych i zacnych. Ileż jest bankructw pozornych, w których uwalnia się od długów, a chowa się do kieszeni nabyte prawnie pieniądze cudze! To są tylko gońce bankructwa ogólnego państw, długami po uszy obciążonych, a na zapłacenie czynszu od pożyczek nowe pożyczki czynić muszących. Istnieją, stoją jeszcze te olbrzymie kramarze, bo mają polityczną moc. Lecz padną pod brzemieniem finansów. Z bankructwem państw połowa dzisiejszych kapitalistów przywiedziona będzie do żebraczego kija. Dotąd tylko półgłówki stają na czele hołyszów, prawiąc m o równości i spólności dóbr, tylko drukarczyki i wiły! Ale iukształceni wysoko, jeniuszem i talentami silni, a przecież utrzymać się nie zdolni ludzie, zniewoleni być mogą do połączenia się z proletaryatem. Był już Caesar et plebs! Będzie może nie długo Plato et plebs! Przyjdzie chwila, gdzie w ca 105 łej Europie zagrają hajdamackie noże. Zakipią mordy straszliwe i tak szerokie, — aż przestanie być na ziemi ciasno i duszno. Miecz Damoklesa wisi nad głową społeczeństwa naszego, a zagląda mu w oczy straszliwa Meduza. Popatrzywszy na nie nieco, czuje się w kościach przerażenie. O, nie żartuj sobie z przespołeczniaczów francuzkich! Niestety! Oni czasu naszego prorocy! b) FILANTROPIA GERMAŃSKA. SOCYALISTYKI ROZDZIAŁ DRUGI. LXVII. Owen i Chartyści w Anglii. — Weitling i kommunisty czne zakłady ukształcenia dfa rzemieślnśczków w Szwaj caryi, lub filantropia empiryczna. Filantropia germańska, której także celem polepszenie • społeczeńskich stanów i ludzkości szczęście, znaczy to samo, co socyalizm i kommunizm francuzki. Zamienia się tutaj li nazwa, nie rzecz. Lecz zmiana nazwy zostaje usprawiedliwiona, ponieważ rzecz pojmowana jest w innym nieco i bardziej spekulacyjnym duchu. Socyalistyka francuzka, biorąc rzecz ryczałtem, ma się tak do socyalistyki niemieckiej, jak realizm do idealizmu. Po stronie jednej tu szczęścia ludzkości fizyka, po drugiej zaś metafizyka. W ustępie tym atoli nie mówi się jeszcze o Niemczech samych, ale dopiero o Anglii i Szwajcaryi, gdzie realizm górą. Filantropii germańskiej początek ten, stanowiący jeszcze socyalistykę empiryczną, nie różni się przeto wiele od socyalizmu i kommunizmu. * * * 106 Robert Owen gra w Anglii nie mniejszą rolę od St. Simona, lub Furyera we Francyi. Urodził się w roku 1771 w Newtonie w Montgomeryshyre, a był początkowo kupczykiem. Ożenił się z córką bogatego rękodzielnika, lub tak zwanego manufakturysty, Dalego w Manchestrze, a zarządzał rękodzielnią jego New-Lanark w Szkocyi, położoną przy romantycznym brzegu Klidu, tak po mistrzowsku, że wioska ta stała się cudem Wielkiej Brytanii i celem pielgrzymek wędrowców. Założył w niej bardzo ciekawą filantropiczną szkołę, przypominającą znaną z pedagogii niemieckiej podobnąż szkołę Bazedowa, przeznaczoną jednakże nie dla paniczów, ale dla dzieci robotników fabrycznych, którą utrzymywał swym kosztem, a do której żadnemu księdzu nie dozwolił przystępu. Widzi się już tutaj charakter germańskiego ducha. On poczyna przespołecznienie świata od szkoły. Owen oddał się później filantropii całkowicie i wyłącznie, zamierzając ulepszyć los biednych warstw ludowych, które poznał bliżej i ukochał w swśj rękodzielni. Ogłosił w tym celu pism wiele. Dwa są najznakomitsze: „New views of society, or essays upon the formation of human character" w roku 1812, tudzież „Outline of the national System". Ukazuje się on w pismach tych fatalistą, zagorzałym, jak gdyby był wyznawcą Koranu. Jego nauki treść taka: „Wolna wola pojedyńczego człowieka, lub osobista wolność nasza, jest największe i najszkodliwsze na ziemi złudzenie. Jako istota cielesna, poddany zostałeś prawom konieczności, panującym w przyrodzeniu. Rozum nakazuje ci ślepe prawom tym posłuszeństwo, albowiem, skoro je zgwałcisz, spotka cię rychło straszliwa kara: kalectwo, choroba lub śmierć. Jako istota duchowa, korzysz się przed prawami loiki, które są także koniecznością. Rozum nakazuje ci również ślepe prawom tym posłuszeństwo. Jeżeli poczynasz sobie ciągle nieloicznie, szkodować będziesz, a świat uzna cię za szalonego, lub głupca. Jako nareszcie istota moralna, jesteś parobkiem praw wewnętrznego twego usposobienia, które otrzymałeś z nieznanej ci ręki w chwilce powstawania, a które nie zależy wcale od cie 107 bie, które więc sprawuje władnącą w tobie, najfatalniejszą ze wszystkich konieczność. Czując się np. powołan na żołnierza, nie będziesz księdzem, choćby cię i wyświęcono nań gwałtem. Gdy masz uzdolnienie i niepohamowany pociąg do muzyki, do nauki, do rzemiosła itp., idziesz za głosem demona w tobie i oddajesz się temu, do czego cię on pędzi. Demon ten tutaj, a nie wolna twa wola panuje. On woli twej mistrz, ty jego pachołek. Rozum nakazuje ci także, ażebyś był tajemniczemu powołaniu, które odkrywasz w sobie, posłuszny. Inaczej odpadniesz od samego siebie, rozdwoisz się z sobą, zostaniesz partaczem i będziesz nieszczęśliwy. Możesz się zabić, gdy zechcesz. Prawda! Ale i w takowym razie wola twa nie jest wolna. Kieruje nią to cielesna lub duchowa choroba, to namiętność jaka, to bieda i nędza, zaczem zawsze demon jakiś, który cię opętał, coś obcego względem ciebie. Co myślisz i czujesz, co mówisz i działasz, to musisz. Słowem, tyś niewolnik. Niewolnictwo osobiste prawda prawd. Ono natura nasza. Ludzkość sobolubieżna i płocha, nie uznaje smutnej tej rzeczywistości, a błędnemi, choć uświęconemi naukami obała-mucona, wierzy w wolną wolę. I to główna wszech biedy i nędzy na ziemi przyczyna. Czemu? Z wolną wolą występuje natychmiast różnica pomiędzy dobrem i złem, a z różnicą tą nagroda i kara, bogactwo i ubóstwo, nierówność majątku i stanu, słowem społeczeński stan sztuczny, na kłamstwie oparty. Potrzeba raz przecie wrócić do ludzkiej natury, i upewnić jej panowanie. Nie ma złego wcale. Złe, chimera światu szkodliwa. Człowiek nie jest odpowiedzialny za myśli uczucia i uczynki swoje. On postępuje, jak musi, a co musi, to dlań najlepszego, to dobre. Złodziej, zbrodniarz, przestępca, to pojęcia, urobione od ducha obłąkanego. Jako w Me-mnonach, lub Koboldach, tak i w pojęciach tych nie ma prawdy. Cóż ztąd? Potrzeba uznać, że istotą ludzką niewola i nieodpowiedzialność za nią, a oprzeć na nich społeczeństwo nowe. W społeczeństwie tem zniknie wszech nagroda i kara, jako rzeczy bez sensu. Dozwoli się każdemu wierzyć, myśleć, 108 czuć i działać, jak musi, t. j. w miarę konieczności, sprawującej wewnętrzną jego iściznę. Usunie się własność osobistą. Ona była powodem, iż jeden drugiego oszukiwał, okradał, łupił i zabijał, idąc za natury swej rozkazem. Gdy zniweczy się powód, ustanie i następstwo. Zbrodni i złego na ziemi nie będzie. Rozwiąże się również rodzinę, która staje się przyczyną nierówności majątków i stanów. Miasto dóbr osobistych, zaprowadzi się własność ogólną i wszystkim spólną, a miasto rodzin gminy, od 2 do 3 tysięcy osób złożone, na warstwy starsze i młodsze rozdzielone, stosownie do wieku pracujące i żyjące z sobą razem. W takowych gminach, na filantropii bezwzględnej opartych, każdy będzie mógł iść za wewnętrznym swym trybem, nie szkodząc nikomu i nie mogąc się dopuścić występku. Gdy przepadnie wszech przyczyna złego, wyjawi się samo dobre w całej bogatej swej rozliczno-ści, bo natura ludzka jest towarzyska i zacna, a stoi na miłości bliźniego, która stanowi jej oddech, potrzebę i niebo". Owen nie znosi ani Boga, ani chrześciaństwa. On tylko sprowadza wszystko do konieczności. Modlić się każe swym gminom, sam nawet wydał dla nich pobożne kantyczki. Zdaje się, że filantrop ten czytał fatalistyczne pisma Priestleya i zgubił w nich głowę. Ex ungue cognoscitur leo, aut mus. Już krótki nasz wyciąg z pism jego, sam przez się daje miernej i niefilozoficznej", nieukształconej głowie świadectwo. Człowiek ten uczynił więcej dobrego praktycznie, niż teoretycznie i pismami swemi. Szukając najstosowniejszego dla idei swej miejsca, udał się do Ameryki i założył tam pierwszą gminę filantropiczną, którą nazwał New-Harmony. Na wzór jej utworzyło się w Stanach Zjednoczonych później wiele gmin podobnych. Owen wraca do Europy. Gruntuje w Anglii Bazar dla biednych i pracy nie mających rzemieślników, • który daje im zapomogę, a później przedaje ich uroby, usiłując tak rzecz prowadzić, ażeby każdy pracownik nalazł byt dobry. Bazar ten miał Marcinkowski nasz na myśli, zakładając bazar swój w Poznaniu. Zakład ten Owenowy musiał być w roku 1832 109 zamknięty, z powodu złego gospodarowania, które sig doń zakradło; dał atoli początek wszystkim późniejszym związkom rzemieślniczym. Na myśl założenia związków rzemieślniczych wpadł także Owen i ugruntował ich mnóstwo w Anglii przy pomocy gorliwych swych uczniów. Przy końcu życia odprawia on podróże po europejskim lądzie stałym. W roku 1837 widzi go się w Paryżu, gdzie wykłada naukę swą w publicznych prelek-cyach. Benbow, szewczyk młody, a najmilejszy. uczeń Owena, wchodząc w myśl mistrza, gruntuje w Birminghamie związek robotników, pod nazwą: Union of the working classes. Celem związku ulepszenie losu robotników po fabrykach i warsztatach, a środkiem do celu zniewolenie parlamentu, za pomocą mee-tyngów i petycyi, t. j. wielkich zgromadzeń, uchwał i prośb ludowych, do zmiany krajowego prawodawstwa na korzyść rzesz pracujących. Związek począł działanie swe od domagania się reformy praw wyborczych. — Ze szkoły Benbowa wyszli wszyscy późniejsi naczelnicy Chartystów i agitatorowie. Francis Burdet, Duncombe i inni Oweniści zakładają unią robotników i stanu średniego, w celu pozyskania bilu reformy. Po krótkiej, lecz silnej i skutecznej agitacyi otrzymano bil pożądany. Więc unia, dopiąwszy celu, rozwiązała się sama. W roku 1835 Oweniści tworzą w Londynie Radical-Association dla stanu średniego, a w roku 1836 Working mens association dla robotników. Dwa te związki jednoczą się z sobą w roku 1838 i dają początek Chartystom. Lovett stolarz, a później kawiarnik, jest Chartystów ojcem. On pierwszy ułożył 6 artykułów głównych, wejść mających do przyszłej karty praw ludowych, a przez uroczyste poselstwo wręczył je w jednej kawiarni londyńskiej O'Connel-lowi, Humemu, Warburtowi i innym wielkim agitatorom. Dnia 6. Sierpnia 1838 roku odbył się olbrzymi meeting robotników w Birminghamie pod laską Lovetta. Postanowiono petycyą do parlamentu o kartę ludową, która zamyka teraz 110 już w sobie aż 39 artykułów. Parlament odrzuca petycyą. Lovett zostaje uwięzion. Burzą się robotnicy. Tworzy się wreszcie tajne Commitee of są/ety, w którem po nocach pracują sprzysiężeni. Dnia 4. Listopada 1639, pod wodzą Frosta, Williamsa i Johnsa, wybucha powstanie w południowej Wa-lezyi. Miasto Newport wzięte szturmem od 8 tysięcy zbrojnych Chartystów. Rząd zwycięża, a sprzysiężonych rozpędza, więzi i wywozi. W roku 1841, zawiązuje się nowy związek Chartystów i podaje parlamentowi petycyą z 13 milionami podpisów. Parlament odrzuca znowu tę petycyę. To wywołuje powstanie robotników z roku 1842 w północnej Anglii. GConor, jego naczelnik, zostaje pobity i uwięziony. Ale chartyzm rozszerza się rączo po wszystkich trzech wyspach Wielkiej Brytanii, tworzy mnogie związki robotników, modli się podług kanty-czków Owena, a trapi parlament meetyngami i ich uchwałami, domagającemi się, nietylko karty ludowej, ale zniesienia cła od obcego zboża, taniego chleba i mięsa, it.p. Zgoła kobiety przystępują do chartystycznego ruchu. Jakoż w roku 1842 odprawia się żeński meetyng, tknący się emancypacyi niewiast, na którym wsławia się wymową Mis-Walker. Tegoż roku Chartyści wyprawują wielkie procesye z chorągwiami, na których takie np. napisy: „Karta ludowa.'' — „Lud najwyższa władza" — „Powszechne głosowanie." — „Tani chleb." — „Mniej księży, a więcej wieprzy." — „Podwyższenie ptacy robotnikom." Lecz dosyć! Nie opisuje się tu dłużej czynności i losu Chartystów, albowiem działanie ich nie wybieżało nigdy za granice Wielkiej Brytanii i było bez żadnego wpływu na Europę. Każdy tu widzi, że to socyalizm i kommunizm, który tem się różni od francuzkiego, że przelewa się niemal całkowicie w ekonomią narodową; — że oczekuje wszystkiego z chwalebną ufnością od parlamentu i rządu, a wdaje się w sprzysiężenia i powstańcze ruchy dopiero wtedy, gdy zawodzi go władza legalna. Różnica ta daje piękne duszy i wolności angielskiej świadectwo, a naszym lądowym mocarzom 111 naukę, że im więcej gdzie swobody, tem wyrozumialszy i szlachetniejszy tam lud.          Weitling, Niemiec, rodem z Magdeburga, krawczyk, który, będąc czeladnikiem, przez kilka lat pracował w Paryżu, gdzie zapoznał się z teoryami socyalistycznemi, stał się jednym z wielkich mesyaszów kommunizmu w Szwajcaryi. Widzi się tu znowu człowieka bez wyższego wykształcenia na czele tak ważnego ludzkości postępowej ruchu. Ciągłe przyszłości lep?zej bohaterem jakiś rzemieślniczek! Czyli to nie ironia, nie satyra, nie przymówka dziejowa dla naszych geniuszów i mężów umiejętności? Poświęcają się oni li szkole. Świat i żywot zaś człowieczeuski tymczasem ma potrzeby swoje za szkołą, a nie najdując wyobrażników swych w gronie ludzi wyższego rzędu, robi apostołami swymi niżalów i zlewa na nich wielkość, ważniejszą bez miary od chwały umiejętności mistrzów. Bo i cóż zaważy np. Hegel, przy całej swej potędze spekulacyi, obok Furyera, Owena, Weitlinga, za którym stoją krocie łudzi, gotowych do czynu i idących z ochotą zgoła na śmierć, a który, mniejsza tu o to, czy dobrze, lub źle, kieruje najświętszą ludzkości sprawą? Nie jestli to dowód, że my uczeni uprawiamy li słowo martwe; że mądrość nasza istne caput mortuum;' że jesteśmy umarli? Czy długo to jeszcze tak będzie ? Krawczyk nasz oswoił się w Paryżu, jako się już rzekło, z nauką socyalizmu i kommunizmu. Przylgnął do niej, ale zapragnął ukształtować ją podług potrzeb duszy swej niemieckiej i w celu służenia nią wielkiej swej ojczyźnie. Widząc, że w Niemczech samych niepodobna mu otworzyć dla siebie areny, udaje się do swobodnej Szwajcaryi. Pracuje w dzień igiełką, a w nocy piórem. I wydaje dzieło: „Garantien der Harmonie und der Freiheit" które, chociaż on tylko maluczki krawczyka duch, upewnia mu imię rozgłośne. — Oto wyjątki z dzieła tego, dać mogące wyobrażenie o rzeczy: 112 „Polityczna reforma, ani nawet polityczna rewolucya, nie wiedzie wcale do celu. Szczęście ludzkości zależy od ekonomicznej równości praw. Własność osobista, wszędy dziś panująca; to niesprawiedliwość, krzycząca do niebios o pomstę za tysiącoletnie krzywdy. Ona powód biedy i nędzy milionów ludzi. Prawda to jasna, jak słońce. Otwórzcie więc kryminały i więzienia, a uścisnąwszy po bratersku przestępców, przemówcie tak do nich: „Świat nie znał tego, że osobista własność, matka wszech zbrodni. Wyście pierwsi to poznali, i dla tegoście się na nią targnęli. Wyświeciła się rzecz wreszcie. Własność osobista ustaje raz na zawsze. Wy nie jesteście już w oczach świata złoczyńcami. Rozwalmy wraz i pospołu mury więzienia i żyjmy odtąd, jak bracia! Powód, który nas rozdwoił, nie ma już wartości. — Nie sama własność osobista, ale i pieniądz, godny jej piekielny syn, przyczyna nieszczęść ludzkości. On także sprawca nierówności społecznej, a utwierdzający i utrzymujący ją mocarz. — Rozpatrzcie się bliżej po więzieniach i galarach, po kryminałach i sądach, a przekonacie się, że gdyby nie było własności osobistej i pieniędzy, nie miałoby się zbrodniarzy. — Ojczyzna i naród, to również piekielna pojęć para, nie lepsza wcale od własności i pieniędzy. Od nich głupie międzynarodowe uprzedzenia, nienawiści i wojny. One tchną samolubstwo w nas, a pogardę dla drugich i zamieniają nas w Chińczyków. One każą nam wierzyć, żeśmy lud uprzywilejowany, od Boga wybrany, a że inne ludy są barbarzyńcami. One rozbijają wielką ludzkości rodzinę jednę w mnogie obozy, które, bojując z sobą, pogrążają w niedoli całe kraje. One burzą równość, a utwierdzają panowanie jednych i jarzmo drugich. Patryotyzm, to już staroświeckie pojęcie. Precz ojczyzny i narody! Wystarczy na człowieczeństwie ! Jak dogmatyka religijne, tak miłość ojczyzny polityczne ludzkości nieszczęście. Jednaka w nich ciasność ducha, jednakie dzieciństwo! Dyplomaci i filistry nazwą mnie z szyderstwem obywatelem ludzkościowym. Jam pyszny na tytuł ten, albowiem on upewnia mi i nauce mojej przyszłość, w której państwa i granice ustaną, a ludzie, by 113 też i mówili jeszcze różnemi językami, ściskać się będą, jak bracia." Widzi się tutaj prześliczny przykład kosmopolitycznej duszy niemieckiej. O, jakże ona ze strony tej brzydka! Były już w Szwajcaryi dwa, rozgałęzione szeroko, związków polipy: die Grutlivereine, tylko ze Szwajcarów złożone, których celem jedność Helwecyi, i die jungdeutschen Vereine, zamierzające jedność Niemiec. Oba nosiły cechę polityczną, a były obozami rzemieślniczków i robotników. Jakże to wszędy za czasów naszych dół pnie sie na górę !. Weitling ugruntował trzecie polipowe ciało: die kommunistischen, oder die philan-thropischen Vereine, do których przyjmowano tak szwajcarskich, jak niemieckich, wędrujących rzemieślniczków i robotników. Związki te filantropiczne miały osobliwość, że były zarazem szkołami, zwanemi Bildungsanstalten fur die Hand-werker, utrzymującemi płatnych nauczycieli i daj ącemi wieczorne lekcye młodym apostołom. Jak Owenowi związki rze-mieślnicze, tak Weitlingowi szkoły rzemieślnicze zawdzięczają swój początek. Uczelnie te kommunistyczne odznaczają się tem jeszcze, że przyjmują wstępnia podobnie, jak do wolnego mularstwa, a czynią mu prozelityzm i propagandę, przez wszystkie kraje, sumienia obowiązkiem. Oto niektóre rysy z Weitlingowego rytuału: „Celem naszym przespołecznienie świata na zasadach miłości człowieczeństwa, lub filantropii. Wywieszamy chorągiew młodego społeczeństwa, w którem zniknie różnica między panem i hołyszem. Przyjmujemy do związku naszego rzemieślniczków i robotników wszech narodów, którzy znają biedy tego świata, uzacnili się cierpieniem, a więc najzdolniejsi są na naszych apostołów. Im poruczamy propagandę, a z nią przyszłe ludzkości szczęście. Oni zakładać mają po wszystkich krajach związki i szkoły rzemieślnicze, do naszej podobne. Gdzie żelazne rządu ramię tego nie dopuści, tam utworzą, kluby nocne. Gdzie zaś i to nie idzie, tam nauczać przyjaciół i rówienników swych będą po mieszkaniach własnych, po knajpach, przy stole podczas obiadu, przy warsztatach pod Panteon. Tom 11.         8 114 czas pracy, na przechadzkach, wszędy przy nagodzie. Żadna potęga ziemska propagandy cichej, a wytrwałej, umiejącej korzystać z każdego człowieka, miejsca i czasu, powstrzymać nie zdoła. — Pomiędzy nami panuje wolność, równość i braterstwo, a z nićmi słodki, serdeczny tytuł ty. Każdy członek obowiązuje się pod religijnym ślubem do trzeźwości. Zyska on za jej pomocą trzy skarby wielkie: pełną kieszeń, zdrowy rozum i stateczne zdrowie. Nie cierpimy pomiędzy sobą ani pochlebców, ani donosicieli. Przebaczamy sobie urazy wzajemnie. Usiłujemy pozyskiwać huk związkowych. Każdy z nas stara się co dzień zdobyć przynajmniej jednego członka więcej. I to nie trudna wcale, bo wszyscy robotnicy pragną w cichości serca tego samego, co my, a złączą się z nami natychmiast, skoro tylko dowiedzą się o zamiarach naszych. Przyjmujemy każdego wstępnia na pełnem zgromadzeniu naszem uroczyście, a przełożony nasz tak doń przemawia: „My robotnicy znużyliśmy się wreszcie kilkotysiącoletnią pracą na bogatych próżniaków. Nie chcemy dłużej żyć w nędzy, a patrzyć spokojnie na zbytkujących i roskoszujących ciemięzców naszych, co tuczą się krwią i potem naszym, a wydzierają nam sztucznie owoce pilności i pracy. Zrywamy z sobkami i łotrami możnemi. Gardzimy ich prawodawstwem, upewniającem tylko im cześć i dostatek, a nam sromotę i ubóstwo. Żądamy wolności i dla siebie i dla wszystkich ludzi na całej kuli ziemskiej; żądamy równości i braterstwa; żądamy ogólnego dostatku i szczęścia. Nikt nie powinien używać, kto nie pracuje; nikt nie powinien być bogatszy i szczęśliwszy od drugiego. Jednako dla wszystkich praca i owoce pracy. Dobra będą spólne. Ubogich nie obaczy się więcej. Wszyscy będą zarówno w dostatku i w dobrym bycie. Czyli i ty tak myślisz i tego chcesz? „Utworzyliśmy związek silny, rozległy, zdolny ogarnąć całą kulę ziemską. Ale on ma być tajemny, ażeby ciemięży-ciele nasi nie dowiedzieli się o nim, aż urośniemy w potęgę niezłomną i porwiemy za władzę. Milczenie i tajemnica obowiązek nasz. Kto walczy językiem, ten nie ima za oręż. 115 Czy możesz się do milczenia o wszystkiem, co tutaj widzisz i słyszysz, zobowiązać? „Każdy poświęcony składa co miesiąc cząstkę zarobku swego do ogólnej kasy na utrzymanie nauczycieli, książek i dzienników kommunistycznych, listowania i propagandy. Krom tego, gdy który z nas zachoruje i pracować nie może, my bierzemy go na ogólny koszt. Czyś gotów do takiej ofiary ? „U nas uczyć się trzeba być dobrym obywatelem i człowiekiem. Wykłada się prawa ludzkościowe i rozumowe. Dają się w tym celu lekcye wieczorne. Czy pragniesz na nie chodzić? „ Przyciągamy do związku naszego nowych członków wszystkiemi siłami, bo pragniemy najrychlejszego zwycięztwa sprawy naszej. Czy podejmujesz się tego werbunku?" W takich i podobnych pytaniach wykładano rzecz. Przy końcu wstępień przysięgał. Do zobowiązań się jego należało nie opuścić nigdy związku, a gdziekolwiek los go poniesie, donosić braciom o sobie i o czynnościach swych w ogólnym celu. Do tej kommunistycznej szkoły zaciągało się mnóstwo rzemieślniczków wędrownych, ze wszystkich stron Niemiec, którzy wróciwszy do domów, rozszerzali naukę nową po warsztatach. Rządy niemieckie, przerażone niebezpieczeństwem coraz szerzej wzrastającem, spowodowały na sejmie rzeszy we Frankfurcie nad Menem, iż zakazano rzemieślniczkom odwiedzać Szwajcaryi, a domagano się od związku helweckiego energicznych kroków przeciw tym kommunistycznym knowaniom. Władza helwecka uwięziła Weitlinga i zabrała mu papiery, tknące się związku i szkoły jego, z których właśnie uczyniło się ten wyciąg. Zagrabiła mu także nowe dzieło, będące podówczas w druku, którego tytuł: „Evangelium des armen Sunders", a które czyni o stronie religijnej nauki nowej. Dzieło to przyjmuje chrześciaństwo, lecz robi z Chrystusa kommunistę najwyższego szczebla. Rozdziały jego takie 8* 116 n. p. mają napisy: „Jezus nakazuje zniesienie osobistej własności. Jezus znosi różnicę stanów społeczeńskich. Zasadą nauki Jezusa spólność pracy i użycia. Jezus zaprowadzić chce dobra spólne. Jezus zamyka przed bogatymi, a otwiera ubogim niebo! Trzydzieści i kilka rządów niemieckich drzało przed krawczykiem Weitlingiem i nie puszczało rzemieślniczków do Szwajcaryi. Nie był li to wielki nierozum? Przynależało raczej zaprowadzić u siebie szkoły rzemieślnicze ze zdrowemi zasadami, a zaradziłoby się złemu. Jakoż zakazy takie roz-ciekawiły rzemieślniczków i pomnożyły w nich do kommunizmu zapał. Z Francyi i Włoch, za paszportami obcemi, chwilo-wemi, przedzierali się do Szwajcaryi. Rzecz ta rozszerzyła się i dojrzała tak w Niemczech, że w rewolucyjnym roku 1848 zaprowadzono tu wszędy Hand-werkervereine, z robotników złożone. Rządy późniejsze, acz reakcyjne, nie podołały już zniweczyć tych związków, lecz poruczyły je sternictwu plebanów miejscowych. Poczęto siać w nich ultramontalne ziarno. To spowodowało rozdział ich na katolickie i protestanckie. Dziś wyzwalają się od plebanów całkowicie i urządzają się samodzielnie. Związki robotnicze, tudzież pokrewne z niemi stoły śpiewaków i ogrody turnerów są gniazdami empirycznej filantropii niemieckiej, lub socya-lizmu i kommunizmu. Ale i to prawda, że chodzi im także o polityczne cele, o jedność Niemiec, i o rzeczpospolitę powszechną. — Choć tyle flegmy i zimna czuje się w Niemczech, na dnie ich atoli goreje Etna. LXVIII. Nowy Hegelianizm i Młode Niemcy, lub niemiecka filantropia spekulacyjna. Wyższy, ukształcony, mianowicie zaś umiejętny świat niemiecki, poglądał długo na socyalistykę francuzką z uśmiechem 117 litością, a nawet pogardą,. Stein wydał dzieło pod tytułem: „Socializm i kommunizm francuzki", gdzie czyni obszerne o rzeczy sprawozdanie, a często tłumaczy St. Simona, Furyera i innych dosłownie, wszelakoż, nie dla tego, iżby pragnął usiłowania te uczcić, lecz raczej w celu pokazania, co pali się w niefilozoficznych mózgach francuzkich, co zaś sprawić może czasu swojego okropną za Renem rewolucyą, a więc wymaga, by znane było w Niemczech. — Czytano Steina, ruszano ramionami i rozprawiano o płytkości francuzkiej. Dopiero wtedy, gdy uczniowie Weitlinga poczęli rozszerzać kommunizm po niemieckich rękodzielniach, — gdy zakazano rzemieślniczkom niemieckim wędrowania po Szwajcaryi, — i gdy się przeświadczono, że także poważny i głęboko-myślny lud niemiecki zapala się podłym tego rodzaju moszczem, zwrócono na rzecz więcej baczenia. Dr. Th. Oelkers wydał książeczkę: ,,Bewegung des So-cialismus und Communismus" w roku 1844. Opisuje wszystek ruch ten wiernie. Uznaje ważność i niebezpieczeństwo jego. Okazuje, że przyczyna smutnego zjawiska tego tkwi w złem urządzeniu dzisiejszego społeczeństwa; że świat, zwłaszcza uciśniony i ubogi, żąda bardzo sprawiedliwie przyszłości lepszej, ale, że sam jeszcze nie sformułował należycie swych chęci i nie umie wypowiedzieć, o co mu chodzi właściwie. Przy końcu dziełka ofiaruje nam swoje myśli pod napisem: die Gegenwart und die Zukunft. Z głęboką spekulacyą i prawdą, a bardzo gruntownie dowodzi, że społeczeństwo nasze, które poczyna się wreszcie poczuwać i myśleć nad sobą, nie jest organizmem, lecz dopiero mechanizmem; że zaś w mechanizmie tym, wskutek wyższych rozwojów duchowych, coraz mu ciaśniej i nieznośniej; że więc ono bardzo naturalnie sądzi się jako nieszczęśliwe i pragnie odmiany; — że socya-liści i kommuniści dotychczasowi nie niosą nam pożądanego organizmu, lecz także mechanizm, inny, a, jak się zdaje, jeszcze gorszy; że zatem nie podołają zaradzić złemu; — że, ustanie bieda i nędza na ziemi wtedy dopiero, gdy organizm będzie odkryty i zaprowadzony; — że organizm społeczeństwa 118 ludzkiego przedstawi organizm niebios gwieździstych i wielki, mądry ład Bożego wszechświata, a wyświęci się, równie w olbrzymich, jak w najdrobniejszych rozmiarach, względach, stosunkach jednozgodnością w sobie i harmonią żywą; — że zwiąże łańcuchem miłości wzajemnej pojedyńczego człowieka z narodem, ludzkością i powszechnym światem; — że urządzi wszędy tak państwo, iż zrównoważą i pogodzą się w niem sprawy każdego obywatela ze sprawą ogółu, co dotąd nie istnieje nigdzie; — że wyprowadzi narodowości na widocz, uzna w nich ogniwo, kojarzące pojedynek z ogółem i oprze na nich polityczne mocarstwa, oraz ich granice; — że otworzy, tak dla ogółu, jak dla każdej osobistości swobodne, a szerokie do wyczynu zdolności swych pole; — słowem, że przeleje we wszystko własną żywotną jedność, która więcej warta od dotychczas za oś i piastę nowych dążeń uważanej równości,. zwłaszcza mechanicznej i zwierzęcej. — Wypowiedziawszy to Oelkers zamilka. Któżby nie chciał istnego organizmu społeczeńskiego ? O cóż innego chodzi przespołeczniaczom francuzkim, jeżeli nie O        organizm taki? Na to powszechna zgoda. Ale to sęk, na czem właściwie organizm ten zależy? Odpowiadają na pytanie to trudne, dziś jeszcze od nikogo nie rozwiązane, płytcy przespołeczniacze francuzcy miernie, nędznie, głupio, jak mogą; ale odpowiadają. Głęboki zaś Niemiec o odpowiedzi tu ani pomyślił. Dlań byłaby to już praktyka, w której kończy się umiejętność i idea; już podrzędne czystej myśli zastosowanie, zaczem coś małoważnego. Niestety! Praktyka, zastosowanie, jedyny tu idei żywot. Ztąd mądrość Oelkersa czczy dym. Duch niemiecki, od przyrodzenia inaczej udarowany, a przeciw duchowi francuzkiemu silnie uprzedzony, nie podołałby nigdy może przyswoić sobie treści socyalistycznej, gdyby nie wprowadziła go do niej własna jego i narodowa spekulacya. I        to się rzeczywiście stało. Nowy Hegelianizm i tak zwane Młode Niemcy, pod któremi rozumie się wszystkie pisma, dzienniki, związki i ruchy, domagające się całkowitych odrodzin narodowych; to socyalistyka w spekulacyjnej formie i bar 119 wie. Pozna się ninie metafizykę socyalizmu i kommunizmu francuzkiego, od niemieckiego ducha urobioną, a pierwiastki ich wypowiadającą; — pozna się myśl ich czystą, ostateczny iścizny ich wyraz, ikren Begriff. Rzecz ciekawa i niezmiernie ważna. Przegląda się ją rączo. Feuerbach, twórca nowego Hegelianizmu, tak naucza: „Duch bezwzględny, tworzący wszechświat, lecz siebie samego nieświadomy, to jeszcze ślepa moc, nierozum. Ludzki rozum siebie świadomy, a przez to widzący i bez miary wyższy, nie może rozumu nieświadomego siebie i ślepego uznać za absolut, lub za Boga, albowiem on nierozum. Bóg Hegla jest jeszcze Fanes grecki, Aesar rzymski, najprzedniejszy, tajemniczy, nieznany Bóg pogański, fetysz zwierz, mający z czasem rozkwitnąć człowiekiem, lub bałwan mitologiczny, który przyodział się zręcznie w spekulacyi nowożytnej szaty i durzył dzisiejszy świat. Duch bezwzględny, który dopiero w duchu czlowieczeńskim nabiera wiedzy o sobie, to nic, które dopiero w tobie lub we mnie staje się bytem. Duch człowieczeński przeto, robiący tu z niczego coś, jest jego stwórcą Jakoż on sam i cała jego dziedzina spekulacyjna, poród głowy naszego Hegla! Zaczem nie bezwzględny, lecz człowieczeński duch, absolut i Bóg. „Absolutem, Bogiem jest tedy duch człowieczeński, czyli duch rodu ludzkiego. I wszech dotychczasowa, wielotysiąco-letnia bożyzna, zwykle religią zwana, wyświęca się nakoniec czlowieczyzną. Człowiek uwielbiał od wieków ród ludzki, uosobiony, lub własną wewnętrzną istotę, jako Boga, lecz nie wiedział o tem. Dziś dopiero spada mu z oczu stara zawiązka. I widzi, że ludzkość jako ogół, — że człowieczeński duch, sprawujący ducha pojedyńczego grunt i treść, lub że rodzaj nasz, jedyny i prawdziwy Bóg. Duch człowieczeński tkwił w duchu bezwzględnym, jako ziarno nasienne, i wy 120 kwitł zeń tem, czem był, jest i będzie. On Alfa i Omega wszystkiego. „Pierwiastkiem umiejętności, lub Bogiem; nie jest odtąd absolut fantazyi, jaki widzi się jeszcze u Szellinga i Hegla. Skończyło się już z nim raz na zawsze. Rodzaj ludzki, którym rozwija się w końcu ziemia, który również wszechświata, jak pojedyńczego człowieka stanowi istotę, to prawda prawd. Bóg jest istota ludzka, uważana przedmiotowo, t. j. non sub-jective, sed objective, i celem badania, oraz uwielbienia naszego zrobiona. Bóg, jako rodzaj ludzki, ziemski i wszechświatowy, jest i zostaje na zawsze ogółem. Ztąd prawi nam koszałki lub opałki, lub kłamie bezwstydnie, kto twierdzi, że Bóg jest osobisty. Bóg osobisty, to nic innego, tylko ty, ja, wszelaki pojedyńczy człowiek. „Filozofia przestaje być ducha bezwzględnego kapłanką, lub spekulacyą, a porywając za człowieczeńskiego ducha, robi się antropologią. Odtąd antropologia, filozofia. Jeżeli zaś zastosujesz ją do społeczeństwa i państwa, zamienisz ją w filantropią. Filantropia antropologii szczyt". Feuerbach, któremu filozofia przeobraża się w antropologią, a który odpycha od siebie ducha bezwzględnego i sadzi na miejscu jego ducha człowieczeńskiego, przerzuca się już, lubo nie wiedząc nic o tem, ze spekulacyi do humanistyki. W nim odnosi górę humanistyka nad spekulacyą, lub mądrość fran-cuzka nad mądrością niemiecką. A po humanistyce w ogóle nastąpi rychło także socyalistyka, jako pierwsza jej część i odniesie stanowcze zwycięztwo. Feuerbach tedy, bez wiedzy i woli, otworzył bramy do niebios niemieckiego ducha dla humanistyki i socyalistyki, dla mądrości francuzkiej. Ona też nie omieszka wejśdź i rozgościć się w nich. Jaki więc na najpierwszym nowo-Hegeliańskiej metafizyki szczeblu socyalizmu i kommunizmu francuskiego ostatni wyraz? Bogiem ród ludzki, niebem antropoteizm. 121 Stirner, drugi nowo-Hegeliańskiej mądrości mistrz, ofiarujący nam antropologią wtórej potęgi, tak naucza: „Padł duch bezwzględny Hegla, jako absolut, lub Bóg. Czemu? Albowiem brakło mu przeświadczenia. Miejsce jego zabrał duch człowieczeński Feuerbacha. Ale, czyli duch ten, acz człowieczeński, ma przeświadczenie? Nie! On również ogół siebie samego nieświadomy, ślepy, a nie rzeczywiście, lecz jedynie w myśli naszej istniejący i od myśli tej urobiony. Nie ma, biorąc rzecz ściśle, rodzaju ludzkiego, lecz są nieskończenie mnodzy ludzie. Rodzaj ludzki czcze oderwanie. Jam jego stwórca. Zaczem nie on, ale ja absolut Bóg. Do wypadku i słowa tego wszelaki człowiek jednakie ma prawo. Hegla nauka daje się tak oznaczyć: „Idea universi in homine est Deus ", — a nauka Feuerbacha tak: „Idea generis huma-ni in homine Deus". Idź teraz dalej i dojrzyj tu do gruntu rzeczy, a zawołasz ze mną: „Homo sibimet ipsi Deus." „Człowiek też przez wszystkie religijne wyznania czcił tylko samego siebie, lecz nie wiedział nic o tem. Przenosił siebie samego z wewnątrz siebie na zewnątrz siebie, czuł się jako subjekt i widział się jako objekt, a odurzony różnicą objektu od subjektu, uznawał we własnym swym innobycie Boga. Podobny był do dziecka, lub zwierzątka, które uglą-dając we zwierciedle samo siebie, bierze swą postać za coś drugiego, za coś iście przedmiotowego, a od siebie doskonalszego. Zaś to tymczasem optyczna mara! Czas przestać być dzieckiem, zwierzątkiem tego rodzaju, a zakończyć raz na zawsze ze wszechteologią i filozofią. Odprawmy Boga od siebie, jako zwierciadlane przeświadczenia naszego mamidło, a zajmijmy się tem gruntowniej i staranniej sami sobą! Przejdźmy od Boga do człowieka i siebie, od teologii i filozofii do polityki i osadźmy ją na filantropii gruncie, na egoizmie! „Jak dotychczasowy Bóg, którym był właściwie każdy, miłujący i czczący li samego siebie człowiek', wyświęcił się przez wszystkie wiary Sobkiem nad sobkami, siedzącym sobie gdzieś w niebie, tj. gdzieś na tle zwierciadlaueni ludzkiego przeświadczenia, a niedbającym wcale o ludzkość; — tak każ 122 dy obywatel w państwie i członek społeczeństwa niech będzie sobkiem potęgi najwyższej! Egoizm, to mądrość najprzedniejsza, teologia i filozofia, socyalistyka, polityka i etyka prawdziwa. Starać się o jego rozbudzenie we wszystkich ludziach, istna filantropia. Dotąd tylko królowie, szlachta i księża, tylko żydzi, kupcy i adwokaci, wszyscy ludzie rozumni byli sobkami. Oni też wyzyskiwali świat, a la Cagliostro, a mając złoto, mieli cześć i władzę. Teraz niech będzie inaczej! Jak u Louis le Blanka konkurencya państwa zniweczy konkurencye dotychczasowe, będące przyczyną wszystkiego złego na ziemi, tak u mnie konkurencya ludu z dzisiejszymi ciemięzcami swymi wyzwoli społeczeńskie dobro jedyne. Tajemnicę szczęścia ludzkości wypowiadam, więc proszę o uważne ucho. „Każdy niech będzie sobkiem, jak dotąd był król, szlachcic i ksiądz, kupiec i żyd! Niech stara się wyzyskiwać, ze skóry odzierać innych, a sam nikomu łupić się nie dozwoli! Niech szydzi z miłości bliźniego, która święci się li u głupich, a trzyma ich w nędzy i niewoli! Gdy wszyscy a wszyscy będą sobkami rozumnymi i pójdą w konkurencyą z sobą z tej strony, nikt nikogo dłużej obskubywać z pierza nie będzie. Ustanie różnica między mądrymi i głupimi, dobrymi i złymi, bogatymi i ubogimi. Będzie tylko cnota bez występku i zbrodni, tylko dobrobyt bez biedy i ubóstwa, będzie wolność, równość i braterstwo. Ze zrównoważeniem się rozumów, zrównoważy się wszystko. Przespołeczni się ludzkość sama przez się, bo każdy człowiek, znając dobrze swą korzyść, zabierze i dzierżyć będzie silnie, co jego. Egoizm, zdrój szczęścia i odkupiciel świata". Otóż ma się tutaj, nie jedynie nowy system antropologii niemieckiej, lecz zarazem i spekulacyjną filantropią. Jaki więc na drugim nowo-Hegeliańskiej metafizyki szczeblu socyalizmu i kommunizmu francuzkiego ostatni wyraz? Bogiem twoje, moje, wszelakie Ja, a niebem egoizm. 123 Omne trinum perfectum. Ma się nowego Hegelianizmu i wywar trzeci. Po Feuerbachu i Stirnerze następuje Grun, a po antropoteizmie i egoizmie nihilizm. Nauka Gruna tak brzmi: „Hegel, Feuerbach, zgoła Stirner sam, są jeszcze mózgi zawrócone. Obłąkała ich nieszczęsna spekulacya, która należy już dzisiaj do starzyzny. Ja jestem byt jedynie prawdziwy, a wszystko, co mnie otacza, byt podobny. Ale co w gruncie byt ten? Znikomość, czcza mara. Co tedy może być bytu tego, znikomości i mary tej istotą? Nic innego, tylko nice-stwo. Okłamywała nas dotąd wiara i umiejętność, prawiąc nam o Bogu, o bycie wiekuistym, o nieśmiertelności. Jedno tylko mądre wypowiedziała nam słowo: „Świat powstaje z niczego i obraca się w nic. Vanitas vanitatum et omnia vani-tas!" Wszystko, nie wyjmując ciebie, mnie i nas, w gruncie swym ostatecznym czcze nic. Oto smutna, lecz rzetelna prawda! Nie łudźmy się dłużej daremnie i nie oszukujmy drugich! Jesteśmy marami nicestwa i świat cały jest podobnąż marą. Na dnie mar tych pustki, nic. Precz z niczem, zaczem z Rogiem i tamtym światem! Wierzyć w nie dzieciństwo, a wszech-niewoli i niedoli źródło. Tylko mara realność. Tylko ona. może być uwagi i życzenia naszego przedmiotem. Okrom niej marne nic. Mara ludzka żyje marą światową, a więc jej potrzebuje. Co użyjesz, choć się to wnet w pot i nic obróci, jedynie twoje. Staraj się o najszersze użycie, albowiem ono dobre wyłączne, szczęście i zbawienie! — Francuzcy przespo-łeczniacze mają słuszność. My niemieccy marzyciele daliśmy porwać się od idei, od fantazyjnego nic. Francuz, realniejszy i rozumniejszy od nas, żąda jednakiego dla wszystkich użycia, równości i spólności dóbr. Lubo to tylko mara, nic nie znaczy! Ona do szczęścia naszego niezbędna. Wreszcie czy mara ta nie jedyne coś? Czy mara nie lepsza, niźli nic? Widzi się tutaj, jak stopniowo ze spekulacyi niemieckiej wydobywa się naprzód humanistyka, później socyalistyka, a wreszcie socyalizm i kommunizm francuzld. Pierwiastek 124 umiejętny rzeczy zostaje tu bliżej i ściślej oznaczony, a barwa jej czerwona rumieni się królewską ducha purpurą. Jaki więc na trzecim nowo-Hegeliańskiej metafizyki szczeblu socjalizmu i kommunizmu francuzkiego ostatni wyraz? Boga nie ma wcale. Na dnie rzeczy nie Bóg, ale nicestwo. Ateizm i nihilizm mądrość najwyższa. Jedyne niebo dla ludzkości i każdego z nas, najrozleglejsze słodkiej znikomości użycie. Zaprawdę, socyalizmu i kommunizmu, ofiarowanego tu principialiter, trzy powyższe metafizyki niemieckie są najwy-borniejszą, a także principialiter daną krytyką! Czytelniku! raczże mi teraz odpowiedzieć, co socyalizm i kommunizm, tudzież, jaki byłby duch ludzkości od nich przespołecznionej ? Tu kończy się nowy Hegelianizm. Dotknęło się go li z lekka. Ale on, spłodziwszy nowe Niemcy, rozlewa się rzekami całemi, a szumi w polityce, w literaturze, nawet w poezyi ostatnich czasów wdzięcznym językiem i zachwycającą myśli świeżością. Jest to śpiew serafinów piekielnych. Za filozofami tymi idą teologowie młodo-niemieccy. Strauss wydaje Żywot Jezusowy. Treść jego taka: „Jezusa, jako historycznej osoby, nigdy nie było na ziemi. Sama biografia jego, w ewangeliach dana, najlepszym jest tego dowodem. Jak w misteryach egipskich hierofant, lub poświęcony trzeciego stopnia, tak Jezus podróżuje, umiera i zmartwychwstaje. Ta sama tu słońca podróżującego po niebie przez cały rok, umierającego w zimie, a zmartwychwstającego wiosną, lub Ozyrysa, Adona i Adonisa symbolika. Jak wstępnia do misteryi egipskich na wierzchołek piramidy kapłan przewodnik, tak Jezusa na wieżę prowadzi szatan, a pokazuje i obiecuje mu wszystkie królestwa tego świata. Od początku do końca czuje się tu mitologią, ale nie rzeczywiste dzieje. Jezus, to ideał teo-zoficzny i moralny, w trzecim, lub czwartym wieku ery naszej urobiony, przemądrze w dzieje przeniesiony, do niby hi 125 storycznej osoby przywiązany, zaczem w real przetworzony. On nic innego w gruncie, tylko twoje, moje Ja czyste, które kładnie się w nim samo za sobą i oddaje sobie samemu cześć religijną, sądząc, że to coś przedmiotowego i Bożego. Nie jesteśmy już dziećmi. Nie łudźmyż się więc dłużej tem ducha mamidłem! Precz z reałem historycznymi On utwierdził panowanie historyzmu, lub obskurantyzmu i serwilizmu w Europie, a przyczyną jest wszystkiego złego. Każdy z ludzi, mając w sobie moralny ideał, staje dziś na jego miejscu, zbawi sam siebie i wystarczy sobie. Od tego właśnie zawisła pełnoletność świata. W podobnymże rodzaju Bruno Bauer ogłasza krytykę ewangelii. Rzecz wiary chrześciańskiej odrzucona odeń zostaje, jako dziecinna i do wysokości przeświadczenia naszego niestosowna. Edgar Bauer wreszcie pisze Księgi religii czasu naszego. Że religia ta gruntuje się na Feuerbachu, Stir-nerze i Grunie, łacna pojąć. A Prudonowy duch nalazł w Niemczech nie rzemieślniczkowy lecz filozoficzny wykładnik swój. Gdy filozofia i teologia dały taką przegrawkę, zagrzmiała literatura huczną, w podobnymże tonie, operą. Boerne i Heine z Paryża, Tschokke zaś ze Szwajcaryi, wyszydzają gładkiem piórem, a z dowcipem i talentem, czcze idee niemieckie, oraz wszystką spekulacyą, której ostatecznym wypadkiem trzydzieści i kilka rządów udzielnych, strzyżących ze złotego runa, czego nigdzie i nigdy nie było, jeden i tenże sam lud; — ogólna ciemnota i niemoc polityczna; — czarny duch reakcyjny na każdem miejscu; podatki ogromne, a właśnie z ich powodu, oraz mnogich akcyz i wydzierstw prawnych, pomimo pracowitości niepospolitej, tak trudny sposób do wyżycia, że krociami corocznemi wywędrowywa się do Ameryki. Freiliggrath pisze prześliczne wiersze w takimże celu. 126 Dr. Ruge porywa za pojęcie chrześciańskiego państwa, od rządu pruskiego ogłoszone i popierane, a okazuje całą śmieszność, dzikość i barbarzyńskość tego uroszczenia, ażeby chrzest otwierać miał nowonarodzonemu niemowlęciu naród, do którego ojciec jego należy, a ksiądz dawał bierzmowanie na dobrego obywatela! Żąda, ażeby kościoły, które dotąd budowano li na korzyść władzy duchownej, stanowiącej państwo w państwie, zamienić na uczelnie ludowe, w których, miasto czczych kazań o Bogu i szatanie, niebie i piekle, fantastycznym tamtym świecie, odbywać się będą publiczne pre-lekcye o prawach, oraz obowiązkach ludu, człowieka i obywatela , o wolności, równości i braterstwie, o szczęściu jedy-nem za tego życia i na ziemi. Każe uczyć się Niemcom rozumu rzetelnego od Francuzów, a nie tylko tworzyć związki socyalistyczne i kommunistyczne, ale tłumaczyć na język narodowy Woltera, Russa i innych encyklopedystów francuzkich, jako mędrców i filozofów prawdziwych, zdolnych dziś jeszcze zbawić ogłupiony od biurokracyi niemiecki lud. Preez ze spe-kulacyą, która jest błędokrętną samych urojeń i rzeczy na nic nieprzydatnych, a przytem pajęczą na biedne muchy, duchowe tkanką. Mając tyle bogatych, francuzkich i niemieckich zapasów, dr. Juliusz Frobel napisał dwa tomy ekonomii politycznej dla przyszłego Europy społeczeństwa. Jest to całokształt wszech społeczeńskich rzeczy i stosunków, lub system socyalistyki, od niemieckiego filozofa metodycznie, spekulacyjnie i głęboko wyłożony. Nie ma na polach tych nic odeń pełniejszego, nic wyborniejszego. Jaki jego duch, sądź z następującego ułomku: „Biedota chrześciańskiego poglądu na ludzkość i barbarzyństwo średniowieczno rycerskie, rozróżniające dzieci prawego od dzieci nieprawego łoża, jak gdyby w przyrodzeniu być mogły narodziny nieprawe, nie mają już dla naszych czasów żadnego znaczenia. Dotychczasowy obyczaj, w imię tamtego świata i od księży ugruntowany, widział w wolności płciowej występek, a w niewoli płciowej niebiańską cnotę. Nic dziwnego! Wszakże wszech wolność była przeklęta, a wszech 127 niewola święta! Są to resztki onych zabobonów mistycznych, obiecujących niebo i zbawienie bezżennym mnichom, lub mniszkom , a błogosławieństwo Boże tylko takim małżonkom, których ślub pobłogosławił klecha. Ale czas dla niedorzeczności takich już przeminął. Nie małżeństwo takie, jakie dziś istnieje, które, będąc dziełem* różnych oględów i widoków, zwykle arystokratycznych, lub pieniężnych, okazuje się w gruncie rzeczy tylko porubstwem, lecz miłość wolna i swobodna, piastowana na niebiańskich żagwiach obopólnego ognia i wzajemnego zachwytu, uszlachetnia niewiastę i robi ją ziemskim aniołem. Miłość czysta i święta, to jedyny związek prawy. Ani kościół, ani rząd, nie mają prawa stawać pomiędzy sercami, które się pokochały: Ich mięszanie się do komnat sypialnych, to plu-gactwo bezwstydne. Do nich należeć może najwięcej nadzór, ażeby dzieci otrzymywały wyżywienie i wychowanie dobre. — Żona, nie męża własność, nie niewolnica wieczna jednego mężczyzny. Ona jest wolna. Niechaj więc robi z sobą co chce! Emancypacya kobiety najgwałtowniejsza dziś potrzeba". Przez wiele lat urabiano takie i podobne teorye, które doświadczały arcyświetnego powodzenia. Duch francuzki zdobywał i podbijał przez nie ducha niemieckiego, nie czyniąc ku temu żadnych kroków i wysileń. W roku zaś 1848, gdy wybuchła w Paryżu nowa rewolucya, szumiał po Niemczech so-cyalistyki francuzkiej duch. Tworzyły się kluby robotników i rzemieślników, stoły śpiewaków, areny turnerów, a wszystko to wykrzykiwało przeciw dzisiejszym społeczeńskim stanom. Zgodzono się wreszcie na zaprowadzenie w Niemczech i w Eu-pie całej republiki socyalistycsnej. A na czele ruchów tych stał nie kupczyk, ani drukarczyk, ani krawczyk, ale dr. Bair-hoffer, człowiek wysokiego wykształcenia, pisarz umiejętności mistrzowskiej i profesor filozofii z Marburga. Wszystkich prawie ludzi w ustępie tym nazwanych, znałem osobiście, a co przytaczam, tegom bezpośredni był świadek. Zwyciężyła nakoniec czarna banda nad czerwoną bandą, i poczęła zaprowadzać po swojemu ultramontalną politykę. Kazano się modlić, napędzano do kościołów, księży i szlachtę 128 robiono półbogami. Przywódzcy czerwonego obozu uciekli na okręt i odjechali do Ameryki. Obóz ich atoli pozostał w domu. Przyczaił się i siedzi cichutko. Ale zawarczy on i za-kipi, gdy wybije znowu gorąca dlań godzina. Ogólny wypadek tu taki: Francuzki socyalizm jest przeważnie realny, a niemiecki przeważnie idealny, ale jak tamten, tak i ten równie czerwony i piekielny. Pierwszy żąda przynajmniej coś budować, lecz drugi tylko rozwala, i to aż do samego dna. Słońce dotychmiastowej socyalistyki dochodzi tu do naj-górniejszego, iście świętojańskiego przesilenia, bo i cóż może być sprośniejszego nad naukę np. Stirnera, lub Griina? Dotarło się tu aż do pierwiastków rzeczy. Wóz Apollinowy, a raczej Faetonowy, musi więc obrócić dyszel swój ku dołowi, t. j. ku religii i moralności. Po wszelakiem działaniu następuje odpowiednie mu oddziaływanie. Bogu dzięki! Otwierają się dla nas wreszcie widnokręgi wdzięczniejsze. Obaczymy więc przecie coś zacniejszego. LXIX. Wolne muiarstwo w Anglii, Szwajcaryi i południowych Niemczech, lub filantropia humanistyczna. Wolne muiarstwo w ogóle, acz początek jego o całe stulecie starszy od Baboeufowego kommunizmu, a duch jego bardzo pokrewny z duchem Pitagoresa i starożytnych tajemnic, jest bez miary głębsze, rozumniejsze, ciekawsze, wyższe i za-cniejsze od wszystkiego, co ofiaruje nam dotychmiastowa so-cyalistyka francuzka i niemiecka. Jest to jeden z najpiękniejszych, najstateczniejszych i najsilniejszych związków socyali-stycznych, który rozszerzył się po całej ziemi; który kryje się między wiszarem zwykłym, jak skromny i wonny fiołek, a działa cicho, niewidomie, powolnie i skutecznie. Prześladowane dość ogólnie, a najczęściej nieznane, stoi wytrwale i nie 129 zraża się niczem. Tutaj je zakazują; ono tam się przenosi. A zawsze istnieje i kwitnie. We Francyi i w Prusach nalazło tamy ze strony rządu, co czyni, iż przerzucać się mu trzeba, przynajmniej na pozór, w politykę pożądanego z góry kierunku, chociaż polityka wyłączona jest ściśle, równie jak teologia, od czynności, a nawet od rozmów jego. Ale w Anglii, Szwajcaryi i południowych Niemczech, widzi się je w całkowitej czystości i sile. Udało się nam położone w tym celu usiłowanie, i pozyskaliśmy główną ideę jego, którą się tutaj przywiedzie. Reszta już nam niepotrzebna. Oto głos jego: „Ludzkość żyje od wieków w ciężkim upadku, który wywołuje w niej wszystkie biedy, nędze i niedole. Dość rzucić okiem po świecie, ażeby przekonać się o tem. Ileż tu utajonej i jawnej zbrodni; ile rozpaczy! Występek na górze i w blasku; cnota pod nogami i w łachmanach. Wszędy moc zwierzęca i piekło w tryumfie, a aniół kryje oplugawione niebiańskie swe skrzydła. Nie jedynie z pojedynczych ludzi, lecz z całych narodów najzacniejszych, i dla tego na ziemię powalonych, wydeptuje się Bożego ducha. Słowem, ziemia, to padół cierpienia, sromoty i płaczu. Złe odniebiańszczyło ludzkość i wyzuło ją z przyrodzonej, wewnętrznej, wszystko przełamującej mocy. Przynależy podać jej pomocną dłoń i podnieść ją ku słońcu, ku niebu, ku Bogu. To najpierwszy obowiązek każdego wyższego i lepszego człowieka. Stać się ludz-kości zbawiciełem, o to kusił się każdy niebios wysłaniec. Lecz nie dopiął celu, bo wystąpił i działał sam jeden, pojedyńczo. O to kusi się również nasz związek, lecz siłą zbiorową. Czego jeden nie zmoże, to podołają wszyscy. „Nie braknie wcale ludzkości światła, które jedynie na ziemi tej daje wszechmoc i zbawia. Nauka i umiejętność, przemysł, odkrycia, wynalazki, piękne i techniczne sztuki czynią na łonie jej ogromne i rącze postępy. Zaprawdę, i pod tym względem jedzie się koleją żelazną. Coraz tu więcej, pełniej, widniej. Lecz światło to jaśnieje li na górze, nakształt słońca, którego dosiądz tak trudno; li między mężami długiej nauki i przedniej szego ducha, li w najwyższych społeczeństwa Panteon tom II,  9 130 warstwach. Ale w nizinach i rozdołach ludowych ciemno, zimno, piekielnie. Powierzchnia morza tu słoneczna; lecz w głębi i na dnie czarno, straszliwie. Tam tańcują sylfy, tu nocne potwory, zabobon i złe. — Potrzeba ponieść do ludzi dołu dobroczynne światło. Gdy je obaczą, przejrzą i otrząsną się z niedoli. Potrzeba zapalić u stoku umiejętności pochodnie, a pójść z niemi do wieśniaczych chat i rzemieślniczych mieszkań. Rozszerzenie światła między rzeszami ludowemi, za pomocą mężów z ludu, i zbawienie rzesz tych podanem im światłem— oto cel zasz! Co jesteśmy? Nie Cherubinowie z płomienistym mieczem w ręku; nie geniusze; lecz tylko proste ich pachołki, których zadaniem sprowadzać światłość z niebios na ziemię i do piekieł! „Nie zaginęła na piersiach ludzkości moralność i cnota, ale jest niezmiernie rzadka. Więcej jej na dole, niźli na górze ; więcój u biednych, niż u bogatych i możnych. Jak przemysł fizyczne, a umiejętność metafizyczne, tak cnota transcendentalne robić ma, przynajmniej pomiędzy nami, rącze postępy. Staramy się, ażeby i cnota siadła na kolej żelazną, a nie dała prześcigać się od ogólnego światła. Jak światło, tak i cnota niechaj wzbierze; niechaj rozpotopi się po wszystkiej ziemi! Podnoszenie moralności, zapominanej dziś tak często; rozszerzanie godności ludzkiej, polegającej na pokrewieństwie z Bogiem; podsycanie wszech świętego ognia z niebios — to drugi nasz cel. „Wolne mularstwo przyjmuje do siebie rade mężów z wykształceniem wyższem, z talentami i geniuszem, ażeby miało biegłych sterników; ale otwiera się szczególniej i szeroce dla ludzi dołu, zacnych i moralnie krzepkich, dla onych dębów Pelazgijskich, co stoją silniej od bogów i półbogów, a wyciągają potężne ramiona ku niebu i pragną światła. Ludzie dołu, u nas oświeceni i rozgrzani, rozniosą zbawienie po człowie-czeńskich nizinach, a będą jego apostołami z wiarą, zapałem i poświęceniem. Że nadzieja ta nas nie omyliła wcale, przekonywamy się o tem codziennie. — Przypuszczamy do naszego koła filozofów i profesorów, ale nauka i umiejętność, nie zawód 131 nasz. Obznajmiamy się ze wszystkiemi powiatami wiedzy ludzkiej i czynimy pospołu z nią postępy, ale uprawiać jej nie możemy. My ją tylko doprowadzamy do praktycznych wypadków, popularyzujemy pomiędzy sobą, nauczając się wzajem, i podajemy rzeszom ludowym tak obficie i szeroko, jak tylko podobna. Ona zaniesiona być ma od nas w każdy, by też najzakazańszy, świata zakątek. Ztąd wolne mularstwo, nie co innego, tylko moc, przetwarzająca szkołę w wielki żywot; pretoryańska gwardya w służbie królowej wszech nauk i umiejętności, boskiej filozofii, mianowicie zaś w służbie geniuszów, pisarzy i postępowych mężów wielkich; wojsko ziemskie, bojujące pod niebiańskiemi proporcami oświaty i cnoty. Co mędrcy uznają i uczczą, pospołu z nami, za prawdę; to głosimy ludowi. Przez nas słowo zbawienia staje się ciałem. „Jesteśmy kapłaństwem wolności, która ukazuje się oddechem Bożym, a matką oświaty i cnoty. Ztąd tytuł nasz wolnego mularstwa. Chcemy, nie burzyć i rozwalać, jak rewolucyjni żołnierze, ale budować; — nie zniżać, ale podnosić stropy społeczeńskiego gmachu. Ztąd mianujemy się, przez łatwą do pojęcia przenośnią, mularzami. Tak, jesteśmy mularze! My murujemy ciągle, ale moralnie; murujemy świątynię ogromną, mającą przyjąć w siebie całe, od ciemnoty i występku, a tem samem i od nędzy wyzwolone człowieczeństwo ; murujemy nowy, spaniały kościół Salomona; bośmy mężowie, nie języka i czczego słowa, ale ręki i czynu! Podnosimy ludzkość wewnętrznie i rozszerzamy w niej słoneczne światłości złoto. Ale spieszymy także z pomocą pieniężną, gdzie tego potrzeba. Ztąd dobroczynność obowiązek nasz. „Nie sama wolność, także równość i braterstwo święcą się pomiędzy nami. Rządzimy się demokratycznie, urzędników naszych wybieramy sobie corocznie, a wszelakoż czcimy wielkie loże i poddajemy się ich wyrokom. Cyrkiel nasz umie zakreślić koła swobody i powagi, a węgielnica nasza wymierza kąty dla niepodległości osób i ogółu. Wolność, równość i braterstwo uprawiamy u siebie praktycznie, ażeby je, gdy spełnią się czasy, podać ludzkości całej, jako coś już gotowego 9* 132 i wyprobowanego. W ogóle, murowanie nasze i wszystkie-mularskie naczynia pokazują, żeśmy ludzie najściślejszej miary, a strzeżemy się wszech ostateczności, wszech krańców i wybuchów. Keligijne, lub polityczne obozy, sprzysiężenia, spiski i rewolucye, to nie rzecz nasza. My ludzie pracy i pokoju. „Jak wybawić ludzkość ode złego? Nie podoła tego ża-. den człowiek, żaden rząd, żaden związek. Ludzkość musi wybawić się sama. Jako pojedyńczemu człowiekowi, tak ludzkości całej światło i cnota, a z nićmi szczęście i odkupienie, nie spadnie z niebios. Takiego deszczu nigdy nie było i nie będzie. Potrzeba na niebo zarobić własną pracą. Jeżeli tedy żąda się wybawić ludzkość ode złego, przynależy ją do tego nakłonić, by zapragnęła gorąco, pospołu z nami, wybawić się sama. Ztąd całą ludzkość przyjąć zadamy do wolnego mularstwa. Dla wszystkiego człowieczeństwa stoi też świątnica nasza wielka, łańcuchem ramion braci i poświęconych ziemię opasująca, otworem. Jest jeszcze dotąd, ale ma zniknąć vulgus profanum. „Jakim sposobem sprowadzić do wolnomularskich przybytków człowieczeństwo całe? Trzy obraliśmy ku temu powolne, lecz nieomylne drogi, które stanowią zarazem trzy nasze tajemnice. Są to tajemnice w znaczeniu starożytnych misteryi, lub pewne prawdy święte, które zataja się na tak długo, aż w końcu zwyciężą i panować będą, a które wypowiedzieć nam wolno otwarcie przed ludźmi dobrej woli i wyższych dążeń, choć do braci nie należą. Tajemnice zaś właściwe, t. j. rytuały nasze obrzędowe i symbola, piastujące rzecz całą, nie zostaną nigdy, da Bóg, zdradzone. A jeżeliby kiedy znak, tknienie i słowo, za pomocą których poznajemy się wzajem, miały być ogólnie wiadome, to możemy odmienić je natychmiast. Zresztą tajemnice nasze tkną się bardziej przedsięwzięć i czynów dobrych, niż celów i dążności. Milczymy wodza milczeniem, ażeby wróg nie dowiedział się o zamiarach i planach, a dzieło nasze udać się mogło. „Bogiem naszym nie jest ani jakaś tam panteistyczna siła sił, ani panteistyczny duch bezwzględny. My nie popada 133 liśmy nigdy w niskie wszechbożeństwo. Jako wolni mularze, którzy, przez przenośnią, posługują się mianownictwem mu-larskiem, mówiąc o Bogu, zowiemy go wielkim budowniczym wszechświata, lub wielkim architektem. Nie dla tego, ażeby on był tylko budownikiem. On równie stwórca, jak budownik. Ale dla tego, że pod nazwą tą prawią o nim stare nasze rytuały. Jako wielki budowniczy, jest on istotą rozumną, wolną, osobistą. On siebie samego i wszech rzeczy, wszech cegiełek, które we świat włożył, sam świadomy. Wyznając Boga osobistego, stajemy na teozofii szczytach najwyższych. Taki Bóg jedynie prawdziwy. Ale nie oznaczamy Go bliżej, a dzierząc się krzepko naszych symbolów, wyczynianych podczas przyjęcia wstępnia, lub podczas innych obrzędów, nie potrzebujemy i nie znamy dogmatyki. Każdy z nas ma wolność rozumienia i wykładu symbolów całkowitą. Światło umiejętności coraz bardziej wzrastające, wyświeca i symbole nasze co chwila jaśniej. Każdy również niechaj pojmuje wielkiego budowniczego po swojemu, jak to podoła i w miarę ukształ-cenia swego! Jeżeli teozofia, od filozofów uprawiana, wyjaśnia lepiej pojęcie prawdziwego Boga, to i nasz wielki budowniczy zyskuje na tem. My przygarniamy do siebie wszystkie postępy umiejętności, wszystkie ogólne badania ludzkiego wypadki, lecz nie wdajemy się sami w głębokie poszukiwania. Gdy mówca nasz się zapomni i w teologiczne się zapuszcza głębiny; mistrz stolca przestrzeże go i cofnie silnem uderzeniem porządku pilnującego młota. Symbolika wiąże nas z najodleglejszą starożytnością, z misteryami egipskiemi, eleuzyj-skiemi, haldejskiemi, fenickiemi i hiramowemi, przy budowaniu Salomonowego kościoła zaprowadzonemi, z tajemnicami zakonu Johannitów i Templary uszów, z których jest żywcem przejęta, a daje nam pierwiastek historyczny, moc zachowawczości i statku, przeszłość całą i wielką;— wypędzenie zaś wszech dogmatyki z koła naszego zabezpiecza nam postęp swobodny z duchem ludzkości i czasu, a otwiera nam przyszłość. Nic a nic u nas się nie zmienia, jak w katolickim kościele, a przecież zarazem wszystko w ciągłym jest ruchu, 134 jak w niepodległej umiejętności. W jednej dłoni trzymamy przeszłości, a w drugiej przyszłości glob; oczy zaś nasze patrzą między globami temi w teraźniejszość i widzą, ją należycie. Słowem, wielki budowniczy nasz jest Bóg osobisty i prawdziwy, lub taki, który zachodzi we wszystkich wiarach i stanowi wszystkich wiar zasadę główną. Hołdujemy więc dei-zmowi czystemu. Atoli deizm ten nie spoczywa u nas martwo, jak w filozoficznych księgach. On u nas pierwiastek i pia-stun wszystkich wiar praktyczny. Pod chorągwiami jego wszystkie wiary jednoczą się u nas w jeden wielki czysto-religijny zastęp. Wystawiwszy bowiem sztandary deizmu, lub wewnętrznej jedności wszystkich wiar, przyjmujemy do braterstwa naszego równie chrześcianina, jak żyda, mahometańczyka, buddystę, fohistę, wszech wiarowego wyznawcę. Dosyć nam na tem, ażeby brat uznawał osobistego Boga. Dopuszczamy mu pojmować Boga, albo podług własnych filozoficznych przekonań, albo też podług obrzędu, jaki się mu podoba. Dosyć nam, ażeby on był zacny, cnotliwy i dzielny, a ogólnie szanowany mąż. Niech wierzy sobie, co chce, byle czynił dobrze i żył przykładnie! Co nam myśli, a nawet słowa ! Uczynki to grunt. Bliższe roztaczanie pojęć o Bogu rozgarnia i dzieli ludzi w ró-żnowiarowe obozy mnogie, które się nienawidzą i wzajem zabijają; — a religia prawdziwa, która jest tylko jedna i utaja się na dnie wszystkich wiar, lub deizm czysty, kojarzy ich w jedno wielkie ciało i wiąże miłości powszechnej wstęgą. My odpychamy od siebie wszech waśni, a dążymy do zgody, bez której nie ma braterstwa. O wiarę więc z nikim spierać się nie chcemy. Ona wolność osobista, każdemu jednako święta. Tym sposobem ludzie wszystkich wiar, a z nimi wszystkie wyznania religijne wstępują do świątnic naszych i zawiązują się u nas w jedno wielkie braterstwo. Tu wszelaki kościół jednakowo wolny i drugiemu równy, każdy kościołów wszystkich brat. Bractwo wszech kościołów, to jedyne bractwo Boga światłości i miłości, oraz człowieczeństwa ukształconego godne! Wolność, równość i braterstwo wszech wiar, które u nas święcą się od dawna, sprawuje, iż budujemy ze szczęściem 135 i powodzeniem, o co kusi się daremnie średniowieczny Rzym, kościół powszechny. Nie wiara jedynie zbawiająca, którą mieni się być każda, a która rozbija ludzkość w fanatyczne obozy, ale deizm czysty zbudować może na całej ziemi jedyny kościół. U nas Wschód ludzkości istnej, lub początek nowego, wszystek świat zbawiającego światła. A na Wschodzie naszym jeden Bóg i jeden kościół dla wszystkich, deizm, kościołów braterstwo i jedna religia, każdemu przyrodzona; — to nasza najpierwsza, lub religijna tajemnica, która pomaleńku staje się coraz bardziej olbrzymiem ciałem. „W rytuałach i obrzędach naszych wielką odgrywuje rolę słówko humanitas. Humanistyczność też drugi niebios naszych słup. Ludzkość, człowieczeńskość jest nam święta. Jej dobra i szczęścia, jej zbawienia pragniemy gorąco. Dla niej żyjemy i pracujemy; — dla niej murujemy wielką, spaniałą świą-tnicę naszę, która ma być tak rozległa, jak wszystek nieskończony świat Boży, a przynajmniej jak cała ziemia. Ale ta ludzkość i człowieczeńskość, to nie czcze pojęcie, nie puste oderwanie, nie coś li teoretycznego, nie czysta idea. Ona składa się nam z narodów, równie, jak wszelaki naród z rodzin i ludzi. Budując zatem świątnicę dla ludzkości całej, przyjmujemy do niej, jak wszystkie stany i klasy społeczeńskie, tak wszystkie narody. Nie pytamy się o to, czy wstąpień nasz Francuz, Niemiec, Anglik, Włoch, Polak, Moskal, Europejczyk, lub Azyata, Afrykanin, Amerykańczyk. Dość nam na tem, że on zacny i dzielny człowiek, pragnący tryumfu światła i cnoty. Mądrość, piękność i moc, trzy te świątnicy naszej środkowe kagańce, jeżeli są i duszy jego kagańcami, to nam wystarcza. Przykazujemy mu kochać własny naród i być dobrym ojczyzny swej synem, lecz uczymy go zarazem, że ludzkość większa i czcigodniejsza od narodu. Tak tedy humanistyczność nasza kojarzy w sobie pięknie patryotyzm z kosmopolityzmem. A wszystkie narody ziemskie mają w świątnicy naszej miejsce dla siebie. Jako powyżej braterstwo kościołów, tak teraz braterstwo narodów, występuje u nas w całej prawdzie i rzeczywistości. Czego chcą i za ca 136 walczą, wszystkie wielkie rewolucye, to u nas istnieje od dawna. U nas między narodami nie ma ani antypatyi i nienawiści, ani wojen, ani granicznych słupów. Związał je wszystkie z sobą jeden miłości braterskiej łańcuch. Jeden Bóg i jedna ludzkość, jeden kościół i jedna rodzina wielka, dzisiaj we świątnicy naszej, a czasu swojego na całej ziemi! Oto nasza druga, lub polityczna tajemnica, stająca się pomaleńku coraz ogromniejszem ciałem. „Po wielkim budowniczym wszechświata i po humani-styczności, tj. po Bogu i człowieczeństwie, święci się u nas najbardziej własna przybytków i pracowni naszych nazwa. Wszelaki Wschód nasz zowie się Świętojańska lożą. Czemu? Św. Jan Chrzciciel patron filozofów, sztukmistrzów i wszech mężów niepodległych, a około postępu i szczęścia rodu ludzkiego pracujących, jest także patron nasz. Z jakiego powodu? On, podług ewangelii niósł świadectwo onej światłości, wszelakiemu człowiekowi, na świat ten przychodzącemu, danej i z duszą jego zrosłej, tj. wiedzy bezpośredniej o Bogu, o prawdzie, piękności i cnocie, o prawie, wolności i świętości, o wszystkiem, co wielkiego, zacnego i Bożego, a za co warto umierać,'— niósł, mówię, świadectwo i sam wyobraża tę światłość. On patron nasz, nie dla tego, abyśmy potrzebowali patronów niebieskich, bośmy nie Chińczyki, nie wiarowi i zabobonni ludzie, lecz dla tego, że w nim dobry samodzielności ludzkiej symbol. U nas zatem wieje duch niepodległy, każący stać, nie na religijnem, lub politycznem, obcem nam szczudle, nie na deptaku jakiegoś tam stronnictwa lub klubu, ale na własnych nogach i o własnej sile, a mieć ufność w samego siebie. Osobistość każdego z braci ma u nas rozwój najswobodniejszy. Duch niepodległy nasz znaczy, nie jedynie niepodległość badania, lecz przedewszystkiem niepodległość moralną, najświętszą, a najtrudniejszą do zdobycia i do utrzymania. Ciemiężyciele człowieczeństwa albowiem, którym chodziło o zbydlęcenie rodu ludzkiego, a których dziełem są wszystkie nasze biedy i nędze społeczeńskie, przywłaszczyli sobie, nie tylko dobra ziemskie, lecz zgoła dobra niebieskie. Świa 137 tłosć, tę najwyższą, potęgę, zachowali sami dla siebie, a nazwawszy ją słowem Bożem, ogłosili się za nieomylnych. Zbawienie pojedynczych ludzi i ludzkości całej wzięli w arendę wiekuistą. Bez nich, jak twierdzili, niepodobno nikomu dostać się do nieba. U nich miał być jedynie i wyłącznie Duch święty, a władza ich pochodziła od Boga. Wyzuli nawet ludzkość z sumienia, zaprowadziwszy spowiedź i dając rozgrzeszenie, tj. biorąc z hipokryzyą i szyderstwem wszystkie grzechy świata na siebie. A pomimo tego nie zamienili się w kozłów ofiarnych, ani kończyli na stosie, jak Krewe-kre-wejto litewski, lecz przyjęli nazwę Ojców świętych. Zakazali pracować samodzielnie około zbawienia własnego, nauczając, że odkupił już świat krwią swoją Zbawiciel w ogóle, a odkupuje go ciągle, nieustannie święty kościół szczegółowo. Jest to bardzo wygodnie. Ludzkość może grzeszyć dzisiaj, a spowiadać się jutro, nie troszcząc się wiele o odpowiedzialność przed Bogiem za uczynione od siebie złe, — może żyć w kałach i trzęsawicach potępienia, a pływać w mleku i miodzie zmysłowych uciech; — albowiem zbawienie należy nie do jej żądań, usiłowań i prac, ale do Chrystusa i kościoła. To właśnie upodliło, znikczemniło, do bydlęcości powiodło ludzkość. Takowe Sophisma pigrum, uczynione artykułem wiary, zabiło świat moralnie. Potrzeba świat ten, dzisiaj tak biedny i nędzny, podnieść i wskrzesić. Czem? Świętojańską samodzielnością. Wolność i niepodległość sumienia, a z nią i godność ludzka polega na odpowiedzialności każdego przed Bogiem, człowieczeństwem i sobą samym, za popełnione grzechy. A wolność zbawienia na tem, ażeby każdy pracował sam i bezpośrednio około odkupienia się ode złego i uzacnienia się do najwyższego stopnia. Gdy każdy zostanie własną siłą, robotą i zasługą tem, na co go Bóg stworzył i przeznaczył, tj. Synem Bożym, zajaśnieje niebo na ziemi, a ostateczny kres społeczeństwa będzie osiężon. W świątnicach więc naszych każdy starać się ma o to, ażeby był sobie samemu zbawicielem. Nie Hermes trinsmegistos, ani Budda, ani Fo, ani kto inny, ale ty sam musisz zbawić siebie. Inaczej nie będziesz 138 zbawion- Gódź sam do tego wielkiego celu, a Bóg ci dopomoże ! Kto zaś ci grzechy odpuszcza i zbawić cię chce bez ciebie, ten żąda zamienić cię w bydlę swoje i zaprządz do swojego wozu. O, jakże przebiegły był on egoizm, co z wiary Chrystusowej umiał wydobyć ujarzmiającą człowieczeństwo moc! Jak mądrość, cnota i zasługa, tak i zbawienie twoje nie spadnie ci z niebios samo, ani w skutek cudu, ani tajemną sakramentów mocą, albowiem wszystko to jeszcze pogański zabobon. Pozyskasz je li własną pracą. Jeżeli nie zbawisz się sam, nawet Bóg zbawić cię nie podoła. Jeżeliś zaś zbawił się sam i znasz, na czem stoi zbawienie, możesz dopomódz do zbawienia innym. Zbawiciel siebie samego będzie , gdy Bóg dozwoli, zbawicielem narodu i człowieczeństwa. Na Wschodzie naszym przeto zapaliło się słońce messyanizmu ciągłego, wyzwolonego z jarzma, w którem tak długo chodził, dla wszystkich przystępnego i otwartego. Bądź każdy Mesya-szem ludzkości, jako nim był wielki brat nasz Chrystus! — Bądź, nie ślepowiercą Chrystusowym, ale sam, jako On; bądź nowym Chrystusem! Jeżeli nim nie będziesz, to ani siebie, ani ludzkości nie wybawisz ode złego! Oto trzecia etyczno-socyalistyczna tajemnica nasza, stająca się między nami coraz rozleglejszem ciałem! Czy znasz ty od niej coś wyższego? „Trzy tajemnice nasze: deizm, humanistyczność i mesya-nizm; — trzy wielkie światła nasze: księga święta, węgiel-nica i cyrkiel;— trzy mniejsze światła nasze: mądrość, piękność i siła; słowem nasze świętojańskie trzykroć trzy, to talizman przyszłego ludzkości zbawienia. Przedewszystkiem zbawić potrzeba ludzkość wewnętrznie, tj. moralnie; a zbawisz ją li wtedy, gdy ją nakłonisz, ażeby pracować wreszcie poczęła około rozwoju Bożo-obrazowości w sobie i zbawiła się sama. Gdy to nastąpi, ustaną dzisiejsze biedy i nędze jej zewnętrzne. Młoteczek, łoskoczący po wolno-mularskich świą-tnicach, jest potężniejszy od dział rewolucyjnych, od gilotyn, szubienic, sztyletów i machin piekielnych. Morderstwem upadla, nie zaś uzacnia, —niweczy, nie zaś przetwarza się, świat. 139 Nie nienawiścią, lecz miłością kojarzy się, serca. Nie gwałtem, lecz moralną wolności potęgą zbawia się innych. „Jako my powyżej, tak całe wolne mularstwo myśli i myśleć powinno. Jeżeli ono gdzie zbacza z tej drogi, my się go wyrzekamy. I węglarze i illuminaci, co zniszczyli naszą sztukę królewską do politycznych celów, przestali należeć do nas. Ale są i czarne zboczenia, które potępiamy. I tak np. wielka macierzyńska loża pruska usiłuje „uchrześciań-szczyć" rzecz naszą, albowiem 'nad Spreą państwo, wszystko, a więc i wolne mularstwo, podług woli tronowej, ma być „chrześciańskie". Nam świętsza jest własna, niż tronowa wola. Wreszcie, jeżeli na Zachodzie biblia, to na Wschodzie koran, księga Konfucyuszowa, lub Weda, jedno z wielkich świateł naszych. Zaprawdę, wolne mularstwo ma co innego do myślenia i do roboty, jak starać się o zasłużenie sobie tutaj na-przykład na chrześciański chrzest, a tam na mahometań-skie obrzezanie! I dla tego wielki Wschód londyński miał słuszność, nie dozwoliwszy wstępu do świątnicy swej Wilhelmowi L, dzisiejszemu królowi pruskiemu, dając za powód, że loże pruskie, w skutek przemożnych usiłowań jego i słabości własnej, przestały być wolnem mularstwem, a zamieniły się w jednę chrześciańską sektę. Także wielki Wschód Paryzki zbacza z drogi prawej. My przyjmujemy radzi do związku naszego królów i królewiczów, lecz tylko wtedy, gdy godni są być naszymi braćmi, nie zaś dla tego, ażebyśmy przez danie im władzy nad sobą, wynosili ich politycznie, a uniżali sami siebie. Gdzie nie możemy być wolni i niepodlegli całkowicie, tam zamykają się dobrowolnie nasze przybytki. Tym sposobem ocala się własną cześć i świętą rzecz. Ale światło nasze rozszerza się aż do tronów samych. Mędrsi królowie darzą nas opieką swoją i zupełną swobodą, wiedząc, że w nas mieć będą i mają. najpotężniejszą tarczę przeciw socyalistom i komunistom, oraz knowanej od nich rewolucyi. „Wielki nasz związek,— wielki nasz cel. A jakie są nasze środki? Najprostsze w świecie, a pomimo tego bardzo skuteczne, tj. przyjęcie i dwie promocye. Mamy trzy stopnie. 140 Wstępień zostaje uczniem, któremu czynimy dwa zadania, jedno teoretyczne, drugie praktyczne. Wołamy doń: „Poznaj siebie samego! Badaj własną swą istotę tak długo, aż się przeświadczysz, że na dnie jej Bóg i wszech-Boskość!" Wołamy doń: „Pracuj około siebie samego, ażebyś urobił się na syna niebios, na dziecię Boże, lub do Bożo-obrazowości, a był tak doskonały, jako Ojciec nasz niebieski! Ociosuj wolno-mularskim młotem siebie samego, ażebyś przestał być surowym głazem. Gdy zajaśniejesz z wewnątrz, jako wypolerowany drogi kamień, posuniemy cię wyżej". W drugim stopniu znów czeladnik nasz pracuje około uzacnienia rodziny i drużyny własnej, lub ludzi, którzy go otaczają, a na których wywierać może zbawienne wpływy. Trzeci stopień nakoniec obowiązuje majstra, ażeby żył i pracował dla narodu, a uczynił coś dla ludzkości. „Zgromadzenia nasze osłania płaszcz tajemnicy i braterskie milczenie. Nie dla tego kryjemy się przed światem, ażebyśmy knuli sprzysiężenia, spiski, lub coś złego, ale z powodu , że działać chcemy, a czyn dobry ma iść tak przed ogólną wiedzą, jak łyskawica przed grzmotem. Przody zrób, a później niech sobie o tem gadają ludzie! Inaczej wrogowie będą ci przeszkadzali. Dobroczynność nasza baczy szczególniej na ludzi zdolniejszych i wyższych, a od władzy kościelnej, lub świeckiej niesprawiedliwie prześladowanych. Wyszedłszy ze świątnicy jesteśmy obywatelmi, którzy żądają światła i postępu. Jedni z nas siedzą w radzie ministrów, drudzy na sejmie, inni w świetlicach chłopskich, inni przy pracach polnych i warsztatowych, a działają wszędy w jednej myśli i do jednego celu, tj. do podwyższenia ludzkości. Jesteśmy i pracujemy na każdem miejscu, a nikt nas nie zna i nie wie,' żeśmy wolni mularze. A z czasem cele nasze będą i muszą być dopięte. Brzydzimy się prozelictwem i nie werbujemy nikogo do siebie, a przecież tłoczą się do nas tłumnie. Dzisiaj już stanowimy wielką potęgę, a jutro świat będzie nasz. „Podało ci się tu cele. Beszta li pomiędzy nami". 141 Jak w Niemczech państw, a w Rossyi urzędowej czynów, tak we francuzkiem wolnem mularstwie stopni jest trzydzieści trzy. Stało się to z następujących powodów trzech: naprzód, rząd chciał tu zawsze za wiele być wszystkiego panem, chciał narzucać na wielkiego mistrza osobę sobie miłą, a nadawać przez nią związkowi całemu dowolny polityczny kierunek, który przecież powinien zostać dla tegoż związku tajemnicą, co łacno się robi, gdy niższych stopni jest wiele, nie znających karty, jaka święci się na samym szczycie. Powtóre: Francuzi spiskują radzi. Podoba się im przeto urządzenie, przypominające la Societe des saisons Babuwistów, gdzie ukryć można przed wielkim mistrzem i rządem, co dzieje się w mnogich stopniach niższych. Potrzecie: trzydzieści i kilka stopni, od których każdego płaci się wkupne, przynosi wiele do wolno mularskiej kasy. Tak jest we Francyi. Wszystko to zniedo-łężnia i w śmiech obraca związek. Zaś w Poznańskiem jest wolne mularstwo, lecz chrześciańsko- i patryotyczno-pruskie, z królem, jako arcymistrzem na czele. Tu fartuszek wolno-mularski Hohenzollernska liberya! Polacy, bez ubliżenia myśli narodowej, w związku mieć miejsca nie mogli i usunęli się zeń całkowicie. Że rodacy wiedzą to i owo o wolnem mularstwie albo z Paryża, albo z Poznańskiego i Prus, więc mają o niem najgorsze wyobrażenie. Krom tego płaci u nich wiele glos księży, naturalnych wrogów takiego związku. Ztąd zdziwi się może nie jeden z nich, przeczytawszy nasz powyższy, tak piękny poczet z rzeczy. Odrzekam: Nie znacie istoty samej, lecz tylko jej spaczenia rządowe. Jak katolicyzmu nie potępiacie dla tego, że Rzym zrobił go polityki swej reakcyjnej naczyniem, tak nie godzi się obrzucać błotem i wolnego mular-stwa. Jego tu wina w tem jedynie, że się nie rozwiązało raczej, niż przyjęło byt tak nędzny! Ale nawet francuzkie i pruskie wolne mularstwo zachowało główny cel ludzkościowy. Zbawienie człowieczeństwa, tu również przewiedzione zostaje na pola etyki. A społeczeński przedmiot, który zwydrzył się i w empiryzmie francuzkiego socyalizmu i w spekulantyzmie 142 niemieckiej filantropii, staje tu na dobrej drodze i wkracza wreszcie do humanistyki istnej. c) MESYANIZM POLSKI. SOCYALISTYKI ROZDZIAŁ TRZECI. LXX. Hoene-Wrońskiego Mesyanizm. Jak staro-egipski Hermes Trismegistos, tak polski nasz Hoene Wroński, jest zaprawdę, trzykroć największy. On wielki jako filozof, — wielki, jako matematyk; — wielki, jako humanista; — a wielkość jego wszędy ma cechę potęgi najwyższej. Geniusz ten, coś nadziemskiego; coś, co daje uczuć żywo pokrewieństwo ludzkie z Bogiem. Nad Kopernika w starej, a nad Wrońskiego w dzisiejszej Polsce, Europa nie miała i nie ma nic wzniosłejszego. Są to dwa przesilenia słoneczne ducha ludzkości całej. O filozofie Wrońskim i o matematyku Wrońskim mówić się nie będzie, albowiem miejsce tu nie po temu. Jesteśmy w humanistyce. Zaczem li mesyanizm Wrońskiego, będący głównie socyalistyką, stanie się tutaj przedmiotem naszym. Od razu i zaraz z góry polski nasz Trismegistos przykłada ostrze wszechwładnej swej myśli do samego sęku rzeczy, a wynosi ją aż do szczytów absolutu, na czas płynący tak stosownego, a tak głębokiego i wysokiego, że czytelnik korzy się, zdumiewa. Można widzieć w nim mnogie niedostatki, nawet śmieszności; — można się z nim nie zgadzać, lecz niepodobna dziś sięgnąć odeń głębiej i wyżej. Pisał po francuzku, ażeby dzieła jego były europejskie. Nazwał naukę swą mesyanizmem dla tego, iż chodzi mu o zbawienie człowieczeństwa, a sam czuje się dzisiejszym mesyaszem. Jest u niego 143 jedna tylko myśl jenialna i ogromna, ale tak rozlegle, ściśle i matematycznie rozsnuta, iż kłopot to nie mały, gdy żąda się przełożyć ją w treścianie. Uczyni się tu przeto, co w mocy naszej. Oto główne ze światłości tej wybłyski, bo wszystkiego jej słońca nie podołamy ścisnąć w gwiazdeczkę, jakiej nam tu potrzeba: ,.Po wszystkich krajach Europy widzi się dzisiaj dwa wielkie obozy, walczące z sobą na zabój. Miano ich rozmaite: Wigi i Torysy, republikanie i monarchiści, radykalni i historyczni, protestanci i katolicy, sulpicyanie i ultramontalni, czerwoni i czarni. Zowie się je tutaj w ogóle wyzwoleni i niewolniku Jednych i drugich zamienić trzeba w wolnych. Oto życzenie nasze! „Wyzwoleni uznają to jedynie za nieomylną prawdę, co opiera się na doświadczeniu, lub na umiejętności; niewolniki zaś to tylko, co ofiaruje światu religijne objawienie, lub katechizm. Jednej stronie rozum, drugiej wiara najwyższy trybunał. „Antynomia ta, niestety, nie jest dowolna i przypadkowa. Grunt jej tkwi w bezdennych głębokościach ludzkiego ducha, i należy do istoty jego. Rozwinęła się dzisiaj potężnie, jako następstwo konieczne wysoko posunionej oświaty ogólnej. Na wyczyn jej dzisiejszy pracowały wszystkie upłynione wieki. Ona stanowi wewnętrzne sprawce i czynniki rozumu ludzkiego, który, zaledwie dojrzał i oko analizy rzucił w istotę własną, musiał je wydobyć z samego siebie. Żadna potęga na ziemi zniweczyć jej zatem nie zdoła. Obie tu strony mają jednakie, równe zupełnie prawo do bytu; obie są koniecznie potrzebne, są warunkiem niezbędnym dalszego ludzkości rozwoju, są rumakami, ciągnącemi wóz świata. Ani jednej, ani drugiej nie potępiaj, albowiem w niej połowa człowieczeń-skiego ducha i rozumu! 144 „Nie godzi się dwu tych, jak ogień i woda, jak symfle-gadyczne skały przeciwnych sobie stronnictw puścić samopa-sem na pełną, swobodę, albowiem uderzyłyby o siebie wściekle , zniweczyłyby się do szczętu nawzajem, a pospołu z sobą, człowieczeństwo całe, utopiłyby ziemię w ludzkiej krwi. Piekło w sercach wszystkich szatanów nie ma tyle nienawiści, ile one nienawidzą się wzajem. Ragnarogr skandynawski, mający zniweczyć ziemię ogniem, to mniejsza siła zniszczenia od ich sił mściwych. Dla zwyciężonych nie ma tu ani łaski, ani nadziei. Śmierć, zatrata, jedyny ich los. Wojna dwu tych zapaśników, to coś okropniejszego od wojny Tytanów. Na pobojowisku byłyby gruzy świata, całej ludzkości w krwawą miazgę rozbite ciało! Uciemiężać, związać we własne żyły i do czeluści Etny wrzucić, jako Zeus Tyfona, nie wolno ani jednego ani drugiego stronnictwa, ani obu razem, bo są zarówno w rozumie ludzkim ugruntowane, a do ruchu ludzkości potrzebne. Bez walki ich wnet Europa stałaby się Azyą. Ponieważ sprzeczność tkwi tutaj w duchu i rozumie rodu naszego, przeto ani płomienny stos kościelny, ani miecz rządowy, ani gilotyna rewolucyjna jej nie rozwiąże. Umiejętność i potęga najwyższego, a ogólnie rozszerzonego światła, jedyna moc, zdolna ją pokonać. Tutaj widzi się, że światło moc, wszechmocy Bożej równa. Znieść antynomię złowrogą, przywrócić rozumowi ludzkości pierwiastkową jedność i zgodność z sobą, ocalić świat przed grożącym mu kataklizmem i wprowadzić go na tory zbawienia; — oto zadanie mesyanizmu! „Co znaczy właściwie, że dopiero dziś poczyna niepokoić i przerażać nas Ormuzd i Aryman społeczeńskiej dwójcy? Dotychczasowy rozum ludzkości był albo dziecięcy, albo młodociany, a ztąd li bierny. Przyjmując przedmiot swój albo z obszarów doświadczenia, albo też z bugaju objawienia, obrabiał go w dwu kącikach swoich bezmyślnie i spokojnie. Dzisiaj zaś cale co innego. On dojrzał i stał się czynnym. Uleciał po nad dolne kąciki swoje, pogląda na nie z góry i pozyskuje rozleglejsze widoki. Widzi sprzeczność sam w sobie, której dotąd nie postrzegał. Nie może dłużej budować i burzyć za 145 razem. Zaczem staje na słupie obłoków i obraca się przeciwko obu dawniejszej bierności swój rodzajom. Rozumu czynnego główny charakter, nie przyjmować nic a nic sobie danego, ani tego, co niesie mu doświadczenie, ani tego, co ofiaruje mu objawienie. On ma tworzyć sam przedmiot swój. Ztąd rozum czynny jest rozum twórczy. Ludzkość dzisiejsza staje przeto na wysokościach rozumu twórczego, a widzi, że walka dwubierności ducha jej dawniejszych matka wszystkich bied, nędz i niedoli ziemskich. Jakże człowieczeństwu ma iść dobrze, skoro ręce jego dwie, miasto się popierać i spoinie około czego pracować, łamią i bezwładnią się wzajem? Rozum dzisiejszy, widząc to, stara się zaradzić złemu. Rozum twórczy jest własność i przynależność samejże dzielności twórczej, lub wszechmocy Bożej. Rozum ludzkości dzisiejszej staje się zatem Bożym rozumem na ziemi, lub rozumem najprzedniejszym, bezwzględnym, absolutnym. Rozum taki, będąc ostatecznym gruntem i pierwiastka doświadczenia i pierwiastku objawienia, potrafi sterować dwójcą społeczeń-ską i powieśdź ród ludzki do ostatecznych jego przeznaczeń. „Wyprowadziło się tu na widownią rozum twórczy. Naturalne więc pytanie, co w oczach jego społeczeńska antynomia? On tak zapatruje się na nią: Doświadczenie podaje nam zewnętrzny, otaczający nas świat, a objawienie, gdyś jego grunt ostateczny pojął, właściwie wewnętrznego Adama naszego, przeświadczenie i sumienie. Po jednej stronie tu ob-jekt z ziemi, a po drugiej subjekt z niebios. Tam poznanie, tu uczucie; — tam racyonalizm, tu mistyka. Słowem, jest to albo wszechświatowa zewnetrzność, albo też osobista, do każdego z nas przywiązana i naszem Ja będąca wewnętrzność, lecz w obu razach toświatowość, lub chrematyczność. Rozum zaś twórczy, który dysze zarówno na dnie otaczających nas rzeczy, jako i na dnie świadomości naszej, wyższy jest nad obie te toświatowości. On stwórca i doświadczenia i objawienia, kojarzy się więc łatwo i z jednem i z drugiem, a nadaje obu niebiańskość własną. On achrematyczność. Rozum bierny jest tedy chrematyczny, lub ziemski, rzeczowy. I dla tego Panteon tom II.           10 146 rozpada się na zewnętrzny i wewnętrzny, umiejętny i wia-rowy; — rozum czynny zaś achrematyczny, lub tameczny, transcendentalny. Tu przeświadczyć się można bliżej o tem, że antynomia społeczeńska jest w rozumie naszym ugruntowana, i że rozum jedynie podoła stać się jej mistrzem. „Jest u nas znanie pełne, Bożemu równe, wypowiadające to w czasie, co dysze i pracuje na wieczności łonie, jako potęga nasza główna, ale jest także poznanie i uczucie, w które znanie się rozdziela, a które są, potęgi nasze podrzędne. Rozum czynny jest wiedzą absolutną w nas i dla tego sam sobie wiedzy krynicą; lecz rozum bierny ma dwa wiedzy swej źródła: doświadczenie i objawienie. Ztąd wyrasta, że człowiek poznania jest człowiekiem doświadczenia, a człowiek uczucia człowiekiem objawienia, człowiek zaś znania człowiekiem wiedzy absolutnej i rozumu twórczego, zaczem powołanym od Boga samego prawodawcą obu stronnictw, a antynomii społecznej wodzem i panem. Choć będzie to li jeden mdły człowiek, on Boga namiestnik, a narodów i królów pan. Wypadki te mesyaniczne mają za sobą matematyczną pewność i nieomylność, a wylewają się z istoty samej rozumu ludzkiego. „Rozum twórczy uznaje w poznaniu i doświadczeniu siebie samego, jako rozum teoretyczny, a w uczuciu i objawieniu również siebie samego, jako rozum praktyczny. Tam celem jego prawda, tu cnota. Wyzwoleni tedy kuszą się w gruncie rzeczy o tryumf prawdy, a niewolniki o tryumf cnoty. — Antynomia społeczeńska przeto jest walką prawdy z cnotą. Oto absolutno - rozumowe jej znaczenie, jej konieczność i niesłychana ważność. Jak ani prawdy, ani cnoty, tak ani jednego, ani drugiego stronnictwa niweczyć nie można. I owszem potrzeba obu jednako pomagać do zwycięztwa. Obu powołanie zarówno wielkie i świetne. Wyroki te są niecofnione i nieomylne , bo daje nam je rozum absolutny i twórczy. Potrzeba się więc im poddać. „Nie w twierdzi, ani w przeciwtwierdzi społecznej, szukać należy przyczyny nieszczęść i burz dzisiejszego świata. Jedna 147 i druga strona ma tutaj cel jednako rozumny, zacny i święty, a odznacza się pracą dla ludzkości, ofiarami wszystkiego i poświęceniem nadziemskiem. Obu posłannictwo mesyaniczne i kapłaństwo Boże. Gdy równoważą się z sobą, lub zgoła wchodzą w chwilowy sojusz, wywołują postęp i szczęście, stanowią dobre. Złe zaś rodzi się na obu krańcach zarówno, gdy strona, która góruje, wzbiera i wylewa, a drugą zagładzić pragnie; gdy popada w ostateczność i siostrobójstwo. Wtedy pracuje ona nie dla siebie, ale dla rychłego tryumfu swej przeciwnicy, która, gdy znowu zagóruje, szczędzić jej nie będzie. Złe jest w przeważaniu to jednej to drugiej antynomicznej szali. Ale najgorsze złe na ziemi, bo stałe, dzieckiem jest egoistów możnych, którzy występując tu w imię rozumu, tam zaś w imię wiary, durzą ludzkość i zaprzągają do pługu, ażeby pracowała tylko na nich i dla ich korzyści. Są to łotry, co kochają li siebie, a szukają na gwałt pieniędzy i władzy. Imię ich banda piekielna. Jaka ich wartość? Zero, czcze zero. „Pokierować tak antynomią społeczeńską,. ażeby godziła ku ostatecznemu ludzkości kresowi i przyniosła światu zbawienie; oto zadanie dla dzisiejszych czasów i rządów! Chcia-wszy odsłonić ostateczne ludzkości przeznaczenia, trzeba znać mesyanicznie dzielności twórczej celowość, najwyższe prawo i główne zadanie, czyli otworzyć umiejętne oko w odległą przyszłość, czego się zaś nie dopnie, bez dokładnego znania przeszłości i teraźniejszości; trzeba więc zgłębić trzy powiaty czasu, odsłaniające nam wieczność, i wydobyć z łona ich absolutne prawo postępu. Rzecz nasza przeto skąpać się teraz musi w historyozofii. „Jak wszelaki człowiek pojedyńczy, tak człowieczeństwo całe, składa się z ciała i z ducha, czyli należy połową do ziemi, a połową do niebios. Utkwione w materyi i odziane zmysłowością, musi długo ulegać ich wpływom i prawom, nim ducha w pełni rozbudzi w sobie, a za pomocą jego upewni 10* 148 niebiosom zwycięztwo nad ziemią. Przez tysiącolecia i wieki istotą jest bierną, dopiero na samym końcu może być czynną, a to tem bardziej, że czynność polega na twórczości.' Ludzkość ma tedy przed sobą dwa zupełnie różne czasy: erę ce-lów fizycznych, lub chrematycznych, i erę celów duchowych, lub achrematycznych. W pierwszej jest niewolnicą, w drugiej wolną. Tam występuje jako posłuszne i potulne dziecko, które opatrzność zwolna wychowywa i ku pełnoletności wiedzie; tu zaś jako samodzielna potęga, zdolna naznaczać sobie cele i kroczyć o własnych siłach w przyszłość. W erze ogólnej bierności rządzi się rozumem matki ziemi, w erze zaś ogólnej czynności rozumem Boga, który się w nią wyleje, a będzie rozumem jej własnym i twórczym. Dla tego rozum ludzki nurzyć się miał długo w chrematyczności i celach jej li ziemskich, nim wolno mu będzie zdobyć achrematyczność i cele jej niebiańskie. Że tutaj ma się na oku początek i koniec sam człowieczeństwa, lub erę pierwszą i trzecią rzecz jasna. Jest to jego alfa i omega. „Jako w przyrodzeniu, tak i w dziejach ludzkich, nie ma nagłego przeskoku od początku w koniec, lecz ciągnie się od jednego do drugiego krańca łańcuch pośrednich stanów długi i w ogniwa bogaty. Dla tego pomiędzy pierwszą i trzecią rozwoju człowieczeńskiego erą najdować się musi era środkowa, lub era przechodu chrematycznych celów w achrematy-czne cele. Tu walczy na zabój doświadczenie z objawieniem i poznanie z uczuciem, lub tworzy się dwójca społeczeńska. Jest to era celów przechodnich, czyli czas, w którym żyje się właśnie. „Ludzkość tedy wypełnia przeznaczenia swe w trzech wielkich erach: w erze celów chrematycznych, w erze walki chrematyczności z achrematycznością, i w erze celów achrematycznych, lub całkowitego zwycięztwa niebios nad ziemią, które jest ostatnim człowieczeństwa kresem. Oto nasza przeszłość, teraźniejszość i przyszłość! A mesyanizm tuli do piersi swej trzy niezmierzone powiaty czasu, lub całą wieczność wyjawioną i pogląda na nią z tronu wieczności twórczej. 149 ,,W erze pierwszej celowość matki ziemi nabywa przeświadczenia w człowieczeństwie, rozwijając w niem zwolna władze i potęgi jego istoty, od których zależeć będzie później ostateczny, a od początku samego mu naznaczony kres. Dzielność twórcza, w naturze pracująca, jest nauczycielką jego. Ona dlań opatrzności pasek. W erze walki antynomicznej istota ziemska rozumu ludzkiego wchodzi we spółzawodnictwo z istotą jego niebieską. Jedna część człowieczeństwa wydaje wojnę ochmistrzyni swej opatrzności, ogłasza się pełnoletnią i chce wyzwolić się od rózgi opiekuńczej; druga zaś, pełna wdzięczności starej, rzuca się na pierś odwiecznej, a już zgrzybiałej zniedołężnionej i grobu bliskiej przewodnicy swojej. Jest to otrząsanie się nasze z bierności i dzieciństwa, ze znikomości i niewoli, a szukanie wieczności i boskości; polowanie za absolutem, słowem, godzenie do ostatecznych człowieczeństwa przeznaczeń. Taki stan musi być walką najzaciętszą. Starsi bracia goreją nienawiścią przeciw młodszym rokoszanom. Bez dwójcy tej postęp byłby dziś niemożebny, a świat przeszłości by nie miał. W erze celów ostatecznych, lub niebiańskich, wreszcie, rozum ludzki, od materyalizmu, doczesności i chre-matyczności oczyszczony, a od wszelkiego obcego sobie wpływu wolny, sam oznacza cel swój, a cel już najwyższy, którym jest widzenie Boga bezpośrednie i wydobycie z siebie nieśmiertelności. Bóg i nieśmiertelność ludzka opuszczą niebiosa i przeniosą sie na ziemię. Godny to cel bytu i przedmiot rozumu naszego! „Na początku urabia się celowość dzielności twórczej na łonie człowieczeństwa, lub prawo ludzkie i prawo Boże; w środku, antynomicznej walki skutkiem, odkrycie, oraz ugruntowanie prawa postępu; w końcu zaś panowanie bezwzględnej prawdy i cnoty, które nareszcie przestały walczyć z sobą i pogodziły się tak w ludzkości, jak pogodzone są w Bogu. Tu będzie kres dziejów. Ludzkość, zdobywszy widzenie Boga bezpośrednie i nieśmiertelność, przejdzie z czasu w wieczność i odzyska raj utracony. Czas i śmierć ustanie. Panująca prawda i cnota zrobią biedy, nędze i niedole niepo 150 dobieństwem. Nie ma też ich niebo. Takowy pochód człowieczeństwa jest dziełem dzielności twórczej Bożej, którego dokonać ma dzielność twórcza człowieczeńska,— dziełem rozumu Bożego, którego dokona rozum nasz. On tedy tak nieomylny i pewny, jak prawda matematyczna. „W erze pierwszej, z natury rzeczy bardzo długiej, widzi się cztery okresy, a to stósownie do czterech rodzajów celów człowieczeństwa chrematycznych. Natura ludzka jest dwojaka: cielesna i duchowa. Świat przeto dążyć musiał ku cielesnemu i duchowemu dobrobytowi, co stanowi okres pierwszy i czwarty. Jest to początek i koniec ery pierwszej. Zaczem w środku najdować się muszą kojarzące ogniwa. Dobrobyt cielesny powiódłby do powszechnego rozboju i panowania pięści. Ztąd konieczność bezpieczeństwa publicznego, utwierdzenia sprawiedliwości, prawodawstwa i prawa, lub wyczynu polityki, co właśnie sprawuje okres drugi. Ale polityka stoi w końcu końców na religii. Ztąd konieczność wyczynu teologii, a tem samem i okresu trzeciego. „Okres pierwszy wyjawia się w staroźytnej Babilonii i As-syryi, w Persyi i Egipcie, w Chinach i Indyach, a trwa dotąd w Azyi. Dobrobyt cielesny jedyny jego cel. Okres drugi widzi się w starożytnej Grecyi i w starożytnym Rzymie. Tu prawodawstwo, prawo, państwo i rzeczpospolita, wolność i potęga , ojczyzna, patryotyzm, lub polityka główny cel. — Okres trzeci jest w średnich wiekach, gdzie oddechem ludzkości wiara, a najważniejszą postacią mnich, gdzie teologia króluje. Okres czwarty nakoniec począł się od reformacyi Lutra, a skończył się rewolucyą francuzką. Tu chodziło o wolność sumienia i myślenia, o tworzenie nauk i umiejętności, lub o dobrobyt duchowy. Okres pierwszy urabia rozsądek pospolity w człowieczeństwie, drugi zaś już rozum, lecz dopiero praktyczny, trzeci rozum religijny, a czwarty rozum spekulacyjny. Do rozumu achrematycznego, tj. czynnego, twórczego, Bożego, przyjść tu jeszcze nie mogło. Zgoła Kant wielki jeszcze go nie zna, lubo już przeczuwa. Dla tego też cztery czasy te piętnuje chrematyczność, lub celowość wciąż toświatowa. Nawet reli 151 gijność średniowieczna jest toświatowa, albowiem polega, nie na słoneczności niebios rozumienia tamtego świata i bezpośredniego widzenia Boga, lecz na wierze ślepej, która jest ciemnotą ziemską, dla dobrobytu kościelnego potrzebną. Ostatnim kresem ludzkości była tu ciągle toświatowa szczęśliwość. Czasy te, lubo już minęły, kołatają jeszcze po ziemi. Widzi się je w dążności ogólnej za materyalizmem. Socyaliści i kommuni-ści francuzcy są jeszcze ich tchnieniem. Świadomość istna czasów tych była w niebie, nie na ziemi. To duchowe dzieci. „W erze drugiej, poczynającej się, jako już wiadomo, od rewolucyi francuzkiej, a będącej czasem naszym, zlewa się okres pierwszy z trzecim w jedno, okres zaś wtóry z czwartym w drugie stronnictwo potężne. Tam dobrobyt cielesny żeni się z religią i spładza niewolników; tu dobrobyt duchowy żeni się z polityką i spładza wyzwolonych. Są to jeszcze te same cele chrematyczne, lecz skombinowane i w krańce roz-padłe. Jest to okres piąty. Celem jego walka przeszłości z przyszłością, tłoczącą się na gwałt do bytu i narodzin; a walki tej owocem będzie zdobycie przyszłości, tj. zdobycie prawdy i cnoty achrematycznej, co rozbroi obie strony i sprowadzi niebo na ziemię. Jak długo trwać będzie ten okres? Zależy to od powodzeń, lub niepowodzeń bandy piekielnej. Dopóki ma się możnych egoistów, co zarówno jednego, jak drugiego stronnictwa używają zręcznie za swe narzędzia, — co wyzyskują tak wyzwolonych jak niewolników na własną korzyść, — co tutaj wolności, a tam świętości płaszcz wziąwszy na siebie, pną się do władzy, majątku i blasku, — co nie ludzkości dobro, lecz tylko dobro swoje miłują, a śmieją się w duszy z miłości bliźniego i Boga; — dopóki ma się tych pachołków szatana na czele wszech spraw światowych: póty rozdarcie ludzkości na dwa połcie i okres nasz trwać będzie. Banda piekielna jest dzisiaj wielce potężna. W jej ręku kościół i państwo, trony i ludy. Jej upadek godzina powszechnego zbawienia, „Ery trzeciej oczekuje świat z tęsknotą. Lubo jej nie ma jeszcze, przy pomocy achrematycznęgo rozumu, można 152 przecie już w nią poglądać. Prawda jest teoryi, a cnota praktyki królową. Przez teoryą idzie się do praktyki. Powstanie więc dążność ogólna za prawdą, a to już najwyższą, lub achrematyczną. — Będzie to okres szósty, czas umiejętności bezwzględnej, iście mistrzowskiej, a tryumf i panowanie me-syanizmu. Gdy świat pozna i uściska prawdę achrematyczną, zechce i cnoty achrematycznej. I oto urodzi się okres siódmy. Przy końcu zaś tego, ostatniego już okresu, prawda achrematyczna zleje się z cnotą achrematyezną w jedno, i wszelka różnica pomiędzy niemi zniknie na zawsze. Antynomia społe-czeńska rozwiąże się sama przez się i ustanie. Głowa ludzka zdobędzie niebo, pierś ludzka zbawienie, a dłoń ludzka nieśmiertelność. Człowiek będzie, nie co do samego usposobienia wewnętrzego, jak dzisiaj, lecz rzeczywiście obrazem i podobieństwem Boga. Księgi święte staną się jasne i przekonywające, jak matematyka. Wiara i umiejętność, zlane w jedno, urobią powszechne niebios i ziemi znanie. Światło będzie ogólne i bez miary wielkie. W niem światła Bożego odsłon! I zaświta czas spełnionego odkupienia, oraz odrodzenia się człowieczeństwa duchem. Moc grzechu pierworodnego zniknie, a skończą się wieki Adamowego upadku. Jak niegdyś w erze pierwszej panował Bóg Ojciec, a w erze drugiej, lub dzisiaj, Bóg Syn, we wszystkich stronnictwach i obozach obecny, a wszędy od bandy piekielnej krzyżowany; tak w erze trzeciej uchwyci za berło Bóg Duch święty. Nie słowo ludzkie, jak dotąd, lecz słowo Boże, ciągle świeże, a ze starem objawieniem zgodne, będzie filozofii głosem. I królestwo niebieskie stanie się rzeczywiste na ziemi. ,,Nie mówcie mi, że prorocy starego testamentu byli poeci, nic więcej! Oni tak widzieli zbliżający się czas Boga Syna, jako ja dziś widzę zbliżający się czas Boga Ducha świętego. Wy nie pojmujecie daru proroczego, bo mądrość wasza tylko chreinatyczna. Podnieście się do rozumu achrematycznego, a widzieć będziecie przyszłość, równie dobrze, jak teraźniejszość i przeszłość! Jako w starych misteryach egipskich i u Hebrajczyków widzenie przyszłości było mądrości ludzkiej koroną, 153 a prorocy stanowili filozofów najrzetelniejszych, tak i dzisiaj dla istnego, achrematycznego mędrca przyszłość nie ma opony. Prorokowanie starego zakonu było atoli dziełem Bożego natchnienia, prorokowanie zaś dzisiejsze, to dzieło mesyanicznego znania, które ma za sobą pewność i nieomylność matematyczną. Tam prorokuje instynkt ludzkości, tu rozum jej twórczy. Nie ma filozofii istnej, krom mesyanizmu; a nie ma mesyanizmu bez widzenia przyszłości i prorokowania. Nie mówcie mi, że chrześciaństwo się przeżyło! Chrześciaństwa do-tąd nie rozumiał świat. W niem rozum achrematyczny, który li od achrematycznego rozumu pojęty być może. Dopiero w okresie szóstym zrozumie świat tak chrześciaństwo, jak me-syanizm rozumie je już dzisiaj. Nie mówcie mi, że cnota achrematyczna na ziemi jest niepodobieństwem. Sądzicie o rzeczy tej rozumem dzisiejszego świata. Sądźcie o niej rozumem biblii, przyobiecującej królestwo Boże na ziemi, które bez cnoty achrematycznej byłoby niemożebne; tudzież rozumem mesyanizmu, przyobiecującym okres siódmy, a pojmiecie wszystko! Lecz przyznaję wam słuszność! Jeszcze dziś nie czas do zdjęcia zasłony z istoty absolutu, a sądząc z usposobienia ludów, długo jeszcze tak będzie, iż tylko sami w mesyanizmie poświęceni (la partie esoterique) znać będą istotę Boga i istotę człowieka.          „Tyle dziś głosów skarzy się na niedostateczność chrześciaństwa w obec potrzeb dzisiejszego czasu. Jakkolwiek nie na chrześciaństwo samo, którego duch achrematyczny i Boży prawdziwie, lecz tylko na wyznania jego urzędowe, a w chre-matyczności pogrążone po uszy, skarzyćby się wypadało; wsze-lakoż przez głosy te wypowiada się przeczucie wielkiej, całkowitej , rychło nastąpić muszącej i ogólnej religijnej reformy, zdolnej urzeczywiścić niebo na ziemi i doprowadzić ludzkość do przeznaczeń jej ostatecznych. Reforma ta wyjdzie z chrze 154 ściaństwa. Zniewolon będzie do niej może sam papież. A jeżeli nie, uczyni ją car, jako naczelnik katolicyzmu wschodniego. Na czem ona zależeć będzie? Chrześciaństwo przyobiecuje żywot wieczny, jednakże nie narodom całym, nie ludzkości wszystkiej, lecz tylko ludziom pojedyńczo branym. Przyobiecuje zbawienie ludziom, ale nie ludom, nie ludzkości ! Krom tego nieśmiertelność nie jest tu wynikiem moralności i owocem zasługi, nie jest utworem i dziełem samego człowieka, lecz stoi od wieków na wieki gotowa i czeka na każdego z nas. Bóg ją, a nie człowiek uczynił. Ma ona niebo, piekło i czyściec, ale jako coś danego, nie zaś jako coś od nas zdobytego. I to właśnie sprawuje uczucie niedostateczności chrześciaństwa dzisiejszego rozwoju i stopnia. Ono nie rozumiało i nie rozumie Chrystusa. Otóż spojenie moralności, pracy i zasługi ludzkiej, jednostkowej, całonarodowej i cało-ludzkościowej, z nieśmiertelnością tak ścisłe i konieczne, jak przyczyny ze skutkiem, lub powodu z następstwem, a przekonanie się ogólne o tem, że odzyskać raj, lub odbić utraconą nieśmiertelność, można li własną wolą i siłą, li własnym czynem, stanowić będzie główną oczekiwanej reformy religijnej zasadę. Ona powiedzie do zapowiedzianego od Chrystusa, w rozmowie z Nikodemem, odrodzenia sie duchem. Jakim ? Naturalna, że Duchem świętym, lub achrematycznym. Przezeń nastąpi urzeczywiszczenie słowa Bożego i dzielności jego twórczej w człowieku. Oto droga do prawdy i cnoty achrematycznej, lub do niebios, ostatecznych przeznaczeń naszych na ziemi. „Bóg jest absolutem. Dzielność twórcza, wychodząca z Boga, a działająca w nieskończoność, słowem, które staje się ciałem, słowem wszechmocy, lub w ogóle słowem. Słowo Boże, to absolut, działający w stworzeniu, a wypowiedzieć się mający w końcu przez człowieka. Słowo Boże stać się musi słowem ludzkiem, albowiem to przeznaczenie jego. W tym celu jedynie stworzon jest świat. W reformie chrześciaństwa tedy, której oczekujemy, a która będzie ludzkości zbawieniem, religia przeistoczy się w filozofią. Co sprawi, iż również filo 155 zofia przeistoczy się w religią. I różnicy pomiędzy nićmi nie będzie. Obie odnosić się będą, do absolutu, lub do Boga, a przedstawią słowo Boże, jako achrematyczną prawdę i cnotę, w jedni. Otóż i ostateczne zjednoczenie umiejętności z wiarą,, oto filozofia i religia absolutna, lub mądrość mistrzowska! Dzielność twórcza i rozum achrematyczny w ludzkości są jej źródła święte. Rozum ten, rodziciel wszech prawdy i cnoty. Mylne jego zastosowanie sprawuje w filozofii błąd, a w religii grzech, dwie krynice duchowego i moralnego upadku człowieka. Nieznajomość achrematyczności matka złego. Mesya-nizm rozdeptuje smoczy łeb piekielnego węża ostatecznie i stanowczo, a gdy stanie się ludzkości całej oddechem, zabije szatana. Piekło, a z niem bieda i nędza ziemska ustaną. „Najwyższe, jedyne, powszechne, absolutne i achrematy-czne prawo, które dla umiejętności każdej odkryła matematyka, jest dla mesyanizmu prawem postępu. „Wzorzec jego taki: FX=A0 Ω0 + A1, Ω1,+A2 Ω2...-Aw Ωw. „Co znaczą właściwie algebraiczne te wyrazy, obaczy się przy matematyce. Tutaj zaś wystarczy krótkie ich wyjaśnienie i to już do mesyanizmu zastosowane. Fx jest teraźniejszość nieoznaczona, lub w ogóle. Ona równa się ciągle alfie i omedze, lub pierwiastkowi i kresowi człowieczeństwa, przeszłości i przyszłości jego całej, a podnoszonej do coraz wyższej, ciągle postępowej potęgi. Alfa znaczy także rzecz niewolników, a omega rzecz wyzwolonych. W końcu samym tak alfa, jak omega, są potęgą omegi, lub wolnością istną. Oto prawo postępu. Matematyka, wystawiwszy modłę powyższą, dała mesyanizmowi, a z nim i polityce niewzruszony umiejętny grunt. „Jak przeprowadzić wyniosłą naukę mesyanizmu w życie narodów? W celu tym otwiera się pod przewodem jego twórcy, stowarzyszenie antynomiczne, związek ludzi, miłujących prawdę i cnotę, lub unią mesyaniczną. Wzywam w imię Boga oraz ludzkości, do unii tej rządy i narody, wszystkich mężów światła i dobrej woli. U mnie nikną różnice między wiarami, tak religijnemi, jak politycznemi, a miejsce ich zabiera znanie i działanie Boże. U mnie ustają różnice między narodami. 156 Tu miejsce dla wszystkiego człowieczeństwa. U mnie prawda absolutna. Ustaje więc poszukiwanie i rozprawianie, a poczyna się zbawiający ludzkość czyn. Kto kocha prawdę i cnotę, ojczyznę i ludzkość, a odrodził się duchem, ten pomocnik mój i brat. Świecie lepszy, świecie cały do mnie ! „Unia mesyaniczna stoi na rozumie twórczym, lub Bożym, i na dzielności twórczej, we wszelakim czasie żywym, nie zaś li historycznie czynnej; przedniejsza jest tedy od państwa i kościoła. Państwa celem wszędy li jeden naród. Celem zaś unii naszej człowieczeństwo całe. Kościół znowu ma dwa cele: słowo objawienia i wykład jego. Unia zaś wypowiada słowo Boże i to, co piastuje objawienie, i to, co stwarza ciągle świat, — i to, co odzywa się przez wszystkie umiejętności;— wypowiada słowo Boże, które stoi, nie na wierze, ani na cudzie, ale na umiejętnem przekonaniu, a ma za sobą matematyczną pewność i nieomylność. „Chrystus przyobiecał zesłanie Ducha świętego, anachre-matycznego, lub Parakleta, gdy świat zdolny będzie pojmować, nie same ,,terrena", ale i „coelestia". I oto spełniły się czasy tej zapowiedni. Mesyanizm nasz i unia jego, to światu przysłany paraklet. Jesteśmy w służbie Ducha świętego, przygotowywujemy mu w panowaniu na ziemi następstwo po Bogu Synu. Paraklet, to nie Menes, nie nowy niebios wysłaniec. On umiejętność najwyższa, odsłaniająca ostateczne człowieczeństwa cele. Unia nasza ma zadanie wielkie, albowiem buduje na ziemi kościół dla Ducha świętego, a odradza człowieczeństwo religią i filozofią bezwzględną, jedynie prawdziwą i ostatnią, zapala umiejętność nieśmiertelności i zbawienia; daje niebiańskie, zachwycające i wszechmocne światło. „Od dzisiejszego dnia idzie się w czas okresu szóstego i siódmego, lub ery trzeciej, w którym rządzić będą człowieczeństwem trzy władze: 1) władza prawnicza lub rząd; 2) władza religijna, lub kościół; 3) władza umiejętna, lub unia mesyaniczna. Do unii tej przynależy zwierzchność nad rządem i kościołem, a z niemi nad całem człowieczeństwem. Zadaniem jej dyrekcya świata ku ostatecznym jego przeznaczeniom. Unia 157 jest zarazem sądem Amfiktyonów. Do niej należą spory pomiędzy rządem i kościołem, lub umiejętnością i wiarą. Ona rozstrzyga i stanowi, gdy władza pierwsza, lub władza druga dopuści się jakiego przeciw rozumowi twórczemu i człowieczeństwu bezprawia. Ona daje wyroki w międzynarodowych kłótniach. Jest to kongres mężów, których marszałkiem Duch święty. „Teraźniejsze rządy konstytucyjne są nędzne Juste Mi-lieu, które, usiłując w dwu izbach jednoczyć dwa stronnictwa społeczeńskie, a więc osłabiając i jednego i drugiego dzielność, oburza oba jednako, a obraża cele dzielności twórczej i rozumu achrematycznego. Oba stronnictwa puścić należy w bieg i obdarzyć wolnością, bo są konieczne do rozwoju dalszych przeznaczeń społeczeńskich, lecz dzierzyć je trzeba w silnej dłoni, ażeby nie walczyły z sobą i nie zagładziły świata. Niech jedno wyleje się w prawdę, a drugie w cnotę achrematyczną! To ich kres. Gdy to nastąpi, ustaną. Ztąd unia mesyani-czna zaprowadza rządy antynomiczne. Ich wzór, a przynajmniej najpierwszy przykład, najduje się już w dziejach. Są to rządy Napoleońskie. Tutaj pojmuje się snadno wysokie posłannictwo i całą nadzwyczajną wielkość Napoleona, oraz rodziny jego, która powróci do tronu, gdyż spełnić ma na ludzkości piersiach swe zadanie. Ona Bogu i człowieczeństwu, Francyi i Europie potrzebna. „Francya, Niemcy i Rosya otrzymały posłannictwo poprowadzenia ludzkości do ostatecznych celów i ugruntowania mesyanizmu na ziemi. Francya urabia posłannictwa tego praktyczną , Germania zaś teoretyczną stronę. A ze Słowiańszczyzny wyjdzie — i oto już przezemnie Słowianina wychodzi, — achreraatyczność twórcza, Parakletyzra. Do niej przywiąże się w końcu sternictwo ludzkości do ostatecznych jej przeznaczeń. Narody słowiańskie są le nouveau peuple de Dieu. „Jaki wyraz ostatni mesyanizmu? Światło, lecz światło najwyższe, parakletowe, świętoduskie, achrematyczne, Boże. Ono jedynie podoła znieść biedy, nędze i niedole, a zbawić świat. Ono przetworzy społeczeństwo. W niem już dzisiaj 158 potęga najwyższa na ziemi, jutro zaś, gdy będzie jaśniało w słonecznej pełni, wszechmoc twórcza. * Tu kończy się krótkie mesyanizmu, tj. nie filozofii samej, lecz humanistyki i socyalistyki Wrońskiego przedstawienie. Czytelnik ocyka się, przeciera oczy i nie wie, czy słyszał rzeczywiście głos Boży, lub też miał sen, czarujący duszę. Tak głęboka i tak dziwnie piękna tu rzecz! Kto żąda zapoznać się z nią obszerniej, tego odsyłamy naprzód do naszego o niej sprawozdania, umieszczonego w Poznańskiem „roku 1844", w trzech pierwszych poszytach; — powtóre, do tomu pierwszego filozofii i krytyki Karola Libelta, gdzie jest bardzo gruntowne mądrości tej ocenienie; — po trzecie, do samych pism Wrońskiego, które bogatemi światła kopalniami nagrodzą trud obficie i zasługują na dokładne poznanie, a które, niestety, są już niezmiernie rzadkie! Czytając Prodrome du messianisme metapolitique messia-nique, lub inne pisma Wrońskiego, doznaję niepospolitego zachwytu. Najduję w nich bowiem, pomimo różnic mnogich i wielkich, w gruncie dość z nauki własnej. I tak np. antynomią społeczeńską jest u mnie, jak widziało się to pod liczbą LVIII, i LIX. Empirya i spekulacya, bojujące z sobą ciągle, a zlewające się od czasu do czasu żywostanowo, lub na króciutką chwilkę, co stanowi za każdym razem nowy krok postępu. Jest to realizm i idealizm, zmysłowość i umysłowość, lub* rzeczowa i myślowa chrematyczność, walczące i różnoje-dniące się z sobą na piersiach humanistyki. Przeciwieństwa te odnoszą się do znikomości, do tuteczności, a są dwoma czynnikami tego świata. U Wrońskiego tymczasem antynomią społeczeńską jest: poznanie i uczucie, doświadczenie i objawienie, umiejętność i wiara, chrematyczność i achrematy-czuość, ziemia i niebo, czyli ten świat i tamten świat. To wielka różnica! 159 Czynię też i teraz Wrońskiemu tenże sam zarzut, który mu rzuciłem przed 28 laty, gdy jeszcze żył, tj. że nie pojął należycie antynomii społeczeńskiej. Nie w istocie Boga i tamtego świata, gdzie panuje bezwzględna wszystkiego jednia, nie na piersiach transcendentalności, lub achrematyczności, nie w absolucie samym, lecz tylko na tym swiecie, gdzie rozlewa się względnej różni morze, lub tylko w powiatach czasu, znikomości, mamony, chrematyczności, zachodzić może dwójca i walka, lub antynomia. Czynniki jej muszą być tedy oba zarówno toświatowe. Nie ten i tamten ' świat występują tu przeciwko sobie, ale dwie połowice tego świata: res et mens, materia et idea. Wszakże jak w państwie, obejmującem w sobie ten świat, tak w kosciele, któremu znów idzie li o tamten świat, są jednako czerwoni i czarni, lub wyzwoleni i nie-wolniki! W państwie n. p. Meternich i Cavour, w Kościele Antonelli i Bruno Bauer, Veilot i Prudon! Między tym i tamtym światem nie ma antynomii, chociaż to ziemia i niebo, albowiem ten świat jest tamtego świata odsłon, a tamten tego transcendentalna istota. Oba przenikają się w całem przyrodzeniu wzajem; są wszędy i zawzdy nierozłączne jedno, a różnica pomiędzy niemi, jako dzieło analizy i abstrakcyi, tkwi li w głowie naszej. Wreszcie humanistyka, socyalistyka, me-syanizm, odnosząc się do człowieczeństwa na ziemi naszej, należą pospołu z niem do chrematyczności, a ztąd i antynomia, w nich zachodząca, musi być tylko chrematyczna. Nie ma tu na przeciwnej stronie Boga i tamtego świata. Tu dwa obozy ludzkie, a jako w jednym, tak w drugim tylko ten świat. Nie ma tu na lewicy prawdy, a na prawicy cnoty, które obie są Boże i z tamtego świata. Są tu li dwie jednostronności i ostateczności, dwa krańce, w które rozdarto prawdę i cnotę, a które zachodzą li na tym świecie. — Powtarzam jeszcze raz, że w humanistyce, jako w umiejętności należącej do kosmopei i stereognozyi, lub do tego świata i trzeciej człowieczeńskiej jego treści, antynomią jest empirya i spe-kulacya, które się różnojednić tu mają, nie zaś ten i tamten świat. Ten i tamten świat, jeżeli tak chcesz koniecznie, sta 160 nowią także antynomią, jednakże nie w humanistyce, lecz w filozofii, godzącej ostateczne przeciwy umiejętne. Tego rodzaju zmieszka, olbrzymi błąd. Jednakże błąd ten powstał naturalnie i powstać musiał koniecznie. Przy całej loice i matematyce tak potężny Tris-megistos nasz uniknąć go nie podołał. Czemu? Gdy pisał mesyanizm, naówczas spekulacya, humanistyka i socyalistyka, nie były jeszcze, jako dziś w Panteonie, ani od siebie nawzajem , ani od filozofii wyróżnione i odgarnione. Zbijano je w jedno, popełniając mnóstwo zmieszek. Jak tedy Heglowi spekulacya, tak Wrońskiemu mesyanizm, a bliżej socyalistyka, pospołu z polityką i historyozofią, lub cała humanistyka, jest już mylnie filozofią samą, w której skojarzenie tamtego świata z tym światem, lub istoty rzeczy z jej odsłonem, absolutu i rzeczywistości, główne stanowi zadanie. Jak Heglowi przeto o skojarzenie kmiotu, tj. przeświadczenia, osobistości, tran-scendentalności, nieba, lub tamtego świata w nas, z przedmiotem , lub ziemią, tym światem, lub o subjekt-objektowość, — tak Wrońskiemu chodzić musiało o skojarzenie uczucia i poznania, lub achrematyczności i chrematyczności. Potyka się tu zatem Hegel, jako spekulacji mistrz, a Wroński, jako humanista; ale i jeden i drugi podnosi się, a staje silnie, jako wielki filozof. I nam, jak to widziało się już we wstępie do dzieła tego, a przekona się w trzeciej jego księdze przy filozofii i teozofii, ciąży na sercu pogodzenie tamtego świata z tym światem, albowiem to zadanie mądrości najwyższe i ostatnie. Jakkolwiek tedy my i Wroński rozbiegamy się przy pojęciu społeczeńskiej antynomii, zbiegamy się przy pojęciu ostatecznego filozofii kresu i przybijamy do tego samego portu. A pomimo różnicy wielkiej, jest pomiędzy nami jednia. Wrońskiego achrematyczność znaczy to samo, co u mnie transcendentalność, lub świat trzeci, umysłowy boski, tameczny; to samo, co świat tamten. Rozum twórczy, lub achre-matyczny, który jest rozumem Bożym, a przelewa się całkowicie, gdy człowieczeństwo dojrzeje, w rozum ludzki, przeistaczający poznanie nasze w absolutne znanie, rozum twórczy, 161 mówię, o który kusi się mesyanizm, to nic innego, tylko moja, pod liczbą V. położona, kmiot-kmiotowość. A więc i to, com sądził u siebie za najbardziej osobistą mą własność, najduję u Wrońskiego i to tyle lat naprzód! Jak wcześnie wyleciał on poza mądrość niemiecką! Człowiek pojedyńczy i człowieczeństwo całe zdobyć ma niesmiertelność. To znaczy u mnie: człowiek pojedyńczy i człowieczeństwo całe stać się ma własną siłą, pracą i zasługą, tem in actu, czem jest już in potentia, a na co Bóg ich stworzył i przeznaczył, tj. rozkwitnąć, w skutek wolnej woli swojej, Bożo-obrazowością; dokonać na sobie tego, co Bóg w nas zaczął, a co da nam rzetelną nieśmiertelność. Kres człowieczeństwa ostatni, w erze trzeciej nastąpić mający, jest widzenie Boga bezpośrednie. U mnie występuje umysł, wszystkim ludziom dany, a widzeniem tem będący. Prawo postępu, w którym alfa i omega istoty człowieczeńskiej jednoczą się z sobą i do coraz wyższej wzrastają potęgi, to nasze, w Chowannie przy historyozofii dane prawo postępu: D=JW. Wszelakie dzisiaj równa się najbliższemu jutru i najbliższemu wczoraj; a teraźniejszość, to zawsze przyszłość, rozmnożona przez przeszłość, lub kojarzenie się żywostanowe dwu czynników społeczeńskiej antynomii. Jak u Wrońskiego, tak i u mnie, ciągła walka przeciwieństw, oraz usiłowanie pogodzenia ich umiejętnego, lub przywrócenia syntezy pierwiastkowej, uronionej śród zwyczajnej poznaniu ludzkiemu analizy. Jak u Wrońskiego, tak i u mnie, nie wiara ślepa, ale umiejętne przeko-nanie; nie chrzest z wody, ale chrzest z ducha; nie sakrament, ale odrodzenie sie Synem Bożym, zbawia człowieka i człowieczeństwo, a światło stanowi najwyższą na ziemi potęgę. I jemu i mnie słowo Boże, które świat stwarza i nie-mieje w rzeczach, stać się ma w końcu słowem człowieczem i rozebrzmieć na ziemi niebios ejnałem. I mnie i jemu jasno, że umiejętność niepodległa, a zwłaszcza mistrzowska, jest bezpośrednihn Ducha świętego tchnieniem. I mnie i jemu to nieomylna, że rozum ludzki, zlewając się w jedno z transcendentalnym pierwiastkiem i piastunem swoim, tj. z rozumem Bożym, od którego różni się tylko quantitative, nie zaś qua Panteon. Tom 11.         11 162 litative, poznaje absolut, Boga, niebo, tamten świat, nawet przyszłość, co tylko chcesz; że nie ma dlań ani tajemnic, ani opony; lub, jak mówi pismo, że duch wypatruje głębokości Boże. I jemu i mnie chodzi jednako o pogodzenie umiejętności z wiarą, o tryumf chrześciaństwa i o religijną, reformę w tym celu. Tak przeto, czego się tylko tknę we Wrońskim, to pokrewne ze mną. A jako w nim dla mnie, tak i odwrotnie, we mnie dlań umiejętny probierz i sprawdzian. Żeby tu atoli usunąć z góry dalsze wnioski ze strony jakiego czytelnika, mogące mi być niekorzystne, oświadczam, że sam pierwiastek filozofii mojej i Wrońskiego jest całkowicie inny, i że ztąd nauka nasza stanowi dwa całkowicie inne, przeciwne nawet sobie nawzajem światy. Zgoda tu w, wielu miejscach i szczegółach, ale nie w całości. Wroński przyjmuje absołut i słowo, jako ja, lecz wynosi po nad oba archi-absołut, czego u mnie nie ma wcale. Bukaty tak tego dotyka: „Potęga, zwracająca wszystko w siebie sarnę, a skupiająca wszystko w jedno przeświadczenie twórcze, w jedno ja przedwieczne, stanowi absołut, lub samoistotę. Dalej potęga, wywierająca dzielnością twórczą w nieskończoność stworzenia swą moc i mądrość, nazywa się z grecka logos a po polsku słowo. Ponieważ wreszcie samoistota i słowo pojmują się w przeciwieństwie jedno drugiego i nigdy inaczej; przeto staje na czele potęga, obie tamte w sobie kojarząca, lub archi-absołut, który ja zowie wszechsamstwem". Podług tego archi-absolut byłby coś nakształt staroegipskiego Sfinksa, z którego wydobywa się Jah i Atora; coś nakształt „Urgrund" berlińsko-Szellin-gowy, z którego wydobywa się Bóg i świat. Byłaby to już gnostyka, a nawet indyjska gimnosofistyka, która, niepodoła-jąc pojąć tego, jak z osobistości Bożej wyjść mogła nieosobi-stość świata, ułacnia to sobie przez przyjęcie parabramy nad Bramą i Żywie, lub Serwany-Akereny nad Ormuzdem i Ary-manem, tj. przez przyjęcie archi-absołutu. Ja teoryi takiej nie podaję i pod żadnym warunkiem nie podzielam. U mnie Bóg osobisty alfa wszystkiego. On moje — Nie roz 163 wijam rzeczy tej bliżej, bo chodzi mi tylko o mesyanizm, nie zaś o filozofią Wrońskiego. W mesyanizmie Wrońskiego wieje silnie duch słowiański. Libelt tak mówi: ,,Pierwiastek słowiański, wyjścia filozofii z rozumu do filozofii rzeczywistości, (tj. wyjścia ze zmysłowego i umysłowego rozumu 'do człowieczeństwa, lub z empiryi i spekulacyi do humanistyki), jest tutaj tak wygórowany, iż twórczość ducha człowieczego nawet nieśmiertelność sobie zdobywa. Wszystko to dowodzi, że system ten.... płodnym jest nader nasiennikiem filozoficznego ducha, który się ma w Słowiańszczyznie rozwinąć". Dodaję tu z mej strony jedynie, co następuje: Słowiańskość Wrońskiego sięga tak głęboko, że stanowi zgoła umiejętny wyraz przedchrześciańskiego jej ducha. Wszak Biełboh i Czernoboh wiary słowiańskiej, których walka na zabój równoważyć sie powinna, jeżeli świat od Jessy stworzony, nie ma być zatracon, stoją pod władzą Ham-boha, hamującego potężną dłonią obu jednostronność ślepą i wściekłą, obu nienawiść wzajemną. Takim Hambohem jest zaprawdę doradzany światu dzisiejszemu gorąco rząd antyno-miczny, Wroński kocha Słowiańszczyznę, zowiąc ją ludem Bożym, mającym objąć późniejsze przodowanie człowieczeństwu, a ubolewa, że Polska nie ma dziś narodowego rządu, któryby podołał najłacniej myśl jego podjąć i stać się Bożym mesyanizmu, oraz przeznaczeń świata wyczyńcą. Że udaje się do Rosyi i przyobiecuje jej wielką przyszłość, to bez wątpienia , li dla tego, że ona dziś miejsce Polski, jak sądził mylnie, zabrała, a ma w ręku losy Słowiańszczyzny całej. Jak Wroński sam zapowiedział powrót Napoleońskich czasów, które też już są dzisiaj, tak ja zapowiadam powrót Polskich czasów, które są Bogu i ludzkości potrzebne, a mają wielkie na Europy łonie zadanie. Przespołeczniacze francuzcy od Baboeufa, aż do Prudona i Kabeta, tudzież filantropowie germańscy od Owena, aż do Gruna i Fróbla, bledną tu, ciemnieją, gasną w obec światła, które Wroński wylewa z siebie. I stoją jak Pigmejczyki, jak karliki i krasnalki, przy stopach olbrzyma, a duchowego mo11* 164 carza. Nawet wyniosłe wolne mularstwo zostaje tu na dole. Podniosło się bowiem już aż do wysokości braterstwa kościołów i narodów, aż do człowieczeństwa, jako rodziny jednej, aż do wolności zbawiania siebie samego i świata, samodzielnością, świętego Jana Chrzciciela. Ale Wroński wymaga, dla me-syanicznej unii swej, prawdy i cnoty achrematycznej, umiejętności mistrzowskiej i najwyższej, rozumu twórczego i Bożego, a wznosi przybytki dla Ducha świętego. Jego zbawieniem, nie świętojańska wiedza wrodzona, ale filozoficzny parakletyzm. Jego dążnością jedność filozofii i chrześciaństwa. A wolne mularstwo ma się do mesyanizmu jego, jak prostaczek, na górze Helikonie pasący trzodę, do umiejętnego jeniuszu czasów naszych, lub jak białozór do archanioła. Wrońskiego wpływ na świat był dotąd nie wielki. Działa on li na duchy najprzedniejsze, ale nie na umysły zwyczajne i ciasne. Jakże chcesz, ażeby Cherubina pojmował Odysseusz, lub Ajaks? Mickiewicz, przybywszy do Paryża, spojrzał w pisma Wrońskiego, ale po swojemu, t. j. zarozumiale, płytko, lekko. Nie zdolny też był do ich zgłębienia, gdyż brakło mu całkowicie usposobień filozoficznych. Miał tylko um, ale nie rozum, ani umysł niebiański. Wyniósł on jednakże z Wrońskiego tak silne wrażenie, że prawił na prelekcyach swoich o mesyanizmie, o wielkich przeznaczeniach Bonapartego i o zbliżających się czasach Napoleońskich. Towiański prawił to samo, prawił nawet o wielkich przeznaczeniach Rosyi i o kolumnach potężnych duchów, otaczających Mikołaja. Ale głowy takie, choć dwie, jedna poetyczna, druga mistyczna, nie podołały sprostać idei Wrońskiego i tylko ją skrzywiły. Aleksander I. car, przeczytawszy kilka artykułów Sfinksa, który wydawał Wroński w roku 1818, przeraził się społeczeńską antynomią, i rozprawiał we Włoszech o niebezpieczeństwach, grożących z tej strony Europie, ciesząc się, że w Rosyi między bojarami i mużykami nie przyszło do podobnego rozbratu. Rządy Napoleona III., który ślęczał przez pewien czas, będąc w Ham, nad mesyanizmem Wrońskiego, są jeszcze wyraźniej antynomi-czne, niż rządy Napoleona I. Jako Ludwik Filip St. Simona, 165 tak Napoleon III. Wrońskiego uczeń, pragnący słowo przeistoczyć w czyn. I niechże ktoś przeczy, iż światło najwyższa na ziemi potęga, albo tśż, iż duch polski mdły! Biorą za złe Wrońskiemu listy jego do Karola X., do Ludwika Filipa, do Aleksandra L, a nawet do Papieża, widząc w tem coś służalczego. Ależ on mówi mocarzom tym prawdę i nie żąda od nich nic dla samego siebie! Nie pochlebia im wcale, ale wskazując niebezpieczeństwa, jakie każdemu z nich grożą, wzywa ich do mesyanicznej unii. Najciekawszy jest z tych listów list do Ojca świętego. Wybornie maluje politykę Rzymu dotychczasową, a przedstawia, jaką być powinna, i prosi namiestnika Chrystusowego, aby porzucił reakcyą, która jest bandą piekielną, a która w końcu, nie tylko papiestwo, ale i sam kościół katolicki zabije. List ten prawdziwe proroctwo, które już widocznie sprawdzać się poczęło. Wrońskiemu chodzi ciągle o ludzkość. Przekonany o tem, że postęp jest dobry i trwały li wtedy, gdy wychodzi z góry, nie zaś z dołu, a pragnąc reformy, nie zaś rewolucyi, nie mógł, jak Baboeuf, wiązać się z proletaryatem i spiskować. Udaje się więc do tronów. To naturalna ze stanowiska jego. Bardziej to zadziwia, że geniusz jego nie przeświadczył się o tem naprzód, że mało jest na ziemi Wasyngtonów; że mocarze świata, szukając rozszerzenia swej władzy, skłaniają się raczej do zbydlecenia, niż do zbożenia ludzkości; że więc listy jego, jako a priori bezskuteczne, powinnyby pójśdź w ogień, nie zaś do druku. Polacy gardzili Wrońskim za to, iż przypisuje Rosyi wielkie posłannictwo, a puka do cara o zbawienie świata. Ale sąd to za surowy. Naówczas nie było jeszcze pism Franciszka Duchińsliego, dowodzących historycznie, że Moskale nie są Słowianami, i że tylko w Polsce słowiańszczyzna. Świat uważał ich za najpotężniejsze mocarstwo słowiańskie. Wroński, gorliwością o zaprowadzenie mesyanizmu swego oślepiony, sądził podobnie, a stawszy się, z tegoż powodu, zbyt kosmopolitą i pisząc po francuzku dla Europy całej, acz nie żądał tego, obraził nasz patryotyzm. Ale minęły już te czasy. Potężne idee Wrońskiego rosną i tryumfują, a listy jego spró 166 chniały. Z geniuszem tak wysokiej potęgi, który codzień większą staje się narodu naszego chwałą, nie powinnibyśmy swa-rzyć się o to, co dla niego było już li drobnostką. Jemu godzi się i coś przebaczyć. Trzech śmieszności niepospolitych, a bardzo niekorzystnych dla ducha wielkiego, dopuścił się Wroński. Jednej, że sądzi z całą przekonania siłą, iż mądrość jego absolutna, Boża, nieomylna. Drugiej, że ogłosił mieszkanie swoje za bióro unii mesyanicznej, mającej rozporządzać królami, narodami i ludzkością całą. Trzeciej, że pisał one, powyżej wspomnione listy nieszczęsne. Co śmieszności tych przyczyną ? Nic innego, jedno bruk paryzki. Wroński mieszkał w nowożytnym Babilonie, i doznał, jak całe tułactwo nasze, niekorzystnego wpływu od francuzkiego ducha, który jest realny i praktyczny par excellence, et ad absurdum. Ztąd mesyanizm jego, równie jak każda polityczna nauka wychodźców naszych, uronia znaczenie teoryi i umiejętności właściwe, a żąda na gwałt, ażeby słowo, zaledwie wymówione, przeobrażało się w czyn, t. j. w zastęp wojenny, w las huczących i zwycięzkich dział. Jak wychodźtwo nasze, chcąc natychmiast działać, choć ledwie że poczęło nieco myśleć, rozłożyło się w obozy różnych politycznych stronnictw, które prawią w tonie Pytyi Delfickiej, są zarozumiałe i śmieszne, a hałasują i broją wiele złego; tak on gniewa się na ludzkość, że nie wywiaduje się o jego idei, i nie chwyta za antynomiczne rządy. Przeto czyni w tym celu kroki praktyczne! Zaś wiara w absolutną pewność i nieomylność swej rzeczy własnością jest wszystkich matematyków. Że Wroński, jako matematyk, głębokie i rzetelne ma przeświadczenie tego, iż wypowiada prawdy absolutne i wiedze mądrości Bożej, a daje prawa stwórcze, którym matematyka udziela nieomylności swej piętno, łacna zrozumieć. Ale trudniejsza do pojęcia, że on, filozoficzny geniusz tak wysoki, który, jako filozof, pisze filozofią matematyki i stanowi dla matematyki najwyższe prawo, o czem żaden z matematyków nigdy pierwej nie pomyślał i pomyśleć nie mógł, podołał obłąkać się tak dalece, iż twierdzi, że prawo to właśnie czyni matema 167 tyka wszystkim umiejętnościom, nawet filozofii! O, filozofia przestałaby natychmiast być filozofią, gdyby, miasto nadawać prawa wszystkim naukom, musiała sama od której z nich przyjmować najwyższe prawo! W ogóle Paryż i wysokość jego europejska wywiera złe skutki na przebywających w nim dłużej rodaków naszych. Mąci i kręci się im nareszcie w mózgu. Największa ich część tutaj są postrzeleni politycznie. Należąc do jakiego obozu z fanatyczną wiarą, stają się ludźmi tak nieznośnymi, iż mówić z nimi niepodobna. Jeżeli inaczej myślisz i bronisz twych przekonań świętych, odmówią ci rozumu i uczciwości, a przypiszą brudne chęci i cele. Wielu znów jest postrzelonych etymologią. Nie umieją już po polsku, a przetwarzać na gwałt pragną język narodowy. Są tacy, co kują nowe wyrazy bez potrzeby. Pisma ich przełożyć trzeba naprzód na francuzkie, a z francuzkiego na polskie; dopiero wtedy stałyby się zrozumiałe. A przecież język w nich polski! Ileż tu Dębołeckich! A wszyscy z profesorską powagą i miną! Jeden cię naucza, że np. słowo pochodzi od złowić, jako łowiące myśl w jedno „sumienie", (zamiast przeświadczenie);— drugi, że wywodzić je trzeba od ziew, robiąc z zi sł, jako pierwszy ziew Stwórcy. Inny ci znowu prawi, że jak tatarka i tatarak od Tatara, tak łacińskie calamus i niemieckie der Kalmus wyprowadzać trzeba ód Kałmuka. Inny woła, że np. Badeńskie Breisgau było niegdyś słowiańskie i zwało się Brzyzgawa. Inny dowodzi, że pisać trzeba jistota, jimość, przyjimek, miasto istota, imość, przyimek. I tak dalej bez końca. Nareszcie wszyscy a wszyscy postrzeleni są zarozumiałością o sobie i chorobą na własną wielkość, co zamienia je w oryginały dziwne. Są bardzo rozumni, dopóki nie tkniesz się słabej ich strony. Ale, gdy się to stało, uciekaj, bo w oczach i na twarzy ich obłąkanie jawne! O biedni! To również owoc boleści i cierpień tułaczych. Takie stany, niestety, dotknęły Wrońskiego. Ztąd jego śmieszności. Wroński, skoro baczy się na wysokość mesyanicznej jego nauki, prześcignąć się dziś nie dającą, powinienby stać na 168 końcu samym, nie zaś na początku socyalistyki polskiej. I mieliśmy rzeczywiście zamiar mówić o nim dopiero na ostatku. Postawiliśmy go jednak na przodzie, a to z następujących powodów: On twórca mesyanizmu polskiego, nie tylko CQ do rzeczy samej, ale i co do nazwy. On najstarszy historycznie, a wyprzedził co do czasu, o wiele lat wszystkich swych następców rodaków. On nareszcie pisał po francuzku, a znając mądrość romańską i germańską, tudzież uwzględniając ją ciągle, stanowi na polach tych naturalne przejście od rzeczy obcych do naszych. Położywszy atoli Wrońskiego na czele, szkodzi się przez to mimowolnie następcom jego. On albowiem jest już tak wszechstronny, pełny i bogaty, że podniósł i obrobił wszystko, co do powiatów tych należy, a inni wydają się być tylko uczniami jego, zastósowywującymi rzecz do Polski. Co gorsza, wydają się, że nie pojmują i niedościgają mistrza! Od Opatrzności bowiem, wychowywującej dotąd ród ludzki, lub od Boga Ojca, przechodzą do Boga Syna i pragną tryumfu czystej nauki Chrystusowej. Jeden z nich, ostatni, wymaga zgoła, ażeby po kościele św. Piotra, nastąpił kościół ś. Jana, nie Chrzciciela, jak w wolnem mularstwie, ale Ewangelisty, kościół godzący umiejętność z wiarą. Czynią więc postęp wielki. Lecz żaden z nich nie staje aż na wyżynie Wrońskiego, i nie domaga się kościoła Ducha świętego, lub tryumfu achre-matycznej filozofii i parakletyzmu. Przestrzega się tu zatem czytelnika, że każdy z rodaków następców Wrońskiego, o których będzie się mówiło, szedł drogą własną i samopasem, a nie należy wcale do jego uczniów; — że, ku własnej szkodzie, mesyanizmu jego nie znał; że tedy i nie mógł zeń korzystać. Uczniem Wrońskiego, tak co do mesyanizmu, jak filozofii samej i matematyki, jest tylko Heraklit nasz Bukaty, umysł głęboki i dusza zacna. 169 Zajął nas tak dalece Wroński wewnętrzny, że zapomnieliśmy całkowicie o Wrońskim zewnętrznym. A należy poznać coś także z żywota wielkiego człowieka. Biografia atoli rodaka tego powinnaby któremu z tułaczów, dopóki jeszcze ułożyć ją można ze źródeł żywych, stać się osobnej i rozleglej-szej pracy przedmiotem. Byłoby to stosowne zadanie dla naszego towarzystwa historyczno-literackiego w Paryżu. Możeby je z długiej rozbudziło śpiączki. U mnie nie ma dlań dość miejsca. Wreszcie, przebywając w Paryżu dopiero po zgonie Trismegista naszego i nie znając go wcale osobiście, nie mógłbym się ważyć być jego malarzem. Daję tu, co mogłem zebrać na prędce, — a już to jest bardzo ciekawe i, niestety, niezmiernie smutne! Są to losy polskiego tułacza. Sam Wroński napisał wiadomość o sobie, i zapewne dość obszerną, przy drugim i trzecim tomie: De la reforme du savoir humain. Ale dzieła tego nie mogłem dostać i nie miałem w ręku. Nie uczyniłem więc tutaj zeń wypisu. Natomiast jednak otrzymałem krótką biografią Wrońskiego, którą bezimienny Francuz, zapewne któryś z uczniów, ułożył i wydrukował. Krom tego dostałem ku użyciu list Aloizego Or-chowskiego, pisany do Wrońskiego z Chateauroux dnia 19 czerwca 1836, a najdujący się w ręku księcia Władysława Czartoryskiego, wreszcie wypytywałem się osób, które bohatera naszego znały bliżej. Oto ze źródeł tych wypadki: Wroński był Wielkopolanin, lub, jak mówi się dzisiaj, Poznańczyk, a sprawuje śliczny ostatek wychodźtwa naszego najstarszego, które nastąpiło po rozbiorze Polski. Urodził się w roku 1778 dnia 24 Sierpnia, z rodziców bardzo ukształco-nych. Pobierał nauki w zasłużonej krajowi szkole kadetów warszawskich, gdzie uchodził za ucznia wielkich nadziei na przyszłość. Mając lat 16, był już oficerem artyleryi, walczył za ojczyznę podczas sławnego oblężenia Warszawy od Prusaków, i dowodził tam bateryą najniebezpieczniejszą pod Wolą, a tak się trzymał, że przyłożył się wiele do odwrotu wroga, za co też pozyskał świetną narodową nagrodę. Zasłużył się również pod Czystem przy Warszawie i pod Maciejo 170 jowicami. W Paszkowskiego Pomysłach do dziejów Polski str. 94 i 95, czyta się te słowa: „W artyleryi polskiej w roku 1794, odznaczyli się szczególniej pułkownik Górski w Powązkach i porucznik Wroński pod Czystem". Aloizy Orchowski zaś tak list swój poczyna: „Daignera accepter la presente let-tre Wroński, homme de genie, Capitaine d'Artillerie polonaise, commandant jadis d'une batterie a Czyste sous le celebre Thadee Kościuszko, decore par ce meme generalissime avec une bague (aux defenseurs de la patrie), pour avoir incendie avec des bombes les granges et une hotellerie a Wola. — Homme de genie! I'espere, que tu te rappeleras facilement le jeune homme, a qui tu enseignas sur la batterie de Czyste la maniere de se servir des canons et des mortiers, avec les-quels tu a foudroyes les Prussiens en 1794 d'une maniere terrible, sous le commandement de Kościuszko. C`etaient des moments bien doux! Mais ce jeune homme d'alors et aujourd'hui un viellard accompli, se trouve fort heureux, de pouvoir presenter ses plus cordials respects a toi, homme de genie, que le temps sans doute danc sa course a du deja com-mence a faire blanchir. Peut-etre tu te rappelleras encore et de ce jour fortune, ou nous nous rencontrames, en 1799 chez le generalissime Kościuszko, guai de Yoltaire. Le general Dąbrowski y etait aussi, et c'est d'apres ses ordres, que tu es parti immediatement apres pour l'Italie". W bitwie pod Maciejowicami Wroński dowodził bateryą prawego skrzydła, lecz w końcu dostał się do niewoli pospołu z Kościuszką i Niemcewiczem. Moskale poznali się na wysokich jego zdolnościach i zostawili mu do wyboru, albo Sybe-ryą, albo stopień oficerski z awansem w ich wojsku. I cóż było tu robić? Wroński skłonił się do przyjęcia służby rosyjskiej, bo łatwiejsza wydostać się z niej, niż z Syberyi. I posłano go, ku okropnemu jego umartwieniu, jako planistę bitew do głównego sztabu Suwarozua. Ale nie długo był w tem położeniu. Tak się umiał postawić, że po śmierci Suwa-rowa, która rychło nastąpiła, dano mu dymisyą z całkowitym żołdem i pozwolono wyjechać za granicę w celach naukowych. 171 Wroński wraca do Poznańskiego, a spieniężywszy spadek po ojcu i mając kapitański żołd rosyjski, udaje się do Królewca. Słucha tu prawa, zamierzając przygotować się na niem do dyplomacyi, którą służyć chciał zabitej ojczyznie. Tylko patryotyzm dawał mu to natchnienie, albowiem brzydził się mocno gabinetowem szachrajstwem. Ale porwała go wnet filozofia Kanta. Wdawszy się w nią, zapomniał o pandektacb. Przy schyłku 1799 roku przybywa do Paryża. Przyjmują go serdecznie Kościuszko i jenerał Dąbrowski. Zachęcają, ażeby oddał się całkowicie nauce, do której tyle ma uzdolnienia , a która krajowi tak potrzebna, i przyłożył się przez nią do odbudowania Polski. Kościuszko rzekł doń: „Nauka świeci jaśniej od łyskawicy, a bije silniej od gromu". O tem wszystkiem zaświadczają pisane doń, a jeszcze istniejące jenerałów tych listy. Umieszczono go tymczasowo w legionach polskich i wyprawiono do Włoch. Wnet atoli widzi się go w Marsylii,' gdzie kształtowały się pułki nasze. Odział się znowu mundurem narodowym, lecz w nadziei, że zrzuci go niedługo, albowiem możni przyjaciele uczynili kroki do Lucyana Bona-partego, usiłując umieścić go we francuzkiej dyplomacyi, co im się atoli nie powiodło. Jako biegły w matematyce i w filozofii Kanta, Legionista polski, powziął pierwszą myśl do odkrycia prawd absolutnych; myśl, która mu więcej spać nie dozwoliła. I pomiarkował natychmiast, że rzucić się mu trzeba do ogromnej pracy, zapoznać ze wszystkiemi naukami bez wyjątku i starać się w każdej z nich o mistrzostwo; tudzież, iż cel ten wymaga lat dziesięć, a może i więcej literackiego spokoju. Wyrzeka się więc i wojska i dyplomacyi na zawsze. Opuszcza spiesznie pułk polski już i dla tego, ażeby nie dowiedzieli się Moskale, iż był w legionach, i nie odebrali mu żołdu swojego ; — zrywa wszelkie stósunki ze światem i przez lat dziesięć żyje z muzami w głębokiej zaciszy. Czas ten, w którym spotrzebował całkowicie rodzicielski spadek, poświęcił poszukiwaniom filozoficznym, zgłębianiu głównych nauk, mianowicie 172 zaś analizie matematycznej, która stać się miała absolutnych prawd gruntem. W roku 1810, sądząc się już dostatecznie do celów swych usposobionym, przybył do Paryża. Złożył w l`Institut de France pismo swe najpierwsze: „Principe premier de metho-des algorithmiques, w którem, pod nazwą prawa najprze-dniejszego, daje przytoczoną już powyżej algebraiczną formułę i opiera na niej rozwój wszystkich matematycznych, podówczas znanych, oraz innych umiejętnych teoremów. Lagrange i Lacroix, najsławniejsi matematycy, do osądzenia prawa tego od Instytutu naznaczeni, uczynili o niem sprawozdanie bardzo korzystne, które atoli Wrońskiego, — i bardzo sprawiedliwie, nie zadowoliło, a stało się nasiennem ziarnem późniejszych jego całożytnych z Instytutem tym, mianowicie zaś z Laplasem, waśni, oraz mnogich osobistych nieszczęść. Sprawozdanie Lagranża i Lacroix stało w Monitorze z dnia 15 listopada 1810. Powtórzyły je ówczesne dzienniki warszawskie. Książe Adam Czartoryski wzywał Wrońskiego do kraju i do pisania dzieł swoich po polsku, czyniąc mu wielkie obietnice. Wroński, cały nauce oddany, tak miał mu na to odpowiedzieć: „Służyłem ojczyźnie orężem, albowiem to u nas cenić umieją. Polska nie uprawia nawet umiejętności zwyczajnych i wiele ma jeszcze do uczenia się z tej strony, ażeby zrównać się mogła z Zachodem. Ja zaś zamierzyłem rozwiązywać ostateczne, najwyższe, absolutne zadania umiejętne. Wykładać to po polsku byłoby dziś przedwczesnie, a więc i daremnie. Patrzanoby na mnie, jak na raroga, jak na obłąkanego, który sam nie wie, czego chce właściwie, a niktby mnie i nie rozumiał i nie czytał. Muszę więc pozostać na drodze, którą się puściłem, i pracować przez Francyą dla Polski". Omylił się Wroński bardzo, jak późniejszy czas to okazał. Jak żaden Niemiec, tak i żaden Francuz nie przyzna cudzoziemcowi wyższości nad sobą. Francuzi odmawiają dotąd zasług Wrońskiemu, a rodacy poczęli już poznawać się na nim i oddawać mu sprawiedliwość. Sprawozdanie Lagranża i Lacroix czyni tę uwagę, że po* 173 mysły nowe są za ogólne i nie dające się nagiąć do zastosowań szczegółowych; że tedy zobowiązać trzeba ich autora do bliższego roztoczenia rzeczy. Wroński uczuł żywo, że duch francuzki za praktyczny , a tem samem za niski, ażeby podołał pracę jego ocenić. Jak dać prawo najprzedniejsze bez najwyższej ogólności? Jak nieoznaczoność oznaczyć bardziej szczegółowo i zastosować do czegoś oznaczonego ? Właśnie ta ogólność i nieoznaczoność jest absolutnością! Bez niej prawo to nie byłoby absolutne. Lecz darmo prawić o rzeczach takich do Francuzów! Rozgniewany powinienby był rzucić fran-cuzkie pióro. Ale sympatya polska do Francyi nie dopuściła mu tego. Wziął się więc do roboty, — do „zastosowań szczegółowych'-''. W roku 1811 wydał filozofią matematyki; w roku 1812 rozwiązanie równań wszech stopni, tudzież zbicie teoryi funkcyi analitycznych Lagranża. W roku 1814 wyszła jego Filozofia nieskończoności; a w roku 1815 Filozofia technii algorytmicznej. W roku 1816 i 1817 dalsze części tego dzieła. Co rok więc nowy ważny płód! Wroński, pomimo głębokich tych prac matematycznych, nie zapomniał o ojczyznie. W roku 1815 pojechał, jak mnie upewniają, do Wiednia na kongres, a jako były oficer rosyjski , rozmawiał z Aleksandrem I. i zachęcał go, ażeby, przez ogląd na korzyść własną, wyrzekł się Polski, a dopomagał do jej przywrócenia. To mu sprawiło niełaskę cara. Tymczasem nowa spotkała go niedola. Instytut Francyi nienawidził go za śmiałe krytyki. Obrażony i rozgniewany nań Laplace, udając się do zemsty straszliwie brzydkiej, pisał do cara Aleksandra, donosząc mu, niby od niechcenia, że Wroński był w legionach polskich, a lubo to oficer rosyjski, żyje z emigracyą i z wrogami Rosyi. Aleksander odebrał Wrońskiemu żołd. Biedny geniusz nasz został bez majątku i bez dochodu w obcej krainie! Bolalo go to najmocniej, że nie miał już za co drukować dalszych pism matematycznych. Lecz właśnie o to, aby nie były drukowane, chodziło podłemu La-placowi głównie. Przypadek zdarzył, że Filip Girard, wynalazca machiny 174 do przędzenia lnu, który czytał z uwielbieniem Wrońskiego „Philosophie des mathematiques", przysłał doń z polecającym listem Ar sona, bogatego kupca z Nicei, co zrobiwszy rączo ogromny majątek, zapragnął mądrości i szukał jej skwapliwie. Wroński robi w końcu układ z Arsonem i wchodzi z nim po kupiecku, stosownie do żądania jego, do spółki. Jeden ma, dzielnością geniuszu swego, odkrywać nowe prawdy i czynić różne matematyczne wynalazki; drugi zaś będzie, mocą majątku swego, je drukował i ogłaszał światu, a za co dzielił się z wynalazcą możebnemi korzyściami i chwałą. Arson upewnił Wrońskiemu utrzymanie się przyzwoite, co trwało przez lat kilka; wydrukował mu dwie dalsze sekcye dzieła: Philo-sopie de la technie algorithmigue, tudzież wiele rozpraw sur le calcut infinitesimal, wymierzonych przeciw trzem matematykom: Lagrange, Carnot i Laplace. Dzieła te dotąd są najważniejsze w algorytmice, a zamykają w sobie huk wielkich idei, podnoszących bardzo wysoko umiejętność matematyczną i astronomiczną. Chwała Wrońskiego rosła, nie jedynie we Francyi, ale i za granicą. Orchowski tak o tem pisze: ,,I'ai eu l'extreme plaisir en Allemagne, ou je restais, de suivre les discussions des journaux sur tes profonds ouvrages scientifi-ques. Mon respect pour tes hauts talents augmentait toujours, mais j`etais ravi d`etonnement, en apprenant de la disserta-tion astronomique avec le calcut sur les aberrations luneaires dans ses orbites journaliers. Dans la batterie de Czyste il n'etait pas ąuestion des astres, mais tu reflechissais, s'il n'y avait pas de moyen de tirer les coups tonants sans bruit". Był to może najszczęśliwszy czas w życiu Wrońskiego. Znalazł człowieka, który go cenił wysoko, a który mecenaso-stwo swoje ukrył pod firmą układu i spółki. Ale niebo jego okryć się musiało znowu chmurami i najokropniejszym uderzyć weń gromem. Arson, szukając wciąż mądrości, wdał się z mistykami sekty St. Martin, którzy nastroili go przeciw dawniejszemu mistrzowi. I począł widzieć w nim bezbożnika. Czuł dla duszy swój niebezpieczeństwo. Krom tego ustała mu w sercu dlań sympatya, albowiem uczucia ich i chęci były 175 bardzo odmienne. Wreszcie sprzykrzyło się mu łożyć wielkie pieniądze na jakieś tam prawdy absolutne i prawa stwórcze, których nie mógł nigdy, jak naturalna, zrozumieć należycie. Dość, zerwał z Wrońskim! Nie chciał mu dać nawet ostatnich 40 tysięcy franków na rzeczy, będących właśnie z jego wiedzą i przyzwoleniem w druku. Twierdził zgoła, udając się do kłamstwa, że mu już je wypłacił. Wroński, gdyby przystał na to, bacząc na obowiązek wdzięczności, nie miałby czem drukarza zaspokoić i dostałby się do więzienia. Rad nie rad musiał tedy rozpocząć proces przeciwko swemu spólnikowi i dobroczyńcy. I to zadało mu cios straszliwy. Przed sądem francuzkim, który nie jest umiejętnią, prawiono o prawdach absolutnych, o prawach achrematycznych, o mądrości stwórczej itp., jakby o kuglarskich sztukach. Wroński był rzeczywiście Archimedesem nowożytnym, lecz strona przeciwna przedstawiała go jako drugiego Kagliostrę, wyzyskującego, nie znającego się na rzeczy i nauk chciwego kupca. Dzienniki wdały się w tę sprawę po swojemu, tj. robiąc z Wrońskiego rzezimieszka i oszusta nowego rodzaju. Trudno dać poznać prawdy głębokie, lecz łatwo wyszydzić ich twórcę. A świat wierzy temu, co płytszego i co pachnie złem. Proces zakończył się dobrowolną obu stron ugodą. Wroński atoli, widząc prawdy i prace swe pokalane błotem, postanowił długo nie wydawać żadnego dzieła, aż wywietrzeje woń nieszczęsnej tej dlań chwili. O, jakże biedni są pisarze wielcy! Prześladowani zwykle od rządu i kościoła potrzebują mecenasa. A mecenas najczęściej głupi i łatwowierny, zadaje im w końcu cios zabójczy! Teraz nowa scena na biograficznej widowni naszej, nie mniej tragiczna. Parlament angielski ponawia ofiarunek ogromnej nagrody, na jaką li Wielka Brytania zdobyć się podoła, temu, ktoby rozwiązał, a przynajmniej zbliżył ku rozwiązaniu, sławny Probleine des longitudes. Wroński był do pracy tego rodzaju, sam jeden może na ziemi, należycie uzdolniony i przygotowany. Zabrał się więc do niej, a to tem snadniej, że postradawszy niewinnie dobre imię we Francyi, żądał odzyskać je w Anglii. Wygotował więc la theorie de la terre 176 et des marees, tudzież la theorie des refactions. Pełen nadziei zastawił dzieła swe matematyczne za pożyczone pieniądze na narzędzia, które wynalazł i pokazać chciał au bureau des longitudes w Londynie, a w które wsiąkła wszystka gotówka, jakiej mógł dostać. I wyjechał do Albionu. Złożył rękopisma i narzędzia w przerzeczonem biurze. Ale, co za gra srogiego losu! Uczeni londyńscy, nie śmiąc wyrokować o pracy naszego arcymatematyka, posłali ją do Francyi do — Laplaca, prosząc go o jej ocenienie! Wróg ten Wrońskiego najsroższy uczynił poczet niekorzystny, przypomniał proces z Arsonem i podał wszystko za szarlataneryą. Bióro oddała Wrońskiemu nie nagrodę, lecz rękopisma. Nie dość złego! O        zgrozo, sekretarz biura tego Jang wypisał z Wrońskięgo la theorie des refactions i przeniósł ją we swe dzieło, jak pracę i zasługę własną. Rodak nasz, oburzając się przeciw tej tak bezczelnej kradzieży, pogniewał na siebie uczonych an gielskich, jak dawniej francuzkich, a nie mogąc dokazać ni czego, wrócił do Francyi. Tutaj zaś czekał nań inny kielich ogrojcowy. Termin upłynął, naznaczony na wykupne zastawu, za pożyczone na narzędzia pieniądze. Laplace oświadczył wie rzycielom, że dzieła te matematyczne nie mają żadnej umie jętnej , a więc i pieniężnej wartości. I sprzedano je za bez cen na wagę, jako papier do obwijania pieprzu w sklepach! Wroński chciał ratować, co można. Lecz przybył za późno. I        Laplace zwyciężył! Była to chwila okropna, chwila zrozpaczenia o człowieczeństwie. Otóż los geniuszu na biednej ziemi! Wroński, nie mając już nic a nic, krom praw absolutnych i stwórczych, z których niepodobna było się utrzymać, a chcąc zarobić na kawałek chleba, udaje się do mechaniki. Wynajduje Roues a rails-mobiles i un nouveau systeme de lo-comotion. Stara się wynalazki te spieniężyć. Nowa bieda! Doświadczenia udają się na małą skalę, lecz nie ma funduszu ku uczynieniu ich en gros. Szuka tego funduszu. Usiłowania jego przyniosły mu, nie fundusz żądany, ale coś innego, niemniej ważnego. 177 Zapoznał się przy okoliczności tej z E. Thayer, Petit-Dossaris i Lazarem Auge, którzy, powziąwszy dlań wysoki szacunek, ofiarowali się mu drukować dalsze dzieła. Wroński rzuca się ninie do polityki, jako rzeczy dla ogółu dostępnej, pokupnej, modnej, większy zysk obiecującej. I na polu tem okazuje się mistrzem najwyższego rzędu. Nakładem nowych trzech przyjaciół wydał od 1830 do 1848 roku le Pro-dome du Messianisme, la Metapolitique, les Prolegomenes du Messianisme i trzy tomy Reforme du savoir humain. Utrzymywał się przez 18 lat ze sprzedaży tych dzieł, lubo nie miały wielkiego pokupu. Czemu? We Francyi popłacają li sprawy płynącej chwilki, li broszury, żyjące jeden dzień, jednę godzinę, jak jątki. Tu polityka, nie zaś metapolityka! Płonne rozprawy w parlamencie, wybory sejmowe, zmiany ministrów, zaprzątały mocno wszystkie umysły. Nikt nie chciał myśleć o ostatecznych celach i przeznaczeniach człowieczeństwa. To jawne marzenia. Ludwik Filip i ministrowie jego tak byli przekonani o stateczności i sile swych rządów, że żartowali sobie z niebezpieczeństw antynomii społeczeńskiej i z nastąpić mających czasów Napoleońskich. Tak tedy wynalazca prawa twórczości, prawa postępu i ostatecznych przeznaczeń rodu ludzkiego, był zapomniany całkowicie, i żył w okropnej biedzie. Zgoła dziełom jego groziło powtórne, do pierwszego podobne zniszczenie! Opatrzność przyniosła Wrońskiemu znów pomoc, lecz tylko chwilową. Hrabia Kamil Durutte, przeczytawszy dzieła mesyaniczne, szukał zapoznania się z ich twórcą, a zastawszy go w bardzo złych stosunkach, postanowił mu dopomagać. Jego nakładem wyszły też drobniejsze pisma, które następują po reformie wiedzy ludzkiej, a pomiędzy niemi i bardzo ważne pod filozoficznym względem: ,,Les Cent Pages decisives pour S. M. 1'Empereur de Russie, Roi de Pologne, w Metz 1850". Wroński spodziewał się wiele od tych dzieł. Są też najdoj-rzalszą jego pracą. Nie podołały jednak rozbudzić świata śród materyalnego snu. Hrabia dobroczyńca nie mógł dalej pomagać. A nieszczęśliwy Trismegistos nasz, mając lat 70 Panteon tom II.  12 178 z okładem, był znowu, pospołu z poczciwą małżonką i córką przybraną, ofiarą nędzy i rozpaczy. W Paryżu nie było dlań pomocy. Francuzi, o duchu i geniuszu swym zarozumiali, przebaczyć mu nie mogli, że przewyższył ich zgoła w matematyce, a wyrzucał im co do filozofii nieuctwo. Z Polską ustały wszystkie stosunki. Przyjaciele i znajomi dawni poumierali, W kraju pokolenie młode o nim ani posłyszało. Libelt pisze, że aż do mego sprawozdania o Wrońskim w „roku 1844", nawet w Poznańskiem nic a nic o nim nie wiedziano. Czyli to podobna? Wszak pisał po francuzku, a żył w Paryżu! Można to pojąć, lecz tylko jako obojętność narodu względem umiejętności najwyższych. Ignoti nulla cupido! Zresztą Orchowskiego list daje nam i pod tym względem objaśnienie. Człowiek ten, acz ukształcony był znakomicie sam i ogłosił w roku 1826 po niemiecku ważne dzieło: „o zboczeniach biegunów i równika ziemi", tak przecież odzywa się do Wrońskiego, czyniąc mu gorzki zarzut, z którym powstrzymać się nie podołał: „Il n'y a pas longtemps dici, j'ai lu dans les journaux une lettre a l`Academie des Sciences, le 9 Mai, concernant tes travaux: „sur l`emploi de la force de l`air chaud, comme force motrice", et me voila de nouyeau fortement rejoul Mais, comment est ce donc, homme de genie , les feux, les vapeurs, les gaz, les machines obeissent a tes dispositions et le moscovite Cronstadt avec ses superbes flottes, et rorqueilleux Petersbourg ne sont pas encore incen-dies par ta main? Il faut y pensez! Ce sont des travaux qui ne sont pas au dessous de ton genie, et moi je ne perds pas l`espoir". Tak tedy pragnie się li zabójczych środków przeciwko wrogom; czego zaś innego nie ceni się wiele! Nowy proch piorunny, dobrze, — ale na co mi nowy pomysł wielki? Wyrznąć ich co do nogi! Oto prawdziwa umiejętność; oto mądrość narodowa! Niepodobna brać tego za złe narodowi, iubo to złe straszliwe. On jest, jak chory, który cierpi okropne boleści i wola: „Wyzwól mnie przedewszystkiem od piekących ran! Wtedy dopiero będę mógł myśleć o najprzedniejszych wiedzy ludzkiej zadaniach !" Ależ, o bracia drodzy 179 czy może być ogień bez światła?— Wroński, rad nie rad, zakołatał do młodszego wychodźtwa i udał się do księcia Adama Czartoryskiego. Przyszła wreszcie koza do woza. Lecz szkoda! Książe miał stary żal do Wrońskiego, że przed 45 laty gdy wzywał go do Warszawy, otrzymał odeń odmowę. Myślił także o procesie jego z Arsonem, i o wyrokach względem matematyki jego Laplasowych. Byłby zdolny nieomylnie* ocenić jego geniusz, lecz ani nawet mesyanizmu jego nie czytał. Wreszcie wola jego była po wszystkie czasy, mianowicie zaś w starości, mdła. Od dawna niczego nie uczynił bez jenerała Władysława Zamojskiego, który z nim kilkakroć pokrewnion. Jenerał zaś, gorliwy zwolennik Veilota i czytelnik l'Universa, człowiek ducha glinianego, lecz woli żelaznej, stoi na czele polityczno-religijnego kółka tułaczego, mającego swój ultramon-talny dzienniczek, zowiącego się katolickiem, a zwanego powszechnie jezuickiem! Dość! Kółko to, w imię księcia, oświadczyło Wrońskiemu, że poda się mu pomocną dłoń, lecz tylko pod warunkiem, iż porzuci idee swe excentryczne, a połączy się z nimi szczerze i pracować będzie, pod sterem głupiego, a bardzo zarozumiałego młokosa jednego, w obronie ultramontanizmu i majoratów, — Rzymu i arystokracyi, zwłaszcza angielskiej. Biedny starzec widział w tem wszystkiem, jak pojąć snadno, pokuszenie od czarnej bandy piekielnej, i nie mógł przy schyłku życia dać jej cyrografu na duszę, Napisał list bardzo grzeczny, który sam czytałem, do jenerała Zamojskiego, upewniając go, że na drodze takiej dobije się tylko Polski; — pożegnał się z nim, a zarazem i z Hotelem Lamberta, na zawsze, i został — bez chleba. O, nędzna, głupia ziemio ! Czy warta jesteś ducha z niebios? — Wreszcie dobrze się stało, że Wroński się cofnął. Duch z niebios ocalił charakter i honor, a może i żywot swój. Sprzedać się za łyżkę barszczu szatanowi, toby go zabiło tylko. Sumienie nie dałoby mu zasnąć. Żarłaby go pogarda dla samego siebie, a nienawiść nowych przyjaciół, którzy go upodlili. Nie dość! Panowie ci użyć umieją mułów i koni dwunożnych, ale nie lu 12* 180 dzi! i to jeszcze wielkich! Wszakże to oni, nie wiedząc co robić z Mickiewiczem, który dostał się także nakoniec w ich ręce, a nie miał ani tyle geniuszu, ani tyle charakteru, co Wroński, wyprawili go na Wschód, ażeby nawracał schizma-tyckich Słowian tureckich do polonizmu, tj. do jezuityzmu! A Mickiewicz, jak wiadomo, wnet po przyciu do Stambułu, stał się tam ofiarą cholery. Wroński w roku 1853, chcąc ocalić się od zgonu Ugoli-nowego, postanowił sprzedać rządowi francuzkiemu rękopism: ,,Nouvelle theorie des marees", który był niegdyś ułożył do londyńskiego Bureau des Longitudes. Udał się z nim do ministra marynarki. Jaki wypadek? Oddano mu wnet rękopism z szyderczą uwagą, iż pokusił się o rozwiązanie rzeczy, której nie podołał... Laplace sam! I znowu Laplace, lubo już był w grobie, jako jego wróg! Wroński wtedy, wróciwszy do domu, wykrzyknął do żony i córki: „Il n`y a plus de pain pour moi sur la terre !" Powiedział sobie: Czas umrzeć ! Położył się i zachorował rzeczywiście. Nie przyjmował ani pokarmu, ani nawet lekarstwa. Bóg nie opuszcza swych świętych ani nawet w ostatniej chwili. Leonard Niedźwiecki, protektor św. Jana Kantego, patrona Polski, i wszystkich wielkich, ale nieszczęśliwych rodaków, od dawna cichy zwolennik Wrońskiego i przyjaciel Bu-katego, a zostający w obowiązkach właśnie u twardego jenerała Zamojskiego, spieszył do chorego z pomocą swoją. Chciał dzielić się z nim własną, acz bardzo szczupłą pensyą. Ale było już za późno. Podołał mu tylko rzetelną miłością osłodzić nieco ostatnie godziny. Wielki geniusz ten polski umarł dnia 9 sierpnia 1853 w Neuilli, mając lat 75, a nie zostawiwszy żonie i córce nic więcej, krom rękopismów i ostatniego ocalonego egzemplarza matematycznych dzieł swoich, który miał u siebie. Krótko przed skonaniem jego, przybył doń, zapewne od Niedźwieckiego uwiadomiony, i postępku swego żałujący, książe Adam Czartoryski i uścisnął mu kostniejącą rękę. Francuz biograf, opowiadając to, czyni taką uwagę: „C`est a peu pres tout ce que fit la Pologne pour le plus 181 illustre de ses enfant pour celui dont le nome faira plus pour elle, que le bras de Sobieski; pour l`homme qui, par decou-vert de la loi de Creation, s'est le plus approche de la Di-vinite". Wroński był piękny, spaniały i poważny mężczyzna, z silną duszą i sercem najzacniejszem. Jego błąd jedyny, że umiejętność miłował bardziej od ojczyzny, co atoli takiemu duchowi, jak on, przebaczyć można. Pracowitość, pilność i wytrwałość jego była iście olbrzymia, a równała się olbrzymiemu geniuszowi. Do chwili, w której położył się, ażeby umrzeć, trzymał pióro w ręku. Wydał ważnych dzieł, często kilkotomowych, aż dwadzieścia i cztery, z których jedno po angielsku, a są po nim rękopisma niedrukowane, których losem powinniby się zająć bogatsi patryoci nasi. Niedźwiecki, nie podoławszy służyć Wrońskiemu, pogrzebał przynajmniej ciało jego. On po śmierci jego wziął na koszt swój biedną po nim wdowę, a córce wyrobił miejsce. On, za niemałe pieniądze, które podołał w końcu zebrać, nabył od wdowy ostatni egzemplarz matematycznych dzieł jego, a ofiarował go tułaczej bibliotece polskiej w Paryżu, chcąc go tym sposobem od kupca matematyka francuzkiego i od zagłady ochronić. Jak słyszę, podobno mu za to nawet nie podziękowano, bo sternictwo biblioteki składa się z ludzi jezuickiego kółka. On przemyśla, jak się dowiaduję, o małym pomniku na grobie wielkiego nieboszczyka, którego nie pogrzebiono nawet — w Montmorency. Powziąwszy wieść o rzeczach tak pięknych i zacnych, starałem się o znajomość i przyjaźń Niedź-wieckiego, aby go przytulić do mej piersi. On nieśmiertelny, bo miał szczęście otrzeć się trochę o nieśmiertelnego męża! On większy człowiek od swojego pana! W imię wyższego ducha narodowego i jenialności człowieczeństwa, w imię filozofii i umiejętności ostatniego szczytu, wykrzykuję tak głośno, jak mogę: Cześć ci i chwała, drogi mój spółtowarzyszu tułaczu! Dowiaduję się właśnie, że Włosi, mianowicie zaś Wene-cyanie, smakują bardzo w dziełach Wrońskiego i poszukują ich starannie,— tudzież, iż hrabia Francisco Fiorenci, mie 182 szkający w Ozimo, blisko Ankony, ofiarować się miał z nakładem na druk pozostałych rękopismów po wielkim nieboszczyku. Zaczem Włosi wyprzedzili tu Polaków! — Już to samo daje świadectwo, że geniusz włoski wyższy jest od fran-cuzkiego i że Italia, gdy się połączy w jedno wielkie polityczne ciało, odbierze nieomylnie Francyi duchowe przodownictwo. We Wrońskim jest mesyanizm, lub socyalistyka; — jest także metapolityka, lub filozofia polityki; — jest i historyo-zofia, lub filozofia historyi. Cała tedy humanistyka, z socya-listyki, polityki i historyi złożona, nalazła w nim świetnego uprawiacza i mistrza. Dało się tutaj o niej wyobrażenie. — O zasługach matematycznych Wrońskiego będzie się mówiło w tej księdze przy końcu matematyki. Tylko filozofia jego zostanie tu nietknięta. Pod tym względem odsyła się do pracy Bukatego pod napisem: Hoene Wroński i jego udział w roz-winięciu ostatecznem wiedzy ludzkiej. Wydawca Niedźwiecki. Paryż 1844". . LXXI. Polska Chrystusowa Ludwika Królikowskiego. Wroński stoi tak wysoko, że dalszy po umiejętnych tych niebiosach polot nie mógł już godzić ku górze. Mesyanizm polski spuszcza się przeto ninie ku ziemi i spada, niestety, głęboko na dół! I widzimy się oto znów w nizinach socyali-zmu francuzkiego. Różnica polega tu jedynie na właściwościach umysłu polskiego i tułaczego, który posiada wyłączną swą cechę, a osobną barwę. Jest tu atoli nowość i samodzielność wielka; jest pogląd oryginalny, nigdy dawniej nie znany; jest coś arcyciekawego. Widzi się tu rozum polityczny demokratycznego kierunku, próżen wszech teologii, teozofii i filozofii, niechcący o umiejętnościach tych ani słyszeć, który zagrabia i na korzyść swoją 183 przekraja ewangelią.! Zaprawdę, nikt wprzódy tak Pisma świętego nie pojmował i nie wykładał! Z tej strony odkrywa się tutaj Amerykę nową. Ludwik Królikowski, bardzo czcigodny wychodziec nasz z roku 1831, mieszkający ciągle w Paryżu i otchniony brukiem jego niekorzystnie, jest, lubo sam o tem nie wie, wy-chowaniec francuzkich przespołeczniaczów; pracuje w ich dzielnicy, którą tylko duchem swym polskim znakomicie uzacnił, i oddycha li ziemskiem ich powietrzem. Podobny co do gruntu rzeczy samego do Kabeta, zdaje się być nawet cichym jego zwolennikiem, ale stosuje się do wyobrażeń polsko-tułaczych ludowego obozu. Jak Kabet, tak on jest kommunistą, lubo mu o spólność dóbr nie chodzi głównie; a jak jeden, tak drugi nie żąda przespołeczniać świata gwałtem, spiskami i rewolucyą. Obaj usiłują dopiąć celu za pomocą nauczania. Kommunista nasz atoli bierze na siebie charakter i ton Chry-stusowo-apostolski. On występuje, jakby drugi, dzisiejszy i polski Paweł święty, a pisze, jak gdyby rzecz jego wcielona być miała do biblii. Wysyłał nawet listy apostolskie do osób, nie znanych sobie osobiście. Do mnie przynajmniej epistołę taką przed laty wypalił. I to właśnie ona śmieszność, paryzkiego bruku córka! Ponieważ Polska była i jest arcyreligijna, przeto cechą nauki, do której się przystępuje, nie religijność sama, gdyż ona raczej antyreligijna, lecz wielki i zręczny religijności pozór, a może i wewnętrzna religijności żądza. Królikowski prawi nam bezprzestannie i aż do przesytu o Chrystusie, a pismo swe, „poświęcone zasadom społecznym", zowie Polską Chrystusową. Czemu? Bo Polska krzyżowana, pohańbiona i opluta, jak niegdyś Chrystus, przejmuje się, w moc położenia swego, Chrystusowym duchem, a nim przepełniona, zmartwychwstanie i zbawi skupczały świat. Przeglądając utwór ten powierzchownie, a widząc gęste, ustawiczne przytaczania biblii i nadybując co chwila zagorzałość religijną, dość często kapucyńskim zgoła kazaniem pachnącą, sądzisz, że masz do czynienia z fanatykiem kościelnym. Mylisz się mocno. Królikowski jest tak kościelny, jak Wolter, 184 lub Prudon. On, jeżeli chcesz, człowiek wiarowy, nienawidzący umiejętności, zwłaszcza mistrzowskiej, lecz tylko, jak stary wiarus żołnierz. Jak każdy Muzułmanin, tak i on, lęka się, aby umiejętność niepodległa nie wydarła mu wiary jego. A ztąd tak np. wykrzykuje: „Patrzcież bracia, aby was sobie kto w korzyść nie obrócił przez filozofia i czcze jej złudzenia, nauczając według ustaw ludzkich i według żywiołów świata, a nie według Chrystusa!" (str. 177 Kolos 2, 8.) Ale wiara jego ma własną dogmatykę i własny katechizm. Ona nie jest bynajmniej ślepa. O, nie! On sam przed taką wiarą przestrzega: „Ślepa wiara i ślepe posłuszeństwo jest najniebezpieczniejszym wrogiem człowieka, bo go czyni ślepem narzędziem każdego zręczniejszego oszusta i niezbożnika" (str. 182). Woła: „Prawda mocniejsza nad wszystko i nie ostoi się przy niej nic nieprawego", (III. Ezdr. 4, 35, 36). Ona lepsza od ślepej wiarv. Ona słowo Chrystusowe i zbawienie. Ona rozświecić ma wiarę, która zciemniała i uroniła przedmiot swój z niebios od dawna. Dotychczasowa wiara była bez prawdy, która za obręb stów Chrystusowych i Pisma świętego nigdy nie wyszła, Kościół nie znał i nie miał jej nigdy. Jakaż to właściwie prawda, o którą tu chodzi? Nie teologiczna i nie teozoficzna, bo wszech mistyka nierozum. Nie filozoficzna, bo filozofia poezya. Słuchaj więc ze zdumieniem! Jest to, mniej więcej, prawda szwajcarsko-niemieckiego krawczyka Weitlinga, tj. że Chrystus był demokratą i socyalistą par excellence; że był kommunistą de la meilleure trempe; że nauka jego najroztropniejszy, najzręczniejszy, najsztuczniej przeprowadzony, a jedynie ludzkość zbawić mogący kommu-nizm! Zaiste, nie wypowiada się tego tak wyraźnie i wprost, jak tutaj, lecz maskuje się rzecz i obwija w bawełnę powszechnego braterstwa. Jednakże to duch piastun całego systemu. Przynajmniej Chrystus przedstawion jest, jako taki ludowiec, że czytając Polskę Chrystusową, wściekać się będą ,,psy ary-stokraty". (str. 201.) Królikowski miłuje Chrystusa gorąco, ogniście, strzeliście, niewypowiedzianie, i pragnie Polski Chrystusowej szczerze. 185 Wykrzykuje co chwila tak np. (str. 214): „Jeżeli wytrwamy w słowie Chrystusowem, staniemy się istotnie jego uczniami i poznamy prawdę. A prawda nas wyswobodzi". (Jan 8, 31, 32.) Na stronie 418: „Wszyscy wyuczeni od Boga nawracają się do Chrystusa i z Nim się jednoczą, albowiem bez Niego nic zbawiennego uczynić nie możemy". (Jan 6, 45—15, 5.) Na stronie zaś 520: „Przestań gonić za postępem, a jednocz się z Chrystusem! Gdyż bez Chrystusa nie ma prawdziwego postępu. On jest droga, zmartwychwstanie, prawda i żywot". (Jan 11, 25—14, 6.) Tak! Nie ma dla Królikowskiego, jako później dla Ernesta Renana, nic a nic nad Chrystusa i Polska ma być Chrystusową. Ale li dla tego, że Chrystus człowiek ludowy i wielki braterstwa mistrz. Chrystusowy a demagogiczny, prawie tu jedno. Chrystus przyobiecuje nam niebo, zbawienie, królestwo Boże; atoli ludzie, jak sądzi Królikowski, niepojmowali wcale słów tych znaczenia istotnego. Niebo, zbawienie i królestwo Boże nie są bynajmniej, jak twierdzi kościół urzędowy i panujący z tamtego świata. Chrystus był za mądry, ażeby prawić miał o zaświatowej utopii, a za poważny, za' cnotliwy i za święty, ażeby miał oszukiwać nas. Tamten świat, czcza mara, bajeczka dla dzieci. Niebo, zbawienie i królestwo Boże są z tego świata, albowiem tylko ten świat prawda. One są tutaj, na ziemi, mianowicie zaś w ludzkości piersiach. Jeżeli jeszcze za piersi te nie wyszły i nie utwierdziły się politycznie, to kusić się o to potrzeba wszytkiemi siłami. Bądź jako Chrystus, a czyń co przykazuje Chrystus! A będzie wnet niebo, zbawienie i królestwo Boże, które stanowią ostateczny społeczeństwa kres, a zdobyte być mają dla świata przez krzyżowaną Polskę. Jeżeli tamten świat, lub transcendentalność, achrematy-czność, stanowi i sporządza religią, to Królikowski, odrzucając tamten świat bezwarunkowo, jako wierutne głupstwo, znosi wszech religią. On bez religii, ale nie bez wiary, co jedyne może zjawisko na ludzkości łonie. Ma się dość ludzi bez wiary, jednakże nie bez religii! Z nim ma się odwrotnie, co 186 bardzo oryginalna. Wszakże on wierzy w Chrystusa i Jego słowo, jako braterstwa źródło! Świat tamten ułuda, chimera, przyczyna nędzy i niedoli na ludzkości łonie, a pierwiastek wszystkiego złego. W imię jego łotry strzyżą, ludzkość ze złotej wełny. Świat tamten w piersi człowieczej znaczy nieśmiertelność. Prawda! Ale świat tamten, nieśmiertelność, to nie coś zaświatowego. To duch ludzkości, sporządzający istotę w jednostce. Człowiek pojedyńczy jest tylko jeden z chwilowych ludzkości wyrazów. Wartością i prawdą jego ludzkość w nim. On sam czcze nic, ludzkość zaś w nim byt. On rodzi się i umiera, jak każdy zwierz. Pęka i ginie wnet, jak bańka mydlana. Lecz ludzkość jest nieśmiertelna. Nieśmiertelność, żywot wieczny, niebo, zbawienie i królestwo Boże odnosić się mogą tylko do ludzkości, i zachodzą tylko na jej piersiach. Osobistość, osoba, osobnik , to znikomość marna. Głupiś, jeżeli budujesz na dalszy żywot tam, gdzieś wysoko i daleko za gwiazdami! Żyć będziesz wspomnieniem, jeżeliś wart wspomnienia, na ludzkości łonie, która odradza się ciągle i faluje individualiter, lecz sama, lub universaliter, jest nieśmiertelna. Religia, to nic innego tylko,— co okazuje już sama jej nazwa od religamen, religare, religatio, — kit socyalistyczny, lub powiązanie ludzi pomiędzy sobą w królestwo Boże na ziemi, a kościół nic innego, tylko społeczeństwo. Kościół Chrystusowy, to tyle, co dobrze urządzone, lub kommunistyczne społeczeństwo. Niestety! dotąd był kościół rzymski, ale kościoła Chrystusowego nigdy nie było. Polska Chrystusowa będzie najpierwszym kościoła tego wyczynem. Co jest Bóg, nie wiemy i wiedzieć niepotrzebujemy. Ta wychodzi za zakres rozumu ludzkiego. Dosyć nam, że cała ludzkość, której rozum najpotężniejszy i najprawdziwszy, mianowicie zaś Chrystus, przyjmuje go jako węzeł społeczeństwa ostatni. Szatan, to książe tego świata, zaczem papież, car, wszech arystokrata. Królestwo Boże, od Chrystusa przyobiecane i od ludzkości upragnione; to tryumf ewanielii dobrze zrozumianej, lub powszechnego braterstwa na ziemi. Świat 187 niewidomy jest przyszłość, do której podąża ludzkość ziemska. Szwiatłość wiekuista najduje się tylko na człowieczeństwa łonie. Ona, nie osobista, ale ogólna. Umarli, to ludzie, co wierzą w tamten świat bajeczny. Za nich modlić się trzeba, ażeby oświeciła ich wiekuista światłość. Chrystus nie przyszedł po to, ażeby łowił i zbawiał duszyczki, individualiter brane, jak prawią nam księża, ale po to, ażeby podniósł ludzkość całą, — ażeby dopomógł jśj do odrodzenia się duchowego i do królestwa Bożego, gdzie żaden z ludzi, ale sam Ojciec niebieski będzie panował. Nie ma zbawienia dla osóbników. Niebo, to nie egoizm. Kto się wyosobnia , ten samolub i potępieniec, a sługa księcia tego świata. On przestaje należeć do ludzkości i wyzuwa się z niej; jest przeto umarły. Człowiek jest w gruncie dobry, albowiem gruntem tym ludzkość. Grzech pierworodny, to baśń, równie jak tamten świat. Najwyższą człowieka potęgą poświecenie. Chociaż maluczki on rozumem, wielki i święty być może ofiarą. A wolno mu ofiarować li samego siebie, t j. złe w sobie, egoizm. Ludzie, ludzkością oddychający, a religią, lub miłością braterską powiązani, są świeci pańscy. Obcowanie świętych sprawuje kommunią, którą sam Chrystus ustanowił, a święta kommunia jest niebiańską kommunizmu matką. Bezbożni nie będą nigdy uczestnikami obcowania świętych, ani przywiązanej doń spólności dóbr ziemskich i niebieskich, do której wzywa nas Zbawiciel. Bądź cnotliwy i święty, a kochaj lud gorąco. Tym sposobem jedynie dopomożesz do królestwa Bożego na ziemi. Oto droga, na której wszyscy ludzie dobrej woli zjednoczą się w Chrystusie, — na której zbiorą się w jedne owczarnią i połączą się w jednę bratnią rodzinę. I nie będzie już więcej ani panów i sług, ani ciemięzców i niewolników, ani pogan i żydów, ani bogaczów i hołyszów, ani nawet mężczyzn i niewiast; lecz wszyscy, bez różnicy osób, stanu i płci, będą bracią w Chrystusie,— będą dziatkami Bożemi i dziedzicami królestwa Bożego, jak Chrystus sam. Człowiek jest ciałem i dachem, lecz w takiej jedni, w ta 188 kiem przeniknięciu i przesiąknieniu się ich wzajemnem, iż rozdzielić się od siebie nie dadzą. Rozdzieliły je tylko marzenia filozofów. Nie kraj więc żywego człowieka na połcie! Nie każ mu ciałem należeć do ziemi, a duszą uciekać do nieba! Tutaj jedyne jego dziedzictwo. Żyć w braterstwie ze wszystkimi a uszczęśliwiać przez to innych i siebie; owa; niebo i zbawienie jego! Nie rozdzielaj także myśli i czynu! Gdzie złe uczynki, tam kłamstwem są najpiękniejsze słowa. Gdzie nie ma czynu, tam nie ma i myśli istnej. Szatan gra na ziemi niepospolitą rolę. Pod wodzą jego pracuje moc duchów złych. On, w imię Chrystusa, skrzywił, spaczył, zepsuł naukę Chrystusową, a trzyma świat w niewoli i niedoli. On posadził się sam na miejscu Chrystusa. Walka z nim, najświętszy odrodzonych duchem, lub ewangelią dobrze rozumiejących obowiązek. „Lud ma i nosi Chrystusa w sercu, a jeżeli za nim nie idzie, pochodzi ztąd, że go nigdzie przed sobą nie widzi, ani w kościele, ani na rynku, ani przed dzisiejszymi Herodami i Kaifaszami; — iż go nie słyszy, jak świadczy on prawdzie w obronie ubogich i uciśnionych. Kochaj Chrystusa, a żądaj Stołu Pańskiego, kommunii lub spól-ności dóbr! To droga do zbawienia Polski, a przez Polskę ludzkości". Królestwo Boże i tryumf nauki Chrystusowej na ziemi, najwyższy człowieczeństwa cel. A jaki ku dopięciu celu tego środek? Modlitwa. Ale, jak wszystko, tak i modlitwę, ro-zumieć trzeba prawdziwie. Faryzeusze bowiem nadali jej odmienne znaczenie; zrobili z niej czczą zabawkę. „Wyraz modlitwa pochodzi od dawnego wyrazu modła, który znaczy postać, kształt, wzór, a od którego zachowuje się do dziś dnia wyraz liczby mnogiej modły. Sam ten żró-dłosłów, sięgający starożytności chrześciańskiej, przedstawia nam wymowny pomnik ducha pierwotnych chrześcian. Podług tego modlić się, znaczy zupełnie to samo, co się kształcić, — co przechodzić ze stanu dzikości, barbarzyństwa i pogaństwa, do' stanu wzoru doskonałego, do którego nas Chrystus powołał, do którego wskazał nam drogę, a którego przedstawił 189 nam w swojej osobie żywy przykład. Modlić się więc, jest to wzorować się na obraz i podobieństwo Boże; — jest to sięgać duchem szczytu doskonałości, której wzór mamy w pojęciu Boga. Powiedziano bowiem w Piśmie: „Bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz niebieski!" (str. 9.) „Modlitwa jest wprawdzie najżywszą, pobożnych rozkoszą, ale bynajmniej nie jest rozrywką, ani zabawą. Ona najwyższe wysilenie ducha człowieczego, nieustanne rozważanie i objawianie w uczynkach nieskończonych przymiotów Boga. Kiedy Chrystus, modląc się w Ogrojcu, pocił się krwawym potem, nie była to wcale jego zabawka, ani rozrywka, ale najuroczystsza chwila w jego życiu, w której rósł w potęgę, potrzebną do zbawienia świata, i gotował się do dźwigania krzyża, obciążonego nieprawością dziedzicznej, wszystkich ludzi", (s. 10.) „Celem modlitwy nie może być żadna osobnicza przyjemność, lub korzyść, ale zjednoczenie się z Bogiem (Jan 17, 20, 21.) Poddanie się zupełne Jego woli najświętszej. Posłuszeństwo Ojcu niebieskiemu aż do śmierci krzyżowej, poświęcenie się bezwarunkowe i doskonałe dla osiągnienia spo-łeczeńskich celów, będących najogólniejszym i najprawdziwszym wyrazem woli Ojca Przedwiecznego, który chce, ażeby wszyscy byli zbawieni, i wszyscy do znajomości prawdy doszli". (I. Tymot. 2, 4. str. 11.) Słowem, modlitwa, to całożytna praca około uiszczenia królestwa Bożego na ziemi, walka krwawa o braterstwo i spólność dóbr. Ona, nie mruczenie pod nosem czczych i bezmyślnych słów, ale akt strzelisty, bohaterski czyn. Oto główne zarysy nauki Królikowskiego. Teraz daje się niektóre z dzieła jego wyrywki, częścią objaśniające, częścią zaś dopełniające powyższą rzecz. „Pokój wszystkim ludziom dobrej woli! Mieliśmy już Polskę szlachecką, monarszą, jezuicką.... 'Dziś także są mnodzy jej zbawiciele, którzy ją kładą na łoże Prokusta różnych 190 utopii, prób i doświadczeń— Nie ma atoli apostołów, którzyby niepodległość, wolność i szczęście narodowe zasadzali na wprowadzeniu do wszystkich stosunków społeczeńskich miłości braterskiej, jaką nam Zbawiciel świata nadewszystko polecił , i jako jedyny środek do osiągnienia wiecznego zbawienia wskazał. Prawi Polacy brzydzą się Polską szlachecką, monarszą, jezuicką. Oni pragną Polski Chrystusowej, w którejby nie było nikogo łaknącego, pragnącego, nagiego, nieumiejetnego, ani w potrzebie od wszystkich opuszczonego. Polska więc Chrystusowa, czyli królestwo Boże i jego sprawiedliwość na polskiój ziemi jest naszym celem, a urządzenie wszystkich stosunków społeczeńskich według doskonałej miłości braterskiej wskazanym do tego przez ewangelią środkiem. (Jan 13, 34, 35.) Polska nasza jest Polska Chrystusowa, Polska żyjąca i utrzymująca się we wszystkich, Polska błoga dla wszystkich. (Wyznanie wiary str. 1—8.) A godło Polski Chrystusowej takie: „Starajmy się przedewszystkiem o królestwo Boże i jego sprawiedliwość na ziemi polskiej, a będziemy mieli ojczyznę całą i niepodległą, dla wszystkich swobodną, w niewyczerpane rozkosze obfitą i równie, jak sama ludzkość wieczną". (Strona tytułowa.) „Czem jest każdy pojedyńczy człowiek względem ciała, tem jest każdy człowiek względem społeczności. — względem kościoła, owczarni Chrystusowej. Jako każdy pojedyńczy członek, odosobniony od ciała, nie może w sobie życia zachować, przechodzi koniecznie w rozkład i niszczeje; — tak również każdy człowiek Wyosobniony, każdy samolub, każdy członek oderwany od kościoła Bożego powszechnego, nie może mieć w sobie żywota wiecznego. (Jan 11, 25. — 14, 6. — 15, — 1 10, — 17, 3), nikczemnieje, nie może utrzymać w sobie człowieczeństwa, — traci obraz i podobieństwo Boże, — zamienia się na bydlę w ludzkiej postaci, staje się chodzącym trupem. Jako Chrystus żyje tylko w kościele swoim świętym, powszechnym i wiecznym, przezeń się światu objawia. (Jan 14, 21, 23. Dzieje 3, 19, 21. II. Tessal 1, 10), przezeń rodzaj ludzki 191 zbawia i do żywota wiecznego, do wiecznego królestwa Bożego doprowadza; — tak również każdy pojedyńczy człowiek, bez społeczności, bez kościoła Bożego, — każdy samolub, żyjący w sobie i dla siebie, jest jako gałąź sucha na pniu żywym, lub gałąź zielona, od pnia odcięta i na piasek rzucona. Dla tego też przedewszystkiem starać się powinniśmy o królestwo Boże i jego sprawiedliwość, czyli o doskonałą społeczność, w którśjby sam Ojciec niebieski nad wszystkimi królował i wszyscy wierni, spółkrólując z Nim, używali najwyższego wszech-władztwa ludowego", (str. 12.) „Dzisiejsi ślepi chrześcianie starają się także niby przedewszystkiem o królestwo Boże, o niebo, lecz każdy dla siebie tylko samego wyłącznie. I nie ma na świecie większych samolubów nad dzisiejszych nabożnisiów, którzy, wlepiwszy oczy w niebo, nie troszczą się bynajmniej o to, co się z ich braćmi dzieje na ziemi. Kto myśli przedewszystkiem o zbawieniu swej duszy, głupim jest samolubem, bo zbawienie każdego pojedyńczego człowieka jest wcielone w zbawienie spoleczeńskie. Kto miłuje duszę swoją, utraci ją, a kto jej nienawidzi na tym świecie, tj. pośród niegodziwego dzisiejszego społeczeńskiego układu, ku żywotowi wiecznemu jej strzeże. (Jan 12, 25.) Ktoby chciał zachować duszę swoją, straci ją, a ktoby ją stracił dla mnie i ewangelii, ten ją zachowa. (Mark. 8, 35.) Tak nauczał Zbawiciel świata. Kto więc pragnie dostąpić zbawienia, powinien bez żadnego względu na siebie samego, nie pomnąc nawet na swoję duszę, puścić się śmiało w ślady Chrystusowe i poświęcić się całkowicie dla wprowadzenia ewangelii w życie spoleczeńskie. On walczy za biednych i ubogich, za lud". (str. 14—16.) „Trudno niezmiernie iść za Chrystusem. A kto usiłuje pełnić wolę Ojca niebieskiego, równie jak Chrystus, naraża się na prześladowania i męczeństwo. (Mat. 10, 16. — Łuk. 21, 12. — Jan 15, 18—16, 20. Dzieje 14, 22.—II. Tymot. 3 12.) Bo książęta tego świata nie mogą znieść światłości Bożej. Nie chcą oni przyjąć innego Boga prócz tego, któryby był spólnikiem i orędownikiem ich nieprawości. 192 Powszechne królestwo Boże, dla całej rodziny ludzkiej od Chrystusa zalecone, to obalenie tronów i ołtarza, powszechne zburzenie i zniszczenie publicznego porządku i społeczności dzisiejszej, od Boga niby ustanowionej. Oni mają inne królestwo Boże, które nie tylko w niczem nie uwłacza i nie grozi ich przywilejom, przywłaszczeniom i zbójeckiemu nad ludem panowaniu, ale owszem je utwierdza i ubezpiecza, przedstawiając wielką nagrodę po za ziemią i po za grobem, dla powolnego, roboczego, dwunożnego bydła, i dla wszystkich wiernych służalców, którzy go strzedz i poganiać umieją". (str. 22.) ,,Srogość ich i wściekłe okrucieństwo nie ma żadnej miary i samą się tylko niemożnością wykonania ogranicza. Przypatrzcie się ich rządowi! Ich władza, niby ojcowska, równie jak władza każdego na publicznym gościńcu, nie może się ostać bez pałki, ostrza i strzelby, — nie może znieść zgubnego dla siebie światła dziennego prawdy. Przypatrzcie się sprawom ich sprzymierzeńców! Nie ma zbrodni, do którejby nie byli zawsze gotowi. Nie ma okrucieństwa, któreby ich wstrzymać mogło (str. 23.) „Prawda społeczeńska, tj. prawo odwieczne społeczeńskie, czyli religia, była już w części przed Chrystusem objawiona. Przez nią lud żydowski stał się ludem Bożym wybranym, i wzniósł się nad wszystkie inne narody. Ale ją dopiero Chrystus uzupełnił, który zniósł odwieczną ciemność, panowanie śmierci obalił, od jej bojaźni wyznawców swoich uwolnił, i koniec władzy książąt tego świata zapowiedział, przez wyprowadzenie na jaśnią żywota wiecznego ludowego". — (Rzym 16, 25. Efez. 3, 9. II. Tymot. 1, 10.—1. Jana 1, 2.) (strona 26.) „Chrzest cielesny, czyli zewnętrzny, bez chrztu duchowego, jest niczem, chyba tylko piętnem hańby i potępienia dia tych wszystkich, co się mienią chrześcianami, a Chrystusa nie chcą do serca swojego przyjąć, ani Go poznać, ani żywota swego do Jego wiecznej ewangelii zastósować. Wszyscy biskupi 193 na świecie, wylawszy na kogo nawet tysiąc beczek oleju i święconej wody, a nie udzieliwszy mu Ducha świętego, Bożego, Chrystusowego, zbawić go nie zdołają. A przeciwnie duch Chrystusów, sam, modły nasze uskutecznia, (Rzym 8. 26) i prowadzi nas do żywota prawdziwego." (str. 28.) „Złe duchy największą są przeszkodą w modlitwie. (Jak. 4, 3, 7.) Przykazano nam, abyśmy nie wierzyli lekkomyślnie każdemu duchowi; abyśmy się strzegli nawet tych duchów, które anielską i Chrystusową postać mają, i abyśmy każdego ducha sami przez siebie doświadczali, czyli jest z Boga. (Mat. 24, 4, 28. Rzym 8, 1—27. I. Korynt 15, 44, II. Korynt 3, 17—11, 14. I. Jana 4, 1.) Jeden tylko jest Bóg, jedna prawda, jeden kościół, jedna droga do zbawienia; — jeden też jeno jest duch Boży, Duch święty, duch Chrystusów, przez którego ludzie jedynie nabywać mogą mądrości i cnoty ku żywotowi wiecznemu (Jan 17, 3.—I. Jana 2, 17.) Wszelkie inne duchy są duchami złemi i przeklętemi, duchami nieczystemi, z któremi duch Boży nie ma nic wspólnego, z któremi się nie tylko nigdy nie łączy, ale nawet serc tych nie zwiedza, które niemi są pokalane". (str. 29.) „Od jednego z tych złych duchów był opanowany Judasz. Był to jeden z najpotężniejszych, do dziś dnia jeszcze panujących nad światem duchów;— duch, nie megący znieść wyrzeczenia się samego siebie, duch samoistności i samolubstwa; duch, Bóg osobniciel, chciwy wyłącznego panowania i osobniczej własności, przeciw któremu Chrystus uczniom swoim zalecał naprzód się zabezpieczyć. (Łuk. 14, 33—18, 22—30.) Duch ten jest tak silny, iż pomimo, że cała potęga Chrystusowa przez trzy lata na niego działała, z Judasza nie ustąpił, ani nawet mocy swojej bynajmniej nie stracił. Pospolity to jest przymiot wszystkich złych duchów, że Bogu nawet samemu nie ustępują, i ciągle się przeciwko niemu buntują. Bóg odnosi nad niemi zwycięztwo jednym tylko sposobem, tj. strącając ich na wieki do piekieł. Prócz ducha Judaszowego, którego znamieniem najgłówniejszem jest wyłączanie sie z pośród braci, osóbnictwo, chęć zbierania majątku, słowem, za Panteon tom II.  ,13 194 miłowanie własności osobistej, — jest jeszcze bardzo wiele innych złych duchów, od których człowiek nieszczęśliwy raz opętany, nieuchronnie prawie staje się pastwą piekła. Sam nawet Zbawiciel świata, dobitnie i do wyrozumienia każdego nauczał, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż się człowiek, raz opanowany od pewnego, na pozór niewinnego, a nawet dobroczynnego niby ducha, zdoła odeń oswobodzić ku żywotowi wiecznemu." (str. 30 i 31). „Każdy djabeł wierzy w siebie samego i nieomylność swego osobniczego rozumu. Każdy pragnie tego, ażeby mu wszelką cześć i chwałę oddawano. Każdy chce owładnąć wszystko, panować nad wszystkiem i wszystko poświęcić dla samego siebie. "Wszystkie złe duchy, chcąc przedłużyć panowanie swoje nad ludźmi, usiłują w nich wmówić, iż źródłem wszelkiej mądrości, początkiem pewności, probierczym kamieniem wszelakiej prawdy jest niemieckie Ich, pogańskie Ja, a następnie samolubstwo, osóbnictwo, wyłączność, wiara bałwochwalcza w osoby i nieomylność wyroków osobniczego rozumu". (str. 32.) „Widziano nie raz djabły, mające wiele pozoru nabożeństwa i świątobliwości. Lecz ich nabożeństwo, świątobliwość i pozorna surowość żywota zawsze były środkami do nakarmienia ich żądz piekielnych, lub do wzniesienia się nad ludzi i narzucenia im swojego panowania", (str. 33.) „Usiłowania złych duchów do tego stopnia się udały, iż dzisiaj katolicy, protestanci i Bóg wie jacy prawowierni, niby chrześcianie, tyle się jeno zajmują Chrystusem i ewangelią, co najprzewrotniejszemi piśmiennikami i ich niby arcydziełami. Oni przyjmują niby ewangelią i wszystkim ją zalecają, ale, obawiając się, aby jej nie zrozumiano i potępienia ich z niej nie wyprowadzono, przy sobie wyłącznie zostawiają jej wykład i tłumaczenie". (str. 38.) „Człowiek jest wszystkim przez kościół, a niczem przez siebie samego. Wyłączność i osóbnictwo jest jego śmiercią duchową, a doskonałe zespołecznienie się braterskie z drugimi jest jego żywotem. Jako ziarna piasku, niepołączone żadnym spojem w jedną całość, nie mogą służyć za materyał do ża 195 dnej budowy, tak podobnież ludzie rozjednostkowani i rozoso-bnieni błędem, przesądami, nieprawością, potwornym zawsze i wszędzie interesem osobistym, są nie zdatni do zbudowania Chrystusowego kościoła". (Rzym 12, 1—21, I. Korynt 12, 12. 27, Efez 4, 1-16.) (str. 45.) „Bóg jest miłością, a miłość zbawieniem, niebem. Niepodobna dziś ocenić, ani przewidzieć wszystkich dobroczynnych skutków, z połączenia się powszechnego ludzi bratnią miłością Pismo święte powiada, iż czego oko nie widziało, czego ucho nie słyszało, i czego dotąd żaden rozum nie pojmował, to-wszystko Bóg zgotował tym, którzy go miłują, tj. którzy się, wyrzekli samych siebie, a zamiłowali braci, jako Chrystus, i równie jak on, dla nich się poświęcili", (str. 50.) „Przyczyn panującego na świecie złego więcej należy szukać zewnątrz człowieka, niż w człowieku, — więcej w formach towarzyskich, zwyczajach, przesądach i nałogach, niż w przyrodzie człowieka. Bo człowiek jest najdoskonalszym tworem Bożym, a wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre. Jeżeli więc dostrzegamy coś złego w człowieczeństwie, powinniśmy szukać przyczyny tego w postanowieniach ludzkich i w formach towarzyskich". (str. 58.) „Wolność modlenia się, tj. wolność kształcenia się, jest pierwszą potrzebą każdego ludu. Ztąd zupełna i bezwarunkowa wolność druku i apostołowania jest pierwszym i najistotniejszym warunkiem do objawienia w ludzie woli i przymiotów Bożych. Bez niej każdy lud jest niemy i nie jest ludem, równie jak każdy głuchoniemy nie jest zupełnym człowiekiem. Kościół rzymski najwięcej przez to zgrzeszył i do dziś dnia grzeszy, że poszedł pogańską drogą; że narzucił ludowi człowiecze panowanie, i pozbawił go przyrodzonej wolności wybierania sobie z pomiędzy sług Bożych nauczycieli i biskupów; — że nie dopuścił, jak to już w samych początkach kościoła Chrystusowego było, nie ograniczonej wolności pisania i apostołowania; — że świętokradzko ciągle usiłował ujarzmić rozum i panować zbójecko nad sumieniem; — że na pobożnych zgromadzeniach ludu zabrania świeckim mówić według serca 13* 196 i sumienia o prawdzie i sprawiedliwości; — że Duchowi świętemu niezbożnie przepisuje warunki działania, i kusi się zamknąć go w ciasnym obrębie zakreślonym przez szatana; — że ludzi, najskłonniejszych do ślepego posłuszeństwa, a tem samem i najpodlejszych w świecie, mianuje wyłącznie szafarzami Słowa Bożego, apostołami prawdy, obrońcami cnoty, orędownikami ubogich i uciśnionych, — a raczej, że na miejscu kapłanów i namiestników Chrystusowych, stawia policyjnych posługaczów i ciemiężycieli ludu, i onym wyłącznie porucza •samowładny rząd w kościele Bożym. Dla tego też zesłał Bóg na ten kościół skutek nieprawości i błędu, podał go na zni-kczemuienie i przeznaczył na zgubę". (str. 64 i 65.) „Ziemia jest posagiem całej rodziny ludzkiej i hipoteką, na której miłosierny dla wszystkich Ojciec niebieski zabezpieczył dla każdego chleb powszedni i to wszystko, bez czego nie można utrzymać życia i sił potrzebnych do pożytecznej pracy. Nikt więc nie powinien umierać z nędzy i głodu. Nikt następnie nie może przywłaszczać sobie ziemi, ani jej płodów, bez dopuszczenia się zbrodni, świętokradztwa i brato-bójstwa. Nikogo nie godzi się wyłączać od używania jej płodów i darów, prócz tych jedynie, którzy nie mają nic w królestwie Ojca niebieskiego, których Chrystus wyłączył sądem swoim od dziedzictwa dziatek Bożych i skazał na wieczną zagładę", (str. 104 i 105). „Największym i najzgubniejszym na świecie przywilejem jest własność osobnicza. Z niej pomiędzy ludźmi, jak pomiędzy Kainem i Ablem, powstaje wszelkie rozerwanie. Ona rodzonych nawet braci do nienawiści i do zabójstwa pobudza. Ona jest hipoteką i jedyną podporą wszelkiego panowania człowieka nad człowiekiem. Ona jest matką chciwości, ucisku, niewoli i nędzy ludu. Ona jest podnietą do gnuśności, zniewieściałości, przepychu i zbytku. Przez nią wzrasta w ludziach żądza panowania nad bracią. W niej jest źródło i żywioł wszelkich pomiędzy ludźmi sporów i wojen, nawet ujarzmienia całych narodów. Z nią umorzy się na zawsze jedyny zaród wszelkiej niezgody i Kainowej nienawiści. Ona jest 197 przyczyną spodlenia, niemocy i upadku wszystkich konających narodów; bo, jak Chrystus naucza, wszelkie królestwo przeciw sobie rozdzielone, upaść musi i kamień na kamieniu z niego nie zostanie. A nic tyle ludzi nie dzieli i nie rozrywa, co własność osobnicza'', (str. 157.) „Możnaż komu przyznać własność, nie przyznając mu zarazem wszech mądrości i prawa do stanowienia samowolnie, w stosunku do posiadanej własności, o losie całego społeczeństwa i o jego szczęśliwości lub nędzy? Nie toż czynią dziś poganie, tylko z większą śmiałością i bez żadnego ograniczenia? Czyli dziś własność nie jest jedyną podstawą praw politycznych, jedyną miarą i dowodem wszech zdolności politycznej? Czemżeby dziś był Chrystus bez majątku w najwięcej nawet ucywilizowanych krajach? Mógłżeby gdzie, a nawet w państwie papieża, mieć jakikolwiek wpływ obywatelski, legalny ? (str. 427.) „Wreszcie zachowanie, lub zniszczenie własności osóbniczej jest nam rzeczą podrzędną i ledwo nieobojętną. My szukamy przedewszystkiem królestwa Bożego i jego sprawiedli-ści na polskiej ziemi. Staramy się o wyniszczenie w Polsce wszystkich bez żadnego wyjątku przywilejów, wszelkiej zwierzchności, opartej na przekupstwie i przemocy, wszelkiego panowania człowieka nad człowiekiem. Pragniemy dojśdź powszechnego braterstwa ewangelicznego, mając niezachwianą wiarę, iż bez tego żaden naród zbawienia swojego wiecznego oglądać nie może. Dla tego celu, objawionego nam przez Chrystusa, gotowi jesteśmy wszystko poświęcić, — gotowi jesteśmy nawet obrzydłemu carowi przyznać własność, nie tylko całej Polski, całej ziemi, lecz nadto księżyca jeszcze i słońca, byle to jeno nie pociągnęło za sobą żadnego przywileju, żadnego panowania człowieka nad człowiekiem, i nie naruszyło w niczem powszechnego braterstwa Chrystusowego" (str. 416.) 198 Lecz dosyć! Tuszyć nam wolno, że z powyższych zarysów naszych, oraz z dosłownych wypisków z Polski Chrystusowej , poznać można należycie Ludwika Królikowskiego. Już duch jego tu jasny, niewątpliwy, nacechowany wszystka swą, właściwością. Poczciwy ten tułacz nasz pisze poprawną polszczyzną, a czyni najwyższe wysilenia, ażeby mógł czytelników przekonać i zdobyć. Apostołuje gorliwie. Chęci jego czyste, zacne, najlepsze. Wypowiada ważnych prawd niesłychanie wiele, które li na jego niwie ulądz się i wyrość mogły. A wszelakoż praca jego chybiona! Czemu? Podaje on ewangelią, która jest achrematycznej, transcendentalnej, tamecznej treści, a teologii, teozofii i filozofii przedmiotem, pod wyroki rozumu de-mokratyczno-politycznego, li tuteczne, lub ziemskie rzeczy pojmującego. Kozum też takowy wyrokuje o Chrystusie i jego nauce, jak pogański jaki Pretor rzymski o chrześciaństwie; jak w bajce Lessynga kret o człowieku. Sędzia tu za niski, sprawa za wysoka. Prawdy też Królikowskiego, acz arcywy-śmienite, są jednostronnością, która nie będzie nigdy wszechstronna, a wszędy i zawzdy jest mylna, która więc od umiejętności istnej nie może być za co innego uznana, jak za pa-ralogizm wielki, pięknie rozwiniony. . Najgłówniejszą zasługą Królikowskiego jest sam tytuł dzieła, tj. „Polska Chrystusowa". Polska była rzymsko-katolicka, ultramontalna, jezuicka i pańsko-szlachecka. Ciemnota religijna i swywola polityczna ją zabiły. Cnota Chrystusowa ją wskrzesi. Chrystus poda jej dłoń. Ale niezawodnie nie będzie on Chrystusem Królikowskiego, Chrystusem kommuni-stą! A Polska Chrystusowa, która zmartwychwstanie, musi być głębsza bez miary od Polski, jaką nam Królikowski ofiaruje, a jaka dobra jest tylko, występując jako tułaczy kółka arystokratyczno-jezuickiego przeciwstaw. Zawsze jednakże odróżnienie Polski Chrystusowej od katolickiej, szlacheckiej, dotychczasowej, jest dla narodu naszego, zbijającego jeszcze różne, a sobie przeciwne pojęcia odmętowo, iście po pelazgijsku, ważne i nie przeminie bez pożytku dla ogólnej oświaty. Drugą 199 zasługą Królikowskiego jest, że skierował do Chrystusa rydwan mesyanizmu polskiego. Jakkolwiek pojmuje on Zbawiciela jeszcze z francuzka, tj. politycznie, praktycznie, płytko; wsze-lakoż puścił się już dobrą drogą i ubija ją pięknie dla swych następców. Dalszą jego zasługą jest, że wskazał nam nieskończenie bogate dla socyalistyki w Piśmie świętem kopalnie. Wreszcie on pierwszy, lubo jeszcze nieświadomie, kryje się pod skrzydła świętego Jana Apostoła i chce głównie na nim oprzeć swój powszechny kościół. Wszak najwięcej, jako się nawet powyżej widzi, przytacza nam z apostoła tego biblijnych miejsc. Libelt mówi: ,,Z Towianizmu przejął Królikowski całą swoję naukę o złych duchach". O, nie! Towiański jest mistyk barwy azyatyckiej, a Królikowski racyonalista europejski, paryski. Jak pomiędzy nimi, tak i pomiędzy demonami ich nię ma żadnego pokrewieństwa. Duchy złe Królikowskiego, to nie jakieś tam nocne mary, lecz ludzie żywi, arystokratyczną pychą i chęcią panowania nad ludem opętani, sobki różnego rodzaju. Djabeł tu tak rozwiązuje się i znika, jak religia sama. Jak wszystkie przedmioty pisma świętego, tak i duchy złe, najdują racyonalny, polityczny tu wykład swój. Ale ma słuszność Libelt, gdy twierdzi: „Królikowski, to S. Simon śród Francuzów, a Bruno Bauer śród Niemców". Można go także do Feuerbacha przyrównywać, albowiem ludzkość mu istotą człowieka, żywotem wiekuistym, kościołem, wszystkiem. Jednakże nie robi się tu zeń ucznia Feuerbacha. On tylko z nim tak przypadkowo się spotyka, jak np. z Weit-lingiem, a idzie właściwą sobie i zupełnie oryginalną koleją. Polska Chrystusowa wychodzić poczęła w roku 1842, a złożyła się w końcu w jeden tom spory, wynoszący 527 stronnic drobnego paryzkiego druku. W roku 1846 począł wychodzić tom jej drugi, który ma 235 stron. Nie jest to dzieło systematycznie, ani nawet umiejętnie pisane. Pełno w niem rozpraw różnorodnych, nawet sporów i kłótni emigra-cyjno-polskich. Są nawet wiersze, acz mało w nich poezyi. Wszystko to atoli godzi wciąż do tego samego kresu i jednę 200 ma barwę. Utwór ten tułaczy mozoli i trudzi bardzo czytelników z powodu jednego i ciągle sobie podobnego tonu apostolskiego, który początkowo tak łudzi, że Mickiewicz Adam czytający wszystko zbyt lekko, policzył Królikowskiego między Szleglów, Solgerów i innych filozofów religijnych. Wiele w nim prostoty, śmiałości i dość ciepłej expektoracyi, lecz mało idei.          Warto przy końcu tego sprawozdania spomnieć Jana Czyńskiego, również tułacza, jako pracownika polskiego na niwach socyalistyki. Napisał on rozprawę przeciw Ludwikowi Królikowskiemu, umieszczoną w Polsce Chrystusowej Tomu I. od 393 do 415 strony. Tytuł jej: „Urządzenie gminy". Jest to prześliczne zastosowanie Furyera do stanów narodu naszego, w którem atoli nie ma żadnych pomysłów nowych. LXXII. ,,Ojcze nasz" Augusta Cieszkowskiego. Teraz Mesyanizm polski ulatuje znowu ku niebiosom i krąży na wysokości niepospolitej, na której utrzymuje się już aż do samego końca. August Cieszkowski, hrabia i znany ze wszebh stron zaszczytnie obywatel polski, patryota, ekonomista polityczny i filozof, wychowaniec dawniejszej narodowo-uniwersyteckiej Warszawy i Berlina, położył zasługi również na tych umiejętności polach. Już w dziełach swoich: „Prolegomena zur Hi-storiosophie" z 1838, i ,,Gott und Palingenesie" z 1842 roku okazał, że, acz zna się wybornie na Heglu, pozostawia ducha bezwzględnego i spekulacyą Niemcom, a sam przerzuca się w wyższe sfery, tj. do rzeczy człowieczeńskich, do Humanistyki. Wydał wreszcie „Ojcze nasz" w roku 1848, dzieło, tknące się socyalistyki wyłącznie. 201 Nie chodzi nam tu bynajmniej o wyjaśnienie systemu i charakteru filozofii Augusta, albowiem rzecz nasza odnosić się ma li do socyalistyki, li do mesyanizmu polskiego. Także pierwiastków, głównych zasad i idei naczelnej ogłoszonego „Ojcze nasz" oceniać nie śmiemy, ponieważ dzieło to sprawuje dopiero wstęp do właściwego przedmiotu. Gdybyśmy z niego sadzili stanowczo o duchu autora, moglibyśmy go łacno przesądzić, a on, wydawszy tomy dalsze, wykryłby słów naszych kłam. Nie pozostaje nam więc nic innego, tylko uczynić z dzieła wypisy, zdolne dać należyte wyobrażenie o rzeczy tomu pierwszego. Tyle tylko oświadczyć możemy bez obawy pomyłki, że August, równie jak Królikowski, dzierży się Chrystusa, ale ocenia Go teologicznie, teozoficznie i filozoficznie, zaczem z tych właśnie stron, których Królikowski nie zna i nie tyka; że tedy „Ojcze nasz" jest wyborny Polski Chrystusowej dopełniacz i przeciwstaw. Polska Chrystusowa odsłania nam Zbawiciela na socyalnych polach li politycznie, tj. li empirycznie, zewnętrznie; „Ojcze nasz" zaś przedstawia go wewnętrznie i spekulacyjnie. Jest zatem pomiędzy dwoma utworami temi taka odwrotność, jak między socyalizmem francuzkim i filantropią, niemiecką. Jednakże na dnie rzeczy wieje w Cieszkowskim duch czysto religijny górnego polotu, a przytem duch słowiański i iście narodowy. Także August wybieża z antynomii społeczeńskiej. Nie wyświeca jej atoli filozoficznie i nie przenosi w głębiny ducha ludzkiego, jak Wroński, lecz maluje ją poetycznie, językiem i stylem, przypominającym Zygmunta Krasińskiego. Oto wyciągi z dzieła dosłowne: „Święty Boże! cóż się dzieje w świecie! Jakże uroczo, jakże obrzydliwie razem! Zewsząd prawda się wykluwa, a kłamstwo przemaga wszędy. Stroi się świat, jakby na gody, 202 przy pogrzebowem łkaniu głodzonych, lub mordowanych narodów. Morze rozkoszy i ocean cierpienia; — a przy rozkoszy nuda, rozpacz przy cierpieniu. Powołani obsiedli rozpustne życia biesiady, a 'niepowołanym przekazali zgrzytanie zębów na ziemi, a w ziemi spólne grobowisko; bo mędrcy tego świata wyrzekli, że dla nich u stołu żywota nie stało już nakrycia. W sprawach publicznych prywata, a w prywatnych zakała. Próżność się święci, a cnota próżnuje. Świeckie ramię zwszeteczniało, duchowne zgrzybiało. Bożego słowa każ-den używa, albo nadużywa, ale nikt w niem nie żyje, ni ono nie żyje w nikim. Braterstwo ludzi i ludów się głosi, a Kainowe zbrodnie przeszły od ludzi do ludów. Tu postęp występkiem, ówdzie występek postępem. Tu życie silne, a nikczemne; ówdzie konanie nikczemne, a silne. A to życie pozorne, bo już zarażone śmiercią, a tamto śmierć pozorna, bo już zapłodniona życiem. „Oto przed nami nieprzypuszczane cuda przemysłu; oto. niedomyślane skarby nauki; oto rosnące wciąż ślady olbrzymiej a gorączkowej pracy; oto zbytki, o jakich nigdy Syba-rytom się nie śniło; oto siły, jakich nawet wyobraźnia bajecznym Tytanom przypisać nie śmiała! A przy tem wszystkiem lud i ludy łakną, pragną i jęczą wydychaniem niewymownem. Na cóż się to wszystko zdało? Do czegóż to prowadzi? Cóż opatrzyła nauka uczonych? Cóż zarobiła praca robotników? Co zakupiło złoto bogaczy ? Co wywalczyło bohaterstwo narodów? Cóż obmyły nareszcie łzy tylu pokoleń? Święty Boże, cóż się dzieje w świecie? „Dzieje się po raz drugi to, co raz dopiero odbyło się w historyi, ale co więcej się już nie powtórzy póki ludzkość ludzkością: Rodu ludzkiego wtóre przesilenie. Świat stary umiera, a nowy się rodzi. Świat trzeci nastaje. (str. 3 i 4.) „O, wybaw, wybaw nas Panie! Wybaw ludzi i ludy; wybaw lud i ludzkość! „Zbawienie ludzi i ludów, ludu i ludzkości, dziś od nich samych i od nich tylko zawisło. Ustał czas łaski, nastał czas zasługi. Dokonało się miłosierdzie, powstaje zadosyćuczynie 203 nie. Minęła chwila daremnych darów, nadeszła chwila obliczenia się. Wszak przekazanych talentów było dosyć; policzmy, co przyniosły. Biada zakopującym, chwała zarabiającym ! „Póki ludzkość była dziecięciem, póty wychowywała się pod pieczą orędowników, lub różczką ochmistrzów. Dziś dostępując pełnoletności i sił swoich długo doświadczywszy, niechże ich wolno użyje! Niech żyje o własnem życiu! Niech sama sprawi sobie ziemię obiecana! „O, biedni my i słabi, mimo wszech bogactw i sił naszych! O, nieradni my i niedzielni, mimo doświadczeń i wszelkiej wprawy naszej! Mamyż więc sami jąć się dzieła, któremu dotąd nie sprostały wieki, mimo natchnionych Boga posłańców? Gdzież mądrość, gdzież hart ducha po temu? Tylko zamęt w umysłach, czczość w sercach, niedołęstwo w charakterach! Zdołamyż, biedne sieroty, odbyć ten straszny przepływ ze starego świata, ku nowemu o własnych wiosłach i żaglach, bez gwiazdy, bez magnesu, bez sternika? „Sternikiem waszym Chrystus, — magnesem bratnia miłość Jego, — przewodnią gwiazdą święta modlitwa, którą wam przekazał. W tćj to modlitwie zawarł on wszystko, czego wam nadal potrzeba. W niej wskazał wam wszystko, do czego dotąd mieliście dążyć, do czego się sposobić, a co dziś właśnie, przy spełnieniu czasów, pojąć i osiągnąć macie. Wszakże On przyrzekł, odchodząc do Ojca, iż nie zostawi was sierotami; a czuwając nad wami do dziś dnia niebieskiem okiem swojem, obmyślił wam od początku, a zostawił w pamięci waszej zapis przyszłego dziedzictwa na czas pełnoletności waszej. „Ta puścizna Chrystusowa, ten wieczny testament Jego, ten pomnik zostawiony, aby wskazywał wam drogę do bezpiecznej przystani, jest ostatnim wyrazem szeregu objawień Bożych dla rodu ludzkiego; — jest dopełnieniem i spełnieniem wszelkich poprzednich objawień; — jest objawieniem ob-jawienia. (str. 7 i 8.) „Takim to górującym między pomnikami pomnikiem, taką 204 gwiazdą pierwszego rzędu, oświecającą pochód ludzkości, a osobnym, sobie tylko właściwym błyszczącą blaskiem, jest modlitwa chrześcianską, modlitwa Pańska, od pokoleń, do pokoleń przekazany „Ojcze nasz". (str. 15.)          „Miliony milionów ludzi modlitwę tę od ośmnastu wieków odmawiały, miliony ją do dziś dnia codziennie odmawiają. I nieomal na miliony liczyć się dadzą komentarze, parafrazy, kazania, rozpamiętywania, uwagi i rozwagi, tak wiązaną, jak i niewiązaną mową, których się ona stała i dotąd staje przedmiotem. A przecież, wyznać musimy, do tej chwili nie pojęto jej w jej teologicznem, filozoficznem i historycznem znaczeniu, nie domyślano się jej stosunku do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości,— nie spostrzeżono najważniejszego, bo ostatecznego objawienia i nadzwyczajnego w niej proroctwa, słowem nie odkryto jej wiecznego znaczenia dotąd, ani wiekowego przeznaczenia. Zuchwałem wprawdzie, a może nawet bezbo-żnem wyda się na pierwszy rzut oka twierdzenie, iż dotąd owej powszechnej a powszedniej i przez samego Zbawiciela wskazanej modlitwy nie pojmowano; — że ją odmawiano jakoby na oślep. A przecież tak jest i tak nawet być musiało, bo czasy jeszcze nie były spełnione. (str. 17 i 18.) „Do tej chwili modlitwa ta była dla nas słowem zakry-tem, verbum absconditum, (Łuk. 18, 34), a odmawiając ją, nie wiedzieliśmy sami, jako potrzeba, o cośmy prosili. Aczkolwiek jednak nie posiadaliśmy jeszcze zupełnej świadomości, utajonej myśli w tej Boskiej modlitwie, to przecież skorośmy ją z gorącem uczuciem i chrześciańską miłością odmawiali, nie daremne wznosiliśmy głosy ku Temu, który serca bada, bo, jak powiada (Rzym 8,. 26, 27) Paweł św.: „On wiedział, jaka jest myśl ducha", — a tem samem przyczyniał się za nami i dopomagał nieudolnościom naszym, (str. 18.) „Lecz dzisiaj nadeszła chwila odkrycia owej utajonej my 205 śli ducha, która wielki czyn ducha poprzedza. Dzisiaj potrzeba nam o tej myśli wiedzieć, abyśmy ją spełnili. Jako na początku naszej ery pierwotni uczniowie Zbawiciela odezwali się do niego w te słowa: „Panie, naucz nas modlitwy!" tak my znowu, w końcu tejże ery, odezwijmy się w te słowa: „Duchu święty, otwórz nam umysł, abyśmy zrozumieli modlitwę i spełnili ją! " (Łuk. 11, 1 — 24, 45.) (str. 19.) „Przedziwne i arcydzielne jest to objawienie przyszłości świata, udzielone nam w formie modlitwy i przez modlitwę. Pod wszelką inną formą byłoby niedołężne i nie stosowne. Jakoż, modlitwa jest istnym nerwem chrześciańskiego życia, „ścianą wiary", jak powiada Tertulian; — ciągłem ducha natężeniem. Człowiek modlący się jest człowiekiem pragnienia, dążenia. Gdyby nam był Zbawiciel odsłonił przyszłość w kształcie jakiegobądź proroctwa, jakiegolwiek bezpośredniego przyrzeczenia, objawienie to byłoby pozostało obojętnie przed nami, jakoby martwa litera; byłoby spokojnie leżało na jakiej karcie Pisma świętego aż do chwili swojego spełnienia. A ludzkość byłaby równie obojętnie i biernie oczekiwała tegoż tra-funkowego zdarzenia, onej obiecanej rzeczy, (str. 28). „Lecz Chrystus lepiej uczynił. Zawarł nam to objawienie w istnej puściznie swojej, puściznie, która miała łączyć ludzkość z Bogiem przez wszystek ciąg wieków ery chrześciańskiej, a towarzyszyć każdemu dniu, każdej czynności człowieka. Gdyż modlitwa, jak dobrze powiedział (Stromat lib. 8.) Klemens Aleksandryjski, jest naszem obcowaniem z Bogiem. Zostawił ją nam w żywem, acz dotąd zakrytem słowie, w ostatecznym testamencie swoim, a testament ten do serc naszych i w usta nasze włożył. Zażądał więc, abyśmy sami gorącą chęcią naszą do wskazanego dążyli celu; abyśmy ten cel codzień, co chwila przed oczyma mieli, dopóki nie nadejdzie owa wielka chwila dostąpienia go własnym czynem, własną zasługą. Bo nie dość jest żądać i prosić, trzeba jeszcze samemu dostąpić, — trzeba przez się spełnić. Albowiem dopełnieniem modlitwy jest praca. Orare est laborare. (str. 29.) „Wszystko, co nam Modlitwa Pańska zapowiada i od 206 krywa, jest najwyższym owocem i celem całej epoki chrześciańskiej, celem dojrzanym od samego Chrystusa na początku, a osięgnąć się mającym przez dojrzewającą ludzkość. Spełnienie więc siedmiu próśb modlitwy, będzie też spełnieniem dążenia całego chrześciaństwa, dokonaniem jego własnego postępu, czyli dopełnieniem jego samego, absolutnem ujściem jego i przejściem do nowej ery świata. (str. 36.) „W tem to właśnie tkwi wielkie zaślepienie całej ery chrześciańskiej, iż poczytywała siebie za ostateczny stan społeczności na ziemi, gdy tymczasem była tylko przechodnim i przygotowawczym stanem. Słowo absolutne wyrzeczone zostało przez Chrystusa i w Chrystusie. Ale to słowo, które się ciałem stało w Nim, aby się nam objawić i świadomość naszę ogarnąć, jeszcze się w świecie naszym, w ludzkości, nie stało ciałem, — jeszcze się społecznym nie objawiło czynem. Bo sam Chrystus, odchodząc od świata, rzekł: „Królestwo moje teraz nie jest ztąd*'. (Jan 18, 36.) Ale tem samem zapewnił nas, że kiedyś królestwo to będzie z tego świata, i nadzieję takową niezłomnemi zaręczeniami w nas złożył, (strona 37.) „Nim zdołamy przystąpić do wykładu Modlitwy Pańskiej i utajonych w niej obietnic, potrzeba nam wejrzeć w pasmo wieków, rozpoznać prawo ich postępu i wyprowadzić z niego istotę owej ostatecznej ery, której on przyniósł nam słowo. Trzeba nam zrozumieć czasy distinquere tempora, i uznać, co już jest spełnionego, a co jeszcze pozostaje do spełnienia; — zrozumieć, wieleśmy już uszli na drodze dziejów, — na jakim stoimy punkcie i dokąd kroczymy. Bo uzasadnieniem przyszłości jest przeszłość tak dalece, że gdyby owa przyszłość nie miała swych zasad w przeszłości, toby sama była, nie rzeczywistą przyszłością, ale urojeniem". (str. 51.) 207 Teraz następuje wykład historyozofii, wypełniający sobą wszystek tom pierwszy, lub cały rozległy wstęp do dzieła samego, pełen mnogich jenialnych poglądów, głębokich zaciekań i ważnych zdobyczy umiejętnych. Potrzeba go odczytać w całości, aby podołać wysokość jego ocenić. Tutaj atoli tylko następujące, krótkie zeń wyjątki: „Zapatrując się na całkowite pasmo upłynionych czasów, spostrzegamy, że ludzkość w postępie dziejów swoich, dwie dopiero stanowcze przebiegła epoki. Liczne są wprawdzie przemiany i stanowiska, które w szeregu wieków dotąd przebyła, lecz wszystkie te przemiany i stanowiska do dwu głównych epok sprowadzić się i dwoma wręcz przeciwnemi kierunkami oznaczyć się dają. Dwu tych epok punktem granicznym i zwrotnym jest Chrystus. On jest ogniskiem dotychczasowych dziejów, równikiem ich dotąd odkrytych stref. Wszystko, co przed Nim, do Niego się ściąga; wszystko, co po Nim, z Niego wychodzi. On więc przesilenie historyi, (str. 57.) „Zwykłe dziejopisarstwo uznaje wprawdzie stanowczy od-skok dwu tych epok świata, onych dwu światów, których rozdział stanowi Chrystus, bo i któżby oczywistości takiej nie dojrzał; — lecz popełnia przytem błąd wielki, przypuszczając nadto epokę trzecią, jakoby już od kilku wieków rozpoczętą, dziejami nowożytnemi zwaną. Jakkolwiek przeważne są wypadki i postępy ludzkości w XV. i XVI. wieku ery chrześciańskiej, nie dadzą się przecież żadną miarą przyrównać do postępu i odstępu, sprawionego nastaniem chrześciaństwa. Nie stanowiąc zaś tak olbrzymiego przesilenia we wszystkich żywiołach ludzkości, jako to, które drugą erę świata wszczęło, nie mogąc tśż rościć prawa do otwarcia trzeciej jego ery. — Owszem, owe trzy ostatnie stólecia, nowożytny czas składające, są dopiero stawaniem sie odpowiedniego przesilenia, gotowaniem się doń, a więc dopiero ujściem średnich wieków, i przechodem w ostatnie wieki, lecz jeszcze nie tychże rozpoczęciem. Podrzędny ów okres w porównaniu do wielkich er świata, jest właśnie istnem dopełnieniem średnich wieków, naj-wyższem ich owocem i dojrzeniem ich własnych żywiołów. 208 Poprzednie ery tej okresy były dopiero wiekami wzrostu i zakwitu; ostatni zaś okres był czasem owocowania tego świata. Lecz im bardziej dojrzewały owoce, tem też bardziej obrywać się i odpadać poczynały. Ztąd przy obfitości tego okresu jego charakter zaprzeczny, niszczący, rewolucyjny. (str. 59 i 60.) „Jakoż trzy te stólecia objawiają nam trzy reformy, które są trzema rewolucyami: religijną, naukową i polityczną. Aliści reformy i rewolucye nie są jeszcze założeniem nowej budowy, są dopiero obaleniem, lub przeistoczeniem starej, (s. 60.) „Ów tedy okres, który tyle olbrzymich środków odkrył i przysporzył, aby doprowadzić ludzkość do właściwego jej celu, aby ją usposobić do nowego stanu,— ów okres, który przed kilku wiekami z prochem, drukiem i magnesową igłą na świat wystąpił, a dziś z parą, żelaznemi i elektro-magne-tyzmem dokonywa biegu swojego, jest wprawdzie przejściem ze średnich wieków w nowe wieki, przygotowaniem dróg Pańskich i wstępem do tego nowego stanu, — ale jeszcze nie jest nastaniem. I dla tego to epoka, w której właśnie żyjemy, jest tak krytyczna, a nieorganiczona. Ona kusi się o organizacya, ale jej jeszcze nie domaga. Ona stroi się ciągle, ale nie trzyma stroju. (str. 62.) „Atoli przysporzone te środki nie spełzną daremnie. Sama ich obecność jest rękojmią dostąpienia celu. Wszakże nie darmo krzyżują się ludzie i myśli, uczucia i potrzeby po nieznanych dotąd rodowi ludzkiemu kolejach. Wszakże nie darmo wiążą się z sobą ludy moralnemi i materyalnemi węzły. Wszakże nie darmo czas i przestrzeń widomie nikną. Wszakże nie darmo wzmaga sią umysłowe i przemysłowe narodów obcowanie. Wszakże oczywiście solidaryzuje sie ludzkość; wszak dojrzewa i owłada siłami, których dotąd nie domyślała się. Maluczko więc, a znów spojrzycie i wszystko nowem się stanie — i nowy wieków otworzy się szereg! (str. 62 i 63.) Prawdziwa zaś epoka nowożytna, ów trzeci stanowczy przedział całego żywota, jest dopiero przyszłości zadaniem, i może być dotychczasowych założeń wypadkiem, (str. 65.) „Dwie epoki dotychczasowe, w istotnych piętnach swoich 209 ujrzane, są sobie wręcz przeciwne, a jednak dyalektycznie sobie odpowiednie, czyli mają się, jak twierdzenie do przeczenia, jak thesis do antithesis, jak byt do myśli, jak świat do zaświata. Co za wniosek ztąd wypada dla epoki trzeciej, to wnet ujrzymy, skoro tylko bliżej przesłanki poznamy, (str. 66.) „Tak, przeciwieństwo dwu epok dotychczasowych jest jawne. W pierwszej zmysłowy letarg, w drugiej umysłowa bezsenność. Tu zniżenie się do zera, tam podniesienie się do nieskończoności. Tu wieczna jeszcze nieruchomość tego, co jest, co stoi; tam wieczny ruch tego, co być powinno, co dąży. Tu bezwzględna pogarda życia i śmierci, bo życie jeszcze nic warte nie było; tam względna pogarda życia i uznanie życia człowieczego za nieskończoną juz wartość. Tu brak, a raczej niedorost ograniczonej indywidualności; tam jej zbytek, jej przerost, nieograniczona podmiotowość. Tu uprawnienie żadne, tam nieskończone! Jeżeli tedy duch ludzki w formacyach tych już nie śpi owym twardym snem natury, to przynajmniej drzymie. Drzymie człowiek, drzymie społeczność cała i bóstwo nawet drzymie. A ci, którzy owe drzymiące bóstwo godnie uczcić pragną, zatapiają się, na wzór jego, w jakąś somnambuliczną bezwładność, (str. 71.) „Co w świecie starożytności było zewnętrznego, to w świecie chrześciaństwa staje się wewnętrznem! Co było przedmiotowego, staje się podmiotowem; co materyalnego, spirytual-nem; co szczególnego, ogólnem. Co znowu było jednostajnego, staje się różnorodnem, a co ślepego, widomem. Co było pięknego tylko dla zmysłu, staje się dla umysłu prawdziwem. Słowem, wręcz przeciwne znamiona i kategorye w dwu tych odwrotnych epokach kolejno panują i przeważają się. (strona 171 i 172.) ,,Skorośmy więc dotąd dwie, wręcz przeciwne epoki w różnorodnym potoku dziejów ludzkości upatrzyli; — sama ich sprzeczność doprowadza nas do ich kojarzni; sama ich biegu-nowatość odkrywa nam ich równik; samo uznanie ich jednostronności waruje nam niezwłoczne wstąpienie w epokę trzecią, syntetyczną. — A oto dziś, gdy stajemy u kresu drugiego Panteon. Tora 11.        14 210 świata, czyli drugiego wieku historycznego, ród ludzki odgaduje słowo własnej zagadki, od wieków mu do rozwiązania zadanej; pojmuje drogę, jaką przebył i świadom się staje dalszej. (str. 194 i 195.) „Pojmuje tedy, iż owe dwa główne, odwrotne i wyłączne, a jednak dopełniające się wzajem kierunki ducha ludzkiego były niczem innem, jedno dwoma odpowiadającemu sobie, acz przeciwległemi postępami, po których żywioły i pierwiastki człowieczeństwa to wschodziły, to zachodziły; — po których się one kolejno rozwijały i rozróżniały, aby się następnie integralnie skupić i zjednoczyć, a to w trzecim kojarzącym kierunku, mającym żywota ludzkości na ziemi dcpełnić. (strona 196.) „Cóż więc stanowi główne piętno epoki świata, w które wstępujemy? Co stanowi jej istotne zadanie? To właśnie, na czem poprzednim epokom brakło, a do czego obiedwie oczywiście dążyły. (str. 225.) „Charakterem pierwszej epoki było panowanie natury nad duchem. Duch się dopiero tu rodził, rósł i dziecinnie rozwijał. To spoczywał w zasłanej kolebce, to próbował chodzić na pasku przyrodzonych stosunków, to znów igrał sobie naiwnie na błoniach budzącej się fantazyi, to nareszcie zaprawiał się do dzieł męzkich ćwiczeniami siły i rozsądku, (strona 225.) „Ze wzrostem sił fizycznych, z możnością ich nadużycia, nastała też krytyczna chwila przejścia z dzieciństwa w młodzieńczość. Jak w młodzieńcu, tak i w ludzkości nastąpiło wewnętrzne przeobrażenie. Z początkiem, rozpusty ukrócenie i samego ducha roztarganie. Wkrótce dusza przemogła nad ciałem. Surowa nauka zajęła umysł ludzkości i poskromiła wyłączną potęgę zmysłu. Atoli niepokonała go bynajmniej, bo on ostatecznie pokonanym być nie miał; jedno pasowała 211 się z nim bezustannie i nader żywo w początkach, w skutek zbawiennej reakcyi, — coraz słabiej ku schyłkowi tego peryodu. w skutek spólnego dojrzewania tak zmysłu, jak umysłu, w skutek coraz ważniejszych i praktyczniejszych .zatrudnień młodzieńca. Był to okres najcięższych i najżywszych walk jego żywota; epoka szlachetnych urojeń, a niedołężnych usiłowań; epoka wiary i zwątpienia, miłości i miłostek, turniejów i pojedynków, nocy bezsennych i dni bezowocnych, zapału i zniechęcenia , łez tem gorętszych, że utajonych i wewnętrznie strawionych, (str. 226.) „Aliści nastaje wiek męzki dotychczasowego młodzieńca, a z nim dojrzałość i równowaga jego ducha. Opatrzony nauką, zasilony doświadczeniem, przełamany walką i trudami, wstępuje on w nowy okres żywota, w okres właściwy jego przeznaczeniu, pełen praw i obowiązków społecznych, w wolne, czynne i praktyczne życie. Objaw woli i wolności, oto jego zadanie. (str. 226.) „ Wtrzeciej epoce ludzkość porzuci już dotychczasowe próby, ukoi dotychczasowe walki, opuści niedołężne doławiania się, przekroczy przebyte po kolei wschody i wejdzie nareszcie do właściwego przybytku, do świątyni prawdziwego ducha. Tam dopiero odetchnie po truciach dotychczasowego żywota; tam się rozgości, jako u siebie, jak w dziedzictwie własnem, jako u wielkiego celu wielkiej wędrówki. Atoli niespocznie bynajmniej. Owszem wstąpienie w wiek męzki jest właśnie wejściem w praktyczne życie, rozpoczęciem prawdziwej działalności. W tem to przybytku, w tej świątyni, w tej ziemi obiecanej, zdobytej w czasie, a nie zdybanej na jakiemkolwiek miejscu, użyje ludzkość dopiero tego wszystkiego, co dotąd przeżyła, — uładzi wszystkie skarby w wędrówce swej pojedyńczo odkrywane, wszystkie zasoby na kolejnych stanowiskach zbierane, a po kolejnych wschodach mozolnie dźwigane. (strona 227.) „Tak jest, urządzi ona sama te skarby i zasoby; urządzi je i ukształci wedle własnego postanowienia i wprowadzi je sama w ład, nie zaś zastanie już takowe umieszczone i urzą 14* 212 dzone, jak to sobie wystawiali dotychczasowi marzyciele próżnych ideałów, zamglonym wzrokiem obdarzeni dalekowidze królestwa Bożego. Do gotowego gdzieś Eldorado niech sobie duchowi leniwce wzdychają! Nam trzeba naszę ziemię obiecaną własnem działaniem zagaić, zasadzić i wykształcić. Pod tym tylko warunkiem posiądziemy ją, a to czynne posiadanie jest właśnie epoki trzeciej zadaniem. Będzie to więc epoka czynnego i żywego, nie zaś tylko biernego i gnuśnego szczęścia, czyli będzie to epoka dzielnego spokoju, ale wcale nie martwego spoczynku. (str. 228.) „Nie darmoć Bóg założył w sercu człowieka tęsknotę do raju ziemskiego. Tak jest, raj stanie się ziemskim, skoro sami ziemię naszę ustroim, uprawim, uharmonizujem. Innego raju ziemskiego, krom tego, który sami sprawiamy, być nie może. On się przez nas stać ma, ale zastać go nigdzie niepodobna, (strona 231.) „Starożytny czas był epoką bezpośredniego bytu, a nowożytny bujającej myśli. Tam baczono na to, co jest, tutaj zaś na to, jako być powinno. Aliści objawia człowiekowi dziś Opatrzność, że od niego samego zależy znieść dotychczasowy rozstrój między tem, co jest, a tem, co być powinno, że re-zygnacya nie jest ostatniem słowem ducha, lecz że w samym człowieku tkwi dalsza i wyższa potęga, zbawić go mająca, zdolna skojarzyć na nowo, co się rozdzieliło. Tą potęgą , tą władzą nad władzami jest wola,, szczyt ducha. Ona czucie z wiedzą kojarzy i zaślubia z myślą byt, a z małżeństwa tego rodzi się czyn, trzeci świata pan. (str. 234.) Jak kamieniem węgielnym pierwszego świata był byt, zmysł wrodzony, zakon natury, i jak znowu kamieniem węgielnym drugiego świata była myśl, wiara, zakon kościelny. — tak węgielnym kamieniem trzeciego świata jest czyn, wolne dzieło ducha, zakon woli i wolności, (str. 235.) „Nie ślepe przeto wykonanie obrządków starego zakonu, ani też tylko świadome opowiadanie Bożego słowa nowego zakonu,— nie realne tylko sacrificia, ani idealne tylko sakra-menta stanowić nadal będą istotną cześć Bożą, lecz czynna 213 uprawa wszelkich darów ducha, któremi Bóg, na podobieństwo swoje wszystkich nas obdarzył. Słowem, czynne życie w Bogu, który jest, był i będzie zawsze Duchem świętym, oraz życie tego Ducha świętego w nas, jako w członkach swoich : oto jest wielkie przyszłych wieków zadanie! A tak epoka Ojca i epoka Syna przez epokę Ducha świętego się spełni, (strona 238.) „Jeżeli do obalenia zachwianej już w zasadach starożytności i wystawienia na jej gruzach drugiego piętra dziejów potrzeba było nowych ludów Wandalów, Gotów i Ostrogotów, to znowu do skojarzenia rozerwanego po dziś dzień świata, do otwarcia trzeciej ery potrzeba także nowego ludów pokolenia. Otóż jak niegdyś, tak i teraz najduje się właściwy, potrzebie odpowiedni szczep ludów w pogotowiu, bo ani na wielkich ludziach, ani na wielkich ludach nie zabraknie ludzkości ile razy odezwie się ich potrzeba. Szczepem tym jest szczep słowiański. Szczep to ogromny, rozległy i silny, niezmierną, przestrzeń świata zalegający, a przecież bez odpowiedniego w dziejach udziału; owszem, nad podziw poniżony i sponiewierany, jakby umyślnie przez Opatrzność do przyszłych powołań zachowany. (str. 239 i 240.) „Co uprawnia te ludy do tak wielkiego dzieła? Cóż nam poświadcza ich pełnomocnictwo do tak brzemiennego powołania? Ich rodzime skłonności i obyczaje; ich pierwiastkowe prawa i podania, ich przygotowawcze cierpienia i zasługi. Bo jak w pierwiastkach germańskich średniowieczne, tak w pierwiastkach słowiańskich nowowieczne losy ludzkości zapisał sam Bóg! Inny czas innych wymaga warunków. Szczep do nowej sprawy powołany już z natury nie swywolny, ale wolny, — nie walczący, ale waleczny, — do boju zawsze gotów, ale nie łaknący tego, — nie napastujący sąsiadów bez ustanku, choć sam od nich napastowany, ale ludom bliźnim z zapałem i po 214 święceniem w pomoc nadbiegający, nie tylko bez własnej, ale nawet wbrew własnej korzyści; — albowiem miłość chrześciań-ską, dotąd prywatną, zamienić na publiczną i takową, do potęgi podniesioną, jeszcze od ludzi do ludów przenieść, jest przeznaczeniem jego. (str. 241 i 242.) „Przyjmijże potępiony dotychczas rodzie dobra nowinę zbawienia! Wiedz o tem, iż naród, który na domiar nieprawości, a na odkupienie politycznych grzechów świata, poniósł śmierć męczeńską, wstąpił do piekieł niewoli i przemógł ich wrota! A zmartwychwstając w chwale ducha, objawia ci, że spełniły się czasy, a z niemi twoja wybiła godzina; — żeś już sam przebył czyściec niewoli i że nadmiarem cierpienia zasłużyłeś sobie na to u Boga, abyś erę wolności samemu światu zwiastował i ludzkości całej do raju swobody przewodniczył (str. 246). „Pomnij, że zowią cię sclavus, slavus; żeś W odwiecznej niewoli, że już raz niewolnicy zbawili świat! Dziś przyszła kolej na niewolniki ludy. Pomnij na słowa prawdomównego: „Błogosławieni, którzy cierpią ucisk dla sprawiedliwości, albowiem ich królestwo niebieskie, — i błogosławieni, którzy się smęcą, albowiem będą pocieszeni! (Mat. 5, 10, 4). Pomnij nadto na słowa króla proroka: „Nędzni odziedziczą ziemię i pocieszą się w wielkim pokoju". (Psalm 38, 11). Wielki pokój pocieszenie , oto kres dążeń i cierpień twoich! Pamiętaj o tem, a nie szukaj innego, choćby cię innym mamiono! Nie daj się uwieśdź na pokuszenie w godzinę stanowczą! Czyhają na cię potęgi piekielne, ale ty się nie zaprzesz posłannictwa twego, boś ty dziś ludem bożym. (str. 266.) A przewodnikiem twoim obiecany pocieszyciel, który cię we wszelaką prawdę wprowadzi; — a haslem twojem: „Królestwo Boże i sprawiedliwość jego"; zaczem już wszystko otrzymasz w dodatku, (str. 268.) 215 „Nie darmo dotąd ludzkość pracowała, cierpiała,— nie darmo męczyła się i uczyła, — nie darmo kochała i walczyła. Żadna łza, ani kropla krwi napróżno uroniona nie została. Wszystko to zda się, — wszystkiem tem zarobiła i okupiła sobie pełność darów-ducha. Każde jej nieszczęście było szczeblem do pewnej stronnicy szczęścia. Wysłużone, zapracowane, zarobione szczęście wyrobić dziś trzeba. To właśnie stanowić będzie sam wyrób ducha ludzkości. Stoimy jeszcze na progu pomiędzy drugim a trzecim światem. Chaos w około nas, zawierucha w świecie! Słowo: „Stań się" wyrzeczone od Boga przy stworzeniu wszech światów, ma być wyrzeczone od ludzkości samej przy stwarzaniu własnego jej świata, (str. 269.) „Lecz przy nowem przesileniu wieków wielka będzie, względem upłynionych czasów różnica. Wtedy potrzeba było tylko czekać na słowo zbawienia, dziś trzeba wystąpić z czynem zbawienia. Wtedy, pojąwszy słowo, dość było wstąpić w siebie, uwierzyć i ukochać; — dziś trzeba jeszcze wystąpić z siebie, przez się zdziałać to, w co się wierzy i co się pojęło; urzeczywistnić czynem to, co się pokochało i przedsięwzięło, (str. 271.) „Czegóż dziś potrzeba? Oto, nie już rewolucyi, ale ewolucyj. Oto już, nie wywrotu żadnego, lecz nowej wielkiej budowy. Tak jest, nie wywracać, lecz budować,— nie rozrzucać, lecz skupiać,— nie rozrywać, lecz kojarzyć,— nie wytępiać, lecz wznosić,— nie zaprzeczać, lecz twierdzić, — nie oddziaływać, lecz działać, — słowem, już nie niszczyć, lecz tworzyć potrzeba. Co tylko jest, wszystko zda się, wszystko da się żywotnie przerobić, utwierdzić, uzgodnić, uorganizo-wać. Byle tylko samo opierać się chciało falom czasu, bo inaczej fale je roztrącą. Wszak wiadomo, że one „volentem ducunt, nolentem trahunt". Od dobrej chęci przeto, od woli, od czynnego udziału, od pracy zależy dziś życie. Dawniejsze odrodzenie się świata było dopiero z łaski Bożej, dzisiejsze z naszej własnej pracy. (str. 272). „Kommuniści, demagodzy, utopiści wszelkiej barwy, którzy macie prawe przeczucia i prawe domysły, ale czucia i my 216 śli zwichnięte, — i wy, synowie umęczonego, rozkrzyżowanego narodu, żywej i świętej ofiary, przez którą Bog staje się ludzkością , jako przez Jezusa Chrystusa stał się człowiekiem, — nie rozrywajcież dalej świata niedojrzałemi zamysły, lecz bądźcie dobrej myśli ku zrozumieniu i dobrej woli ku spełnieniu. (str. 277). „Dzisiejsza chwila, otwierając trzeci historyczny świata naszego wiek, czyli epokę czynu, jest sama w sobie chwilą dojrzałości myśli, a tem samem chwilą zupełnego wstąpienia wiary w wiedzę. Wiara bowiem jest dopiero czuciem myśli, wiedza zaś już samą myślą myśli. Otóż w tej chwili, gdy do epoki czynu przystępujemy, sama myśl dojrzewa. I już nie wolno żadnych domysłów za pewniki podawać, lecz dowodzić i wywodzić trzeba. Dla tego też nie przychodzimy do was z żadnem nowem objawieniem i nie mówimy wam: „Wierzcie w coś nowego!" Ale owszem mówimy: Pomnijcie tylko stare objawienie, zamieńcie to w wiedzę, co dotąd było li wiarą, a będziecie mieli dosyć do czynienia na całą erę świata! — Uznajemy więc, iż w objawieniu Chrystusowem najduje się już wszystko, cokolwiek ludzkości dotąd było potrzeba wierzyć, a co odtąd będzie jej potrzeba wiedzieć i spełniać. Ale że dotąd ludzkość, wedle słów Zbawiciela, nie byłaby zniosła świadomości tego wszystkiego, przeto też opatrzny Zbawiciel wprowadzenie jej we wszelką prawdę, pozostawił pocieszycie-łowi, lecz zarazem ostrzegł, iż tenże z niego weźmie i objawi, nic więc z siebie nie przyda, tylko tajemne jawnem uczyni, a przypomni wszystko, co Chrystus powiedział i zapowiedział. (strona 336). „Otóż Duch święty, który we wszelką prawdę wprowadza, otwiera nam dziś wielką widownią postępu, a objawiając nam prawo postępu, powołuje nas do zastósowywania tegoż prawa we wszelkich życia zakresach. Od nas samych więc odtąd zależy prawo to spełniać i świadomo wykonywać, a zbierać nadal coraz bogatsze plony owej prawdy, mające nas wywieśdź aż po za historyą ludzkości. A to właśnie jest jednem z cel 217 nych zadań ostatniego aktu historycznego ludzkości żywota, (strona 337). „Co zaś nastąpi po historyi ludzkości? Co nastąpi po zupełnem dojściu naszej ziemi do przeznaczonej dojrzałości? Czy wtedy człowiek, dopełniwszy postępu swego, na wyższy szczebel jestestw się wzniesie i doskonalszy, np. anielski, organizm przywdzieje? Czy wtedy planeta nasz, żyjący dotąd sam w sobie i tylko prawem niebios mechaniki z wszechświatem złączony, połączy się z rówiennikami swymi wyższym, niż dotąd, i duchowniejszym węzłem? Czy społeczność duchów szczegółowych wzniesie się do społeczności ogólnych duchowych stanów i czy z kómmunii indywiduów kommunia światów się zrodzi? To są zadania, które dziś proroczo tylko rozwiązywać można. Lecz nadejdzie znów chwila po za ludzkich postępów, chwila przekroczenia samej historyi ludzkości. I wtenczas dzisiejsze przeczucia, stawszy się świadomemi pojęciami ze stanu idealnej możebności, w stan czynnej rzeczywistości wkroczą. (str. 338). „Rozbierając tedy z osobna każdą z siedmiu próźb Modlitwy Pańskiej, najdziemy w nich objawienia, tyczące się następującego właśnie stanu historycznej ludzkości, stanu, będącego dotąd zaświatem dla dotychczasowego świata, lecz właśnie stającego się nowym dla nas światem przez spełnienie się obecnego świata, per consummationem hujus saeculi, stanu • wreszcie dla ludzkości ostatecznego, bo dopełniającego jej historycznego żywota, ale nie ostatecznego dla wszelkiego ducha, który zaiste na stopniu człowieczeństwa w chwale i błogości swojej niepoprzestanie. Boć są, zaiste, krocie innych światów, niż ludzkie, a wielkie, rzeczywiste niebo, widome tak dla zmysłów, jako i dla umysłu, zaczem nie urojone, nie abstrakcyjno-idealne, ale żywotnie prawdziwe, obejmuje w sobie te krocie przedmiotowych światów, których Bóg jest absolutnym duchem. To absolutne niebo coraz bardziej odkrywać i w coraz doskonalsze z niem stosunki zachodzić będziemy, skoro tylko z ziemią naszą, którąśmy dotąd za oderwaną od nieba poczytywali, będziem gotowi i przywrócimy ją niebu, tj. 218 skoro stan niebieski, stan królestwa Bożego w niej założymy; słowem, skoro uświęci się w nas imię Boże, a przyjdzie królestwo Boże i sprawiedliwość jego. a wola Boża dziać się będzie „jako w niebie, tak i na ziemi", (str. 339). „Jak się to stanie, to właśnie rozbiór próźb Modlitwy Pańskiej wytłumaczy; że się zaś stanie, nikomu wątpić się nie godzi, kto tylko jeszcze w Zbawiciela wierzy. A skoro się stanie, wtedy i tym, którzy już nie wierzą, lub nigdy nie wierzyli, otworzą się oczy. I uwielbią Jezusa Chrystusa od Boga zesłanego, aby tę dobrą nowinę ludom objawił i drogę im do królestwa Bożego otworzył. Amen. Niech się stanie, i stanie się też tak". (str. 340.) Tu kończy sie „Ojcze nasz" Augusta Cieszkowskiego. Wykrzykniesz z zadziwieniem: „Niepodobna! Wszakże on dotąd ani nawet poczęty!" Tak jest, powtarzam: tu kończy się on Wstęp, z którego dało się powyższe wyciągi, zajął cały jego tom pierwszy, a więcej tomów — nie wyszło. Czyni się tu zatem prośbę do Augusta, uroczystą i głośną proźbę o ogłoszenie dalszych tomów tak ważnego i tak pięknie zagajonego dzieła, a ma się otuchę, iż nie będzie na proźbę tę głuchy. Powinienby on to uczynić przez wzgląd na naród. Nie dość, iż przydałaby mu się wielce tak pożyteczna i oświecająca praca. Naród bierze teraz do ręki to, co ma, czyli tom pierwszy, i zaraz w zaczątku samym zostaje rozciekawion, a wnioskując ztąd dalej, oczekuje kanarów z niebios. Wnet atoli zachodzi mu drogę treść dziejowa, która go przygotować ma do samego dzieła, do wykładu modlitwy Pańskiej pod me-syanicznym względem. Przenurtowywa więc głębokie topiele upłynionych czasów aż do dzisiejszego dnia; przedziera się przez zarośle gęste, przez filozoficzne głogi, przez oderwania trudne, a wszystko to w słodkiej nadziei, że wreszcie dosta 219 nie się do upragnionego bugaju. Aż tutaj przy końcu mozo-łów i gdy dobija właśnie do samego kresu, bugaj mu znika, jak Fata Morgana ! Ach, jakiegoż on doznaje zawodu! I czuje do autora słuszny żal. Zdaje się mu, że zeń zażartowano! August powinienby ogłosić dalszy ciąg dzieła przez wzgląd na samego siebie, a to z następujących powodów: Nikt nie odmawia mu wielkiej tej zasługi, że on był pierwszy, co postrzegł w Modlitwie Pańskiej zapowiednią przyszłych ludzkości losów i ostatecznych jej przeznaczeń, czyli osnowę mesyaniczną, socyalistykę. Nikt także nie zaprzecza mu tego, że podniósł naleziony od siebie przedmiot godnie, jenialnie i filozoficznie, a postawił go zaraz z góry na wyżynach dzisiejszego czasu i europejskiego wykształcenia; — że pochwycił go dłonią biegłego umiejętności mistrza. Oczekuje też każdy odeń, już po kilku początkowych stronnicach, czegoś arcywielkiego. Tymczasem nie przyszło wcale do wykładu Modlitwy Pańskiej, ofiarującego bez wątpienia świetne i nowe idee. Rzecz cała tonie rychło w rozległej treści dziejowej, jako przygotowawczej, acz pełnej ważnych i zajmujacych szczegółów, przecież nie odsłaniającej, spodziewanej na progach dzieła wielkości, która dopiero później wystąpić może, i zawodzącej powzięte oczekiwanie. Wszystko przelewa się wnet w histo-ryozofia, która, mimo rzetelnej zkąd inąd wartości, gra rolę przeszkody, trapi i nie zaspakaja, widzi się być niższa od pierwocin dzieła, a wywołuje mnogie krytyki. Słyszę też tutaj w Paryżu następujące zdania: Jedni prawią: „Trzy wielkie epoki ludzkości Cieszkowskiego nie są bynajmniej coś innego, tylko Wrońskiego trzy ery historyczne, inaczej nieco rozwinięte i zmalowane. Różnica tu w osobistym duchu i języku dwu pisarzy, nie zaś w istocie rzeczy. Krom tego, „Duch święty, On pocieszyciel" gra wielką rolę w Cieszkowskim. Jest to parakletyzm, od Wrońskiego przejęty. Choć August nie wywodzi na widnią rządów anty-nomicznych i nie przestaje na równowadze przeciwieństw, jak Wroński, lecz stara się o stanowcze ich pogodzenie, przez co wyżej staje od Trismegista; wszelakoż historyozofia jego nie 220 zamyka w sobie właściwie ani jednej idei nowej i musi być uważana, jako piękna, a z niepospolitym talentem roztoczona Parafrastyka historyozofii Wrońskiego". Drudzy zaś mówią: „Nie Hoene Wroński, lecz Ludwik Królikowski odradza i przeobraża się w Auguście Cieszkowskim. Jak Ludwik, tak August dzierży się głównie Chrystusa. Jak w pierwszym, tak w drugim występuje „Królestwo Boże i sprawiedliwość jego". Polska Chrystusowa jest dla demokracyi, a Ojcze nasz dla arystokracyi politycznie wykładaną ewangelią. Tam prawda goła w ludowym języku, tu w niemiecką bawełnę filozoficzną obwiniona. Oto jedyna między dwoma utworami temi różnica!'1 Inni znów twierdzą: „Jest w Auguście Cieszkowskim niesłychanie wiele z Wrońskiego; jest także wiele z Królikowskiego. Jest w nim i Zygmunt Krasiński, jak widzi się to np. na twierdzeniu, że Bóg przez Chrystusa stał się człowiekiem, a przez cały naród polski krzyżowany staje się ludzkością. Jest w Auguście i Hegel, co okazuje już ta myśl, że gdy ludzkość dopnie ostatecznych przeznaczeń i przekroczy historyą, to nie nastąpi wcale jej koniec, ale że wtedy wyjdzie na widownią panowanie absolutnego, tj.niemiecko-spekulacyjnego ducha. Są w Auguście nareszcie różni filozofowie, a mianowicie polscy. Napotyka i poznaje się ich w nim często. Cóż ztąd? Oto, że Cieszkowski nie ofiaruje nam ani pierwiastku, ani systemu własnego, lecz tylko z rzeczy już znanych pięknie ułożony eklektyzm. Nakoniec ksiądz jeden, wychodziec, kładnie mi to w uszy: „Cieszkowski uronia niestety transcendentalność! Niebo jego, to nie niebo wiarowe, ale, jako on sam napisał, „niebo wielkie i rzeczywiste, widome tak dla zmysłów, jak dla umysłu; nie urojone, nie abstrakcyjno-idealne, ale żywotnie prawdziwe, obejmujące w sobie krocie przedmiotowych światów, których Bóg jest absolutnym duchem". Jawna ztąd, że zna i przyjmuje on li niebo astronomiczne, którego tchnieniem Heglowski, panteistyczny duch bezwzględny. Jego świat tamten nie jest także nic innego, tylko przyszłość świata, stać się mająca 221 w danej chwili światem, tak zupełnie, jako w Ludwiku Królikowskim, w tym Nonfilozofie. Widzi się to już w powyższych zeń wypiskach, mianowicie zaś na miejscu, gdzie mówiąc o epoce trzeciej, zowie ją „zaświatem dla dotychczasowego świata, który stanie się per consummationem hujus sae-culi nowym dla nas światem". Widzi się to jeszcze dokładniej w dziele samem, np. w następujących orzeczeniach: „Tak więc tamten świat staje się tym światem przez nadejście; ten zaś znowu tamtym przez przejście. Jest to śmierć i odrodzenie światów, Palingenesis objectiva". (str. 323.) „Są dane dwa światy: widomy i niewidomy, realny i idealny, świat i zaświat". (str. 317.) ,,Świat ten i świat tamten, życie obecne i życie przyszłe, są pojęcia jednego rzędu, correlata, odpowiadające sobie i wyłączające się nawzajem". (str. 304.) Dziwna rzecz, że tutaj zbija się idealność i transcendentalność, lub drugi i trzeci świat, w jeden świat, i że pojęcia te, żywcem fran-cuzkie, utwierdzić się mogły w wychowańcu berlińskim! — W ogóle August zna dobrze palingenezyą objektową i subje-ktową, materyi i ducha, lecz transcendentalności nie widzi. On nie wybieża, jak i Hegel, za ten świat. Jego tamten świat nie jest achrematyczny, lecz jeszcze chrematyczny. Nie zważa na to, że przyszłość, będąc jednym z trzech powiatów czasu, lub czasem in potentia, mającym stać się czasem in actu i czasem in sempiterno, — acz na dnie swojem, jak wszelaki czas ma wieczność, wiecznością przecież nie jest i różni się od niej, jako świat od Boga. Czy godzi się zatem oczekiwać czegoś wielkiego od Augusta; czy godzi się spodziewać, ażeby pojął dobrze modlitwę Pańską, na której początku samym są słowa, ,,któryś jest w niebie", skoro transcendentalność, niebo, zaczem i Boga uronił?" Wszystkie cztery powyższe krytyki są nieomylnie przedwczesne i niesprawiedliwe. Wielkie imie Augusta i przegraw-ka do dzieła jego tak prawdziwa i jenialna, tyle obiecująca, utwierdza mnie w tem przekonaniu. Znikną sądy tego rodzaju, co powyższe, jak nocne cienie przed słońcem, gdy dalsze tomy dzieła ogłoszone będą. Dziś mamy li rusztowanie do 222 świątnicy spaniało pomyślanej, które nie jest i nie może być ani marmurowe, ani tak piękne, i tak ważne, jak świątnica sama, a o którem nikt myśleć nie będzie, gdy świątnicę nam dokończą i odsłonią. Czekajmyż więc na tę chwilę! Zaciekają się również nad tem: „z jakich pobudek wstrzymać się mógł August z ogłoszeniem dalszych tomów swojego arcydzieła? Przypominają sobie sąd krajowy o pierwszym tomie, bardzo płytki i niesprawiedliwy, że to ma być ,,jenialne kacerstwo! O, życzę narodowi, który kocham bez granic, ażeby miał więcej podobnego kacerstwa! Jakkolwiek tedy duchowieństwo nasze ukazuje się wciąż gorąco narodowe, a panowie nasi, z małemi wyjątkami, są prawi patryoci; jakkolwiek zatem, tak ono, jako ci, już w skutek charakteru tego, muszą być w końcu końców za postępem; — przecież w Europie całej, mianowicie zaś we Francyi, duchowieństwo jest przeciwko światłu, a szlachta trzyma z księżmi. Otóż wnioskują, że August, sądem głosu pospolitego przerażony, nie chcąc zerwać całkowicie ani z kościołem, ani z salonem, nie wydał reszty swojego dzieła. Domysł to bardzo niegodny! August nie jest bynajmniej człowiekiem, któryby baczył wiele na tak liche, tak małe oględy i względy. On wysoki duch, a więc gotów jest narazić się na wszystko, byle służyć poczciwie ludzkości i narodowi. On wie, że prawda prowadzi na krzyż, lecz zbawia świat! Jako przyjaciel Augusta, bacząc na tak potworne mniemania, błagam go i zaklinam jeszcze raz, aby nam rychło . całe przełożył przed oczy dzieło: ażeby nam dał więcej, czem moglibyśmy go bronić od takich napaści, jak powyższe; ażeby dostarczył nam dowodów ku oddaniu mu sprawiedliwości, na jaką zasługuje u tych wszystkich, co znają go bliżej. Nie może kosztować go to wiele, albowiem widzi się z przypisków, odsyłających nas po dalsze rzeczy rozjaśnienie do proźby to drugiej , to trzeciej, czwartej itd. w Modlitwie Pańskiej, że dzieło całe jest już ułożone, lecz pokutuje bez winy od dawna w więzieniu rękopismowej teki. 223 LXXIII. Dzieła Zygmunta Krasińskiego. Rzuciwszy okiem na powyższy ustępu tego napis, zostajesz mocno nim uderzon i wykrzykujesz: „A, to niesłychanie! Hrabia Zygmunt Krasiński, jeniusz poetyczny z fantazyą tak bujną, wieszcz iście niebiański, bez miary od Adama Mickiewicza przedniejszy, mąż cudownego natchnienia i gorącego ducia, psalmista i prorok narodowy, — On, on, mówię, policzon tu zostaje między filozofów, między socjalistów! Co za myśl dzika i szalona!" Tak jest, odrzekam. On poeta głównie i przedewszystkiem, ale niepospolity. Nie napisał nam ani jednego sonetu, ani jednego romansu, jak to zwykle, do kochanki. A zna przecież, o, zna wybornie, co miłość! Kochanką jego jest ludzkość, a szczególniej ojczyzna. Do niej płonie nadziemską' i stałą miłością. O niej pieje serafinowe pienia. O niej myśli i marzy od pierwszej do ostatniej dzieł i dni swoich karty. Ztąd poezya jego jest dydaktyczna per excellence, zaczem, jak obaczy się to przy estetyce, najprzedniejsza ze wszystkich ro-dzajów poezyi, a przeprowadzona z życiem, świeżością i nigdy dawniej nieznanym wdziękiem, daleka od uczonych nudów. On prawdziwy twórca i mistrz dydaktycznej poezyi. A celem poezyi tej przyszłość człowieczeństwa i Polski, czyli mesyanizm, socyalistyka. Oddaje mu się zatem li powinną sprawiedliwość, gdy mówi się o nim na tem miejscu. Umiejętność społeczeńska, doszedłszy w powyżej przełożonych filozofach polskich do najgórniejszego szczytu, rozlewa się wreszcie złocistym deszczem wysokiej poezyi, która stanowi u nas rodzaj pisania najmilszy, najdostępniejszy i najja-wniej narodowy. Utworzywszy już ogromną piramidę naukową, której wieki nie obalą, pozyskuje ona na wierzchole swoim kulę kryształową, promieniejącą się jasno i szeroko na okół łunami słońca. Pomiędzy Królikowskim i Cieszkowskim jest 224 przeciwieństwo w pojmowaniu Chrystusa. Tu znika całkowicie to przeciwieństwo, a Chrystus zlewa się w jedno z narodem. Zygmunt jest filozof, humanista i chrześcianin z archa-nielskiemi wielkiego poety skrzydłami. W nim nie umu igra, ani czcza myśli zabawa, ale umiejętność mistrzowska i nauka podniosłości siódmego nieba. Co wielki Wroński na początku, to wielki Krasiński na końcu polskiego mesyanizmu. Geniuszowi obu nie można się dość nadziwić. Będąc jeszcze młodzieńcem, napisał i wydał nam Zygmunt Irydyona, Gniewał i niepokoił go naówczas Wallenrod Mickiewicza, który jest apoteozą patryotycznej wprawdzie, ale nieszlachetnej zemsty. Lękał się, ażeby pod romantycznie pięknym poematu tego baldachimem, nie namnożyło się u nas rzeczywistych Wallenrodów i Wallenrodków, którzy, bez wielkości Mickiewiczowego bohatera, staliby się tylko zdrajcami przenajświętszej sprawy. Ztąd Irydyon ofiaruje nam tę samą treść, co Wallenrod, ale inaczej pomyślaną. On stoi, jak Robert w operze Mejerbeera, pod wpływami złego ducha. Sieje mordy, pożogi, zdrady, klęski, lecz niedopina celu. Ojczyzny nie wskrzesił, zginął i poszedł do piekła. Zemsta też podoła urodzić li nieszczęścia; podoła kaleczyć i zabijać, ale nie uzdrawiać i ocalać, bo ona piekielna. Jedynje miłość Chrystusowa wskrzesza umarłych i zbawia świat. Nie czarne, lecz białe cnoty są Polakom potrzebne, jeżeli chcą wybawić ojczyznę. — Oto najpierwsza, ważna, prawdziwa, zacna i święta nauka, którą młodzian nasz dał narodowi, a którą naznaczył się jako wysoki poeta polityczny ! Wtóra, bez miary ważniejszą, i dla tego dłużej nas tutaj zatrzymać przy sobie mającą pracą Zygmunta jest: „Niedokończony poemat'. Acz dzieło to wyszło dopiero po śmierci jego i zdaje się być ostatnie; przecież ułożył je bardzo wcześnie , bo nim jeszcze komedyą nieboską pomyślił i wypracował. Trzymał go ciągle w tece i bez dokończenia, częścią chcąc nadać mu piętno dojrzałości, jaką czas jedynie sprawia i upewnia, — częścią oczekując możebnego wyjarzmienia Polski, 225 mającego dać osnowę do korony dzieła; — częścią nareszcie, jako bieg czasów, tak i bieg pieśni o nich nie może być dzisiaj skończony. Osnowa poematu tego jest całkowicie mesya-niczna. Teorye dwie społeczeńskie, sprawujące antynomią, kryształują się tu w osoby. Przeszłość z wielkiemi i rycerskiemi ideami swemi wciela się w Aligiera, który jest duchem Dantego, dającym nauki przy każdej nagodzie znakomitemu młodzieńcowi naszemu i towarzyszącym mu w podróży po Włoszech; — przyszłość zaś ze swemi potężnemi, rozbudza-jącemi świat ideami występuje jako Pankracy, naczelnik demokratów polskich. Daje się ninie niektóre z dzieła tego ułomki. Jest w niedokończonym poemacie pod liczbą II. ustęp z napisem: „Sen". Treścią jego obraz okropnych i przerażających stanów dzisiejszego świata. Oto kilka zeń zarysów: „Zdało się młodzieńcowi, że się postać Danta k'niemu obróciła i rzekła: „Kędy wiekuista miłość, i rozum i woła, ztamtąd mnie posłano, abym ci pokazał piekło dni teraźniejszych., (strona 17.) „Postać dotknęła powiek młodzieńca znikomym dłoni powiewem, mówiąc: „Przejrzyj, boć tu, zaprawdę, wstęp do piekła na ziemi! A wnet obaczył dusze onych wszystkich, na pół z ciał wychylone, nie mogące ani wstąpić do nich na powrót, ani też w pełni się oderwać. I targając się płakały: „Nam ni żyć, ni umrzeć! Gdzie każą, iść musim. Przeciw Bogu, a idziemy. Przeciw braciom, a idziem. Biada nam!" I płacz ich był nieukojony. Postać stanęła, pytając: „Mówcie, czem wy i jakie imię wasze?" Lecz usta onych ciał wszystkich nic nie odpowiedziały. „Gdzie ojczyzna wasza?" A oczy onych ciał wszystkich podniosły się w górę, pełne podziwu. „Gdzie dom wasz?" A śród ócz tylu niektóre tylko upuściły łzę, jakoby mętnego wspomnienia. Lecz ramiona Panteon tom II.  15 226 wszystkie coraz żywiej się ruszały, gładząc wciąż lufy i ostrząc kolce bagnetów. Aż z nad niemych ciał odjęknęły wszystkie dusze razem: „Dziećmi nas jeszcze zagnano w świat. Kazali nam zapomnieć o sobie, a drugich zabijać. Kto się opierał, sam, jak zdrajca, kulą zabity legł. A teraz nie pamiętamy, zkądeśmy wyszły, ni wiemy, gdzie pójdziem". A na to im blada postać: „Dawniej, kiedy męże stawali do boju, znali, jakiej sprawie służą i czemu trzeba umierać. Oni, jako bogi wojny, a wy jako. jej bydlęta!" (18.) „Oto mnóstwo ludzi koło jednego człowieka, który na wyniosłem krześle, biały i wysmukły, jak niewiasta, przewraca karty księgi czarnej. Przed nim krzyż marmurowy olbrzymi pod same sklepienia i rozpięty na krzyżu posąg Chrystusa. Od stóp do głowy wzdrygnął się cień Dantego. I rzekł: „U starych potępieńców nie spotkałem tego świętego znaku. Oni przynajmniej nie umieli bluźnić Bogu Boga samego imieniem. Ale patrz i słuchaj!" Przełożony nad mnóstwem schylił się i ciągnął z pod stóp krzyża ciężkie wory złota. Wszyscy, którzy tam stali, kołem przystępują do niego; wszyscy wyciągają ręce. Pot chciwości kapie im z czoła. On im płacę rozdając, rozdaje nauki. A głos jego piszczący i drgliwy, jak zgrzyt rylca po szklanem zwierciedle: „Gdziekolwiek się wkradniecie, bądźcie uprzejmi i słodcy! W domu starożytnego pana sypcie dumie pochlebstwa; — w domu ubogim przymi-lajcie się nędzy! Gdzie mąż nęka żonę, pocieszajcie ją; gdzie ojciec synom skąpi, pożyczcie im grosza! Wszędzie, gdzie silniejszy słabszego uciska, bądźcie słabszemu obroną, a wszystkie ich skargi i nadzieje, jak skarb ukryty staną przed wami otworem! Jeśli kto ponury i milczący, sami zacznijcie rozpaczać, a krzyk wasz obudzi głos jego! Jeśli gdzie młodych spotkacie, drżących niecierpliwie do czynu, zwiążcie ich zaraz strasznemi przysięgi; dajcie im pod szaty tajemnicze oręże; — bo z ludźmi, jak z kłosem; — im pełniejszy, tem prędzej wy-kruszon! A pamięć wasza niech będzie chciwa, ostra, nieskończona! Gdy wiatr trąca liście po drzewach, obzierajcie się za tym szumem! Szpilkę, gdy znajdziecie na drodze, po 227 dejmcie ją i przynieście tu! Więcej ona warta, niż miecz, bo gdzie miecz leży, tam już nie czas. Kochajcie dzieci i bawcie się z niemi! Jak motyle na kwiatach, tak na ustach nie-dorośląt siadają czasem ich rodzin tajemnice. Wiedza jest darem darów. Ciała wszystkich w jednem się nie zmieszczą więzieniu, ale głowa jedna zdoła objąć myśli wszystkich i jak wieczne więzień sklepienie zawisnąć nad niemi. Idźcie w świat!" A owi wszyscy, ciężarni złotem, poznikali jak mary. (19—20.) „Z drugiej strony lochu zwinęła się różana makata. Drzwi się za nią żelazne roztwarły. Weszli posługacze, wiodąc pod boki człowieka w łachmanach, który się wyprostował i ryknął jak zwierzę: „Dajcie jeść, dajcie pić! Wczoraj ojciec umarł z głodu, — dziś rano matka skonała. A mnie pali gorączka i ja umrę w nocy". Skinął przełożony, a wnet podniosła się naprzeciwko lazurowa makata, za którą błysnął stół, gnący się pod srebrem mis i kryształem czar. Rzucił się zgłodniały, — ale wstrzymali go. „Przody przysiąż nam na wierność!" — „Jeść, jeść, a przysięgnę potem!" Na to rozśmiał sie wysmukły i wskazał na krzyż, a konający padł na kolana przed krzyżem. Głos przełożonego wzbił się, jak syk węża: „Na Trójcę świętą i na mękę Pańską, co obaczę, co usłyszę, czego się domyślę, donieść tu przyrzekam, choćby jęk brata, choćby siostry westchnienie! Jeśli co przyjaciele, jeśli co krewni knują, wypowiem,— a niech ich gardło pod nóż kata się dostaje! Gdybym co zataił, niech sam zginę przybity do deszczek i rwany kleszczami, palon ogniem i pojon trucizną!" Ale klęczący nie chciał powtórzyć słów onych i padł na ziemię, wołając: „Umieram !" A wysmukły odrzekł mu: Umieraj! I założywszy ręce, czekał. W tem podrzucił się zgłodniały w stronę zastawionej biesiady. „Przysięgnę!" szepnął, sypiąc skry oczyma. A przełożony podał mu rękę i postawił go znów na kolana. On zaczął przysięgać! I mara, jakby anioła, z zasłoną na czole, wyjrzała z przestrzeni, krzyż broniąc kręgiem skrzydeł swoich. I dopóki trwała przysięga, stał anioł rozpostarty pod krzyżem, lecz go nikt z tych wszystkich widzieć nie mógł. A gdy skonał ostatni wyraz przysięgi, gdy 15* 228 ciało zgłodniałe wlokło się dalej, twarz anioła pokryła się wielką śniadością. I zasłonę rozdarł, wołając: „Dusza jedna,. Panie, zginęła !" (str. 21 i 22.) „Młodzieniec zapytał: „Mistrzu, gdzie jesteśmy?" A on mu na to: „W świątyni, w której ludzkość zamieszkała na dzisiaj, ale w której Boga nie ma". I wstąpił zaraz między zgraję ludzi przy wejściu siedzących. Każden miał przed sobą dołek, własność swoje, długi i głęboki, jak trumna. I nosił na głowie lampę, którą, schyliwszy się, ten ciemny dołek oświecał, wybierając zeń rozmaitych rzemiosł narzędzia. I każden z nich pracował rękoma z osłupiałym wzrokiem, jak u obłąkanych. I ujrzał młodzieniec takich, co trzymali w palcach główkę od szpilki i mieli czoło wyżłobione zmarszczkami, jakby wszystkie lata nad zaokrągleniem główki tej przeżyli. A ile razy godzina śmierci, bijąca w oddali, odezwała się na tem olbrzymiem sklepieniu, ten i ów, tu i owdzie, spuszczał głowę i z jękiem w jamę swoję się staczał. Wtedy odwiązane ich dusze widnemi się stawały; —jak modre obłoczki w kształcie kół zębatych, stęplów, lewarów, wznosiły się i płynęły równolegle od ziemi, wszystkie w stronę żółtego odległego słońca. A na widok wieszcza powstali ci ludzie, tłukąc lampy swoje i krzycząc: „Jeśliście Bogi, lub czarty, a wszystko nam jedno, o których słyszeliśmy kiedyś; złota dajcie, złota ! I trzęśli się, jak kościotrupy, z wyciągniętemi rękoma. Zapłoniła się blada postać Dantego krwią gniewu i odparła im: „Opętane najemniki !" A oni poupadali na ziemię, jak martwe bryły przed duchem. (23 i 24) I demokracya i arystokracja dzisiejszego Zachodu nic nie warta. Jedna i druga żyje dla złota. Przekonania u niej nie szukaj! Jak cię zwerbuje, tak cię przeda ! „Zlecieli aż na ciemne dno otworu. Tam wrą i kipią dzikie postaci. Ich lica zarosłe kudłatemi brody, rękawy pod-kasane, ramiona sine od nabiegłych żył. Naprzemian kupią się i rozsypują, czołgają się po ciemnicy, jak żmije; — to w blasku ognisk zrywają się, jak męże do boju. Koło najbliższego płomienia dwunastu rosłych, jak olbrzymy uklękło. Do 229 pół ciała zdarli szaty z siebie. Trzynasty przybył ze sztyletem w prawej, z czarą w lewej ręce, i rzekł: „Poświęcę was !" Olbrzymy nabożnie pochylili głowy, a on na ich barkach nagich , kędy odbłysk żarów się płomieni, ryje ostrzem puginału głoski krwawe. Z nich żaden ni jęknie, ni zadrży. Słowo: „równość" i słowo: „wolność" na każdego plecach ranami wykwita. Wieszcz wtedy: „Patrz jak ten człowiek zbiera w tę czarę krew, kapiącą z ciał braci; zbiera każdą kroplę jej! Może myślisz, że on ją zachowa, jako świadectwo męki, lub okaże ludowi, jako godło zemsty?" A młodzieniec po cichu: „Mistrzu, czyż inaczej będzie? — „Zaprawdę, on tę krew sprzeda kupcom na miejscu i o godzinie targów. Przejdź więc i nie patrz na niego! (str. 26.) „A gdy szli dalej, rzesza jedna czarna wołać zacznie, zataczając się śród węgli gasnących: „ehej, ehej, czyż na zawsze ciemny padół mieszkaniem naszem? Nigdyż się nie dostaniem na powierzchnią ziemi, do przybytku kupców?'1 — A druga rzesza, powiewem rąk budząc śpiące żary, przejęła głos pierwszej: „Do świątyni złotego słońca, kędy dostać i słodkich win, i smacznej strawy, i cienkich szat! Do giełdy, kędy człowiek grą zdobywa potęgę, a od kolebki do śmierci rąk ni razu nie kaleczy pracą!"— A trzecia wylała pełne flasze oleju na ogień, krzycząc: „Bądźmy odważni, a wstąpim do giełdy narodów! Przecież i u nas znajdą się piersi, jak mur, i kły, jak u drapieżnych lwów. A długie gwoździe we-źmiem z sobą, bo nie mamy szabel". Wtedy wszystkie zgraje klasnęły w dłonie, rycząc: „Choć opierać się będą inne plemiona, my się wedrzem na te brzegi kamienne. Raz tylko, raz jeden niech nam losy zdarzą, położyć się w raju bogaczy, na ich jedwabnych kobiercach! Iżaliż lepiej może być w niebie, jako im na ziemi? Bądźmy więc, jak oni, szczęsnymi przed śmiercią!" (str. 27.) „A wtem wstąpił między wołające on człowiek z puginałem i czarą, wiodąc za sobą napiętnowane olbrzymy. Mnóstwo przywitało go pijanym wrzaskiem, pytając: „Którego dnia wywiedziesz nas ztąd? On odparł: „Poczekajcie jeszcze 230 nieco, a przyjdzie godzina!" Olbrzymy podnieśli ręce. Słyszano ich kości łom. Krew świeża tryśnie im z ran; przysięga zagrzmi z ust: „Za was zwycięztwo, lub zgon!", — I przeciągnęli za wodzem w stronę jaśniejących szubienic, które stały długim rzędem, jedna w drugą gorejącemi kagańcami strojne. A pod każdą klęczały chłopięta. Po bokach siedzieli prawnicy i biegli w piśmie, ucząc je, jak mają imię naddziadów przeklinać. Dzieci owe przekleństwa szemrzącym powtarzały głosem, a gdy które ucichło, był bicz w robocie, (str. 27 i 28.) „Jeden z prawników podniósł się i szedł do postaci Dantego, trzymając dwie lufy w rękach. A był jednooki i krzyczał: „równość i mord!" I czapkę miał na bakier, a na niej wyszyte słowo: „Lud". Idąc zataczał się, a gdy stanął, odwiódł kurki i zaczął mowę mieć, przewracając oko samotne i pieniąc się na ustach. Lecz postać przerwała mu: „Wrzask twój dźwięk marny, a nie żadna myśl. Nie krzykiem, lecz czynem,— nie mordem, lecz nastrojem wszystkich stoi rzeczpospolita. Tyś zwierzę, nie duch. I zanim przeminie lat dziesięć, ty sam lud twój zdradzisz". — Oko mówcy zaszło krwią i truchlejąc, zniżył lufy żelazne. A cień Dantego rzekł do młodzieńca: „Przechodząc, plwaj na tę duszę pogardą! Z fal ta najgorzej huczy, co się ma rozbić na piasku. Piersi ludzkie, fale świata. (29.) „Wreszcie i kupcy! Kupiec mówca ogłosił, o ile się podniosły jedne, a zniżyły drugie ceny na świecie. Wtedy z mnóstwa nie oddychającego wzniesie się nawałnica poklasków i złorzeczeń, krzyku i płaczu. Jedne zgraje wołają: „Z głodu pomrzemy!"— a drugie: „Niech żyją kupcy wielmożni!" Jedne pląsają, wrzeszcząc: „My wygrali, wygrali !" — a inne: „O kupcy, o bogi nasze, zmiłujcie się nad nami!" I znów zaczęły się swarzyć, i bić i mordować. Znów jedne ciała poszły w dół, a drugie w górę, deptając po tamtych. (str. 41.) „Z morza czarnego ludów; oto wydobył się orszak zgarbionych i smętnych, trzymający w ręku, dźwigający na plecach, dawne jakieś miecze, kołczugi i hełmy. W tej samej chwili 231 młodzieniec usłyszał w powietrzu: „Patrz na starej szlachty ostatnich potomków!''' Orszak wstępował po wschodach czarnych, aż doszedł do ich połowy. I tam na szerokim stopniu marmurowym zasiadł. Każden z tych ludzi wtedy zacznie nożem i młotem pracować koło zbroi, którą przyniósł, — tłuc ją, rozrywać i łamać. Wybierają damasceńskie złoto i perskie turkusy z ojcowskich tarcz. Zamierzchłe dyamenty oddzierają od buzdyganów i szabel, by ślad ostatni starożytnej chwały ponieść kupcom na sprzedaż. Odłamki rozbitych zbroic rzucali na dół. I powstał chrzęst wielki tylu hełmów, pancerzy i kordów, zlatujących po marmurze i roztrącających się. (s. 42.) Otóż giełda. „Olbrzym schylił się i obosieczny puginał rzucił na posadzkę. Potem jeszcze niżej się garbił i spuszczał, aż czoło jego zniknęło z oczu narodów. I tak przełamany siadł na jednym z tronów kupieckich i cichym głosem zapytał: „Mówcie prędko, — za tę czarę krwi wiele dajecie dzisiaj? A gdy mu kupcy oznajmili cenę, którą byli naznaczyli, on odparł: „Nie dosyć za tę krew dzisiaj. Alboż wy wiecie, co się dzieje w przepaści? Alboż wy śmieli kiedy zstąpić do niej? Teraz tam zgromadzeni wyją i czekają na powrót mój, piersi sobie kalecząc i rwąc włosy ze wściekłości. Dziś, po tylu już zawodach, znów zawiedzeni, może się zbuntują; — może już, nie pochlebstwem, nie wymową, nie obiecankami, ale tym puginałem będę musiał ich spokoić! A wy się tu ze mną targujecie! O, kupcy i pany ziemi! Czyż błogi ciąg dni waszych nie wart. trochy więcćj złota?" Kupcy mu na to: „Alboż nie co dzień to samo nam mówisz? Jednak, byś nie narzekał, krwi, którąś przyniósł, podwyższymy cenę". I radząc między sobą ofiarowali mu więcej. Lecz on znów odparł: „Nie dosyć mi za tę krew dzisiaj!" I wznosząc czarę do góry, udał, że chce wstawać z tronu. Wtedy jeden z kupców, z przepaski purpurowej na czole, odpiął ogromny dya-ment i rzekł: „To gwóźdź z krzyża na Golgocie, co się tak przekrysztalił tćj nocy, w której Bóg wasz skonał. Nazajutrz zaraz z rana prapradziad mój oderwał go z drzewa. Odtąd chowamy go w rodzie naszym. Mów, czy ci dość tego dya 232 mentu za krew twoich braci dzisiaj?" Olbrzym spojrzał. I wnet zniżył czarę. I krew z niej wszystką wylał na czarny marmur przed stopy kupcom, mówiąc: „Gwóźdź mój!" Żyd rzucił mu dyament do próżnej czary, która w jękliwy oddzwoniła dźwięk. I porwał się wódz poświeconych i brał się nazad ku narodom świata, Zstępując, złorzeczył i groził, aż przybył do swoich, którzy się podnieśli, pytając: „A co? Kiedyż?" On dumnym głosem im odparł: „Wy tylko za mną idźcie teraz. Dziś nie czas jeszcze, — lecz przyjdzie godzina!" I pociągnąwszy ich za sobą, przerzynał się przez tłumy w stronę przepaści". (str. 44 i 45.) W podobnym rodzaju poeta, nie zapominając ani cierpień niewiast, ani utrapień dziatek, maluje i dalej piekło dni teraźniejszych'''' . Jest w Nieskończonym Poemacie także historyozojia w przecudnie pięknych obrazach. Aliger prowadzi młodego Henryka w podziemia weneckiego pałacu. I mówi doń! „Natęż ucho, wzrok zaostrz, — całym sobą bądź przytomny sobie! Wschody się kończą. Czy widzisz tę kroplę światła w oddali?" W tem z zorzy tej maleńkiej słyszeć się daje głos dalekiego chóru: „Wy, co chcecie przeczuwać, wspominajcie. Wy, co chcecie zgłębić teraźniejszość i odkryć przyszłość z jej szczytów, zbierzcie wprzód w głębinach duszy wszystkie dni zbiegłe przeszłości! Bo choć odmienne dzieje i różnych zdarzeń różna moc, pomysł wieczny jeden i prawda jedyna ! Ona duszą, a świat piersią duszy coraz szerszą, większą. I jako człowiek jeden wolno się rozbudza ze snu, tak ludzkość cała przez wieki. I jako rozbudzający się rankiem coraz jawniej się widzi i czuje siebie, aż powie: Ja ;— tak i tej ziemi duch", (str. 99.) Przesuwa się przed oczyma młodzieńca tłum po tłumie postaci różnego stroju, jakby podczas karnawału na placu ś. Marka; postaci wszystkiego, co najważniejszego było w staro 233 żytnych, średniowiecznych i nowoczesnych wiekach. Ucho jego słyszy wielką, co chwila inną spowiedź upłynionych czasów. Nie możemy tu malowideł tych postaci przywodzić, acz są bardzo piękne. Wypiszemy tylko głos kilku takich chórów, jako przykład historyozofii nam danej. Chór Chaldejczyków: „O, czasie bez miary i granic! O, światło niewzruszone, spokojne, wszystkich świateł praojcze! — Jakże daleko, daleko do ciebie! Twój pierworodny Ormuzd i twój młodszy zbuntowany Aryman wiecznie walczą wszędzie pasując się, czy to w barwach tęczy, lub w sercu człowieka. Myśmy pragnęli wyzwolić się, wyczyścić, wypłonąć ku tobie. I niższe ludzie chcieliśmy porwać z ciemności ku słońcu, ku Ormuzda błoniom. A teraz, czujem, nasza siła znika. A teraz , czytamy, napisano planetami na niebie, że przyjdzie zdobywca dziki, Pan ot! przyjdzie! Jadą na wozach, jadą i konno, ciągną pieszo, a zwycięzcy wszyscy. Słabieje nasza myśl; przeinaczy się nasza cześć. O, czemuż umieramy, kiedyśmy syny światła? Tak, ale nie światło samo! Zoroaster, zesłan-nik Ormuzda, obiecał, że Ormuzd zwycięży kiedyś, i że sam Aryman, w ogniu pokuty przetrawion, wróci na łono wszech światła. Lecz nas nie będzie już wtedy, — nie będzie jutro już! Daremnie więc, daremnie, o święta jasności, my chcieli się wyzwolić, wyczyścić, wyplonąć ku tobie! O, nie! By żyć dalej, wprzód się przelać, wprzód się przewcielić, wprzód wam umrzeć trzeba!" Chór egipskich kapłanów: „U nas przechowana tajemnica tajemnic. My pierwsi poznali ciebie, któremu na imię: „Był i Jest i Będzie !" Jak fale pod skałą, tak czas i przestrzeń mącą się u stóp twoich, a na tych mętach dobry Ozyrys, zły Tyfon i smętna Arueryda ścigają za sobą. Ich tylko widzą oczy śmiertelne, a ciebie nie! Czemuż, o nieskończony ty, wymykasz się nam ? Zwolna my chcieli zepsute plemię wiecznej prawdy nauczyć, — zwolna duszę odpętać od ciała, by poszła radosna w niebieską ojczyznę. Wszak my zachowali trupy, wszystkie trupy nasze, by lud przywykał do nieśmiertelności. Czemuż więc teraz przybytek wstrząśniony 234 i przed czasem z niego wylana nauka? Z ogromu piramid, z labiryntu skrętów, ty odchodzisz od nas ku innym stronom. Kędy słońce zachodzi, tam potęga twoja się przenosi; — tam zawiśniesz nad weselszemi ludy, a my tu w goryczy wyschniem my najstarsze syny twoje. — Tak, ale nie ostatnie! — O, czemuż konamy, kiedy czujem, żeśmy zesłańcami Boga?— Tak, ale nie Bogiem samym. On jeden tylko nie umiera, by odżyć". Chór eleuzyjski: „Duszo zabłąkana w cielesności matniach, dziewico opuszczona na dalekich brzegach, oczyszczaj się, oczyszczaj — i wzdychaj i tęsknij, — a wrócisz do świata pierwowzorów, do ojca twego i do matki Ejmarmeny! Patrz, ż za opony zmysłów, w którąś się oblokła, patrz, jak niebo to błękitne, a ziemia ta kwiecista! Z każdej fali odbłysków tysiąc, z każdego promienia barw mnóstwo. Z jednego Boga, Bogów miryady rodzą się co chwila. I te wszystkie Bogi ziemskie, to siły tylko niebieskiego Boga. I ziemia, i niebo i gwiazdy pełne sił, piękne, rytmiczne, żyjące, czemże są? Cieniem tylko, odbiciem ideału. Kochaj więc duszo ideał nad miarę. Głos Platona: „Kochaj niezrównaną miłością i spłoń w tej miłości! Tam, u niepoczętego nigdy, tam dopiero pięknie, nieśmiertelnie, miarowo! Znaj się, i znając, wznieś motyle skrzydła! Poniosą cię one do domu. A dom twój, rodzimy dom, to pierś Boża, ludna wielkim ludem, ideami wieczności. ,,Choć wiarę nam przynosisz i nadzieję, czemuż nam Hellenom tak smętno ? Bo dotąd nie macie miłości. Czemuż nam zaczyna się marzyć o końcu bliskim ? Jak posąg Fidyaszowy z kości słoniowej i złota, pryśnie Grecya nasza. I odłamki leżeć będą w popiele i prochu. Cel wasz, o dusze, nie na ziemi tej! Szkoda nam jednak, o szkoda helleńskiej ojczyzny i widomych świątyń, i śpiewnych igrzysk, i marzonych bogów, a marzonych tak cudnie! — Ujrzeć i kochać i rozłączyć się, znów pokochać i rozłączyć się znowu, to doczesna próba dusz, aż wieczne ukochają co wiecznego. Nie zjawiż się taki, co poratuje nas? Śmiertelnemi oczyma, miłości, której nam brak 235 dotąd, nie ujrzymyż nigdy? Czyż z nią dopiero na Eteru spotkamy się błoniach? ,,Bądźcie dobrej myśli, o biedne! Na falach czasu pożądaniec wieków już zbliża się do was". Chór Esseńczyków: „Ojcze nieznany! Od obliczności świata, od pychy gnijącej, myśmy uciekli do ciebie. Bo duch twój nad przepaścią mórz, a gdzie milczy pustynia, tam mówisz ty. Wodą czystych źródeł plamę grzechu zmywamy ze skroni. Bogaczy i ubogich między nami nie ma. Wszyscy my równi, wszyscy my bracia, — wszyscy my syny twoje. Zmiłuj się! Jako te brzegi w zmroku, tak lud nasz i wszystkie inne pobladły, zsiniały od brudu i kału. Zeszlij myśl czystą! Niech wnętrznym żarem przepali i zniszczy ciało wszelkie; — niech odrzuci je, jak popiołu garść! Prorokom widny niegdyś Chrystus twój niech zstąpi! Grób Chrystusowy. Głosy nadpowietrzne: „Płynący, bez-przerwny czas rozstąpił się. Z jednej strony dni przeszłe wszystkie przyszłe z drugiej, — a pośrodku nich słowo wcielone, widomy pan, słup wiecznej jasności. Syonie świętoszku, rozpustnico Grecyo i ciemięzco Rzymie, gdzie wy? Darmoście plemię ludzkie zatrzymać, darmo przepsuć, darmo zabić chcieli. Nie zginęło. Syn człowieczy skonał, zmartwychwstał Syn Boży. Odtąd żaden lud, co stał się narodem, nie umiera na ziemi. Odtąd żaden człowiek, co stał się duchem, nie umrze w grobie. Hosanna, Hosanna! Rzym chrześciański: „Jak z tysiąca rozkołysanych myśli opatrzna rada, jak z mnóstwa żądz młodzieńczych wielki, męzki czyn; tak z zamętu ucisków i prześladowań, ze zgiełku marzeń, i wątpień i kacerstw, wzniosła się Piotra moc. On pierwszy, najstarszy sługa Chrystusowy na ziemi. Pod jego stopami królów korony i czoła. W kolebce, jego prawicą kołysanej, narody dzieciątka. I rośnie sam ciałem, depcąc po ciele. I stało się, oblókł się w szkarłat, zwielmożniał, zrzy-mianił się! I oto teraz zacznie się jęk ludzki skarzyć nań. Więc słuchajcie i patrzcie, wy, co teraźniejszość znać chcecie i przyszłość odkryć z jej szczytów! 236 Oto rycerz woła! „Lecę od wielkiej rzezi. Koń mój pada już i ja z nim padnę też. Okrążyli was rzymscy. Nim dzień się skończy, koniec wam. Bracia, do widzenia gdzieś!" Oto starzec jęczy: ,,Czterech synów mi wczoraj spalili na stosie; — duch z nimi, duch z wami! Noc całą szłem. Usiądę, by umrzeć. Do widzenia gdzieś!" „Ach, kiedyż obiecany paraldet przyjdzie!" Albingenso-wie odpowiadają: „Dla nas dziś, bo umrzem dziś. A światu kiedy? Jeden Ojciec w niebiosach i Syn tylko wiedzą. Po lochach kajdany! Na rusztowaniu topór, oto jutro nasze! Odchodząc, przekrzywione słowo Chrystusowe zostawiamy Rzymowi. Połączył się Rzym z przemocą okrutnych i świeckich. Będzie gnębił po świecku, aż sam zgubion będzie". „Teraz przechodzą Templaryusze, co walczą za prawdę przeciw Rzymowi; skarzą się głośno i zostają wyniszczeni. Przechodzą Bożokrzyżowce i Rzym ich zabija. Z rycerzami świętojańskimi dzieje się podobnież. Idą i wolni mularze. Oni również Rzymowi nie mogą dać rady. Wszędy rozpacz. A chór nadpowietrzny tak pociesza świat: „Oto zmiłuje się miłosierny Pan. Wstańcie wszystkie myśli umarłych! Wszystkie sny marzących gromadźcie się! Wszystkie tęsknoty pokolenia tego, wy niedoszłe, wy przerwane, wy, coście pragnęły, a nie podołały, zerwijcie się, i krążcie nad krwi morzem tem". „Czy sąd ostateczny się zaczyna? Ezechielaż wraca mi widzenie?" Ach, działanie Rzymu i oddziaływanie świata, to hydra dwójcy społeczeńskiej, rozdzierająca dni nasze! To źródło owej krwi, wytoczonej gilotyną wielkiego ludzkości rokoszu! „Gdzie gilotyny? Gdzie czerwone kałuże? Gdzie lud ten cały, co leżał na dole? Wszystko w górę wyparowało, jak w dzień letni po burzy. A w górze niby iskry przewiewne, niby perzyny, wyziewy, orkany, niby elektryczne, wężujące nurty. Jakiż to nadpowietrzny świat? — Alboż nie widzisz, co się dzieje, — jako z żywiołów tych jedna siła", kształt jeden promienisty się tworzy? Coraz wyraźniej! Nie poznajeszli 237 postaci tej? Na tle odmętu on jeden, — on jeden taki całki, taki jasny, — z orłów złotych, rozskrzydlonych, żywy namiot po nad głową. Uśmiech jakoby dobroci na ustach, a grom zda się wyskoczy ze skroni. To cesarz, to Napoleon! To dusza Napoleona w świecie dziejów ludzkich, jedna, a wieki zawierająca, — jedna, a wszystka, — idea z milionów myśli, drgająca, wcielona. A teraz pan jej powie: „Idź naprzód ! I nic i nikt jej nie wstrzyma. I pójdzie i drogę dalszą znajdzie śród ciemności. Kto mu równy z tych, co przemijali dotąd? Co za organów olbrzymich śpiew? Słyszysz grzmoty bitew jego, przemienione w harmonią wspomnieniem. Co to za tłumy radosne? On ich wskrzesicielem. Odtąd ni króle, ni ludy już władzy nie dzierżą, ale narodowości i ludzkość, a w imieniu Pana. — Ach, i postać ta już blednie! Przeżyty jej czas, odbyty jej trud. I wieczność ją woła". ,,Teraz pokazują się trzy karły nadęte, obrzydliwe. Piekielna trójca, władnąca Europą. Za nią dyplomacya, policya, żandarmerya. I przysięgają sobie tak cicho, że nic nie słychać. Gdyby na zacność i cnotę, toby głośno przysięgali'1. „Czytaj ten napis srebrny w górze: „Gens aeterna, in qua nemo nascitnr. Tu dopiero koniec przeszłości. Za temi progi teraźniejszość się wszczyna i zgromadzenie żywych duchów marzy o tem, co stać się ma, bo stać się powinno. Witajcie,, wy, co przystępujecie do obecnych czasów, — wy, coście odbyli podróż z pielgrzymkami anielicami pana, z ideami ludzkości! W imieniu pana u tych podwoi przyjmujem was, a pan troisty, choć jeden. I dzieje planety troiste, choć jedne". „Nadchodzi wreszcie obiecany dzień. Wiek, który zowie się pocieszycielem. Godzina, która zowie się dopełnicielką. Nie na zawsze Chrystus był odjęty nam; nie na zawsze światło żywota zaćmione. Oto uwielbion będzie przez Ducha Syn, a Duch z Ojca i Syna jest i obu miłośnie kojarzy. A jako w niebie, tak i na ziemi. Wszystko co przeszło, a bolało, wróci, ożyje, podwyższy się, ale boleć już nie ma. Myśli roz-bratane, czyny sprzeczne, kolejne wieki uwielbią się i poko 238 chają wzajem. Trzeciem wszech miłości tchnieniem pan upomni się o planetę swego, o ród człowieczy upomni się Pan. Zapukaj młodzieńcze do tych wrót! Czy słyszysz głos: „Po- , kój nasz dajemy wam. Wejdźcie!" I Aliger z młodym Henrykiem weszli do ogromnej sali, znaczącej dzisiejszą Europę. Oświecona jest mnogiemi lampami umiejętności. Siedzą w niej chóry wszystkich narodów. Naczelnikiem chóru polskiego jest Pankracy. On dostał się tutaj, bo naród polski przechylił się ku demokracyi, a demo-kracya nasza nie goni li za złotem, jak na Zachodzie Europy, ale jest zacna i dobrej wiary, ma silne przekonanie i pójdzie za nie na krzyż. Jak demokracya, tak i arystokracya polska jest szlachetna. Ztąd bój ich o zasady rozstrzygnąć ma przeznaczenia ludzkości. Na tronie wyniosłym śród zboru tego, siedzi prezes w todze białej, jako znak, że nie należy ani do czarnych, ani do czerwonych, lecz do barwy przyszłego czasu, do barwy zgodności przeciwieństw i ogólnego skojarzenia. Aliger wprowadza tu młodzieńca, ażeby go poświęcić na męża przyszłości i wojownika pańskiego. Witają przychodniów naszych chór niewidzialny, chór irlandzki, włoski, germański i słowiański. Chór polski tak przemawia: „Trzykrotny bracie nasz młody, duchu śród duchów, człowieku śród człowieczeństwa i synu polski śród synów jej, bądź po-zdrowion! A jakoś duchem teraz tylko pod postacią człowieka, tak wiedz, że człowiekiem odtąd być możesz tylko pod postacią Polaka ! Inaczej upadniesz niżej bydlęcia. Nie dbaj o nic, jako trup, a kochaj braci i miej się do czynu, jak żywy. „Prezes zapytuje się młodzieńca, co widział po drodze do świątyni. A otrzymawszy od niego odpowiedź dobrą, tak prawi: „Umarłych zrozumiałeś skargi. Starożytni wyglądali dusz powszechnego kościoła, nowożytni powszechnego społeczeństwa ciał. A możeż jedno bez drugiego być? A ze zlania obu, czyż nie trzecie wstanie? I tamtym i tym połowy tylko rozłożone ludzkości, nie wszystka ludzkość w sercu biła. Połowy, to ułudy, a czasem i zbrodnie. Całość tylko rzeczywistością na ziemi i w niebie". 239 Następują różne przewdzięczne nauki z ust prezesa, namaszczające wstępnia. Z nich tylko kilka zdań: „Jeślić człowiekiem był Chrystus, więc zjawił się na pewnem miejscu i o pewnej chwili. Jeślić Bogiem, to panował wszystkim miejscom i czasom. Jeślić Bogiem-człowiekiem, toć musiał ogarniać wszystkie losy planety tego. Czy pamiętasz, jak w wilią męki prorokuje o przyszłości człowieczeństwa, oznajmując ukochanym, że pocieszyciel przyjdzie? „Mamci wam jeszcze wiele mówić, ale teraz znieść nie możecie. Lecz gdy przyjdzie on, duch prawdy, wprowadzi was' we wszelką prawdę. On mnie uwielbi, bo z mego weźmie, a opowie wam". Otoć, co rzekł pan do wszystkich przyszłych wieków świata. I wiele ich odtąd przechodziło i przeszło już, a nie zrozumiały. Snać znieść nie mogły dotąd. Co będzie przyszłością świata? Wykonanie słów i nauk Zbawiciela. Ono będzie zstąpieniem ducha, a czyn sam pocieszycielem. A gdzie czyn ten? Spojrzyj w siebie, on tam jest! On w twojej, jak w każdej innej piersi. Duch obiecan już przewiewa po nad ziemskim padołem. Jeśli go sami nie wysłużym, nie wypragniem, nie wyczynim, on nie zaświeci nam i niepocieszeni zostaniemy. — Bogiem w jednym człowieku był Chrystus. A Chrystusem we wszystkich ludziach kto będzie? Ludzkość. A kiedy? Nie wczoraj, ani dzisiaj, więc jutro, w ostatniej, najwyższej chwili dopełnienia swego. A przez kogo się dopełni? Przez narodowości. Ten zna wolność, kto ma miłość. Ona zbawi świat, nie zaś to, co wściekłe, co wysadza skałę samą w powietrze, co burzy". Pankracy, słysząc to, wytrzymać nie może i wykrzykuje: „Proszę o głos!" Prezes mu go nie daje, jako nie stosowny do chwili, w której naucza się wstępnia, i prawu przeciwny. Pankracy prawi zatem bez pozwolenia: „Ojcze, czy nie narażasz tej duszy młodocianej na zgubę, gdy o miłości mówisz, i miasto hartu, utkliwiasz miękkość jej do serca? Nie dam tego potomka arystokratów lackich, tego z antenatów rodem, omamiać ideami, które kiedyś się dopełnią, ale przed których urzeczywistnieniem Słowiańszczyzna i Polska muszą wyglądać, 240 jak jedno morze krwi. Niech młodzik rzeczywistość zna! Niech tu zaraz zrzuci z siebie szlachcica, albo niech ucieka i z sobą tajemnic naszych nie bierze! Młodziku! ze szlachtą polską, koniec. Jeżeli chcesz, klękaj i zmów Zdrowaś Marya nad jej grobem!" Powstaje burza w zgromadzeniu. Aliger odzywa się bezskutecznie, acz bardzo pięknie do demokratów. Pankracy mu odparł: „Przeklętyś z twoją przeszłością, z twoim historycznym głosem, który jako wiatr z grobu wieje, a dźwięczy i dźwięczy!"' Na skinienie prezesa wnoszą trumny do sali. Obchodzą chóry narodów pogrzeb polskich demokratów. Chór niewidzialny śpiewa: „Umarli, umarli, umarli". Prezes roz-więzuje zbór. Pankracy się wścieka i wychodzi naprzód ze swojemi. Na tem kończy się Niedokończony Poemat. Nieboska Komedya stanowi dalszy Niedokończonego Poematu ciąg. Celem jej przedstawienie antynomii społeczeńskiej i wskazanie przyszłych jej losów. Aliger, duch Dantego, ukształciwszy już wychowańca na wielkiego człowieka, powraca na tamten świat. Z młodzieńca robi się Hrabia Henryk, poeta, w którego wciela się pierwiastek historyczny. On łamać się ma z Pankracym, znaczącym pierwiastek radykalny, a znanym już z podziemnej sali pałacu weneckiego. Jest to uosobiona walka przeszłości z przyszłością. Od niej zależy los człowieczeństwa dalszego, albo wiem, jako po jednej tak i po drugiej stronie, jest tu zacność, silne i czyste przekonanie, poświęcenie bez granic. Henryk ma żonę Maryą, poczciwą, lecz prozaiczną duszę, która kocha go niewymownie; ma także Orcia, pełnego zdolności synka. Ale on z nich nie zadowolon. Żona znaczy tu teraźniejszość, na którą historyczny duch jest obojętny a syn wyobraża przyszłość, na którą on ślepy. Ztąd hrabia obok żony ma kochankę. Jest nią przybrana we wszystkie 241 wdzięki minionych wieków, w całą, krasę rycerskiego ideału, mara przeszłości. On miłuje ją, szalenie. Goni za nią, porzucając żonę i synka. Lubleńka ta atoli wywodzi go na cmentarz, rozwiązuje się we spróchniały kościotrup i kryje się pod starą mogiłę. Był to li mamiący go zbradziecko syrenią sztuką upiór. Henryk wraca do pałacu swego. Maryi w nim już nie ma. Trapiona tem straszliwie, że mąż jej nie kocha, a usiłując na gwałt miłość jego pozyskać, żąda być wielką, jako on; żąda być nawet poetką. I biedna, dostaje się do domu obłąkanych, gdzie niedługo umiera. Inaczej też być nie mogło, albowiem teraźniejszość marnie ma zginąć dla człowiek, żyjącego li w przeszłości cudnej. Orcio zaś utraca wzrok, ciemnieje bez ratunku, ale za to, jak drugi Terezyasz, zostaje do ojca podobnym wieszczem. I to bardzo sprawiedliwa. Kto dla przyszłości nie ma oczu, tego też i przyszłość, wcielona w Orcia, widzieć nie może. Symbolika tu tak przewdzięczna, jak w mitologii greckiej. Bohater nasz poświęca się całkowicie obronie przeszłości, której, ze strony demokratów polskich, grozi niebezpieczeństwo. Ztąd sławna scena pomiędzy nim a Pankracym. Hrabia przyjmuje gościa ludowca w komnacie wielkiej, kędy wiszą obrazy antenatów. Toczy się pomiędzy nimi ważna sprzeczka o zasady. Niepodobna poetyczniej i dramatyczniej odmalować antynomii społeczeńskiej, i nauk i przekonań tak jednej, jak drugiej strony! Zaprawdę, każde słowo i słówko tu mistrzowskie. Ztąd wszyscy umieją je na pamięć. Zbliża się czas walki z Pankracym. Henryk przebrany zwiedza obóz demokratów. Tutaj jest obraz stanów i przeświadczeń przyszłości najbliższej naszego jutra. Jakże on brzydki, jak plugawy, a przecież prawdziwy! Ale niepodobna inaczej. Tylko przez piekło idzie się do niebios, a jedna ostateczność płodzi i przeciwko sobie uzbraja drugą.. . Stoczono wreszcie walną bitwę. Przyszłość, wkraczająca coraz szerszą bramą, codzień ogromniejszym wyłomem w teraźniejszość , otrzymuje w końcu zawsze górę nad przeszłością, która, pomimo uświęconej powagi i silnego organizmu, co go Panteon tom II.  16 242 dzina dalej opuszcza teraźniejszość, i zapada w dzieje. Ztąd Pankracy zwyciężyć musiał, a zwyciężył stanowczo. Hrabia, na głowę pobity, cofa się do zamku swego. Orcio jest w obłąkaniu, widzi matkę nieboszczkę, prorokuje ojcu ostatnią godzinę i sam umiera. Dla przeszłości, stanowczo pokonanej, gaśnie też wszech przyszłość. Przybywa do zamku ojciec chrzestny hrabiego, jako poseł z obozu demokratów, i tak prawi: „Wielki mąż, który mnie przysłał, obiecuje wam życie , bylebyście przyłączyli się do niego i uznali dążenie wieku. Hrabia nieprzyjmuje łaski. Panowie możni, co walczyli pod jego przewodem, wołają tłumnie: „Związać go, wydać Pankra-cemu!" Ale nikt nie poważył targnąć się nań. Wnet srogi zwycięzca wziął zamek szturmem. Zagaduje każdego ze szlachty po kolei: „Twoje imię?" A posłyszawszy je, odrzeka: „Ostatni raz je wymówiłeś". Pyta się troskliwie i kilkakroć o hrabiego Henryka, który jest nieobecny, obiecując wór złota zań, lub ciało jego. Donoszą mu, że hrabia rzucił się z wieżycy wałowej w głęboką przepaść i rozbił się na miazgę. Przynoszą mu z przepaści szablę jego z herbem. Pankracy woła: „On jeden z pośród was dotrzymał słowa. Za to chwała jemu, gilotyna wam!" Arystokracya polska, rozbita na zawsze, na wieki. Szlachta historyczna już przeminęła. A jaki los dalszy zwycięzkiej demokracyi? Słuchajcie! Leonard, przyjaciel i towarzysz Pankracego, taką z nim wiedzie rozmowę: „Po tylu nocach bezsennych powinienbyś odpocząć, mistrzu! Znać strudzenie na rysach twoich. — Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero polowa pracy dojdzie do końca swego z ostatniem ich westchnieniem. Patrz na te obszary, na te ogromy, które stoją w poprzek między mną, a myślą moją! Trzeba zaludnić te puszcze, przedrążyć te skały, połączyć te jeziora, wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci na nich dziś leży. Inaczej dzieło zniszczenia niebyłoby odkupione". „Bóg wolności sił nam podda. — Co mówisz o Bogu! 243 Slisko tu od krwi ludzkiej. Czyja to krew? Za nami dziedzińce zamkowe. Sami jesteśmy, a zda się mi, jakoby tu był ktoś trzeci". „Chyba to ciało przebite. — Ciało jego powiernika, ciało martwe, ale tu duch czyjsiś panuje. A ta czapka? Ten sam herb na niej. Dalej, patrz, kamień wystający nad przepaścią. Na miejscu tem serce jego pękło". „Bledniejesz, mistrzu! — Leonardzie, czy widzisz tam, tam wysoko?..." „Nad ostrym cyplem widzę chmurę pochyłą, oświeconą zachodem słońca. Znak straszny, pali się na niej". „Oprzyj się na mnie! Coraz bardziej rumieniec schodzi ci z twarzy. — Milion ludu mnie słuchało. Gdzież lud mój?" „Słyszysz jego okrzyki. Pyta się o ciebie, czeka na ciebie. Zdejm oczy z tej skały! Źrenica twoja dogorywa na niej. — Stoi, ach, stoi niewzruszony! Trzy gwoździe, trzy gwiazdy na nim. Ramiona, jak dwie łyskawice!" „Kto, gdzie? Zbierz siły!" — „Galilee vicisti !" Pankracy wyrzekłszy te słowa, pada i kona. Jako więc czerwoni przełamią czarnych, tak znowu Chrystus zwycięży Pankracego i panować będzie. Oto prorocze dzieje dla nastąpić wnet mającej epoki świata trzeciej! Oto klucz • do należy tego zrozumienia nieboskiej komedyi.          Trzy myśli Ligenzy, a z niemi dalsze spojrzenie w przyszłość, teraz przed nami. Celem ich: bliższe oznaczenie zwycięztwa Galilejczyka na ludzkości piersiach. Rzym okuł w dyby myśl ludzką, związał w łańcuchy człowieczeńskiego ducha, swywolił długo i przebrał miarę. Oto więc choruje śmiertelnie i kona. Opuścili go Bóg i ludzie. Posągowi św. Piotra grozi upadek. Zlecić ma z marmurowego słupu w groby pod posadzką kościelną. Trwoga przeraża stary, a radość przejmuje nowy świat. Szlachta polska, czy to przez rycerskość, 16* 244 czy też w skutek ciemnoty, którą zarzuca jej Prudon, jedzie hurmem do Rzymu, chcąc podpierać Piotra moc. Staje śród kościoła stołecznego. Ziemia się rozstępuje i chłonie posąg, pospołu ze szlachtą lacką. A na słupie marmurowym zabiera miejsce posąg św. Jana apostoła. Wiara i umiejętność, których ewanielista ten jest godłem i biblijnym wyrazem, a które dziś jeszcze bojują z sobą, pogodzone zostaną. Światło zatryumfuje jiad zmrokiem, — jasna myśl nad gorącem uczuciem. I Chrystus będzie, nie jedynie na dole, jako dziś, ale i na szczytach gór ludzkości szczerze uwielbion. Mądrość jego stanie się oddechem świata, a wyłoży ją zesłany z niebios Paraklet, tj. Duch święty. Lecz nie dość! Pogodzenie umiejętności z wiarą, to dopiero rzecz szkoły, nie zaś żywota ogólnego. Świat uczynić musi krok dalszy, a przyjąć u siebie Chrystusa i Parakleta. Jak? Wskazują mu to przedświt, dzień dzisiejszy, ostatni, psalmy przyszłości i inne dzieła. Jako u Królikowskiego Polska Chrystusowa, tak u Zygmunta występuje tu Chrystus naród. Dotąd żył Zbawiciel w niektórych osobach świątobliwych, ale rządy, prawa, układy polityczne i międzynarodowe, wszystkie stosunki ludzkości były pogańskie. Było w nich sobko-stwo, nie było miłości bliźniego. Potrzeba nastała wreszcie, ażeby Chrystus od pojedynków przeszedł do szczegółów i do ogółu, ażeby rozszerzył sie z ludzi w ludzkość, a uchrześciań-szczył powszechny świat. Między ludźmi i ludzkością stoją w środku narody. Dla tego też Chrystus wcielił się w naród polski, jako niebios najbliższy i najgodniejszy. I cierpi w nim po drugi raz mękę krzyżową, ale już na bardzo rozległą skalę. I umiera w nim milionami męczenników. I idzie z nim do piekieł. I zmartwychwstanie znowu pospołu z nim, a panować szeroko na ziemi pocznie. Inne narody pójdą za wzorem narodu polskiego. I nastąpi odrodzenie się i przeistoczenie świata. A jako Chrystus człowiek w Polskę, tak Chrystus-naród wcieli się w ludzkość całą. A Duch święty zajaśnieje nie jedynie w umiejętności, lecz w żywocie ludów, i odtąd snuć będzie pasmo ich dziejów. 245 Jeszcze tu myśl jedna, a prawdziwa i wielka. Czyni się postęp rzetelny, nie przez zniżanie warstw społeczeństwa wyższych do niskiego gminu, ale przez podnoszenie wszystkich do górnych niebios, — nie przez dolne zezwierzęcenie, jakiego chcą czerwoni, ale przez zbożanie ludzkości w myśli Zbawiciela. Jak Chrystus podnosił ducha rybaków i prostaczków aż do wysokości apostołów swoich, tak i ty podnoś lud! Jak stara Polszcza złotych wieków, szafując szczodrze klejnotami szlachectwa, chciała uszlachcić wszystkich z czasem i tym sposobem porównać ich z sobą; tak i ty podźwiguj braci dolnych do wyżyny własnej! Tam na szczycie pracy, zasługi i chwały, — tam na czubałach społeczeństwa, — tam w niebie, — tam między męczennikami i świętymi pańskimi jest wolność, równość i braterstwo Bożego obrazu godne! Gdy ściągniesz tych w kał, co zapalili się człowieczeństwa gwiazdami, otrzymasz wolność i równość zwierzęcą, a braterstwo robacze. Innych idei Krasińskiego nie tykam. Naród je zna. Jest jeszcze rękopism Zygmunta, który czytałem, a który ma podobno napis: ,,Trójca w ludzkości i w narodzie". Ze wszystkiego, co on napisał i wydał, najważniejsza i najciekawsza to praca. Tu istna filozofia jego! Oby usunąć raczono rychło skrupuły, o których także słyszałem, i dano nam dzieło to w ręce! Wszakże spuścizna po wielkim mężu duchowa należy do narodu! Nie wiele więcej od Wrońskiego objawił nam Zygmunt. Widzi się w nim parakletyzm i znane nam już idee. Ale ich zastosowanie do Polski ich forma tak poetyczna, żywa i pię -kna, ich przelanie się w pierś i krew, w żywot całego narodu, jak widziało się to już na męczeńskich wydarzeniach krajowych, stawią go bez miary wyżej od ciężkiego Trismegista. Idee te muszą być istotnie i głęboko narodowe, skoro w je-dnymże niemal czasie zagrały w głowie Wrońskiego, Cieszkowskiego i Krasińskiego. Nawet Królikowski jest ich wyczyniec, lubo w demokratycznej barwie. Zygmunt Krasiński był mężem, w którym wysoki, bystry 246 i bardzo ruchawy, a zawsze gorący i piękny pracował duch. Co pomyślił i wyrzekł, było wciąż wielkie i jenialne. Jego rozmowa, zawsze zajmująca, to brzęk harfy Bożej. Głos jego rozświecał myśli, jak nagła łyskawica, a lał w pierś pokrzepiający balsam. Miłością żywą był, i to się czuło. A charakter jego, jak u cherubina. Miał szlachetne uczucia i honor, jak rycerz średniowieczny, a dążenia, jak przyszłości mąż. Cześć ci i chwała cieniu drogi, ukochany! Na Krasińskim kończy się od Wrońskiego tak dzielnie poczęty mesyanizm polski, — z nim zaś i nasze tu socyali-styki, a następnie i pierwszej części humanistyki przełożenie; — kończy się rzecz wysoka, ważna i przecudnie piękna. To mądrość przyszłości, źródło wielkich czynów, a matka polityki i babka historyi! Poświęciło się rzeczy tej wiele miejsca , bo warta jest tego. Wreszcie umiejętność to nowiuteńka, mało znana. I nikt jeszcze treści jej, jak uczyniło się tutaj, niezebrał i niewystawił razem. Oglądając się w tył na przebieżone już idealności tej humanistycznej okręgi, słodką czerpa się pociechę. Od Baboefa, pragnącego rozboju i grabieży na bogatszych społeczeństwa warstwach, a chorego na drapieżny krwiogórz, aż do Zygmunta Krasińskiego, pełnego myśli, uczuć i dźwięków z niebios, ileż tu szczebli pośrodkowych, a coraz wyższych, — jak kolejne i długie stopniowanie! Na początku tu stoi krwiożerczy wilk, a na końcu archanioł! Prześliczny to obrazek wszelakiego, pod duchowym względem, ludzkości rozwoju. Jak wysoko podlatuje tu duch polski! Francuzki duch, od Baboefa, aż do Pradona i Kabeta, domaga się gwałtownie, jak zgłodniały zwierz, li żeru. Żołądek dlań Ejmarmena, ono przeznaczenie, rozkazujące Bogu i ludziom, którego wyrokom poddać się trzeba, — a pieniądz pierworodny, wszechmocny jej syn. Ziemia tu w myśli, w uczuciach i chęciach, nic wię 247 cej, tylko ziemia. Zmysłowość tu królowa ludzkości, a zaspokojenie żądz i chuci cel społeczeństwa, najwyższa rządów mądrość. O sromoto! Wstydzić się tu muszę za Francuzów, bo oni wstydu tego nie czują. Niemiecki duch znowu, od Weitlinga aż do Froebla, ma tylko polot idealny i spirytualne skrzydła, lecz w końcu końców spotyka się tak z duchem francuzkim przy jednejże materyalnej uczcie, jak szakal z hye-ną, acz przeciwnemi szli drogami, przy trupie. I tutaj nie ma nic transcendentalnego, nic z niebios, nic, co zbawia świat. Wolne mularstwo jedynie, acz składa się zwykle z protestantów, ma kibić i postać tu wspanialszą, zacniejszą, czcigodniej-szą, a dążenie wyższe. Lecz w ogóle jakież to jeszcze niziny ducha w przymierzeniu do mesyanizmu polskiego! Nawet przesławna spekulacya niemiecka zostaje, ważąc się z nim, bardzo na dole, jak ołów mierzący się z eterem niebieskim. Spekulacya ta zna tylko ducha bezwzględnego, a mesyanizm nasz opiera się na Duchu świętym. Tam jeszcze w ideę rozwiązane przyrodzenie, ten świat;— tu już bożo-człowieczeńskość, ar-chanielskość, boskość, nieśmiertelność, niebo, tamten świat w bohaterskiej piersi. Ktokolwiek przeczytał z uwagą rzecz naszą o socyalistyce, a jest sprawiedliwy, by też był Francuz, Niemiec, a nawet Moskal, przyznać musi, silnemi dowodami przełamany, że duch polski na błoniach tych zdobył nad duchem cało-europejskim pierwszeństwo i pozostawił go za sobą daleko w tyle; że on dzierży tu pochodnią Bożą, idzie naprzód i wiedzie inne narody za sobą! A przez kogóż to wyczynił się tak zaszczytnie i świetnie-duch polski? Przez Wrońskiego i Królikowskiego, dwu tuła-czów, — tudzież przez Cieszkowskiego i Krasińskiego, dwu krajowców, którzy kształcili się i przesiadywali wiele za granicą. Ztąd uwaga zdaje się być to słuszna, że duch polski przy całym przyrodzonym sobie potężnym jeniuszu, potrzebuje pokarmu od ducha Zachodu, a gdy go strawi należycie i obróci w swe soki, rozwinie swą. wielkość. O, jakże więc potrzebna i jak pożyteczna nam nauka! Niechaj krajowcy nie zamykają się w sobie, jak Chińczycy, i niech nielekceważą ani zagranicy,. 248 ani tułactwa, którego przeznaczenie jest bardzo wysokie i nie jedynie polityczne. Ono drut telegraficzny, sprowadzający do kraju obce i urobione, unarodowione w sobie już światło. Pełen w sercu błogiej radości i narodowej chluby, wstrzymać się nie mogę, abym nie zaśpiewał tu pindarycznie: „Witaj, o witaj mi, drogi, zacny,1 wyniosły duchu polski! Tyś jeszcze tak krzepki i wielki, jak za starozygmuntowskich ojczyzny naszej czasów. Lubo tamowan w przyrodzonym biegu, okazujesz jednak wyższość nad francuzkim, angielskim i niemieckim duchem, a przodujesz, przynajmniej na polu humanistyki, — nawet matematyki i filozofii, poezyi i literatury pięknej,— tak Europie dzisiaj, jak niegdyś przodowałeś jej we wszystkiem! Ty jej przodujesz, co rzeez najważniejsza, zacnością, cnotą, poświęceniem, niebiańskim czynem! I nie wstyd ani śród Paryża, ani śród Londynu nazwać się Po-lakiem !" Że Moskal nam nieprzychylny, nic dziwnego. On roz-bójca ojczvzny naszej i nie chciałby oddać tego, co zagrabił i dzierzy. Ale to dziwna, że czasem i Francuz doń podobny. Prawda, iż Francuz taki, jnż przez to samo, że przeciwko nam bije, jest narodu swego wyrodek. W tej właśnie chwili, kiedy duch polski jaśnieje słońcem na mesyaniczuych wysokościach świata, socyalista i demokrata zawołany, którego już znamy, Prudon, występuje w ostatniem swem dziele przeciwko nam. Z ostrą, a sobie właściwą sofistyką dowodzi, że świat żadnej szkody nie poweźmie na zupełnej zagładzie Polski, która człowieczeństwu niczem się nie przysłużyła, ale i owszem wiele złego przyniosła; — która zawsze była kościelna, ciemna i głupia, broniła zabobonu i reakcyi, a którą potrzebaby dzisiaj, nie tylko postawić na kościotrupie, spruchniałe i mdłe nogi, lecz uczyć od abecadła samego rzeczy postępowych, — tak we wszystkiem pozostała w tyle!" Ja tutaj, przenosząc się w duszę Prudona, a pomagając mu dziejami naszemi, których on nie zna wcale, z gorzką ironią odpieram: „Masz słuszność czerwieńcze! Polska walczyła przez 800 lat krwawo i rok w rok z Mongołami, zasła 249 niając piersiami swemi chrześciaństwo. Lepiejby było gdyby Mongołowie zagarnęli całą Europę i zniszczyli w niej zabobon, który ją wstrzymywał i wstrzymuje dotąd na drodze postępu. Polska ocaliła od Turków Wiedeń, a z nim cbrześciański świat. To zbrodnia! Koran, jak widzi się to dzisiaj na konającym Stambule, słabszy był, a więc i lepszy od biblii. Europa prędzejby złamała islamizm niż katolicyzm. Polska nawróciła Litwę do chrześciaństwa. O, zgrozo, tym sposobem poddała miliony poczciwego ludu pod panowanie zabobonu. Polska, ona północna Hiszpania, była najmilszą Jezuitom prowincyą, a dziś jeszcze wykrzykuje przez najcelniejszych swych jeniuszów: Chrystus i Chrystus, Chrystus i Duch święty! Któż wątpi już za dni naszych, boś ty mu to powiedział, że Bóg szatan, a Chrystus jego namiestnik? Kto im służy, nie godzien politycznego bytu. On nie jest na drodze postępu i wolności. I czyli naród tak uporczywie kościelny, ciemny i głupi wart wskrzeszenia?" O, Monsieur Prudon! Kto potępił Boga samego, niech sobie potępia i naród nasz! Lękalibyśmy się tylko twej pochwały! Zacny Elias Regnault wystąpił w La Presse z obroną Polski. Prudon się usprawiedliwia w tymże dzienniku, gruntując się na następujących zasadach: „La loi des forces doit etre regardee, comme la formule la plus avancee du droit des gens. — C`est une loi de l'histoire et une necessite de la ci-vilisation, qu'une nation qui tombe soit aussitót absorbee par ses voisines. L'histoire de l`humanitate ne se compose que de pareils faits. — A'cette inflexible loi d'absorption des etats les uns par les autres, on oppose le principede nationalite. Cest un faux principe, qui ne peut servir qua troublez le monde, sans pouvoir avancer les affaires de personne — La Pologne, que desire t'elleV La nationalite. Est ce qu'en Italie le principe des nationalites n'est pas hautement sacrifie A celui de la liberie, du droit de l`home et du citoyen? Que veut la Pologne? Son peuple jouit des memes avantages que les peuples les plus libres. Ses citoyens sont sur le meme pied, vis-a-vis du Czar, devenu roi constitutionel, quc les 250 Anglais, les Hollandais, les Belges, les Piemontais, les Fran-cais, vis-a-vis leurs chefs respectifs". Lecz dosyć, dosyć już! Podawać takie zasady za wiekuiste prawa rozwoju człowie-czeńskiego, i budować na nich grób dla ujarzmionych narodów, na to potrzeba być podłym aż do szpiku w kościach. Prudon, nim przeciwko nam wziął się do piórą, był nieomylnie u onych „Kupców", o których mówił powyżśj Krasiński, i przedał czarę krwi polskiej, krwi męczeńskiej, za gwóźdź drugi, w dyament przeistoczony, z drugiej dłoni umęczonego Zbawiciela. Wyrodku Francyi i ludzkości, tyś zwierz, a to tem bezecniejszy, że arcy dyalektyczny i piekielnie przemądry! Ty chcesz, nie królestwa Bożego, ale królestwa bydlęcego na ziemi. Polska powinna w królestwie tem być szczęśliwa! Wiedzże o tem, że przy całej twej zarozumiałości francuzkiego mistrza, jesteś np. w obec naszego, istnie wielkiego Krasińskiego tak niski, tak niecny, iż nie mógłby cię przyjąć ani nawet za swego pachołka. Bo ilekroćby cię obaczył, musiałby z pogardy i obrzydzenia plunąć ci w oczy, co nie było by mu miło! Montalembert znowu przeciwnie wynosi nas nad wszystkie europejskie narody. Ale,— rzecz osobliwa,— ani on sam, ani żaden z rodaków jego, nie chce wypowiedzieć tego prostego, loicznego następstwa, że, skoro Polska postawiła się dziś religijnie i moralnie, mesyanicznie, nie tylko w umiejętności , ale i co do męczeńskiego czynu, na czele Europy; toć wszystkie narody, mianowicie zaś naród francuzki, ze swoim Frudonem, Furyerem i St. Simonem, ze swoim bozwstydnym teatrem, ze swoją tak obrzydliwą dzisiejszą literaturą, stoją od niej niżej i są w tyle. Wroński okazał to Francuzom dowodnie. Wyświecił im z głębszą i prawdziwszą dyalektyką od Prudonowej, że od czasów reformacyi Lutra, Francya nie wydała nic a nic ważnego w powiatach ducha, a dzisiaj upadła tak nisko, że nowych odkryć w kierunku postępowym, tj. nie ku równości zwierzęcej, ale ku niebu i równości świętych dążącym, rozumieć nawet niepodoła. A pomimo tego Francuzi, prawiąc o nas, przyjmują wyższość swą nad nami jako 251 pewnik niezaprzeczony. O, brzydka miłości własna narodów! Oby powyższe słowa wywołały bliższe rzeczy tej poszukiwanie w umyśle naszych tułaczów i krajowców w Paryżu, uwielbiających ducha francuzkiego bałwochwalczo i bez miary, a nie znających się na duchu polskim! Żegna się ninie powiat socyalistyki. A jakie zabiera i unosi się z sobą ostateczne z niej wypadki? Chrystus, Duch święty, parakletyzm, umiejętność pogodzona z wiarą, kościół świętoduski, kościół św. Jana apostola, unia mesyaniczna nad kościołem i państwem panować mająca, jako władza trzecia, Królestwo Boże!— Oto zdobycz polska, ważniejsza od podbitych ziem po moskiewsku i zyskanych indostanów złotych po angielsku! Jak dopiąć tych mesyanicznych celów? Zostać tem rzeczywiście, a własną wolą, pracą i zasługą, na co nas Ojciec niebieski stworzył i przeznaczył, a co nie wychodzi wcale za mocy naszej zakres! Wreszcie i na to odpowiedziały już dzieje świętoduskiego narodu naszego; dzieje wciąż zacne, czyste i święte. My prowadzimy je dalej męczeństwem. Lecz jeszcze jedna rzecz ciekawa. Umiejetnia Jagiellońska w Krakowie, której poruczono oświatę narodową, stawiąć przez to umiejętność nad kościół i państwo, a tworząc władzę trzecią, najprzedniejszą; — umiejetnia ta, mówię, w której godziła się tak pięknie wiara z nauką, — była już mesyaniczna unią Wrońskiego, politycznie postanowioną, a historycznie sławną. . Skoro Bóg przypuści wolną wolę narodowi, dosyć nam powrócić do tej mądrości Jagiellońskiej, do tego parakletyzmu staropolskiego. Niech wtedy umiejętnie nasze gruntują i urządzają własne szkoły, jak osądzą to za najstosowniejsze do czasu! Niech w każdśj z nich działa trzech profesorów mądrości mistrzowskiej: jeden, jako filozof empiryi, w rodzaju Bakona, — drugi, jako filozof spekulacyi, w rodzaju Hegla; a trzeci, jako filozof humanistyki, w rodzaju Wrońskiego! Przedewszystkiem zaś niech będzie profesor teozofii Niech między umiejętniami krajowemi zawiąże się swobodne i szlachetne spółzawodnictwo, a nad niemi, w skutek własnego ich 252 wyboru, stanie z powagą wielką, do Towarzystwa Przyjaciół Nauk podobny senat, z najzasłużeńszych jeniuszów i bohaterów ducha złożony, a ostatnie i stanowcze, w imię narodowego światła, dający wyroki! Unia mesyaniczna zostanie tym sposobem silnie uorganizowana i umysłom pojedyńczo działającym, przodująca, Przyjdzie naonczas do Polski całej Duch święty, uczci zarówno Chrystusa, jak niepodlogłą, a czystą w sobie umiejętność, i panować będzie. Naród, wiedziony prostą drogą do niebios, najdzie swe zbawienie i pociągnie za sobą ludzkość. I otworzy się dla świata era trzecia, nowy czas; co daj Boże nam wszystko jak najprędzej, i pozwól na to zasłużyć! B. POLITYKA DRUGA HUMANISTYKI CZĘŚĆ. LXXIV. Prodrom. Jestem w Paryżu. Bierze mnie ochota, napisać coś w sposobie i tonie francuzkim. Choć trochę miałko, byle gładko, potoczyście i strojno! Choć jawna przesada, byle coś bardzo nowego, coś niespodziewanego, coś, co nikomu nie przyszłoby do głowy! Otóż i mam coś takiego! Przynajmniej dla Paryża i naszej Polonii w nim, będzie to rzecz arcyosobliwa! Jakże parno mi w duchu! Od ostatecznych ludzkości przeznaczeń, — od królestwa Bożego na ziemi, — jest się jeszcze tak daleko! Ludzie, jeden w drugiego, przebrzydłe sobki. A rządy świata w ręku niedołęgów, lub łotrów. Wszędy szych, nigdzie moralnego złota! Lecz jeszcze parniej w ciasnej i niskiej mej izdebce na trzeciem piętrze, 4 quai d'Orleans. Patrzę w Sekwanę, na most, pełen wciąż przechodniów i powozów, na Panteon, na ogród zoologiczny i botaniczny. Słońce pali mi w okno jedyne przez cały długi dzień. A lato skwarne, jak smoła piekielna Siedzę, by pod blaszanym dachem weneckiego więzienia. Umieram prawie z niewypowiedzianego upału. 254 O, jak wielką mam w tej chwili oskomę na badeuskie góry, bory i chłody, w których żonę i córkę zostawiłem! Tam noc niemal zimna, a dzień, choć gorący, ma zawsze wietrzyk, roznoszący miłą świeżości kąpiel. Ach, przynajmniej myślą ulecę za Ren w dobrze znane mi strony! Było to niedawno. Dwaj przyjaciele starzy, jeden mieszkający w kraju, a drugi daleko za granicą, zjechali się w Ba-deńskiem, w ślicznej krainie nadreńskiej. Od bardzo dawna niewidzieli się z sobą. Postanowili więc, przeżyć parę dni razem i odnowić serdeczne węzły, zawiązane niegdyś za złotych, rajskich młodzieńczości czasów. Gdy się już dosyć z sobą nacieszyli i narozmawiali, a gdy wreszcie, śród cieni, deszczów i chłodów, zajaśniał piękny słoneczny dzień, zwrócili uwagę na rozkoszną okolicę, która przyjęła ich na uroczą pierś, i wyszli na przechadzkę. Drożyna wiodła pomiędzy góry. Kroczyli doliną wązką, lecz nader czarującą, a ciągle wzdłuż szybko bieżącej i rozlicznie wstęgę swą układającej rzeczułki. Po obu jej stronach piętrzyły się olbrzymie gór pasma. Co chwila inna wyniosłość majestatycznej, dzikiej postaci. Czubały tego granitowego grodu jeżyły się dość często czarnym jodłowym borem, a częściej jeszcze ogromnemi, wyglądającemi z bluszczu i winogron dzikich, opokami. Były miejsca poetyczno-przeraźliwe, byś wydostał je z Dantowego piekła, a podobne do pobojowiska Jottów, germańsko-mitologicznych olbrzymów. Leżały gęsto potężne urwiska sinawych skał, jak gdyby pozostały tam w skutek jakiejś przedpotopowej zaciętej bitwy. O, była tu, zaiste, kiedyś bójka Tytanów, wielkich sił przyrodzonych, kształtujących te góry! Od czasu do czasu rzeczułka spadała z niepospolitej wysokości, rycząc mocno i tworząc chustę śnieżną, bo woda rozpryskiwała się w brylantowy kurz deszczu i piany. Szum takich warkoczy Tytanii był dziwnie wymowny. 255 Odzywał się przezeń jeniusz przyrodzenia i duch gór, a pogrążał duszę w słodkie dumania. Niekiedy ujrzało się pstrąga rześkiego, co zrobiwszy, pospołu z wodą, salto mortale, rzucał się silnie to w prawo, to w lewo, jakby chcąc przeświadczyć się, azali jest jeszcze przy życiu i zdrowiu. Przyjaciele dwaj, używszy przez parę godzin tego kanaru widoków i tak rzadkiej krajobrazu krasy, zawrócili kroki na-powrót ku gospodzie. Dotąd wiele czuli, a mało mówili. Teraz zmieniła się scena. Idąc znaną już sobie okolicą, nie zwracali na nią tyle baczenia, co z początku, i zajęli się znowu rozmową. Jak dużo wymaga i jak niewdzięczna jest dusza ludzka! Piękne przyrodzenie ją zachwyca, czaruje, unosi, zbawia, lecz tylko po raz pierwszy. Już po drugi raz nie poświęca się mu pilnej uwagi. Może to i słuszna. Dusza jedna raduje się bardziej duszą drugą, zwłaszcza wyniosłą, lub ukochaną O, są także w duszach ludzkich rzeczułki, wodospady, przecudne pasma gór, ale bez miary wyższe! Rozmowy dwu przyjaciół były rozmaite. Poczęła się nareszcie jedna, z przedmiotem, o który nam tu idzie, związek mająca. Teraz, jak w angielskim parlamencie, zabrzmi może w duszach czytelników słówko: Słuchajcie!          „Bracie mój miły! — odezwał się do przyjaciela tułacza krajowiec. Bóg udzielił ci tyle ducha i wykształcenia, a prowadził cię drogą smutnych, mądrości nauczających doświadczeń. Oddałeś się umiejętności najprzedniejszej, mistrzowskiej, zbawieniami darzącej. Wydałeś już rzeczy ważne i piękne masz imię. Lecz czemu nie wywierasz na rzesze nasze silniejszego wpływu? Jakżebym rad dopomódz ci z tej strony! Czyli to nie będzie może li twoja wina? Wszak cenią jeszcze u nas geniusz, talent i naukę, a cenią je dziś więcej, niż kiedykolwiek dawniej. Dla czego z darów, któremi uposażył cię Bóg, nie czynisz szerszego użytku? Trudno znaleźć wydawcę, na 256 kładcę, lub nabywcę na wielotomowe dzieła z suchą Minerwy duszą. Na umiejętność mistrzowską najwyższego szczytu, na rozległą naukę, na myśli górne i idee nowe księgarz nie uważa wcale, lecz bada, czyli towar będzie pokupny. On nie mecenas, lecz kramarz. Rzuć dotychczasową arenę piaszczystą i niewdzięczuą, a puść się drogą inną! Z Sahary do Oazy ! Pisuj do dzienników! Lepszy tu dziennik sam, lecz dobry i jego odcinek, lub tak zwany Felieton. Kilka tysięcy gotowych , a zawsze ciekawych czytelników mieć będziesz od razu, na których wywrzesz pożądane wpływy. Łaknącym przyniesiesz chleb z niebios, pragnących napoisz wybornym twym winem. Co zaś najważniejsza, zarabiając na drodze tej dostatecznie , dbać nie będziesz o mecenasów, których wyższa umiejętność koniecznie potrzebuje, a wystąpisz, jako człowiek od niczyjej próżności i łaski niezależny'1. „Jakże śmiesz, odrzekł mu drugi, częstować mię takiemi wetami! Ja mam stać się dziennikarzem, rycerzem odcinku, politycznym i belletrystycznym rdmotnikiem! Ja drukować to dzisiaj, co jutro już idzie pod placki, a zniżyć siu do spół-zawodnictwa z tak mnogiemi zastępami tuzinkowych pismaków i niziutkich duchów! Ach, byłoby to dla mnie upokorzenie bez granic! Czułbym się w upadku moralnym, nie odważyłbym się nikomu spojrzeć w oczy. Bóg dał mi coś z darów Ducha świętego, a ja wkładam to w urób fabryczny i niosę do kupców! Dzienniki wymagają plotek, spraw czasowych, znikomych, błahych. Mnie zaś rzeczy takie nie obchodzą wcale. Ja niemi się hydzę i nudzę. Przywykłem stwarzać nie tylko formę, ale i treść tego, co piszę. Jam tu pan, król, ziemski Bóg! A tu tymczasem każesz mi szukać treści danej, szukać jej, jako wół trawy! Choćbym ją i znalazł, nie wiedziałbym, co z nią robić. Popsułbym ją tylko, jako przywykły do samodzielności; dałbym się przewyższyć od lada pi-szczyka, zaprawnego już do układu gazeciarskich artykułów. Co Plato, Arystoteles, Galenus i inni, im podobni, napisali, czyta się dziś jeszcze z zajęciem. Czemu ? Bo przedmiot pióra ich był wiekuisty, co nigdy nie starzeje i nie wietrzeje, a dla 257 wszelakiego czasu jednako jest ważny, jednako ciekawy. Lecz zajrzyj do dzienników przeszłorocznych, a by też li przeszło-miesięcznych! Czy podobna w czytaniu ich smakować? Wnet też je rzucasz. Czemu? Bo przedmiot ich li czasowy, znikł z chwilą, w której, jak jątka podła, narodził się i skonał.— Bóg mnie zawezwał, dawszy mi ku temu usposobienie, bym pisał Eonidy, ty zaś napędzasz mnie do Efemeryd. O, dajże mi pokój, drogi przyjacielu!" „Słuchając słów tych możnaby ci, mój jedyny, zarzucić pychę straszliwą. Ale, ja cię znam. Umiałeś uwolnić się od tej choroby, która napastuje zwykle filozofów. Jaka więc niechęci twej do dzienników przyczyna? Zaraziłeś się, jak widzę , sposobem myślenia niemieckich profesorów sławnych. Hegel, Schleiermacher, Daub, za nic w świecie nie pisaliby do gazet, ani nawet wtedy, gdyby potrzeba było bronić się od oczernienia. W ich oczach byłoby to dla ducha i sławy ich ujmą. Tymczasem we Francyi najznakomitsi uczeni i ministrowie, sam nawet monarcha, i arcybiskup i markiz i książe, pisują artykuły do gazet i nie wstydzą się tego. Cóż może być ważniejszego nad żywot i gorącym pulsem bijące jego sprawy? Czy niewielka zasługa oświecić i ku lepszemu zawrócić głos pospolity? Czyli teraźniejszość, w której żyjesz, a która upewnić ci może niebo lub piekło, tak mało warta i tak mało cię obchodzi? Chcesz działać! Czy można działać w przeszłej, lub w przyszłej chwili, które nie są w mocy naszej? Nie! Działa się zawsze li w płynącej dobie. Czy można działać na wieczności łonie? Nie! Bóg sam, chcąc działać, stworzył czas i świat. Wynosisz wieczność, a lekceważysz zniko-mość. Jesteś mędrcem, a popadasz w grube przesądy. Czy wieczność, jako nauczasz sam, nie przeobraża się w czas bez początku i końca? Czyli we wszelakiej obecnej, znikomej chwilce nie dysze przeszłość cała, nieznająca początku, i przyszłość cała, która jest bez końca? Znasz przysłowie starorzymskie: „Protinus vive !" To znaczy: „Umiej użyć uciekającej rączo godzinki, lub umiej żyć, a będziesz wielki i mądry! Do ciebie także zawołaćby trzeba: „Protinus vive! Co Panteon tom II.  17 258 znaczy: Porzuć mądrości oderwane od żywota, suche, nudne, wielołokciowe, szkolne, a pisz do Dzienników, kędy sprawy najdroższe światu gotują się, wrą i kipią! Nic to jest wielkiego i ostaje się na wieki, co sporządza przedmiot filozoficzny, ale co będziesz umiał napiętnować myśli prawdziwej i pięknej wartością. Istota rzeczy wiekuista odsłania się ciągle w czasowym rzeczy wyjawie, lub tamten świat w tym świecie. Nacechuj świat, w którym żyjesz, wiekuistością tamtego świata i istoty rzeczy, a będziesz niepospolity mistrz! Pa-trzaj na te góry! Ażali wiekuiste skały nie wyglądają tu z czasowej i znikomej zieleni, a słońce Boże nie przegląda się we zwierciadłach płynnej rzeczułki i w świeżutkich barwach kilkugodzinnej kwieciny, lub jagódki? Bóg sam pisze w księdze przyrodzenia Efemerydy, a tobie chodzi o jakieś tam Eony". „Ja zapominam ullc miasta, imion mych znajomych, odwiedzin obowiązkowych i wszech ceregieli społeczeńskich, nie wiem za pół godziny po obiedzie co jadłem, a nie raz, czy jadłem, lub nie; — lecz nowej mysli, którą napotykam, nigdy nie uronię. Com słyszał, lub czytał, jako szkoine chłopię, a co było mi nieznanego, dziś jeszcze tkwi mi ostro w pamięci. Żyję w Olimpie pełnym niebianek, lub wielkich idei; gonię za głębszem myśleniem; mam gorące pragnienie prawdy i Bożego znania; — a ty pchasz mię pod bryły, skorupy i łupiny realności, — pchasz na ziemię, w kał! Ja na trzęsawiskach i bagnach tych stąpać nie umiem i co krok upadam, — a ty wymagasz, bym na nich był tancmistrzem! Mnie towarzystwo ludzi zwyczajnych nudzi, a ty chcesz, ażebym w niem rozkoszował i umiał je, nakształt pajacza, zabawiać!" „O, luby! Odzywasz się w tej chwili zupełnie, jak Niemiec idealista! Słuchaj! Przywodzę tu żywcem słowa, które sam wczoraj wyrzekłeś: „Oddać się po niemiecku idealności, to taka sama jednostronność, jak żyć po francuzku dla realności wyłącznie. Realność i idealność przynależą do siebie, jak ciało i dusza; powinny więc być zawsze z sobą pospołu i stapiać się we wdzięczny rzeczywistości żywostan. Idea czysta, lub myśl bez rzeczy, to scholastyczne oderwanie, czczy 259 dym, rozpływający się w nic, — ułuda, mara. Jeżeli idea ma mieć jakieś rzetelne znaczenie, wcielić się koniecznie musi w coś realnego. Jako myśl Boża, tak i myśl ludzka stać się ma ciałem''. Na ustach zaś twoich teraz li idea. myśl! Po-wiedzże mi, mój miły, czyli ty wszystek jesteś li mózgiem, li głową ? O, nie! Zaczem oprócz idei i myśli są rzeczy równie ważne i święte, n. p uczucie, odnoszące się do serca, uczynek, przywiązany do dłoni Ja sądzę, że ideał, który ukazuje się upostaciowaną i wcieloną, zaczem już rzeczywistości i żywota bliższą ideą, a który tak poetom i sztukmi-mistrzom, jak tobie idea, widzi się być słońcem i polarną gwiazdą; że ideał mówię, przedniejszy jest bez miary od idei, a poeta i sztukmistrz od filozofa. Czy Sżyller np. nie szerzej i nie potężniej działa od Kanta? Bóg, jako najwyższa idea, jest jeszcze panteistyczny, lub pogański, lecz jako nawyższy ideał, już osobisty, chrzcściański, prawdziwy. Jeżeli ideał, jako idei wcielenie, ważniejszy jest bez miary od idei, to tem bardziej, arcydzieło sztuki, jako wcielenie ideału. Nie dość być mędrcem; trzeba być także artystą, tj. umieć idealność zamieniać w realność, jeżeli się chce działać. Mało mi prawda. Ona przeistoczyć się ma w piękność, a piękność w czyn. Cóż ztąd? Oto bracie pisuj do Dzienników!" „O, gdybyś wiedział, jak mało dbam o tak zwaną aura populi! Co mi tam pracować dla wszystkich i wpływać na rzesze! Będę szczęśliwy, jeżeli dwu, lub trzech zdolniejszych młodzianów mnie zrozumieją, — jeżeli rozwiną się duchowo na pismach moich, a później, stanąwszy mi na barkach, obaczą dalej i szerzej odemnie. I dadzą mądrość własną, od mądrości mojej wszechstronniejszą, pełniejszą, wyższą. Areną moją uczelnia. Sąd znawcy, grunt; — pochwała od rzeszy, krakanie wron. Rzesze nie troszczą się o mądrość istną. Tutaj fatałaszki i fraszki milsze od myśli najwznioślejszych. Błazen, umiejący wszystkich rozśmierzyć, milszy od samego Apol-lina. Czy warto się mozolić dla podłego tłumu? Czy warto dlań idee niebiańskie przebierać w arlekińskie maski i pstre gałganki? Czy warto — lecz dosyć! Dajże mi pokój!" 17* 260 „Warto, mój drogi, i bardzo warto! Wszakże powiedziano, że dla prostaczków i dziatek stoi otworem królestwo Boże! Wszak socyalistyka, wolne malarstwo, jak niegdyś chrześciaństwo, nie filozofów, lecz ludzi nieukształconych, i dla tego dla ducha nowego duszą otwartych, mają za apostołów! Wszelaki duch człowieczy jest geniusz w swoim rodzaju, albowiem ono doskonałe dzieło Boże, a jeżeli nie okazuje się tym jeniuszem, to li z powodu, iż się zaniedbał. Są i aniołowie i geniusze nieświadomi siebie, a przecież dzielni. Trzeba duchy takie rozbudzić, a pomódz im do samodzielnego rozwoju i stania się tem, na co ich Bóg stworzył. Nie jedno la no-blesse, także la science oblige. Mylisz się bardzo. Rzesza dba o mądrość rzetelną, a sąd jej, jak to widzi się często, na sądzie uczniów o profesorze, zbyt jest ważny. Vox populi, vox Dei. Rzesza nie cierpi tylko pedanteryi i szkolnictwa. Umiej pomysły twe ubierać we wdzięczne żywota i poezyi stroje, a wszyscy czytać cię będą z zachwytem i przyjmą od ciebie naukę. Co większa! Gdy v danej sobie ambrozyi zasmakują, pójdą także za pisma twe ściśle umiejętne i będą do nich usposobieni. Bóg widzi, że mówię ci prawdę". „Ależ publiczność wielka żąda romansów, powiastek, bajeczek. Mamli się w nie wdawać?" „Czemu nie? Obwijaj w nie głębokie prawdy, jak w papier ładny i wierszykami miłemi opatrzony obwija się karmelki. Szafuj dzieciom, co dzieci lubią! Daj mądrość, lecz ocukruj ją poetyczną myślą i słonecznym stylem! Istota grunt, forma zaś taka, lub owaka, coś obojętnego. Podrzucaj publiczność dzisiejszą zwolna i leciutko na wyższy stopień! Cóż to? Czy godzi się komu niekochać syna, a tem mniej narodu, dla tego, że on jeszcze nie dojrzały i na filozofii się nie zna? „Szkoda wyższych usposobień, gdy ima się za pióro dziennikarskie. Na polu tem najgórolotniejszy Pegaz, zamieni się rychło w konisko żydowskiego deptaka". „Czy konieczna, byś pracował za wiele? Pisz mało, a dobrze , wszystkim przystępnie. Szyller lepszy mistrz od Hegla, bo słowo jego zrozumiałe, jasne i piękne. Tylko artykułami 261 przedniejszego rzędu podniesiesz znaczenie Dziennika i usposobieniom twym wyższym nie zaszkodzisz. O, drogi! Dzienniki dziś główna, często jedyna książnica i czytelnia. Książek sprzedaje się mało, ale świstek codzienny jest w każdym ręku. Przynależy zastósować się do ducha i obyczaju, do potrzeby wieku, a jeżeli on w błędzie, iść z nim razem i w końcu wskazać mu lepszą drogę. Inaczej ci nie uwierzy". „Ach, jakże to twardy, jak niepodobny prawie do rozgryzienia orzech, żyć dla umiejętności mistrzowskiej i niepodległej , czuć potrzebę odzywania się do archaniołów, a mieć przed sobą dwunożną trzodę! Jak wreszcie niebezpieczna odzywać się do trzody! Miasto ją podnieść, albo ją zgorszysz, albo odwiedziesz od Boga. I nie twoja tu, ale jej wina. Ona niedołężna. W ogóle biada umiejętności! Władza świecka jej niedowierza, duchowieństwo ją potępia i prześladuje, a obywatelstwo nie zna się na niej, chce zamienić ją w jakąś klacz do powszechnego użytku, i przenosi lada cacko paryskie, lub jako ty, n. p. dziennikarskie ramoty, nad perły jćj drogocenne". „Tak było, jest i będzie. Im wyższa nauka, lub sztuka, tem mniej ma uprawiaczów, zwolenników i znawców. Są to trudności przyrodzone, któremi zrażać się nie trzeba. Pokonać je, to sęk! Jak? Mniejsza o to! Zgoła pisywaniem do Dzienników, skoro inaczej nie idzie. Bóg nadaje każdemu wiekowi osobny charakter. Nasz wiek jest głównie polityczny. Skoro umiejętność ścisła niepopłaca, snać, że nie jest na czasie. Ale na czasie jest nieomylnie dziennikarstwo". „Co atoli i jak pisać? Oprócz znajomych ci tysiąca przeszkód, trudności i tam, w rzeczy samej tkwiących; oprócz trudnego zastósowania się jednemu do wszystkich; jest cenzura rządu i duchowieństwa, tudzież gorsza od niej bez miary cenzura redakcyi. W imię zasad rządowych, kościelnych i redakcyjnych, wykreślą ci, co było najgenialniejszego. Co gorsza, zapobiegając temu, by mnie zbyt nie pokaleczono, sam muszę być najsurowszym pracy mej cenzorem. Zawady tu są niemal niepodobne do pokonania, a gdy usuniesz je wszystkie, 262 olbrzym twój duchowy przeobrazi się w karła. Parturiunt montes, nascitur riduculus mus". „Niech i tak będzie, skoro inaczej ani rusz! Pisz blado, jeżeli nie wolno pisać rumiano! Może też w duszy czytelni ków domyślnej, rzecz twoja rozświeci się jakoś, jeżeli nie w słońce, to przynajmniej w jutrzenkę, lub tęczę. I pod tym względem poddać się trzeba woli Bożej. Lepszy rydz, niźli nic".       , ,,Jam uprawiacz umiejętności i nie umiem pisać ani belletrystycznie, ani politycznie. Jak zakres ten pracy dla mnie, tak jam znowu dlań za niestósowny, za niski". „O, spróbuj tylko i chwyć za pióro! Dusza polska beletrystyczna jest par excellence, a niewola uczy ją polityki. Jeżeliś przyjaciel, — jeżeli mnie kochasz, spróbuj! Opisz np. niniejszą rozmowę nasze! Gdy będzie na papierze,' powiozę ją do kraju, — a gdy ją wydrukują w odcinku, będzie to twój artykuł wstępny''. W tem dał się słyszeć jakiś grzmot straszny, jakiś łomot dziki. Ogromny kawał skały spada z wierzchołka góry, toczy się koziołkując ku dołowi coraz bardziej przyspieszoną ciężkości silą, roztrzaskuje się po drodze w drobniejsze głazy, które pędzą za nim ze srogim warkiem. Pada urwisko przed stopami dwu przyjaciół i zawala im przejście. Zbledli z przerażenia i ucięła się ich rozmowa.          Przeszli zwolna i ostrożnie za rozsypane przed sobą rumowisko. Niezadługo wrócili do przerwanego słów swoich wątku. Krajowiec znowu tak zagadnął: „Ależ, mój drogi, dłużnyś mi odpowiedzi". „Słuchaj! rzekł tułacz. Ja ciebie kocham. Żądałbym tak szczerze pójść za twoją radą i dogodzić twemu życzeniu. Ale, Bóg widzi, nie mogę! Sam los oto mnie ostrzega, bym tego nie czynił. Jako ta odwieczna skała obrywa się, pada 263 i pryska w kawałki, — tak wszystko, co czasowego, by też było najsilniejsze i najtrwalsze, rozwiewa się nakoniec w marne nic. Nie! Ja pozostanę przy przedmiocie wiecznym, który nie rozkruszy się nigdy, a który tak mało ma uprawiaczów. I dla dziennikarstwa bym też z głodu miał umierać, umiejętności nie porzucę". „Zastanówże się jeszcze, o bracie! Czyli nie byłaby dla ciebie pożyteczna, mieć dziennikarski organ własny, do któ-regobyś pisywał, chcąc kształcić naród, a któryby cię za to przy nagodzie, lub potrzebie, zasłaniał i bronił? Uczonym francuzkim, którzy są praktyczniejsi od ciebie, zależy wiele na takim organie, i każdy z nich stara się o taki zameczek w razie napadu wrogów. Ty zaś dbać o to powinienbyś tem bardziej, że jesteś filozofem i stoisz samotnie; że nie rozumieją cię rzesze, a księża ogłosili cię przed niemi bezbożnikiem, kacerzem, antychrystem! Lękają się dziś ciebie, jak złego ducha, i czytać nie chcą pism twoich. Widzą w tobie polskiego Waltera. Otóż trzeba świat przekonać, że tak nie jest, — że cię oczerniono!" „Na cóż przydał się St. Simonowi, Furyerowi, Kabetowi dziennikarski organ własny? Idea pada, jeżeli nie ma w niej prawdy, i nie utrzymają jej żadne lewary. Również idea idzie w górę i bez balonów sztucznych, jeżeli w niej dosyć niebiańskiego eteru. Szlakowałem dotąd prawdę, a nie pożytek własny. Pozostanę więc i nadal na tej drodze. Jeżeli naród dzisiejszy, od nieprzyjaciół mych w błąd wprowadzony, czyni mi krzywdę; to naród jutrzejszy wymierzy mi sprawiedliwość. Rzecz sama, jeżeli wielka i ważna, zwycięży nieomylnie, gdy w umysły wejdzie i w nich dojrzeje, na co dłuższego potrzeba czasu. Lepsza być Platonem, wyszydzanym od Arystofanesa, lub Demokrytem, lekceważonym od Abderytów, niż najzaslu-żeńszym dziennikarzem. Sam nie stoję o tryumfy. Wolę upewnić je kiedyś, choćby dopiero po śmierci, narodowi memu, gdy pocznie chlubić się mem imieniem". „Jużcić prawda, że ważniejsze są pisma, dające przedmiot wieczny, który ludzkość obchodzi i zagrzewa każdego czasu, niż pisma, tknące się płynącej godziny i przepadające z nią. 264 Ależ pierwsze nie wywiodą, cię nigdy za szczupły naukowy obręb, drugie zaś otworzą ci świat szeroki i rzeczywisty. Nie tylko Plato i Demokryt, lecz także Demostenes, sprawami ateńskiego ludu zajęty, jest wielki. To powód, że Kraszewski który także zna się na idei, wziął się przecież do dziennikarstwa. Publicysta zostaje wszędy wnet sejmowym, posłem, ministrem, a u nas kierownikiem narodowego ruchu, krótka mówiąc, człowiekiem czynu, i zrobić może dla kraju coś dobrego'1. „Przebacz, iż wypowiem ci wreszcie gołą prawdę! Bo też i trudno wytrzymać dłużej. Skoro odpycham od siebie już samo dziennikarskie pióro, to niechaj Bóg mnie uchowa od tego, bym zostać miał kiedy polityczną wielkością. Mała, bardzo mała to wielkość! Imię jej właściwe mierność! Jak dyplomaci , tak wszyscy politycy, podług mnie, są, mniej lub więcej nieuki jawne. I ty namawiasz mię, bym rzucił się w te niziny ducha! Nie! Jeżeli tylko nie postradam rozumu, nigdy się to nie stanie". „Wyznaję, iż nie rozumiem cię wcale. Jakto? Polityka, światem władnąca, wielmożna, niemal wszechmocna, miernością, a mężowie, co się jej oddali, mają być nieukami ? Ri-chelieu, Mazarini, Tailerand, Metternich, Palmestron, Cavour, to nieuki!? Istotnie, słów twoich niepojmuję. Proszę, wytłumacz się mi bliżej!" „Słuchaj zatem i w końcu sądź sam! Człowiek polityczny godzi, per fes et nefas, do władzy, — i to do władzy li zewnętrznej, na wojsku, żandarmach, policyi i tłumie posłusznych sobie urzędników, na nagrodach i karach, na organizacyi i biegu rzeczy opartej. Władza jedyny mu cel, jedyna dlań świętość. Ona niebo i zbawienie jego. Czyli nie tak? Otóż, jakże on mierny, jak niedołężny! Fi, imbecil! On nie wie, jak i dziecko i prostak nie wiedzą, że idea, a nie koza-cza pika, rządzi właściwie światem; że umiejętność lepsza i silniejsza od władzy, że słowo jej tchnienie Ducha świętego, pa-rakletyzm, messyanizm, lub, co jedno i to samo, władza najprzedniejsza, najwyższa, wszechmocna, prawdziwa. Co większa ! 265 Władza ta nie narzuca się nikomu; nie zna co przemoc i przymus; zdobywa kraje i narody wielkie bez krwi rozlewu, i panuje w końcu nad ludzkością całą absolutnie. A królowanie jej słodkie, wzorowe, prawdziwie Boże, bo każdy posłuszny tu jest przez rozum własny i dobrowolnie. Jeniusze i pisarze głośni są najrzetelniejszymi, najistotniejszymi, najpotężniejszymi rządzcami ludów. Któż n. p. otrzymał nakoniec panowanie we Francyi, czy Ludwik XIV, Ludwik XV, lub też Wolter społeczeńskiej rozburzy późniejszej i dotychczasowych politycznych postępów Europy duchowy ojciec? Kto zwyciężył w Neapolu, czy Ferdynand VII. tyran i ciemięzca do Nerona podobny, lub też prześladowany i więziony odeń zacny Silvio Pelicco? Jedność i wolność Włoch, ta idea nieszczęśliwego więźnia, za którą pokutował tak ciężko, dziś się wyświęciła, a syn Ferdynanda postradał koronę, uciekł z kraju i żyje na wygnaniu! Kto wygrał sprawę, czy Kurfirszt Heski, lub też męczennik jego Jordan? Kto był silniejszy w Polsce, czy Mikołaj i piekielny młot jego Muchanów, lub też Krasiński, głoszący Polskę Chrystusa? Władza ta sięga i dalej, zgoła w powiaty religijne. Któż tryumfuje, czy przemożny Rzym, — lub Kopernik i męczony apostoł jego Galileusz? Idea, umiejętność, światło, to najwyższa na ziemi potęga. A człowiek polityczny ma rozum tak tępy, że tego nie pojmuje i przenosi jakieś tam nędzne, znikome, nie na mocy ducha i dzielności własnej, ale na mocy carskiego ukazu stojące urzedowanie! Nic dość! Stara się on wszystkiemi siłami umysłu swego o roztropność. Prudentia ejus sa-pientia. Gdy oszuka naród sąsiedni, lub własny, a chytrością świat wywiedzie w las, jak np. twój Richelieu, Tailerand, Met-ternich, chlubi się, że jest duchem wielkim. I motłoch przyznaje mu geniusz. Co geniusz ten w obec geniuszu Napoleona? Podły karzeł. Co robi się z jego utworami? Patrz tylko! Oto budowle polityczne Metternicha, nad któremi pracował on przez całe życie ze wszystką swą przebiegłą roztropnością, padają dziś tak nędznie! Lekkie wiatru zawianie obaliło je, jak domki z kart. A on patrzył na to i umierał z boleści. Wyznał sam 266 przed śmiercią, że był głupi, bo porwał się przeciwko woli Bożej. Człowiek polityczny nie widzi tego, już w samemże przyrodzeniu, że gad roztropniejszy od zwierza, zwierz od człowieka, a niewiasta od mężczyzny; że im słabsza, nikczemniejsza i głupsza istota, tem roztropniejsza. Najroztropniej-szy i najgłupszy zarazem jest djabeł. On tego pojąć nie może, iż pomimo jego wszystkich sztuk, wykrętów i zwycięztw piekielnych, Bóg tryumfuje w końcu zawsze i nieomylnie; że tedy czcze, marne są usiłowania jego. Słusznie też jeden poeta niemiecki zowie go „blitzdumm". On tak głupi, tak łyska-wicą olśniony, że nie rozumie tego, iż poczciwość najlepsza i najtrwalsza polityka; iż prosta droga najkrótsza ze wszystkich, a prędzej i pewniej wiedzie do celu, niż krzywa, lub łamana;— iż sama roztropność, gdy dojdzie do szczytu swego, radzi nam sprawiedliwość, miłość i cnotę. Powiedzże mi teraz, czyli polityk, ubiegający się za roztropnością, nie jest, jak djabeł sam, łyskawiczo głupi? Jeszcze coś innego! Człowiek polityczny brzydzi się teoryą, która dlań jest li poezyą. On Doświadczyński, — on praktyk zawołany! A, co praktyka? W końcu końców rzemiosło. Nie! Rzemieślnikiem, by też i w szkarłacie, być nie chcę i nie będę. Lepsza twórczość ducha, genialność, idea od nabytej ćwiczeniem krawca, lub szewca politycznego wprawy! Lepsza umiejętność od urzędniczej, lub wojskowej, a na dnie zawsze zwierzęcej tresury! Koń i wół, przyzwyczajony do jarzma, oto pierwowzory jaśnie wielmożnych panów praktyków! Nie koniec! Dyplomatą przebiegłym, lisem dwunożnym, wężem podłym hydzi się każda zacniejsza dusza. On przecież tak niemądry, tak mierny, że przypisuje to ogólnej zazdrości jego talentom, jego władzy, bogactwu, dostojności i potędze. Szczęśliwy!" ,,Czy nie ma historyi politycznej, ofiarującej nam tyle sławnych królów, hetmanów i mężów stanu? Czy nawet dzisiejszy czas nie obfituje w wielkości polityczne? I to wszystko byłoby podług ciebie, miernością, biedotą ducha, nieuctwem ! O, nie! Mylisz się okropnie". „A wieszli, mój drogi, co właściwie polityczna wielkość? 267 Król, minister, mąż stanu, myśli jedynie o sobie i korzyści własnej. On samolub nad samoluby. Niech dzieje się z na-rodem i ludem, który go wyniósł w górę, co chce; niech zrobi się zeń trzoda bydła, — byle tylko on na koszt jego powiększył swą władzę i równał się samemu Bogu! Czy nie tak się działo i dzieje? Było oto w Niemczech trzydzieści i kilka tronów! Któryż z nich ustąpił, bacząc na pożytek ogólny, na pożądaną ojczyzny jedność? Żaden. Każdy chciał status quo i dalszego panowania! To brzydkie i pyszne sobkostwo szatana sprawuje politykę zwyczajną. Ażali to nie mierność, nie nedzota ducha? Są, zaiste, i polityczne wielkości; są politycy, których świat zowie ludźmi wielkimi. Czemu? Wznoszą się nad niską i zwierzęcą miłość własną, a chcą szczerze uczynić coś dla narodu, ludu, lub człowieczeństwa. Milsza im chwała od władzy. To pięknie, zacnie, przewybornie. Cześć im i pokłon głęboki! Lecz, jakże rzadcy są oni w dziejach! Dziś jakoś ich nie widać wcale. Krom tego, im również zbywa na własnej idei, bez której nie ma ani twórczości ducha, ani jego wielkości istnej. Biorą oni ideę, którą ktoś inny dawno wypowiedział, a która pozyskała wreszcie w głowach ogólne panowanie, i usiłują nadać jej realność. I tak np, polityka Ludwika Filipa gruntuje się na mieszczańskim stanie średnim, lub na idei St. Simona, a Napoleona III. na rządach antynomicznych, lub na idei Wrońskiego. Silvio Pe-licco ogłasza jedność Włoch i staje się za nią męczennikiem. On upewnił Cavourowi, Garibaldemu i Wiktorowi Emanuelowi polityczną wielkość. W gruncie atoli i biorąc rzecz ściśle, wielkość to zbyt licha. Jest to li chwała bezmyślnej ręki, wy-konywującej to, co obca wymyśliła głowa ! Zaczem zgoła u wielkich istotnie i słynnych polityką mężów jest na dnie mierność i ubogi duch. Najwięcej zaś tu wielkości w egoizmie-jak np. Fryderyk II., Piotr I". „Jak widzę, wolisz myśl nową od wykonania czegoś ważnego; uwielbiasz ideę, twórczość ducha, geniusz kontemplacyjny, a cenisz za mało czyn. Podług mnie zaś, czyn najwyższa mądrość i najświetniejsza zasługa.* W nim więcej nauki 268 dla świata, niż we wszystkich księgach; więcej cnoty i dzielności , niż u najsławniejszych mistrzów etyki. On król wszystkiego, mocarz nad mocarze. Ludzkość też stawia go bardzo wysoko, a buduje mu słusznie łuki tryumfalne i ołtarze. Cóż są obok bohatera Napoleona Kant, Fichte, Szelling, Hegel i wszyscy mędrcy Germanii! To muchy na rodyjskim kolosie". „Napoleon I. był dla tego tak wielki, tak nadzwyczajny, tak wyjątkowy mąż, że miał, nie jedynie miecz, ale i ideę własną; że on, nie ręka sama, lecz także głowa potężna! Nieomylna to i nie przeczę temu wcale, że myśl, nawet najgenialniejsza, jest marne nic bez czynu, — że czyn, stając się dobrym przykładem, naucza najdzielniej, najzbawienniej. Ale on tylko ręki syn! Cóż podoła atoli ręka bez głowy? Zrobi bez niej coś niedorzecznego, coś nawet szkodliwego, zgubnego. Powiedzże mi, co ważniejsze i wyższe, co świętsze i czcigodniejsze: ręka lub głowa? Rąk ma się dwie, u każdej palców pięć, głowę zaś jednę. Choć utną ci rękę jednę i drugą, będziesz żył; lecz skończyło się z tobą, gdy odejmą ci głowę! Idea więc coś więcej, niż czyn". „Lecz czemu nie chcesz jednoczyć głowy z ręką, jak było to w wielkim Napoleonie? Skoro masz myśl zbawienną, staraj się natychmiast zamienić ją w czyn. Pozostawać zaś przy myśli samej i patrzyć na nią z zadowoleniem, lecz z opuszczo-nemi rękami, to niedołężność! „Jeszcze raz mówię, że Napoleon mąż wyjątkowy. Jak Chrystus, tak i on sam jeden jest taki w dziejach! Zresztą mylisz się bracie! W drobnych i mocy naszej nieprzechodzą-cych rzeczach, kojarzyć się zwykła myśl z czynem. Ale inna wcale w olbrzymiej sprawie narodu lub ludzkości. Tutaj będziesz miał dość pracy na całe życie, jeżeli chcesz zbawienną myśl twoję tak urobić i wykończyć, jak np. Krasiński, żeby nareszcie pojęli ją wszyscy i zamienili w przekonanie swoje. Nie ty sam, ale ktoś inny, i to dopiero po śmierci twojej, myśl tę przeobrazi w czyn. Nie jeden człowiek, lecz naród jest wszechstronny. Tylko naród, będąc doskonalszym od osoby 269 jednej Boga wyrazem, podoła zawsze kojarzyć myśl z czynem. Są też w nim ludzie aż trojakiego powołania: ludzie umiejętności urabiają idee nowe i idą naprzód, lecz tylko myślą samą. Ludzie uczucia, np. poeci, powieściopisarze, sztukmistrze, zapalają ogólną dla idei nowej, od umiejętności zdobytej, miłość. Ludzie czynu nareszcie, np. królowie, ministrowie, wodze wojska, wykonywuja tę ideę i darzą ją realnością. Każdy tu ma dosyć na zadaniu, które wskazuje mu powołanie jego, a któremu sprostać tak trudno. Ztąd czynem moim, bitwą moją wygraną, tryumfem mym bohaterskim jest dzieło, które napisałem i wydałem. A jeżeli dzieło to przynosi światu zbawienie, niechaj je świat osięże sam!" „Koszałki, opałki! Na co przyda się nieszczęśliwej ziemi świetna myśl i wielka idea? Czyn tylko zbawić ją może. Czyn przeto jest nam najważniejszy, najpotrzebniejszy". „Błądzisz, o błądzisz! Światło, na którem jedynie opierać się może zbawiający czyn, a które dziś najwyższą stanowi potęgę, jest bez miary nam potrzebniejsze. Wszak mamy go jeszcze tak mało! Iluż to mistrzów mądrości posiada kraj? Podobno dziesięciu! A ludzi czynu nigdy nam nie brakło. Czyż zbywało nam kiedy na konfederatach, powstańcach, żołnierzach? Czy tułactwo nasze nie rozbiło się w mnogie obozy samych ludzi czynu ? Czy nawet młodzież nasza szkolna, dostawszy wąsa i nie chcąc się uczyć, nie ucieka do demokratów, woląc być ludźmi czynu, niż ludźmi nauki? I przy takich okolicznościach ty odwodzić chcesz jednego ze starych uprawiaczów narodowego światła od umiejętności i pragniesz, ażeby on także przeistoczył się w czlowieka pięści!" Dłużej jeszcze trwała ta rozmowa. A jaki jej koniec? Krajowiec, wchodząc na próg gospody, rzekł: „Nieprzekonałeś mnie wcale. Przyznaję atoli, że stanowisko twe wyższe jest od mego". Filozof zaś odparł: „Dosyć, dosyć mi na tem! Więcej nie pragnąłem i nie pragnę. Idź ty drogą twoją i trzymaj się polityki! Lecz pozwól mi, bym krajowi służył umiejętnością i puść mię na swobodę!" 270 Czytelnik sądzi zapewne, iż jednym z dwu przyjaciół był autor tego dzieła. Tak jest. Ale drugim kto? O, nie łam sobie głowy daremnie! Wszystko tu zmyślenie, któremu szło głównie o spór przedmiotu wiekuistego z przedmiotem czasowym, nauki z polityka. Jest atoli na dnie tego zmyślenia coś i z prawdy. Tak się rzecz ma. Nie było to wcale za Renem, ani w górach, ale tu w Paryżu. Po strasznym upale dziennym, szukając chłodu, przechodziłem się przez całą noc w blasku księżyca po makade-mie przy Sekwanie od Elizejskich pól aż do l'ile St. Louis. Napotkałem jednego młodego rodaka. Był to widzialny naczelnik kółka jezuickiego. Przyłączył się do mnie, chcąc mnie pozyskać dla swej sprawy. I tak mniej więcej mi prawił: Co prawda? Nic innego, tylko moc. Polityka daje nam tę moc. Ona. przeto rzecz główna, najważniejsza na ziemi. Ona cel. Człowiek rozumny, jako ty, powinien oddać się jej całkowicie. Umiejętność, nauka głęboka, wiedza rozległa, są dobre, lecz tylko jako środek do celu. Ja szukam uczonych, abym dowiedział się w krótkości wypadków i ich badania, zwłaszcza takich, co się już święcą, i uczynił z nich stosowny dla siebie użytek. Władza grunt, światło rzecz podrzędna. Roztropność jest mądrość iście królewska. Jam jeden z jej kapłanów, a pewienem tego, że gdyby był jeszcze gdzie maluczki kącik Polski niepodległej, jak niedawno temu wolne miasto Kraków, i gdybym został tam ministrem; to, jak Cavour Włochy, ja pomaleńku cały odzyskałbym kraj. Przystąp do nas! My bardzo możni. Mamy ajentów we wszystkich stronach kraju i nic się tam bez woli naszej nie stanie. Mamy już gotowych dla kraju ministrów i wysokich dostojników. Ja wezmę cię w opiekę moję i los twój będzie upewnion. Mnie się wszystko udaje-, bo mam klucz do umysłu panów i księży. Przystąp do redakcyi naszego dziennika! Ja będę redaktorem głównym, podającym pracownikom myśli i kierunek, a ty najdziesz sposobność służenia dobru publicznemu". Dalszy ciąg tej rozmowy był już tak bezczelny i bezwstydny, że wstydzę się przed sobą, bym go tu miał przytoczyć. 271 Jakże człowiek ten głupi, skoro chcąc zyskać cię, obraża, chcąc przyciągnąć, odpycha, a tego nie czuje, że zostawia w tobie dla siebie li pogardę! Ach, to łeb bawoli, uszy ośle ! Otóż mi człowiek polityczny en petit i en gros! — A co prodromu tego treść, czy nie osobliwa, zwłaszcza na Paryż, który żyje i oddycha głównie polityka ? LXXV. Podniesienie i podział rzeczy. W socyalistyce był dach. Gdzie Wroński, Cieszkowski i Krasiński, tam niebraknie idei,— tam warto się i rozpisać. Ale polityka ! To powiaty mierności, jak okazało się powyżej. Czy można tu znaleźć wiele zachwytu ? — Zaiste, polityka powinna być mesyaniczna i starać się o urealizowanie wielkich idei, które socyalistyka już zdobyła. Wtedy byłaby święta, czcigodna i prawdziwa. Ale polityki takiej dotąd nie było i zapewne długo nie będzie. Dzisiejszy świat rządowy nie marzy o królestwie Bożem na ziemi i sprawiedliwości jego. On pogańszczyzna ! Czyli nam więc może być miło w jego uściskach? — Cóż ztąd? Siadamy na kolej żelazną i ruszamy rączo dalej, nie jedynie przez kraj polityki, ale i przez trzy dalsze, po niej następujące kraje. Dopiero tam, gdzie najdzie się więcej idei i żywiołu dla ducha, zaczem aż w estetyce, rozgościmy się znowu na dłużej. Otóż i wstępujemy do parowozu. Stosujemy się do kraju i jego obyczaju. O ile nam podobna, wchodzimy odtąd w duszę politycznych ludzi i przyjmujemy ich język. Ostateczne ludzkości cele są zawzdy w dalekiej przyszłości, a socyalistyka, godząc ku nim, popadła i popada łacno 272 w poetyczne marzenia, lub w historyozoficzne, może duchowi orli udzielające wzrok, ale do praktycznego użycia niestosowne i na nic nieprzydatne widoki. Człowiek, niecierpiący ideologii, a zwrócony wszystką ku rzeczywistości duszą, wykrzykuje przeto: „Czy to ja prorok, żebym patrzył w przyszłość? Któż ją odgadnie; kto rozedrze przed tajemniczym przybytkiem jej gęstą zasłonę? Bóg dał duchowi ludzkiemu granicę. Pozwolił mu patrzeć w teraźniejszość całkowicie, w przeszłość cokolwiek, w przyszłość zaś nic a nic. Gdyby człowiek umiał czytać w księdze przeznaczeń świata, czemże różniłby się od Boga? Nie trzeba nigdy imać za rzeczy niemo-żebne, bo to jawny nierozum. Czemu szlakować mam przyszłość, której niedożyję, a która, wiodąc do różanych śnień, do budowania czczych mesyanicznych systemów, do tworzenia durzących świat utopii, naraziłaby mię na śmieszność? Nie! Nie gonić za obłokami i powietrzną wilą, jak słowiański rycerz Marko, młokos wieczny, lecz działać i być mężem, oto zadanie moje. Każda godzina ma gwałtowne swe potrzeby i wymaga, by ktoś zajął się niemi. Niech sobie marzy o ostatecznych ludzkości celach, kto chce; ja pragnę być pożyteczny mojemu czasowi i światu. Będę żył i pracował dla bieżącej chwili. Jeżeli mam budować, wolę stawiać gmachy państw a choćby i skromne szkółki ludowe, niż kijoski i zamki, w książkach raz na zawsze zaczarowane. Szczęście ludzkości, mającej żyć przy końcu czasów, nie jest i nie może być w mem ręku. Uchwycę więc w dłoń losy człowieczeństwa dzisiejszego, przedewszystkiem zaś zułasnego narodu, i starać się będę o jego szczęście. Zrobię dlań, co dozwoli Bóg". Kto tak lub podobnie rozprawia, rozwinął w sobie przeświadczenie polityczne i wyjdzie z czasem na ministra. Polityka ma za przedmiot społeczeństwo chwili obecnej, żywot teraźniejszy, dzieje bieżącego dnia, a wkraczając w powiat czasu drugi, stanowi humanistyki część drugą. Jest to mądrość jaśnie wielmożna i nadzwyczaj ważna. Na niej stoją i od niej zależą losy ojczyzny. Politykowi obojętna jest em-pirya i spekulacya, fizyka i metafizyka, które odnoszą się do 273 materyi i ducha wszechświata. On dziwi się temu, iż najdują ludzie, co się rozkochali w martwościach takich. Jego obchodzi tylko czlowieczeński żywot, tylko narodowy, sprawami czasu swojego zajęty, wrzący i kipiący świat. Lekceważy on wszech umiejętność, zgoła filozofią, jeżeli ta nie wywiera potężnego wpływu na życie. Miłe mu te tylko nauki, które pomogą mu do jego celów. Mimerową mądrości jego studnią jest historya. Dla teologii okazuje łaskawe względy, acz nie raz w duchu dla tego, iż chodzi jej o tamten, nie zaś o ten świat, śmieje i urąga się z niej gorzko. Czyni to z powodu, że duchowieństwo posiada polityczną moc, a umiejąc kierować ciemnemi rzeszami, może mu być potrzebne. On mu schlebia, ażeby uczynił je swem narzędziem. Zostaje zgoła Jezuitów pachołkiem, w nadziei, że potrafi ich oszukać i będzie ich panem. Wiary nie obraża nigdy, a chociaż inaczej myśli, niż mówi, odwołuje się do objawienia, robi je mądrości epoką i wymaga, ażeby trzymano się go ślepo. I gusła są mu dobre, jeżeli za ich pomocą można panować. Jego przysłowie: „Tylko głupi chce prawdę odsłonić; mądry ją zasłania, a w imię jej rządzi światem. Mowa dana jest człowiekowi nie na to ażeby powiedział, co wierzy i myśli, lecz na to, ażeby prawił, jak inni wierzyć i myśleć mają; nie na to, by oświecał i nauczał, ale by rządził. Kto wiele milczy, a mało, lecz bardzo rozważnie mówi, ten najwymowniejszy. Nie kalaj ust słowem, które nie stanie się natychmiast, lub rychło czynem!"— Nie zawsze bogactwo, a rzadko wiedza, wyjąwszy chyba taka, co odnosi się do wypadków, a nawet plotek bieżącego dnia w kraju i za granicą, lecz władza, jeszcze raz władza, a władza coraz rozleglejsza i nieograniczeńsza, to najwyższe dobro polityka. Choć stoi on co do urzędu nisko, stara się o to, by rządził zręcznie i niewidomie naczelnikiem swoim, a przezeń ministrem, królem, całym narodem. Dla władzy rzeczywistej wyrzecze się pozornej, jeżeli inaczej nie idzie. Smakują mu bardzo wysokie dostojności, tytuły i honory, a rad stroi się w ordery. Acz nieprzyjacielem jest wszech marzeń, marzy on także. O czem ? Choć dopiero jest pisarkiem w izbie urzę Panteon. Tom 11.         18 274 dowej, lub redaktorem gazety, gotuje się na sejmowe działanie, jako przyszły poseł, lub na cuda polityki mądrej, jako przyszły minister. Jak niegdyś młodemu Temistoklesowi chwała Milcyadesowa, tak jemu dziś chwała Metternichowa spać nie daje. Lubi Anglików i Żydów, ho to roztropne i korzyści własnej patrzyć umiejące ludy. Wielka w nim zarozumiałość, a jeszcze większa próżność. Jest to dusza kobiety, rzeczywistością, żywotem, ludźmi i stosunkami świata całkowicie zajęta, a do niczego innego, przynajmniej do nic wyższego nie-usposobiona, dusza kobiety w dumnym, zręcznym, energicznym i przebiegłym, przedsiębiorczym i niebezpiecznym dyplomacie! Im wyżej człowiek taki postępuje we władzy i im jaśniejszy zeń pan, tem żywiej czuje się on, ciemny w gruncie i piekielny duch, świata swojego słońcem. Czy polityk nie może posiadać mądrości niebiańskiej i być człowiekiem zacnym, prawdziwie czcigodnym, wielkim? Czemu nie, lecz taki polityk zostanie filozofem, żołnierzem, czem chcesz, tylko nie ministrem, albowiem on byłby ku temu nieuzdolniony i niezręczny! Tak tedy tylko lis króluje po dyplomacyjnych gabinetach i nadaje stanowczy politykowi charakter. Wiele zaprawdę, jest w ręku polityka. Odeń, jeżeli kieruje nawą wielkiego mocarstwa, zależą pokój lub wojna, postęp lub zwrot, wolność lub niewola Europy. On sieje albo niebiańskie ziarno przyszłego błogosławieństwa ludów, albo kły smocze przyszłej burzy i niedoli. Żyjąc dla świata swojego, doznaje odeń nagrody. Ludziom władzy albowiem oddaje się czołobitność, zgoła wtedy, gdy się ich nienawidzi. Są to woźnice na koźle faetonu czło-wieczeńskiego, a w dłoni ich cugle dziejów. Tworzą historyą, a historya ich albo uwielbi, albo potępi. Pomimo tego wszystkiego smutny jest w gruncie los tych panów. Tylko król trzyma się przy władzy do końca żywota swojego, lecz rzadko minister. Na ministrów bierze się ludzi stosownie do okoliczności. Gdy zmienić trzeba politykę, poświęca się ministra, jako ofiarnego kozła. Krom tego żaden z ludzi nie zużyje się tak rączo i nie pójdzie w kąt zapomnienia, jak polityk. I słuszna ! Kto odda się płynącej chwili, gdy chwila ta upłynie, 275 zwiędnie, jak kraśna niegdyś dziewica i róża. Jak trawa, paśdź pod kosą, czasu i stać się sianem na pożywienie wołów lub koni, to zwyczajny wielkich i małych polityków koniec. Polityka pokazuje nam, równie jak socyalistyka, czarnych i czerwonych. Nigdzie nie ma tyle stronnictw, koteryi i nieprzyjaznych obozów, jak na tych polach. Tu szatan światowej dwójcy hasa i pląsa, a walka sprzecznych przekonań gotuje się i kipi w kotłach człowieczeństwa. Co najgorsza, każde ze stronnictw ma własną politykę i polityki naukę. Polityk przeto jest tyle, ile politycznych społeczeństwa odłamów i kierunków. Nie będzie się tu wdawało we wszystkie te polityki i ich różnice, lecz przełoży się przed oczy polityczny przedmiot naukowy, przez wszystkie stronnictwa jednaki. Da się rzecz same, nieuwzględniając jej barwy; da się, iż tak powiem , polityczna teologią, bez przywiązywania się do tej, lub owej politycznej -wiary. Otóż polityka w ogóle baczy przedewszystkiem i nasam-przód na własny kraj, powtóre na stosunki krajowe z zagranicą, a potrzecie na kierunek oświaty krajowej i wychowanie młodzieży, stosownie do potrzeb i wymagań dobra publicznego. Ztąd następujące tu trzy powiaty: administracya, dyploma-cya i pedagogika. LXXVI. ADMINISTRACYA. Polityki powiat pierwszy. Przedmiotem administracji jest urządzenie polityczne kraju własnego, gospodarowanie mądre dobrami jego, i sprawowanie władzy nad niem takiej, ażeby rósł w pomyślność, bogactwo, potęgę i cześć u ludów ościennych. Na nauce tej gruntuje się i stoi rząd domowy w narodzie, lub ministerstwo spraw wewnętrznych. Że zaś gospodarowanie dobrami narodu prze 18* * 276 rzuca się nakoniec głównie w dochody i rozchody, lub tak zwany budżet państwa, więc ministerstwo finansów jest tutaj drugim, arcyważnym nauki i władzy konarem. Ma się ogólną o administracji krajowej teoryą, którą wykłada się uczniom po umiejętniach, a krom tego, stosownie do rozłożonego już zaraz z góry przedmiotu, trzy następujące i szczegółowe nauki tej gałęzie: I) KAMERALISTYKA jest pierwszą administracji gałęzią. Przedmiotem jej urządzenie polityczne kraju własnego, lub tak zwana z łacińska Kamera, tj. ciało rządowe, drzewo władz wszystkich, łańcuch różnorodnych urzędników, całokształt biurokracyjny. Tutaj czyni się o urzędzie cesarskim, królewskim, lub konsularnym, jako najwyższym i najpierw-szym; o prawach naczelnika państwa, otrzymanych od Boga i narodu; o obowiązku posłuszeństwa wszystkich temu, co jest wyobraźnikiem, przeświadczeniem i wyrazem całości. Dalej prawi się o radzie stanu, której przewodniczy Jego Najjaśniejsza Mość, jako drugiem, już nieco rozszerzonem ognisku najprzedniejszej władzy, oznaczając jej obowiązki, prawa i wielkie znaczenie. Później pokazują się wszystkie dalsze roztocze i skupienia władzy, jako np. ministerstwa spraw wewnętrznych, zewnętrznych, finansów, wojny, oświecenia, sprawiedliwości, handlu, marynarki i policyi. Wreszcie przechodzi się do rządów podwładnych, tj. wojewódzkich, powiatowych i gminnych, do całego wojska frakowego, którego tarczą papier, a orężem gęsie pióro. Chodzi tu o poznanie zakresu każdej z tych władz i o wzajemny ich z sobą związek; tudzież o tak zwaną procedurę kameralistyczną, lub postępowanie urzędowe. Główna treść tak się tu nakoniec rozpada: a)       Stosunki urzędów administracyjnych do siebie samych nawzajem. b)       Stosunki do ich sądowniczych trybunałów. c)       Stosunki ich do władz wojskowych, do duchowieństwa, do akademickich senatów, do różnych ciał i stowarzyszeń, posiadających, pewną polityczną moc, a wreszcie do obywatelstwa i ludu. 277 Wszystkiego tego uczyć się trzeba pilnie. Urzędnik, który uchybi jednemu ze stosunków tych, otrzymuje odprawę, jako niezdolny. Między urzędnikami rozwija się często jakaś kastowa, a obywatelskiemu pierwiastkowi nieprzyjazna jednomyślność, jakaś wzajemna odpowiedzialność i stateczność, podobna do tej, którą, widzi się w wojsku między żołnierzami pułku jednego. Zowią ją duchem, Kamarylli i potępiają słusznie. Urzędnik nie powinien nigdy przestać być obywatelem. Od urządzenia dobrego Kamery, lub Kamarylli krajowej, zależy wiele. Można mieć mało urzędników, a wszelakoż zaradzić wszystkim potrzebom publicznym i szczędzić skarbu narodowego, lub też trzymać niesłychaną ich moc i otworzyć przez to młodzieży ukształconej szranki do tak zwanej karyery i do chleba. Można kazać pisać wiele i układać po kancela-ryach góry papierowe, lub też odbywać sprawy po większej części słownie i bez wielkich korowodów. Charakter urzędniczego składu zawisł to od potrzeb narodu, to od gustu naczelnika państwa, ale nie jest nigdy obojętny dla ludu, który członków władzy opłaca i wymaga od nich grzeczności, a rączej i rzetelnej służby. Źle tam, gilzie każdy niemal urzędnik czuje się nie sługa publicznym, ale namiestnikiem władzy najwyższej i satrapą swego zakresu! Za średnich wieków tak uczył głos pospolity: „Niech każdy stara się nasamprzód o kawał chleba dla siebie i rodziny swojej! To najpierwszy jego religijny, moralny i polityczny obowiązek. Gdy zaś dorobił się ktoś już majątku i nie potrzebuje pracować, ażeby żył; niech pójdzie na nauki i sztuki piękne, a szuka ukształcenia! Prius ditari, quam philosophari. Kto wreszcie posiada już i bogactwo i ukształcenie, ma obowiązek przed Bogiem i ludźmi służyć dobru ogólnemu i kusić się o władzę, którą sprawować będzie bezpłatnie, w skutek obywatelskiego zaufania i wyboru". Ztąd urzędnicy mieli naów-czas inne zupełnie i wielkie znaczenie. Byli nimi ludzie ze stanu rycerskiego, bogaci, zacni, powszechnie kochani i niepodlegli. A lud nie płacił wcale podatków, bo nie było ich potrzeby. Prawda, iż stosunek ten zrodził urzędy dziedzi 278 czne, do rodzin pewnych przywiązane, ale i to nie było tak źle, albowiem syn ćwiczył się wcześnie, patrząc na ojca, do przyszłego swego zawodu i mógł później oddać się mu tem pewniej, tem godniej. Duch nowszych czasów tak prawić począł: „Precz z przywilejami szlachty! Każdy powinien mieć prawo i do szabli i do urzędu. Jedynie brak zdolności stanowić tu może wyjątek. Tak nakazuje uczucie godności ludzkiej , oświata i postęp. Otworzyć umiejętnie i szkoły dla wszystkich, a sposobić każdego do służby narodowej!" Królowie uchwycili radzi za te przekonania nowe. Hołysze się ukształcili i żądali władzy. Jednych wcielono do wojska, drugim dano urzędy. Że zaś ludzie ci nie mieli majątku, więc potrzeba było naznaczyć im żołd. Tak tedy dawny rycerz zastąpion został w wojsku i w urzędzie przez płatnego żołdaka ! A wojsko, szablicą i piórem zbrojne, stało się służbą książęcą. Władza królewska poszła w górę. A lud musi płacić podatki na synów swoich za to, iż gniotą własnych ojców. Chciano wolności i popadnięto w niewolę. Niechaj to służy za dowód, jak trudna i niebezpieczna przespołeczniać świat! Ma się dziś tylu bogaczów, kapitalistów, majątkowych ludzi z ukształceniem i bez zatrudnienia. Psują oni tylko dobre obyczaje i umierają z nudów. Przyjdzie czas, że pozwoli im się sprawować urzędy bezpłatnie. Bieda podatkami przeładowanego ludu i krwawe rozwalnice ztąd wynikające zniewolą do kroku tego. I po opisanem kole rozwoju wrócą rzeczy tam, zkąd wyszły, aie w postaci innej, bo żaden czas powtórzyć się zupełnie wiernie i bez odmian stosownych nie może. Dzisiejsze kamarylłe tak przepadną, jak przepadła niegdyś wszechwładna szlachta. II) EKONOMIA POLITYCZNA jest drugą administracyi ostoją. Wykłada się w niej naukę gospodarstwa narodowego. a ma się na baczeniu wszystko, co zdoła przyprowadzić kraj 279 do pomyślności i kwitnącego stanu. Idzie tu o najrozleglejszy i swobodny, o ile można, rozwój sił narodowych, tak cielesnych jak duchowych, umiejętności, przemysłu, rękodzielni i wszechpracy; o dopomaganie rządowe czynności ludu w naj-rozliczniejszych zarobkowaniach i zatrudnieniach, tudzież o ciągnięcie z nich pożytku dla dobra ogólnego. Mówi się o dobroczynności fabryk, handlu i przemysłu, rolnictwa, rzemiosła i hodowaniu domowych zwierząt, nauki i sztuki; o potrzebie zabezpieczenia im rządowej opieki, a zarazem i nadania im jak najrozleglejszej swobody, by rozwijały się tem pewniej i świetniej; o wyrabiaczach, spożywaczach i przekupniach, oraz wzajemnym ich stosunku do siebie; o sposobach oddalania nędzy i ubóstwa; o szpitalach dla chorych i biednych; o zakładach publicznych dla głuchoniemych, ciemnych, podrzutków, waryatów itp. Jak rozległa i bogata jak zajmująca i żywotna, jak patryotyczna w końcu to treść! Że zaś pieniądz jest nerwowym wszech gospodarowania bodźcem, węzłem i celem; przeto ekonomia polityczna wylewa się wreszcie wszystkiemi korytami swemi w naukę o finansach, która zamyka w sobie trzy następujące części: a) CHREMATOGENIA, od pecunia, jest finansową nauką o podnoszeniu i wzmaganiu bogactwa narodowego. Celem jej najgłówniejszym okazać i dowieśdź, że podnosząc majątki obywatelskie i prywatne, dopomngając każdemu, kto rzuci się do przemysłu, kupiectwa, lub fabryki, by wyrósł na Rotszylda, a zachęcając do przedsiębiorstw i wyrobów korzystnych , — rozumie się własną korzyść należycie i działa się na pożytek rządu. Im więcej bogatych ma się w kraju, tem znakomitsze dochody, tem jawniejszą potęgę i tem pewniejszą w każdej potrzebie pomoc będzie miał rząd. Na skarbach prywatnych stoi skarb publiczny. Oto np. niedawnemi jeszcze czasy od Rotszylda i spółki zależały, tak losy europejskich państw, jak od arędarza losy dziedziców wsi naszych. Jeżeli żyd, upewniwszy sobie dobrze kapitał i czynsze, pożyczył panu pieniędzy, można było ulepszyć gospodarstwo, budować pałace, lub koleje żelazne; jeżeli zaś nie, trzeba było schować ręce 280 do kieszeni i stać bezczynnie. Zgoła wojna, lub pokój, były w izraelskim ręku. Bankier Lafitte dał koronę Ludwikowi Filipowi we Francyi. Król ten, odpłacając mu się za to, podniósł stan średni wysoko, bo zrobił go najpierwszym stanem; zlał na mieszczaństwo łaski tronowe i dozwolił mu zarobkować bez przeszkody. W skutek tego wzrósł we Francyi duch kupiecki, słusznie pogardzany, ale narobiło się mnóstwo milionowych panów, a całe zastępy ludzi majątkowych. Kto tylko chciał i umiał rzecz prowadzić, dorobił się pieniędzy. Nastąpił Napoleon trzeci, a z nim wojna krymska i włoska. Bankierzy zamknęli kieskę. — Cesarz prosi lud własny o pożyczkę. Lud, miasto milionów, składa miliardy! I rząd został, w skutek upowszechnionej zamożności, wyzwolony od łaski żydów. Przykład ten stał się nauką dla narodów innych i grać będzie długo znakomitą w chrematogenii rolę. Działa przeciw sobie samemu i dopuszcza się nierozumu rząd, który, niby to w skutek wymagań politycznych, pracuje nad zubożeniem mieszkańców podbitego kraju. Gdy zubożeją, to kraj ten nie będzie więcej wart od pustyni afrykańskiej. Tak tedy układają się rzeczy tego świata, iż nawet podłe sobko-stwo i względy pieniężne nakazują mieć dla ujarzmionych sprawiedliwość. Chrematogenia mówi o banku publicznym i kredycie krajowym, o listach zastawnych i papierowych pieniądzach , mających wartość i szacunek, o pożyczkach rządowych i sposobach ich umarzania, o dochodach państwa stałych i nie stałych, o ciągnieniu grosza z kabaków, ceł i papieru stęplo-wego, z loteryi, gry i innych rzeczy niemoralnych, powszechnie potępianych i t. p. Rząd potrzebuje za naszych czasów wiele pieniędzy; starać się więc musi o ogromne dochody, a pomnażać je, o ile podobna i godziwa. Im większe ma dochody, tem władza jego na wewnątrz, a potęga i wpływ na zewnątrz, stają się większe. Jak prywatne, tak i rządowe bogactwo, to dzisiaj moc niepospolita. b) DYANEMETYKA, od distribuo, jest finansową nauką o rządowem szafowaniu pieniędzy, lub o wydatkach krajowych, o opłacie wojska i urzędników, o kosztach 281 duchowieństwa i szkół, o budowaniu gmachów publicznych o biciu gościńców i dróg żelaznych, słowem o wszystkich rozchodach. Idzie tu o nauczenie się gospodarności w zarządzaniu krajową kasą. Prawidło tu takie: „Oszczędność niechaj się parzy z hojnością, wielkiego narodu godną!" Lepsza więc np. trzymać mniej wojska i mniej urzędników, a opłacać ich dostatecznie, nawet świetnie, niż przymuszać ich przez niedostatek do łupieztwa, złodziejstwa i zdzierstw tajemnych; lepsza mniej budować, a każdym gmachem przynieść zaszczyt architekturze krajowej. Rady te są bardzo mądre. Kto widział w Luwrze paryskim, dla najbiedniejszego nawet z gminu stojącym otworem, mnogie, kosztowne i tak czarujące składy starożytności i mistrzowskich arcydzieł; ten pojmie, czemu każdy we Francyi ma dobry smak i tak głębokie wielkości narodowej uczucie. To także potęga moralna, która w danym razie staje się polityczną. Jak rodziny, tak i narody upadają, gdy nie umieją miarkować swych wydatków, dozwalają tureckiego pieniędzy skarbowych rozboju, lub serajowego nierządu, i czynią finansowe bankructwo. c) CENDLBOLOGIA, od publicus, et fortuna, jest nauką finansową o utrzymaniu pewnego blasku publicznego w narodzie, który olśniewa tak obcych, jak swoich, i wzmaga cześć ogólną dla rządu. I tak rząd, już przez baczenie na chwałę narodu, dbać powinien, ażeby miało się przepyszne zamki królewskie, pałace władz różnych, kościoły i teatra, a stolicę państwa rozległą, bogatą, świetną i piękną, oddającą wielkości kraju chlubne świadectwo. Potrzeba więc obracać na to pewną część dochodów publicznych, a czuwać, ażeby ła-wnictwo miejskie, duchowieństwo, szlachta i ludzie pieniężni budowali z dobrym smakiem, stosownie do praw, wolą rządu, lub króla bliżej oznaczonych. Nie samej stolicy, także i miastom prowincyonalnym, poświęcać się ma nieco ku ich powiększeniu i upięknieniu. Żąda się dziś wszędy przynajmniej ładnych i wygodnych, a tanich domów zajezdnych, tudzież publicznych parków i ogrodów, ażeby i obcy i swój czuć się mógł, o ile można, na łonie bogatego, oświeconego, a raj zna 282 jącego ludu. Brak miast większych, tudzież wsi nędzne, miasto domów posiadające wilcze, słomą, poszyte doły, oznaczają stan jeszcze barbarzyński i nie wabią nikogo do siebie. Gdzie jest zaś wiele do widzenia, tam przyjeżdżają cudzoziemcy i bogacą mieszkańców kraju. Rząd powinien więc i sam budować i rozniecać ogólny paped do budowania. Tego wymaga dobro narodowe. Nazwiska przerzeczonych trzech części ekonomii politycznej, a właściwie nauki finansowej, znachodzi się w miano-wnictwie francuzkiem. Wzięło się je z Ampera. Ekonomia polityczna jest nową, lecz szeroko i gruntownie już opracowaną, nadzwyczaj ciekawą i ważną nauką, a kwitnie najpiękniej w Paryżu. Tutaj miejsce jej urodzenia. Ztąd przeszła do Anglii i Niemiec, gdzie nalazla dalszę uprawę. Kto się jej oddać zamierza, potrzebuje naukowych przygotowań wiele. I tak zapoznać się ma przody z leśnictwem, agronomią, in-żynieryą i marynarką, z całym politechnicznym zakładem. We Francyi, jak wiadomo, nie popłaca dziś filozofia. Szydzą tu z niej i żartują. A wszelakoż, rzecz dziwna, ekonomia polityczna uchodzi tu za jedynie prawdziwą, wszech marzeń i umideł próżną, a do rzeczywistości i żywota, do bogactwa, szczęścia i pożytku ogólnego skierowaną filozofią! Ekonomia polityczna przyjmuje też rada postać, barwę, nawet język filozofii, a prawi, jak wysoka, głęboka, sama jedna uprzywilejowana i królująca umiejętność mistrzowska. Nie zaszkodzi przeto dać tutaj bliższe o tonie i postępowaniu jej wyobrażenie. Oto wypis z naszego ekonomisty politycznego Wiktoryna Zielińskiego: ,,Obaczmyż teraz, jakie to są przyczyny, dla których ekonomia polityczna musi ściślej, niż to uczyniła dotychczas, odnosić się do natury ludzkiej, jako do swojego punktu wyjścia i ostatecznego badań swoich przedmiotu. To, co jest materyą badań ekonomii politycznej, nie jest bynajmniej w rzeczywistym świecie zjawiskiem odosobnionem. Praca i bogactwo są to fenomena zespolone ze wszystkiemi innemi przejawami społecznego bytu. Scena, na której się one rozwijają, tj. zewnę 283 trzna natura, wpływa na nie; sam zaś aktor, t. j. człowiek, wywiera na ich kierunek wpływ jeszcze większy. Praca i bogactwo mają swoje źródło w naszych potrzebach i przyrodzonych nam władzach, również jak zewnątrz nas znajdują pomoc i odpowiednie żywioły. Pomiędzy przyczynami, z których one wypływają, jedne są stałe, drugie niezmiernie zmiene. Jakoż w istocie, człowiek jest zarazem jednym i rozmaitym, co większa, jest on ze wszystkiego w świecie najbardziej jednym i najbardziej rozmaitym, zupełnie tak, jak w skutek dwoistśj swojej kondycyi, nie będącej również żadną sprzecznością, człowiek jest najbaroziej osobistym i najbardziej towarzyskim ze wszystkich istot; — jest on najbardziej jednostką w sobie (individuum), a razem, aby mógł być jednostką zupełną, najbardziej potrzebuje współdziałania istot sobie podobnych. To też nie ma nic pospolitszego nad te, przez wszystkich powtarzane słowa, że człowiek jest zawsze jeden i ten sam, we wszystkich miejscach i czasach, — i że człowiek jest, jak tylko można, sam do siebie niepodobny, że niszczy to, co zdziałał, pali, co ubóstwiał, nigdy niezadowolony, zawsze niespokojny, wieczny burzyciel, jeśli go uważamy w czasie; a przedstawiający najzupełniejsze przeciwieństwa obyczajów, wyobrażeń, języka, koloru skóry, rysów twarzy i kształtu czaszki, jeśli go uważamy w przestrzeni. Otóż, z tej dwoistśj natury człowieka, co wynika? Oto dwoisty punkt zapatrywania się dla tych, którzy go biorą za przedmiot nauki. W polityce równie, jak w moralności, jak w rzeczach literatury i sztuki, jednych bardziej uderza jedność, aniżeli rozmaitość; — kiedy drudzy do tego stopnia zaprzątnieni są rozmaitością, że jedność zupełnie znika z ich uwagi. Uznają oni, bo i jakże tego nie uznać? — że są indywidua, że są nawet ludy, np. Francuzi, Hiszpanie, Anglicy, Niemcy, Włosi, Persowie, Turcy, tak jak są ludzie XVI., XVII. i XVIIIgo wieku; ale człowiek! gdzież on jest? zapytują szyderczo i oświadczają, że go nigdy nie spotkali. „Cóż zatem idzie? Oto, że ci, którzy w człowieku upatrują tylko tożsamość jego natury i praw, którym ona ulega, 284 skłonni są do przesadzania jednostajności ekonomii politycznej i polityki samej. Zatopieni w abstrakcyi, nie zwracają uwagi na okoliczności moralne i materyalne, które przecież nie są jednakie wszędzie i zawsze... Otóż, jeżeli ci, których dzieła napojone są takim duchem, mają prawo utrzymywać, że ich zasady są szlachetne; to z drugiej strony wystawiają się na niedostateczne zrozumienie praktyki. Przeciwnie ci, którzy w człowieku widzą przedewszystkiem rzecz falującą i rozmaitą, którzy przeczą, lub zaniedbują to, co w rysach jego natury jesł spólnem i wiecznotrwałem, przychodzą do ekonomii politycznej, pozbawionej jedności, stałości, a która dopuszcza zbytecznej przewagi panowaniu okoliczności; dla tego, że sztuka ekonomiczna musi w istocie w rachubach swoich niemałą wagę przywiązywać do narodowości, oni uczynią z ekonomii politycznej rzecz wyłącznie narodową, tj. zupełnie miejscową, partykularną. Tej to właśnie przesady nie potrafił uniknąć sławny ekonomista niemiecki List, który przed niedawnemi laty wystąpił ze swoją ekonomią narodową, przeciw ekonomii kosmopolitycznej Smitha i Saya. „Otóż my uznajemy, wraz z Listem, że obyczaje, wyobrażenia, przekonania religijne, prawa, klimaty itp. są wszędy okolicznościami, działającemi na pracę i bogactwo, i właściwy tym przyczynom udział w każdym szczególnym razie wskażemy. Ale utrzymujemy zarazem, że tylko stały i niezmienny element natury ludzkiej, podać nam może klucz do tajemnic owych praw ogólnych, przewodniczących rozwojowi faktów i nieuległych żadnej ich ruchomości, praw, w których umiejętność ekonomiczna czerpie prawdę swoich zasad ogólnych i swoich niepożytych czasem przepisów". Tłum ukształcony idzie u nas rad za Francyą. Ponieważ dobre gospodarowanie narodowe, służy za wzór gospodarowania w każdym prywatnym majątku, i podaje właścicielom dóbr finansowe prawa wyborne; — ponieważ ekonomia polityczna objawia tajemnice zbogacenia się rychłego; — ponieważ celem jej jawny pożytek: przeto ma się dziś moc ludzi, co wykrzykują: „To mi złota, jedyna filozofia!'' Wielki zgoła 285 nasz Libelt, dziwnym wiedzion myśli obłędem, mieści bezimiennego pisarza ekonomii politycznej, która wyszła w Poznaniu u Stefańskiego 1843, między filozofami polskimi! Nauka jednak, tknąca się nie tamtego, lecz tego świata, i to spraw jego najpodlejszych, bo materyalnych i finansowych, nie była i nie będzie nigdy filozofią. Ekonomia polityczna, nie tylko że filozofią nie jest, lecz szkodzi jej mocno, równie jak wszystkim umiejętnościom wyższym i sztukom pięknym. Wystawia n. p. zasadę, że praca wyżywi każdego i przyniesie mu zamożność. Prawdziwa to zasada dla rzemieślników i rolników, dla powołań niskich. Ale im wyższa umiejętność lub sztuka, tem mniej chleba upewnia. Przynosi chwałę, ale nie złoto! Tutaj potrzebuje się pomocy rządu, lub, jako dziś u nas, bogatszego obywatelstwa. Gdyby tu trzymać się chciano onej zasady, to wnet ustałoby wszystko, co z niebios i sprawuje narodowi zaszczyt, a mieszkańcami kraju byłyby bogate niedźwiedzie i pawiany! Czcigodna jest ekonomia polityczna w zakresie przedmiotu swego i powinno się ją znać. Lecz, jeżeli ona żąda być umiejętnością jedyną, najwyższą i mistrzowską, kopnij ją z pogardą i wyrzuć za okno! Inaczej wydrze ci ona godność ludzką, obraz Boży i nieśmiertelność. Będziesz miał szczęście ziemskie, lecz uronisz wiekuiste zbawienie. A w narodzie ukaże się huk złota, lecz przepadnie królestwo Boże. Naród nasz jest ubogi, potrzebuje więc na gwałt ekonomii politycznej. Ale, jeżeli chcemy, jako dziś mesyanicznie, tak później politycznie przodować Europie i ludzkości, to trzymać się nam trzeba przedewszystkiem religijnego i moralnego lub transcendentalnego pierwiastku. Dobre nam złoto ziemskie. Ono potęga! Lecz złoto z niebios nas ocali. Ono wszechmoc ! 286 III) CYBERNETYKA jest trzecią administracyi dzielnicą. Zowie się tak od guberno, a czyni o sztuce rządzenia, naprzód podług istniejącej konstytucyi, i praw ustanowionych, powtóre podług praw człowieczeństwa, uwzględniających wszech rozwój i postęp; a potrzecie podług praw Bożych, nakazujących troszczyć się sumiennie o szczęście poru-czonego nam ludu. Jest to najprzedniejsza, najbardziej polityczna nauka administracyi, a powiatów tych filozofia. Jej celem ukształcenie monarchy, ministra spraw wewnętrznych, radców stanu, każdego wyższego urzędnika. Tu także zna-chodzi się trzy rozdziały: a)       Nauka ogólna o władzy. Władza pochodzi naprzód od Boga, bo bez woli Jego nie ma żadnego wywyższenia i żadnej mocy; powtóre od ludu, bo zrobiłby rokosz, i zrzuciłby z siebie tak pana, jak koń jeźdca, gdyby nie chciał mu być posłuszny; a potrzecie od siebie samego, bo potrzeba było do niej wszystkiemi siłami dążyć i umieć ją pozyskać, oraz utrzymać! Dalej mówi się tutaj o rodzajach politycznej władzy i o kształtach rządu. Podają się pierwiastki, zasady, oraz barwy jedynowładztwa, możnowładztwa i gminowładztwa, monarchii absolutnej, dziedzicznej, obieralnej i konstytucyjnej, oligarchii, teokracyi, stronnictw politycznych, wszech teoryi odnoszących się do wewnętrznego żywota narodu. Wreszcie prawi się o podziale kraju na części, stosownym albo do jego dobra, albo do dobra rządu, oraz o takiem władz administracyjnych ułożeniu, ażeby szybkość, sprężystość i moc koniecznem stały się następstwem. Mnóstwo tu najdzie się rządowych tajemnic. b)       O sprawowaniu kraju podczas pokoju, głębokiej ciszy i ogólnego zadowolenia ze zwierzchnością. Tutaj dają się rady do utrzymania, oraz podnoszenia wiary w mądrość, sprawiedliwość i moc rządową, a budzenia ogólnej ufności, tudzież do zbezwładnienia wichrzycieli. c)       O rządzeniu krajem w chwilach rokoszu, wojny zewnętrznej , lub innej zawieruchy. Tutaj mówi się o prawie doraźnem, o władzy dyktatorskiej hetmana, o odbieraniu broni 287 i rozpędzaniu zgromadzeń, klubów, rzesz ulicznych, słowem o środkach do stłumienia rodzącego się pożaru i odniesienia nad nieprzyjacielem zwycięztwa. Także policyi, tajnemi śpie-gami opatrzonej, i donosicielstwu, poświęca się kilka wyrazów, okazując ich ohydną stronę i wynikające ztąd ludu jątrzenie. Od czasów Machiaweia wkradła się do Cybernetyki szatańska roztropność i bezecna mądrość. Uważano lud za wieczne niemowlę i obchodzono się z nim, jak z krnąbrnem i głu-piem dzieckiem. Nie zważano na życzenia, proźby i wolę jego, a gdzie trudno było użyć przemocy i gwałtu, oszukiwano go kłamstwami, podstępem i zdradą. Podszczuwano jeden stan przeciw drugiemu, np. chłopstwo przeciwko szlachcie; siano rozterki, kłótnie i wzajemne nienawiści, ażeby tem łatwiej trzymać wszystkich za kark. Wyrzeczono zasadę: Divide et impera! Czas okazał, iż drzewo polityki takiej wydało bardzo złe owoce. Lud nienawidził rządu, a gdy przyszło do pierwszej lepszej wojny zewnętrznej, opuszczał go z uciechą. Narody dzisiejsze nie są już niepełnoletnich uliczników szkołą. Między rozumem rządzących i rozumem rządzonych ustała różnica. Najznakomitsi mężowie stanu wymagają dziś jednozgo-dnie, ażeby rząd był sam moralny, jeżeli żąda moralności ludu, na której jedynie poledz można bezpiecznie. Miłość ze strony rządu odpłacona będzie nieomylnie miłością ze strony ludu. Wolno więc tuszyć, że i w cybernetyce zajaśnieje szczerość, otwartość, zacność, prosta droga, słowem duch chrze-ściański. Do cybernetyki należy ministeryalna frazologia, lub par-lamentarska sztuka mówienia na sejmie, odprawiania natrętnych petentów, lub odzywania się w odpowiedzi na toasty przy biesiadach uroczystych. Minister nie powinien nigdy zahaczyć, że słowo jego jest już czyn, który nie pozostanie bez skutku. Niechże więc zważa wciąż na to, co mówi, i umie władać językiem ! Toż samo płaci o królu. Kto poświęcić się chce polityce w ogóle, a choćby też tylko administracji samej, niech uczy się pierwej prawnictwa! 288 Potrzebne mu mianowicie prawo przyrodzone, prywatne i publiczne. Administracya wiąże się tak ściśle z prawnictwem, iź zazwyczaj stanowi z niem jeden akademicki wydział. Krom tego polecić tu trzeba i inne nauki, jako pomocnicze i niezbędne. Jakże zdołałoby się być dobrym gospodarzem narodowym , bez zapoznania się z naukami przyrodzonemi, z leśnictwem, górnictwem i agronomią? Czy podobna czuwać około dobra publicznego bez pewnych, lekarskich, teologicznych, psychologicznych, antropologicznych, a nawet metafizycznych wiadomości? Rządca powinien w ogóle znać się na wszystkiem, co tylko uprawiają i w czem celują rządzeni. Ważna to skazówka dla młodych uczniów administracyi, będących jeszcze na umiejętni. LXXVII. DYPLOMACYI Polityki powiat drugi. Wszelaki naród niepodległy, jest w rozlicznych stosunkach z postronnemi mocarstwami, a dzisiaj, gdy żywot czło-wieczeński rozpostarł się tak szeroko, ze wszystkiemi częściami Europy, nawet Azyi, Afryki i Ameryki. Jeżeli nie prowadzi się z kim wojny, którą powinno się kierować z tajemniczych głębin gabinetu; to ma się pokój, na starych, lub nowych układach oparty. Żywot ludzkości, to nie kamienny posąg. Nie stoi on nigdy martwo i nieruchomie. Zachodzą przeto i podczas pokojowej ciszy zatargi, lub nieprzyjemności z zagranicą, które potrzeba usunąć. Naród każdy, acz z chrze-ścian samych złożony, lecz chrześciańskością jeszcze nieprze-jęty, na stanowisku poganina, dzikiego człowieka, lub drapieżnego zwierza stojący, patrzy sobkostwa i korzyści swej pilnie, a ciągnie, ile może, z innych pożytek dla siebie, Potrzeba się więc bronić, nie tylko od wojennego, ale i od po 289 kojowego, nieroztropnością, zacnością, źle użytą, lub nieszczę-śliwemi ugodami dopuszczonego na sobie łupu i gwałtu. Otóż nad stosunkami tego rodzaju czuwa i pracuje dyplomacya, od duplicatum, nazwana tak, iż potęgą jej dyplom, pod którym rozumie się wszystkie piśmienne, na dwie ręce sporządzone, polityczne układy, sojusze, traktaty, akta kongresowe, protokóły konferencyjne, ministeryalne noty. Tutaj polityka zasiada na szczycie przeznaczenia swego i w całej pro-miennicy mądrości ziemskiej. Dyplomaci postawili się bardzo wysoko. Bywa naczelnikiem ich zwykle król sam, lub pierwszy minister stanu, minister spraw wewnętrznych. Inni urzędują po obcych dworach pod nazwą posłów, legatów, nuncyu-szów, konsulów, agentów. Dyplomacya ma ciaśniejsze i szersze znaczenie. W pierwszem znaczeniu jest właściwa i urzędująca; w drugiem odnosi się do wodza wojsk, publicysty i każdego, kto pod jakimbądź względem, zajmuje się między-narodowemi stosunkami. Któryż patryota, broniący za granicą sławy narodu swojego, czy to ustnie, czy piśmiennie, czy z urzędu lub dobrej woli, czy przed ministrem lub pierwszym lepszym obywatelem, jeżeli tylko waży swe słowa i namyśla się co ma powiedzieć, a co przemilczeć, nie jest dyplomatą? Bierze się tutaj dyplomacyą szerszego znaczenia i widzi się w niej trzy rozstępy: kancelaryą, lub dyplomacyą właściwą, strategią, lub dyplomacyą wojenną, i publicystykę, lub dyplomacyą dziennikarstwa. Teraz o każdej z nich nieco z osobna: I.) KANCELARYA, lub GABINET, przybierający nieraz miano od ulubionych miejsc pobytu dworu, np. Tuilerye, Wersal, Aranjuez, Poczdam, Luksenburg, Carskoja Sioło, jest radą, władzą i mądrością, prowadzącą stosunki za granicą. Tu pole i popis dla dyplomacyi właściwej, urzędującej i w głó-wnem ognisku swem skupionej. Co zapadło tutaj, to wypracuje i dokona ministerstwo spraw zewnętrznych. Wszelaki dwór ma w obec dworów innych pewną politykę, której się trzyma; z jednym stoi przyjaźnie, z drugim obojętnie, z trzecim grając w straszaka, z czwartym drąc koty, piątemu pochlebiając itp. Polityki tej nie wykłada się, jak pojąć snadno, Panteon tem II.  19 290 po umiejętniach, bo ona nie jest zwyczajną nauką i pozostać ma tajemnicą stanu. Udziela jej król swemu ministrowi. Ten zaś daje stosowne przepisy posłom, których na obcy dwór wyprawia. I tutaj ma się pewne, na długiem doświadczeniu i na biegłości w zawodzie swym ugruntowane nauki, jak powinno się postępować z każdem, osobno uważanem mocarstwem, ażeby zabezpieczyć własnemu krajowi pożytek, zachować pokój, lub zakończyć wojnę szczęśliwie, i ustrzedz godności narodowej; jak sprawiać się na obcym dworze, stosownie do panujących tam osobistości; jak rozmawiać z królem, a jak z jego ministrem; jak poczynać sobie z posłami krajów innych, z królową i paniami dworskiemi, jak baczyć na wszystko, a odgadywać zamiary, zręcznie ukrywane; jak pisać, mówić i działać. Wszystkiego tego nauczyć się można praktycznie, zostawszy np. sekretarzem jakiego poselstwa, i zasłużywszy sobie na przyjaźń pryncypała swego, a starego i szczwanego dyplomaty. Często się zdarza, iż minister sam sposobi sobie następcę i naucza rad młodego pomocnika swego, chcąc uczynić go myśli swej dziedzicem i dalszym wykonawcą. I tak np. Richelieu kształci Mazariniego, a Metter-nich Buola. Ma się i nauki ściślejsze, odnoszące się do kancelaryi , które wykładają się zwykle tylko cząstkowo po umiejętniach, a których w całości i pełni nabyć można li urzędowaniem dyplomacyjnem. Jest ich trzy, które oto następują: a) STATYSTYKA, jedyna z dyplomacyjnych nauk po umiejętniach całkowicie wykładana, czyni o tak zwanym stanie politycznym własnego kraju i wszystkich krajów, z któremi się ma, lub mieć może do czynienia. Podaje się tutaj ludność każdego kraju, a nawet każdego w nim miasta, ilość mężczyzn, niewiast i dzieci, śmiertelność, i wzrost lub ubytek żywych w przewyżce. Z czego wydobywa się pewność, ile mniej więcej on wojska w obronie swej wystawić może. Dalej czyni się poczet o jego rolnictwie, przemyśle, fabrykach i rękodziełach, naukach i sztukach, bogactwie, lub ubóstwie, dochodach i rozchodach, a to w celu poznania najdokładniejszego wewnętrznej jego potęgi. Śledzi się wreszcie rodzaj 291 i kierunek ducha, przedmioty najmilsze ducha tego, zdolności i usposobienia szczególne, cnoty i wady, słowem charakter jego mieszkańców, ażeby wiedzieć, jako z nim ma się poczynać w czasie pokoju, układu, lub wojny. Czem jest anatomia i fizyologia, antropologia i psychologia względem ludzi, tem statystyka względem ludów. Przynależy znać ludy te na wylot. Inaczej niemożnaby było ocenić należycie, czego w danym razie od nich spodziewać, lub obawiać się trzeba. Statystyk przesiaduje często po obcych krajach, ażeby poznał je na własne oczy i tem gruntowniej. Bez statystycznych wiadomości, nawet drobiazgowych, niepodobna być ani dyplomatą, ani politykiem; bez nich powstaje tylko czcza o rzeczach publiczno-europejskich gadanina. Że do statystyki przyrasta znajomość jeografii najgruntowniejsza, a do niej posiadanie kart topograficznych każdego kraju, których dałoby się użyć za przewodnika podczas wojny, wystarczy na wzmiance. Nauka ta jest polityczne zwierciadło własnego i każdego narodu. Tutaj przeświadczyć się mamy, czem jesteśmy właściwie w przyrównaniu do innych. Błogo nam, gdy na korzyść naszę świadczy to zwierciadło! Odróżniaj statystykę od statyki, którą pozna się przy naukach matematycznych. b) ETNODYCEA, od gens i jus, jest nauką o politycznych prawach naszego, oraz każdego innego narodu. Tutaj podają się stare i świeże traktaty, przymierza, sojusze i umowy różne, układy handlowe, pocztowe, graniczne i inne. Naukę tę wykłada się tylko cząstkowo, o ile rząd dopuści, po umiejętniach, i to samemi urywkami, np. dla kupców układy handlowe, celne i graniczne, dla urzędników poczty pocztowe. itp. Potrzeba ją właściwie szlakować po tajemnych archiwach własnego i każdego innego kraju, do których tylko wybranym przystęp dozwolony. Niekiedy najdzie się coś z niej po wielkich politycznych dziennikach i przeglądach. Do Etnodycei należy także zapoznanie się z prawem narodów, nie przyrodzonem i Bożem, ale ustanowionem i panującem, lub takiem, jakie dał Europie np. traktat Westfalski, kongres Wiedeński. Lecz nie same umowy pisane, również pewne polityczne zwyczaje 19* 292 ma się w Etnodycei na oku. Potrzeba np. poznać, które mocarstwo podczas kongresu monarchów, lub konferencyi ich pełnomocników przewodniczyć będzie, a jakie miejsca i rangi przyznaje się mocarstwom innym; kto zabierze głos pierwszy, drugi, trzeci itd.; czy jednomyślność, lub większość głosów stanie się europejskiem prawem. c) ETNOTELEIOZA, od , summatio, wykłada o ostatecznych celach własnego i każdego narodu. Tutaj wskazuje się od nieba i ziemi zależne, a różnemi okolicznościami ugruntowane posłannictwo Boże narodów, do którego z wiedzą, i bez wiedzy, otwarcie lub skrycie godzą i godzić muszą. Znając to, odgadywać się będzie, jak naród ten lub ów postąpi sobie w danym przypadku, i potrafi się zawczasu uczynić stosowne przeciwko temu kroki. Etnoteleioza, zwana także Etnoteliozą, bywa niekiedy tajemna, jako np. testament Piotra Wielkiego w Rosyi, a niekiedy jawna i od publicystów światu całemu głoszona, jak dzieje się to np. we Francri i Anglii. Jedynie ten naród, który pracował nad sobą etnoteleiozyjnie, i naznaczył sobie cel, do którego podąża niezmordowanie, może być i będzie wielki. Już z króciutkiego zarysu tego przekonać się można, jak niesłychanie ważną i żywotną kancelarya, lub dyplomacya właściwa odgrywa rolę. Niestety, iż rola ta, acz ze względu na ważność bez miary i odpowiedzialność wielką, powinna-by być święta, przybrała się w szaty i barwy piekielne! Papieże średniowieczni urobili już politykę rzymska, baczącą li na pożytek kościoła, tj. na korzyść własną, na dobro duchowieństwa, na samolubstwo, a uświęcającą ku temu wszystkie, by też i nie bardzo szlachetne środki. „Ratio eccle-siae" było usprawiedliwieniem krzywoprzysięztwa i wszech niegodziwości. Jezuici zaś „ad majoram Dei gloriam" pozwalali sobie zgoła szataństwa. I był czas, kiedy płaciło jeszcze królewskie, ale nie krzyżackie, kardynalskie, kościelne słowo. I mówiono, kiwając głową: „Ecclesia mater pruden-tiae". Później, szczególniej od czasu Woltera, który nie tylko religią, ale i moralność Europy podkopał, a był nauczycielem 293 i poufalcem Fryderyka W., Maryi Teresy i Katarzyny II., przelała się polityka taka z kościoła na wszystkie gabinety. Z ratio ecclesiae zrobiło się la raison d`Etat. I poczęto mówić: „Cancellaria mater prudentiae." Odtąd dyplomacya stała się mądrością iście djabelską, rabulistyką, sofistyką i strategią polityczną. Ten był wielki i sławny, kto wszystkich wyprowadził w pole, a sam siadł do zastawionego od nich stołu, ten zaś był wyśmian i nieukiem przezwan, kto rozprawiając o międzynarodowych stosunkach, lub o polityce w ogóle, spo-mniał o uczciwości i szlachetnych środkach. I wydał świat takich ludzi, jak np. kardynał Richelieu, książe Metternich, których samo imię przejmuje umysł zacniejszy wstrętem i zgrozą. Pod dyplomatą rozumiano też podłą i zimną, salonowo ugrzecznio-ną, bystrą w ocenieniu stosunków świata znikomych, lecz tępą w pojmowaniu rzeczy prawdziwie wyższych, miłą, łaszącą się, pogardliwą gadzinę, z którą przyjaciel ludzkości lękał się najmniejszego dotknięcia. Był to on wąż rajski, do czasu naszego przykrojony. Dopiero Napoleon III. otwiera erę nową. On pierwszy zabrał głos, podniósł nawet oręż w obronie uciśnionych Rumunów, Wołochów i Włochów, wszystkich ludów, które dyplomacya dawniejsza wskazała na europejskie parias, i chrześciańskie murzyństwo, a z bożych i ludzkich wyzuła praw. On wprowadził do polityki, patrzącej dotąd li sztucznych urobów, zwanych państwami, narodowości, a do spraw świata sprawiedliwości pierwiastek. Oby dzieło jego wzrastało i kwitło! II.) STRATEGIA, od imperatoris bellici officium, jest nauką o wojskowości i wojnie, a drugą dyplomacyi częścią. Hetman, wódz naczelny, każdy co ją posiada i wykonywa, jeżeli sam nie jest królem i polityki mistrzem, stoi zazwyczaj pod rozkazami, lub wpływami gabinetu. Widzi się tu przeto dyplomacya, nie słowem i piórem, lecz mieczem 294 kierującą, lub ministerstwo wojny. Najbieglejsi dyplomaci nie podołają osaczyć Bellony wiekuistemi więzy. Od czasu do czasu wydobywa się ona z rąk ich i kotły bojowe rozlegają się po świecie. Wojna potrzebna na ludzkości piersiach, jak powietrze w jej piersiach. Ona odwilż zacności i cnoty, odżyw świata moralny, rozniecanie ducha i ognia rycerskiego, który był, jest i będzie człowieczeństwa zaszczytem. Jak nawałnica, piorunem i gradem hucząca, odświeża stęchłą upałami atmosferę; tak wojna dobrodziejstwem jest po długim, a w nadużycia i ohydy szczodrym pokoju. Co pojedynek między mężami, to wojna między narodami, czyli ostateczny i jedyny nieraz do ocalenia sławy poczciwej i powinności środek. Z jakiegobądź powodu wybuchnie wojna, obowiązkiem narodu jest bronić się dzielnie i wystąpić po rycersku. To też zra-dza naukę sztuki wojennej. Strategia odnosi się do powiatów politycznych, bo wojny są zazwyczaj polityki wypadkiem i naczyniem. Sprawuje ona część dyplomacyi lepszą, piękniejszą. Choć bowiem wódz używa wojennych zdrad i podstępów ku pobiciu wroga, a ze strony tej przypodobywa się dyplomacie, i musi sam nieraz stać się nim żywcem, wszelakoż między obozowym a gabinetowym bohaterem różnica jest taka, jak między szlachetnym lwem, a podłym kotem. Co to za sprzeczność, Bonaparte i Tailerand! Tu także trzy ustępy: a) HOPLIZMATYKA, od , armatura, qua quis mu-nitur, jest nauką o najstósowniejszem uzbrajaniu piechoty, jazdy, artyleryi, wszech rodzaju wojska. Jako broń ulepszyć, dzielniejszą i lżejszą uczynić, a nowością w niej jaką wroga na utratę głowy i wynikające ztąd klęski narazić; jak podwoić moc prochu, a polnemi działami sięgać trzy razy dalej, niż zwykle, lub z łatwością rozłamywać najgrubsze mury zamków; jak urządzić bomby, rakiety i różne ognie, ażeby bicie ich stać się mogło iście piekielne, jak wreszcie ubrać Żołnierstwo, aby poruszać się mogło swobodnie, a wyglądało marsowo: oto ho-plizmatyczne zadania! — Tutaj należą wiadomości o furażo-waniu, o opłacie, chowie i żywieniu wojska, o szpitalach wojennych. Jest to nauka gospodarowania tak w koszarach, 295 jak w obozie, która potrzebna jest szczególniej urzędnikom ministerstwa wojny. b)       TAKTYKA, od peritus ordinandi milites et aciem militarem, jest nauką musztry, rozstawiania żołnierzy, podoficerów i oficerów, szykowania rót, szwadronów, pułków, brygad i dywizyi, obrotów wojska rozmaitych, cząstkowych i ryczałtowych, całego tańca wojennego. Tutaj wykłada się także rzecz dla inżynierów wojennych, pontynierów, kwatermistrzów. Jest to nauka od podoficera aż do jenerała, wszystkim wojskowym niezbędna. Niegdyś dano żołnierzowi pałkę Herkulesową i wiedziono go do boju. Uderzał na wroga ciało w ciało, jak zbójca; drapał go pazurami i gryzł zębami, jak dziki zwierz. Dziś nie spotkają się nieraz i nie zetrą się z sobą dwa zastępy, a obrót jaki tam szczęśliwy daje zwycięztwo. Taktyka uczłowiecza i uzacnia wojnę. Ale, czy stanie się kiedy niekrwawą grą w szachy ? c)       NIKOLOGIA, od victoria, jest nauką o planach do zwycięztwa, o staczaniu bitew i wojen szczęśliwych, o korzystaniu z wygranej i ściganiu rozłamanego wroga, o ocalaniu wojska pobitego i zbieraniu go napowrót w zastęp silny, o porządnym odwrocie, o utrzymaniu i podnoszeniu ducha wrojennego w żołnierzach. Wódz powinien umieć tak natchnąć wojsko, i taką obudzić w niem ufność w swe siły, iżby pragnęło niecierpliwie spotkać wroga i szukało go z najgłębszą wiarą, iż rozedrze go na sztuki, zbije na miazgę i wdepce w ziemię; iż bitwa będzie dlań godziną zwycięztwa i chwały. Tchórzy już ten żołnierz, który powiada: „My się niedamy!" To mało. Tutaj, krom nauki zwyczajnej, na teoryi i praktyce wojskowej opartej, przywodzą się strategiczne opisy bitew, stoczonych pomyślnie od geniuszów wojny, poczynając od Kse-nofonta aż do Napoleonów. Jest to nauka dla hetmanów i wodzów naczelnych, oraz tych, co zamierzają z czasem na nich się urobić i wykierować, niezbędna. Strategia wykładana bywa po szkołach wojskowych kadetom i podchorążym. Dołączają się do niej i nauki inne, żołnierzowi potrzebne. Bez jeometryi nieumianoby rozbić wiel 296 kiego obozu i uszykować licznego wojska do bitwy, a bez try-gometryi sferycznej strzelać z dział skutecznie. Matematyka przeto kwitnie w tych szkołach. Wódz ma być nieco prawnikiem, bo rozstrzyga spory między wojskowymi i obywatelstwem, a podczas wojny stanowi i wykonywa prawo doraźne. Wszak ma się tak często sądy wojenne. Polityka zaś i dyplomacya równie są dlań ważne, jak sama strategia, będąca ich gałęzią. Cezar i Bonaparte w jednejże chwili podpisywali rozkazy wojenne i układy pokojowe. A lubo nie każdy jenerał jest zarazem królem, wszelakoż każdy może być w przypadku, zawrzeć zawieszenie broni na własną odpowiedzialność, a przeto wdać się w układy. Krom tego robi się ugody przy zdobywaniu, lub poddawaniu twierdz. Przyda się wodzowi znajomość fizyki i nauki lekarskiej, ażeby umiał zabezpieczyć wojsku miejsce pobytu i żywność, podług wymagalności zdrowia, Odwiedzać ma także szpitale wojskowe i doglądać chirurgów wojennych. Teologia i etyka dopomogą mu do utrzymania bogobojności i dobrych obyczajów w wojsku, retoryka zaś zapalać będzie żołnierzy do bitwy, a obywatelstwo do sprzyjania jego sprawie. Tak tedy bohater nie może dziś nazywać się, jak w Nibelungach, der Degen, kord, i być tylko rębaczem. Nieuk krzepki przyda się najwięcej na prostego żołnierza. Ale i prości żołnierze walczą lepiej, gdy są wykształceni, a wiedzą i czują żywo, za co przelewają krew. Oświata zagarnia za naszych czasów wszystko, zgoła koszary i obozy wojskowe, bo ona główną i najpewniejszą jest potęgą. III.) PUBLICYSTYKA stanowi trzecią dyplomacyi część. Jest to, jak wszystko w tych powiatach, teorya i praktyka zarazem, nauka i zastosowanie jej w ogólnym żywocie. Chodzi tu pod względem teoryi o ukształcenie, a pod względem praktyki o działanie pisarzy dzienników i ramot politycznych, władających głosem pospolitym, a stających się przez to nie 297 raz większą od samego rządu potęgą. Za nowszych czasów tak zwana opinia publiczna ukazuje się ogromną i nieobojętną bynajmniej mocą, która codzień wzrasta i w końcu zawsze odnosi zwycięztwo. A sternikami mocy tej są publicyści, lub pisarze gazet. Błogo rządowi, gdy pióra politycznych tych pismaków popierają go szczerze i dzielnie, a biada mu gdy obrócą się przeciwko niemu! Cenzura jest w takowym razie niedostateczny środek; zabija bowiem, nie jedynie dziennikarskiego, ale i ogólnego ducha; pogrąża naród w ciemnościach, co do stanu i położenia własnego; sprzyja przedajności i bezprawiom urzędników; budzi nieufność, bo zazwyczaj, gdy wszystko osłania płaszcz milczenia i nocy, poczytuje się rządowi więcej złego niż na to zasłużył; drażni i jątrzy nawet najlepszych, a rozwściekła tych, co piszą i szkodzić mogą; przyprawia w końcu dzisiejszy stan rzeczy o nieuchroniony upadek. Cenzura w ogóle jest wielkie głupstwo, bo jeżeli druk rani, to ma i balsam na rany. Źle, rewolucyjnie, bezbożnie ktoś pisze ! Prawda I Niech tedy ktoś inny pisze dobrze, rozumnie pobożnie! O, bądźcie pewni, że vox populi, vox Dei; że przeto głos pospolity przechyli się zawsze na stronę porządku i prawdy! Niech głos ten będzie jedynym pism cenzorem ! Najlepsza to, gdy władza stoi z publistyką w zgodzie i umie także nią kierować. Nie dopnie zaś celu tego, opłacając hojnie dzienniki, jak to bywa; albowiem niepodobna wziąć na żołd całą mnogość tych ludzi, co pisać umieją i piszą. Najdą się zawsze niepodległe i nieskażone duchy, co wypowiedzą prawdę, nawet rządowe dzienników przekupstwa. Rzecz taka sieje niemoralność, kazi narodowy charakter, który, gdy piękny, wielką jest mocą; a godzi tylko ku niesławie i upadkowi rządu. Potrzeba chcieć dobrego i czynić dobre, a będzie się miało nieomylnie za sobą publicystykę, z nią zaś glos pospolity! Publicysta, który może krajowi przynieść niezmierzone korzyści, lub szkody, powinien przedewszystkiem być zacnym i prawym człowiekiem, a mieć niepokalany charakter. Nie szermierzem tego, lub owego stronnictwa, ale patryotą być, 298 ojczyznę niewypowiedzianie miłować, a baczyć ma na wszystko, co podnosi jej dobro i chwałę, lub co naraża ją, na straty i niesławę! Prawdę ma mówić nie samemu rządowi, ale i narodowi, a nawracać go zawsze na drogę dobrą, zacną i piękną. Ma wreszcie posiadać geniusz wszechstronny, oko bystre i na wszystko otwarte, usposobienie przyrodzone do rzeczy i spraw najrozliczniejszych; znać przeszłość i teraźniejszość na kształt żyda wiecznego; mieć w pamięci ciągle, co ktoś uczynił, lub powiedział i co się stało, słowem posiadać wykształcenie naj rozleglejsze. Dzienniki piszą albowiem o wszystkiem, co tylko odnosi się do żywota ogólnego, a więc na wszystkiem znać się dobrze potrzeba, nawet lepiej od innych, jeżeli się ma zawsze czemsiś zakierować i na postępowe puścić je tory! Jednego dnia pisać się będzie o sprawie kościelnej i teatrze; drugiego o szkolnictwie i łowach na zające; trzeciego o poezyi i banku narodowym; czwartego o sztukach pięknych; i pijaństwie ludu; piątego o przemyśle, fabrykach i rękodziełach, o salonach pańskich i budoarach niewiast; szóstego o konstytucyi i polityce krajowej; siódmego o przekładzie Pindara, lub Terencyusza na język narodowy; ósmego o więzieniach i modach; dziewiątego o stosunkach włościańskich; dziesiątego o poprawie rasy koni, bydła i owiec. Któż wyliczy, o czem prawią dzienniki! A ileż to ludzi jest, co krom dzienników nie czytują nic innego, i w nich czerpią mądrości, oraz szczęścia swego konary! Nie wolno tu zatem harcować językiem li w ogóle na chybił, trafił; lecz przynależy się wdawać w drobne szczegóły, rachować i nauczać, okazać gruntowną znajomość każdego przedmiotu. Prawda, że gazeta może mieć huk pracowników, obrabiających tak zwane specyalno-ści; ale na czele jej stoi jeden redaktor, odpowiedzialny za wszystko, a więc muszący i znać się na wszystkiem. Dziennikarz wywodzi na widocz, co zaszło w gabinetach ministeryalnych i radach wojennych, pod pieczęcią tajemnicy. On tedy powinien być i dyplomatą i strategiem, ażeby tak o pokojowej, jak o wojennej mądrości sądzić mógł po mistrzowsku; ażeby wreszcie wiedział, co ma dzisiaj powiedzieć, 299 a co jeszcze przemilczeć. Będąc politykiem w ogóle, niech i okazuje biegłość we wszystkich naukach politycznych, które się dotąd poznało! Wielcy pisarze wydają dzieła rozleglejsze i nie chcą wdawać się w piśmiennictwo, które dziś hałasuje, a jutro już idzie pod placki. Krom tego wolą przedmiot wiekuisty od przedmiotu li chwilowego. Co wydadzą, powinno mieć wartość rzetelną, a dać się czytać za lat sto i więcej. Do publicystyki przeto, która wymaga najwszechstronniejszego geniuszu, biorą się zazwyczaj mierne, poczynające dopiero myśleć i pisać, nie wiedzy, lecz władzy szukające głowy. Ztąd rzadko ma się dzienniki, stojące na wysokości przeznaczenia swego. Zdarza się, iż redaktor otrzymał od kogoś rzecz przedniejszego ducha i pióra, lecz nie mogąc jej strawić, czyni przypisy, dające li biedocie jego wewnętrznej świadectwo. To przyczyna, iż ludzie wyżsi nie lubią gazet i szukają w nich tylko prostych doniesień. Większem od tuzinkowości pisarskiej niebezpieczeństwem i sromotą sroższą dla publicystów jest, dać się kupić od własnego, lub obcego rządu, od stronnictwa jakiego, politycznego lub kościelnego, które ma na celu, nie ogólne, lecz własne dobro, od jakiego możnego wichrzyciela, lub zdrajcy kraju, słowem sprzedajność. Wtedy frymarczy się najniebezpieczniejszym na ziemi towarem, opinią publiczną, i durzy się ją za pieniądze, jak podły i karogodny kuglarz. Wtedy lepszy Metternich, który płaci, niż brzechun, ujadający za jego złoto! A ileż to ma się nikczemnych publicystów! W ogóle herszty obozów politycznych, tak czerwieńce, jak czerńce, zasługują na przeklęctwo swojego narodu. Są to wichrzyciele, nie temu lub owemu stronnictwu, które w końcu końców zawsze chce burzy i rozwalności, a szuka samolubnie władzy; lecz sprawie narodu i ludzkości służy mąż ducha i charakteru wyższego. Są, jak to zauważył Słowacki w Anhellim, podwójne opętania; od szatana i od anioła. Strzeż się jednego i drugiego, a trzymaj się Boga! Jeżeli zaś publicysta na dobrej stanie drodze, oczekują go słuszne i wielkie nagrody, naprzód chwała i moc 300 w obrąbie głosu pospolitego; później poselstwo sejmowe; wreszcie ministerstwo, lub coś więcej. Jak polityki w ogóle, tak i publicystyki uczyć się wprawdzie potrzeba, lecz nauczyć się w żadnej szkole i z żadnej księgi nie można. Są to pola żywota, na które przynieść się powinno wrodzony talent i dobre chęci, a na których doświadczenie i bezpośrednie dotykanie ludzi, oraz stosunków, prowadzą z czasem do mistrzostwa. LXXVIII. PEDAGOGIKA. Polityki powiat trzeci. Pedagogika, wzięta w rozumieniu najrozległejszem i naj-przedniejszem, tj. nie tylko jako nauka dobrego wychowania poruczonych nam chłopców lub dziewcząt, lecz jako sterni-ctwo kształcenia narodu całego w młodem i podrastającem jego pokoleniu, jako ministerstwo oświecenia i część najwyższego rządu, jest trzecią i ostatnią wielką polityki częścią. Młodzież krajowa, to naród przyszłości najbliższej, dziedzic ojczyzny. Od niej zależy los matki naszej ogólnej, tak gorąco ukochanej. Polityka przeto zajmuje się jej wychowaniem i nauką. Jeżeli rząd ma w kraju polityczną przewagę, bę-' dzie się miało szkoły rządowe; jeżeli zaś duchowieństwo prze-maga, obaczy się szkoły klasztorne; jeżeli wreszcie unia me-syaniczna, w umiejętniach uorganizowana, lub wolna umiejętność panuje, będą szkoły niepodległe, jedynie narodu godne i świat zbawiające. Ale to pewna, że kto dzierży szkoły, jest przyszłości sprawcą i mistrzem. Rzecz to tak jasna, że nie rozwodzi się nad nią już dalej. Zwraca się tu jedynie uwagę miłośników dobra ogólnego na nadzwyczaj wysokie i ważne pedagogiki znaczenie. Umiejętności i nauki nie są ani rządowe, ani kościelne, 301 lecz stanowią osobną i niepodległą, a dla siebie samej istniejącą moc człowieczenskiego ducha. Wszelakoż, gdy opuszczą wielkie obszary myśli ogólnej, i przejdą do szkoły, która jest publicznym i prywatnym, komuś przecie uległym zakładem, stają się polityki, a więc albo rządu, albo duchowieństwa, albo unii mesyanicznej, która jeszcze nie istnieje, albo wreszcie tego, kto zakład utworzył i dzierzy, naczyniem. Niejeden profesor akademicki skarzy się, że rząd, lub duchowieństwo-ogranicza mu wymaganą od umiejętności wolność wykładu. Dopóki ogólne ciało naukowe nie urobi się w coś podobnego, jak ciało wiarowe, t. j. w udzielny i własne prawa mający, umiejętny, parakletyczny, świętoduski kościół; poty czcze są takie narzekania. Rzuć bracie uczelnią rządową, lub kościelną , i pisz na własną liczbę naukowe dzieła, a możesz być niepodległym mistrzem! Skoro zaś siedzisz na stolicy zakładu naukowego, jaki ma się dzisiaj; toś rządowy, lub kościelny sługa, polityczny i od polityki zależny człowiek! Jeżeli udasz się na nauczyciela prywatnego, to będziesz wykonawcą woli i myśli nie twojej, ale rodzicielskiej, zaczem najemnikiem jeszcze niższego rzędu. Zawisłość nauczycieli publicznych boli ich wszystkich, jak pojąć snadna, Niechaj przynajmniej to służy im ku pociesze, iż każdy z nich, zgoła bakalarz wiejski, jest za to osobą polityczną! Wszak o zaszczyt ten kusi się w Paryżu zgoła najuczeńszy i najniepodleglejszy człowiek Czy to rząd, czy kościół, król sam, lub minister jaki, czy unia mesyaniczna, słowem, kto przemaga w kraju politycznie i władnie wszystkiem; ten urządza narodowe wychowanie, robi plan do nauki po umiejętniach i różnych szkołach , kształci, mianuje i płaci nauczycieli, oznacza bliżej obowiązki ich i stosunek do uczniów, przepisuje prawa karności, lub tak zwane „ustawy szkolne", troszczy się o dzieła elementarne i t. p. Jest to pedagogika publiczna. Ale ma się wszędy wychowanie młodzieży niezależne, pensyonata i nauczycieli domowych. To pedagogika prywatna. I jedna i druga pe 302 dagogika ta atoli jest i nie przestaje być polityczna, bo wszelaki ojciec ma także pewne polityczne cele. Ponieważ pedagogika tak dobrze, jak administracya, dy-plomacya i publicystyka, lubo ma grunt i przedmiot sobie właściwy, a całkowicie inny, jest jedną polityki gałęzią; przeto nic dziwnego, iż także na łonie jej stacza zacięte boje poznana już na socyalistycznych polach społeczeńska antynomia. Któż nie wychowywa dzieci? Przedmiot ten zbyt więc obchodzi każdego, ażeby przynajmniej nie tknąć go pobieżnie. Otóż czarni takiej domagają się pedagogiki; „Wychowy-wuj młodzież na ludzi Bogu i społeczeństwu pożytecznych! To główny cel, nic więcej. Będą pożyteczni Bogu, gdy nie odważą się podciągać objawienia pod własny ludzki i niedołężny rozum, gdy uczczą katechizm, a poddadzą się kościołowi świętemu, matce naszej powszechnej, jak dobre i własnego zbawienia pragnące dziatki, i za każdą nagodą ucałują ręce księdzu, słudze Bożemu namaszczające ich sakramentami do niebios i wiekuistego żywota. Zbawiciel, prawda i światłość jedyna. Wprowadzić go w dzieci, to najgłówniejsze dobrego wychowania zadanie. A on odzywa się i naucza przez usta nasze. Będą zaś pożyteczni społeczeństwu, gdy nauczą się czegoś realnego, co daje im chleb, a pieniądz na ołtarz kościelny i królewski, krom tego zaś szacunku dla władzy, która pochodzi zawsze od Boga; gdy za każdą nagodą ucałują ręce przełożonemu, urzędnikowi, panu wielkiemu, każdemu przedniejszemu od siebie. Na dobrowolnej podrzędno-ści i na uczczeniu społeczeńskich stopni wyższych stoi porządek, szczęście i potęga w narodzie. Jak śmiertelnego grzechu, tak spekulacyi metafizycznych, wszech nauk idealnych niepodległego myślenia i badania niech strzeże się młody, bo to gościniec do bezbożności lub kacerstwa, a pogrąża kraj w morze krwi i gorzkich łez. Nawet poezya szkodzi. Na padole płaczu nie marzyć błogo, ale pracować i cierpieć nam trzeba. Zaś czerwoni taką ogłaszają pedagogikę: „Wychowywuj młodzież do rozumu, do wolności, równości i braterstwa, do praw człowieczeńskich, które nam Bóg dał, a źli ludzie wy 303 darli! Niech cenią, godność osobistą, jak najprzedniejsze dobro, a niepodległość myślenia, mówienia i pisania, sumienia i przekonania bardziej od życia! Niech za żadne skarby na ziemi nie wydadzą djabłu, lub Bogu,— gdyż to w końcu końców jedno, — cyrografu na duszę, bo to przyczyna ciemnoty, niewoli i wszech nieszczęścia w społeczeństwie! Niech nienawidzą śmiertelnie tego ludzkości wroga! Kto on? Wszyscy ciemięzcy świata i uprzywilejowani, co, jak samoluby podłe, zagarnęli dla siebie dobra ziemskie, uciechę i światło, a zostawili rzeszom nędzę, pracę i ciemnotę. Walka więc z nimi na zabój! Już chłopczyna mały niech ostrzy scyzoryk na mięso księże i pańskie! Francuzi, szczególuiej zaś Anglicy stoją w oświacie i wolności tak wysoko. Czemu? Bo kąpali się w krwi upiorów społeczeńskich. Jedni mieli Ro-bespiera, drudzy Kromwela. I tam i tutaj odcięto łeb hydrze lerneńskiej. Nawet w Niemczech miało się krwawe rokosze chłopstwa i wojnę trzydziestoletnią. Bez takiego chrztu nie ma chrześciańskiego ducha. Mirosławski pisze: „Ażeby wysokości swej dostąpić, narody te wypławić się naprzód mu-siały w takich krwi własnej potopach, że jeno częsteczka jej, wytoczona dziś polską kosą z ciemięzców ludu, wyprałaby go na wieki, od Bałtyku aż do Euxynu, i z teologicznego grzechu pierworodnego i ze szlacheckiej plamy Kaimowej, którą ma być chłopskie naznaczone czoło. Na zastygłych to dopiero lawach takiego krwiotoku, na tym makademie z mięsa rasowego i święconego, z gruzów, łez i kości znikłych pokoleń swoich podeszły szczep Latynów i Germanów, śród biesiadnej illuminacyi, rozwinął żagle wielkości swojej. I nam toż samo uczynić trzeba; inaczej zgnijemy w niewoli. Nóż tedy, to najlepsza dziś elementarna księga. On zamieni się później w bohaterski miecz Grachów. I mąż, którym stał się chłopiec, wydrze Michałowi miecznikowi oburącz szablę płomienistą, i jednem cięciem przeplata kulę ziemską od bieguna do bieguna szramą kordylierską, nigdy nie zeszytą. Dopieroż słowo stań się, naraz przyłożone do wszystkich kraterów młodego świata, wysadzi, spali i osuszy trzeci dzień genezy na czarno • 304 ziem dla pokoleń nowych. Kochaj ludzkość, a będziesz nienawidził i rad rznął księży, panów, wszystkie wilki i pijawki społeczeństwa. Oto pojęcie nasze wychowania młodzieży na dzisiaj". W duchu tych dwu pedagogik tworzą się publiczne i prywatne szkoły. Nie jedynie biedne tułactwo nasze ma w Paryżu jeden naukowy zakład na Mont-Parnas, a drugi na Ba-tignolach. We Francyi walczy episkopat z uniwersytetem. W Belgii szkoły duchowne i rządowe rozdzierają młodzież we dwa przeciwne sobie obozy. To samo, lubo w postaci innej, widzi się wszędy. Nawet w Szwajcaryi są Jezuici obok repu-blikanckich szkół. Przelękniesz się tych wezbrań i potopów polityki, porywających zgoła niewinne i ciche naukowe przybytki. Ptozpaczać będziesz, że dziś nawet młodzieży wychować niepodobna bezstronnie i mądrze. Niestety, tak jest w rzeczy samej! To żywot gorący, w którym święci się, nie prawda i cnota, lecz sobkostwo, chęć władzy i wulkaniczna sprzecznych z sobą namiętności trzęśba, — w którym widzi się same sprzysiężeniu piekielne na wolność ludzką, zgoła jeszcze nie rozwiniona, a już ujarzmiona, — żywot, który mając na myśli Zbawiciel, tak modlić się nam każe do Boga: „Bądź wola twoja jako w niebie tak i na ziemi". Snać przeto, iż na ziemi panuje i rej wodzi szatan! Stoisz tu może otrętwiony, zgrozą przejęty i radbyś zaradzić tak okropnemu złemu. Daj pokój! Czego Zbawiciel sam dotąd nie mógł dokonać, jakże ma temu który z nas dać radę? Nie bądź, jako Don-Kiszot, i nie porywaj się do korda przeciwko skrzydłom wiatraka, któremi w pełni znaczenia są polityczne stronnictwa! Im nie chodzi o prawdę i dobre, ale o zupełnie co innego. Masz przecie ku ocaleniu syna twojego dostateczny środek. Jaki? Wychowywuj go sam przy pomocy zacnego jakiego ochmistrza, lub oddaj w ręce pedagogiki białej, która istnieje gdzie w kąciku, cicha i skromna, a której cele są takie: „Naprzód i przedewszystkiem moralność, podnoszona aż do Bożo-obrazowości, która sama jedna upewnia nam wolność, niepodległość i szczęście. Dalej 305 religijność i patryotyzm, ale bez stronniczych barw. Wreszcie rozwój w wychowańcu tego, co Bóg sam weń tchnął, tj. osobistego jeniuszu i usposobienia. Nie tem, czem jest nauczyciel, stać się ma uczeń, bo to gwałt duchowi jego zadawany, ale tem, czem on jest już w istoty swej zarodku. Niech sobie głupi i mierny Bartek wychowywa samych podobnych doń Bartoszów, a Maciek samych Maciusiów; pedagog sumienny dobry i rozważny, wychowa Bonapartego, choć sam jest Flo-ryanem; wychowa Leibnica, Mozarta, Rafaela, a nawet Piusa VII. papieża, dopomagając każdemu z nich do rozwoju posłannictwa Bożego, poczutego w duszy! Pedagogika w ogóle, jaka jej bądź polityczna barwa, składa się z trzech następujących części: a)       NEPIODYKA, od puerilis, ad puerum spe-ctans, czyni o uczniach, o ich cielesnem, duchowem i moral-nem usposobieniu. Gruntuje się na antropologii i psychologii, a wskazując wszystkie władze i potęgi istoty ludzkiej, podaje środki do najlepszego ich wychowania. Celem jej rozwinąć w każdym wychowańcu zdolności i usposobienia, które mu Bóg dał, a skierować je, jeżeli sama hołduje stronnictwu jakiemu , ku zamiarom swego obozu; jeżeli zaś nie, ku samodzielności, mogącej służyć najkorzystniej niebu i ziemi, człowieczeństwu i narodowi, a postawić chłopca z czasem na Bo-żo-obrazowości szczycie. b)       DYDAKTYKA prawi o nauczycielstwie, tj. o nauczycielu, nauce i nauczaniu. Nie roztacza się jśj tutaj bynajmniej , bo ona właściwie ksiąg tych osnową, znana więc już czytelnikowi być musi należycie. c)       EPIKA PEDAGOGICZNA ma za przedmiot szkoły i dzieje ich przez wszystkie narody oraz czasy. Jest to nauka tym szczególniej potrzebna, co urządzać mają szkoły publiczne, lub prywatne. Pedagogikę całą przejrzeć można bliżej w Chowannie, jednem z dzieł pisarza tej książki, która czasu swojego powstrzymała w kraju walkę politycznych stronnictw, lecz tylko na bardzo krótki czas. Panteon tom II.  20 306 Również pedagogowi znać przynależy nauk siła, bo czegóż on nie będzie nauczał? Oprócz przedmiotów, które ma wykładać i do których się zobowiązał, potrzebna mu teologia, bo wychowanie religijne znaczy i płaci tak wiele, a robi albo najwyższym mędrcem, albo też najobrzydliwszym głupcem. Potrzebne mu są antropologia, psychologia i etyka, ażeby znał ludzi, duszę i cnotę, która każdemu ostateczny cel. Po-lityka wskazać mu może, jak wychować ma prawego obywatela, a nauka lekarska, jak troszczyć się o zdrowie poru-czonych mu wychowańców. Nauka szkolna zaś jest głównym pedagoga przedmiotem, a polega na filologii i lingwistyce, lub w ogóle, jak obaczy się to niezabawem, na historycznych rzeczach. Jeżeli żąda się wychować kogo do przyszłości, a oddalić odeń próżne marzenia, to potrzeba poglądać w przeszłość i radzić się dziejów. Jest się tu wreszcie na piersiach żywota. Umiejętności zaś odnoszące się do żywota, mianowicie polityka, ze wszystkiemi jej odnogami, o której kończy się tu rzecz, rodzą czyny, a czyny przepływają w dzieje. Sama pedagogika, której ostatnią częścią epika, lub dzieje szkoły, zapuszcza nas w ubieżone czasy. Tak tedy wszystko przeprowadza nas na miejscu tem do tak zwanej magna magistra rerum, do historyi. c. HISTORYA TRZECIA HUMANISTYKI CZĘŚĆ. LXXIX. Wprowadzenie do rzeczy. Ontologiczny byt przeobraża się w kosmologiczny jaw, ten zaś w pneumatologiczną prawdę. Pierwostan przedzierga się w żywostan, a ten w bożostan. Przedświat staje się światem, a świat pozaświatem. Co było na wieczności łonie in poten-tia, jest in actu; a co jest in actu, będzie in sempiterno. Futurum fit praesens, et praesens fit praeteritum. Owa prawo i kolej powszechnego, trzechpowiatowego żywota. To samo święci się i w tej dzielnicy nauk. Mesyaniczna socyalistyka przerzuca się w kancelaryjną politykę, a ta w elizejską historyą. Dzieje, to omega wszech żywota, apoteoza człowieczeństwa, istny Armidy las zaczarowany, na którego rozłożystych drzewach nie więdnie liść złoty, ani szafirowe, rubinowe, dyamentowe kwiecie. Z każdego konaru wyglądają tu Sfinksy męzkie, lub żeńskie, z okiem spokojnego milczenia, onej wymowy duchów; albo też odzywają się Memnony głuchym, słodkim , tajemniczym harfy Eola tonem. To głębokości przeszłych lat, wieków i tysiącoleć: otchłanie bezdenne, otwierające się 20* 308 przed nami i zabierające zmartwychpowstańczy głos. Słuchajmy! Oto przemawia do nas z tamtej strony grobu ukochany i kochający nas ojciec nieboszczyk, i ojca tego ojciec, a dziadek nasz, i znowu dziadka ojciec i ojca tego ojciec i tak dalej, wciąż dalej. Chwyciwszy się za jeden koniec łańcucha tego, widzimy się związani z Adamem, i czujemy serca jego zadrganie na pierwszy widok Boga, Ewy lub raju! Dwie nieskończenie wielkie i potężne ostroże bucznieją tuż obok siebie w jakiejś dziwnej, bengalskiej, tylko z tysiąc nocy i jedna znajomej świetli. Jedna stoi otwarta na oścież, druga zaryglowana. W obu króluje uroczysta cisza. Jest to klasyczna przeszłość i romantyczna przyszłość. Pomiędzy niemi szumi, rozlewając spaniałe fale, długa, nie szeroka, i łoskotliwa rzeka, na której okrętów bez liku. To teraźniejszość. Jeżeli żądasz z nawy, którą żeglujesz, skoczyć w ostrożę przyszłości świętą, osaczoną stromemi opoki i niebotycznemi mury, wyląduj na dostępnych przyszłości brzegach! Obaczysz tu wysokie przylądki i gaje bogów, a najdziesz może przyjaznych ci jeniuszów, za których pomocą zbudujesz zwodzony most i zaczepisz go na przyszłości brzegu. I oto przeprawisz się na drugą stronę. Ile promieni światła ułowił kto, w kłębek zwinął, i do kieszeni schował w przybytkach przeszłości, tyle słońc zapali mu przyszłość. Jeżeli nie wierzysz, popytaj się ludzi nauki i uczynku z imieniem! Już pismo święte wiąże tak ściśle dzieje i proroctwa. Jean Paul niemiecki woła: „Świat ludzi przeistoczyłby się w świat pawianów, wilków i owieczek, kruków i wron, gdybyśmy w cichej a spaniałej świątnicy wielkich i zacnych starożytnych czasów niesposobili się za młodu do wystąpienia po" człowieczemu na nieczłowieczym dzisiejszego dnia bazarze; do pokonania kuszącego nas szatana w postaci kobiety, giełdy, tyary, orderu, lub mamony innej; do zwyciężenia naprzód siebie, później zaś wszystkiego świata. Imiona Sokratesa, Mil-cyada, Epaminondy, Focyona i Katonów, to zaprawdę piramidy i obeliski dla dzisiejszego egiptu europejskiego; rodyjskie kolosy z latarnią jaśniejącą dla naszych żeglarzy; słupy He 309 raklesowe, bez których runąłby nasz przesławny świat. Ateny, Sparta i Rzym są wciąż jeszcze stolice człowieczeństwa lepszego, do których to olbrzym Geryon, to jeden z wielkich Scypionów odprawuje, po pokonaniu straszliwych potworów, lub piekielnych potęg, wjazd tryumfalny! Helleńska plastyczność, hebrajska sentymentalność, staroegipska głębokość teozoficznej myśli, to cudne rogatki w Apolinowych delfach dla naszego czasu. Starość dzisiejszego świata niech wlepia oczy tak w młodziuchność świata starego, jak siwa, zgarbiona i ohydna baba w kwitnącą dziewicę; jak w operze matka cyganów w prześliczną Precyozę! Przeszłość nie jest Amen-tes, w którego dyamentowych gajach sądzi się ostatecznie umarłych. Amentesem takim jest tylko nasza historya. Przeszłość , to raczej Eden utracony, wiecznie żywy i świeży, którego gór szczyty bieleją, nie martwym śniegiem, lecz białym i woniejącym ogrodowych drzew kwiatem. To nie zima, ani jesień, lecz wiosna żywota. Nie znać starego czasu, starej wiedzy, starej cnoty i starej chwały, to tyle co być mszycą, która tańcuje, patrząc na nasz prozaiczny zapad dnia, lecz nie widziała poetycznego wschodu słońca". Nie sam wielki, różnostronny żywot człowieczeński, lecz wszystkie nauki, sztuki i rzemiosła, odkrycia i wynalazki, prawdy i gusła, zgoła głupstwa nasze mają swe dzieje. Ar-cyrozległa tedy jest historyczna niwa. Teraźniejszość sprawuje zawsze ulotną chwilkę, jeden pieśni lub gędźby ludzkości ton, miasto ze mgły fata-morganowej, ciągle widome z bliska, a uciekające przed szukającym spokoju wędrowcem. Przeszłość zaś, to półwieczność wyjawiona, istnienie święte i ciche bez początku, mauzoleum dopełnionego żywota, kata-komby pod obecnym światem. Tu zstępuje się stopniami w przeszły, zaprzeszły, pozaprzeszły wiek i tak dalej w bezdenne głębie; tu piętrzą się podziemne dokonanego, a ztąd wzbierającego księżycową pełnią i morza wylewem, nieśmiertelnego życia; tu geologiczne dziejów warstwy, duchowe złota i srebra kopalnie, chińskie wieże porcelanowe, należące nie do tego, lecz do tamtego świata. Zmów pacierz, pielgrzymie 310 ciekawy i porucz się Bogu, zapuszczając się do tej Wieliczki i Bochni Bożej! Łacno obłąkasz się w przepaściach tych śród niezliczonych błędokrętów i nieznajdziesz drogi do powrotu. Powołanie dziejopisa jest tak trudne, a przedmiot jego tak obszerny, że przechodzi prawie siły śmiertelne. Tylko ród ludzki podoła tej pracy. Jakkolwiek nauki historyczne są nieskończenie mnogie, dozwalają się przecież, — bo czegóż duch ludzki niezmoże, — uporządkować i w jeden zawiązać łańcuch. Im dawniejsza przeszłość, tem głębiej w przepaściach dokonanego żywota pogrzebana; tem bliższa prawicy Bożej i tem bardziej od nas oddalona. Potrzeba więc, iż tak rzekę, pewnej drabiny i pewnego rusztowania, ażeby dostać się w te głębie. Drabiną i rusztowaniem, o których rzecz, iż przejdzie się tu z poezyi do prozy, jest propedeutyka historyczna. Następuje dno Bo-żostanowe, na którem rozciągają się błonia błogosławionych. Jest to historya sama. Ale, będąc już w objęciach tej Gol-kondy, nie dość patrzeć na zaczarowane zamki, w których, gdzie spojrzysz i co tkniesz, to, jak na kościotrupach naszych świętych, perły i kamienie drogie; — przynależy, co nader trudna, wyzwolić choć jednę ze śpiących, jak w malowidle księżniczek, a przynajmniej zabrać część tych bogactw i wynieść je z sobą; t. j. wiedzieć, jak opowiadać i pisać dzieje. Ztąd rodzi się historyografia. Teraz o każdym z tych trzech rozdziałów pojedynkownie. LXXX. Propedeutyka historyczna. Pod nazwą propedeutyki rozumieją się tutaj nauki przygotowawcze, które usposabiają umysł młody do korzystnej dziejów uprawy, a biją gościniec do serapisowego państwa i kościoła. Teraz podział propedeutyki, który najlepiej znaczenie jej 311 rozjaśnia: Nie chcąc wdawać się w dłuższe i nudne naukowe wywody, bierze się tu na pomoc dowolne porównanie. I tak puszczając się w podróż do wielkiego i tajemniczego poza-świata, zwanego dziejami, a będącego krajem wiekuistego żywota, powinieneś opatrzyć się po pierwsze, kluczem ś. Piotra, albowiem inaczej nie otworzyłbyś bram do tych niebios. Powinieneś opatrzyć się, powtóre, słonecznym Pawła ś. pustelnika kompasem, ażebyś nie obłąkał się śród mnogich krain, czasów, narodów i rodzin, z któremi wejdziesz w dotknięcie. Powinieneś opatrzyć się, potrzecie, kubłami wody krynicznej św. Izydora, które on wynosił, a które kto inny już napełnił, ażebyś mógł ugasić przynajmniej' pierwsze i najgwałto-wniejsze obcowania ze świętemi pragnienie. Ztąd propedeutyka rozstępuje się w trzy nauk szeregi: nauki pomocnicze, jako klucz do historyi; nauki zasadnicze, jako kompas przywracający zagubioną w nawale lub trudności przedmiotów głowę, i nauki źródłowe, odnoszące się do krynic dziejowych, z których czerpie się wiedzę. I.) NAUKI POMOCNICZE, jako klucz do historycznych niebios. Ciało ich, z mnogich bardzo członków złożone, ofiaruje trzy następujące części główne: a) PALEOLOGIA, od antiqua narro, zowiąca się także archeologią, od antiquus, jest nauką starożytności. Opisuje się w niej wiary, charaktery, zwyczaje i obyczaje, różne właściwości starożytnych ludów; jak i czem żyły, jak mieszkały, jak walczyły, około czego głównie pracowały. Tutaj należą: „Antiquitates graecae et romanae", jako klasyczne, dalej „starożytności egipskie, hebrajskie, fenickie, kar-tageńskie, babilońskie, assyryjskie, chińskie, indyjskie, wreszcie „starożytności bliżej z nami związane", np. francuzkie, angielskie, niemieckie, słowiańskie, polskie. Kogóż nie wprawują w ciekawość pozostałości ze starego żywota, odkopywane w Herkulaneum i Pompeum, lub w gruzach Kartageny, Niniwy i Palmiry? Ma się tak wielkich starożytności miłośników, że za jeden rzadki pieniążek, za kawałek skorupy z urny Platona, za wojenny topór Maryusza, dają 312 z radością góry złota. Po wszystkich stolicach Europy najdziesz gabinety starożytności, które odwiedza z korzyścią dla wiedzy gość i swój. A księgi, opisujące starożytności, czytają się tak przyjemnie, jak sprawozdanie o podróżach w nieznane kraje. Wydają też je niekiedy w formie takich opisów, jako np. podróż Anacharsesa po Grecyi przez Bartele-miego, i podróże Telemaka przez Fenelona. Znając wewnętrzny żywot narodów starych tak, jakby samemu się pomiędzy niemi obcowało, zrozumie się łatwiej i gruntowniej ich dzieje. Ztąd paleologia najpierwszy i najgłówniejszy klucz do historyi. Ona, wskazując tu świeżo odkryte pismo runiczne, tam medal stary, pieczęć, napis grobowy, indzie łomy architektury, rzeźby, zbroi, indzie wykopaliska ciekawe z mogilników, rzuca wciąż jeszcze nowe, a dobroczynne światło na dzieje. W Krakowie, Wilnie i innych miast achnaszych istnieją towarzystwa starożytności słowiańskich i polskich. Błogosławmy je za gorącą miłość rzeczy ojczystych i życzmy im w poszukiwaniach bogatego połowu! b) FILOLOGIA, od qui amat verbum, jest nauką starych i klasycznych języków, mianowicie zaś greckiego i łacińskiego, jako tych, co niosą piśmiennictwu narodowemu literaturę najpiękniejszą i najbogatszą, a historyi pomoc stanowczą. U nas, z powodu kościelnego związku z Rzymem, uprawiano łacinę do bardzo wysokiego stopnia. Mieliśmy zgola w języku tym znakomitych mówców, poetów i pisarzy. Na sejmach obradowano po łacinie. Byliśmy jakby północni Rzymianie i urządziliśmy rzeczpospolitą naszę na wzór rzymskiej. Alę zaniedbywaliśmy greczyzny, dla tego, iż popadła we schy-zmę. Wielka to szkoda dla narodowego ducha! Klasyczna Grecya jest wszakże starszą od Grecyi schyzmatyckiej, a Ho-mery, Sofoklesy, Platony, Demosteny, nic a nic o ostatniej wiedzieć nie mogli! Czy Rzymianie sami nie byli uczniami Greków, i to dość miernymi? Lepszaby było zapoznać się wprost z mistrzami, niż tylko z ich naśladowcami! Zaklina się tu rodaków, ażeby nie rozciągali gorliwości wiarowej tak daleko, bo aż do pogańskiego Pindara i uczyli się po grecku! 313 Są dla nas w bugaju tym nieba całe do zdobycia, których bliżej nie znamy. Dawne kroniki, gdzie najdują się źródła dziejów, zgoła słowiańskich i naszych, są, albo po grecku, albo po łacinie pisane. W Greczyznie i łacinie ma się wciąż jeszcze bogate i nieprzeczerpane rudy dla dziejopisa. W nich, jak po kopcach, mogiłach i grobach starych, drzymią tajemnice ubieżo-nego czasu, które kiedyś wyjśdź mają na dzienne wiedzy ogólnej światło i czekają tylko na dość uważnego czytelnika. Już tedy pod względem historyi ważna jest bardzo filologia. Lecz niedość! Grecy i Rzymianie byli ludami z geniuszem, wolnością i wy sokiem piękności uczuciem, a kochali cnotę i wszystko dobre sercem młodem, gorącem, nie zepsu-tem. Żyli pod prześlicznem, pełnem natchnienia niebem i w tak szczęśliwych okolicznościach, jakich ani przedtem, ani potem nie było nigdy na biednej naszej ziemi. I tak n. p. europejskiego ducha przez wszystkie narody gniotą dziś okropne, olbrzymie dwie zmory: mistyka i polityka kościelna, tudzież cybernetyka rządowa; dogmatyka i cenzura. Już od młodu zostaje duch nasz skarlony, skrzywiony, ogłupiony, a jeżeli później otrząchnie się z narzuconych i obcych sobie juków, dozna prześladowania! Duch Greków i Rzymian rozwijał się swobodnie! Pisma ich przeto, uznane powszechnie za klasyczne, a to już od wieków, tak wielkie i doskonałe, iż żadne nowsze miejsca ich zastąpić nie mogą, są dla nas szanownemi bardzo wzorami. Jest to głos święty bohaterskich ludzkości pradziadów, od którego uczyć się można wiele, a który słucha się tak mile. Co to za rozkosz prawić z Demostenesem do ludu ateńskiego przeciw macedońskiemu Filipowi, lub z Cyceronem zasiadać i roztrząsać sprawy ojczyste w rzymskim senacie; przez Homera zabrać znajomość z Agamemnonem i Achillesem, a przez Wirgilego z Eneaszem i Dydoną! Dwa te klasyczne języki umarłe, już pod gramatycznym, etymologicznym i lingwistycznym względem tak doskonałe w sobie, tak urobione i tak rozum młody kształtujące, są probierczym ogniem naszych uczuć prawych lub nieprawych, naszej zacności, osobi 314 stej i obywatelskiej godności, naszego przywiązania do kraju i dobrego smaku. Zgoła pod obyczajowym względem dają nam attycyzm i urbaniczność, t. j. klasyczne przystojeństwo i ugrzecznienie. Na nich kształcili się i kształcą wielcy mężowie późniejszych narodów i czasów. Zrobiono też je główna po szkołach nauką. Gdzie greczyzna i łacina ustają, tam poczyna się barbarzyństwo. Przeszło tysiącoletnie doświadczenie okazuje, iż tam, gdzie kwitły wysoko studia classica, jak np. u nas za starych Zy-gmuntowskich czasów, była krajowa i literatura złota i polityczna moc wielka; gdzie zaś klasycznych nauk zaniedbano, jakn np. u nas po zaprowadzeniu Jezuitów, kasi się i piśmiennictwo i sumienie narodowe. Czemu Francuzi, Anglicy, Niemcy są tak uczeni, tak w pisma własne i ważne bogaci, tak mądrzy i wielcy? Bo są wychowańcami Greków i Rzymian starych! Zaprawdę powiadam wam, że ktoby chciał podać dłoń upadającej Turcyi, podniósłby ją nieomylnie, gdyby mu się udało wprowadzić do szkół jej greczyznę i łacinę, a z niemi, naprzód starego, później nowego i dzisiejszego ducha europejskiego! Nie wierzysz temu? Czemu Saraceni zatem byli tak niegdyś dzielni, że z Hiszpanii zawojowanej grozili całej Europie i wszystkiemu chrześciaństwu? Oto dla tego, że uprawiali nauki klasyczne wysoko i byli pierwsi, co wykładać nam poczęli Arystotelesa; że stali wyżej od nas. Ca tedy raz już było, czemużby i dzisiaj być nie mogło? Niestety, w kraju naszym ninie następcy Orzechowskich, Modrzewskich , Sarbieskich i Janickich, w moc okoliczności nieprzyjaźnych, nie umieją po łacinie! I widzi się też jawnie tego skutki. Ma się ciemnotę ducha aż do muzułmanizmu religijnego, że już inne rzeczy pominę. Jak chcecie, bez swobodnego ducha Greków i Rzymian być rozumni, że nie powiem już wolni? Oby przynajmniej z własnej chęci poczęto się u nas znowu garnąć do klasycznych nauk! Młodzieży, to także służba dla narodu, a godne zadanie dla ciebie! Nie odpowiadaj mi, że ma się dobre przekłady Greków i Rzymian francuzkie, niemieckie, angielskie i nasze; że tedy obejśdź 315 się można bez nauki mozolnej, a długiej języka greckiego i łacińskiego! Porównaj przekład francuzki Mickiewicza np. z Mickiewiczem samym, a przekonasz się o wartości przekła-daczów pism klasycznych! Geniusz układa dzieła samorodne i nie ma czasu do tłumaczeń. Mierność tedy tłumaczy sama. A pod piórem jej wszystko karleje, mdleje i umiera. Jak Goetego, tak i Wirgilego czytać trzeba tylko w oryginale. Inaczej ani go dotkniesz! Filologia położyła ogromne dla ducha europejkiego zasługi. Ona wyzwoliła go od barbarzyńskich i ciemnych średniowiecznych czasów, a matką, jest oświaty dzisiejszej. Kto byłby się mógł tego spodziewać, że duchy Tucydydesa, Ksenofonta, Lucyana, Homera, Cycerona, Wirgilego, Kwintyliana, Seneki i tysiące innych wyjdą z grobu; staną do boju z Benedyktynami, Bernardynami i Jezuitami, całą potęgą wiary zbrojne-mi; zetrą się straszliwie i w końcu zwyciężą; że, lubo same należą do bardzo starego czasu, stworzą czas nowy? A przecież tak się stało. Cześć geniuszowi prawdy ludów klasycznych; cześć ich mądrości i myśli! Filologia zarobiła sobie na to słusznie, iż głównie w niej uznaje się europejska uczoność. Oddajemy tu radzi klasycznym naukom sprawiedliwość, a nawet uwielbienie i czołobitność, a przyłożyć je chcemy na nowo i szczerze do gorącego serca narodu. Każdy to widzi. Dla tego niechaj nam przebaczy ten i ów Vir doctissimus i eruditissimus, iż uczynimy mu jednę bardzo ważną, acz nie przyjemną uwagę. Jest to słowo od przyjaciela. Ukochawszy przeszłość wielką i jaśniejącą, nie zahaczaj, najmilejszy bracie, jak to bywa, o teraźniejszości naszej, wydającej ci się, słusznie i niesłusznie, maluczką i ciemną! Pomnij na obowiązki obywatelskie i na to, że dzisiaj żyjesz, a przez cześć prochów i kości termopilskich nie umieraj dla sprawy narodu i czasu twojego! Czerpaj ze świętych przeszłości studnie wody żywota, ale nie napoje śmierci! Na żadnem naukowem polu nie natrafia się na tyle pedanteryi, śmieszności i zobojętnienia dla bieżącego czasu, jak w filologii. O przywarze tej nie zawadzi dowiedzieć się wcześnie, ażeby później umieć jej uniknąć. 316 c) LINGWISTYKA jest nauką nowożytnych języków. O dziejach czynią, nie jedynie stare i klasyczne, lub umarłe, lecz także dzisiejsze i żyjące języki. Z łaciny i greczyzny tylko starożytny i średniowieczny, ale z nowszych, tak w pamiętniki, roczniki i dzienniki obfitujących języków, nowoczesny pozna się świat. Krom tego są piśmiennictwa istniejących dziś narodów świetne, np. włoskie, francuzkie, angielskie i niemieckie, które stoją wysoko i dopomagają literaturze klasycznej do kształcenia ducha. Czy obok Homera i Wirgilego nie warci stanąć Tasso, Cerwantes, Milton, Lord Byron i Mickiewicz, obok Pindara i Horacego Dante, Petrarka, Szyller, a obok Eurypidesa i Terencyusza Szekspir, Goethe, Kornel i Rassyn? Obok klasycyzmu posadził się romantyzm, mający również swe zalety i swą wielkość. Jest to na piersiach piśmiennictwa dwójca znana, obóz czarnych i czerwonych. Potrzeba się więc uczyć także nowych języków. Zniewala ku temu i okoliczność, że ludy dzisiejsze, stosunkami rozlicznemi oświaty, polityki i przemysłu wewnętrznie, a kolejami żela-znemi i telegrafami zewnętrznie związane, stanowią już jednę wielką rodzinę europejską. Bracia więc powinni rozumieć się wzajem. Ustały czasy odosobnienia się azyatyckiego i murów chińskich. Rzym, Paryż, Londyn i Warszawa, to niemal części jednego miasta. Za kilka godzin jest się już w obcym kraju. Jeżeli greczyzna i łacina cechują uczoność, to znajomość obcych żyjących języków znaczy światowość, lub modne ukształcenie. Dla płci żeńskiej nowe języki są taką samą potrzebą, jak dla nas mężczyzn stare. Jak klasyczne, tak i modne mowy mają u nas swych wrogów. Są tacy, co piorunują przeciw francuzczyźnie, a widzą w niej źródło bezbożności i wszystkiego złego; co głoszą, że mówić obcemi językami jest niepatryotycznie. Zaiście, źle jest, jeżeli który z nas umie dobrze po francuzku, ale ani słowa, lub mało po polsku. Ale strzeżmy się także patryotyzmu azyatyckiego, rozkochanego li w sobie, a nieznającego narodów innych i nie umiejącego ich cenić. Choć narodowy duch nasz ma wielkie i piękną rokujące nam przyszłość zalety, przecież on dzisiaj tak 317 zaniedbany w naukach! Nie jemu więc przystało nie chcieć nic uczyć się od uczonej zagranicy! Nie jedynie paleologia i filologia, ale i lingwistyka odnoszą się do nauk przeszłości. Zdziwiony wykrzykujesz może: „Jak to? Także lingwistyka, nauka języków dzisiejszych i jeszcze żywych?" Tak jest, odpieram. Wszak języki żyjące, acz kształcą się dalej codzień, nie powstały dziś dopiero, ale są spuścizną po starych dziadach i pradziadach. To również uroby historyczne. Czy wreszcie w nowożytnych językach nie ma „historyi powszechnych i ważnych badań dziejowych", których poznanie jest często bardziej nauczające od starych kronik ? Niech tedy służy to ku usprawiedliwieniu, iż mówiło się o lingwistyce i postawiło się ją na tem miejscu! Do paleologii, filologii i lingwistyki odnoszą się następujące, albo podrzędne już i drobiazgowe nauki, albo też po prostu nazwy pewnych rzeczy, które przywodzi się tutaj jako encyklopedyczne wiadomostki: AFORYZMY, urywkowy wykład czegoś. ANTOLOGIA podaje wybór poetycznych, łub prozaicznych kwiatów, uczknionych na grzędach którego z języków. BIBLIOGRAFIA opisuje wydania wszystkich dzieł, jakie tylko wyszły. Zasłynęli nią u nas Lelewel i Jocher. BRACHIGRAFIA uczy poznawać skrócenia wyrazów lub sylab w starych rękopisach i drukach, lub tak zwane tykle. BRACHILOGIA wykazuje wątpliwe, lub dwuznaczne miejsca , które powstały w pewnym pisarzu starym w skutek zbytecznego zamiłowania pisarskich skróceń. DRAMATURGIA, nauka o układaniu dramatów i innych sztuk teatralnych. ETYMOLOGIA bawi się około językowych pierwiastków, zwanych źródłosłowami, i około pochodzenia, oraz pokrewieństwa wyrazów, to w swoim, to obcym języku. EUFONIA jest nauką etymologii wprost przeciwną, a wykazującą, jak często, nie podług pochodzenia, ale podług miłego brzmienia; nie podług rozumu i loiki, lecz podług ucha, 318 tworzą się i piszą wyrazy. Tutaj wykłada się, dla czego np. od drogo urobiono drożyznę, a od Sapiehy Sapieżankę. FRAZEOLOGIA daje frazy, lub potoczne, osobliwe, w pewnych razach nieprzemienne sposoby mówienia, np. padam do nóg, sługa uniżony. W francuzczyźnie ważna to nauka. GLOSSARYUSZ wyjaśnia glossa, t. j. zawiłe i ciemne . miejsca, lub mniej znane i podejrzane słowa. GRAMMATYKA jest nauką prawideł pewnej mowy. HIEROGLIFIKA o hieroglifach, nie tylko egipskich, lecz różnych nagrobkowych, a z językiem jakim związanych. Spotyka się czasem z brachilogią. IDYOTYKON mówi o dyalektach, czyli o różnorzecze-niach pewnego języka. IKONOGRAFIA opisuje starożytne i średniowieczne obrazy, rzeźby, mozaikowe uroby, a należy do paleologii. IKONOLOGIA podaje znamiona wszechczasowych sztuk pięknych, szczególniej zaś malarstwa, rzeźby i architektury, a czyni to w służbie paleologii. Z niej dowiesz się, jakie np. zwierzęta lub ptaki godłami są bogów pogańskich i świętych naszych. Ta i powyższa nauka potrzebne są kształcącemu się historycznie artyście. LEKSYKOGRAFIA o układaniu i pisaniu słowników. MELODRAMATURGIA o pisaniu melodramów, t. j. liry-czno-dramatycznych, ze śpiewem połączonych sztuk teatralnych. METRYKA o wierszach miarowych i różnych ich rodzajach. MNEMONIKA o środkach kształcenia pamięci, użyteczna przy uczeniu się obcych języków i historyi. MITOLOGIA, najważniejsza część paleologii, o bogach i religijnych rzeczach starego ludu jakiego.     NEOLOGIA o tworzeniu nowych wyrazów i mian naukowych po raz pierwszy do narodu wprowadzanych. ORTOGRAFIA o porządnem i gramatycznem pisaniu. ORYENTALISTYKA uprawia wschodnie języki. Tutaj także zachodzi filologia, jako n. p. przy języku sanskryckim, 319 lub hebrajskim, i lingwistyka, jako np. przy języku chińskim, arabskim, tureckim i mongolskim. PARAFRASTYKA jest pisarzów klasycznych, lub innych exegezą i hermeneutyką. PAZYGRAFIA pracuje około wynalezienia takiej sztuki pisania, ażeby książkę wydaną n. p. od Polaka i pomyślaną w języku polskim, mógł czytać Niemiec, Anglik, Francuz, Włoch i Chińczyk, a każdy w mowie swojej. Nie pisanie wyrazów, jak zwykle, lecz znaki na pojęcia, pewnego rodzaju hieroglify są tu celem. Nad pazygratią, która, gdyby się tylko sama ukształtować mogła, ułatwiłaby bardzo nauki, dziś różnemi językami pisane, mozolili się Leibnic, Wilkins, Berger, Wolke, Sikard, Bueria. PAZYLALIA zamierza to uczynić dla mowy ustnej, co pazygratia chce dla pisma, tj. wynaleźć język sztuczny, za pośrednictwem którego mogłyby wszystkie narody porozumieć się z sobą. POETYKA, nauka o wierszowaniu i poezyi. PROLEGOMENA stanowią wszelką naukę wstępną, ogól-nem omówieniem pewnej rzeczy zajętą. PROZODYKA wykłada o prozodyi. Odróżniaj ją od metryki. Prozodyka daje prawidła długości i krótkości sylab, a metryka miary na wiersze. PSALMODYA bawi się około nót i śpiewu psalmów. RETORYKA nauka o krasomówstwie i pięknej prozie. SYNONIMIKA o synonimiach, lub bliskoznacznych wyrazach i wyrażeniach. SYNTAKSA, po polsku składnia, część gramatyki, uro-bem zdań i peryodów, rządem przyimków i słów zajęta. TERMINOLOGIA o technicznych, a w różnych naukach, sztukach i zatrudnieniach używanych wyrazach. TOPIKA jest spichlerzem pięknych ogólników, zwanych loci communes, któremi krasomówca nieuk w potrzebie posłużyć się może. TYPOGRAFIKA, teorya sztuki drukarskiej. 320 Podobnych nauk znalazłoby się i więcej. Niechaj nikt ich nie lekceważy! Grammatyka np. dobra jest tak trudna, do napisania, że nieraz w przeciągu wieków nie uda się nikomu. Gramatykę łacińską dzisiejszą urobiła filologia wszech narodów i czasów. Etymologia wsławiła imię Lindego, Hum-bolda i braci Grimmów. Każda rzecz staje się wielką i ciekawą, gdy pochwyci ją wyższy duch. Już z powyższego przełożenia nauk pomocniczych będących dopiero pierwszemi wschodami do katakumb historyi, pokazuje się, jak trudne jest powołanie dziejopisa. Ileż to on czytać, umieć i znać powinien, ażeby odkrył coś nowego! Już każdy z języków, tak starych jak nowych, wymaga kilku lat pracy, nim pocznie się czytać i rozumieć w nim dzieła, a całego żywota, ażeby pozyskać w nim mistrzostwo. A także i jeździć historykowi wypada. Jak napisać coś n. p. o Egipcie ważnego, a nie widzieć na własne oczy piramid, obelisk i hieroglifów? II) NAUKI ZASADNICZE sprawują drugi propedeutyki historycznej oddział, a są on kompas przy pracy około dziejów, czy to uczyć się ich sam, lub też wykładać je masz innym. Skład ich takowy a) JEOGRAFIA jest pierwszy historyczny kompas. Przedmiotem jej polityczny opis ziemi. Daje się w niej wiadomości o wszystkich częściach świata; o krajach, w które rozkładają się te części; o podziale kraju każdego na obwody i powiaty; o stolicy państwa, o miastach głównych i drobniejszych, o górach, rzekach, jeziorach i morzach, wyspach, przylądkach, cieśninach i międzymorzach. Czytając, lub pisząc o królestwie assyryjskiem, lub per-skiem, o Babilionie, Niniwie, Palmirze, Ekbatanie, o zdobyczach Aleksandra Wielkiego, o cesarstwie rzymskiem, o Atenach i Sparcie, o Hebrajczykach, Fenicyi, Kartaginie, potrzeba pojrzeć po ziemi, gdzie i w jakich granicach rozciągały się te 321 kraje. Inaczej nie zrozumie się rzeczy, lub nabierze się krzywych o niej wyobrażeń, sądząc n. p., jak pewien chłopczyna szkólny, że Numidya położona była na północ Skandynawii i dotykała jej z jednej strony. Nieznając, gdzie były miejsca, na których stoczono bitwy, rozstrzygające los świata, nie potrafi się ocenić ani geniuszu wojennego wodzów, ani ważności ich zwycięztw. Nie zrozumiejąc, jakie miał znaczenie kraj w skutek położenia swego, o który chodziło dwu bojującym z sobą narodom, lub królom, nie pojmie się pobudek do ich działania. Jeografia przeto przybywa tu na pomoc i staje się wnet nieodstępną historyi towarzyszką. Przedewszystkiem potrzeba znać dobrze jeografia dzisiejszą. Skoroś w niej biegły, wystarczy Ci już na jednem spojrzeniu w karty starożytnego, lub średniowiecznego świata. Kart takowych znajdziesz dziś mnogość. W Niemczech sporządzono je do każdego celniejszego historyka, n. p. Roteka, Bekiera, Schlossera. Dość często dziejopis sam, jako n. p. Lelewel, Szafarzyk, chcąc ułatwić sobie poszukiwanie, rysować musi jeograficzne, do przedmiotu swego zastosowane karty, które później pospołu z dziełem wychodzą. Lecz nie sama znajomość jeograficznych atlasów z różnego czasu jest dziejopisowi potrzebna. Powinien on umieć historyą jeografii i wiedzieć, jakie w każdym z dawniejszych wieków miano wyobrażenia o ziemi. Nie dość! Opisy odkryć i podróży morskich, wypraw do biegunów ziemi i do środka Afryki, wszystko to dlań potrzebne. Także z dziełami różnych czasów, wykładającemi jeografią, ma zapoznać się bliżej. Wielkie zasługi co do jegrafii mają narody żeglarskie, Anglicy, Francuzi, Hiszpanie i Holendrzy. Czasem i Niemiec jaki uczony wyprawił się do krain mniej znanych, n. p. Hum-bold do przyrównikowej Ameryki, i opisał je dokładnie. Od Rosyi dowiedziała się Europa coś szczegółowego o morzu lo-dowatem, o Nowej Zemli, o północnych Chinach. Z Polaków można tu spomnieć Beniowskiego, który pierwszy ogłosił dokładniejszy opis Syberyi. — Jeografia, w skutek naukowych wypraw lądowych i morskich, a pracowitych badań czasu no Panteon tom 11.  21 322 wszego, jest wielce ciekawą i niemal już dokonaną, nauką. Coraz trudniej też ją tak pisać, ażeby dać coś nieznanego. Najznakomitsze prace polskie jeograficzne odnoszą się do topograficznych kart kraju naszego. I tak Rizzi Zanoni, dzięki staraniom i nakładom wojewody Jabłonowskiego, wydał w r. 1772 atlas krajów i ziem polskich, złożony z 24 kart w formacie arkusza niewielkiego. Szkoda, że w pracy tej znajduje się wiele niedokładności. — Karól de Perthees, z rozkazu króla Stanisława, zajął się sporządzeniem „Mappy krajowej" której warunki oznaczone były od Jana Śniadeckiego. Wydał on też, jako owoc dwudziestoletnich prac mierniczych, krajobrazy bardzo szczegółowe ośmiu województw. Upadek kraju przerwał to dzieło. Tułactwu naszemu w Paryżu, acz pozbawionemu funduszów i dalekiemu od ojczyzny, przeznaczone było, dać; Kartę dawnej Polski, z przyległemi okolicami krajów sąsiednich, według nowszych materyałów, r. 1859. Atlas ten składa się z 48 arkuszy, zasypanych tysiącami nazwisk, nietylko najlichszych wiosek, ale i pojedyńczych domostw, a przedstawiających szczególniej system rzek, błot, jezior z największa ścisłością. Jeszcze w r. 1833 jenerał Chrzanowski powziął myśl do tej roboty, która, acz od jenerała Paca, księcia Adama Czartoryskiego, jenerała Zamojskiego i innych, popierana, ustawała co chwila z niedostatku pieniędzy. A wszelakoż jej dokonano! Pisaniem i rysowaniem jej trudnił się głównie Feliks Wrotnowski, a topografowaniem Adolf Hipolit Dufur. Dzieło prześliczne, a nazwy miejsc czysto-polskie. Jeszcze rzecz jedna na cześć narodu naszego. Lelewel wydał historyą jeografii starożytnej w roku 1818. Dzieło to uważa Szafarzyk za najlepsze dotąd w tym rodzaju; a mówi o niem w pierwszym tomie Starożytności słowiańskich. Również dzieło Lelewela: „La Giographie du moyen-age" wydane niedawno, jest tak ważne i znamienite, że nic nad nie wyższego nie ma w tej chwili świat uczony. „Czemu umieszcza się jeografią przy historyi, a nie przy geognozyi? Wszak ona ziemiopisarstwem, zaczem nauką o ziemi!'' Jeografia, odrzekam, dotycze się głównie krajów, państw, 323 miast i wsi, lub człowieczeńskiego świata na ziemi, który kształtuje się politycznie co chwila inaczej, a zawisł od wojen i układów. Jako się przeobraża ona w płynącym czasie, tak też odgrywa rolę i w historyi. Tutaj więc stosowne dla niej miejsce. Tylko jeografia, prawiąca o globie, o równiku i biegunach, równoleżnikach, zwrotnikach i stopniach, a tknąca się, nie samej ziemi, lecz każdego z niebieskich ciał, odnosi się do powszechnego świata i jest astronomiczną. Znać wybornie jeografią kraju własnego powinien każdy chłopek. Jest to obowiązek patryotyczny. bj CHRONOLOGIA jest drugi historyczny kompas. Przedmiotem jej rachuba czasu. Nie dość, że nieutracisz już głowy ce do miejsca, na którem zaszło wydarzenie. Czas waży ci jeszcze więcej. Wszak cała historya jest kłębem dziejów, roztaczającym się w przestworach ubieżonego czasu! Potrzeba więc znać, jak oznaczono czas u Greków, Rzymian, Egipcyan i wszędy, a odkąd liczono lata. Inaczej urodzi się zamęt w głowie. Chronologia zatem prawi o staro-egipskim, wielkim i małym, a zawsze z kilkunastu tysięcy lat złożonym, roku niebieskim, o erze chaldejskiej, indyjskiej, żydowskiej, chrześciańskiej i mahometańskiej; o Cezarowej poprawie kalendarza i opartej na niej dziś jeszcze rachubie czasu greckiego kościoła; o nowej poprawie kalendarza od Grzegorza XIII. zaprowadzonej w świecie rzymsko-katolickim; o kalendarzu rewolucyi fran-cuzkiej. Dalej czyni o liczeniu lat od Chrystusa i przed Chrystusem, od Mahometa i przed Mahometem. Wreszcie uczy porównywać lata jednej ery z drugą. — Nie znając dobrze chronologii, zgubisz się łatwo w greckich olimpiadach, w rzymskich sekulach, lustrach i indykcyach, lub innych czasu liczeniach, i popełnisz błąd, zwany anachronizmem. Wtedy Pe-rykles n. p. spotka ci się z Oktawianem. c) ETNOGRAFIA, jako empiryczna, etnologia, jako spekulacyjna, a przynajmniej ściśle umiejętna, i etnozofia, jako filozoficzna, nauka narodów, jest trzeci historyczny kompas. Nie chodzi tu już o miejsce, ani o czas, ale o na różnych miejscach i w różnych czasach istniejące ludy, o ich ciało 21* 324 i duszę, o ich obyczaje i zwyczaje, sposób życia i myślenia, o ich charakter i zdolność, słowem, o całe ich tak zewnętrzne jak wewnętrzne usposobienie. Przedmiot to bardzo ważny i ciekawy, lecz niezmiernie trudny. Wymaga Humboltowych talentów i podróży. Za naszych dni Franciszek Henryk Duchiński, Kijowianin. i tułacz, przebywający w Paryżu, osadza historyą na etnografii, co sprawuje w niej tak wielką rewolucyą, jak n. p. chemia, lub geognozya w dawniejszych naukach przyrodzonych. Pisarz ten okazuje n. p., co dla nas bardzo ważna, że Moskal, acz mówi po słowiańsku, ani z dziejów, ani z krwi, ani z duszy Słowianinem nie jest. Przez Duchińskiego poszczęściło się tu-łactwu naszemu wyrzec trzy myśli, stające się przeciwko Moskwie trzema zastępami mieczów; — trzy myśli, będące mo-ralnem powstania i zwycięstwa naszego nasieniem; — trzy myśli, które rozszerzają się, jak niespodziane łyskawice, po Francyi i Anglii, a wprawują historyków Zachodu w zadumie-nie. Oby ziarna te nie padły na opoki i skały, t. j. na ciemne, odstępcze, lub obojętne mózgi! Oby to najpiękniejsze i najżywotniejsze tułactwa polskiego dziecię urosło wnet we zbrojną naszą palladę! Rzecz jest arcyważna i etnografią podnosząca wysoko; poświęca się przeto jej tutaj trzy następujące sprawozdania : Pierwsza myśl: Gubernatorowie moskiewscy odzywali się już nieraz do dziedziców polskich na Litwie i Rusi: „Wyście tu wdziercy i przybylce, ciemiężyciele ludu, których wytrzebić trzeba, by też i Chmielnickiego nożem. Cały lud jest w stronach tych ruski, t. j. rosyjski, a nie polski, nie lechicki; — jest nasz, nie wasz. Rząd carski brać go będzie zawsze przeciwko wam w opiekę, bo on ujmuje się za swoimi, jako • przykazuje Bóg." Lud zaś ruski nie cierpi Moskala, w którym ugiąda żywioł cudzy i coś niższego od siebie; — nie lubi i Lacha, jako tego, co wyższą jest wprawdzie, ale od dawna ciemiężącą go istotą. Żyjąc w niewiadomości i obłąkany przez popów, nie znał, czyli Lach jest względem niego także cudzym człowiekiem, jak Moskal, lub słowiańskim bratem, a był 325 i mógłby być długo jeszcze chytrej polityki carów narzędziem. Dzisiaj dowiaduje się on od spółrodaka i historyka swego Du-chińskiego, że w duszy i całej istocie swej, równie jak w dziejach, jest on polski, lechicki, a różni się tak od Moskala, jak od Tatara, lub Fińczyka, I będzie znów bratem naszym, skoro się wiedza ta u niego przyjmie i rozpowszechni. On liczy na swe siły i duma o powstaniu przy nagodzie. Cała rzecz, umieć między Rusinami historyczną i etnograficzną prawdę, świeżo wyświeconą, przyprowadzić do ogólnego przeświadczenia i uczucia, rozgrzać ich nią i z iskierki rozdmuchać płomień. Być może, iż Duchiński sam nie podoła myśli swej wyrobić na polską polityczną moc. Lecz dosyć już na niego, iż ją wyrzekł, a historycznie i etnograficznie ugruntował. Pisarze nasi powinni ją porwać i podnieść w górę, a panowie naszego wschodu starać się o wydobycie z niej braterstwa z Rusią i wielkich politycznych następstw. Wszak chodzi tu zarazem i o własne gardło przeciwko nowej jakiej, od Moskala tchnionej rzezi humańskiej! Druga myśl: Formuła, za pomocą której wykładano unią Polski z Litwą, jest etnograficznie błędna. Me zjednoczyły się tu dwa ludy zupełnie innoszczepowe, ale dwa ludy tejże krwi, mowy i duszy. Dawniejsza bowiem Litwa polityczna składała się tylko z maluczkiej cząstki Litwinów właściwych, lub Żmudzinów, a była, jako i dzisiaj jest, ludem słowiańskim, lechickim. Połączenie się więc polskich mieszkańców Korony z polskiemi mieszkańcami Litwy, które nastąpiło w wieku XIV., nie było nadzwyczajne, jak dotąd sądzono, ale i owszem, bardzo naturalne. Dwa ludy jednoplemienne, rozdzielone tylko dynastyami, zjednoczyły się w jedno polityczne ciało, jak bracia z bracią. — Myśl ta jest taką samą na Litwie, jak pierwsza na Rusi, polską polityczną potęgą, a za jej etnograficzne i gruntowne wyjaśnienie, należy się rodakowi naszemu wdzięczność. Trzecia myśl: Jest nią wzniesienie ocenienia stosunków Słowian i Moskali aż na wysokość pytania, najważniejszego dziś w historyi i w historyozofii, tknącego się wzajemnych stósun 326 ków pomiędzy wszystkiemi ludami indo- europejskiego, a ural-skiego i semityckiego szczepu. Poszukiwania te, od Mickiewicza potrącone i opuszczone, a teraz od Duchińskiego podjęte i ugruntowane, okazują Europie i Zachodowi, jak wielkiem niebezpieczeństwem grozi im, nie tylko zewnętrzna potęga , ale i dusza narodowości moskiewskiej od lat już stu we sprawy ich mięszająca się tak zręcznie, a o podbojach myśląca. Sprawa polska zaś, równie jak całe dzieje nasze, ze stanowiska tego oceniane, nabierają nowego, a nadzwyczaj wielkiego znaczenia. Polak, to Francuza, Hiszpana, Włocha, nawet Niemca, ale nie Moskala brat! On rolnik, przywiązujący się do miejsca, a Moskal należy do koczowników. Dwie myśli pierwsze dają sprawie polskiej sprzymierzeńców na Wschodzie i w dawnych rzeczypospolitej naszej gra-' nicach; trzecia zaś sprzymierza z nią Zachód cały. A rzecz polska staje się więcej, niż kiedykolwiek dawniej, rzeczą Europy. Cały powyższy ustęp o Duchińskim wszedł, jako przypi-sek, str. 13—15, w dziełko me „Trzy skazówki", wydane w Paryżu 1860 roku. Tu dodaję czwartą, wielką myśl Duchińskiego, a robiącą nam sprzymierzeńców w południowo - europejskiej kraju naszego stronie. Etnograficzne poszukiwania okazały gruntownie, że Słowiańszczyzna, to Polszczyzna; że za Polszczyzną Słowiańszczyzny nie ma i nigdy nie było; że tylko co polskiego, to słowiańskiego! Może więc być rzesza szczepów polskich, ale nie rzesza słowiańska z carem na czele! Etnografia przeto okazała się jako bardzo polsko -patryo-tyczna. Do jeografii, chronologii i etnografii, trzech nauk zasadniczych, przyrastają nauki inne, jako ich gałęzie, a które przejrzeć tu potrzeba. I tak jeografia występuje, jako: CHOROGRAFIA, lub jeografia cząstkowa, jedno województwo, jeden powiat, jedno miasto opisująca. W Niemczech wszelakie miejsce znakomitsze ma już swoję chorografią. GEISTYKA, jeografia lądu stałego. HODOGRAFIA, jeografia gościńców i bitych dróg, a dzisiaj kolei żelaznych. Ma się hodograficzne karty osobne. 327 HYDROISTYKA, jeografia wód, lądowych i morskich. OROGRAFIA, jeograficzny opis gór. Ma z porcelany, lub z gipsu urobione to globy, to talerze, przedstawiające wypukłości powierzchni ziemi i pojedynczych krajów, n. p. Szwaj-caryi, Tyrolu. Paryż posiada dość takich wycisków w cesarsko-jeograficznym gabinecie. TOPOGRAFIA, jeografia, oznaczająca powiaty całe mierniczym sposobom, nie opuszczając żadnej chaty, żadnego płotu. Dostarcza najdokładniejszych map dla hetmana i wojska podczas wojny. Wszystkie powyższe jeograficzne nauki stanowią także moc i zamek Duchińskiego. Dzieło jego: „Zasady Dziejów Polski i innych krajów słowiańskich" stoi na chorografii, hydroi-styce, orografii i topografii, a umie wydobywać z nich niespodziewane światło. Grają w niem także niepospolitą rolę geologia, botanika, psychologia, antropologia, nawet filozofia. GENEALOGIA jest pewnego rodzaju wcieleniem w dy-nastye, lub w familie panujące chronologii, a przyłącza się do niej, jako wiek do czasu, rok do wieku, dzień do roku. I w genealogii ma się historyczny kompas. W dziejach n. p. francuzkich, angielskich, hiszpańskich, mówi się o dynastyach, lub o królewskich rodach, które panowały i gasły, następując jedne po drugich. Nieraz wybuchła wojna o następstwo tronu i prawowitość władzy. Zgoła w dziejach naszych są, szczególniej po śmierci Bolesława Krzywoustego i podziale kraju pomiędzy Piastów, zawiłości, wynikające z różnego stopnia pokrewieństwa. Historyk znać się tedy powinien na genealogii, zdającej sprawę o drzewie każdej królewskiej rodziny; z jakiego ojca i z jakiej matki kto pochodzi, jakich ma braci i jakie siostry, jaką żonę, jakie dzieci i jakie pokrewne szczepy, od stryjów i wujów ugruntowane. Powinien rozumieć, co znaczy tu linia prosta i uboczna, wstępna i zstępna; co krewni, a co powinowaci. Nieraz przyjdzie mu sporządzać mozolne tablice genealogiczne. Inaczej nie oceni ani świętości, lub sro-moty sprawy, ani charakteru człowieka, o którym czyni. Nie jedynie królewskie genealogie znać trzeba. Także znakomitych 328 wodzów, ministrów, mężów stanu rodowody są potrzebne, zwłaszcza, jeżeli któremu z nich zarzucają względności zbytnie dla nepotyzmu. Rodowody angielskie są ze wszystkich najtrudniejsze, albowiem tu ojciec inne, brat starszy inne, każdy z braci młodszych znów inne przyjmować zwykł imię i tytularne miano. Im więcej człowiek jaki ma znaczenie Saturna, do którego przywiązuje się chronologia, tem ważniejsza znać jego geneologia. Od panowania królów liczą się czasy. HERALDYKA, odnosząca się do wszystkich narodów, a tknąca się wielkich w nich rodów, wiąże się i z etnografią i z genealogią, a prawi o herbach szlacheckich, o klejnocie rycerskim. Opisując początek każdego herbu i mówiąc o rodzinie, która go zasługą jaką dla dobra ogólnego pozyskała, — dalej, wskazując rozrodzenie się każdej rodziny w gałęzie uboczne, które tenże herb dzierżą, i musząc czynić wciąż o osobach w historyi ogólnej nieodgrywających roli i dla tego nieznanym — wdaje się w dzieje szczegółowe i domowe, a niesie huk ciekawych, uwzględniających prywatne życie wiadomości. Herby powstały za wieków średnich, na wzór wojennych godeł pułków i narodow. Noszono je na tarczach, jako dziś na pieczątkach. Po nich poznawało się rycerza, zamaskowanego żelaznym chełmem. Na czasy te przeto rzuca heraldyka wiele światła. Powieściarze i poeci zaglądać mają w księgi heraldyczne, bo najdą tam pomoc do poznania bliższego osób, a kreślenia obrazów pewnego czasu, o który im chodzi. Niekiedy księgi te ocalają przed sądem prawo czyje do szlachectwa, lub do odziedziczenia spadku. W Polsce odznaczyli się heraldyką Paprocki i Niesiecki. — Są ludzie, co pytają się troskliwie o herby z uczuć arystokratycznych. Trudno większej od tej dopuszczać się ckliwości. III) NAUKI ŹRÓDŁOWE bawią się około źródeł historycznych. Są to one kubły, któremi i z których czerpie się wody z Styksu przeszłości i z Lety zapomnienia. Części tu takie: 329 a) KRONIKARSTWO jest najpierwszą i najgłówniejszą dla historyka nauką źródłową. Przedmiotem jego kroniki różnych narodów, mające powagę ogólną i uznane za historyczne źródła. Dopóki nie było kronik, nie było i dziejów. Z kronikami powstaje historya, a z czasów przedkronikarskich ma się li dzieje bajeczne, w których jest coś z prawdy, ale przetworzonej w baśń piękną, jako n. p. świat Homerowski w Gre-cyi, a świat Lecha, Krakusa i Popielów w Polsce. Kroniki są to żywoty, lub biografie, dzieje miasta, klasztoru, rodu pewnego, lub monografie, annale lub roczniki, memoary lub pamiętniki wszelakiego rodzaju, które kiedyś spisywano troskliwiej , niż dzisiaj, gdzie nie ma próżniaczych i nudzących się mnichów, a są gazety, zapisujące wszystko. Słowem, kroniki , to stare zapiski różne, z których dowiedzieć się coś można o pewnych czasach, krajach i ludziach. Cóż znalibyśmy n. p. z dziejów ojczystych bez pism Galla, Kadłubka, Bielskiego, Sryjkowskiego, Kromera i innych? Czytanie latopisów jest arcyważne. Są to dziejowe kopalnie, z których każdy, kto tylko je odwiedza, odkryje i wyniesie coś nowego, czego inni przed nim nie dostrzegli. Bez częstego zaglądania do kronik łatwo zabrnąć w nowe ulubione widoki, lub historyo-zoficzne i polityczne poglądy, czarne i czerwone wykłady, a zagubić historyczną prawdę. Cóż ztąd? Oto kronika, nie jedynie źródło, ale i sprawdzian dziejów. Tutaj umieścić można dziejopisarstwa pojedynczych narodów, jako n. p. historya polska Naruszewicza, rosyjska Karamzina i t. p., tudzież opowieści szczegółowe, jako n. p. Zygmunt III. Niemcewicza, a wreszcie badania różne, jako n. p. prace Lelewela, Maciejowskiego, Łukaszewicza, Szafarzyka. Zaiście, nie są to już kroniki, ale historyczne utwory, które atoli historykowi wyższemu, nie pojedyńcze wypadki i rysy, lecz żywot pełny i wszechstronny malującemu, czy to powszechne, czy narodowe dzieje będzie on miał na celu, niosą jeszcze li kronikarski, lubo już nieco opracowany zapas. Tutaj należą wreszcie gazety różnych narodów i czasów, jako kroniki każdego płynącego dnia. Jak dumni i zarozumiali są i jak potężnemi ludźmi 330 politycznemi mienią się być publicyści nasi, a tym czasem, jako się widzi tutaj, to tylko dawnych klasztornych mnichów i kronikarskich gryzipiórków nowo przykrojone następcy! Mało jest kronik z nowszego czasu. Zastępują je bogate i mnogie pamiętniki. Rzadkie są dziś zapiski wydarzeń, które ktoś uczynił za życia i pozostawił po sobie w rękopiśmie. Szkoda! W zapiskach takich bywa nieraz brak talentu, ale jest za to więcej prawdy, niż we wszystkich pamiętnikach i dziennikach nowszych, będących, nie prawdy, lecz polityki pewnej rzeszotem. Zachęca się tutaj wszystkich do czynienia zapisków z życia swego i spółczesnego! Jest to najlepsza i najłatwiejsza droga do zarobienia sobie w sto lal po śmierci na imię nieśmiertelne. — Kronikartwo wszechrodzaju sprawuje najwłaściwsze Mnemozyny zdroje i Mimerowe studnie. Czem pismo święte dla teologa, a kodeks dla prawnika, tem kromka dla dziejopisarza. To powaga święta, na której tu wszystko stoi. b) POMNIKARSTWO jest drugie historyczne źródło, a wskazuje świadectwa różnorodne, za kronikami bytujące i coś stanowczo rozstrzygnąć mogące. — Nie o wszystkiem prawią kroniki, a wiele rzeczy jest w nich ciemnych i wątpliwych, nawet skrzywionych. Historyk ma tedy obejrzeć się po za siebie, a sprawdzać kroniki, lub iść dalej od nich i po innej drodze. Co ma robić? Niech czyta różne archiwa miejskie, klasztorne i familijne, stare listy, chowane na pamiątkę; niech patrzy w węgły rozwalanych kamienic, lub kościołów, ażali nie najdzie się w nich puszka z pergaminami i pieniążkami, zdolnemi coś wyświecić; niech zbiera napisy po grobowcach, śledząc, czy nie zachodzi w nich coś dla dziejów ważnego; niech ogląda stare obrazy, ryciny, sprzęty, chorągwie i pałasze, na których także mogą być ważne jakie podania piśmienne. O, najduje się jeszcze, szczególniej u nas w Polsce, gdzie dotąd wszystko, czego się tkniesz, leży dziewiczym pustyń amerykańskich odłogiem, dość rzeczy ciekawych na era polu, nieznanych ogólnie, a czekających na swego historycznego kuriera! Zwraca się uwagę miłośników rzeczy ojczystych, mianowicie na zbieranie i drukowanie listów starych, któ 331 rych jest pełno po rodzinach naszych. Inaczej pisze się w pamiętnikach, przeznaczonych w ręce wszystkich, a inaczej w listach do żony, brata, przyjaciela. Tutaj odsłania się tajemnice duszy i zdaje się sprawę z najwewnętrzniejszych pobudek; tu bije puls każdy gorącą krwią i czuje się tchnienie cieple zagaszonego już żywota. Tu ma się, czego braknie historyi, powody do działania i świeży, bieżącym dniem zajęty żywot. O, jakże to ważna, choć na pozór obojętna i nudna! Jeżeli zaś najdą się listy do osób wielkich, co to za zdobycze! Jak niesłychanie ciekawe pod każdym względem byłyby n. p. listy hetmana Żółkiewskiego, Czarnieckiego, lub Jana Tęczyńskiego, Jana Zamojskiego! Słyszeć bezpośredni głos z duszy i serca takich mężów, toć przecież więcej znaczyć musi, niż oglądać numizmata lub pieczęcie stare ! c) DZIEJOPISARSTWO NOWSZE jest trzecie i ostatnie historyczne źródło. Każdy z historyków wielkich badał i czytał kroniki, a coś zgłębił, sprawdził, na pewności postawił. Ileż rzeczy n. p. wydobył z odmętu zapomnienia szperacz taki, jak n. p. Grimm w Niemczech, Szafarzyk u Czechów, a Lelewel, Maciejowski u nas? Jakie pochodnie umieli tu zapalić Muller, Gervinus, Thiers, a nawet w prelekcyach swych paryskich genialny nasz Mickiewicz? Potrzeba więc prace takie czytać, ażeby ułacnić sobie poszukiwania dalsze, lub sprostować pogląd swój na pewne rzeczy. — W tak zwanych histo-ryach powszechnych, nieraz w mnogie księgi rozlanych, z talentem wielkim ułożonych i niezmiernie ważnych a ciekawych, ma się już bogate dziejowe magazyny i świątnice, z któremi przynależy zapoznać się bliżej. Co we wszystkich czasach dawniejszych odkryto, docieczono, wyświecono i zbadano, najdzie się tutaj, jako owocowy skład długiej, mozolnej i zbiorowej pracy. Nie jedno wydarzenie wyniosła tu na biały dzień uczona krytyka. Ileż uczynił pod względem tym sam Kreuzer? Gdybyś o tem nie wiedział nic, smarzyłbyś sobie głowę na nowo i już bez potrzeby. Znać powinieś, jako historya powszechna dziś stoi, ażebyś mógł dostrzedz, gdzie jeszcze istotny w niej niedostatek i co tobie uczynić przypadnie. Dotąd 332 nie mamy w języku polskim napisanej i godnej uwagi, choćby też króciutkiej, ale dzielnej historyi powszechnej. Lecz, czegóż to żądam; to może już za wiele! Dotąd nie mamy nawet historyi polskiej całej, którą pochlubićby się można za granicą! Nie pozwolonoby w kraju drukować? A czyli to mało rzeczy drukowało się w Paryżu, rzeczy takich, jak n. p. rozległe pamiętniki towarzystwa demokratycznego? Czemużby więc nie wydrukowało się i jakiej porządnej historyi, gdyby ją tylko kto napisał? Myśląc o tem, tłoczy się mimowolnie tu pytanie: „Czy my jesteśmy istotnie próżniaki i niedołęgi, jak zarzucają nam nieprzyjaciele nasi, a za nimi ten i ów z niby przemądrych rodaków; lub też nie rozumiemy tego, jak moglibyśmy dziś najlepiej służyć narodowi i człowieczeństwu?" Gdyby tu-łactwo nasze przysłało do kraju historyą polską, lub powszechną przedniejszego rzędu, do Tacytowej podobną, dowiodłoby mu lepiej wysokich swych usposobień politycznych, niż wszystkiemi namiętnościami i wrzawami przeciwnych sobie, a nic zrobić nie mogących, zaczem niepotrzebnych, i owszem sprawie ogólnej szkodliwych obozów! Mówię szkodliwych, bo jeszcze prawdą są stare słowa: „Concordia res parvae crescunt, discordia ma-ximae dilabuntur."* Jest kilka nauk, przyrastających także do tej historyczno-propedeutycznej części, a odnoszących się głównie do pomni-karstwa. Oto następują: DYPLOMATYKA jest nauką o starych historycznych dyplomach, lub innych piśmiennych zabytkach. Po różnych archiwach rządowych i prywatnych, gabinetach i książnicach, najdują się pisma stare na pergaminach, albo listy od obcych dworów, albo przywileje królewskie, albo bulle papiezkie, albo układy jakie, albo darowizny i ofiary, albo sądowe wyroki, które przechowały się aż dotąd, które trzyma się, jako widzenia godną osobliwość, które atoli, gdy się je odczyta, rzu * Jest dzieło T. Morawskiego: „Dzieje narodu polskiego w 6 tomach, aż do roku 1834", zaspakajające życzenia szanownego autora. (Przypisek nakładcy.) 333 cają światełko pewne na dzieje. Potrzeba znać się na pismach takich; umieć je czytać, co rzecz niełatwa, i odgadywać na pierwszy rzut oka, do którego odnoszą się wieku; czy są prawdziwe, lub poprobione; czy własnoręczne, lub odkopio-wane. Pisma takie rozjaśniły już i rozjaśnią jeszcze niejedno. — Nie mięszaj dyplomatyki z dyplomacyą. Dyplomatyczny gabinet różni się od dyplomacyjnego. W pierwszym ma się trudne do odczytania pergamina, a w drugim siedzą dyplomaci z per-gaminowemi i również trudnemi do odczytania twarzami. Mądrość tam umarła i stara; tu nowa i żywa. EPIGRAFIKA czyni o odcyfrowaniu starożytnych i średniowiecznych napisów, które znachodzi się na nagrobkach, posągach, budowlach, zbrojach, urnach i t. p. Dotąd jeżdżą badacze do Grecyi, Rzymu, Egiptu i innych krajów starożytnościami słynnych, dla szukania napisów tego rodzaju. Kucharski odkrył runiczne pismo na starych hełmach za Karpatami i poznał w nich mowę słowiańską. Mała ta na pozór drobnostka rzuca wielkie światło na stan ukształcenia szczepu naszego z przedchrześciańskich czasów i dowodzi, iż pogańscy ojcowie nasi czytać i pisać umieli. NUMIZMATYKA jest nauką o starych pieniądzach i medalach, rozjaśniających dzieje. Wiedzieć powinien historyk, jaką monetę mieli Grecy, Rzymianie, Kartagińce i inne narody w rozmaitych czasach; gdzie i kiedy bić poczęto pieniądze, gdyż dawniej je lano; którego czasu kładziono rok bicia; jak długo widzi się na monetach wyobrażenia Bogów, a kiedy ukazują się na nich twarze cesarzów, lub królów i t. p. Najduje się wyorane po polach, a czasem w starych rozwalinach pieniążki, z których daje się wnioskować coś o historycznych wypadkach. Po pieniądzach rzymskich, tam i sam odkopywanych, poznaje się, jak daleko rozciągał się rząd, lub wpływ Kwirytów w północnej Europie. Medal stary sprostował nieraz datę historyczną. Są bogate i bardzo kosztowne zbiory numizmatyczne, tudzież rysunki starych pieniędzy różnego czasu. W bibliotece cesarskiej w Paryżu ma się ogromne numizmatyczne składy. Patrząc na nie, czuć się można w dotknięciu 334 bezpośredniem z wiekami, nieraz bardzo odległemi. Pieniążek Peryklesa, Cazara, a tem bardziej Nabuchodonozore, lub Semi-ramidy, daje mi świadectwo, że ludzie ci istnieli rzeczywiście i nie należą do epicznej klechdy. Tak tedy wielki zbiór numizmatów staje się dla historyi nadzwyczaj ważną powagą, bo bytu jej dowodem. A matka ziemia, która strawiła kości rycerzy, przechowała nam przynajmniej numizmatyczne żywota i działania ich pamiątki. — Jak wiadomo, wsławił się u nas i za granicą numizmatyką Joachim Lelewel. SFRAGISTYKA prawi o pieczęciach starożytnych, średniowiecznych i nowoczesnych, za których pomocą poznaje się wierzytelność pozostałości piśmiennych. Ma się ciekawe zbiory pieczęci samych, lub ich odcisków i rysunków. Również pod tym względem bogata jest biblioteka cesarska w Paryżu. Jak w numizmatyce, tak i we sfragistyce ma się niekiedy gorliwych lubowników. TRYLLEMATYKA, od proverbium vulgi, mówi o tradycyach, podaniach, pieśniach, klechdach, bajkach, powieściach i przysłowiach ludu, oraz o sposobie wydobywania z nich rzeczy historycznych, lub mitologicznych. Dziejopis oceni na polu tem, jeśli nie zawsze wypadek historyczny, to przynajmniej ducha upłynionycb czasów, który najdłużej utrzymuje się śród prostych rzesz. Jedna legenda, lub ballada, którą lud ułożył i śpiewa, maluje nieraz charakter starego czasu wyśmieniciej, niż dokazaćby tego mogło najgenialniejsze pióro kronikarskie, a niedorzeczna na pozór bajka rozjaśnia mitologią, lub wiarę przedchrześciańską. Potrzeba tylko znać się na tem złocie. I tak n. p. pieśń ludowa: „Pani pana zabiła" może otchnąć nas swieżem powietrzem z czasu Bolesława Śmiałego i powrotu rycerzy naszych z Kijowa. Jest piosenka „o ptaszku w lesie, co zielone jajka niesie". To odnosi się wyraźnie do Lubicza, słowiańskiego amora. Inna pieśń nuci „o pannie, która pasie pawia", a znaczy boginią Niją, w chwilach porwania jej od Peklenea. Bajki o trzech braciach, dwu mądrych, a trzecim głupim, tkną się zazwyczaj Biełboha, Czer-nobocha i Hamboha. Nietylko u nas, ale i wszędy w prze 335 ehrześciańszczonej Europie, dawni bogowie przeobrażają się w rycerzów, a boginie w królówne. I tak Niflungi w Eddzie są jeszcze bogami, a w urobionych na treści ich niemieckich Nibelungach stają się, już rycerzami. Tu kończy się propedeutyka historyczna, z nią zaś i historycznych nauk oddział pierwszy. LXXXI. Dzieje rzetelne, lub historya sama. Poznawszy już skład ciała propedeutyki historycznej, lub nauki przygotowawcze, sprawujące wstęp do wielkiej epopei zagasłego żywota i przedsienia pozaświata, przystąpić wreszcie potrzeba do samychże dziejów, a pojrzeć na nie z oddali i wysokości pewnej, ażeby można było rozmierzyć okiem ogromne, rozłożyste, bezmiarowi równe ich drzewo. Tu nieskończona moc konarów, a każdy z nich, to olbrzymi las gałęzi i gałązek , tak liściem i kwieciem przeciążony, iż żywot ci ubie-ży, zanim w tem wszystkiem rozpatrzyłbyś się nieco bliżej sam! Będziesz więc rad i wdzięczen, gdy da ci się na miejscu tem rys ogólny rzeczy i całokształt w obrazku. Poglądając na treścian takowy, jasno i tak ułożony, że przyznasz mu sam najściślejszą dokładność, zdołasz już łacniej porozumieć się z sobą, którą z historycznych gałęzi, lub gałązek wybrać masz dla siebie, i zrobić wyłącznym poszukiwania własnego kresem. Cóż w człowieczeńskim świecie niema historyi? Co i kiedy tu kolwiek było, przelało się dokonanym, całym i pełnym żywotem wiekuistym w dzieje. Ztąd historyi jest tyle, ile narodów, ludzi i uczynków, mianowicie zaś wielkich, pięknych, lub świętych; ile umiejętności, nauk, sztuk, rzemiosł, ręko-dzielni, fabryk, prac i wynalazków; ile krain, miast, wsi, okolic i tak dalej — i tak dalej bez końca! Czyli to nie morze, którego wszelaka kropla i kropelka nowem jest morzem? Czyli to nie świat gwiazd bez liku, którego wszelaka gwiazda 336 słońcem i światem osobnym? Czyli to nie niebo, do wiszącego nam nad głowami podobne, lecz świętsze odeń, bo bardziej tameczne? Pozaświat sam, niebo i piekło wiarowe, nie jest światem historyi. On, to część wieczności już wyjawiona, a choćby i nikt z nas o niej nie wiedział, żyjąca wiekuistym żywotem. Ale historya daje nam widoki i posłuchy z poza świata tego, istniejącego na piersiach Boga. Ztąd ważność i świętość jej prawie religijna! Wszystkie morza historyczne, tak nieskończenie mnogie, dają się ściągnąć całemi wód potopami, w trzy niezmierzone koryta, któremi są historya polityczna, naukowa i dziejowa. Ostatnia ukazuje i zowie się historyą historyi. Teraz już siedzimy w łodzi Styksozuej. Prowadź nas, Charonie, szybko i bezpiecznie! I) HISTORYA POLITYCZNA, jest umiejętną dziejów i ciągłego rozwoju ludzkości opowieścią. Czyni około tego wszystkiego, co pod politycznym względem zasługuje na uwagę i godne jest wiedzenia. Tutaj trzy rozstępy: a) HISTORYA KRÓLÓW, BOHATERÓW I MĘŻÓW WIELKICH obejmuje dzieje tych ludzi każdego narodu i czasu, co stali się ich wyobraźnikami; co wsławili się na czele rządu lub wojska, byli sternikami okrętu człowieczeństwa, a lśnieją na niebiosach wiekuistej chwały, jako gwiazdy naj-pierwszego rzędu. Opowiada się ich uczynki, ich zasługi, cnoty i zbrodnie, ich niezgody, wojny i sojusze, ich mądrość polityczną, oraz skutki wynikające ztąd dla świata. Jest to, niestety, historya dotąd najzwyczajniejsza, najlepiej znana i niemal jedyna! Owa przejeżdża przed nami szereg pojazdów, w których siedzą długim rzędem to Faraonowie egipscy ze Sfinksami u boku, a piramidami na głowach; to mocarze Babilonu i Niniwy, otoczeni wykwintnością i zbytkiem starego świata; to królowie perscy ze zgnilizną na czole i z blaskiem bogów na szatach, to cesarze wschodu i zachodu, opromienieni zorzą gasnącego słońca na starożytnem niebie; to monarchowie Francyi, Anglii i Niemiec w żelaznych zbrojach; to papieże w biskupich infułach. Toczy się i rydwan zwy 337 ciężki, na który siadają, po kolei Sezostrys, Kambizes, Aleksander macedoński, Cezar, Attylla, Tymur Chan i tak dalej aż do Napoleonów! A z całej procesyi tej widoczna myśl, że kto nie lęka się śmierci i rad idzie na boje, ten zamienia wnet miecz na berło, a kto żyje dla postępu i człowieczeństwa, z tym jest Bóg, szczęście i zwycięztwo; kto zaś odda się sobkostwu i pożytkowi własnemu, pada z wysokości w otchłań, jako już na nic nieprzydatny. Ludzie uwijają, się jak maryonetki, lecz palec Boży, wszechmocny i niewidzialny nimi kieruje. W końcu jaśnieje chwała tego, którego dziełem ziemia i niebiosa! Stawszy się sam duchem i wędrując po części tej elizejskich pól, zapoznasz się bliżej z duchami, jakich zażądasz. I podasz dłoń n. p. Temistoklesowi, uściśniesz Arystyda, pogrozisz palcem Alcybiadesowi, uchylisz czoła przed Platonem, odwrócisz się od Nerona i Karakalli. Jest polityczno-history-czne, religijnemu podobne, wiele zbawienia upewniające obcowanie ze świętemi Pańskiemi. Oni działają na ciebie przez żywot swój, a ty na nich, oddając im albo uwielbienie, albo znak pogardy i potępienia. Czemu historya poczyna od królów, bohaterów i wielkich ludzi, a nie od narodów? Ona przeczuwa wielką i najgłó-wniejszą świat piastującą prawdę, że jako osobisty Bóg na niebie, tak osobisty człowiek na ziemi jest wszystkiego szczytem i palmą; że osobistość, to Pindarowe , a biblijne alfa i omega. b) HISTORYA SZCZEPÓW, NARODÓW I LUDÓW nie obiera się już wyłącznie dziejami politycznych świata przywódców, lecz opowiada losy rzesz, ich obyczaje i zwyczaje, wiarę i prawa, cnoty i wady, cierpienia i radości, cały żywot różnoczasowy. Tutaj czyni się liczbę o stanach oświaty i przemysłu, o bogactwie i ubóstwie, o przywilejach i dążności duchowieństwa, o wielmożności i swywoli szlachty, o ucisku ludu, o niewolnictwie, poddaństwie, lennictwie itp. Tu czerpa wiadomości sobie potrzebne etnograf, poeta i powieściarz. Jest to historya bez miary ważniejsza od powyższej, a przecież Panteon tom 11.  22 338 dość rzadko szczegółowo, lub przez niektóre ludy, nigdy zaś, o ile nam wiadomo, uprawiana jako powszechna. Ku ostatniemu celowi najdą się bogate zasoby po paleologiach, archeologiach i kronikach. Słyną na polu tem Szafarzyk, który badał dzieje słowiańskiego szczepu, Maciejowski, malarz starego żywota polskiego i F. H. Duchiński, ciekawy rozglądacz polsko-słowiańskich stosunków. Cześć im tem większa, im mniej mają w zawodzie tak pięknym a trudnym spółpraco-wników! Ma się w polityce gorliwych ludowców. Czemu z nich który nie zajmie się powszechnemi dziejami ludu? Byłby to przedmiot do usposobień duszy jego stosowny. Byłoby to coś większego, jak siedzieć w demokratycznym klubie i, jako Pseudo-Zeus, piorunować na szlachtę, na rządy, na wszystko. Badacz odprawuje tu pielgrzymkę świętą, po krainach poza świata, a żyje na. łonie narodów i ludów umarłych; żyje wiekuistym ich żywotem. Jednym ociera pot przy budowaniu piramid i labiryntów, z drugimi pracuje przy murach i ogrodach wiszących babilonu, z trzecimi poluje i pije kobyle mleko, z innymi pasie trzody i koczuje, ze wszystkimi raduje się i cierpi. Jak w jednej z Kraszewskiego powieści, tak anioł Pański sprowadza mu z niebios duchy nieznane, które w jego oczach ubierają się w ciało i szaty dawne, nawet w mieszkania od wieków rozburzone, i w kilku minutach odsłaniają żywot , który przeżyły, a który zrósł się z istotą ich na zawsze! Jest to historyczne obcowanie z zastępami Pańskiemi, z kościołem cierpiącym i tryumfującym, upewniające jeszcze więcej zbawienia, niż podobne doń religijne obcowanie. Jak przeglądać warstwy mnogich pokoleń człowieczeństwa i nie ogrzać ich upałem własnego serca? c) HISTORYA KONSTYTUCYI opisuje w narodzie każdym dzieje politycznych jego praw głównych, któremi się rządził. Tutaj przedstawia się stosunek króla do ludu, rządu do rządzonych, władz do władz przez różnoczasowe ich rozwoje. Jaka gdzie była konstytucya, jak powstała i rozwijała się z wiekami, jakie miała zalety i wady, jakie wreszcie wydała 339 owoce, oto założenia! Jest to historya najbardziej polityków obchodząca, i dla tego ciągle w materyałach grubych złożona, albowiem ci panowie sami nie piszą, a jeżeli to czynią, to chyba noty lub gazety. U nich, jak nauka i wiedza, tak i pióro, zgoła w rzeczach zawodu własnego, jest tylko podłym środkiem do władzy, która sama jedna im cel i żywota lubość. Waśń czerwonych z czarnymi, krzyki, wrzawy i rozterki bojujących z sobą obozów, szubienice, gilotyny i krwawe społeczeństwa rozburze nie umierają z tym żywotem, lecz żyją także w dzielnicach zagrobowych. Również na elizejskich polach werbować cię będą do siebie gwelfy i gibeliny wszelakiego rodzaju. I w końcu zniewolon będziesz do powiedzenia jednym i drugim niemiłej prawdy. Jeżeli żywemu światu nikt prawdy nie powiedział, to usłyszy ją świat ten po swoim zgonie. ' Lecz wtedy prawda ta nie będzie mu już pożyteczną radą i przestrogą, lecz ostatecznego sądu wyrokiem. O, gdyby ludzie wiedzieli, jak każda ich chwilka staje na wieki, i wielbić, lub oskarżać ich będzie po wszystkie czasy dalsze; jak każdy kłam, każda złość, każde przestępstwo obróci się tylko przeciwko nim, to postanowiliby może być cnotliwi i święci! I tę lekcyą daje im historya. Każdy z tych trzech konarów politycznej historyi składa się z mnóstwa gałęzi, lub pojedyńczych historyi. I tak n. p. ma się z osobna polityczne dzieje Anglii, Francyi, Niemiec Hiszpanii, Polski, wszelakiego kraju. Wykład politycznych dziejów całego rodu ludzkiego zradza historyą powszechną. Mistrz w tej historyi umie zlewać wszystkie trzy rodzaje politycznej historyi w jednę żywotną, ciekawą i bardzo nauczającą całość. Historyą powszechną wsławili się Bosuet, Muller, Rotek, Schlosser, Gervinus i inni. U nas wykładał ją pięknie. na umiejętni warszawskiej Bentkowski. 22* 340 II) HISTORYA NAUKOWA, lub scyentyficzna trudni się dziejami nauk, sztuk, rzemiosł i wszech utworów ducha ludzkiego. Tu także trzy rozstępy: a) HISTORYA UMIEJĘTNOŚCI ogarnia w sobie dzieje wszystkiej człowieczeńskiej wiedzy. Nieskończona tu ilość historyi szczegółowych. I tak ma się n. p. historyą teologii w ogóle, tudzież historyą dogmatyki, katechetyki, homiletyki,, liturgiki itd.; historyą nauk przyrodzonych w ogóle i historyą astronomii, fizyki, hemii, geognozyi itd.; historyą nauk lekarskich i prawnictwa, tak ogólną, jak przez pojedyńcze nauki: historyą spekulacyi, metafizyki, psychologii, antropologii, filozofii, polityki, administracji, dyplomacyi i t. d. Wstąpiwszy w te powiaty elizejskich pól, obcuje się z duchami Galena, Euklida, Platona, Pindara, Cicerona, Seneki, Wirgilego, Dantego itp. Tu witasz Perypatetyków, tam Eleatów, Jończyków, Akademików; indzie Zenona, Epikura, a nawet Dyogenesa w beczce. 7? innej strony spotyka cię św. Augustyn i Tertu-lian, Abeilard, Paracelsus, św. Tomasz z Akwinu, Kartezyusz, Leibnic, Kant. A odzywają się do ciebie własnemi słowami, przechowanemi w ich dziełach! Jest to również obcowanie ze świetemi pańskiemi, lecz zacniejsze i bardziej duchowe, niż w dzielnicy politycznej. Ile historya najdrobniejszej nawet z nauk jest ważna, uczuł to czytelnik np. przy patologii, przy socyalistyce i na innych miejscach, gdzie dla wyrazistości obrazu maczało się pióro w czarze dziejowej. Kraje pozaświatowe, które przegląda się w tej chwili, są tak mnogie i rozległe, iż ani Orfeusz, ani Tezeusz, ani Herakles, żaden żywy wędrowiec przejść i obejrzeć wszystkich nie zdoła. Tu widzi się geniuszów krocie, promieniejących światłością. Co to za niewypowiedziane zbawienie w ich towarzystwie żeglować przez morza, rzeki i rzeczułki wiedzy ludzkiego rodu całego i przypatrywać się z bliska wielkiemu, a tak wszechstronnemu rozwojowi jego przeświadczenia! O, kto nie napił się nektaru, by też z jednego z tych nieb, za życia, ten, choć wierzy, iż będzie znał wszystko na tamtym świecie, zostanie tak głupi i ciemny za grobem, jako był z tej strony grobu ! 341 Historya ta otwiera zaprawdę, same bugaje błogosławionych, bo cóż dla ducha ludzkiego może mieć więcej powabu, wdzięku i zachwytu, jak dzieje własnych jego najczcigodniejszych głowy i myśli utworów, tudzież prawdy, wiedzy i światłości zeń wypłynionćj? Ktoby chciał napisać, nie n. p. historyą filozofii, teologii, lub inną podobną, lecz historyą nauk powszechną, musiałby mieć czaszkę chyba tak rozległą, jak rzymski Panteon, a tak wszechstronną i różnorodnie usposobioną, iżby wszystko znać, rozumieć i sprawiedliwie ocenić mogła! b)       HISTORYA SZTUK PIĘKNYCH, i w ogóle i szczegółowo, jest nauką, również nieprzeczerpanie bogatą, jak poprzednia. Są cząstkowe historye tego rodzaju, jak np. dzieje architektury, malarstwa, rzeźby, muzyki. Ale historya sztuk pięknych powszechna przechodzi również siły pojedyńczego człowieka. U nas porwał się do pracy tej Stanisław Potocki, jako przerabiacz niemca Winkelmana. Historya ta jest niebo, bardziej jeszcze od powyższego urocze. Bo właśnie to wiekuisty, wielki i święty wszech piękności przybytek! Czy nie szczęście to bez granic, wejśdź w obcowanie z Apellesem, Rafaelem, Mozartem! c)       HISTORYA PRZEMYSŁU, do którego liczy się także rzemiosła, rękodzielnie, wynalazki mechaniczne, odkrycia pożyteczne, całą technikę. Nauka ta zajmie każdego człowieka, któremu miły jest postęp rodu ludzkiego, nawet w najpodrzę-dniejszych sprawach. Kiedy i jakim sposobem żelazo, szkło, wóz, pług, wiatrak, młyn, proch, druk wynaleziono; kiedy gościńce i drogi bić poczęto; kto odkrył i wydoskonalił okręty parowe, koleje żelazne, telegrafy; jakże to wszystko ciekawe! Historya ta kształci mechaników i zagrzewa ich do wynalazków nowych. Ma się ją u Francuzów, Anglików i Niemców, to jako osobne dzieło, to po technicznych i przemysłowych słownikach. I tutaj są nieba, zbawienia. Człowiek kierunku realnego, tak w naukach, jak w przemyśle, a nawet w polityce, odzywać się zwykł: „Większy to mąż i ludzkości dobrodziej, kto wynalazł pierwszą machinę parową, dziś tak 342 rozlicznie zastosowaną, a zawsze pożyteczną, niż Arystoteles,. Kant, Szyller, Goethe i wszyscy uczeni". Taki jegomość szukać będzie na elizejskich polach historyi duchów swego serca, i nie pojrzy na boskiego Platona marzyciela, lecz ucałuje Erychtoniusza, wynalazcę wozu, i Tubalkaina, jako tego, co pierwszy urabiać począł żelazo. I nie ma się nic a nic przeciwko temu. Similis simili gaudet. Trzy niniejsze powiaty historyczne mają ten niepospolity przywilej, że poglądać w nie można,. nie jedynie duchowem, ale i cielesnem okiem. Dzieje się to w skutek pozostałości bożostanowych na piersiach żywostanu. I tak, ma się n. p.. pisma Arystotelesa, Chryzostoma, Cicerona, Skargi, Jana Kochanowskiego, i czytać je można. Ma się mnogie galerye malowideł, rycin, rzeźb i posągów, a widzi się rękę najsławniejszych starożytnych i średniowiecznych mistrzów Gędźbę, Haj-dena i Bethowena nieboszczyka posłyszy się łatwo. A stare wynalazki i rzemiosła służą nam tak dobrze, jak pradziadom naszym. W powiatach tych świat tamten nie chce się wyco-fnąć zupełnie ze świata tego, dając skinienie dla filozofów, teologów i innych mędrców, iż oba te światy przynależą do siebie nierozłącznie, a jeden piastuje drugi. III) HISTORYA HISTORYI opowiada, jak okazuje-to już nazwisko jej samo, dzieje dziejopisarstwa, jego początek, wzrost i coraz szerszy rozwój. Jeżeli historya w ogóle przechowuje dzieje wszystkiego, co tylko chcesz, czemuż nie miałaby uprawiać dziejów własnych? I tutaj, jak wszędy, trzy są osobne przystajnie: a) DZIEJE HISTORYI POLITYCZNEJ, tak powszechnej, jak każdej narodowej. Prawi się tutaj, jak dziejopisarstwo polityczne narodziło się u Fenicyan i Greków, w Sanchonia-tonie, Ksenofoncie i Thucydytesie; jak przeszło do Rzymian i jak wzrosło u nich przez Salustyusza, Liwiusza i Tacyta; 343 jakiego charakteru nabrało za średniowiecznych czasów pod tchnieniem i rózgą teologii; jak Bodin przygotował myśl europejską do historyi powszechnej, jak Puffendorf pozyskał rozgłos wielki, przyłączywszy po raz pierwszy do dziejów greckich i rzymskich dzieje nowszej Europy. Tu czyni się liczbę o historycznych pisarzach i dziełach najznakomitszych, i daje się historyi politycznej encyklopedyą. b) DZIEJE WSZECH HISTORYI NIEPOLITYCZNEJ, zaczem scyentyficznej, artystycznej i technicznej. Najduje się rzadko z osobna, a dość często przy historyi nauk, sztuk pięknych i rzemiosł. c) DZIEJE FILOZOFICZNYCH POJĘĆ O HISTORYI. Tutaj przekłada się, co myślił o historyi Tucydites, Ksenofont, Plutarch, Plato, Arystoteles, Leibnic, Bosuet, Muller, Rotek, Kant, Hegel i inni. Gdy ścisną się w jedno wszystkie te pojęcia, otrzyma się mniej więcej, taki ogólny wypadek: „Historya jest sądem ostatecznym człowieczeństwa o każdym narodzie, królu, bohaterze i sławnym mężu; sądem, powtarzającym się na łonie każdego, ciągle dalej bieżącego, teraźniejszego czasu; sądem ziemskim, będącym odgłosem Bożego sądu ostatecznego w niebiesiech. Co ludzie tu odpuszczają, i tam było odpuszczono; a co tu potępić muszą, było potępiono. Drżyj więc, mocarzu świata na pysznym tronie! Choć otoczyłeś się dziś śpiegami i zakazałeś mówić o sobie, a karzesz za lada słówko ci nie miłe; choć słyszysz dziś same panegiryki i dytyramby pochwalne; nic to nie znaczy! W rychle, może już jutro odezwie się twój sędzia, jako w niebie, tak i na ziemi! A jeżeliś potępienia godzien, będziesz potępion na wieki I Któż np. Nerona wypierze? Drżyj także swy wolny i nikczemny Panku! Trembecki zwaryuje i pohańbi się śliczną swą Zofiówką, a Szczęsny obmyty nie będzie! Piosenka ludowa zwycięży nad wielkiem i genialnem pieniem! Drżyj również chytry kapłanie; co odzywasz się w imię Boga i Zbawiciela, a usuwając ich zręcznie na bok, stawisz na miejscu ich kościół i ziemskie jego sprawy, nienawiści, cele, z nim zaś duchowieństwo i w końcu samego siebie; co w imię Boga świa 344 tłości utwierdzasz ciemnotę i zgrozę piekieł, byleś mógł rozszerzyć twą władze! Drżyj i ty sławny pisarzu, historyku, poeto, filozofie, jeżeli w imię prawdy ogłaszałeś narodowi kłam, dawszy cyrograf na duszę jakiemu kościelnemu, lub politycznemu czartu! Drżyjcie wszyscy, coście zgrzeszyli przeciwko Duchowi świętemu, bo grzechy takie nie mogą być odpuszczone ! Powiadam wam, podłość wasza wyjdzie na biały dzień, a co staraliście się utaić, odsłonione będzie dla oczu i uszu wszystkich! Tu wypada jeszcze wspomnieć, co następuje: HISTORYA BAND PIEKIELNYCH. Każdy czas ma swoje czarne i czerwone ultra, swojego Veilota i Maziniego. swych Jezuitów i Węglarzy. Są zawsze dwie bandy piekielne, które służą szatanowi, nurtują pod ziemią, działają skrycie. U nich nieraz klucze do zrozumienia pewnego wypadku. Otóż i wszystkie te podłości wychodzą z czasem na jaw i przedmiotem są dziejowym. HISTORYA BRUDÓW opisuje niecności, popełnione od królów, ministrów, lub innych przemożnych panów, a o których za życia ich nie wolno było ani pisknąć. Tu należy np. żywot i śmierć Kaspara Hausera, tajemnice Paryża, Petersburga itd. HISTORYOZOFIA rozwija, jak widziało się to w mesya-nizmie polskim przy Wrońskim, Cieszkowskim i Krasińskim, dzieje ludzkie z filozoficznego stanowiska, wskazuje posłannictwo Boże każdego narodu i wieku, wnosi nareszcie o ostatecznych celach żywota ludzkości i wszech dziejów. Wroński Hoene, którego geniusz wielki, jako się już rzekło, nie jest dotąd ani od Polaków, ani od Francuzów ocenion należycie, daje nam najgruntowniejszą, nie tylko socyalistykę i politykę, lecz także historyozotią. W nim łączą się po mistrzowsku w jednę całość żywotną wszystkie nauki rzeczywiste i żyje humanistyka w bogatej pełni. Historyozotia jest nieomylnie szczytem i palmową koroną wszech historyi; mówi się więc o niej dopiero na samym końcu. Że zaś ona znaczy już filozofią, z dziejów wyglądajacą, a przeto odnosi się, nie do historyi, 345 ale do filozofii, o której będzie się czyniło dopiero na samym końcu całokształtu nauk; więc nie naznaczyło się tutaj osobnego dla niej miejsca, tj. nie wplotło się jej w łańcuch nauk historyi samej. Tu kończy się pogląd nasz na ogromne królestwo Boże historyi/ Acz krótki on, przecież dostateczny, LXXXII. Historyografia. Przygotowawszy się pod baldahimem bogatego w gwiazdy propedeutyki nieba na uprawiacza historyi, znając już dziejów rodzaje, a zamierzając jednemu z nich poświęcić się wyłącznie i wykładać coś ustnie, lub piśmiennie; potrzeba pomyśleć i podumać koło tego, jak zabrać się do rzeczy, czego trzymać się właściwie., czego chcieć, na co baczyć i ku czemu godzić podczas wszystkiej swej pracy. I oto ku celowi temu ma się historyografia. Jest to nauka, wykładająca, jak powinno się pisać dzieje. W niej otrzymuje się ostateczne na historyka namaszczenie. Zachodzą tu trzy punkta, pod względem których poczynający dziejopis porozumieć się ma z sobą: nastrój własnego ducha, cel główny, a wreszcie wykład. Ztąd trzy historyografii rozstępy: I) PROMELETYKA, od , praemeditatio, naucza, jako masz w sobie nastroić ducha, nim chwycisz za pióro i poczniesz opowiadać dzieje. Tutaj trzy osobne rozdziały, dwa przygotowawcze, a trzeci główny: a) ZEBRANIE HISTORYCZNEGO ZAPASU. Zaopatrzyć się masz w źródła niewątpliwe i do rzeczy stosowne; zrobisz z nich wyciągi ci potrzebne; rozszykujesz je wreszcie należycie, ażeby wszystko przypadło na swe miejsce i służyło ci w chwili, gdy tego zażądasz. Jest to czytanie kronik z piórem w ręku i praca mechaniczna około tak zwanego materyału, przykra, lecz niezbędna, bo ona wszystkiego grunt. Nie można jej nikomu poruczyć, lecz trzeba samemu się jej 346 poddać, albowiem najdzie się czasem w kronikarzu jakieś słówko, na któreby ktoś inny nie zważał wcale, a które w duszy twej rozednieje w nowe niebo i upewni ci widoki słoneczne. b)       UŁOŻENIE PLANU DO DZIEŁA. Plan ten zawisł po większej części od twego historycznego zapasu, który sam rozkłada się na pewne części i wskazuje, co głównie wyświecić, lub sprostować, do czego zmierzać i w co bić potrzeba. Wszelakoż zapas twój nie rozłoży się bez pracy ducha w tobie. Ty dostrzedz masz jego właściwości i rozwoju wewnętrznego poczty. A pomnij, co znać już powinieneś z myślini, iż podział rzeczy, równie tu jak wszędy, jest najprzedniejsze i najniebezpieczniejsze zadanie, które świadczy o geniuszu, lub o mierności pisarza. Otóż praca duchowa około materyału! c)       NASTRÓJ WŁASNEGO DUCHA. Teraz idzie o śzvia-tło, w jakiem masz przedstawić rzecz. Co ono? Powiadam ci szczerze, nie geniusz twój, ani widok tam jaki, religijny, polityczny, filozoficzny, tobie lub stronnictwu twemu właściwy, nie romansowa twórczość i bujność umu, ani też przeobrażenie treści w jakim zamiarze i celu, by też najchwalebniejszym i najpożyteczniejszym, ale prawda przedmiotowa.! Oto jedyne światło, jedyne słońce historyka godne!    Powinieneś dociec, co i jak było w rzeczy samej, oczyścić je od kronikarza, lub dziennikarza celów, a przedstawić, nie, jakby być mogło, ani też jakbyś ty, lub kto inny sobie tego życzył, ale jak było. Jako historyk wyzuć się masz z urobów duchowych twej myśli, odrzucić od siebie gdzieś w kąt lube widoki i złote ideały, zapomnieć o sobie całkowicie, a stać się nielitościwie wiernem przeszłości zwierciadłem. Nie sztuka piękna, ale historya niech będzie fotografią! Niech przeszłość przejrzy się w tobie, ocknie się dawnym żywotem, pozna się sama taką, jaką była, i wyspowiada się naszemu światu, a ty nie przeszkadzaj jej w niczem osobistemi usposobieniami twemi! Słowem, zlej się z przedmiotem w jedno, wskrześ go w sobie i pożycz mu głosu! Dla tego zabacz, do której należysz religijnej, polityczne) 347 lub filozoficznej wiary! Poglądaj na rzecz, nie np. jako Polak, ale jako sprawiedliwy i sumienny człowiek, nawet, nie jako syn matki naszej ziemi, lecz jako widz zimny, a przecież sercem opatrzony, ze słońca, lub z księżyca! Wyrzecz się sympatyi do jednego, lub drugiego narodu, stronności za tym lub owym miłym ci bohaterem, mianowicie zaś uprzedzenia przeciwko komu, i powiedz sobie samemu: Dzierzę równie z Hannibalem, jak Scypionem! Oddać masz zgoła wrogowi twego świętego kościoła, n. p. Lutrowi, i ukochanej twej ojczyzny, np. Chmielnickiemu, sprawiedliwość, a czynić narodowi gorzkie wyrzuty, ilekroć na nie zasłużył. Choć tedy miłujesz wszystką niebios i ziemi miłością Polskę i katolicyzm, będący wewnętrznem i żywotnem jej tchnieniem, wypowiesz śmiało i sumiennie, że np. nierozumne i niepolityczne nawracanie Rusi do unii zapaliło wojny kozacze i przyniosło krajowi upadek; że nie brakiem wiary, która była wciąż jeszcze tak potężna, fanatyczna i iście muzułmańska, iż konfederaci barscy robili na różnowierców obławę, jak na wilków, lecz brakiem oświaty zginął kraj; że przeto i dzisiaj, nie od Jezuitów, ale od niepodległego ducha europejskiego, który stworzył nowoczesną oświatę i mocniejszy jest od nich, spodziewać się możemy Parakleta. Prawda bezwzględna, gola, by też i bolesna, sprawiedliwość i bezstronność są historyka obowiązkiem. Inaczej nie będzie się Eakiem, ani Radamantem, godnym sędzią umarłych. De mortuis nihil, nisi bene Zdanie to, od religijnych i mo- . ralnych uczuć zacnych uświęcone, odnosi się bardzo przystojnie do rodzinnych i przyjacielskich kręgów, ale nie do dzie-jów. Tu wyrzeka się: De mortuis nihil, nisi verum. Ani bojaźń obrazy rządu, lub prześladowań od duchowieństwa, które przetworzyćby wedle swych celów chciało historyą, ani panujący dziś głos pospolity, ani przesądy i dążenia twojego czasu, nie powstrzymają cię od wyrzeczenia prawdy, którą uznałeś. — Wolno publicyście, ale nie historykowi odkładać prawdę na inny, stósowniejszy czas. Pareat mundus, et vivat veritas! To napis na przybytku dziejów. Okazywa 348 także będziesz na każdej pisma twego stronnicy, że cnotę kochasz gorąco i uwielbiasz odważnie, występkiem zaś się hy-dzisz i wystawiasz go pod pręgierz bez oględu na to, iż popełnił go ktoś z królewskiej, lub innej możnej, a dziś żyjącej i mścić się na tobie zdolnej rodziny. Historyk gotów być powinien cierpieć i umierać za wyrok swój. Od tego jedynie zależy stopień jego kapłaństwa. Strzeż się wady, którą grzeszą najczęściej dziejopisarze, tj. nie poglądaj na przeszłość dzisiejszości okiem, i nie sądź o niej podług naszych, ale podług własnych jej wyobrażeń! Bohater z XII. wieku niechaj nie mówi, jak gdyby z nami żył dzisiaj i do tej samej chodził szkoły. Il na pas garde de brebis avec nous! Niechaj on tak mówi, jak onego czasu myślano i wierzono! Niech każdy z wieków i ludzi zachowa barwy, jakie miał! Nadawać im blask obecnego czasu, to tyle, co omazywać stare, helleńskie lub gotyckie świątynie wapnem. Jeżeli już Rasynowi i Kornelowi za złe się bierze, iż greckie tragedyi ich bohatery tak wyglądają, czynią i prawią, jak gdyby byli salonowcami w gmachu królewskim u Ludwika XIV., to historykowi niktby tego nie przebaczył. Czy kiedy u nas mieć się będzie, przynajmniej co do rzeczy narodowych, dziejopisów z podobnym ducha nastrojem? Czy możebny jest polski Tacyt? Jakoś nawijają się tu słowa Glicznera: ,,Ja sobie tak dobrych lat doczekać nie tuszę". Głowy nasze od bernardynów i kapucynów, lub od poczciwych matek i żon naszych, od nich duchowo zależnych zagwożdżo-ne, a ztąd albo ślepowiercze, albo też bezbożne, jak dla filozofii, tak i dla historyi istnej nie rokują wiele.          II) SKOPIKA, od , propositam, meta, cel, jest nauką zamiaru, lub głównego celu, jaki sobie dziejopisarz naznacza. Są trzy takie cele, zaczem i trzy rozdziały rzeczy: 349 a) HISTORYA KRYTYCZNA. Tutaj dziejopisarza cel, wyszlakować czyny i wydarzenia nieomylnie pewne, a odrzucić wszystko, co podejrzanego, lub bajecznego. Krytyka w ogóle, to ogień probierczy, w którym wypala się i odpada żuzelica, a czyści się i szczerzeje złoto. Prawda nie lęka się tego płomienia, bo wylatuje zeń, jak Feniks z własnych popiołów. Zgoła rzeczy religijne, — niech sobie przeczą temu duchy wiarowe, jak chcą, — zyskują na niepodległej krytyce. Po Wolterach, Dyderotach i Wolnejach poszło tem wyżej chrze-ściaństwo, bo utraciło czasowe i ziemskie przyrosty, a po Strau-sowym i Renanowym żywocie Jezusa, po Brunonowych rozbiorach ewanielii, Zbawiciel zajaśniał świetniej, niż kiedykolwiek, a świat zawrócił tem szczerzej do wiary. Po burzy wywołanej przez Hussa, Kalwina i Lutra, duch europejski bierze coraz bardziej wiarę na potężne swe skrzydła i robi ją religią świata. I będzie jeden, jedyny kościół powszechny na całej ziemi, nie w średniowiecznej, lecz w nowej, do oświaty stosownej formie! Krytyka upewnia światu wielkie dobrodziejstwa, bo odsłania mu prawdę. Ona zabija tylko kłam. Jedynie ludzie źli, którzy uchodzą za dobrych, lub głupi, ale płaszczem mądrości jakiej marnej przyodziani, mogą być jej nieprzyjaciołmi. Bez niej nie ma ani dla myślenia, ani dla przekonania i sumienia niepodległości. Bez niej noc, z nią dzień dla ducha! Toż samo dzieje się i w powiatach historyi. Dziejopisarz krytyczny bierze każdą rzecz w nowe i ostre rzeszoto czło-wieczeńskiego rozsądku, a odgarnąwszy plewy i kąkole, zachowuje samą, troskliwie oczyszczoną pszenicę. Zgromadziwszy tym sposobem historyczne prawdy niezwalone, wyrzeka słowa: „To jedynie wie?ny należycie, nic a nic więcej!" Czy oznaczyć się da związek między wypadkami i charakterami działających ludzi, lub nie; czy powody do uczynków są wiadome, lub nie; czy jasna, lub ciemna to sprawa; mniejsza o to! Nie można nic wiązać domysłem własnym, co w źródłach historycznych nie jest związanego. Niech zostanie tam dziura, szpara, czczość, gdzie nie ma ją czem pewnem zapełnić! Rozumuje się tutaj, zaiście, lecz tylko wtedy, gdy chodzi o odróżnienie prawdy od 350 kłamu, lub baśni. Lepsza mieć malutką garść czynów, nie-ulegających wątpliwości żadnej, niż pełne śpichlerze mało wartego towaru. Jak wszystko, tak i historya daje nie wiele pewnego. Reszta, to odgłos odwieczny czegoś, stokroć inaczej odbity, złamany i wykoślawiony. Co było zaś to coś? Nie ma klucza do otworzenia tajnych przeszłości gabinetów; więc zostanie to wieczną zagadką. Nie raz stało i grzmiało juven-tus, a echo historyczne powtórzyło nam ventus! Prawda, ale nam z ventus, nie wolno robić na domysł sam juventus! Oto duch Schlossera i Lelewela! Krytyczny historyk ma niezaprzeczenie wielkie zasługi. Staje się on sprawdzianem i probierzem rzeczywistości na oceanie romansów, któremi są najczęściej ofiarowane nam dzieje.. Atoli wiedzieć powinien, że okruchy i ułomki jego historycznej prawdy nie są i nie mogą być prawdą tą całą; że zatem świat, który miał swą młodość, swą przeszłość, swój wiek złoty, i żąda je przeglądać, jako część własnego przeświadczenia , na pracy jego przestać nie może i nie powinien. b) HISTORYA PRAGMATYCZNA, od ficere conor, jest we wszelakiem dziele, gdzie dziejopisarz usiłuje okazać i dowieśdź coś szczególnego, a ma cel pewien, do którego zmierza silnie i genialnie. Nie dzieje same, lecz cel ten główna tu rzecz. Dzieje są li środkiem do celu. Zamiarem historyka pragmatycznego jest zwykle, dać ludzkości, lub narodowi jakieś uderzenie i skierować świat na gwałt ku czemu. Nie chodzi mu wcale o czystą prawdę historyczną, jako po-wyżej, ale o zamiar własny, to teologiczny, to moralny, to polityczny, socyalny i t. p. Nie chwyta on za kłam i nie przetwarza, ani nawet naciąga prawdy, lecz wybiera z dziejów to jedynie, co mu potrzebne, a resztę pomija. Tak pisał historyą np. Bosuet, chcąc przekonać świat, że Bóg rządzi i kieruje sprawami ludzkiemi, a Rolek, iż wolność jest cel i przeznaczenie rodu człowieczego, do którego tenże podąża coraz bardziej zwycięzko, i coraz pełniejszemi żaglami. Inaczej pisze się dzieje w widokach katolickiego, a inaczej w widokach protestanckiego świata. Proszę np. czytać o reformacyi Gfre 351 rera, a o wojnie trzydziestoletniej i niederlandzkiej Szyllera! W ogóle nikt tak nie nakręca do celów i nauk swoich historyi i nie przetwarza tego, co się stało, jak kościół. Co robi się np. z dziejami we francuzkim l'Univers! Czasem polityczne stronnictwo jakie podaje historykowi pragmat I tak np. Moraczewski wykłada dzieje narodowe, okazując, iż Polska była po wszystkie czasy republikancka i demokratyczna, w duchu emigracyjnej centralizacyi paryzkiej. Niekiedy podłość naznacza cel i barwę. Zinserling np. Niemiec i profesor filologii na umiejętni warszawskiej, chcąc przypodobać się władzy, napisał w języku francuzkim dzieło, dowodzące, iż konstytucya, wolność, niepodległość narodowa, postęp światła, są albo głupstwem, albo szaleństwem; iż Milcyadesy i Brutusy byli opryszkami, do Mazepy podobnemi, a godnemi więzienia, lub domu obłąkanych! Na polach tych złość ludzka najduje naj-rozleglejsze dla siebie szranki. Zgoła przybytki przeszłości świętej burzyć, lub plugawić, ach, nad to nie najdzie się już nic bardziej szatańskiego! Ze wszystkich rodzajów historyi, pragmatyczna jest też najmniej historyczna, a najwięcej okolicznościowa , i albo podoba się czytelnikowi mocno, albo oburza go bez granic. W pragmatyce historycznej widzi się znowu całą grę wściekłą czarnych i czerwonych. Do pragmatycznej historyi liczą się historye „metafizyczne i spekulacyjne", lub takie, co układać chcą dzieje a priori, i bawią się około tak zwauej umiejętnej „konstrukcyi dziejów". Czemu historya taka ma być pragmatyczna ? Bo widny w niej cel metafizyka, który okazać chce na dziejach prawdziwość i wszechmoc swego systemu. c) HISTORYA HISTORYCZNA, lub istna, prawdziwa. Dziejopisarstwo krytyczne, np. w Schlosserze, Lelewelu, acz godne czci i uwielbienia, nie przynosi nam historyi istnej, nie przestaje być skąpaną w ogniu czyścowym kroniką, li mate-ryałem dla rzetelnego historyka. Dziejopisarstwo pragmatyczne zasługuje także na poszanę, skoro ma cel zacny, gdyż rozwija spółczesny świat i działa nań potężnie. Ileż wpływu na spółczesnych swych wywierał Rotek! I ludzkość odpłaciła 352 się mu za to, przesyłając mu ze wszystkich krajów, zgoła z Ameryki, złote korony i srebrne puhary, jako dowody zachwytu i uznania, a wystawiając mu po zgonie jego piękny pomnik we Frejburgu Bryzgowskiem, mieście jego ojczystem. Ale Rotek nie był i nie jest istnym historykiem. Dlań historya nie celem w sobie, lecz środkiem do celu. On tylko polityk. Nie można zatem ani krytycznej, ani pragmatycznej historyi uważać za historyą właściwą. Cóż tedy historya istna, rzeczywiście historyczna? Jest nią historya tak napisana, że w niej zmartwychpowstaje, gra i działa na nowo przeszłość ze wszystkiemi sprawami, celami i namiętnościami, z całym żywota swego taborem, pulsem i tchnieniem. Duch pisarza przelać się ma w historyczny przedmiot, stać się jego duszą, owionąć i zapalić go tak sobą, iżby poruszał się sam, szumiał i kipił sam świeżym a pełnym żywotem, jak nasza teraźniejszość. Historya, dobrze napisana, nie jest romansem, lecz daje się czytać, jak romans, tj. z rozkoszą, ciekawością i zachwytem. Potrzeba zlepić okruchy krytycznie opracowane, ażeby urobiła się z nich żywotna, pełna i ustrojna całość. Ciało rozsiekanego Ozyrysa, złożone od Izydy i ogrzane gorącą jej piersią, staje się w dziejach Ozyrysem żywym, który zapala się na niebie jako Horos, lub nowe wiosenne słońce. Któż umie pisać tak historyą? Duch sztukmistrz, który wcieli się w przedmiot, a wyrzecze się wszech celów własnych. W ogóle bez ducha sztukmistrza nie można pisać ani nawet filozofii porządnie. Co system? To żywy całokształt , zaczem artystyczne dzieło. Dla tego w Szyllerze i Mickiewiczu historyk istny najdzie dla siebie dość ważnych skazówek, a w Liwiuszu, Tacycie, Mullerze i Herderze wzory.          III) METODYKA jest nauką wykładu historyi, lub historycznej metody, uczy. Również tu właściwość rzeczy wskazuje trzy rodzaje: 353 a)       ETNOGRAFICZNA UCZ panuje tam, gdzie dziejopisarz przegląda i odprawia naród po narodzie od początku aż do końca jego bytu, lub, jeżeli naród jeszcze istnieje, do dzisiejszego dnia. Gdy ukończył rzecz o narodzie jednym, przystępuje do drugiego i tak dalej przez narody wszystkie. Dzieje każdego narodu stanowią tu odrębną, w sobie zamkniętą i z osobna opracowaną całość. Ucz to niezupełnie celowi odpowiednia. Przedmiot albowiem rozkłada się tutaj w martwy, nie związany wewnętrznie agregat, a wygląda, nie jako ustrojne i żywotne umiejętne ciało, lecz jako spichlerz, pełen kup różnorakiego zboża. To jeszcze nie historya powszechna, ale zbiór skróconych dziejów każdo-narodowych, kronikarska rap-sodya. b)       SYNCHRONISTYCZNA UCZ wyprowadza z każdym czynem i z każdym rokiem nowym wszystkie narody na wi-docz, każąc im powtarzać polityczną, lub wojenną grę, którą niegdyś odgrywały. Tu widzi się bezprzestannie wszystkie narody i ciągle spółczesny bieg wydarzeń. Ucz to również nie zupełnie dobra, zanurza bowiem w końcu koniecznie w pewien wir i odmęt. Czytelnik pozna wprawdzie pochód rydwanu historycznego, lecz trudno mu będzie odgarniać od całości dzieje narodów pojedyńczo branych. Nawet dzieje króla jednego rozpierzchną się mu tak w głowie., jak rozrzucone są w książce. Rzadko historycy używają tej uczy. Najpiękniejszy jej wzór ma się w Bosuecie. c)       PERYSTATYCZNA UCZ, od ad circumstantias pertinens, jest uczy etnograficznej i synchronistycznej różnojednią. Dziejopisarz dzieli tu historyą na pewne okresy. W każdym zaś okresie wykłada rzecz przez wszystkie narody, prawiąc o każdym z nich z osobna, a w końcu kreśli zwią zek i zlew dziejów ich w jedno. Poglądy pojedyńcze wydoby wają tu wciąż z siebie pogląd ogólny, a ze szczegółów dobrze obrobionych składa się wciąż piękna i zrozumiała całość. Tak od przystajni do przystajni, lub za każdym wielkim krokiem dalszym, kojarzy się tutaj etnograficzność z synchronistycznością, jedno przy drugość z jedno pod drugością, lub ciała narodowe Panteon tom II.  23 354 ze spółczesnością wszystkich. Jest to ucz najstosowniejsza i w dzisiejszych historyach powszechnych pospolicie przyjęta. Metodyka historyczna zakończa rzecz swoję uwagami nad dziejopisarskim stylem. Dziejopisarzowi godzi się używać retorycznych i poetycznych ozdób, okrasy i wdzięczności słów, a krom tego psychologicznych, antropologicznych, historyozo-ficznych śmiałych poglądów. Tocz mowy jego ma być atoli od kwiecistości i pozłoty młodzieńczej daleka, a zawsze męz-ka, poważna, jasna i prosta. Niech dowiedzie już samym jękiem , że godzien jest być sędzią na łonie bożostanu.          Otóż słońce historyi ma się tu ku zachodowi. Zbiera się jeszcze ostatnie jego spojrzenia i zorzane barwy. Dzieje najdują siła lubowników, bo jeżeli wyłożono je mile i przystępnie, to i nauczają i bawią, a podobne są do romansu, do klechdy i powieści. Jak ciekawe są dla dzieci bajki, tak dla dorosłych dzieje. W nich najłącniej daje się wykonać stare prawo dla pisarzów: „Utile et suave! Verum nectarea dulcedine lactet!" Ztąd dzieła historyczne bywają bardzo pokupne. Rotek i Thiers zebrali za prace swe majątek, a księgarze ich zostali na nich wielkiemi panami. Bo pisarzowi dostaje się niestety, ledwie cząstka, a księgarzowi wszystko. Historya ma bez porównania więcej umiejętnej wartości, niż polityka. Zakres też jej, do którego wchodzą nie tylko wojny i czyny bohaterskie, lecz nauki i sztuki piękne, przemysł, handel i wszystko, jest bez miary rozleglejszy. — Ona daje więcej sławy, niż władzy. Historyk należy już do uczonych, gdy tymczasem polityk jest sobie wielkim, nie mającym z książkami nic do czynienia lisem. Jak polityk, tak i historyk popada łacno w pychę i zarozumiałość. Widzieć się to daje np. tak na Thiersie, jak na Gerwinusie. Rotek razprawiał rad o tem, że wszystkie nauki 355 są niepewne i gubią się łacno w dzikie zatory; że jedynie historya zna nieobalone i nieomylne prawdy; że ona sama jest wiedzą i umiejętnością, godną tej nazwy. Niechaj da na to odpowiedź historya krytyczna i pragmatyczna! Pierwsza okazuje tak dołożnie, iż mało na polach tych pewności i wiedzy rzetelnej, a druga, iż wiele na nich obłędu i oszustwa. Cóż niewątpliwego i jasnego w historyi? Czy słońce jej, którem były każdego czasu dyplomacyjne gabinety, lub bandy podziemne , nie zostało ukryte za oponami grubemi, które nigdy nie pękną? Można więc twierdzić, że ze wszystkich naukowych nocy historya noc najciemniejsza. Prawda ma być tutaj! Co mi to za prawda, która była pewnego czasu, ale dziś nie jest? Czy prawda, która jest wiekuistą, nie powinna być zawsze ? A umiejętność historyka? Tu rozśmiać się wolno. Ażali on nie gruntuje wszystkiego na kronice, zaczem na powadze , która, jak w teologii, tak i wszędy, jest niepodległej i twórczej, lub istnej umiejętności wrogiem? Czy wiara, mówię wiara, ta teologiczna epoka, nie jest również historyi osią i piastą? Historyi, jednako jak teologii, gruntem jest powaga, wiara, księga święta. Cóż ztąd? Wyszło się w encyklo-pedyi niniejszej od teologii, opierającej się na powadze, wierze i księdze świętej, a po długiej podróży przez naukowe kraje zawróciło się znowu do kraju takiego, w którym zasadą jest powaga, wiara, księga świata, zaczem do teologii kształtu innego. Koniec zaczepił się tu o początek. Jest to znak, że wielki łańcuch naukowy ułożył się w koło, dotarł do swojego kresu, zamknął się, rzucając ogniwo ostatnie na pierwsze; że tedy ninie niepodobna jest iśdź dalej, lecz pochwycić trzeba za łańcuch inny, równoległy, drugi. Tutaj też koniec historycznych, a z niemi politycznych i socyalnych, lub rzeczywistych nauk humanistyki całej; tem samom więc koniec spekulacyi i empiryi, lub stereognostyki, jako wielkiego świata nauk treści i pierwszego kosmopei peanu, wszystkiego, co po teologii przełożyło się dotąd. 23* 356 Pogląda się w tej chwili ważnej na cały dotychmiastowy rozwój nauk, odnoszących się do tego świata. Wszak pracuje się od dawna tylko koło tego rozwoju! Otóż widzi się przed sobą, naprzód empiryą, z mnogiemi nauk realnych szeregami ; — później spekulacyą z naukami idealnemi, wreszcie humanistykę z naukami rzeczywistemi. Pierwsza baczy na materyą ogólną, lub na ciało tego świata; druga na ducha ogólnego, lub na świata tego duszę; a trzecia na świata tego żywot, którym jest człowieczeństwo. Ciało tu także, jak wszędy, przedmiotowość, dusza podmiotowość, a żywot kmio-towość! I żywot ten szlakuje się przez powiaty czasu trzy: w przyszłości mesydmczno-socyalistycznej, w teraźniejszości politycznej i w przeszłości historycznej. To zaiście ontologia, kosmologia i pneumatologia na piersiach rodu ludzkiego i metafizyki rzeczywistości! Poznało się zatem ciało, duszę i żywot tego świata w całkowitej pełni i przez wszystkie nauki, a zagłębiło się w nie aż do oceanowego przyszłości i przeszłości dna. Zdaje się więc, że opanowało się świat ten i wszystkie tknące się go nauki, czyli, że niniejsza rzecz już ukończona. I o czemżeby jeszcze mówić się miało? Wszakże ma się już przed sobą pełną, nieskończenie wielką i bogatą, dokonaną wszechświata całość! Tak sądzi tu nie jeden czytelnik i myli się mocno. Są to dopiero nauki, odnoszące się do realnej, idealnej i człowie-czeńskiej, a wszędy nieskończonej świata tego treści. Nie ma li we świecie tym formy? Czy może być treść jaka bez formy, nieodłącznej od siebie? Muszą więc być nauki, odnoszące się do formy tego świata. I tak się ma istotnie. Nauki treści, to nauk zwyczajnych dział pierwszy, a nauki formy dział ich drugi. I oto nalazło się łańcuch nauk wtóry, pierwszemu równoległy i jednosworny! Ukończyło się dział i łańcuch pierwszy ninie, a przystępuje się do działu i łańcucha wtórego. On otworzy nam zupełnie nowe umiejętności nieba. Może ogarnia tu kogo zawrót głowy i zimne przerażenia mrowie. Dział pierwszy był w nauki tak szczodry i tak rozległy. Jeżeli dział drugi do niego podobny, to daleko nam 357 jeszcze do końca! Obawa to próżna. Treść rozlewa się s nieskończoność, a forma ściąga się w pewne jednakie modły. Pierwsza godzi od, druga do środka. Tam panuje wielość, tu jedność. Nauk formy też jest stosunkowo bardzo mało i wnet się je odprawi. Ostatnia z nauk humanistycznych, historyograjia, rozwiązując pytanie, jak pisać dzieje, i mówiąc w końcu o uczy, lub metodzie, tknie się już formy naukowej; przeprowadza zatem nader zręcznie całokształt nauk treści w całokształt nauk formy. W empiryi nie ma Boga, tu jest tylko bożoch, tj. absolut realny, bezwzględna materya. Również w spekulacyi nie ma Boga. Tu jest tylko bożoch drugi, lub absolut idealny, bezwzględny duch. W humanistyce wreszcie, jako jeszcze w nauce odnoszącej się do tego świata, Boga nie ma; ale jest tu wielka bożo-obrazowość, tj. człowieczeńskość, mająca przeświadczenie i wolną wolę. Nie ma tu jeszcze Boga, ale jest się już tak blizko Boga! I wszystko godzi tu do Boga. W so-cyalistyce parakletyzm, mesyanizm, królestwo Boże, Polska Chrystusowa, naród Chrystus! Czyli to nie religia? W polityce znowu sojusz z kościołem, jako z ogromną władzą, i uznanie , że w końcu końców święci się na ziemi wola Boża. W historyi występuje już z za kulis Bóg, jako rządca i pan ludzkości najwyższy, a kierownik ludów i ludzi. I uczuwa się oto tęsknotę za Bogiem, a dusza chce lecieć do niebios! I kmiot-kmiotowość wyświęca tu swą dzielność. Kmiot, ty, on, ja, każdy z nas, wkroczywszy tu w dzielnice kmioto-wości wielkiej, t. j. człowieczeństwa, przeczuwa, że na dnie kmiotowości tej jest drugi kmiot, a to najwyższy, czyli osobisty Bóg. Ztąd też jego humanistyczna tęsknota za Bogiem, za niebem, za tamtym światem! Ale dotrzeć do tej transcen-dentalności jeszcze mu niepodobna. Bo jest on jeszcze na łonie tego świata i bada li tuteczność! Wszystko w humanistyce prze mnie do filozofii, do teo-zofii. I czuję umiejętności tej progi. Lecz jeszczem nie godzien ich przestąpić. Czemu? Poznałem dopiero kosmopei 358 czne nauld treści, lecz nie znam jeszcze kosmopeicznych nauk formy. Jestem już biegły w stereognostyce, lecz ani tknąłem morfozyki. Potrzeba mi jeszcze od niej namaszczenia, nim wolno mi będzie wejść do bugaju filozofii i teozotii, a stanąć przed obliczem samego Boga. Zaczem, teraz rzecz mi główna, starać się o to namaszczenie! Jakie wypadki daje historya, ostatnia humanistyki część, a apoteoza polityki i socyalistyki? Bardzo smutne. Widzę tu same mordy, pożogi, podboje, korzyść własną, sobkostwo brzydkie. Tak mało tu mężów prawdziwie wielkich. Jedynie na niebiosach umiejętności i sztuk pięknych żarzą się wdzięczniejsze nieco gwiazdeczki. Ach, lichy, nędzny nasz planeta, nasz ludzki świat! Muszą być lepsze, wyższe od naszego, człowieczeństwa na niebie. Ale, dostać się do nich niepodobna. Cóż więc począć? Szukajmy lepszych i wyższych światów na ziemi, górniejszych nieb w duchu człowieczeńskim! Gdzie one? Właśnie przed nami! Dalejże przeto do nich,— do morfozyki ! KOSMOPEI PEAN DRUGI. MORFOZYKA. LUB NAUKI I UMIEJĘTNOŚCI, ODNOSZĄCE SIĘ DO FORMY TEGO ŚWIATA. Jako kosmopeja sama i pierwszy jej wielki, a właśnie już obejrzany pean, lub stereognostyka, tak również morfozyka nie stanowi wcale nauki odrębnej, i nie istnieje z osobna dla siebie, ale jest ogólną wielu nauk i umiejętności nazwą. Do niej należą, nauki, uprawiające formę tego świata, które, jako ze wstępu pod liczbą XI. wiadomo, będąc dopełnieniem albo empiryi, albo spekulacyi, albo wreszcie humanistyki, zbierają się w trzy obozy zwane matematyką, loiką i estetyką. Przerzucamy się więc wprost do tych trzech wielkich morfozycznych światów. LXXXIII. Morfozyka w ogóle. Czem byłoby wielkie, spaniałe, piękne, przedwiecznej mądrości pełne przyrodzenie, — czem byłby niezmierzony, słońcami i ludzkościami lśniejący na niebie wszechświat Boży, gdybyś odebrał mu formę? Kule słoneczne i ziemskie, pływające dziś tak świetnie po eterze, postradałyby swą postać, a nie mogąc żadnej przyjmować formy, rozwiązałyby się w bezkształtną jakąś miazgę, lub w pierwiastkowy mętny Eter! I wszechświat wróciłby natychmiast do odmętu, Na formie tedy stoi przyrodzenie całe. Co zrobiłoby się ze spekulacyi Hegla, tak przemożnej i myśl czytelnika podbijającej; — co zrobiłoby się z systemów filozoficznych Kanta, Fichtego i Szellinga, Wrońskiego, Libelta i Kremera, Platona i Arystotelesa; — co zrobiłoby się z nauk i umiejętności, z literatury całej, z romansów, dzieł teatralnych, modlitw i kościelnych pieśni, z obrazów malarskich , z oper przecudnych, ze wszystkich arcydzieł umu, umysłu i rozumu ludzkiego, gdybyś odjął im formę? Zostałby po nich gwar tonów, bury zmrok bez kształtów! Rozwiązałyby się w coś bez sensu i bez ładu, w bezrozumne jakieś szumienie wiatru i przeistaczanie się mgieł, lub obłoków. Byłyby dzikim, surowym, niepodobnym ani do pojęcia, ani do oznaczenia materyałem. Na formie zatem stoi duch. 362 Wydrzyj społeczeństwu ludzkiemu, państwu, kościołowi, salonowi, gminie, rządowi, sądowi, wojsku, szkole, wszech zakładom formę, — a co z nich będzie? Wyzuj się ze wszystkich form obyczaju i przystojeństwa, względności dla star-szych i niższych, dla płci nadobnej i dla dzieci, dla dostojności i zasługi, — a i w cóż ty się zamienisz? Odgarnij formę od twej kochanki, a co się z niej zrobi? Co byłby żywot nasz wszystek bez formy P Jakaś Abra Kadabra dziczy, jakieś Tohu wa Bohu barbarzyństwa, coś tak strasznego, że człowieczeństwo istniećby nie mogło! Na formie przeto stoi humanistyczny świat. Zaczem świat Boży i ludzki, materyalny i duchowy, przyrodzony i sztuczny, gruby i naukowy, religijny i polityczny, jaki tylko chcesz, krótko mówiąc, wszystko a wszystko, co było, jest i będzie, stoi na formie, a nie ma i nie może być nic bez formy. Forma więc, to atlas, dźwigający nieba i ziemię! Nie dość! Bóg jest stworzyciel świata. Co to znaczy? On stworzyciel świata, ale, za prawdę, nie dla tego, iż daje światu treść! On treści tej nie stwarza wcale, lecz właściwie wydobywa ją z siebie. Była ona nic, które on oddziela od bytu w sobie i zamienia w znikomość. A czyniąc to, z niczego stwarza świat. Lub z innej strony! Wszak słowo jego, które było w Nim i Nim samym, stało się ciałem!— Bóg stwarza świat przez to, że odgarnia słowo to od siebie i przenosi za siebie, tj. z wieczności w czas, — a tutaj rozwija je w wielki mądrości swej system, w którym miryady słów jego, wykładających słowo pierwiastkowe, krzepną i kształtują się w odrębne światy, w nieskończenie mnogie rzeczy; — przez to, że on udziela treści, z siebie samego wydobytej, rozumną i do celu stosowną formę. On stwórca, nie przez stworzoną treść, ale przez nadaną treści formę. Toż samo rozumie się o dziełach ludziach. My niepodo-łamy ani w umiejętności, ani w sztuce, ani w przemyśle w niczem tworzyć treści. Bierzemy ją zawsze, jako coś już 363 danego. Cóż tedy geniusz nasz tworzy ? Nic innego, tylko formę nową. do treści starej! Cóż ztąd ? Oto forma stwórczość Boża i twórczość ludzka. Nic tedy od formy nie może być bardziej niebiańskiego. Empirya i spekulacya przynoszą nam li wiedzę. Humanistyka jest przedniejsza od nich bez miary, bo ofiaruje nam czyn. Ale morfozyka, do której przystępujemy, dając nam formy wszystkiego świata tego, jest umiejętuością twórczości. Tu dzielnica jeniuszu Bożego i ludzkiego. Zaczem wstępuje się tu do nieba, górniejszego od wszystkich nieb dotychczasowych. * Morfozyka, od forma, imago, jest ogólnym wszech nauk formy nazwiskiem. Należy do rzędu mian ryczałtowych jak np. stereognozya, a stanowi właśnie tejże przeciwieństwo. Z nią otwiera się nam nowy, niezmiernie ważny i umiejętności świat. Są trzy światy treści, sporządzające równie istnienie ogólne, jak umiejętność: empirya, spekulacya i humanistyka. Empiryą, nie jedynie w nauce, ale iwe wszechświecie, jest realność; spekulacya zaś, tak w nauce, jak w bycie samym, ide-alność; a humanistyką, — i tutaj i tam, — rzeczywistość, lub żywot, człowieczeństwo. Ponieważ nie ma, nie ma mówię, treści bez formy; ponieważ treść i forma są bezwarunkowo nieodłączne od siebie; ponieważ wreszcie z odmianą treści, gdy np. lód rozpływa się w wodę, lub poezya w prozę, musi się odmienić i forma: przeto, jeżeli treść kształtuje się w trzy światy, to i forma, niewolniczo za treścią śladująca, tworzy także trzy światy, światom treści odpowiednie i z niemi je-dnosworne. Są zatem trzy dzielnice formy: forma empiryi, forma spekulacyi i forma humanistyki, a to równie w nauce, jak we świecie. Rzecz to jasna i prosta. A jak zowią się te dzielnice? Matematyka, loika i estetyka. Co zatem morfozyka ? Jest umiejętnością trzech nauk formy, złożoną z ma 364 tematyki, loiki i estetyki. Nie ma więcej i być nie może nauk formy, wyjąwszy chyba, ze brać będziesz wewnętrzne, a osobną nazwę noszące ich ogniwa, jako np. jeometryą i algebrę; — albowiem nie ma więcej nauk treści! A grammatyka? To także nauka formy! Mówiło się już o niej przy filologii i lingwistyce, lub w rozdziale humanistyki. Już z tego znać, że ona odnosić się musi w gruncie do formy humanistyki, zaczem do estetyki. I jest to estetyka w zastosowaniu do pewnej ludzkiej, architektonicznie rozkładanej, i napowrót składanej mowy. Matematyka jest formą empiryi. Ażali w całem przyrodzeniu nie panuje ilość, która stanowi właśnie matematyki przedmiot'? Astronomia osadzona jest tak na matematyce, że bez znajomości matematyki uczyć się jej nie można. Wszystkie inne nauki przyrodzone, jeżeli nie opierają się na matematyce całkowicie, jak astronomia, optyka, akustyka itp, to mają jakiś konieczny, większy, lub mniejszy z nią związek. W naukach nawet lekarskich chodzi wciąż o ilość proszku, lub płynu uzdrawiającego, lub o tak zwaną dozę, a prawni-ctwo, które opiekuje się własnością i majątkiem, ma dość do roboty z jeometryą i arytmetyką. Tak, matematyka zajmuje się formą natury, zewnętrznego świata całego, lub empiryi wszystkiej! Loika znowu jest formą spekulacyi. O ile to prawda, przekonać się można na Heglu. U niego ontologia metafizyczna zamienia się w loikę i zowie się spekulacyjną loiką;.że zaś na loice tej gruntuje się i filozofia natury i filozofia ducha, czyli i kosmologia i pneumatologia, więc w końcu wszystko a wszystko jest tu loiką! I sprawiedliwa! Nie ma spekulacyi bez myślenia, a myślenia bez loiki. Tak, loika obiera się około formy ducha, wewnętrznego świata całego, lub spekulacyi wszystkiej! Estetyka wreszcie jest formą humanistyki. Czy filologia i lingwistyka ze wszystkiemi skarbami starego i nowego piśmiennictwa, retoryki i poezyi, klasyczności i romantyczności, a nawet grammatyki, nie sadzą się na estetyce? Czyli adrai 365 nistracya nie nakazuje przyozdabiania stolicy i miast, budowy spaniałych świątnic i pałaców, zakładu gabinetów dla sztuk pięknych? Czy urzędnikowi, dyplomacie, jenerałowi, mającemu do czynienia z dworem, a wreszcie całemu społeczeństwu ludzkiemu niepotrzebne jest ugrzecznienie? Czy żywot człowie-czeński nie stoi na dobrym smaku w mieszkaniu, ubiorze, obcowaniu z innymi, a nawet przy obiedzie? Czy przysto-jeństwo, nie prawem dlań, a wszystkie sztuki piękne ozdobą? A jak wielkie płeć piękna ma tutaj znaczenie! Ciągła to estetyka. Tak, estetyka czyni o formie żywota, człowieczeń-skiego świata, lub humanistyki wszystkiej. Morfozyka, acz szczupła co do wewnętrznego rozwoju swego, tj. rozlewająca się tylko w trzy rzeki, nie zaś, jako np. empirya, w mnogie nauk osobnych morza, sprawuje przecież drugą szale w całkowitej nauk wadze. Na pierwszej szali zaległy empirya, spekulacya i humanistyka, jako nauki treści, lub jako części wielkiej stereognozyi; na drugiej morfozyka, jako nauka formy. Tamte są umiejętności ciałem, ta ich duszą, a właściwie Arystotelesową entelechią, t. j. mocą, nadającą ciału formę. Dusza stoi równie tu, jak wszędy, w równowadze z ciałem, a nawet je przeważa. I któraż z nauk obejśdz się może bez matematyki, bez loiki i estetyki? Gdzie ścisłość i widoczność, tam już matematyka, a gdzie myślenie i pewien wdzięk, tam loika i estetyka. Nauki formy sprawują świat udzielny. Potęga i urok ich są wielkie, a kraj, nad którym panują, nie zna granic. * Dało się pierwsze o morfozyce wyobrażenie. Teraz roztoczyć trzeba bliżej jej pojęcie. Jan Kochanowski wykrzykuje: „Co prze Bóg żywy nie znika?" Co? Nie odpowiada się tutaj Bóg, tamten świat, ponieważ jest się na łonie nauk, odnoszących się do tego, a nie do tamtego świata. Cóż więc nie znika na tym świecie, gdzie 366 wszystko ma początek i koniec ? Odpieram: wszechświat sam, a we wszechświecie forma. Tak, forma na piersiach znikomości powszechnej sama jedna jest niesnikoma! Nie pojmujesz? Posłuchaj więc, proszę! Treść wszelaka, ażali nią cielesność, duch, lub żywot, ulega ustawicznej przemianie; faluje, jak rzeka, i przeobraża się ciągle, jak obłok na pochmurnem niebie. Treść np. owej palmy, pod którą spoczywał Adam z Ewą w raju, i tej palmy, którą Aleksander W. ściąć kazał pod Sydonem, i palmy, która dziś uśmiecha się z jakiej oazy afrykańskiej do wędrującego Beduina, jest ciągle insza, albowiem nią drzewo, które po pewnym czasie próchnieje, gnije, pali się, w popiół obraca i nie zostawia po sobie ani śladu, a które nie jest w trzech innych palmach jedno i to samo. Drzewo onych trzech palm, lub której z nich, przeszedłszy przez długi szereg przeobrażeń różnych, jest może dziś w twoim zębie, lub w moim paznokciu. MetamorpJiosis est lex naturae; materia fluit et convertitur continue. Atoli forma każdej z przerzeczonych palm i wszelakiej palmy innej, t. j. postać jej, kształt pnia, gałęzi i liści, słój drzewa, właściwość owocu, była, jest i będzie po wszystkie czasy jednaka. Toż samo rozumie się o treści i formie każdego drzewa i zwierza, każdego przedmiotu we świecie. Treść przelewa się z jednśj formy w drugą, a przeobrażając się ciągle, indzie jest ziemią, indzie trawą, indzie mięsem, indzie wodą, ogniem, powietrzem i tak dalej bez końca; lecz każda z form, w które się ona przebiera, trwa bez ustanku. Forma wołu, konia, palmy, każdej rzeczy, równie jak pojęcie ich, jest nieprzemienna. Jako w przyrodzeniu, tak i na obszarach ducha. Ideal-ność Platona, Plotyna, Leibnica była inna, lecz pojęcie jej jest zawsze to samo. Mamy wielką moc różniących sie od siebie języków, to francuzki, to niemiecki, to angielski, to włoski, to polski, lecz właściwie jednę tylko gramatykę, albowiem wszędy i bez różnicy jest rzeczownik, przymiotnik, słowo, imiesłów, każda część i właściwość ludzkiej mowy. Treść grammatyki wyrasta z każdego języka inna, lecz forma 367 grammatyki jest we wszystkich językach jednaka. Kto zna grammatykę języka jednego, zna grammatykę w ogóle. Również się ma i w człowieczeńskim świecie, lub na łonie żywota. Co wiek ma się ludzkość nową,, bo stara jest pod ziemią, ale formy państw, jako np. monarchia, republika, konstytucya, tudzież formy czynności w polityce i dyplomacyi, w pokoju i wojnie są też same. Jako przed wieki, tak i teraz pracować trzeba na kawałek chleba, a ma się pilnych i gnuśnych, mądrych i głupich, dobrych i złych. Una eadem-que coeli et orbis terrarum facies. Forma świata jest zawzdy jednaka. Z takowego stosunku tresci do formy w ogóle wynika, że morfozyki przedmiot jest nieprzemienny, czyli, że nauki treści przeistaczają się ustawicznie, tj. są w ciągłym rozwoju, pochodzie dalszym i postępowym ruchu, a nauki formy, jako raz jeden stanęły krzepko, tak stoją nieruchomie, bez zmiany, zawsze jednako. Jakoż matematyka jest we wszystkich narodach i czasach taż sama. Raz jeden uznana prawda, jako np. dwa a dwa są cztery, pozostaje tu prawdą dla wszystkich ludzi nieprzemienną. Zaczem i nieomylną. Może się tu zmieniać sposób dowodzenia i rodzaj wykładu, lecz prawda sama stoi jak granit niewzruszona. Ztąd prawdy matematyczne, to same naukowe opoki, twierdze i zamki nieobalone. W loice znowu musi być mowa u wszystkich narodów i w każdym czasie o pojęciach, zdaniach i wynikach. Nadasz nauce tej pewną oryginalność w moc własnego, lub narodowego ducha , różniącego się od duchów innych, lecz prawa pojęć, zdań, i wyników, a nawet ich rodzaje, są wszędy i zawdy te same. Ztąd, jak Arystoteles postawił loikę, tak ona stoi do dzisiejszego dnia. Owa nieprzemienna. Za nieprzemiennością tą idzie i jej' nieomylność. Gdy rzeczesz: „ Wszyscy ludzie umierają, a jam człowiek", to dokończyć musisz i nie zmylisz się wcale: „Wiec i ja umrę" Estetyka wreszcie jest wprawdzie nowiuteńką i niecałkowicie urobioną nauką; jednakże główne jej zasady są również nieprzemienne i nieomylne. Zdanie np. sztuki przedmiotem jest piękność, a piękność zewnętrznym 368 prawdy, cnoty, lub świętości wyrazem; ztąd nie tylko forma, ale i treść utworu estetycznego powinna być piękna;" zdanie takie ukazuje się równie pewne, jak matematyczne i loiczne. Jak piękność rzetelna jest we wszystkich czasach i miejscach piękna, tak oznaczenia jej umiejętne, skoro się powiodły, trafią do ogólnego przekonania. Nauki formy posiadają zatem to, czego nie ma żadna z nauk treści, a o co kusi się za pośrednictwem mistyki i cudu teologia daremnie, nieprze-mienność i nieomylność; mają je zaś dla tego, że są naukami formy, która jest w sobie samej nieomylna i nieprzemienna. Takie właściwości nauk formy stawią się w całokształcie naukowym nader wysoko, bo aż na tej górze, na którą wstępuje się ninie, a której imię morfozyka. Wszystkie dotych-miastowe nauki były przemienne i omylne; te zaś, które w powiatach tych występują, są nieprzemienne i nieomylne. Co za nieocenione przymioty! Zaprawdę, przywilej to iście Boży. Lecz nie dość! Do nauk formy przywiązuje się „widocz-ność" lub tak zwana z łacińska ewidencya. Że n .p. trzy kąty trójkąta równają się dwu kątom prostym, okazuje się to każdemu rysunkiem na tablicy. I prawdę tę nie jedynie zna się, ale „widzi" się ją oczyma ducha i ciała. Gdy matematyka rodziła się w starej genialnej Grecyi, świat cały był tak olśnion zewnętrzną i wewnętrzną jej „widocznością", iż nazwał ją córą umysłu Bożego, a matką filozofii, muzyki i wszech nauk, wypowiadających prawdę. Również „widzi" się, lubo już tylko duchem, prawdy loiczne, jako np. „Rosa upadła obficie, a więc trawa w ogrodzie wilgotna". Prawdy zaś estetyczne tak są „widoczne", że zapalają i unoszą duszę. Kogóż niezachwyca np. piękność Madonny Rafaela, jakiej sonaty Bethowena, lub pieśni Mickiewicza? Czy piękności takie nie są jasne jak słońce? Widocznością przedmiotu wynoszą się także morfozyczne nauki arcywysoko po nad empiryą, spekulacyą i humanistykę. To drugi, niesłychanie ważny ich przywilej. Nie koniec! Co wyrzekła matematyka lub loika, to lak 369 jest i być musi, a inaczej być nie może. Estetyki wyroki są również pewne i niecofnione, lubo w innym rodzaju. „Dwie np. półnuty, lub cztery ćwierćnuty równe są jednej nauce pełnej. Twarz ludzka składa się z trzech niemal równych części : czoło, nos i usta z brodą mają w niej zazwyczaj jednaką długość". Takie orzeczenia nauczyciela muzyki lub rysunku, to także prawdy dalekie od wszech dowolności i w rzeczy samej ugruntowane. Rzeczesz: prawdy te mają coś z matematyki i dla tego są tak pewne !" . Więc zdanie: „Piękność jest prawda, zmysłom naszym odsłoniona". Czy wyrok ten da się zaprzeczyć? Naukom formalnym więc towarzyszy wewnetrzna konieczność, lub to, co nazywać się zwykło kającością, a z grecka apodyktycznością. To trzeci ich przywilej, równie wielki, jak dwa powyższe, przywilej, o który Hegel dla swój speku-lacyi, a Wroński dla swego mesyanizmu kusił się daremnie. Nie dziw przeto, że trzy nauki formy, opatrzone trzema tak niepospolitemi i sobie tylko danemi przywilejami, stoją w niezmiernej poszanie u świata, a są tak cenione, iż im jedynie, mianowicie we Francyi, przyznaje się nazwę umiejętności rzetelnej. Zdaje się, że grecko-olimpijski róg obfitości rozpękł się całkowicie nad naukami formy, i przelał na nie wszystkie swe dobrodziejstwa niebios. Powyższe przymioty ich są wielkie, szczytne i zdumiewające. Ale mają one przymiot jeszcze jeden, również rzadki, szczęśliwy i wyłączny. Treść albowiem staje w umiejętności po jednej, a forma po drugiej stronie. Treść ma się wszędy do formy, jak ciało do duszy, jak materya do ducha, jak rzecz do pojęcia. Forma więc stoi bez miary wyżej od treści, bo jest spirytualna. Nauki treści mają się zatem do nauk formy, jak realność do idealności, lub empirya do spekulacyi. Staje się tu tedy jak niegdyś, gdy ukończyło się nauki realne, a przystępowało się do nauk idealnych, i poczynało się je od fenomenologii ducha, na drugim stopniu wszech umiejętnego rozwoju, na drugim stopniu, ale podniesionym do drugiej potęgi, na drugim słupie światłości niebios, zostawującym wszystek świat do Panteon tom II.  24 370 tychmiastowych nauk nisko na dole i pod stopami. I morfo-zyka, acz bawi się około form widomych i odznacza się widocznością,, idealniejszą jest zgoła od czysto idealnej speku-lacyi Heglowskiej. Myśl tu n. p. prace Lorda Byrona, lub Słowackiego, a zrozumiesz morfozyczną idealności siłę! Przy realności rzeczy taka idealność, to właśnie cecha doskonałości najprzedniejszej. Czy myślisz, że to już ostatnia zwrotka Apollinowego nauk formalnych peanu? Nauki te mają jeszcze osobliwość, iż poruszają się ciągle, jak metafizyka, a priori, a okazują wszystko, jak fizyka, a posteriori. Ideał wciela się tu wciąż w reał. Korzyści więc empiryi i spekulacyi zlewają się tu razem tak świetnie, jak tylko być może, a przedmiot umiejętny występuje, zaprawdę, w promiennicy błogosławionych, jakiej nie ma żadna z nauk. Morfozyka, jako trójsieczny duch nauk treści, ożywia, kształtuje i podnosi umiejętności wszystkie. Któż niepotrzebuje mierzyć i liczyć, myśleć porządnie, a mówić, pisać i działać pięknie? Jeżeli matematyczność, loiczność i estetyczność każdemu z ludzi niezbędna, to tem bardziej uprawiaczowi nauk, zaczem i wszech nauce bez wyjątku. W morfozyce przeto zachodzi nowe nauk skupienie, nowe ich ogniskowanie, nowy krąg słoneczny, mniejszy wprawdzie od poprzednich kręgów, lecz za to, gdy pomni się na panującą w nim nieprzemienność i nieomylność, widoczność, konieczność i kającość, idealność wysokości takiej, a przecież z ziemi, bliższy powszechnego środka, bliższy, mówię, mądrości Bożej, prawdy i wiedzy absolutnej, lub filozofii istnej. Bóg pisze w księdze swej przyrodzenia formami rzeczy. Geniusz ludzki pisze w księdze umiejętności formami myśli. Geniusz ten idzie dalej i idee przetwarza w ideały, a ideały wciela w reały, tj. w arcydzieła sztuki nadobnej i wyzwolo-uej. Gdzie forma, tam wcielenie, upostaciowanie, a w końcu uczłowieczenie treści; tam dokonanie i doskonałość. Być mistrzem formy, być artystą, to bez miary więcej, niż panować nad treścią. Nad treścią panuje nawet wół i koń, gdy na 371 jadłszy się, np. dość trawy, jeść ustaje. Lecz kto panuje nad formą? Wysoki duch niebiański, geniusz skrzydlaty, archanioł. Zygmunt Krasiński pisze z Florencyi: „Przeklęctwo tym Niemcom panteistom! Oni chcą, by materya i duch jedno było; — by zewnątrz świata, by za naturą nic już nie było; by organizm świata był Bogiem żyjącym na ciągłej przemianie, na ustawicznśm umieraniu cząstek swoich. Przeklęei, przeklęci! Oni chcą nas pozbawić uczucia piękności! Bo, jeśli to prawda, żeśmy błaznami dni kilku, a porem prochem, gazem, infuzoryami, idącemi się zrosnąć w jakie inne błazeństwo organiczne; — bo, jeśli prawda, że świat tylko nieśmiertelny, a wszystka cząstka jego śmiertelna bez wiecznej indywidualności; — jeśli Bóg, to otchłań tylko przemian bez końca, to wieczność śmierci i urodzeń, to łańcuch nieskończony o pryskających ogniwach, to ocean, w którym każda fala wspina się, by kształtu dostać i opada natychmiast bez kształtu! Ach, powiedz mi, gdzie wtedy piękność, gdzie poezya;— bo poezyi nie ma bez nieśmiertelności duszy; bo poezya, to losy dusz naszych w przeszłości i przyszłości w porównaniu z naszym nędznym stanem dzisiejszym; bo poezya moja i każdego, jest to, że był kiedyś gdzieś i że będzie kiedyś gdzieś, ale ten sam, — on, on zawsze, — czy na ziemi, czy na jakim komecie, czy w raju, czy w piekle, czy wczyścu, czy w polach elizejskich, czy na Walhalli, — byle on — był on! Bez tego już mi i oczy mojej kochanki, już mi i promienie słońca niemiłe. Ach, przeklęte Niemcy!" Co tu poeta wyrzuca panteizmowi i Niemcom, odnosi się także do stereognostyki całej. Treść jest, tak realna i idealna, jak nawet człowieczeńska, pantei-styczna i rozlewa się w nieskończoność i przeobraża się ciągle. Morfozyka więc przybywa tu na pomoc. Forma jest już chrześciańska! Kształtując coś, tchnie w nie indywidualność i osobistość, a chcąc urobić je w piękność, nadaje mu Boga samego! I dla tego jak poezya, tak morfozyka cala, by też li kreśląc figury, jak w jeometryi, odpycha od siebie pante-izm i namaszcza nas do prawdy rzetelnej! 24* 372 Mamli Polakom, których literatura cała, a nawet myśl i żywot najpospolitszy, odznacza się poezyą, więc także formą piękną, malować dłużej jeszcze wysoką formy wartość. Jak dzieli się morfozyka? Zna się to już od początku samego. Trzy są jej części: a)       Matematyka, jako nauka formy zewnętrznego istnienia, lub empiryi; b)       Loika, jako nauka formy wewnętrznego istnienia, lub spekulacyi; c)       Estetyka, jako nauka formy człowieczeńskiego istnienia, lub humanistyki. Teraz o każdej z części tych z osobna! A. MATEMATYKA PIERWSZA MORFOZYKI CZĘŚĆ. LXXXIV. Wprowadzenie do rzeczy. Głęboki duchu Euklidesa i Kopernika, Newtona i Wrońskiego, bądź nam tu pozdrowion! W powiatach tych twoja moc i chwała. Udziel nam na chwilkę u siebie gospody! Karol Libelt w dziele swem: „ Wykład matematyki", mówi: „Matematykę dla tego Grecy przed innemi naukami nazwali umiejętnością, że jest nieprzerwanym, ścisłym z jednego pojęcia w drugie postępem; że stanowi jednę systematyczną całość, kształci wyobrażenia, kombinacyą, sąd i wnioskowanie o rzeczach, wprawia w jasne i loiczne myślenie, a jest podstawą wszelkiego umysłowego ukształcenia". Francuzi idą dalej od Greków i, dla przerzeczonych właśnie powodów, twierdzą, że tylko matematyka jest umiejętnością; że za jej obrębem umiejętności nie ma, acz są nauki! Narodowie i ludzie co tak sądzą, mają duszę przeważnie zmysłową. Pociąga ich tu rzeczy widoczność. Matematyka opiera się na prawdach oczywistych, które przywodzi się w dowodzeniach, a które Libelt troskliwie zgro 374 madził. Oto z nich niektóre jako przykład: „Każda ilość jest sobie samej równa. Część mniejsza jest od całości, a całość większa od swojej części. Całość równa się wszystkim częściom swoim. Dwie ilości równe trzeciej są między sobą równe. Jeżeli jedna ilość nie jest równa drugiej, to musi być od niej albo większa, albo mniejsza. Jeżeli ilość ani większa, ani mniejsza jest od drugiej, to musi być jej równa itp". Cóż okazują nam te prawdy oczywiste?" Oto, że matematyka cała nie jest nic innego, tylko lotką do ilości, do form zewnętrznego świata zastosowaną, i że, czyli to uznaje, lub nie, stoi ona na filozofii ! Bogu dzięki, przystępuje się ninie do przedmiotu ogólnie u nas znanego. Któż nie wie, co matematyka? Wszakże wykłada się ją po szkołach. Zgoła dziewczęta uczą się z niej czegoś, by też li trochę arytmetyki. Godzi się przeto, odprawić tu rzecz krótko. Każda część matematyki, znana jest z osobna, lecz dotąd nikt części tych nie zestawił i nie ułożył w żywotny całokształt. Zebrać tu disjecta membra poetae i okazać całą, pełną matematyki postać, nie zaś wdawać się w wykład jej bliższy; to główne tu zadanie. Zakończy się zaś rzecz sprawozdaniem o filozofii matematyki Wrońskiego. Matematyka jest, jako się rzekło, formą empiryi, lub zewnętrznego istnienia we świecie i w nauce; popiera przeto umiejętności przyrodzone, nawet lekarskie i prawnicze, a ukazuje się ich idealnością, duszą, zasadą. Zna się już z empiryi i ze spekulacyi, że pierwiastkową i światotwórczą treść, stanowią przestrzeń, czas i eter, a z nim pierwsza materya, materya w ogóle, forma, jak wiadomo, doznaje tych samych losów, co treść. Zaczem z rozdziałem treści, następuje i rozdział formy. Z czego wyrasta, że treść, rozgarniając się w przestrzeń, czas i materyą, rozgarnia z sobą i formę, która, pospołu z treścią, uwięziona jest w przestrzeni, czasie i materyi. Forma światowa więc, którę urabia i daje matematyka, odnosić się musi do przestrzeni, czasu 375 i materyi. To jasna. Wszelakoż nie zawsze wiedzą to matematycy. Matematyka zatem, biorąc rzecz w gruncie i filozoficznie, zabawia się około form przestrzeni, czasu i materyi. Formą przestrzeni jest rozciągłość, formą czasu liczba, a formą materyi entelechia, lub wewnętrzna w niej, a kształtująca ją zewnętrznie dzielność, jej dusza, lub w ogóle siła. Zaczem rozciągłość, liczba i siła są tutaj przedmiotem. Ztąd też i trzy rozstępy matematyki, których imiona: jeometrya, algo-rytmika i dynamika. LXXXV. JEOMETRYA. Matematyki rozdział pierwszy. Przedmiotem jeometryi jest forma przestrzeni, onego naj-pierwszego zawiązku przyrodzenia i nasiennika wszech rzeczy, który, będąc głównym materyi sprawcą i czynnikiem, najduje się wszędy z nią pospołu. I przestrzeń, i forma przestrzeni, o którą tu chodzi, jest, jak materya sama, wszechobecna. Z czego znać, że jeometrya musi być panią, nie tylko pojedynczych rzeczy, ale i wszystkiego bezmiaru świata. I tak się ma istotnie. Jak nie ma nic bez pewnej przestrzeniowej formy, tak i nie ma nic bez jeometryi. Bóg sam, zaokrąglając kule słońc i planet, lub kreśląc regularne listeczki drzewa, dzierzy kołotok, lub cyrkiel w ręku i jest jeometrą. Już zna się ze zwyczajnych nauk przyrodzonych i z metafizycznej kosmologii, co jest i znaczy przestrzeń. Tutaj chodzi, nie o nią sarnę, ale o jćj formę. Co formą przestrzeni? Rozciągłość. Odpowiedź ta nacechowana jest wido-cznością, nie potrzebuje więc roztoczy dalszej. Ale rozciągłość ma różne kierunki i rozmiary, a kształtuje się w rozliczne postaci. Postaci te zowią się ilości ciągłe, lub rozciągłe, quantitates continuae. Około czego więc pracuje jeome 376 trya? Około ilości ciągłych. Że ilość stanowi pewną wielkość, rzecz jasna. Jako przestrzeń sama, tak i forma przestrzeni, lub rozciągłość, ilość ciągła, sprawuje jedno przy drugość, simultanei-tas. Jeometrya czyni przeto o jednoprzydrugości i oznacza wiekuiste jej prawa. Przestrzeń, rozciągłość, ilość ciągła i jednoprzydrugość są bliskoznaczne, rozjaśniające się wzajem pojęcia, na których tu rzecz staje. Czemu jeometrya zwyczajna o tem wszystkiem nie mówi wcale? Bo ona, jako empi-rya w ogóle, podaje przedmiot swój, a nie pyta się bynajmniej o metafizyczne jego pierwiastki. W ogólnym zaś nauk wiecu, który nas zajmuje, a którego duszą jest, jak wiadomo, metafizyka, trzeba wyjechać z pierwiastkami temi, albowiem one rozjaśniają najlepiej przedmiotu znaczenie. Matematycy w języku swoim tak określają tu rzecz: „Jeometrya jest umiejętnością własności i miary figur". Trzy są rodzaje wszech przestrzeniowej formy, zaczem i jeometryi: I) PLANIMETRYA jest jeometryczną nauką form jednoprzydrugości na płaszczyźnie. Rozmierza ilości ciągłe, które kształtuje sama a priori w rozliczne figury, dające się widzieć także a posteriori. Ilościami ciągłemi, należącemi tutaj, sąprzód, linie proste, krzywe, łamane, równoległe itp.; powtóre: kąty proste, ostre i otwarte, przyległe i przeciwlegle; potrzecie: trójkąty rozliczne, czworo-pięcio-sześciokąty itd., lub wielokąty w ogóle; — poczwarte: koło ze średnicami, promieńmi, cięciwami, siecznemi, stycznemi, wstawami, dostawami i łukami. Mnóstwo tu ścisłych orzeczeń, twierdzeń, dowodzeń, wniosków i zastosowań, widocznością silnych, do zaprzeczenia niepodobnych. Nauczyciel, czując żywo ich wartość, wykrzykuje: „Oto umiejętność prawdziwa i istna umiejętności królowa! Ecce scientiae magistra!" Uczeń zaś, zapoznając się z pla-nimetryą, a przez nią z jeometryą i matematyką w ogóle, poznaje umiejętności moc i pożyteczność. Jest to jeometrya elementarna. Linia na płaszczyznie króluje tu w różnej postaci i piastą jest wszech figur. Łatwo byłoby wdać się tu bliżej 377 w rzecz i przytoczyć pierwsze, główne orzeczenia, jako n. p. linia prosta jest najkrótszą pomiędzy dwoma punktami drogą. Łatwo byłoby przywieśdź kilka twierdzeń i dowodzeń, aby dać wyobrażenie o rzeczy. Lecz wszystko to zbyt szkolne i znajome, a przeto na miejscu tem niepotrzebne. STEREOMETRYA, lub SOLIDOMETRYA jest jeome-tryczną nauką form jednoprzydrugości, lub ilości ciągłych, nie na płaszczyznie, ale na bryle. Widzi się tutaj tę same, co powyżej w planimetryi, jeometryą, ale już na ciała objętości i postaci różnej przeniesioną, a do nich zastosowaną. Jest to nauka udzielna, ale planimetrya stanowi jej grunt. Płaszczyzna ma tylko dwa rozmiary: długość i szerokość; ciała zaś, o które tu chodzi, okazują trzy rozmiary: długość, szerokość i wysokość, lub grubość. Mała ta na pozór różnica jest przecież tak ważna, iż daje powód do jeometryi osobnej. Tutaj powtarzają się wszystkie planimetryczne twierdzenia, lecz w innym sposobie, stosownie do innego przedmiotu i innej jego formy. Że każda bryła ma pewne ściany, a każde ciało pewne powierzchni, sprawujące jego formę, przeto ilości ciągłe są tutaj, nie linie, lecz płaszczyzny. Stereometrya więc mówi o płaszczyznach, kształtujących się w różne postaci, np. o węgłach, jako dwu płaszczyznach, tworzących kąt o trój-czworo-pięcio- i sześcio-ścianach, o wielogranie, lub wielościanie, o ostro- i graniasto-słupach, o ostrokręgach, lub piramidach i stożkach itp., a wreszcie o kuli. Jak w planimetryi koło, tak w stereometryi kuła ukazuje się królową. Jak planimetrya, nie rysunkiem postaci ludzkiej, zwierzęcej, ptasiej, lub innej rzeczowej na płaszczyznie, tak stereometrya, nie kuciem postaci tych na bryle jest zajęta, bo to już rzecz malarstwa i snycerstwa, lub estetyki. Jeometryi chodzi, nie o estetyczne, lecz tylko o jeometryczne, tj. o pierwiastkowe, do najprostszych i głównych rysów sprowadzone figury. I tak np. krzyż rzymski, to jeometryczna człowieka figura, a krzyż grecki figura wszechświata, albowiem na średnicach , lub osiach takich osadza się postać człowieka i wszechświatowej kuli. Jeometryi rzeczą, nie artystyczna piękność, 378 pełność, pulchność i bujność, ale najprostsza ich miara. Ztąd estetyka daje postaci żywe, a jeometrya anatomiczne ich szkielety. Ale za to estetyka stoi i opiera się na matematyce. Bryła stereometryczna, mająca trzy rozmiary, nie daje się już ninacz tak przenieść, jako punkt na linią, linia na. płaszczyznę, a płaszczyzna na bryłę. Tutaj więc jeometryi przesilenie i zawrot do początku, do linii, o czem właśnie czvni jej część trzecia. III) TRYGONOMETRYA uprawia jednoprzydrugość, lub ilości ciągłe, on przedmiot jeometryczny, już arytmetycznie, t. j. obrachowywa ich wielkości i rozmaite stosunki; mierzy kąty na stopnie, a boki ich na pewne ilostki, według przyjętej skali, i oznacza wszystko to liczbą. Tutaj wstępuje licz-ba w rozciągłość, jak dusza w ciało swoje, a matematyczna empirya siada na forgi metafizycznej spekulacyi. Ze zaś czworo- pięcio- sześciokąt, wszelaka wielograń ma trójkąt za matematyczny pierwiastek i wykładnik, przeto trójkąt, jest głównym trygonometryi piastunem i nazwiska jej źródłem. Dwa są rodzaje jeometryi; planimetrya i stereometrya. Ztąd i dwa rodzaje trygonometryi: zwyczajna i sferyczna. Trygonometrya zwyczajna, trig piana, oznacza wielkości trójkątów, z prostych linii złożonych, zaczem trójkątów na płaszczyźnie, trójkątów planimetrycznych. Że zaś koło, za pomocą promieni i cięciw różnych, przyjmuje w siebie z łatwością kąty. trójkąty i wielokąty, a dzieli się na 360 stopni, przeto na łonie jego jest najpewniejsza dla figur tych miara. Jakoż kąty mierzą się łukami, a trójkąty i wielokąty kwadratami. Ztąd nazwisko kwadratury. Trygonometrya zwyczajna rozwiązuje więc trójkąty śród koła i tym sposobem uzupełnia wielkości ich obrachunek. Trygonometrya sferyczna, trig. sphaerica, wymierza trójkąty, ze sferycznych, lub krzywych linii złożone, zaczem trójkąty na powierzchni kuli. Łuki kul wielkich, które są bokami trójkątów sferycznych, kreślą się na sferze za pomocą cyrkla sferycznego, kreślą się na powierzchni sferycznej, wychodząc z jednego jej punktu, jako bieguna łuku, nie zaś ze 379 środka sfery. Trójkąty sferyczne są podstawą trójścianów, tworzących się od krańca kątów sferycznego trójkąta na powierzchni do środka kuli, tudzież trójścianów, urobionych z czworo- pięcio- sześcio-ścianów, lub innych, danych do obrachunku, stereometrycznych figur. Czem łuk koła dla wpisanych w koło trójkątów zwyczajnych, tem trójkąty sferyczne na powierzchni kuli dla stojących na nich trójścianów, a przez nie i innych stereometrycznych figur. Trójkąty są dnem ich i miarą. A wszystko wyraża się w końcu liczbą. Zwyczajna trygonometrya planimetryi, a sferyczna stereo-metryi dopełnieniem, ogniskiem i ostatecznćm przeświadczeniem jest matematycznem. Jedna i druga pospołu, lub trygonometrya w ogóle, to tedy planimetryi i stereometryi skojarzenie, jeometryczny świat trzeci, będący dwu światów skrajnych szczęśliwą różnojednią. W trygonometryi gra wielką rolę arytmetyka, liczba. Tu zatem przelew powolny jeometryi w algorytmikę, lub pierwszej części matematyki w drugą. Kończy się o jeometryi w ogóle następującemi trzema encyklopedycznemi wiadomostkami: GEODEZYA jest jeometryą praktyczną, lub nauką tak zwanego miernictwa. Jest to planimetrya zastosowana. LOGARYTMY, używane przy trygonometryi, są tablice, ogromnemi ułamkami dziesiętnemi zapełnione, a do ułatwienia obrachunku wielkości trójkątów służące. Obrachunek dzieje się tu przez przybliżenie. LONGIMETRYA, coś niby z planimetryi, o długościach linii. Imię to zachodzi po encyklopedyach, jest atoli wcale nie potrzebne, bo nie oznacza ani umiejętności osobnej, ani jej części, a nie gra żadnej roli w jeometryi. 380 LXXXVI. ALGORYTMIKA. Matematyki rozdział drugi. Pod algorytmiką, wyrazem od Wrońskiego utworzonym i zaprowadzonym, rozumie się tutaj to, co zowie się w mowie zwyczajnej rachunkiem. Algorytmika i rachunek to tutaj zupełnie to samo, a jedno bierze się często i dowolnie za drugie. Przedmiotem algorytmiki, lub rachunku, są formy czasu, formy jednopodrugości, successivitatis, czyli tak zwane ilości postępne, ąuantitates successivae, vel discretae, słowem liczby, numeri. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, dziesięć, sto, tysiąc i tak dalej bez końca, oto ilości postepne ! Podobnież ułomki 1/2, 1/3, 1/4, 1/5 Liczby postępują wciąż, równie naprzód, jak w tył, rosnąc i ubywając, w całościach i ułomkach, a są miarą jednopodrugości w przyrodzeniu, następstwa myśli w duchu, pochodu słów w mowie, harmonii i melodyi w muzyce-, są wiekami, latami, dniami, godzinami, sekundami powszechnego żywota, bieżącym czasem. Co liczba? Wielość jedności, lub wyrażenie związku pomięd/.y pewną wielością i jednością, wziętą za miarę! Algorytmika, nazwa ogólna kilku udzielnych umiejętności i dla tego nieznana pospolicie, nie wychodząca za powszechną matematyki encyklopedyą, bawi się około liczb, a jest przeciwstawem jeometryi, której odpowiada rozległością i ogólnością swego znaczenia. Jak jeome-trya, tak i ona rozpada się w trzy osobne nauki: I) ARYTMETYKA, jako nauka różnorakiego liczenia, ilości postępnych. Zowią ją nauką liczenia. Jest to zwyczajna mistrzyni liczb. Liczby są rozliczne, to rzymskie, to greckie, to hebrajskie. Upowszechniły się tak zwane arabskie, tj. 1, 2, 3, 4, 5 itd. Układa się zaś je podług systemu 381 dziesiętnego. Przy większych liczbach zważa się pilnie na je-dności, dziesiątki i sta, naprzód zwyczajne, potem tysiączne, milionowe, bimilionowe itd. Arytmetyka, zapoznawszy ucznia nieco bliżej z liczbami w ogóle, czyni o czterech działaniach pojedyńczych i złożonych, lub o dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu, o liczbach całkowitych i ułomkach, tak zwyczajnych, jak dziesiętnych i ciągłych, o stosunkach, lub proporcyi, o regule trzech i łańcuchowej, o potęgach i wyciąganiu pierwiastków,— wreszcie o miarach, wagach i pieniądzach w rozmaitych krajach, oraz o wzajemnej ich zamianie. Są rachunki dla kapitalistów, tknące się różnego czynszu od kapitału, dla notaryuszów i kupców. Wciąż ma się tu doczy-nienie z rachunkiem cyfrowym. Najdzie się atoli czasem, szczególniej, gdy wykładają się stosunki, także rachunek głoskowy, calculus litteralis, tj. rozwiązywanie zadań za pomocą głosek abecadła. Cała arytmetyka daje się wyłożyć na głoskach. I tak np. aXb=ab. Oto wzór mnożenia, na którym da się tak łatwo oznaczyć mnożna, mnożnik, iloczyn. Rachunek głoskowy jest bardzo nowy. Grecy i Rzymianie nie znali go wcale. Inna rzecz używać głoskowego rachunku, a inna wyrażać liczby, nie w cyfrach, ale jak Grecy lub Żydzi w głoskach. Rachunek głoskowy ułacnia arytmetykę i przygoto- ' wywa ucznia do arytmetyki wyższej, a ninie następującej: II) ALGEBRA mianuje ilości postępne, celem zadania będące, a ztąd niewiadomemi zwane, końcowemi głoskami abecadła x, y, z.; kładnie je, jak gdyby były już ilościami wiadomemi, na stósownśm miejscu obok wiadomych, początko-wemi głoskami abecadła: a, b. c itd. oznaczonych, i zawiązuje równania. Równań musi być tyle, ile jest niewiadomych, ażeby można rozwiązać zadanie. Jeżeli jest więcej niewiadomych, niż równań, wtedy zagadnienie jest niewyznaczone; jeśli przeciwnie więcej równań, niż niewiadomych, wtedy zadanie niemożebne. Późnićj zastanawiać się trzeba nad każdem równaniem, a to w celu docieczenia, czemu wiadomemu równa się niewiadoma. I w końcu wydobywa się z równania wartość niewiadomej, oznaczoną dokładnie ilościami wiadomemi. 382 Mając przed sobą wartość niewiadomej na wiadomych wyrażoną, lecz z innemi niewiadomemi jeszcze pomięszaną, wtedy przenosi się w nowych równaniach niewiadome na lewą stronę i dochodzi się z osobna ich wartości. Wartość tę podsuwa się tam, gdzie potrzeba, w miejsce niewiadomych. I otrzymuje się wypadek wciąż z mniejszą niewiadomych liczbą. Powtarza się to tak długo, aż nareszcie niewiadome znikną zupełnie. I okaże się, iż n. p. x — ab; y = a + c; z = c—b. Znając już wiadome, tj. że a = 2; b=3; a c = 4; otrzymuje się, iż x=6, y = 6; z = 1. Przenosi się wreszcie cyfry te w miejsce głosek równania. I zagadnienie zostało rozwiązane. Są zagadnienia z jedną niewiadomą, lub z dwiema, trzema i więcej niewiadomych. Im większa niewiadomych liczba, tem zawilszy przykład i tem dłuższej wymaga pracy. Najtrudniejsza umieć zawiązać i ustawić rozwianie, które bywa bardzo rozliczne. Reszta idzie już podług algebraicznych prawideł z łatwością. Jest to arytmetyka i algorytmika wyższa, rozwiązująca zadania, których niepodobna było zmódz zwyczajnym sposobem i na cyfrach. III) LOGISTYKA, od scil. ars calcula-toria, zwana także kałkułem, jest algorytmiką najwyższego rzędu. Przedmiotem jej rachunek ilości postępnych nieoznaczonych, infinitesimalium. Arytmetyka i algebra zajmują się rozbierzą ilości, dających się oznaczyć, zaczem i oznaczonych, analysis finitorum. Teraz następuje rozbierz ilości postępnych, niepodobnych do oznaczenia, czyli nieoznaczonych, analysis infinitorum. Ilość nieoznaczona jest albo tak wielka, albo tak mała, że wybieża za oznaczoności krańce. To właśnie zdradza kałkuł, o którym rzecz. Kałkuł logistyczny odpowiada trygonometryi, rachującej prawie wciąż w przybliżeniu, tj. za pomocą logarytmów, a jako trygonometrya jest zwyczajna i sferyczna, tak i on ukazuje się dwojaki: rachunek różniczkowy, calculus differentialis, i rachunek sałkowy, calc. integralis. Pierwszy wykrywa z porównania ilości oznaczonych porównanie nieskończenie małych i nieoznaczonych ich cząstek, zwanych różniczkami, albo też 383 niesłychanie wielkich i nieoznaczonych ich zsumowań, zwanych od summy, lub po polsku od całkowitki, całkami;— drugi zaś wykrywa z poznanego stosunku ilości nieoznaczonych stosunek nieznanych ilości oznaczonych, poczyna więc sobie wprost odwrotnie. Sztuka całkowania ilości zależy na tem, ażeby ilość zadaną rozłożyć w rząd ilości jednosłownych, w coraz mniejszej wartości po sobie następujących, a natenczas każdy wyraz całkuje się nader łacno. Że wiele jest ilości różniczkowych, które nie dadzą się scałkować, rzecz jasna. Logistyka jest wyższą algebrą. Gdzie arytmetyka kończy, tam poczyna algebra, a z ustaniem tejże rodzi się logistyczny kałkuł. Miejsce niewiadomej zabiera nieoznaczona. Jest to rachunek nieskończoności w kropce i w kuli bezmiaru wszechświatowego, w miryadowej cząstce sekundy i w czasie bez początku a końca. Jako spekulacya tam sięga, gdzie empirya ani teleskopem, ani mikroskopem już nie pojrzy, tak algoryt-mika w ogóle to opanowywa i uprawia, czego jeometrya dzierżyć nie umie. Rachunek, to matematyczna spekulacya. — Niedostateczna, a nawet śmieszna rozprawiać o matematyce bez wdania się bliższego w nią sarnę. Czuje to każdy. Ale tu idzie, nie o wykład matematyki, lecz tylko o danie o czę-ściach jej niematematykom wyobrażenia. Do logistyki odnoszą się liczne jeszcze, ale już luźne kał-kuły, któremi bawią się wielcy matematycy, np. kałkuł loteryjny, obliczający, jak 90 losów ułożyć się muszą, ażeby dane pięć wyszły i wygrały; kałkuł kartowy, obejmujący ciekawe i trudne z kartami igry; różne kałkuły astronomiczne, jako np. obrachunek stosunków i równowagi między mlecznemi drogami wszechświata. Ostatniego rodzaju kałkułem wsławił się Hoene Wroński. Zaprawdę, rozwiązuje on z matematyczną pewnością ciekawe zadania ze światów, które tylko Bóg zna i oko aniołów ogląda! Tutaj należy także kałkuł kombinacyjny, calc. combinato-rius, który buduje ze wszelakiej ilości postępnej osobny system arytmetyczny, np. tuzinowy, mendlowy, kopowy, setny, oraz porównywa go z przyjętym powszechnie dziesiętnym. I tak system 384 mendlowy np. składa się z 15 sztuk, oznaczających się osobnem i cyframi: Jedności: 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. a. b. c. d. e. 10. Dziesiątki: 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 1 a. 1b. 1 c. 1 d. 1 e. 20 i t. d. W systemie tym np. 10=15; 15=20; 20=30. 1 e=29. itp. Z rachunku tego okazuje się, że może być tyle systemów arytmetycznych, ile jest liczb, zaczem nieskończenie wiele, i że wszystkie, równie jak w teologii i filozofii, przy całej względnej różni, sprawują bezwzględną jednią. W arytmetyce dotychczasowej przyjęto system dziesiętny i dla tego ogólna zgoda; w teologii i filozofii zaś wychodzi się, iż tak rzekę, coraz ta z innej liczby; zkąd tyle systemów, ile mistrzów, a przecież rachunek w końcu wszędy tenże sam. Z czego znać, że nawet matematyczna sławna nieprzemienność i nieomylność, o której mówiło się na początku, polega tutaj raczej na dowolnem przyjęciu jednego systemu, niż na wewnętrznej konieczności rzeczy. Taką nieprzemienność i nieomylność posiadać może wszelaka umiejętność. Czyli np. filozofia arystotelesowa przez długie czasy za średnich wieków nie była nieprzemienna i nieomylna, t, j. tak długo, dopóki świat zgadzał się na to i rad to uznawał? Zagorzały, lecz jednostronny i tylko umiejętność swoję znający matematyk, tak tutaj wykrzyknie: „Pewność matematyczna nie zależy bynajmniej od przyjęcia dowolnie, albo nie-dowolnie jednego systemu, ale polega na tem, że w matematyce wszystko ma swoje ścisłe i jasne niezmiernie określenie, a prawda matematyczna ukazuje się wciąż dowiedzionem twierdzeniem Konieczność i nieomylność polegają tu, nie na przyzwoleniu, albo przyjęciu, ale na dowodzeniu, nie na uczuciu, albo fantazyi, ale na rozumie. Ma się tutaj coś więcej jeszcze: twierdzenia matematyczne są dowodem prawdziwości rozumu ludzkiego! Matematyka, to jedyne kriterium dla człowieka. Ona jedna mu pokazuje, że on myśli i rozumuje, a nie marzy. Tej nieomylności żadna inna nauka ludzka nie ma i mieć nie może, bo. musi opierać się albo na przypuszczeniu, albo na przyzwoleniu. Wszelaka inna nauka tyle tylko może mieć nie 385 zaprzeczalnej, absolutnej pewności, ile się na matematyce opiera. Ztąd matematyka sama jest umiejętnością rzetelną. Okrom niej żadnej innej umiejętności nie ma. Są prawdy, w które każdy wierzy, ale li wierzy! Czy one są dla tego absolutnemi prawdami, że je świat cały zna i uświęca? O nie! matematyka tylko jest prawdą samą przez się. Ona językiem Boga! Nie godzi się więc lekko twierdzić, że „nawet matematyczna sławna nieprzemienność i nieomylność polega raczej na dowolnem przyjęciu jednego systemu, niż na wewnętrznej konieczności. Takie twierdzenie o matematycznej pewności jest po prostu umiejętną, co mówię, nieumiejętną herezyą!" Już ten wykrzyk namiętny okazuje, że roznm matematyczny, który zowie się sam tak rad nieomylnym rozumem Bożym, jest przecież pod filozoficznym względem jawnym nierozumem! On nie rozumie tu rzeczy; nie wie, nie marzy tego, o co tu chodzi. Ale nie dziw! Nie tak łatwo być zarazem i matematykiem i filozofem. Podołają to tylko Leibnic, Wroński, Bukaty. I pokazuje się oto, że można być dzielnym jeometrą i algebraistą, a przytem nie mieć wcale usposobienia do matematycznej logistyki. Jako wiadomostki encyklopedyczne przywodzi się tu jeszcze dwa miana, odnoszące się do arytmetyki: daktylologia, lub daktylonomia, nauka sztucznego mnożenia, dzielenia, liczenia na palcach i — rabdologia, nauka liczenia na karbach, prętach, lub innym podobnym sposobem. Owczarze nasi, co liter i liczb nie znają, a na kiju znaki robią, są rabdologi. LXXXVII. DYNAMIKA. Matematyki rozdział trzeci. . Powszechnie wiadomo, że dynamika szkolna czyni o mate-ryalnym ruchu; że statyka nie jest bynajmniej dynamiki częścią ; że statyka i dynamika uważane bywają za dwie części Panteon tom II.  25 386 mechaniki; że mechanika uchodzi za naukę rozleglejszego zakresu , niż dynamika. Ztąd wypada, że wielu podobałoby się lepiej, gdybyśmy nauki niniejszego szeregu nazwali w ogóle raczej mechaniką, niż dynamiką. Przechylamy się atoli ku zatrzymaniu na miejscu tem ogólnej nazwy dynamiki. Występuje tu bowiem na widocz przyrodzona siła. Cóż tedy stósowniejszego, jak dla tej dynamis nazwa dynamiki? Mechanika odnosi się bardziej do mechanizmu i machin, a nie sta-nowi nauki o sile. Z tych powodów odstępuje się tutaj od pospolitego mianownictwa szkolnego. Dynamika, jako nauka o sile, ukazuje się różnojednią jeometryi i algorytmiki, a więc całkowitą, pełną i, że powiem, żywą matematyką. Tu kończy się matematyka właściwa, lub teoretyczna, a poczyna się zastósowana, praktyczna. Przedmiotem dynamiki forma przestrzeni i czasu, jedno-przydrugości i jednopodrugości społem, lub forma materyi, jedno w drugości, tak zwanego alterum in altero. Formą tą jest, jako już wiadomo, Arystotelesowa entelechia, czyli wydobywająca się z materyi i nadająca tejże zewnętrzny kształt wewnętrzna jej dzielność, lub w ogóle sila. Dynamika tedy, to nauka różnorakiego działania materyalnych sil. Idzie tu, nie o ilości ciągłe, ani o ilości postępne, ale o jedne i drugie obopólnie, lub o moce działające i oddziałujące, zwane ilościami czynnemi, quantitates activae. I tutaj rozpada się rzecz w trzy wielkie rozdziały, z których każdy zamyka w sobie udzielne, a bardzo pożyteczne nauki: I) DYNAMIKA ELEMENTARNA, we Francyi pod ró żnemi nazwami po inżynierskich, centralnych, politechnicznych i innych szkołach gorliwie uprawiana, czyni o działaniu materyi podczas ciał spokoju, czyli o grze tak zwanych nieruchomych, lub martwych sił. Jakie są te siły? Siły bezwła-dzy. A jakie ich bliższe oznaczenie? Materya nieruchoma działać może tylko swym ciężarem i swoją massa. Ciężar nie jest nieprzemienną materyi własnością, albowiem to samo ciało może ważyć więcej lub mniej, chociaż ma tę sarnę massę, stó 387 sownie do miejsca, które zabiera na sferze ziemskiej. I massa ma także swoje przeobrażenia. Ciężar i massa nie przestają dla tego jednakże być głównemi nieruchomej materyi dynami-cznemi działaczami. I w nauce tej chodzi mianowicie o obrachunek działania sił ciężkości i massy. Z dynamiki elementarnej wydobywają się następujące trzy osobne nauki: a)       STATYKA jest nauką równowagi sił ciał stałych. Oblicza się tutaj ciężary różnych ciał stałych, np. ziemi, marmuru, granitu, cegły, żelaza, miedzi, w celu oznaczenia zawartej w nich, a do massy stosownej siły parcia. Potrzebne to bardzo jest przy budowaniu łuków po świątnicach, pałacach, arkadach mostowych, piwnicach, tunelach i kopalniach kruszcowych, lub solnych. Łuk murowany ciąży najmocniej na dwie swe podstawy, na których stoi, i na kamień ostatni, który go na górze zamyka i trzyma. Wypada więc ciężar całego łuku wyrachować, ażeby końce i środek jego wesprzeć na dość twardym i ścisłym kamieniu, któryby mógł parcie to wytrzymać. Inaczej runą sklepienia. Oblicza się tu ciągle siłę parcia i siłę odporu. Im ogromniejsza budowla, tem mocniejsze być mają fundamenta. Ścisłość kamienia więc wzrastać ma, im niżej się go osadza. Na górze, wyjąwszy kamień łuk zamykający, dobra jest i cegła; ale na dole granitu potrzeba. Statyka ważną jest nauką dla budowniczych i górników. Odróżniaj ją od politycznej statystyki. b)       HYDROSTATYKA, będąc statyką płynów, czyni o równowadze sił ciał płynnych. Oblicza się ich ciężar w przyrównaniu do wody. Potrzeba więc znać dobrze ciężkość wody w stosunku do jej massy, ażeby ciężkość cieczy innych umieć oznaczyć. A od ciężkości tej zależy siła ich parcia. Gdy buduje się np. łożysko dla sadzawki nadziemnej, nakształt ogrodów babilońskich na filarach i w powietrzu wisieć mającej, to znać się ma dobrze massę i ciężar jej wody, ażeby dość silne wystawić pod nią sklepienia. Tutaj daje się naukę o fontannach i innych wodotryskach, gdzie parcie wody na dole sprawuje bicie w górę jednego jej promienia; o źródłach tryska 26* 388 jących, na drugie, lub trzecie piętro wzniesionych, a tylko przez massę i ciężar wody na ich podstawie działających. Tutaj wykłada się wreszcie równoważenie się różnych z sobą pomięszanych płynów, np. wody i wina, wody i gorzałki, wody i octu. wody i oliwy. Nauka ta potrzebna jest inżynierom, mającym regulować łożyska jezior, sadzawek i rzek, tudzież aptekarzom, mięszającym różne płyny. c) AEROSTATYKA, będąc statyką uleci, prawi o równoważeniu się sił powietrza i innych elastycznych płynów, zwanych uleciami. Potrzebna jest tym, co n. p. za pomocą lekkiego, a ztąd w górę ulatującego na gwałt wodorodu podnoszą ku niebiosom balony; co budują kominy, dobrze dym przepuszczać mające; co urządzają dzwon na machinie pneumatycznej , zdolny wytrzymać parcie powietrza itp. Oblicza się tutaj ciężar powietrza, oraz innych uleci stosunkowo do ich massy, tudzież powstającą ztąd siłę ich parcia i odporu. Tutaj należą: aerodynamika, nauczająca o parciu powietrza na różne ciała i o skutkach ztąd wynikających, o gęstości powietrza w rozdołach, a rzadkości jego na górach, z powodu wielkiego lub małego parcia powietrza wyższych warstw itp.; aerometrya, mierząca ciężkość powietrza, a tem samem i wysokości miejsc za pomocą barometrów. Dynamika elementarna naucza robić wino-mierze, wódko-mierze, mleko-mierze, wilgocio-mierze i inne sztuczne a nieomylne narzędzia do próbowania wartości płynów. Trzy powyższe statyki sprawują dynamikę elementarną, która ze swej strony stanowi dynamik dalszych, a ninie następujących główną podstawę. II) FORODYNAMIKA, znacząca to samo, co dynamika szkolna, lub zwyczajna, ma za przedmiot, nie spokój ciał, jak powyżśj, ale ruch ciał i powstające ztąd siły. Imię jej fero, moveo. Chodzi tu o panowanie nad ruchem ciał i jego * 389 siłami, oraz o użycie ich na ogólny użytek. I tutaj trzy osobne nauki: a) MECHANIKA o ruchu ciał stałych i o jego opanowaniu ku pewnym celom. Mówi ona np. o drągu i sile, której nabywa się za pomocą jego przy podnoszeniu ciężarów; o różnicach tśj siły, gdy się drąg oprze albo w środku, albo w bli-ży rąk, albo przy drugim końcu; — o wozach francuzkich na jednej osi, ułatwiających za pomocą równoważenia się ciężaru , ruch tak dalece, że dwa konie wystarczą za cztery. Huk machin, windujących ciężary w górę, lub wbijających całe dęby w głąb ziemi, zostaje tu opisanych. Wreszcie czyni się o sztucznych młockarniach, żniwiarkach, młynach, wozach i różnego rodzaju samoruchach, nawet o zegarach, szuj-nekatarynkach i tysiącach innych machin, jednakże nie w celu, ażeby nauczać robienia tych machin, bo to rzecz techniki, lub rzemiosła, ale ażeby wyświecić na nich matematyczne mechaniki prawa. Oddawna chodzi mechanice o odkrycie tak zwanego perpetuum mobile, które odnawiaćby mogło wiecznie siłę ruchu. Gdyby się je znało, to np. dośćby było nakręcić zegar raz jeden, aby szedł ciągle sam przez się. I znaleziono już takie perpetuum mobile, przynajmniej dla zegarów, w sznurach z różnokruszcowych krążgów złożonych, a bezprzestannie gal-wanizm płodzących, który skazówkę porusza. Może to będzie komu skinieniem, do stanowczego w końcu nigdy nieustającej siły odkrycia. b)       HYDRAULIKA o ruchu ciał płynnych i o jego opanowaniu ku dowolnym celom. Jest to mechanika do płynów zastosowana. Oznacza się tu np. siłę spadającej wody, stosownie do jej ilości i do wysokości, z której uderza. Czyni się o młynach wodnych, o pompach do gaszenia ognia, o sikawkach różnego rodzaju, o zwalczaniu wylewu rzek i parcia bałwanów morskich, o budowie okrętów i statków, zdolnych wytrzymać prąd wody i burzę. Potrzebują nauki tej inżynierowie, których zadaniem regulować koryta rzek, spady i spusty wód, szluzy itp. — tudzież budowniki żeglarskie. c)       AERAULIKA o ruchu elastycznych płynów i rodzącej 390 się ztąd sile. Jest to mechanika, odnosząca się do uleci. Tu mówi się o wiatrakach i innych fabrykach, kędy zaprząga się Junonę, tj. powietrze do pracy; o mocy Tetydy, lub pary, o okrętach, wozach i młynach parowych, o nadziei, iż z czasem ułowi się samego Jowisza, lub eter, i zrobi się go czło-wieczeńskim parobem. Do forodynamiki, bawiącej się wyłącznie około ruchu ciał i rodzących się ztąd sił, przyłącza się forometrya, jako nauka mierzenia i ścisłego obrachunku tych sił. Są np. nie tylko wiatroskazy, ale i viatromierze. Wszystkie te nauki, lubo już przyniosły mnogie dobrodziejstwa światu, są jeszcze w chwilach pierwiastkowego urobu i początkowania, a to tak dalece, iż obręby, nawet nazwiska ich same, ukazują się dotąd bardzo niepewne i nieoznaczone. Tu jeszcze kameleon różnobarwny. III) TECHNODYMAMIKA zajmuje się zastosowaniem, nie tylko dynamiki elementarnej, i forodynamiki ze wszystkiemi jej naukami, ale i matematyki całej do sztuk technicznych, do rzemiosł i wynalazków, do architektury, fortyfika-cyi, artyleryi, inżynieryi, tysiącznych rodzajów. Wszelakoż nie jest to technika sama, ani fabrykacya machin, ale umiejętna teorya, do robót takich usposabiająca. Jest to uniwer-sytet rzemieślników i fabrykantów w ogóle. Wszystko tu należy czego umieścić się nie da w powyższych dynamiki częściach Nie raz spotyka się technodynamika z mechaniką tak bardzo, iż trudno rozróżnić, czy do tej, lub do tamtej ma się pewną rzecz policzyć. Tutaj występują sztuczne praczki i szwaczki, lalki chodzące, karły gadające, ptaki gwizdające, kukawki u zegarów, moc cudów, dziwów i cacek dla dzieci. Są to powiaty arcyrozległe i rozliczne, w których buduje przemysłowiec i każdy, co woli pieniądze, niż naukę, a zastosowaną i pożyteczną naukę, niż czystą umiejętność. 391 Matematyk profesor tu zawoła: „Nie pozwalam na takie teorye! Gdyby ostatecznym celem i końcem matematyki miały być machiny, kukawki i lalki, to matematyka byłaby, zaiste, ludziom użyteczna, ale nie byłaby tem, czem jest istotnie, tj. najszczytniejszą umiejętnością, a jedynym rozumu ludzkiego i absolutnej prawdy probierzem. O, nie! matematyka pokazuje człowiekowi całą wielkość jego posłannictwa, a rozwijając w nim rozumu nieomylność, daje mu poznać, co jest rozum Boży. Ona naznacza mu i działalności jego cel na ziemi. Przez matematykę człowiek wznosi się do najwyższych pojęć, a sięga aż do samego Boga. Reszta jest znikomością. Co mi tam machiny i techniczne dziwy, cuda!" Mości matematyku! Milcz, na miłość Bożą, milcz, bo prawisz nic do rzeczy t Matematyka twoja gruntuje się na loice, i jest loiką, do zmysłowego świata zastosowaną. Bez loiki i sa-ma przez się, nie miałaby wartości żadnej. Co gorsza, krząta się ona, jak okaże się to przy końcu morfozyki, w jednym, bardzo lichym i ciasnym kąciku loiki! I ty o tem nic a nic nie wiesz! „Prawdy oczywiste", na których opierasz cały twój świat, nie są ani umysłniki, lub syllogizmy, ani mysłniki, lub filozofemata najwyższego rzędu, Kopernikom i Newtonom właściwe. One, to tylko biedne rozumniki, ratiocinia, vel conse-quentiae vulgares! Powiadając np. „Linia ta jest prosta, a więc nie jest krzywa'', odzywasz się nie gruntowniej, nie umiejętniej od prostaka, który woła: „Deszcz pada, a więc mokro na ziemi!" Jakże rozum twój nizki! Nie dość! Mądrość twoja odnosi się do przestrzeni, czasu i materyi, do stosunków cielesnego bytu; a rozum twój tak empiryczny, że kreśli figury i algorytmy, a widoczności zmysłowej potrzebuje! Nie wiesz nic a nic ani o metafizyce, ani o filozofii, a o 7vidoczności ich umysłowej ani ci się przyśniło! I ty robisz rozum twój, jeszcze tak gruby, jedynym rozumu ludzkiego probierzem! — O, nie tobie mówić nam o absolutnej prawdzie, o najwyższych pojęciach, o najszczytniejszej umiejętności, o rozumie Bożym i Bogu! Jest to wszystko, o jest; ale nie na twoich jeometry-cznych, algorytmicznych, lub logistycznych tablicach! Mate 392 matyka jest, zaprawdę, umiejętnością pożyteczną, potrzebną i czcigodną; lecz sąd twój o niej płytki! Człowiek przemysłowy zaś tak tutaj woła: „Dobrodzieju ! Zachowaj ty matematykę czystą dla siebie, i udaj się z nią do szkoły, a zostaw mi córę jej technikę ! Twój rozum ciemny. Matematyka dopiero tutaj, opuściwszy szkolną tablicę, poczyna żyć, wcielać się w rzeczywistość i działać , a ukazuje się stworzy-cielką zdumiewających samoruchów i silni, cudów naszego świata. Tu forma nadaje treści kształt piękny i wartość; en-telechia staje się widzialną pracownicą; natura przerzuca się we wtórą, bez miary wyższą naturę, lub w sztukę, a człowiek zostaje mistrzem i panem niesfornych żywiołów. Oto godny matematyki ostatni kres i wielka jej chwała! Wszystka matematyka jest umiejętnością ilości, ponieważ ilość forma przyrodzenia. Ucz w matematyce trojaka jest: roz-kładnicza, skladnicza i układnicza. Pierwsza zawiązuje równanie i rozkłada je tak długo, aż najdzie pojedyńczości szukane; wtóra składa pojedyncze ilości w jednę ilość większą. Tamta panuje w algebrze, ta w arytmetyce. Trzecia jest przynależnością kałkułu. Dzielą matematykę na niższą i wyższą, elementaris et su-blimior, tudzież na czystą i zastosowaną, pura et applicata. Ostatnia zachodzi w wielu naukach, np. w astronomii, optyce, oryktognozyi itp. W Paryżu matematyka wyższa zrobiła wielkie postępy i wprowadziła na pola te nauki zupełnie nowe, trudne, pożyteczne. Jest to zawsze matematyka zastosowana 393 LXXXVIII. Hoene - Wrońskiego filozofia matematyki. Na transcendentalnem dnie poznania ludzkiego jest wszędy i zawzdy znanie Boże, które wyczynia się nakoniec, jako umiejętność mistrzowska. Ztąd z każdej dzielnicy naukowej wydobywa się, wyrasta i wykwituje filozofia. Ona jej pierwiastek i cel, jej maciniec i korona. I tak teologia, acz na powadze stojąca i niefilozoficzna, otrzymała filozofią swoję w ojcach kościoła i w scholastykach. Co do stereognozyi, speku-lacya i humanistyka są wyraźnie filozofią, a podają się same i uchodzą za filozofią. Jedynie kraj zmysłów i doświadczenia był długo bez pochodni z niebios, acz potrzebował jej najbardziej. Ale i empirya pozyskała wreszcie filozofią. Urobili ją Bako, Loke, Kopernik, Newton, Franklin i inni. Podobnież się ma z morfozyką. Loika i estetyka, to części filozofii. Li matematyka, jako nauka formy empiryi, odnosząca się także do zmysłowego, zaczem najgrubszego i najciemniejszego świata, była długo bez filozofii. Wroński ją wreszcie nią obdarzył. Nie tylko, że wydał osobne dzieło pod napisem: „Filozofia matematyki". Wszystkie dzieła matematyczne, jakie Ogłosił i o jakich namieniło się pod liczbą LXX., przy jego biografii, są właściwie filozofii tej coraz szerszem roztoczeniem i zastosowaniem. Daje się ninie o filozofii tej wyobrażenie. Już to, co od liczby LXXXIV. aż dotąd, powiedziało się powyżej od siebie samego o matematyce, już układ jej części w jedno należycie uczłonkowane i ukształtowane ciało; już stanowisko, wyższe od własnego jej stanowiska, z którego się na nią poglądało, jest filozofią matematyki, ale popularną, dla niematematycznego ogółu czytelników przeznaczoną. Wro"ński zaś napisał filozofią matematyki dla matematyków. Nie mając pod ręką matematycznych jego dzieł, które istnieją dziś li w jednym exem-plarzu, i nie pracując około matematyki, a więc nie śmiąc 394 wdawać się w nią bliżej, prosiłem Antoniego Bukatego o wygotowanie mi rzeczy, o którę tu idzie. I był tak łaskaw, nie dla mnie może, ale dla matematyków naszych w kraju, iż to uczynił. Dzięki mu za to! Następujące, li dla matematyków, lub znawców matematyki przeznaczone, a ztąd nie każdemu dostępne , sprawozdanie o filozofii matematyki i o zasługach matematycznych Wrońskiego jest Bukatego praca, którę umieszcza się tutaj w całości.          „Mówić o Hoene Wrońskim w matematyce, jest to mówić o wszechmocy matematycznej. Już zaś wszechmoc matematyczna polega jawnie na nieskończonej nieokreślności ilościowej, nieskończenie określanej. A luboć to jest najwyższość matematyczna, zdrowy przecież, a prosty sąd na pojęcie tej rzeczy całkowicie starczy. Jakoż, nazwijmy jakie bądź wyrażenie ilościowe przez F, i niech to wyrażenie zależy od zmiany ilości drugiej x; —jasna jest, że otrzymamy wyrażenie złożone Fx, nieokreślone bynajmniej. Wystawmy sobie dalej szereg wyrażeń podobnych ilościowych, nieokreślonych, wszystkich zależnych od ilości zmiennej x i oznaczmy je przez so{SPECIAL_CHAR: >} {SPECIAL_CHAR: &}n fin {SPECIAL_CHAR: &}3{SPECIAL_CHAR: >} i t. d.; wyrażenia te, jakkolwiek nie określone, przez konieczność wistoczoną w umyśle samym, jako ilościowe, muszą się tworzyć przez odnoszenie się nieprzerwane do jedności, jako ogniska i przeświadczenia, jako nawet sumienia posadowego ilości wszelkiej: zostaną tedy w związku same z sobą, jako też z wyrażeniem nieokreślonem Fx. Jeżeli tedy ten związek ilościowy określony nazwiemy przez A; określany ciągle i postępnie, da on nam szereg podobnych związków: A0 A1 A2 A3 itd., tj szereg określany nieskończenie, który znacząc matematycznie, da nam równanie najogólniejsze i absolutne: Fx — A0 fl0 -f At A, + Ą fl, + A3 Q3 --   Au) Qu{SPECIAL_CHAR: >}, które będzie jawnie nieskończoną nieokreślnością ilo? 395 ściową nieskończenie określaną. Toć jest najwyższe prawo matematyki, polegające na określeniu zupełnem spół-czynników A0 A1 A2 A3 tym szeregu nieokreślonym, za którym sam rozum absolutny nie znajdzie nic w matematyce, albowiem właśnie toć jest jego istota sama. Odkrył je i objawił Hoene Wroński. Na ten owoc umysłowy oczekiwała sześć tysięcy lat blisko nauka. A gdy się ulągł ogromem swym nie-określnym, jako piorunem uderzył umysły dumne, dzierżące berło nauki, w świecie tak zwanym cywilizacyi, i zdrętwił je aż po dziś dzień obumarłością nieuleczoną, tak, że po dziś dzień są bez znaku życia. Kiedy, pięćdziesiąt lat temu, przedstawił to najwyższe prawo matematyki instytutowi francuzkie-mu, jeden tylko Zagrange, pierwszy matematyk swojego czasu, zaledwie pojąć zdołał tę przerażającą samorodność, i sam tylko w swem sprawozdaniu oddał hołd prawdzie. „Zdobywca prawa najwyższego jął się, naturalnie, do odtworzenia posadowego tej przeistoinej nauki, rozdzielając ją na dwie gałęzie różnorodne, które dotąd zostawały w zupełnem pomięszaniu, a przeto w ciemnym zamęcie. Jakożci pierwiastki filozoficzne matematyki, stanowiące kardynalną jej rzeczowość, uposadnione są na samym archi-absolucie, a przeto są, nie tylko absolutne, lecz archi-absolutne, wpływ absolutu, lub samoistoty wszech twórcy. I oneć to stanowią istotę matematyczną, tj. teo-ryą, gałąź matematyki kardynalną, lub posadową. Lecz następnie, taż sama rzeczowość matematyki, ugruntowana na teoryi powyższego znaczenia, jest koniecznie skierowana do dopinania pewnych celów, tj. zadań matematycznych związanych już i zależnych od woli rozumnej, dopinającej celów stworzenia. Ta druga gałąź, wyraźnie różnorodna i odrębna od pierwszej, stanowi zamiarliwość, celowość, teologią matematyczną, lub technią, gałąź matematyki żywotną i samodzielną. „ Teoryą matematyki wywiódł Wroński w dziele swem, jednem z najpierwszych, pod nazwą: „Wstęp do filozofii matematyki". W niem, wychodząc z jednego filozoficznego pierwiastku, wyprowadził całą rzeczowość różnorodną matematyki, wszystkie jej gałęzie i wszystkie jej prawa, zarówno te, co już od 396 kryte były od człowieka, jako i te, co mu zostały do ostatecznego odkrycia. ,,Oto są dwa pytania, które kładzie na końcu tego dzieła: 1) Jaki był stan matematyki, a szczególniej ilościowania, lub algorytmiki, przed tą filozofią matematyki? 2) Jaki stan ilościowania nastanie po tej filozofii matematyki? „Naprzód co do stanu ilościowania przed tą filozofią, wy kazaliśmy, że pierwiastki posadowe, czyli metafizyczne, zale dwie miały pewność zagadniczą, — i że z praw zasadniczych jedno tylko, tj. dwumian Newtona, było znajome. Różne pier wiastki ilościowania otrzymane zostały a posteriori, lub z pośladu a particulari ad universalem, — a przeto ich ogólność była li względna i domysłowa. Ich początek pojęciowy, źródło, z którego płynęła ich absolutna rozwszechność i kającość, po zostały w ukryciu; przeto też krańce, lub warunki ich zasto sowań , nie mogły być ustalone, a więc użycie ich bezokreślne musiało prowadzić do błędów. Przykład tego uderzający znaj dujemy we sprzecznościach, w jakie popadł Kramp, a które go spowodowały do wyrzeczenia, iż w rzeczy filozoficznych pierwiastków matematyki, najwięksi matematycy muszą wy znać dobrodusznie swoją niewiedzę.  „Co do różnych praw zasadniczych ilościowania tak się rzecz miała: Prawo zasadnicze teoryi zbiorowania, lub dodawania, którego modła jest: A+ B = C, jako jednotliwe z samem pojęciem tej teoryi, musiało być znane. Lecz prawo to upospolicone tylko, nie zaś naukowe, będące li pierwiastkiem ilościowania, stanowiło w nauce liczb conditio, sine qua non postępu, albo raczej ustanowienia się tej nauki. Prawo zasadnicze c z y n n i k o w a n i a, lub mnożenia, którego pierwowzór jest: A X B = C, znane było w swej upospoliconej postaci, tj. w swej ogólności względnej, otrzymanej z pośladu, lub a posteriori. Ogólność absolutna, bezwzględna i samoistna, tego prawa nie była znana. Prawo zasadnicze po tęgowania, lub podnoszenia do ilościowych potęg, którego wzorem jest: (a1+ a2 + a3- a4, + itd.) B = C, pierwsze prawo zasadnicze, całkiem naukowe, stanowiące dwumian Newtona,, 397 samo jedno było znane. Ale pierwotny i bezwzględny potęgowania pierwiastek, istotne znaczenie ilości niewymiernych, przyczyna wielorakości pierwiastków nie były znane, a przynajmniej nie opierały się na zupełnem przeświadczeniu loicznem i ściśle umiejetnem. Co większa, właściwość ilości czysto-rozumowych, zwanych urojonemi, była całkowicie nierozpoznana. Teorya ogólna 1iczebnictwa, lub ułomków zwyczajnych, którego modła jest itd., obejmująca szeregi, których pierwowzór jest: itd. i ułomki ciągłe, których pierwowzór jest: nie była znana w filozoficznych pierwiastkach swoich. Jakoż forma ogólna ilościotrybu liczenia nie była wywiedziona, a prawo zasadnicze tej teoryi, obejmujące całą jej rozległość, nie jest znane ani dziś nawet. Podamy je w drugiej części niniejszego sprawozdania. Co do teoryi rozliczań (numera les) których pierwowzór jest: itd. stanowiących przypadek szczegółowy teoryi liczebnictwa, ani jej niedostrzeżono jeszcze nawet. „Ogólna teorya czynnictwa (facultes) znana była jedynie z podgarniania. Zasadniczy pierwiastek filozoficzny tej teoryi, którego modła jest: fac. elem ani jej prawo zasadnicze, które podamy w drugiej części tego sprawozdania, nie były znane Co do ilościotrybu rozczyn-n i c t w a (factorielles), którego modła jest: itd., jest on szczególnym teoryi czynnictwa przypadkiem. 398 „Prawo zasadnicze Logarytmów, którego pierwowzór jest: nie było wcale uznane za filozoficzny pierwiastek sam logarytmów. Zaledwie uważano je za wyrażenie narzędziowe, sposobne do rozwijania wyrażeń logarytmicznych. Co do architektonicznego pierwiastku tej teoryi, jako przejścia z liczebni-ctwa do czynnictwa, nie miano o tem wyobrażenia nawet. „Prawo zasadnicze teoryi wstaw, którego modła jest: nie było znane. Co większa, teorya ta, uważa nawet w pierwszym rzędzie stanu skrośistnego, wyprowadzoną została z jeo-metryi. Co do wyższych rzędów teoryi wstaw, jakiemi są: 399 które jest szczegółowym przypadkiem tego prawa, ale niewy-powiedziano nigdy tego samego prawa zasadniczego, a tem bardziej nie uznano go za prawo zasadnicze całej teoryi różnicowania i różniczkowania. Co do rachunku różniczkowego przewrócono zupełnie jego naturę, naznaczając mu zasadę teo-rem Taylora, lub inne podobne wyrażenia techniczne. „Teorya stopni i stopników (Grades et Gradules) wcale nie była znana, ani nawet zdaleka jej niedojrzewano. Także zasadnicze prawo teoryi liczb, będące możebności spółliczebnictwa (congruence) pierwiastkiem, nie było znane. „Pierwiastki teoryi ogólnej równoznaczności (Equivalence) nie były znane. Rozwiązanie równań równoznacznych przeszło we zwątpienie. Zaledwie rozwiązywano cztery pierwsze stopnie, a o postaci pierwiastków stopni wyższych nie miano żadnego wyobrażenia. 400 ,,Rozwiązanie teoretyczne równań różnicowych i różniczkowych było jeszcze niedokładniejsze. Sposoby używane w przypadkach szczególnych, naginane i sztuczne, nie dadzą się sprowadzić do zasadniczego prawa ogólnej teoryi tychże wyrażeń, które jest: .,0 równaniach stopniów i stopników nie mogła być na wet mowa.        „Nakoniec rozwiązanie teoretyczne równań spółliczebnych (de Congruence) w tak niedokładnym było stanie, jak i rozwiązanie równań, różnic i różniczek. ,.0 technii liczebnictwa nie miano żadnego wyobrażenia. „Jasna to, że pierwotną, i absolutną zasadą całej matematyki jest równanie loiczne, konieczne, A —A. Jest to oś, na której waży się wszechświat matematyczny. Z niego też wychodząc, Wroński dobiera się do najwyższego prawa matematyki i tak zdobywa wszechmoc matematyczną. Jakoż samodzielność umysłowa, twórcza, utworzywszy jednę ilość przez samęż tę twórczość tworzy drugą, trzecią itd. do nieskończoności, ciągle tylko powtarzając akt tworzenia pierwszego A. Lecz zarazem działająca i równoważna siła absolutnej tożsamości twórczej raz wraz odnosi każdą ilość do posa-dniczej jedności, i tak dokonywa aktu równania przez ciągłe równoważne tworzenie zwrotne drugiego A. Że zaś liczby utworzone przez ten akt zasadniczy wyraźnie są różne do nieskończoności , a przez władzę nieskończoną tożsamości muszą w koniecznym zostawać z sobą związku; związek ten objawia się stosunkowością nieokreśloną, raz wraz przez owęż tożsamość pierwiastkową określaną: aż nareszcie określoną jak naj ogólniej i stanowiącą najwyższe prawo matematyki. 401 „Jakkolwiek idea ta jest niesłychanej ogólności, tak przecie zarazem jest prosta, że umysł, nawet najświeższy w tej rzeczy, wnet schwyci jej całkowity ogrom, i gdyby tylko nie szczędził wytrwałości i pracy w przyjrzeniu się szczegółom, z czasem wyniósłby się na jasny, zrazu przerażający widnokrąg wszechmocy matematycznej, owej krainy zdobytej przez twórczy geniusz Wrońskiego. Ale prawo najwyższe matematyki jest tylko ustawodawstwem jej. W niej się łączą zarazem teorya i technia tej wiedzy, tj. całkowita jej rzeczowość. Wnet przecież objawia się potrzeba szczegółowa oddzielenia techni, jako gałęzi narzędziowej, służyć mającej do dopinania wszech celów rzeczowości opartej na teoryi, ale uiszczać się mogącej, li przez technią, gałęź narzędziową, podającą sposoby do tegoż uiszczenia. Jasna ztąd, że polem techni będą zadania matematyczne, a w ogólności najwyższej, w całej prze-wzniosłości najwyższego prawa; bezpośrednio wypłynie z niego zadanie wszechświatowe (Probleme Universel), które też wywiódł Wroński w wyrażeniu takowem: W niem x jest ilość zmienna, niezależna; — f1 f2 f3 itd. są różne wyrażenia, obejmujące tęż zmienną, niezależną, zaś x1, x2, x3, itd. są spółczynniki stałe, ale dowolne. Jawnie tedy takie równanie wystawia stosunek najogólniejszy, niczem nieokreślony wyrażeń matematycznych. Teraz każde z wyrażeń fx, f1x, f2x, i t. d. podług prawa najwyższego, musi się rozwijać w szereg najdowolniejszy. Biorąc tedy którekolwiek z nich, jeżeli na mocy tegoż prawa tak je rozwiniemy, że wyrazy końcowe znikną, co zawsze zrobić można przez owę dowolność, nieokreśloną w wyborze, — otrzymamy koniecznie jego wartość skończoną i określoną zupełnie: a że to zrobimy z każdem z tych wyrażeń, oczywiście otrzymamy wartość, którego bądź z nich, w wartości drugich. Toć to jest zupełne i najogólniejsze rozwiązanie wszechświatowego, najogólniejszego zadania matematycznego! „Wnet każdy pojmie, że owe znikanie końcowych wyraPanteon tom II.  26 402 żeń, w rozwijaniu jakiegokolwiek wyrażenia matematycznego przez prawo najwyższe, stanowić musi ucz najwyższą (me-thode supreme), opartą bezpośrednio na samemże najwyższem prawie matematyki, i stanowiącą absolutne rozwiązanie najogólniejszego zadania matematyki. „Zaczem Wroński przez najwyższe prawo uposadził matematykę. Przez wszechświatowe zadanie roztworzył jej nieskończone obszary. A przez absolutną ucz zdobył jej całkowitą wszechmoc, plon wiekuisty i nieśmiertelny dla ludzkości całej. „Najwyższe tedy prawo matematyki przez swą absolutną tożsamość gruntuje całkowitą rzeczowość tej wiedzy. Zadanie wszechświatowe przez swą nieskończoną roz-istność wyprowadza jśj nieograniczony wszechświat. Jawna ztąd, że najwyższe prawo objawia się tylko przez wszechświatowe zadanie, i na odwrót, toż wszechświatowe zadanie istnieje tylko przez najwyższe prawo. Najwyraźniej więc związek ten ich konieczny stanowić musi jeszcze trzecią absolutną gałąź matematyki, w której dwie pierwsze neutralizują się niejako. Jest to tak zwana teorya liczb, teleiosis, finalite, celowość. Do niej przeto należy wymierność liczb, a ogólnie wszechzgoda, porządek, harmonia i piękność wyłącznie, kiedy do dwu pierwszych gałęzi należy najogólniejsza wartość liczebna. Pierwo rysem omiarowliwości ilościowej jest „Otóż tedy i cała troistość ilościowa, którą Wroński kładzie za naczoło całej swej nauki, nawet w najogólniejszej ludzkiej wiedzy, jako to: 403 Teleiosis „Zbrojny całą wszechmocą matematyki, Wroński naturalnie musiał dokonać rzeczy niesłychanych w nauce tej i do wierzenia trudnych. Jakoż, mówiąc bez żadnej przesady, kilka tysięcy lat pracy największych geniuszów ludzkości, stawione obok jego tytańskich umysłowych zdobyczy, zdają się być dzieciną, pełzającą na czworakach obok dojrzałego najsilniejszego bohatera. Ani można spojrzeć na to bez pewnego przerażenia podziwu i skroś przejmującego poszanowania. W rzeczy samej, rozwiązanie równań, tak zwanych algebraicznych, równań równoznacznych (d'Equivalence) posunęło się zaledwie do czwartego stopnia, i to raczej omackiem, bez żadnej metody. I w końcu zrozpaczono całkiem o dalszym postępie. Przyszedł Wroński i od razu rozwiązał równanie najogólniejsze: nie zostawując nic do szukania dalszego, nic do życzenia. „Integracya wyrażeń różnicowych i różniczkowych, tak zwanych funkcyi (de differences et de differentielles) była istną macaniną. Dochodzono wprawdzie do wyrażeń integralnych, czyli zbiorczych, ale tylko do tych, o których z góry wiedziano, że od nich różnice, lub różniczki, pochodzić musiały. I czegóż tedy szukano w ten sposób? Oto zrobiono rodzaj taryfy, sznurka powodzącego, za którego końcem potrzeba było iść na ślepo. Przyszedł Wroński i od razu podał ucz najogólniejszą, integrującą wprost wyrażenia różnicowe i różniczkowe wszelkich stopni i rzędów. „Integracya, albo raczej rozwiązanie równań różnicowych i różniczkowych, dokonane było przez sławnego Lagrange, ale tylko w stopniu i rzędzie pierwszym. I do tego kresu rozpacz uczonych doszła była, że samo poszukiwanie ogólnego rozwiązania uważano za obłąkanie. Przyszedł Wroński i od razu podał 26* 404 ucz najogólniejszą, rozwiązującą równanie najogólniejsze tega rodzaju wszystkich stopni i rzędów. Rozwiązanie równań spółliczbowych (de Congruences) niżej jeszcze stało od rozwiązania równań równoznacznych (d'Equi-valences). Sławny Gauss rozwiązał ich stopień drugi. I ta było wszystko, co posiadała nauka. Co większa, uczony fran-cuzki Legendre był zupełnie teoryą liczb zabałamucił i skrzywił. Przyszedł Wroński i od razu podał ucz najogólniejszą, rozwiązującą równanie najogólniejsze tego rodzaju wszystkich stopni i rzędów. ,,Takić to ogrom dzieł Wrońskiego w matematyce czystej i oderwanej, zawarty w kilku tomach in 4to, których nie pojmując świat dzisiejszy uczony, stara się milczeniem je zdusić, przyswajając sobie, co będzie można. „Ale matematyka, jako matematyka, zawsze jest pojęcio-wością tylko, jakkolwiek ona jest przeistotą następstw kolejnych, a przeto prawem czasu, i przeistotą ciągłości kresów, a przeto prawem przestrzeni. Dla dozupełnienia potrzeba jej zawsze rzędów jestestwa. „Matematyka, jako prawo upostaciowania się zewnętrznego rzeczowości wszelkiej, stoi z jestestwem w absolutnym związku. Związek ten stanowi tak zwaną matematykę stosowaną , a prawa jej są prawami całego przyrodzenia. Dla matematycznej wszechmocy przeto powstaje zadanie, li niej samej godne: uprawodawczenie świata. Jasna zaś od razu, że najpierwszem na tem polu zadaniem musi być stworzenie świata przez równowagę ciał niebieskich, tak zwana kosmo-gonia, czyli mechanika niebieska. Zarówno jasno, że drugiem, bezpośrednio następującem na tem polu zadaniem, jest stworzenie ciał niebieskich przez równowagę materyi, tak zwana geogonia, czyli mechanika ziemska. W końcu, samo z siebie wynika, że trzeciem i ostatniem na tem polu zadaniem 405 jest stworzenie materyi przez równowagę sił pierwiastkowych twórczych, tak zwana fizyka matematyczna. Otóż trzy majestatyczne zadania, godne zaiste nieskończoności rozumu! Zacznijmy od pierwszego. „Kiedy nieśmiertelny Kopernik rozpoznał' prawdziwy bieg naszego słonecznego świata, bez zaprzeczenia otworzył odrodzenie się umysłowe światłem rozumu obdarowanśj ludzkośc Zapewne, wszystko tkwi w pojęciu naczelnem. Ale Kopernik wskazał był światu nie ideę sarnę. W całej' zupełności przetworzył on w dziele swem aż do najdrobniejszych szczegółów-astronomią całą. Z rzeczy wynikło, że przetwarzając pierwiastek sam, dość miał do roboty, z wysokości jego wyprowadzić całą umiejętność dawną, i z nieskończoną wyższością dowieśdź jej wszystkich prawd, postępując nawet dawnemi tory, które zapewne należało przetwarzać później. I tak Kopernik sądził po dawnemu, że ciała niebieskie idą po kołach, których to kół środki posuwają się zarazem po drugich kołach, tak, że z takiej kombinacyi ruchów wypadnie bieg elliptyczny, jak sam fakt dowodzi, iż starożytni dobrze obrachowywali ruchy ciał niebieskich. Wszelakoż taka komplikacya była niepotrzebna i zbyteczna; należało tedy, pomijając ją, zrobić krok nowy w astronomii, aby się zbliżyć ku prawdzie. I w rzeczy samej krok taki uczynił sławny Niemiec Keppler. „Długą rozwagą i dostrzeżeniami wiedzion, przyszedł on do zbadania natury dróg, po których ciała niebieskie krążą, a prawa ztąd wynikłe znane są światu pod nazwą sławnych praw Kepplerowych, jako to, że drogi planet są elliptyczne; że czasy przebiegu są proporcyonalne do powierzchni przebie-żonych przez promień wodzący itd.; był to tedy rzeczywiście nowy wyraz postępu tej umiejętności wielkiej. „Ależ, poznana nawet natura dróg ciał niebieskich nie wskazywała bynajmniej przyczyny swojej. I cóżby to było, co zniewalałoby owe ogromy temi, a nie innemi biegać drogami ? Zapewne muszą te ciała być pociągane ku sobie, kiedy się rozbiedz nie mogą. Podług jakiegoż tedy dzieje się to prawa? Tu przyszedł sławny wyłożyciel jego wielki Anglik Newton, 406 który po długich dostrzeżeniach wyrzekł, że ciągną się w stosunku prostym mass, a odwrotnym kwadratów z odległości, odgadując w ten sposób prawo powszechnego pociągu materyi całej. I znowu tedy powstał rzeczywiście nowy wyraz postępu tej umiejętności wielkiej. „Wszystko to nader prawdziwe i bardzo wielkie jest, a stanowi jedno ze wszechświatowych praw natury całej'. Wyraźna przecież, że sama sita pociągu nie może powodować żadnego ruchu; gdyż w taki sposób wszystko zeszłoby się w punkt jeden. Zaczem prawo Newtona nie jest ogólnem prawem mechaniki niebieskiej. Prawo to w końcu i ostatecznie, nie opierane na żadnym aposteryoryzmie, płynące a priori z samego rozumu czystego, a następnie tak konieczne, jak rozumowość sama, podał Hoene Wroński, jako to: Jest to równowaga pomiędzy siłą twórczą, oddzielającą światy, a siłą nieprzerwanie je jednoczącą. Oto prawo, na którem oparty w nieskończoności stoi wszechświat bezmierny! A lubo budowa matematyczna takiego prawa jest rzeczą najprzewznioślejszą przedmiotowości umysłowej, jest przecież zarazem tak jasna i jawna, że prosty a zdrowy sąd do jej pojęcia całkowicie starczy. Jakoż wystawmy sobie dwa ciała niebieskie i nazwijmy siłę je jednoczącą, siłę gruntującą ich spolną zależność , słowem ich pociąganie się, przez G; a ponieważ siła ta działa nieprzerwanie w czasie, naznaczmy chwilkę najzdro-bnialszą czasu przez dx. Jasna jest, że działanie całkowite w chwilce dx. będzie: G.dx, gdyż tyle razy G wywrze się, ile w dx jest ilości czasu. Ależ G pociąg nie wywrze się bez spotkania się z siłą oddzielającą ciała niebieskie. Działać przeto te dwie siły będą naprzeciw siebie, a droga ciał musi być wypadkową takowego działania i wymierzy nam jednę siłę przez drugą. „Otóżci i równanie, czyli prawo gotowe. Wieleż bowiem pociągnie siła G w chwili dx ? Od razu widać, że tyle, o ile zboczy w tej chwili ze swego kierunku pierwiastkowego ciało, unoszone siłą oddzielającą. Zboczenie kierunku jest kąt na obwodzie między stycznemi. Kąt zaś między dwiema stycznemi 407 jest równy kątowi między promieńmi przy środku. Jeżeli tedy nazwiemy przez p kąt, jaki czyni promień wodzący z linią, od której poczynamy liczyć, a część tego kąta, odpowiednią chwilce dx, oznaczonym przez dy, wyraźnie siła pociągu G. dx będzie proporcyonalną kątowi dp, gdyż o tę ilość kierunek zboczy. Teraz ten kącik może być przebieżon z większą, lub mniejszą prędkością. Więc, zowiąc prędkość średnią, a przeto stałą, przez W, gdyż cała zmienność już się zawiera we zmianie kąta dp — całe działanie będzie jawnie: Wdp. — A ponieważ dwa te działania są sobie wprost przeciwne, więc prawo najwyższe mechaniki niebieskiej matematycznie oddane, jest: tj. siła nieprzerwanie jednocząca światy, równa się sile je oddzielającej. „Z tego najwyższego prawa wyprowadził Wroński wszystkie prawa szczegółowe mechaniki niebieskiej, zarówno te, co znane już były: prawa Kępplera i Newtona, jak te, co zostawały do odkrycia. Wszystkich jest ich siedm pierwotnych, elementarnych, a cztery zespołowe, systematyczne. Następnie wyprowadził i urobił całą teoryą tej umiejętności, podał i rozwiązał jej wszechświatowe zadanie (Problema universale), zgoła uczynił z niej naukę najściślej rozumową, miasto, co była dotąd istną macaniną. Nie tu jest miejsce zstępować do szczegółów. Jest to nauka ogromna. Zadaniem naszem to tylko: przedstawić światu zdumiewający geniusz, w którego, dla olśniewającej jego przewzniosłości, tak trudno wpatrzyć się należycie. * Bukaty, przez nieznajomość prac niemieckich, dopuścił się w ?vy-wodzie powyższego prawa pomyłki. On, wyczytawszy we Wrońskim o sile jednoczącej i rozdzielającej światy, a nie znając dwu tych sił dawniej, przypisuje odkrycie ich Wrońskiemu! Kant je odkrył, a swoję „Metaphy-sik der Natur" oparł na siłach attrakcyi i repulsyi. Wroński przejął te siły od Kanta, a zasługą jego jest to tylko, że dał nam matematyczną ich konstrukcyą i wywiódł z nich najwyższe prawo 408 „Nie w to przecie kładł Wroński swoję wielkość, że dokonał mechaniki niebieskiej, tej, co przed nim była zaczęta; więcej ważył to, że ją w całem znaczeniu tego wyrazu przetworzył. Zobaczmy, na czem rzecz stoi! Biorąc dwa ciała niebieskie, można zapewne otrzymać teoretycznie wszystkie ich ruchowe stosunki, co pierwszą jest posadą całej nauki, gdyż od dwu ciał zacząć potrzeba, a przetoż to stanowi jej teoryą. Lecz skoro przyjdzie ciało trzecie, wnet powstaje trudność wielka, jako je wprowadzić w stosunek z dwoma pierwszemi. Swym wpływem ostatnie to ciało musi odmienić stosunki dwu pierwszych. Te zaś stosunki już są wywiedzione i określone po za wpływem ciała trzeciego, a właśnie, tak wywiedzione i określone, muszą wchodzić do nowego rachunku, mającego na celu przemienienie samychże siebie za wpływem ciała trzeciego. Więc jawnie, wchodząc w ten sposób do rachunku, wchodzą błędne, a błędy wychodzić muszą z błędów. Tak tedy cała nauka mechaniki niebieskiej, mimo całej ścisłości teoryi, była aż do Wrońskiego nauką poprawiania błędów błędami, istna nauka nieładu, jeżeli tylko nieład może być nauką, i nosiła sławną nazwę w astronomii rachunku perturba-cyi. Wyprowadzić rzecz z chaosu, była rzecz godna Wrońskiego. Jakże się wziął do tego? Jego rozumowanie nader proste. Nie ma na świecie zamięszania, ani nauki zamięszań. Porządek najwyższy i ostateczny był celem wszechmocności twórczej. Wroński zatem, biorąc wyrażenie teoretyczne, w nie samo wprowadza od razu wszystkie wpływy, jakie tylko wszechświat wywierać może na dwa ciała niebieskie, i wista-czając te wpływy . w działania ich zobopólne, dopiero wyprowadza wszystkie ich ruchowe stosunki. Tym sposobem stosunki te zostają wiecznie prawdziwe, tylko niedokładność narzędzi i sposobów obserwacyjnych może przynosić zmianę w danych ilościach materyalnych, ale to nie ma wpływu na naturę, ani na formę rachunku. Na takich zasadach i z taką wszechmocą umysłową przetworzył ten geniusz niesłychany mechanikę niebieską: zawsze sprowadzając wszystko do jednego naj 409 wyższego prawa tak, jakośmy je na początku wywiedli. Ufny w potęgę prawdy, zabrał się był do Anglii z zupełnie wykończoną teoryą łunarną, tak trudną, a tak niezmiernej wagi dla żeglugi, że parlament W. Brytanii za proste poprawki wyznaczył był ogromne nagrody. Sekretarz bióra des Longi-tudes w Londynie, to, co zrozumiał, przepisał i za swoje ogłosił, jako się sam przyznał, a Wrońskiego odprawiono z niczem. We Francyi jeden tylko Leverrier, następca sławnego Arrago, zdaje się, że pojął nieco Wrońskiego, lecz, na nieszczęście także, to, co pojął, przyswoił i ogłosił za własne, jako np. ów sławny (także Kantowski) sposób odkrywania nowych planet rachunkiem, przez który miał odkryć i przepowiedzieć z góry miejsce planety Neptuna Otóż ten sposób jest zupełną własnością Wrońskiego (Kanta). Brzydko jest przyswajać sobie własność i chwałę narodową cudzą. Jedno, co może ułaskawić Laverriego, jest to, że tym sposobem ukradkiem chciał wyprowadzić wielką prawdę na jaw, na przekór patentowanym uczonym, którzyby nie przyjęli nic, co szło od Wrońskiego. Kiedy Leverrier gwałtem potem chciał zaprowadzić reformę mechaniki niebieskiej w obserwatoryum paryzkiem, cała banda patentowanych instytutu francuzkiego hukła na niego: „a to kradzione, co niesiesz", nie śmiąc jednakże wymówić strasznego imienia: Hoene Wroński. „Ależ ta cała mechanika niebieska dotychczas stosuje się tylko do naszego świata słonecznego, lubo prawo najwyższe, odkryte od Wrońskiego, jest wyraźnie prawem wszechświata. Jakoż nieskończoność ciał niebieskich, ulegając sile twórczej, oddzielającej, i razem sile jednoczącej, wprawiona została w ruch odpowiedni li samej swej rozwszechności. Jasna jest, że z takowego ruchu, tak jak z ruchu jednego ciała, wypadły osie obrotu rozmaitych światów. W takowym tedy obrocie ciała niebieskie, bliższe równika świata, przez siłę odśrodkową większą, skupiły się z sobą i utworzyły rodzaj pasa, stanowiący naszę drogę mleczną. W tym samym czasie ciała niebieskie, będące bliżej biegunów, przez zmniejszoną siłę odśrodkową, powiększając siłę przyciągania pomiędzy sobą, utwo 410 rzyły kulę gwiazdową, śród której znowu, przez działania całkowite mlecznej drogi, świata gwiazdowego i także swoje, zawisł nasz świat słoneczny. Teraz cały ten świat drogi mlecznej, gwiazdowy i słoneczny są. tylko jednostką, odnoszącą się do światów wyższych i tak bez granic. Otóż Wroński wyprowadził z najściślejszą dokładnością wszystkie prawa tego przerażającego bezmiaru wszechświatowego, a ukończywszy, zawołał: „Teraz upadam na kolana, ażeby w kornem zdumieniu śród nieskończoności wszechświata ująć słabiuchny promyk ze światła wszechmądrości i wszechmocności Stwórcy". Pełen przeświadczenia o niezmierności prac swych dokonanych, mechanikę niebieską uważał za najszczytniejszą swą chlubę narodową, albowiem mówił: „Polak ją zaczął i Polak ją skończył". „Przejdźmy teraz do drugiego wielkiego zadania stworzenia wszechświata, do stworzenia ciał niebieskich przez równowagę materyi, a w szczególności do stworzenia ziemi przez równowagę materyi ziemskiej, tj. do geogonii. Ktokolwiek pojął stworzenie świata przez równowagę ciał niebieskich, pojmie też stworzenie ciał niebieskich przez równowagę materyi, albowiem jest to tylko rozwinięcie dalsze tegoż samego twórczego prawa. Widzieliśmy, jak w nieskończonym ruchu wszechświata, gwiazdy bliższe równika obrotowego, porywane siłą odśrodkową przeważającą, skupiły się w rodzaj obręczy niebieskiej, stanowiącej świat drogi mlecznej; jak znowu gwiazdy * Sławny, patentowany uczony francuzki, nawet naczelnik, mistrz nauki francuzkiej, Laplace, zazdrośny zawsze sławy Newtona, rzekł na pewnem zebraniu: „Nie każdemu dał los napotkać świat gotowy do wytłumaczenia". Jeden z przytomnych zrobił uwagę, że są jeszcze światy, i daleko ogromniejsze, czekające na tłumacza. Na to Laplace-„Co do tych, niech je tłumaczy, kto zdoła! " (Przypis Bukatego.) 411 bliższe bieguna, w skutek zmniejszenia siły odśrodkowej, a tem samem natężenia siły jednoczącej, skupiły się w rodzaj kuli, stanowiącej nasz świat gwiazdowy; jak w końcu, śród tego świata gwiazdowego, stosownie do położenia swego, a przeto do stopnia odpowiedniego tejże siły jednoczącej, powstały światy szczegółowe, między któremi nasz świat słoneczny ze swem odrębnem ogniskiem i swojemi właściwemi obro-tnemi prawami. Z tego wynika oczywiście, że śród takiego ruchu światów szczegółowych, pierwiastki ich twórcze znalazły się w takiem stanowisku i w takim stosunku z siłą wszech-wydzielającą, iż musiały stanowić odrębne środki skupienia materyi, w której zjednoczona summa stanowi wyraźnie niebieskie ciało. W każdem ciele niebieskiem takowa siła jednocząca stanowi jego właściwą grawitacyą, ciążenie, które oznaczamy przez g, a której miarą jest podwójna droga, prze-bieżona przez ciało spadające w jedności czasu. Mamy więc jeden pierwiastek ciał niebieskich, oznaczony najdokładniejszą miarą. Ależ siła jednocząca nie niweczy bynajmniej siły oddzielającej, tylko ją określa coraz bliżej. Tym sposobem cała materya zjednoczona ciała niebieskiego, wystawiona na działanie siły wszechwydzielającej, odśrodkowej, musi uledz ruchowi wirowemu, stanowiącemu siłę odśrodkową szczegółową takowego ciała niebieskiego, które oznaczamy przez g, a której miarą jest gdzie jest jednością czasu, p całym czasem obrotu ciała niebieskiepo, b promieniem tegoż obrotu, a %' siłą drawitacyi. Mamy tedy i drugi pierwiastek w tworzeniu się ciał niebieskich, oznaczony zarównie dokładną miarą Jakże się zrobi ich równowaga, stanowiąca wyraźnie najwyższe prawo w stworzeniu ciał niebieskich? W sposób najprostszy. Jakoż ciążenie pierwiastkowe, które oznaczamy przez g na każdem ciele niebieskiśm, jest tem ciążeniem, któreby się wywierało na niem, gdyby zostawało w zupełnem spoczynku. Lecz, że siła odśrodkowa przychodzi przeciwdziałając, więc się równoważą z sobą w tem, co stanowi rzeczywiste ciążenie na każdem ciele niebieskiem, które oznaczamy przez g a któ 412 rego miarą na każdem ciele niebieskiem jest podwójna droga, w jedności czasu ciężarów, spadających na każdem z tych ciał. Równowaga tedy między ciężeniem pierwiastkowem g, a siłą odśrodkową q, uiszczająca się w ciążeniu rzeczywistem g` stanowi najwyższe prawo ziemiorodztwa, lub geogonii. „Lecz siła odśrodkowa q, a zatem i ciążenie rzeczywiste g', zależą jawnie od promienia obrotowego w każdym punkcie ziemi, tj. od jego odległości od osi obrotowej, czyli od jego dwóch spółrzędnych x, y, jeżeli trzecią osią spółrzędnych jest oś sama obrotu. Że zaś ciążenie pierwiastkowe g jest w stosunku z ciążeniem rzeczywistem g' przez tę odległość od osi, czyli przez spółrzędne x, y; — sprowadzając zatem wpływ ciążeń w jedno wyrażenie, które oznaczamy przez W, otrzymamy wyrażenie określone najwyższego prawa całej nauki stworzenia ziemi proste, jako to: „W wyrażeniu tem u jest promień obrotu, przeto jasna, że u2 = x2 + y2 tj. dwu kwadratom ze spółrzędnych. Znowu s jest promień krzywizny ziemi w punkcie (x, y,) a W, jak powiedzieliśmy wyżej, wpływ ciążeń na długość promienia obrotowego. A choć nie podajemy tu wywodu szczegółowego tego prawa, boby to nas powiodło za zbyt daleko, wyraźna przecież, że przedmiotem jego wyłącznie być musi równanie pomiędzy temi ilościami. „Z tego to najwyższego prawa wyprowadza Wroński bezpośrednio stosunek pomiędzy szerokością jeograficzną = , i długością jeograficzną = k, które, jak wiadomo, znamy zawsze dla każdego miejsca na ziemi, a odległością takowegoż miejsca od osi obrotu, tj. ilościami x i y, do których tylko w ten sposób dojść można. Stosunek ten jest: 413 „Że zaś z tego samego najwyższego prawa wypada wszechświatowe zadanie (Problema universale), formy ziemi takowe: tj. równanie najogólniejsze pomiędzy rozmiarami ziemi, a jej siłami mechanicznemi, stanowiącemi ciążenie i jej następstwa; kładąc tedy za spółrzędne ziemiorodne x, y, odpowiednie wymiary astronomiczne k, które są zawsze znane w każdym punkcie ziemi, i integrując po podstawieniu to równanie, otrzymamy w każdym punkcie długość promienia ziemskiego, a przeto zupełną formę ziemi. Tak trudnej rzeczy nie mógł dokonać nikt, oprócz tego, który, doszedłszy do wszechmocy matematycznej , użył tej nieskończonej potęgi do wywodu najskrytszych praw stworzenia. „Kiedy Newton, po odkryciu prawa uniwersalnej grawi-tacyi, wniósł naturalnie, że ziemia spłaszczona być musi przy biegunach, powstało pytanie, jakież jest owo spłaszczenie, tj. jaka jest właściwa forma ziemi? Forma ta jawnie zależała od przyciągania ziemskiego, a to przyciąganie zarówno jawnie od rozpołożenia miąszości. Newton, przypuszczając to rozpo-łożenie jednakie wszędzie, przyszedł pomiędzy spłaszczeniem ziemi , siłą odśrodkową q i powiększeniem ciążenia pod biegunami T, do takowego teorematu: zaczem tj. powiększenie ciążenia równe spłaszczeniu. „Po nim Huyghens, przypuszczając całą miąszość we środku ziemi, przyszedł do teorematu: a więc tj. powiększenie ciążenia równe czterem spła szczeniom. Oba te przypuszczenia za wyłączne, a przeto za dalekie od prawdy, spowodowały przypuszczenie Boskowicza, że miąszości są pokładowo spółśrodkowe, stopniowo propor-cyonalne od środka ziemi do wierzchu; — a uczony francuzki Claizaut wywiódł z tego przypuszczenia swój teorem ogólny 414 o        formie ziemi: sił odśrodkowych równe summie spłaszczenia i powiększenia ciężkości pod biegunem I        był to szczyt wiedzy o ziemi. „Wroński wnet zauważał, że przypuszczona spółśrodkowa miąszość jest niedorzecznością, albowiem pokłady pod biegunem, więcej ważąc, nie mogą być tejże miąszości, co gdzie indziej, a przeto cały teorem jest fałszem. Wychodząc tedy ze swojego prawa najwyższego, w przypuszczeniu szczegółowem, że forma ziemi zbliża się do ellipsoidalnej, jakkolwiek tam rozłożone miąszości, wywiódł teorem: t. j. trzy spłazczenia równe są sile odśrodkowej, dodając powiększenie ciężkości pod biegunem. „Jakże przyjśdź było do sprawdzenia tych wszystkich teorematów? Oczywiście, przez teoryą cieczy, albowiem płyny ciekłe, cisnąc jednako na wszystkie strony, przybrać muszą na ciele niebieskiem koniecznie właściwą formę. Wystawmy sobie trzy osie spółrzędnych x, y, z,— i nazwijmy siłę, wywierającą się na pewny punkt cieczy wzdłuż osi x, przez P, wzdłuż osi y przez Q, wzdłuż osi z przez R; jeżeli weźmiemy dalej punkt nieskończenie zbliżony, którego spółrzędne staną się przeto dx, dy, dz: wyraźnie siły działające podrosną o Pdx, Qdy, Rdz. A że mają zostać w spoczynku, więc prawo dla cieczy jest w równaniu: i w drugiem z niego płynącem: „Otóż te dwa tylko prawa znane były w teoryi dawnej. Ależ te prawa jawnie rządzą samymże bytem cieczy, bądź w równowadze, bądź w ruchu; bez nich ciecze się rozpryskują. Prawa zaś właściwe równowagi cieczy są trzy następujące : 415 „To są trzy prawa zatwierdliwe równowagi cieczy. Dwa pierwsze są tylko prawami oprzeczliwemi, bez których sam układ cieczy nie miałby miejsca. (Rozumie się tu prawo posi-tif et negatif.) Oprócz tego są jeszcze dwa prawa, co urządzają samą trwałość cieczy. Oto one: „Otóż teoremata o formie ziemi, zarówno Newtona, Huyg-hensa, jak Boskiewicza, czy Clairaut, sprawdzają dwa pierwsze równania płynów; z ostatnich zaś pięciu nie sprawdzają żadnego. „Kiedy te siedm praw płynów przedstawił Wroński Towarzystwu królewskiemu w Londynie, któremu doręczył był całkowitą teoryę stworzenia ciał niebieskich, a w szczególności ziemi ze wszystkiemi prawami, t. j. siedmiu zasadniczemi, czterema zespołowemi, z najwyższem prawem i z najogólniej-szćm, t. j. ze wszeehświatowem tej teoryi zadaniem, czego to wysokie tdwarzystwo zrozumieć nie było w stanie, tak się potem odzywa do jego prezydenta, sławnego chemika Sir Humphry Davy: „Nie będzie Towarzystwa Królewskiego. Państwo Brytańskie pomięsza popioły swoje z popiołami Grecyi i Rzymu. Ziemia nawet sama przestanie zapełniać przestwory, które przebiega, a te praw siedm rządzić jeszcze i rządzić zawsze będą objawami rozistnemi wszechświata. Albowiem będąc 416 czysto matematyczne, są nieomylne. I nic w świecie, tem mniej zaś jaka ludzka potęga, nie potrafi ich zniweczyć". — Gniewny na szkaradną i nikczemną nieuctwa dumę, zostawił całą tę teoryą na wieczną odpowiedzialność przed potomnością w ręku Towarzystwa Królewskiego w Londynie, i nigdy jej w zupełności wyświecać nie chciał, oświadczając, że musi to kiedyś zrobić samo towarzystwo londyńskie. „Ostatnim otrzymem Wrońskiego o teoryi ziemi jest to, że wdarł się, jak powiada sam, aż do jej wnętrza wtenczas, kiedy nauka dotychczasowa, tak zwana niby teorya ziemi, nie doszła ani nawet do rozpoznania prawdziwej formy powierzchni naszego globu. Rzeczywiście, prawo miąszości jest najściślej związane z prawem ciążenia na powierzchni i jej różnemi koniecznemi następstwami. Więc łatwo było Wrońskiemu podać tęż miąszość w każdej głębi. A znacząc ją przez takie otrzymał wyrażenie na wewnętrzny skład naszego globu. „Nie podobna tu dawać wywodu tego wyrażenia. Potrzeba na to nauki długiej i wielkiej. Celem naszym jest, li wskazać całą Wrońskiego zdumiewającą przewzniosłość. Stosując to wyrażenie ogólne do naszego globu, otrzymał na jego miąszość, lub jeżeli chcesz, gęstość środkową: ∆ = 11, 86; tj. miąszość, lub gęstość między ołowiem roztopionym i merku-ryuszem. Takie niezmierne jest sparcie wewnątrz naszego globu. Pod równikiem, na powierzchni, średnia gęstość jest ∆ = 2,51; pod biegunem zaś ∆ = 2,55, pomiędzy gęstością wapna a feldspatu. Toć to jest nazbyt ogólne i nader skrócone wyobrażenie o najbardziej zdumiewającem z dzieł, dokonanych przez umysł człowieka". 417 „Przystąpmy w końcu do trzeciego i ostatniego zadania stworzenia wszechświata, do stworzenia materyi przez równowagę sił pierwiastkowych twórczych. Ktokolwiek pojął stworzenie świata przez równowagę ciał niebieskich, a stworzenie ciał niebieskich przez równowagę materyi, ten z łatwością pojmie stworzenie materyi przez równowagę sił pierwiastkowych twórczych, albowiem jest to tylko dalsze rozwinięcie tegoż samego twórczego prawa. Jakoż, ta sama siła jednocząca, co spowodowała stworzenie ciał niebieskich, działać musi na pierwiastki, składające też ciała niebieskie. I ona' to stanowi siłę. ogólną, jednoczącą materyą całą na każdym planecie. Jest to pierwiastek planetarny, który oznaczamy przez n. Jasna jest, że w tym samym stopniu i czasie siła rozdzielająca oddziaływać musi. I ona to stanowi siłę ogólną, rozpierającą materyą całą na każdym planecie. Jest to pierwiastek hyleiczny, który oznaczamy przez. Ten to pierwiastek stanowi temperaturę absolutną ciał na każdym globie. Już zaś temperatura absolutna jest to ta temperatura, pod którą wszystkie ciała w równej massie zawierają tęż samą ilość cieplika, jakkolwiek sobie cieplik ten wystawiamy. Teraz łatwo pojąć, że rozpieranie ciał nie jest proporcyonalne do siły rozpierającej albowiem siła wzrastając, unosi swą dzielność, kiedy opór wyraźnie maleje; a przeto, kiedy siła jest logarytmem, rozpieranie będzie wyrazem wykładniczym gdzie w jest spółczynnikiem wpływu globu i systematu ciał niebieskich na pierwiastek hyleiczny. Następnie pierwiastek jednoczący planetarny n ulega koniecznie wpływowi siły jednoczącej powinowactwa chemicznego ciał. Spółczynnik tego wpływu oznaczmy przez lub sigma. Więc ostatecznie, stosunek siły rozpierającej do siły jednoczącej będzie: — I to stanowi jawnie pierwiastkową massę substancyi matery alnych, lub podstat, lub rozcielin, posiadających rozmaite własności chemiczne, którę zowiąc przez D, otrzymamy równanie: Panteon tom II. 27 418 „Łatwo pojąć dalej, że od stosunku sił, rozpierającej i jednoczącej, zależy gęstość ciał, którę oznaczamy przez . Każdej takiej gęstości odpowiadać będzie temperatura, wyłącznie jej właściwa. Oznaczmy ją przez Jej rozpieranie będzie: wyrażając przez spółczynnik wpływu ciał niebieskich. Do tej temperatury właściwej przyłączy się jawnie temperatura rozdzielająca się między wszystkiemi ciałami, tj. temperatura krążąca, którę nazwijmy przez r. Rozpieranie jej odpowiednie będzie: znacząc przez p spółczynnik wpływu samego globu. Całe tedy rozpieranie będzie: które dzieląc przez odpowiednią siłę ściskającą, oznaczoną przez kolumnę ciśnienia =R, otrzymamy objętość właściwą tej materyi a tę pomnożywszy przez gęstość otrzy mamy znowu wyraźnie pierwiastkową massę substancyi, lub rozcielin: gdzie kładnie się „Ztąd wypada oznaczenie pierwiastku planetarnego: gdzie wyraźnie ( — ) jest ciepło, rozwinione przez zmianę gęstości ciał; zaś (— ) ciepło nabyte przez zetknięcie się z dru-giemi ciałami. Z takowego oznaczenia bezpośrednio płynie stosunek gęstości do naciskania, który zowiąc przez M, będzie: I to jest pierwiastek mechaniczny, rozsilny, wypadający ze sparcia się sił w tworzeniu się materyi. Pierwiastek ten jest czysto względny, albowiem zależy jeszcze, od ciepła właściwego które jest różne od ciepła absolutnego a nadto 419 zależy od ciepła udzielanego krążącego (). Ale czyniąc otrzymujemy pierwiastek mechaniczny, czyli rozsilny, absolutny, który to stan rozróżniając nawiasami, wypadnie ten pierwiastek rozsilny, absolutny: Dla ciał zaś prostych, niezłożonych chemicznie, dla których o = 1 będzie: A przeto jest on ten sam dla wszystkich substancyi, lub rozcielin niezłożonych. I jego to dostrzeżono w chemii nowożytnej pod nazwą atomu. Jeżeli teraz oznaczym przez H ilość ciepła zarównie właściwego, jako i udzielonego, tj. otrzymamy wyrażenie ogólne pierwiastku mechanicznego M dla wszelkiej temperatury: „Już zaś znaczenie absolutne pierwiastku planetarnego n jest, że w formie jeometrycznej n znaczy długość stałą kolumny jakiejbądź substancyi, sprowadzonej do stanu pierwotnego gazowego, długość taką, że massa takowej kolumny jest równa massie kolumny przyciskającej wszelkiej innej substancyi w stanie absolutnej ich temperatury, kiedy H — 1, Teraz znaczenie spółczynnika składu chemicznego jest określone równaniem : gdzie v1, v2, v3 są objętości składające, a objętość złożona. Jeżeli zaś zachodzi skład chemiczny, będzie redukcyi objętości itd. Ale to powinowactwo jest tylko powinowactwem chemiczno-mechnicznem ciał. Właściwe powinowactwo chemiczne, objawiające się przez przyciąganie, lub odpychanie elektryczne ciał, 27* 420 pochodzące z ich wzajemnej popularności chemicznej, objawia się prawem: „Pozostaje nam dalej, oznaczyć prawa zasadnicze pierwiastku hyleicznego, tj. cieplika. Otóż najpierwszem z tych praw jest wyraźnie to prawo, które określając owe ciepło wła-ściwe substancyi materyalnych, lub rozcielin, jako zależące od tychże stopnia gęstości, wyprowadza związek absolutny między ich temperaturą właściwą , a ich gęstością „Niech będzie gęstość dana jakiegobądź gazu pierwotnego, lub złożonego, i niech będzie jego właściwa temperatura, odpowiednia gęstości Nadto, niech będzie $ inna ja-kabądź gęstość tego samego gazu i niech będzie 0 jego temperatura, odpowiednia tej ogólnej gęstości . Zatrzymując tedy znaczenie powyższe dla w, i oznaczając przez trzy ilości stałe, które oznaczyć łatwo; otrzymamy dla normalnego prawa ciepła właściwego wyrażenie: które, wprowadzając w nie wyrażenie powyższe pierwiastkowej massy rozcielin, przejdzie na Jako takie to prawo ciepła właściwego ciał jest prawem normalnem ciepła, a przeto i natury całej. W niem ilość h oznacza ściśnienie normalne, jakie odbierają substancye mate-ryalne, kiedy, sprowadzone do absolutnej swej temperatury, doznawają w swój temperaturze właściwej, pomnożonej przez ut, zmiany jednego stopnia termometrycznego. Ilość w zależy od tego, co zowią usposobieniem cieplikowem (capacite calori-que) substancyi materyalnej, którego prawo podamy. Ilość 421 w końcu a mierzy stopień wydzielności cieplikowej przez ści-śnienie. Jawna z tego wszystkiego, że prawo normalne ciepła właściwego musi wyrażać stosunek między temi wszystkiemi ilościami. Wywód szczegółowy podawać nie tu miejsce. Dość, że wskazujemy pojęcia zasadnicze, do których rozwinięcia potrzeba nauki i szczegółowej i długiej. „Teraz prawo usposobienia cieplikowego, tj. prawo równowagi ciepła rozdzielającego się, ciepła krążącego. Oznaczmy przez c usposobienie cieplikowe jakichbądź rozcielin chemicznych, tj. ten spółczynnik, przez który mnożyć potrzeba nieskończenie maluczką zmianę temperatury, udzielanej , aby otrzymać odpowiednią zmianę w ilości przewewnętrznej, czyli absolutnej ciepła objętego temiż rozcielinami, zachowującemi stale swą gęstość, a otrzymamy wyrażenie prawa, o które idzie, takowe które, wprowadzając w nie wartość, za massę pierwiastkową będzie: gdzie n, p, ,, są ilości stałe. Więc usposobienie cieplikowe zależy od dwu zmiennych ilości i R, z którego płynie wyraźnie, jako przypadek szczegółowy, piękne prawo Haykrafta; albowiem, skoro ciążenie R będzie stałe, usposobienie cieplikowe gazów, tak złożonych jak prostych, w tej samej ilości materyi będzie w stosunku odwrotnym ich gęstości A że ta gęstość w tej samej ilości materyi jest w stosunku odwrotnym objętości, wynika ztąd, że usposobienie cieplikowe gazów, tak złożonych jak prostych, jest jedno dla tej samej objętości, jeśli ciśnienie jest stałe. „Ostatnie prawo cieplika, prawo jego dynamiczne, rządzące jego ruchem, tj. rozszerzaniem się w przestrzeni i czasie, jest: 422 gdzie Tutaj jest ciepło absolutne, ciepło właściwe, a Ą ciepło krążące. „Takieć są prawa rozistności mechaniczno-fizycznej, będącej tylko podstawą jej następnego wyższego chemicznego stanu. Jakoż wyraźnie różność gęstości i ciepła, jakkolwiek przestronne, nie stanowią jeszcze bynajmniej własności wnętrzne], przymiotowości właściwej materyi, czyli rozcielin. W całym tym przestworze mechanicznym pierwiastki twórcze ulegać muszą sile wnętrznej, wzajem je z sobą jednoczącej, i zarazem sile je rozdzielającej, będącej podstawą ich rozmaitości właściwej. I cóż jest tą siłą, stanowiącą rozmaitość materyi, jej właściwy jednśj od drugiej odblask? Wyraźnie jest to pierwiastek światlany. Światłem albowiem jest wszystko, co oddziaływa na naczynia zmysłowości i uczucia. Przeto, jak w stanie mechanicznym materyi pierwiastek planetarny służył za posadę pierwiastkowi hyleicznemu, tak, stopniem dalej, pierwiastek hyleiczny służy za posadę pierwiastkowi światlanemu, których wpływ wzajemny stanowi własności chemiczne ciał, objawiające się w końcu polarndscią chemiczną, a których zjednoczenie się ostateczne ustala się w objawach palenia się w tym zespole rzeczowości chemicznych. Wnet z samej rzeczy wypada, że jako pierwiastek hyleiczny służy za posadę pierwiastkowi światlanemu, tak, stopniem dalej w rozwinięciu sił twórczych, pierwiastek światlany służy za posadę pierwiastkowi poza-chemicznemu, który, prócz własności ciał, wnosi do nich unaczynienie do pewnych celów stworzenia, t. j. wydziela organa, i tak stanowi pierwiastek organiczny. „Z tegoż samego prawa, jak pierwiastek światlany służy za posadę pierwiastkowi organicznemu w rozwinięciu sił twórczych, tak samo pierwiastek organiczny służy za posadę nowemu pierwiastkowi, wydzielającemu się w przestworze organów, tj. wyraźnie pierwiastkowi biologicznemu, czyli witalnemu, stanowiącemu przestwór życia. „Swoją koleją i swojem prawem pierwiastek żywotny służy za Posadę nowemu pierwiastkowi, wydzielającemu się śród ce 423 lów żywotnych, a tym pierwiastkiem wyraźnie jest pierwiastek eleuteryczny, pierwiastek wolny, lub duchowy. I ten jest pierwiastek stworzony ostateczny, albowiem duchem wolnym jest ten, co ze stworzenia podnosi się, przeświadczeniem swojem do poznawania Stwórcy, a tym sposobem zamyka się tu stworzenie samo z siebie. „Wszystkie te pierwiastki, ich rozwinięcia i prawa odbywają się podług jednego pierworysu, któryśmy wywiedli szczegółowo dla równowagi pierwiastku planetarnego z hyleicznym, tj. tak, że jeśli znaczy pierwiastek hyleiczny, i, będzie pierwiastek światlany, 2 pierwiastek organiczny, .3 pierwiastek żywotny, ;.4 pierwiastek eleuteryczny: tylko, że w zastosowaniu naturalnie R, co znaczyło proste ciśnienie, oznaczać będzie wpływ przestworu działalności; — zaś d, co znaczyło prostą gęstość, oznaczy ogólnie stopień spółdziałania w ostatecznem pierwiastków zjednoczeniu. Wreszcie M odda ich stosunek ogólny, całe prawo przestworu rzeczowości każdego rzędu. „Zaczem, przeszliśmy całe materyalne stworzenie w siedmiu rzędach, jako to: 1) w stworzeniu świata przez równowagę ciał niebieskich; 2) w stworzeniu ciał niebieskich przez równowagę materyi; 3) w stworzeniu materyi przez równowagę sił pierwiastkowych; 4) w stworzeniu własności ciał przez wpływ pierwiastku luminarnego; 5) w stworzeniu organizmu przez pierwiastek organiczny; 6) w stworzeniu witalizmu przez pierwiastek życionośny; 7) w stworzeniu psycholo-gizmu przez pierwiastek eleuteryczny. „Toć jest, co stanowi wyraźne, przedmiotowe uposadnienie prawdy przez człowieka w stworzeniu. A pierwszy ze śmiertelnych, co przyszedł do jego pojęcia i do uiszczenia zupełnego, jest Hoene Wroński. Duchu przewzniosły, duchu zdu 424 miewający, przyjm ten hołd skromny, zanim potomność zdumiała najdzie dosyć dla ciebie hołdów uwielbienia!" Bukaty kończy tu rzecz swoję o zasługach Wrońskiego w matematyce. Jako przy mesyanizmie, tak i przy matematyce uderza się czołem przed wyniosłym narodu naszego duchem. Tutaj on również jako za staro-Zygmuntowskich czasów, tak i dzisiaj, idzie naprzód śmiało, prześcigając i daleko za sobą zostawując europejskiego ducha. Niegdyś Kopernik, teraz Wroński! Pytam, któryż z narodów na ziemi całej ma dwie wielkości matematyczne takiego ogromu? Czemu Francuzi i Niemcy nie uznali dotąd genialności filozoficzno-matematycznej Wrońskiego? Nie trudna to zrozumieć. Ażali Kopernik uznan został natychmiast? Podbił świat dość późno po śmierci swojej, gdy stare uprzedzenia cofnęły się wreszcie przed prawdą. Podobnież będzie z Wrońskim. Pomija się tu miłość własną i zazdrość rasową u wszystkich ludów, która nie rada uznaje wielkości obce, jemu podobne. Już to samo przeciwko niemu jest dzisiaj, że należy do ujarzmionego narodu, którego duch, z powodu, iż dał się politycznie złamać, nosi pozór także naukowej niemocy. Ale są inne, głębsze powody, iż dotąd nie uznano tak jawnych Wrońskiego zasług. Jako w przyrodzeniu samem każdy glob niebieski i każdy listek ziemski, tak i w formie przyrodzenia każda linia i każda liczba, słowem, — jako w empiryi samej, tak i w pomocnicy jej matematyce, wszystko a wszystko dokładnie jest oznaczone. Na oznaczeniu rzeczy jak najstaranniejszem zależy właśnie i Boża i ludzka matematyczna ścisłość. Jest to kraj określności bezwzględnej, t. j. samych określeń i zakreśleń, figur, liczb, granic, takich a nie inakich ilości danych. Dla nieokreślności nie ma tu miejsca, albowiem ona, względem określności, jest już nieskończoną. • 425 w sobie ideą. Cóż robi się zatem ? Wroński pisze filozofią matematyki, nie zaś matematykę prostą. Jako filozof musi nieskończoną nieokreślność, a jako matematyk skończoną określ-ność dzierzyć jednako silnie i obie kojarzyć z sobą nawzajem. Jest zaś do tego stopnia idealny, że uprawia li algorytmikę, która w matematyce tak się ma do jeometryi, jak idealność do realności, czas do przestrzeni. Już tedy wyprowadzając najwyższe prawo, sadzi je, jako wiemy na „nieskończonej nie-określności ilościowej, nieskończenie określanej". Lagrange był bez wątpienia wielki matematyk, ale przeczytawszy Wrońskiego „Principe premier des methodes algorithmiques", pismo podane w roku 1810 instytutowi francuzkiemu, zdumiał. Nie wiedział: co znaczy i na co przydać się może najwyższe prawo matematyczne. Ztąd zarzuca rzeczy nowej a śmiałej „zbytnią ogólność", tudzież prosi autora, ażeby wskazał bliżej zastosowanie prawdy swej absolutnej do szczegółowych Matematycznych zadań. Francuz, to rozumowiec, nowożytny Jończyk. Dusza jego dla realności otwarta, a do ideainości mało usposobiona. On mistrz w empiryi i w matematyce, ale zły uczeń, lub nieuk w spekulacyi niemieckiej. Rzeczą jego oznaczoność, skończo-ność, ten świat, lub ilościowa określność. Najwyższe prawo Wrońskiego wydało się mu zatem i dotąd wydaje jako poetyczny utwór bujnego umu polskiego. Taki jest duch francuzki. On inaczej o rzeczy tej sądzić nie podoła. Cóż dzieje się dalej? Wroński idzie za życzeniem La-granża i wydaje huk dzieł, zastósowujących najwyższe prawo do wszystkich części matematyki. W każdej jego algorytmicznej formule tkwi nieskończoność, nieokreślność, idea bez granic i miary. Ale idea taka to proch, eter, rozsadzający wszech określność. Laplace więc, arcyfrancuzki duch, przeląkł się straszliwie. Widzi tu byt matematyki samej, jej grun-towność i ścisłość, jej oczywistość, nieomylność i Pytyi Delfi-ckiej chwałę w niebezpieczeństwie, a we Wrońskim, nie wielkiego matematyka, ale wielkiego ideologa w matematyce! Gdy zaś Wroński obrócił się zgoła przeciwko niemu i trwał przy 426 swojem uporczywie, Laplace dopatrzył się w nim zgoła kuglarza. A to wszystko li z powodu, że sam nie miał najmniejszego usposobienia dla idei, lub dla ilościowej nieokreśl-ności. Być może, iż prześladując Wrońskiego tak haniebnie, czynił to, nie przez niechęć osobistą, lecz mniemając, że obowiązkiem jego jest, bronić matematyki przeciw najstraszniejszemu jej wrogowi, który wprowadza do niej filozofią, tj. poezyą, i grozi jej całkowitem rozwiązaniem. Zaczem nie tylko teolog , lecz także matematyk boi się i nie cierpi filozofa! Dopóki matematyka zależeć będzie na określności samej i dopóki duch francuzki nie otworzy się szerzej dla idei, Wroński nie może być uznan w Paryżu, a klątwa, od instytutu ftancuzkiego nań rzucona, zdjęta nie zostanie. W Niemczech znowu wszystko co do rzeczy tych ma się przeciwnie. Niemiec jest umysłowiec, nowożytny Eleata. Dusza jego otwiera się dla idealności na oścież, a lekceważy, przynajmniej w umiejętności, realność, z nią zaś empiryą i matematykę, zwłaszcza francuzką. U niego spekulacya i lo-ika grunt Dlań idea, lub nieokreślność stanowcza rzecz. Otóż Niemiec, zapoznawszy się z filozofią matematyki Wrońskiego, uśmiecha się w duszy swej litościwie i tak prawi: „Co za szaleństwo, chcieć idee, z których każda jest nieskończona i rozlewa się vr nieskończoność, oznaczać za pomocą — lub x, y, z, tj. przez algorytmy, z których każdy jest oznaczony ściśle, zaczem coś skończonego! Mierzyć bezmiary ścisłą miarą, — wyrażać nieokreślności przez określenia;— to sprzeczność w sobie, zupełny brak loiki! Jako empiryą, tak i matematyka, jest von Haus aus, niefilozofią, najgrubszą, najoczywistszą niefilozofią, lub antifilozofią. Ona nigdy, z istoty swej samej, filozofią nie będzie, bo filozofia ją zabija. Niepodobna więc było, powziąć niedorzeczniejszego zamiaru, jak pracować około filozofii matematyki. Czemu nie pisać także filozofii kuchni? Wroński nie filozof! On Polak, francuzki wychowaniec, zaczem zmysłowy duch, który liznął w Niemczech nieco Kanta i strawić tego nie podołał". 427 Francuz nie może tedy Wrońskiego, jako filozofa, uznać za matematyka, — a Niemiec znowu nie może go, jako matematyka, uznać za filozofa. O, Moiro, Ejmarmeno, fatalności sroga! Czy Wroński tu winien? Bynajmniej! Jest to gra i walka dwu dusz innoszczepowych, we wszystkiem na świecie sobie przeciwnych. Potrzeba było urodzić sig Polakiem, ażeby módz napisać filozofią matematyki Wrońskiego; — potrzeba również urodzić się Polakiem, ażeby podołać, zrozumieć ją należycie. Czemu? Dusza polska, — której najgruntowniejszym wyrazem, Bogu dzięki i jako być powinno, jest filozofia narodowa, — pojmuje to tak snadno, że tamten świat utajona rzeczy istota, a ten świat odblask tej istoty, lub zewnętrzny jaw; że transcenden-talność dysze wszędy i odziewa się we znikomości szaty; — że nieskończoność tkwi na dnie w każdej skończonej przestrzeni, a wieczność w każdej czasu kropelce;— że przeto nieoznaczoność z oznaczonością, nieokreślność z określnością, lub idea z algorytmem kojarzą się koniecznie w całem stworzeniu, zaczem, kojarzyć się mają także w umiejętności. — Wroński tedy dokonał tem wyborniejszego dzieła, im trudniej Francuzom i Niemcom je pojąć, ocenić, uznać. Zgrzeszył, że nie pisał po polsku i dla Polaków, którzy zrozumieliby go najsnadniej. Ale filozofia matematyki jego stanowi niemniej najbardziej nam właściwą narodową barwę i chwałę. Ży-czyćby należało, ażeby duch jaki wyższy, do ducha np. Libel-towego podobny, nie już przełożył wiernie, ale przepracował samodzielnie i z geniuszem własnym, baczącym na najnowsze umiejętności postępy, dzieła jego matematyczne na polskie. Oby przywiedziona tu, a zamglona, niestety, mnóstwem niezrozumiałych wyrazów Bukatego praca podołała to wywołać!          428 Opuszcza się tu nareszcie Wrońskiego, a przystępuje się-do zamknięcia rzeczy o matematyce w ogóle. Widzi się na sprawozdaniu Bukatego o Wrońskim, jak matematyka, opracowawszy już przedmiot sobie właściwy należycie i podniósłszy go aż do najwyższego szczytu, wybieża za koryto swoje i zalewa krainy astronomii, geognozyi, fizyki, chemii, wszystkich nauk przyrodzonych. Nie jest li to potwierdzenie de facto tej prawdy, że matematyka stanowi pobocznicę i wierną, towarzyszkę empiryi; — że odnosi się do przyrodzenia i zmysłowego świata, a mozoli się około urobu . umiejętnej, dlań formy? Nie dość! Nie tylko ma się matematykę czystą i zastosowaną do różnych nauk przyrodzonych, lub nie tylko teoryą, lecz także technią, panującą w fabrykach i rę-kodzielniach przy mnogich przemysłu ludzkiego tworach. Cały więc świat rzeczowy, tak przyrodzony, jak techniczny, bierze matematyka w swoję posiadłość, a okazuje się wszechwładną jego panią, absolutną królową. Przyznaje się tutaj matematyce, że przepisuje ona rzeczywiście absolutne prawa umiejętności, lecz tylko empiryi, de której jedynie prawa te odnosić się mogą. Przyznaje się jej także prawdy oczywiste, lecz tylko w świecie oczywistym, tj. pod oczy podpadającym, zmysłowym, z którym jedynie ma ona doczynienie. Przyznaje się jej wreszcie umiejętną wszech-moc, lecz tylko w powiatach ilości, która, acz przenika wszystko przyrodzenie i najduje się w nim wszędy, nie sporządza przecież ani wnętrznego, ani samego przyrodzenia. I tak już jakość, a z nią wszechprzymiotowość, wzięta z osobna i w cał-kowitem oderwaniu od ilości,— od ilości, która wdziera się zgoła w jakość, jako ilość jakości, lub jako stopień, — już jakość czysta, mówię, acz należy do przyrodzenia, wybieża przecież za matematyczną wszechmoc. Żaden też matematyk nie okaże przez swoje x, y, z, czemu np. jedna róża jest czerwona, a druga biała? Wszechmoc zaś matematyczna w obec ducha i w powiatach czystej idei, w metafizyce, jest oczywistą niemocą. Wszak sama opiera się nie na sobie, ale na umiejętności wyższej od siebie. Jej kamień węgielny lotka. 429 W matematyce jest wszechmoc umiejętności ludzkiej, ale dopiero najniższa, dopiero pierwszej potęgi. Musi więc być wszechmoc od niej wyższa, wszechmoc we świecie ducha, wszechmoc drugiej potęgi. Wszechmocą, tą bez miary przedniejszą, a piastującą sarnę nawet matematyczną wszechmoc, jest Loika, do której przystępuje się właśnie. B. LOIKA DRUGA MORFOZYKI CZĘŚĆ. LXXXIX. Zagajenie rzeczy. Witaj nam teraz Arystotelesie, Scholastyko, Bolzano, cały poczecie długi uprawiaczów szlachetnej nauki i sztuki myślenia! Duch przedniejszy od materyi, a myślenie wyższe od przestrzeni, czasu i siły. Wyście tu mistrze. Przyjmijcież nas gościnnie w głębokiej dzielnicy waszej! Matematyka urabia nam prawa absolutne dla zmysłowego świata. Loika idzie dalej i urabia prawa absolutne dla umysłowych niebios. Pierwsza upewnia nam panowanie nad materyą, druga nad duchem. Matematyka niesie nam twórczość, lecz jeszcze zbyt niską, bo li techniczną, przemysłową. Loika zaś, wiodąc nas do prawd nieobalonych, a ucząc o nich sądzić i wydobywać z nich również nieobalone wnioski, budzi w nas twórczość wyższą, bo umiejętną i artystyczną. Tam tworzymy plany do miast, pałaców i ogrodów, machiny, narzędzia lub cacka; tu idee wielkie, światy ducha słoneczne. Matematyka opiera się na prawdach oczywistych, lub pod oczy podpadających , zmysłowych, — na jeometrycznych figurach i algorytmicznych znakach. Loika tego nie potrzebuje. Ona sa 431 dzi się na prawdach widocznych, lub takich, które widzi się-duchem, a które i bez matematycznych znaków są bezpośrednio pewne i nieomylne. Tam tylko oczywistość, tu już wewnętrzna widoczność. Mens videt melius oculo, videt etiam per oculum et in oculo. Matematyka, stanąwszy na prawdach oczywistych, jest wszechmocą umiejętną, ale dopiero najniższą, wszechmocą nad rzeczowym światem, wszechmocą potęgi pierwszej. Loika zaś, stojąc na prawdach umysłowo widocznych, wyczynia się jako wszechmoc wyższa, wszechmoc w krainach ducha, wszechmoc potęgi drugiej. Jaki prawodawstwa absolutnego, twórczości, widoczności, wszechmocy, które widzi się w loice, pierwiastek i grunt? Co piastuje całą loiczną dzielność i nieomylność? Co jest skałą niewzruszoną, na której loika staje, a na której buduje wszystkie swe niepodobne do obalenia twierdze i zamki? Nic innego, tylko przeświadczenie, którego braknie wszechświatowi i jego rzeczom, które zaś ma Bóg w niebie i człowiek na ziemi, a pospołu z nimi każdy duch w kręgach całego bezmiaru stworzenia, co myśląc o sobie samym, lub o wnętrzne) swej istocie, wymawia głębokie tajemnicze, transcendentalne, cudu i nadziemskości pełne słówko: „Ja". Przeświadczenie, to niebiańska wiedza wszechniebiańskiej tam i tutaj istniejącej jaźni. Tak! Na przeświadczeniu, na słówku ja, które są najpierwszą i główną naszą, żadnych dowodów nie wymagającą i najbezpośredniejszą pewnością, a dalszych, również bezpośrednich pewników rodzicielką, stoi loika! One są wszech myślenia i badania początek. Jeden z ojców kościoła tak odzywa się do Boga: „In lu-mine Tuo videmus summum lumen, sc. nosmet ipsos, mun-dum, mentem et Te, Domine, videmus omnia terrestria et coelestia". Zaś ś. Jan Apostoł uczy: „Jest światłość wszystkim nam dana, a oświecająca każdego człowieka, który przychodzi na ten świat". Cóż to lumen Dei w nas, to światło Boże, które sprawuje, iż widzimy samych siebie, świat, ducha i Boga, rzeczy ziemskie i niecieskie? Co ona światłość, wszystkim nam dana, o której świadczy wielki ewanielista? Nic 432 innego, tylko przeświadczenic ludzkie, w całej pełni znaczenia swego pojęte, będące niebiańskiem w nas siebie samego, świata, Boga, ducha, wszystkiego zwierciadłem, a wypowiadające się transcendentalnie przez słówko: Ja. Świadomość siebie samego, la conscience, das Selbstbewustsein, które wyjawiają się przez każdego, co wymawia o sobie słówko: Ja, to najpierwsza nasza, największa, najgłębsza, najbezpośredniejsza i najpewniejsza prawda, na której oprzeć się możemy. Nie mając w sobie tej światłości, tej prawdy żywej, byłbym jako głaz martwy; nie mógłbym ani czuć, ani myśleć, ani działać, nie wiedziałbym nawet, że jestem. Bóg jest osobisty i człowiek osobisty. Świat zaś nieosobistość. Co osobistość? Absolut, na którym gruntuje się niebo i ziemia, prawda prawd ! Jej zaś przynależnością konieczną przeświadczenie, a wnętrznym wyrazem słówko Ja. Tak uczy filozofia, tak również kościelna i ewanieliczna mądrość. A co twierdzi tu niefilozofia? Jasna, że ona twier-dzić musi coś wprost przeciwnego. Słuchaj, czyja ciekawość i łaska! Królikowski Ludwik, spominam tu czcigodne imię to z żalem, prawi, jako już wiemy: „Każdy djabeł wierzy w siebie samego i nieomylność swego osobniczego rozumu. Złe duchy, chcąc przedłużyć panowanie swoje nad ludźmi, usiłują w nich wmówić, iż źródłem wszelkiej mądrości, początkiem pewności, probierczym kamieniem wszelakiej prawdy, jest niemieckie ich, pogańskie ja, a następnie samolubstwo". Ludwiku nasz, odpieram, a cóż mądrości twej źródłem, pewności twej początkiem, probierczym wszelakiej prawdy twej kamieniem ? Słowo Chrystusowe. Piękna, chwalebna! Ale, czy mógłbyś coś wiedzieć o Chrystusie i Jego słowie, gdybyś był np. tylko królikiem, a nie Królikowskim; tylko rzeczą jaką, a nie człowiekiem; gdybyś przeświadczenia nie miał i nie mówił o sobie pogańskiego Ja? Widzisz przeto sam, że na twojem Ja stoi twa wiara w słowo Chrystusowe. Jak-żeś bez miary bezbożny i nie wiesz nic o tem! Zaczem Ja, a z niem przeświadczenie, osobistość, Bóg i Chrystus sam, jest wmówienie, dokonane na nas od złych duchów, wrada 433 djabelska! O, wybełknąłeś i bluźnierstwo i głupstwo tak wielkie, jakiego nie wyrzucił z siebie dotąd żaden, zgoła, największy Abderyta! Zaczem, że wiedza ludzka gruntuje się na przeświadczeniu, to samolubstwo ! Wszakże tu nie chodzi wcale o egoizm, zrobiony moralności pierwiastkiem! Jak nie-loiczna tu rzeczy zmięszka; jak dzikie qui pro quo ! Wstydź się, bo to hańba, nie tylko twoja, lecz zarazem narodowa! I dziwże się teraz np. Prudonowi, lub Niemcu jakiemu, który słuchając takich, jako ty, Polaków, zawyrokuje wreszcie, że naród nasz tak dalece stoi co do rzeczy postępu w tyle, tak dalece jest ciemny ślepą, iście muzułmańską wiarą ogłupiony, iż postradał nawet rozumienie ludzkiego przeświadczenia! Lecz dajmy pokój takim wiarusom! Loika nie dla nich. Przeświadczenie przywiązujące się do twojego Ja, jest mądrości twej początek i piastun Atlas. W niem najpierwsza i bezpośrednia wiedzy twej wszelakiej pewność. A pewność to nieomylna, niewzruszona, absolutna, transcendentalnie ugrunto-towana. Wiesz o tem, że jesteś i żyjesz; że czujesz, myślisz i działasz; że masz rozum i wolną wolę; żeś zdrowy lub chory, młody lub stary, szczęśliwy lub nieszczęśliwy; a wiesz o        tem wszystkiem tak niezawodnie, że uznałbyś tego, ktoby ci wiedzy twej zaprzeczał, za obłąkańca. Sofistę zaś, któryby wymagał od ciebie dowodu, że on jest i żyje rzeczywiście, uderzyłbyś chyba, jak niegdyś Dyogenes, kijem. Boć tutaj już innego nie ma dowodu. Pewność, tkwiąca w ludzkiem przeświadczeniu, to wiedza Boża w nas. Ona też jest tak bezpośrednia i nieomylna, że loika zowie ją wiedzą wrodzoną, samostrzałem. Oparłszy się na przeświadczeniu własnem, zdobywasz wnet trzy dalsze, również bezpośrednie i nieobalone pewniki, otwierające ci trzy nieskończone ogólnego istnienia światy. Mówisz tak oto: „Gdy widzę, słyszę, wącham, smakuję, lub dotykam coś, wiem właśnie dla tego, że mam przeświadczenie, iż jest zmysłowy świat, a zarazem, iź sam jestem zmysłową istotą. I        wołam: „Sentio, ergo res est, atque realis sum". I oto otwiera Panteon tom 11.  28 434 się dla mnie niezmierzone przyrodzenie ze wszystkiemi swemi słońcami na niebie i rzeczami na ziemi! A co tylko tu zmysłów mych" przedmiotem, to jest, a jest nieomylnie. Wiem o        tem z bezpośrednią, pewnością. Na pewniku tym loicznym gruntuje się ogromna, w nauki bogata empirya. „Gdy znowu myślę, zwłaszcza a priori, wiem o tem, właśnie dla tego, iż mam przeświadczenie, że jestem myślącą istotą, lub duchem, i że jest świat umysłowy, lub duch. — I        wołam: „Cogito, ergo mens sum, atque mens est" Na tym drugim bezpośrednim pewniku loicznym stoi spekulacya z me tafizyką i psychologią. „Gdy najduję w sobie nareszcie transcendentalny świat, lub światłość z niebios, tj. gdy poczuwam w sobie bezpośrednio gorącą miłość prawdy, piękności i cnoty, prawa, świętości i wolności, ojczyzny, wszystkiego, co zacne i wielkie, a co tylko człowieczemu Ja nieśmiertelnemu, lub Bożemu obrazowi zostało dane, — gdy idę na krzyż, lub stos płomienny, za powinność, za dobro ludzkości, a czując w sobie żywot wiekuisty, szydzę ze śmierci; — wiem o tem, że jest we mnie tamten świat i Bóg sam. Wtedy wołam: „Numenon sum, ergo mundus transcendentalis et Deus est". Na trzecim tym bezpośrednim pewniku loicznym stoi humanistyka, estetyka, etyka, teozofia, filozofia, religia, wszystko, co odróżnia nas najbardziej stanowczo od zwierza, a podnosi najgórniej do Boga. „Trzy te pewniki sadzą się na bezpośredniej pewności mego przeświadczenia i są li pewną jego roztoczą. I teraz oto rozumiem słowa onego ojca kościoła, i wiem, co „lumen Dei in nobis, quod videt mundum, mentem et Deum". Otóż absolutne, nieomylne, wnętrznie widoczne prawdy, piastujące loikę i wszech umiejętność! Teraz mogę się udać w świat zmysłowy, umysłowy i myslowy, który się dla mnie otworzył. Od mojego geniuszu zależeć będzie zdobycie tu prawd dalszych, lub pośrednich, a ludziom dotąd nieznanych, i urobienie z nich albo umiejętności, albo sztuki nowej, słowem, zależeć będzie moja twórczość. A jeżeli tylko jestem 435 bystry i patrzeć umiem w te trzy światy; jeżeli potrafię rozważać, sądzić i wnioskować należycie; to pozyskuję loiczną wszechmoc i nieomylność, przed którą blednie i blaknie matematyczna. Gdy mówię np. by też tylko coś pospolitego, ale loicznie, nikt mi tego nie obali, jako to: „Wszyscy ludzie umierają, a jam człowiek, przeto i ja umrę". Wyrzekam tu nawet proroctwo, które się sprawdzi nieomylnie. Proszę, czy matematyka zna coś pewniejszego i czy raczej sama nie stoi na pewności loicznej? Ale loika idzie od niej bez miary dalej, albowiem przedmiotem jej, nie ilość sama, lecz także i mianowicie jakość, czyli duch.          Loika jest nauką formy wewnętrznego świata, lub formy ducha, umyslowości; piastuje przeto spekulacyą i stanowi jej duszę. Matematyka ma się do loiki, jako twierdź do prze-ciwtwierdzi, lub realność do idealności. Ztąd matematyce pierwsze, a loice drugie w całokształcie morfozycznym należy się miejsce. Matematyka ukazuje się loiką empiryi, a loika matematyką spekulacyi. Tamta romańską, a ta germańską jest potęgą. Dnch myśli, albowiem myślenie jego przyroda, żywot i praca, a myśląc, wyjawia się w rozlicznych myślenia kształtach. Myślenie więc jest zewnętrznem ducha wyrażeniem, lub formą jego. Loika, to tedy nauka myślenia. Pod myśleniem rozumie się tutaj li porządne, tj. sforne, z sobą zgodne, wiekuistym prawom uległe, lub umiejętne. Czem grammatyka dla mówienia, tem loika dla myślenia. Przywiedzie się ninie rys loiki podług myślini, jednego z dzieł pisarza tej książki. Nie będzie to bynajmniej loika pospolita, szkolna i stara, lubo i ta wchodzi tu do rzeczy; ponieważ na dnie jej' i zaraz z góry obaczy się osobistego Boga, a z Nim filozofią. Ale, czyliż począwszy od kosmogonii, aż do tej chwili, nie podnosiło się każdej z nauk filozofią? 28 : 436 Przez to wszystkie nauki zyskują wiele, a tylko przełożenie samejże filozofii na końcu utrudnione będzie. Skoro albowiem rozlewa się filozofią wszędy i na wszystko; to, gdy przyjdzie do niej samej, wystąpi ona bez blasku niebiańskiego, któryby miała, gdyby szczędziło się li dla niej przynależne do niej światło. Ona atoli jest słońce w świecie umiejętności. Mamy więc otuchę, iż na ciągle nowej i ożywczej słoneczności ducha zbywać jej nie będzie. Myśl w loice, to ilość w matematyce. Ilość myślą w przyrodzeniu, a myśl ilością w duchu. Jako ilość, tak i myśl, lubo w innym rodzaju, jest ciągła, postepna i czynna. Tak, myśl jest troista: Boża na dnie ziemskich rzeczy; moja w mem przeświadczeniu, stającem sie duchowem rzeczy zwierciadłem; jedna i druga obopólnie w słowie ludzkiem, które ukazuje się i Bożej i mojej myśli wyrażeniem; krótko mówiąc, myśl jest przedmiotowa objectiva, podmiotowa subjectiva, i przedmiot-podmiotowa objecto-subjectiva, a jako taka kmiotowa. Kogo to zadziwi, iż, odstępując od Heglowskiego, oraz zwyczajnego aż dotąd porządku pojęć i słów, kładnie się tu przody przedmiotowa, niż podmiotowa', ten niechaj pomni, że nie jest się już w spekulacyi, kędy podmiot idzie przed przedmiotem. Zwyczajne kategorye, odnoszące się nie do tamtego, achrematycznego, transcendentalnego, ale do tego świata, są: materya i duch, realność i idealaość, rzecz i myśl, twierdź i przeciwtwierdź, twierdzenie i przeczenie, słowem positivum et negativum. Przedmiot, to myśl Boża w rzeczach, lub panujące i odwieczne twierdzenie, które stało się widome; a podmiot, myśl moja, przeczenie. Jużcić myśl Boża idzie przed myślą moją, a twierdzenie kładnie się wszędy i zawzdy przed przeczeniem, które ono wywołuje i spładza, zaczem przedmiot przed podmiotem. Ziemia np. ze wszystką swą nieskończoną przedmiotowością istniała długo wprzódy, nim urodził się na niej Adam, podmiot Boży. I każdy człowiek w dzieciństwie długo jest zmysłową istotą, jak wszelaka inna, a dopiero koło 20. roku życia rozbudza w sobie umysłowość, lub czynność i twórczość podmiotową. 437 Z powodu położenia takiego przedmiotu do podmiotu, Kraszewski zarzuca myślini materyalizm. On nie zrozumiał jej wcale. Na łonie tamtego świata, lub w absolucie i pierwiastku rzeczy, w przedwieczności stwórczej, jest Bóg, osobistość, jaźń, to, co zowie się w piśmie duchem. Tu panuje bezwzględna jednia; zaczem materya jest duchem, a duch materyą, jeżeli się tak komu podoba. Dopiero za Bogiem, lub na piersiach tego świata, ukazuje się dwójca, przeciwieństwo, różnica i walka. Tutaj materya kładnie się po jednej, a duch po drugiej stronie, jako reale et ideale, positivum et negati-vum, Brama i Kryszna. Nawet i tutaj, biorąc rzecz bezwzglę-dnie, nie ma materyi bez ducha, ani ducha bez materyi; a materya i duch są razem, wydobywają się z. wieczności ma-cińca, jak siostra i brat bliźniaki; należą do siebie, jak ze-wnętrzność i wewnętrzność, jak brzmienie i pojęcie wymówionego słowa; — ale, biorąc rzecz względnie, to ziemia starsza jest od ludzkiej umiejętności, roślina od człowieka, zmysłowość od umysłowości, czyli materia est prius, mens autem posterius existens. Co znaczy, że przedmiot idzie przed podmiotem. Wreszcie ten przedmiot i ten podmiot staje się przed-miot-podmiotem, lub kmiotem, czyli Bożo-czlowieczeńską; wypowiadającą się na zierai wiedzą. Tak, na świecie tym jest materia prius existens! Ale przed światem tym stoi świat tamten i Bóg, jako absolut. Spodziewać się można, iż Kraszewski teraz rzecz lepiej uchwyci. Otóż, powracając tu do przerwanego wątku, myśl jest przedmiotowa, podmiotowa, i przedmiot-podmiotowa, lub kmio-towa. Pierwsza odpowiada przestrzeni, lub ilości ciągłej; druga czasowi, lub ilości postępnej; a trzecia sile, lub ilości czynnej : onym trzem matematyki piastom. Troistość myśli pociąga za sobą i troistość nauki myślenia. Loika rozpada się przeto w trzy części, których imię: analityka, dyalektyka i syste-maiyka. 438 XC. Analityka loiczna. Analityka jest pierwszą loiki częścią. Celem jej rozbiór i roztocz myśli przedmiotowej. Analityka loiczna odpowiada jeometryi, a myśl przedmiotowa ilości ciągłej. Tu chodzi o wykazanie odwiecznych posad loiki, o umiejętną anatomią loi-cznego gruntu. Myśl przedmiotowa ukazuje się realnością, idealnością i rzeczywistością. Ztąd trzy rozstępy analityki, czyli trzy loicznego gruntu rozbierze: I) ROZBIERZ PRAWDY równa się planimetryi i jest rozkładaniem realności myśli przedmiotowej. Realnością tą prawda. Loik zabacza rad wszystkiego, co narzucone mu było od świata, czego nauczył się w szkołach, co doświadczył i przeżył, a pyta się sam siebie: „Co prawda najpierwsza, bezpośrednia, nieomylna i jasna, niezwalona, mnie i każdemu przyrodzona, od której mógłbym wyjechać śmiało, i na której godziłoby się oprzeć silnie całe me badanie? Loika równie jak matematyka, odznacza się widocznością. Jakaż więc jest prawda najwidoczniejsza, matematycznie pewna, a zaczątkowa?" Odpowiedź na to tak brzmi: przeświadczenie o własnem byciu, świadomość siebie, czyli to, co żyje i dysze w słówku: „Jestem". Prawda, żem jest, to dla mnie prawda najpierwsza, prawda prawd. Wiem o niej sam przez się, bezpośrednio, z naj mocniej szem przekonaniem i nieprzezwyciężenie; wiem o niej i czuje ją wszystką mą istotą. Tu wątpliwość niepodobieństwem; tu widoczność matematyczna. Co mieści się w słówku Jestem? Jam jest. Widzę tu dwie wielkie prawdy we mnie: jaźń i byt, Czyli jaźń—byt. Jaźń tu kmiot, podstata, grunt, a byt przynależność, następstwo. Jaźnią jest osoba, osobistość. Ztąd wynika, że osoba, osobistość, jest istotą moją i że ona bytem. 439 W słówku jestem tkwi i słówko jest. Widzę to jasno, gdy słówko jestem rozłożę w „Jam jest", Nie jedynie jestem, także jest jest prawdą. Ztąd wynika, że byt nie tylko jest we mnie, ale i za mną-, że on nie tylko mój, ale twój, jego, nasz, wasz, ich, wszystkiego, co jest. Najduję więc, obok bytu mojego, byt ogólny. W jestem utaja się Ja, a w jest on. Ja i on są zarówno osobą. Zaczem jaźniowość, osobistość, jako mojego, tak i ogólnego bytu kmiot, podstata i grunt. Jako na dnie mnie, tak i na dnie wszystkiego jest przeświadczenie, świadomość siebie, istność mówiąca o sobie: Ja. Są zatem dwa Ja: jedno w moim, a drugie w ogólnego bytu gruncie; jedno moje, drugie Boże. Rozbierając szczodrą treść, zamknioną w słówku jestem, które zowie się, z powodu wstępności swej do rzeczy, wstę-pniem, - uglądam wnet trzy prawdy niewątpliwe, nie jedynie mnie, lecz każdemu świecące, czyli trzy prawdoświeci: sinienie, istnienie i istniostnienie. Pierwsze jest istnienia pierwiastkiem i stwórcą, lub prawdą samą; wtóre prawdy tej odblaskiem ; trzecie i odblaskiem i prawdą w jedni. Jest to Bóg, świat i człowieczeństwo. Jako na dnie mojego i ogólnego bytu, tak i na dnie stnienia, istnienia i istniostnienia jest ja, jaźń, lub osoba, osobistość. Bóg jest jaźnią twórczą i początkową; świat jaźnią, rozwiązującą sie w niejaźń, na której gruncie jest jaźń, lub w jaźniowość siebie nieświadomą, i dla tego za jaźnią w Bogu i człowieku wzdychającą; a człowieczeństwo, to jaźniowość końcowa, z kroci jaźni, podobnych do jaźni Bożej, złożona. I osoba, osobistość okazuje się sama jedna absolutem, prawdą, istotą i piastą wszystkiego. Oto grunt, który daje i na którym stoi myślini, a który tkwi we wstępniu: Jestem. Rozbierz prawdy, pozyskawszy wypadki tak lśniejące, stawia krok drugi i zatapia się w istotę prawdoświeci. Ztąd rodzą się, naprzód, trzy siestrzany, tj. wzgledna różnia, bezwzględna jednia i filozoficzna różnojednia wszech przeciwieństw, a powtóre, cztery prawdoblamy ; byt, nicestwo, żywostan i bo-żostan. Są to już kategorye tego świata, w który wciela 440 i obwija się tamten świat. Czworynek prawdobłamowy jest w gruncie trójką,, gdyż byt i nicestwo, wyobraźniki światowej dwójcy i wszech antynomii, są li osobno występującemi sprawcami pierwostanu, który przeobraża się naprzód w żywostan, a później w bożostan. Gdy byt i nicestwo nie są połączone, ma się pierwostan, lub existentiam in potentia; gdy się zaś połączą z sobą, rodzą świat i pozaświat, existentiam in actu et in sempiterno. Są to już, oglądając się mianowicie na byt i nicestwo, nie rzeczywistości, ale loiczne oderwania, które jednakże, razem wzięte, stanowią rzeczywistość i przefiltrowy-wują prawdoświeci, jako umiejętne ich wykładniki. Rozbierz prawdy stawia krok trzeci i rozpatruje tajnie prawdobłamów. Odkrywa tutaj dziewięć prawdników: cielesność, niecielesność i zasadniczość; przedświatowość, świato-wość i pozaświatowość; Boskość, nieboskość, i Boskość-nie-boskość Pod boskością rozumie się tu nie Boga samego, lecz wszystko, co Bożego jest w tym świecie, lub świat tamten, istotę rzeczy. Ostatnia trójka prawdnikowa, przypomina żywcem stnienie, istnienie i istniostnienie. To znak, iż koniec powrócił w początek, a rozbierz prawdy zamknęła się w udzielny pierścień, wiszący na osobistości, jako jedynie prawdziwym absolucie i prawdzie wszech prawd, i na słówku jestem, które wymawiają o sobie jedno Bóg osobisty i człowiek osobisty, wizerunek jego. II) ROZBIERZ WIEDZY odpowiada stereometryi i rozkłada umiejętnie idealność myśli przedmiotowej. Idealnością tą wiedza. Prawda ma się do wiedzy, jak ciało do duszy. Obie są powszechnej, przedmiotowej natury. Jeżeli prawdą samą jest Bóg, to wiedza wszech wiedzy najduje się jedno u Boga. Jak prawda, tak wiedza martwieje za Bogiem, lub na łonie przyrodzenia, i drzymie snem nieprzespanym w hieroglifach, zwanych rzeczami, a w człowieku zmartwychpo 441 wstaje, cuci się i pozyskuje głos. Słowo, które się stało ciałem , rozebrzmiewa znowu jako słowo. Człowiek, obraz Boży, jest wiedzą siebie świadomą i dla tego zdolną wszechwiedzę, w przyrodzeniu rozlaną, przywieśdź w sobie do świadomości. Zastanawia się tedy nad wiedzy istotą i bierze ją pod rozbiór. Ponieważ wiedza jest duszą prawdy, więc pogląda się ni-nie raz jeszcze w prawdę, usiłując uchwycić jej wewnętrzność duchową. To wiedzie do czterech wiedzobłamów, odpowiednich czterem prawdobłamom. Są niemi: ilość, jakość, stosunek i stan. Rychło w wiedzobłamach odkrywa się podwiedzobłamy, a to w ilości: rozpiętość, napiętość i spiętość; w jakości: zewnętrzność, wewnetrzność i jądrowość ; w stosunku: jednoprzydrugość, jedno-podrugość, jednowdrugość; w stanie zaś: możebność, rzeczywistość i konieczność. Śród pracy tej około loicznego zgłębienia wiedzy wypatruje się trzydzieści i sześć wiedzników: a) Wiedzniki ilości: wszystkość, jedność i całość; nieskończoność, wieczność i wszechobecność; ogólność, szczególność i pojedyńczość. ß) Wiedzniki jakości: konieczność, prawność i wolność; realność i rzeczywistość; twierdzenie, przeczenie i kojarzenie, γ) Wiedzniki stosunku: podstata, przyczyna i rozświat; treść, forma i istota; przedmiot, podmiot i kmiot. δ) Wiedzniki stanu: sobistość, osobistość i mość; przyosobi stość, wsobistość i dlasobistość; przeswiadczenie, swiadomość i własne uczucie. Moc takowa wiedzników ma ogólny wyraz w trójce: bier ność, czynność i dzielność.    Wiedzniki są loicznemi kategoryami, wywiedzionemi, jako i inne rozstępy prawdy, oraz wiedzy, ze wstępnia jestem. Pod nie podciągają się wszystkie przedmioty badania; niemi muszą być omawiane. Rozbierz prawdy jest, że powiem, fizyo-gnomiką, a rozbierz wiedzy psychologią wszechistnienia. Pierwsza wtórej, a wtóra pierwszej tłumaczką. 442 III) ROZBIERZ POZNANIA równoważy się z trygono-metryą i rozgląda rzeczywistość myśli przedmiotowej. Rzeczywistością tą jest w Bogu znanie, a w człowieku poznanie. Jak żnanie Boże, tak poznanie człowiecze, ukazuje się różnojednią prazudy i wiedzy, a ztąd źródłem ich przeświadczenie, które jedno jaźń posiadać zdoła. Ani prawda, ani wiedza, jako oderwane i przeciwne sobie ogóły, nie ma świadomości siebie. Świadomość ich najduje się albo w Bożem znaniu, albo w czło-wieczem poznaniu, w obu, jako w przynależytościach osoby. Co Bóg zna, to człowiek poznaje. W jaźni ludzkiej drga i dysze przyrodzone, odblaskowe znanie, albowiem, jak człowiek Boga, tak poznanie znania jest odświetlą. Znaniem człowiekowi wrodzonem jest np. bezpośrednia pewność własnego bytu, którę widziało się zaraz na początku W przeświadczeniu i w słówku Ja, a później we wstę-pniu jestem; bezpośrednia pewność tego, że jest się w wewnę-trzu swem istotą tameczną i nieśmiertelną, prawdą, pięknością i cnotą, świętością, prawem i wolnością, światłością i miłością; słowem bezpośrednia pewność pokrewieństwa swojego z Bogiem. Wrodzone to znanie, jako poznanie in potentia, daje nam zdolność do poznawania, lub poznanie in actu. Poznanie jest mozolną jaźni robotą, kojarząca prawdę i wiedzę w sobie z prawdą i wiedzą za sobą, czyli własne znanie ze znaniem Bożem. Tu dopiero widzi się jasno, co znaczy właściwie sławna subjekt-objektowość, czyli jednostkowo-powsze-chne, mojo-ogólne, myślo-rzeczowe poznawanie, które mistrzom spekulacyi narobiło tak wiele kłopotu, a które zakończa się u nas kmiot-kmiotowem, lub bożo-człowieczeńskiem znaniem. Ponieważ znanie moje nie zawsze prawdziwie kojarzyć się zwykło ze znaniem Bożem, więc ukazuje się potrzeba sprawdzianu poznania, jako umiejętnego probierza. Jest nim następujące prawo: „Wszystkie poznanie istne zależy na różnoje-dnieniu transcendentalnem realności, idealności i rzeczywistości, czyli na widzeniu łameczności, stanowiącej wiekuisty rdzeń wszystkiego, w której tkwią, przenikając się wzajemnie i nie różniąc się od siebie, tuteczności sprawce i wykładniki. 443 Rozbierz niniejsza bawi się dalej około okazywania trzech obopóleń podmiotu z przedmiotem, empirycznego, spekulacyjnego i filozoficznego; około wyświecenia źródeł, władz i bezpośrednich pewników poznania; wreszcie około odkrycia czterech poznaniobłamów, któremi są: pełność, jasność, prawdziwość i pewność. Poznaniobłamy rozbiegają się w poznajniki następujące: a)       pełność składa się z rozpiętości, napiętości i spiętości poznania. ß) Jasności poznajnikami są tak zwane znamiona poznania, których wiec ukazan zostaje. γ) Prawdziwość wystawia zasady loiczne, jako poznajniki swoje, któremi są: sprzeczność, zgodność i dostateczny powód, a przy rozciągu rzeczy w bezmiar: niepodobna nieróżnica, niepodobna niejednia i niepodobna nieróżnojednia. δ) Pewność zaś takie ma poznajniki: wiara, myślenie, poznawanie, znanie, poznanie i umienie. Trzy rozbierze loicznego przedmiotu dochodzą do nieskończonej liczby umiejętników, tj. pierwiastków naukowych, zdolnych rozlać się w filozoficzne całokształty, i sporządzają loikę przedmiotową. XCI. Dyslektyka loiczna. Otóż poczyna się i wtóra loiki część, której celem mysl podmiotowa, tj. nie ta, co we wszechistnieniu stężała w rzeczowość i siłę, ale, co igra, lub pracuje w człowieczej, twojej, mojej głowie. Myśl takowa stawia tu prawa dla siebie, które odźwierciadlają prawa konieczności w przyrodzeniu i dzierżą w sobie loiczna kającość. Dyalektyka sadzi się naprzeciw algorytmie, lub naprzeciw matematycznemu rachunkowi pełnego znaczenia, a myśl podmiotowa naprzeciw ilosci postępnej. Jakoż, co Bóg myśli i wyraża przedmiotowo, to stoi, jest ilością cią 444 głą, co zaś człowiek myśli i wymawia podmiotowo, to płynie, postępuje, jest iloscią postępną. Loika to pospolita i właściwa, która nie darmo w średnich wiekach nosiła dyalektyki miano. Tu także realność, idealność i rzeczywistość, najzwyczajniej-sza trójka wiedznikowa, jest podziału podścieliskiem, zradza-jąc trzy dyalektyki szczegółowe, lub myślenia sacze. I) SACZ POJĘĆ odpowiada arytmetyce i jest nauką, o realności myśli podmiotowej. Realnością to świat pojęć, będący tem w głowie twojej i każdej, czem świat rzeczy w przyrodzeniu. Ile rzeczy, tyle i pojęć, zaczem nieskończone mnóstwo. Pojęcie ukazuje się zbiorem nieskończonego, nieoznaczonego tłumu wrażeń, wyobrażeń i przypomnień; rzeczą pewną, w jaźni ludzkiej rozwiązaną i przeobrażoną w pierwiastkowe słowo, z którego powstała; najpierwszym myślenia naszego świecikiem i całokształtem w sobie. Jego płodzicie-lem rozum, jako ostateczne zmysłów, wyobraźni i pamięci ognisko, lub zmysł wewnętrzny, w którym duchowieją wrażenia, wyobrażenia i przypomnienia, stając się pojęciem; a jego rodzicem, nadającym mu bezwzględną jedność, um, tj. fanta-zya, jako najpierwsza jedności potęga. Wreszcie mówi się tutaj o rozumowych, umysłowych i mysłowych, lub o odnoszących się to do realnego, to do idealnego, lecz w obu razach tego,. wreszcie zaś do tamtego świata; dalej o innych mnogich rodzajach pojęć; o ich treści, zakresie i iściznie. II) SACZ ZDAŃ odpowiada algebrze budującej równania, i jest nauką o ideałności myśli podmiotowej. Idealnością tą; zdanie. Pojęcie wyobraża wielość już dla tego, iż składa się zawsze z mnogich wrażeń, wyobrażeń i przypomnień, a zdanie jedność, już dla tego, że doprowadza dwa pojęcia, kmiot i omówcę, lub subjectum et praedicatum, do bezwzględnej jedni z sobą. Tamto jest twierdzeniem, empiryą, loiczną dołęką; to przeczeniem, spekulacyą, loicznym czynem. 445 Umysł, jako zdrój wszechprzeczenia i przeciwnik rozumu, owego płodziciela pojęć, ukazuje się zdań ojcem, a rozsądek, jako władza sądzenia o rzeczach, i drugi, tuż po umie, tym rodzicielu pojęć, następujący idealności zdrój, zdań matecznikiem. Umysł, który w algebrze zawiązuje równanie, tworzy tu, jako i wszędy, bezwzględną jednią; podaje więc taką zdań modłę: A=A. Rozsądek zaś, oglądając się na różnicę między kmiotem i omówcą, przetwarza ją we wzorzec i wyraz zdań: A=B, np. świat ten jest tamtego świata wcieleniem. Teraz wykłada się trzy obopólenia kmiotu z omówcą, tj. trzy rodzaje algebraicznego równania na łonie saczy zdań, oraz dalsze osnowy tej osobliwości. Rodzaje zdań są: zdania kardynalne, właściwe i rozliczne. Kardynalne składają się ze zdań rozumowych, umysłowych, i mysłowych, lub empirycznych, spekulacyjnych i mistycznych, a właściwe są: a) CO do ilości: ogólne, szczególne i pojedyńcze; ß) CO do jakości: pozwalające, niepozwalające i jednające; γ) CO do Stosunku: stanowcze, rzecznicze i rozjemcze; δ) CO do stanu: przypustne, zapewniające i kojące. Rozliczne zdania nareszcie zamykają w sobie resztę odróżnień, jako np. zasady, gańce, pasynki, stwoliny, wielkierze, wymagalniki, rozkaźniki, głowatki, zakuły. Pojęcie wyświeca się, jako siestrzan względnej różni, a zdanie , jako siestrzan bezwzględnej jedni. III) SACZ WYNIKÓW zalega tak w loicznej dyalektyce, jak logistyka, lub kałkuł w matematycznej algorytmice, i jest nauką o rzeczywistości myśli podmiotowej. Rzeczywistością tą wynik. Wynik, n. p. „Wszyscy ludzie są rozumni, a że Jan jest człowiek, więc musi być rozumny", — wynik, mówię, urabia różnojednią pojęć i zdań, zaczem prawdy i wiedzy podmiotowej; jest tedy dyalektycznem znaniem i poznaniem. 446 Jako pojęcie wielością, a zdanie jednością, tak wynik całością w sobie. Wynik złożon jest z trzech pojęć, które podciągają się pod siebie, a wyrażają ogólność, szczególność i poje-dyńczość, któremi są np. w przywiedzionym wyżej przykładzie pojęcia: rozumność, ludzie i Jan, Pojęcia te wiążą się trzykroć z sobą; ztąd trzy zdania w powszednim wyniku. Atoli zdania te stoją w różnym stosunku do siebie i podrzędzą się rozmaicie pod siebie; ztąd trzy wynikowe dziardyny, jednosworzące-się ze zdaniowemi obopoleniami. Są to wielkie myślenia ogrody, parki, lub gaje. Jako powstaje wynik? Mysł, on pośrednik pomiędzy rozumem i umysłem, pierwiastek transcendentalny zmysłu i umysłu, trzecia władza poznania, uglądająca tamten świat, jest jego ojcem, a umysł, trzecia idealności potęga, zaraz po rozsądku, który porodził zdania, następująca, macińcem. Myśl płodzi dwie przesłanki, a umysł, wydobywający się z nich, więcek, lub wyniknik. Pod względem treści wynik jest rozumowy, umysłowy i my-słowy, a co do formy, taki ma podział: a) Rozumniki są wynikami, jak np. „Co czarnego, to nie białe", dwuzdaniowemi, objaśniającemi pojęcia, a powstającemi z ich podciągu, przeciwzwrotu, odwrotu i przewrotu, tak prawego, jak wardawego. ß) Umyslniki są wynikami, jako np. on o Janie, trójzda-niowemi, objaśniającemi zdania, a powstającemi z różnego ich ustawu. Zdaniami temi są: ogólnik, szczególnik i więcek. Każdy umysłnik ma w sobie trzy pojęcia, powtarzające się dwakroć, zwane krewnikami, a w pojedyńczości: szysz, piej i mirz, s, p, m. subjectum, praedicatum et medius terminus. Umysłniki ukazują się, jako sworne, niesworne i rozsworne. Sworne są takie, co utworzone zostały według prawideł; niesworne , co wzięły początek z igry krewników i zradzają cztery grzędy, pełne syllogistycznych figur, mianowanych samitami, które wyobrażają tu logistyczne różniczki i całki; a rozswor-ne, wyrastając z różnego przestawu przesłanek, składają się Z zawijaków i pzewijaków, dwójczaków i sciągwaków. Umysłniki 447 są krom tego stanowcze, rzecznicze i rozjemcze. Ich carem dwój-trój- i wieloganiec, czyli porożnik. ) Mysłniki są wynikami wielozdaniowemi, z mnóstwa wyników złożonemi, wyobrażającemi rozległe całokształty umiejętne , a objaśniającemi wyniki. Tu grają rolę praudopodobnik i prawdowywodnik, analogia i indukcya, jako wyrazy umiejętności przyrodzenia i umiejętności ducha; ogniwnik i łańcusznik, jako dwa przerzeczone właśnie mysłniki, od umysłu i rozumu w szkolne ramy ujęte; tudzież bożyniec, jako wyraz umiejętności mistrzowskiej, lub filozofii, Boga i tamtego świata. Ostatni jest śród wszystkiej saczy wyników najniebotyczniejszą Bieskidą. j) Mylniki są wynikami błędu, czyli błędnikami, paralogis-mi, i wynikami zdrady, czyli zdradnikami, sophismata. Mnóstwo ich jest. Arcybisem ukazuje się tutaj chłopokoń, jako wydworzony bożyniec. Źródłami zaś błędu i zdrady, czyli mateczniczemi mylnikami są: ołśnik, wychopień, wardęga, skoczek i błażek. W wyniku jawi się filozoficzny siestrzan różnojedni, czyli zasada dostatecznego powodu. Nie jest on co do formy jednotą, jak pojęcie, np.pies, kot; ani dwójcą, jak zdanie z kmiotu i omówcy złożone, ale trójcą, mającą w sobie trzy krewniki i trzy zdania; wyświeca się więc jako najwyższa loiczna doskonałość, która ogniskuje i przesila się w Bożyńcu. Trzy sacze dyalektyczne sprawują loikę podmiotową. XCII. Systematyka loiczna. Jest się nareszcie w trzeciej i ostatniej części loiki. Celem jej myśl przedmiot-podmiotowa, lub kmiotowa, tj. taka, co wygląda z przyrodzenia, którego jest dusza, wjeżdża do duszy mojej i jednoczy się z nią, a panując we mnie, pragnie stać się słowem i rozwinąć w całokształt umiejętny, co mnie owładła 448 i natchnęła, a rozbudziwszy geniusz mój, podaje mi pióro do ręki, ażeby za pomocą moją połączyła się z duszą całego człowieczeństwa ; co pracuje we mnie tak długo, aż uzna się w końcu myślą w słowie Bożem, które stało się ciałem. Systematyka jest przeciwległa dynamice, a myśl kmiotowa ilości czynnej. To loika cała, zastosowana do naukowych, lub artystycznych utworów, do umiejętności, którę wyczyniać się ma. Ona przewodzi pierwostan myśli, będący bytem i nicestwem w głowie, tylko światlaną, a czasem i chmurną ideą, w żywo- i bożo-stan, lub w słowo, czy to ustne, czy pisane. Ona kształtuje plan do dzieła, tak artystycznego, jak umiejętnego, organiczny całokształt, lub system; ztąd też i jej nazwisko. Pierwszy i główny matecznik myśli wielkiej, prawdziwej, która mnie porwała i przezemnie rozlać się szerokiem morzem pragnie; cała ogromna nauka w maluczkiem pierwociu swojem, w najpierwszej iskierce, w pełni zarodku, zowie się pierwiastkiem. Pierwiastek, jeżeli godzien jest tego imienia, zamyka w sobie zawsze bogaty całokształt umiejętny, a przy-podobywa się żołędzi, z której wyrośnie olbrzymi i rozłożysty dąb. Jest to system in potentia. Wszelaka filozofia i umiejętność istna musi mieć pierwiastek, na którym stoi i z którego wypływa, jak każda rzeka ma swe źródło. Im późniejsza i bardziej udoskonalona nauka, tem pełniejszy i wszech-stronniejszy jej pierwiastek. Z nowym pierwiastkiem pozyskuje się nowe widoki i nowe światy. Mieć własny pierwiastek, to tyle: co mieć własny porządek i system. Umiejętność bez pierwiastku nie jest umiejętnością, ale żydowskim sklepem na Pociejowie, w którym zbiór różnych i różnobarwnych gałganów. Słowem pierwiastek wszystkiego grunt. Chcąc rozwinąć pierwiastek i rozpocząć naukowe dzieło, jest się zniewolonym do głównego podziału rzeczy. Podział nie może być co innego, jedno umiejętnie rozłożony pierwiastek. Anatomia pierwiastku wskazuje części całej nauki. Jeżeli pierwiastek jest wielki, to wielkość wyglądać będzie już z treści dzieła, umieszczonej na najpierwszej jego karcie. Nie tak łacna zrobić podział rzeczy należyty. Do tego potrzebne 449 są i geniusz i wielka znajomość loiki. Ztąd, pojrzawszy na podział rzeczy, ocenić już można i zdolność i naukę głowy pisarza. Bóg jest trójcą, a jako Bóg, tak trójca na dnie wszystkiego. Ztąd jedynie trychotomia, którą widzi się np. wszędy w tej książce, może być iście umiejętnym rzeczy podziałem. Gdy się rzecz podzieliło, trzeba oznaczyć bliżej każde jej rozczłonie. Ztąd mowa o orzeczeniach i niepospolitej ich trudności. Tylko matematyka daje orzeczenia, odpowiednie wszystkim loicznym warunkom, np. kąt, to dwie linie, które, bieżąc w różnych kierunkach, spotkały się z sobą. Orzeczenie zależy na podziale i jest podziałem, wyrażonem w jednem treściwem zdaniu, np. człowiek, to ciało, dusza i jaźń. Rzecz orzeczoną przynależy umiejętnie roztoczyć, lub opisać. Ztąd mówi się o roztoczy i opisie. To wiedzie do zastanowienia się nad wykładem i wskazania mu loicznych praw. Wykład gruntuje się na pewnych zasadach i ma różną, lecz zawsze rzeczy odpowiednią barwę. Dla tego rozjaśnia się ucz i mnogie jej rodzaje. Najprzedniejsza ucz nie doprowadzi do celu, jeżeli nie umie się ugruntować rzecz i okazać jej nieomylność, o ile podobna. A więc rozprawia się o dowodzeniu. Rzecz, posiadającą własny pierwiastek, dobrze podzieloną, wszędy orzeczoną, roztoczoną, lub opisaną, z należytą uczą wyłożoną i dowiedzioną, mianuje się umiejętnością, która jest doskonałym, w pełni rozwitym i w bożostan przeobrażonym pierwiastkowego umysłu rozrostem i całokształtem. Jest to całokształt in actu et in sempiterno. Systematykę loiczną godzi się uważać za pisarskiego ducha statykę, hydrostatykę i aerostatykę, mechanikę, hydraulikę i aeraulikę. Działa też tu także siła eteru, ale eterem jest Zeus grecki, będący geniuszem i duchem. Chodzi tu o naśladowanie Boga, przy stwarzaniu umiejętnego świata swojego. Tutaj tśż widzi się najwyższą twórczość i wszechmoc loiczną. Słowem, w części tej loiki ma się na celu ukształcenie ucznia na dziełnego pisarza. Panteon tom II.  29 450 Analityka jest loiki korzeniem, dyalektyka drzewem, peł-nem konarów, gałęzi, gałązek i liści, a systematyka kwieciem i owocem. Komu wystawienie to loiki, może z powodu polskich mian naukowych, a scholastyczną łaciną nie objaśnionych, lub ze zbytniej zwięzłości, miałoby być niezrozumiałe, tego odsyła się do myślini. Zresztą loika jest równie trudna, jak metematyka, bo to nauka formalna. Otóż i koniec loiki przedmiotowo-podmiotówej, lub kmiotowej!', Jak dynamika przez część swą ostatnią, do różnego rodzaju techniki zastosowaną, kędy jawne jest działanie pracującego myślenia, przewodzi matematykę w loikę; tak znowu systematyka, nauczając tworzyć umiejętne całokształty, które są zawsze artystycznem dziełem, a to tak dalece, że system w naukowem dziele, to tyle, co doskonały plan do epopei, lub tragedyi; tak systematyka, mówię, przelewa loikę w estetykę. XCIII. Najwyższe prawo loiczne. Ukończyło się właśnie rys loiki. Jest on tak krótki, że sporządza zaledwie suchy wykaz treści dwutomowej myślini Mogłoby się już urwać rzecz, gdyby się nie było na łonie ency-klopedyi, a nie miało obowiązku wiązania śród łańcucha nauk i umiejętności każdego ogniwa z ogniwami poprzedzającemi, tudzież podnoszenia rzeczy najważniejszych i najciekawszych. Jako przed rysem tym położyło się zagajenie, wyjaśniające loiczny grunt, tj. bezpośrednią pewność przeświadczenia i trzy dalsze, również bezpośrednie pewniki, lub nieomylność początku; tak teraz dać wypada zamkniecie, uświetniające ostateczny loiki wypadek i nieomylność końca. Ztąd jeszcze tu ustęp jeden. Loika od pierwszej do ostatniej karty ukazuje się prawo-dawczynią. Przepisuje prawa prawdzie, wiedzy i poznaniu, pojęciom, zdaniom i wynikom, a wreszcie wszystkim rozdzia 451 łom mistrzowskiej sztuki umiejętnego wykładu. Nie rozwodziło się praw tych, nie chcąc rozciągać rzeczy. Ale przy końcu naszego rysu należy wynieść przynajmniej jedno z nich, ażeby czytelnik otrzymał choć lekkie o nich wyobrażenie. Jakie wziąć tu prawo? Najważniejsze, najprzedniejsze, stanowcze. Bukaty w sprawozdaniu swem o Wrońskim, poczyna od najwyższego prawa, które matematyka daje wszystkim umiejętnościom, a które przytoczyło się już przody przy mesyani-zmie, juko prawo postępu. Loika wystawia podobneż prawo. Gdyby się o niem tutaj nie wspomniało, uczyniłoby się jej krzywdę. Ktoś bowiem, zwłaszcza ten, co zajął się bliżej najwyższem prawem Wrońskiego, mógłby mniemać, że loice zbywa na takiem prawie; że tedy matematyka dalej i głębiej od nićj sięga. Tymczasem rzecz się ma inaczej. Myślini przyniosła, dawno już temu, najwyższe prawo dla wszech poszukiwania, wszech nauk i umiejętności. Niedo-strzegłem tego nigdzie, ażeby naród na prawie tem i ważności jego był się poznał. Przeszło i zaległo niepostrzeżenie. Tutaj przeto otwiera się pogoda do podrzucenia pod słońce tej rzeczy, i zwrócenia ogólnej na nią uwagi. Z tych powodów idzie się tutaj za najwyższe prawo. W dyalektycznej saczy wyników przedstawia się rozu-mniki, ratiocinia, umyslniki, syllogismi,— i myślniki, philo-sophemae. Ostatnie, jak pojąć łacna, są najwyższe i najważniejsze, a stanowią własność twórczych duchów, lub umiejętnych, nowe odkrycia czyniących geniuszów. Jakoż mysłnik pierwszy, prawdopodobnik, analogia, dał Kopernikowi, Newtonowi i Wrońskiemu wielkość. Zaś mysłnik drugi, prawdo-wywodnik, inductio, wsławił Kartezyusza, Leibnica, Hegla, a mianowicie Kanta. Pierwszy słońce empiryi, drugi słońce spekulacyi. Ale trzeciego mysłnika nigdy dawniej nie znano. Wystąpiła z nim po raz pierwszy myślini. Imie jego bożyniec, theion. On słońce humanistyki, etyki, teozofii, lub w ogóle filozofii, a zarazem ostateczny wypadek ludzkiego myślenia formalnego i najwyższe prawo loiczne, o które tu chodzi. 29* 452 Dając na głoskach wyobrażenie o rzeczy, którego to środka używa nie jedynie matematyka, lecz także loika, taki wystawia się dla bożyńca wzorzec: A=(+ A — A± A)=A. Ku zrozumieniu wzorca tego przestrzega się zaraz z góry, że znak plus i minus nie bierze się tu wcale ilościowo i matematycznie, jak w algorytmice. To nie znak dodawania i odejmowania ! Ich znaczenie jakościowe i loiczne. Plus jest twierdzenie, thesis, posiiivum;— minus przeczenie: antithesis, ne-gativum; a plus minus kojarzenie dwu przeciwieństw, synthe-sis, limitativum. I oto pojmiesz , czemu w wyrażeniu nawia-sowem na początku samym stoi + A, wbrew przyjętym matematycznym prawom. A, początkowe i bez znaku, jako pierwsza strona równania , a właściwie obopólenia zdaniowego, jako kmiot, subje-ctum, wyraża prawdę w ogólności, która jest jedna i jedyna; w szczególności zaś wszelaką rzecz umiejętną, jaką chcesz. Jest to prawda achrematyczna, lub transcendentalna w pod-stacie rzeczy, piastująca wszystko, co było, jest i będzie, nie-przemienna, Bogu jedynie znana, a dla człowieka od wieków na wieki danem do rozwiązania zadaniem z niebios będąca. Trzy A w środkowym nawiasie, jedno twierdzące, drugie przeczące , trzecie kojarzące, odsłaniają wewnętrzny ustrój tej prawdy Bożej na piersiach tego świata. Wreszcie A końcowe i bez znaku, lub ostatni i stanowczy omówca, praedicatum, wyraża wypowiadające się w umiejętności ludzkiej prawdy tej słowo. Pierwsze A, to znanie Boże, ostatnie A znanie ludzkie , o ile podobna do znania Bożego zbliżone; zaś trzy A nawiasowe i środkowe, trzy poczty zwyczajne poznania ludzkiego. Są tutaj trzy udzielne równania człońce. Początek, to absolut w rzeczy gruncie utajony i na wieczności łonie; koniec, tenże absolut, wypowiadający się przez geniusz ludzki w czasie; a środek, światowy i znikomy absolutu tego odsłon, w powiatach istnienia. 453 Bożyniec, ukazuje się aż trzykroć trzy, lub dziewięć kroć prawem najwyższem. Oto wykład jego szczegółowy! On jest: 1)       Lex suprema creatoris, vel ipsius Dei. I tak A początkowe, absolutne, to Bóg sam, jedyny w sobie na przed-wieczności łonie i przed stworzeniem świata, lub Bóg nieroz-winiony. Wykłada znaczenie jego trójka nawiasowa. Jako + A jest on ojciec i stworzyciel świata, najpierwsza wszechmocna twierdź, ten, którego słowo staje się ciałem. Jako zaś — A, jest on syn, Bóg-człowiek, lub pierwiastek człowie-czeński, od Boga samego odgarniony, przeciwtwierdź, lub przeczenie Ojca w istocie Bożej. Jako wreszcie ± A jest on Duch święty, równie od Ojca jak od Syna zależny, obu w sobie i jednoczący i znoszący, wielkie kojarzenie w istocie Bożej. Wszystkie te trzy A różnią się od siebie li jakościowo; w gruncie zaś są ciągle jedno i to samo początkowe, absolutne A. Ztąd wszystkie trzy osoby w Bogu są sobie równe. Końcowe zaś A bez znaku, to odblask absolutnego A w umiejętności ludzkiej , lub na łonie czasu, gdzie Bóg występuje, acz troisty w sobie, w gruncie jeden, jedyny i ten sam. 2)       Lex suprema creationis, vel existentiae. Początkowe, absolutne A jest tutaj słowo Boże, stać się mające światem, lub słowo stwórcze, przedwieczna, transcendentalna świata pod-stata. W nawiasie zaś + A znaczy przyrodzenie, materyą; — A, ducha bezwzględnego w przyrodzeniu, siłę i myśl w niem działającą; zaś A, świat rzeczywisty sam, będący materyą i duchem w jedni, byt walczący z nicestwem, znikomość, ży-wostan. Ostatnie A, nie kmiotem, ale omówcą będące, to umiejętność mistrzowska, zdobywająca na dnie tego świata tamten świat, i wypowiadająca od wieków na wieki coraz pełniej i dołożniej stwórcze słowo Boże. 3)       Lex suprema scientiae. Początkowe, achrematyczne A, to tutaj znanie Boże samo, jedno w sobie, nieprzemienne, przedwieczne, które wypowiadają wszystkie światy od wieków na wieki, a którego wypowiedzieć w pełni nie podołają. W nawiasie zaś: co do treści + A wyraża empiryą, — A spekula-cyą, ± A humanistykę; co do formy pierwsze matematykę. 454 drugie loikę, trzecie estetykę; co do treści i formy zarazem, lub co do istoty tego świata, trzecie wyraża etykę. Ostatnie zanawiasowe A, to teozofia i filozofia, przeistaczająca znanie Boże w znanie ludzkie. Podobnież się mają do siebie części umiejętności każdej, czy to rozleglej jeszcze, czyli też szczegółowo uważanej, jak widzi się to w tym panteonie. 4)       Lex suprema probationis. Pierwsze absolutne A jest tutaj zadanie, które ma być umiejętnie dowiedzione. Nawias okazuje trzy dowodzenia poczty. Gdy okażę rzeczy mej realność, idealność i rzeczywistość; gdy utwierdzę ją a posteriori, a priori i a totali, empirycznie, spekulacyjnie i filozoficznie; tom już bliski dokonania mego dzieła. To trzy A światowego środka. Gdy nareszcie przejdę w A ostatnie, pierwszemu względnie równe i omówcą jego będące; gdy okażę rzeczy mej transcendentalność i przekonam wszystkich, że znanie moje spotyka się ze znaniem Bożem; to dowód mój całkowicie dokonany. Teraz bramy piekielne go nie zmogą. 5)       Lex suprema principii: ratio sufficiens. Jeżeli chodzi o powód dostateczny, godny tego imienia, na czemże on zależeć może, jeżeli nie na okazaniu, iż rzecz moja ma wszystkie bożyńcowe znamiona prawdy samej, czyli, że jest, naprzód bezwzględnie absolutna, lub Boża; powtóre, że jest realna, idealna i rzeczywista, przedmiotowa, podmiotowa i kmiotowa itp.; że przeszedłszy przez twierdzenie, przeczenie i kojarzenie swoje, występuje nakoniec i po trzecie, jako względnie absolutna, t. j. tak wszechstronnie, pełno i wysoko wypowiedziana, o ile to dla dzisiejszej chwili i na górze bieżącego czasu było możebna? 6)       Lex suprema divisionis. Mam np. pisać antropologią i podzielić przedmiot mój. Podaję więc, opierając się na bo-żyńcu, pierwiastek człowieczeński w Bogu samym, Kadmona kabały, Adama niebieskiego, Jaźniaka czystego, przed narodzinami jego na ziemi, słowem, transcendentalną ludzką istotę samą, czyli A początkowe. Rozwodzę później tę istotę ludzką przez trzy światowe jej czynniki i wykładniki, przez ciało, duszę i jaźń, czyli przez + A, — A,±A. Okazuję wreszcie, 455 że pomimo tej troistości wewnętrznego składu, człowiek jest transcendentalnie od wieków na wieki jeden i tenże sam w sobie, jedno i to samo przeświadczenie, jedno i to samo Ja, równe jaźnikowi przed narodzinami na ziemi; że on pozostanie także za grobem i na łonie wiekuistego żywota, jako nieboszczyk, tenże sam, co był w przedświecie i w świecie, lub A końcowe. Jako w powyższym przykładzie, tak w każdym umiejętnym przedmiocie podział rzeczy rzetelny ukazuje się trychotomią, lub trójdziełą; a idzie koniecznie przez trzy poczty bożyńcowego środka. Absolut zaś początkowy i absolut końcowy, alfa i omega wszech rozwoju prawdy, jest trychoto-mii tej piastunem. Dwudziel i wielodziel zachodzić może w pewnych razach, empirycznie danych, lecz nie jest wcale divi-sio scientifica. 7) Lex suprema methodi scientificae. Ucz iście umiejętna, biorąc, jaki chcesz przedmiot A, prowadzić go powinna przez trzy bożyńcowe poczty, przez twierdzenie, przeczenie i kojarzenie, a okazywać w końcu Bożą jego w istnieniu i świętoduską w umiejętności transcendentalność, czyli tak postępować, jako my w księgach tych i we wszystkich dziełach. Inaczej zasadą jej nie będzie najwyższe prawo loiczne. Słynie metoda genetyczna Hegla. Ona też stosowna i jedynie prawdziwa w spekulacyi. Duch bezwzględny to nie Bóg sam, lecz dopiero Chronos, bieżący przez trzy swe powiaty. Przedświat rodzi tu świat, a świat pozaświat, lub, jak Hegel mówi: das Ansich-rodzi das Fiirsich- und dieses das Au- und Fursichsein. Już sama metody tej nazwa, tj. ucz genetyczna, gdzie idzie się z narodzin w narodziny, oznacza powiaty tego świata, znikomość, czas. Hegel też nie zna ani tamtego świata, ani Boga. Inna zupełnie u nas! Ucz nasza nie jest genetyczna. Ona architektoniczna, konstrukcyjna, organizująca wszędy wiekuistą i żywotną całość. Jest w pierwiastku i celu jej tamten świat, a w środku ciało, dusza i żywot, jak w filozofii Bożej, wyjawiającej się w księdze przyrodzenia, i jak w bożyńcu. Metoda Hegla, to pochód czasu, myślenia, lub ducha, jednopo-drugość; ucz nasza, praca Boga, stwarzającego świat, jedno 456 wdrugość, ustrój, całokształt. Ucz nasza, to zaprawdę, me-thodus creatrix. Jeżeli nikt dotąd nie oddał jej przynależnego hołdu i nie uznał wyższości jej nad Heglowską, to tylko dowód nieznania się na umiejętności mistrzowskiej. 8)       Suprema łex omnis progessus in rebus humanis. Bożyniec, mesyaniczne prawo postępu. Początkowe A znaczy słowo Boże, czy to dla ludzkości całej wszech światów i cza sów, czyli też dla narodu, lub wieku którego, jako pierwia stek i ostateczny ich kres naznaczone, które wyczynić się po litycznie musi. Jak ono się wyczynia? Przez + A, lub prze szłość, przez —A, lub przyszłość, i przez ± A, lub tera źniejszość. To samo okazujemy zwykle przez D = JW. — Dzi siaj, to zawsze jutro i wczoraj, kojarzące się z sobą. Osta tnie A znaczy słowo Boże, pomimo wszech stronnictw, walk i przeciwów nawiasowego wyczynu, całkowicie dokonane, i w apo teozie historycznej na wieki wieków istniejące. 9)       Suprema lex, supremam łegem mathematicam producens. Wroński też, nie wiedząc wcale o tem, gdy wypro wadza najwyższe prawo matematyczne, stoi nn bożyńcu. Ja koż, przenieś wzorzec bożyńcowy z łona wieczności w czas, powiatów achrematycznych w chrematyczność; połącz w nim ilość matematyczną, jakość loiczną i stosunek estetyczny; puść go luzem po drabinie postępu i oznacz w nim różne postępu tego stopnie, a otrzymasz takie wyrażenie: A = (+ A0 - A0 ± A ) + (+ A1 - A1 ± A1) + (+ A2 - A2 ± A2) + (+ A3 - A3 ± A3) + (+ A4 - A4 ± A4) + ... . + (+ Aa - Aa ±Aa) =A. Otóż masz matematyczne najwyższe prawo Wrońskiego, ale loika urabia je bez miary wszechstronniej, głębiej i gruntowniej. Małe a, będące wykładnikiem ostatniej potęgi wielkiego A, wyraża najwyższy stopień, n. p. przeznaczeń ludzkości i ostateczny kres wszech postępu. (Porównaj rzecz pod liczbą LXXXVIII!) Rozpatrując się w najwyższem prawie Wrońskiego, widzimy w końcu, że Fx = A a to ciągle, niezmiennie, przez wszy 457 stkie stopnie potęgi wzrastającej. Można więc położyć tu jedno za drugie. Także A nasze znaczy AQ. Zmieńmy więc znaki powyższej modły naszej, a otrzymamy udoskonalone da najwyższego stopnia prawo Wrońskiego takie: Jednakże od wyrażenia tego, acz udoskonalonego, prosty nasz bożyniec lepszy. Czemu? Z następujących powodów: Prawo najwyższe, to koniecznie absolut wszech praw. W absolucie zaś początek i koniec, pierwiastek i cel, lub alfa i omega jedno są. Tu nie ma i nie może być różnic. Jest to bezwzględna jednia wszech krańców w Bogu. Nasze A wyraża tę jednią; mieści więc w sobie początek i koniec, pierwiastek i cel, alfę i omegę. I oto jednia ta dwu krańców bezwzględna idzie przez positivum, negativum et limitativum, czyli przez realność, idealność i rzeczywistość, przez trzy poczty ustroju wewnętrznego, a wyczynia się w końcu znów bezwzględną jednią. U nas jedność i trójca, jak w Bogu. Wroński nie dotarł do tych bożyńcowych wyżyn. Utraca jedność bezwzględną i trójcę, a grąźnie, jako w mesyanizmie, tak i w matematyce, śród. dwójcy, dualizmu, antynomii. Przeciwieństwo tu nie zostało pokonane i zniesione, ale dwa jego czynniki A i Q stają obok siebie, jako w rozumie ludzkim jednako ugruntowane i równouprawnione. Najwyższe prawo loiczne jest tedy doskonalsze od matenatycznego. Bożyniec nasz nie potrzebuje wcale długich roztoczy, właśnie podanych; a udoskonalających najwyższe prawo Wrońskiego. W pierwiastkowej jego prostocie mieści się już to wszystko. A nad prawem Wrońskiego tryumfuje, ogarniając, nie sarnę ilość, lecz także jakość i stosunek. Zgoła, jako prawo-postępu, starczy dla czasów wszelakiej i coraz wyższej rozwoju potęgi. Nie dość! Bożyniec, jako prawo wszechumiejętności od loiki nieomylno] podane, jest lex suprema; jako zadanie,. 458 położone dla każdego uprawiacza nauk, probiema universale, a jako wszystkim naznaczony cel, teleiosis. Znowu tu, co Wroński rozkroił, to pozyskuje syntezę. Środkowe wyrazy bożyńca, przedstawiające trzy poczty tego świata i znikomości, znoszą się same. I tak + A — A = O. Nie tylko ilościowo, lecz także jakościowo, + A zniesione zostaje od — A, positivum per negativum. Wyraz zaś trzeci ± A, znosi się sam w sobie. Trzy wyrazy nawiasu: (+ A — A = A) = O. Tak, one równają się zeru! Cóż więc w końcu końców robi się z bożyńca? Nic innego, tylko: A = A, tj. zasada loicznej jednozgodności, principium identi-tatis, na której, nie tylko loika, lecz także, jako zauważył słusznie Bukaty, matematyka stoi cała. Co zaś znaczy to A = A ? Transcendentalność w istnieniu i transcendentalność w umiejętności mistrzowskiej; tamten świat na początku i na końcu tego świata; słowo Boże i słowo Bożo-człowieczeńskie, lub kmiot absolut wiekuisty; i omówca absolut czasowy, które stanowią względną różnią, bezwzględną jednią i filozoficzną różnojednią. Że w bożyńcu na dnie i na gołe oko jest A = A; to godło najwyższej jego, nie tylko loicznej, ale i matematycznej doskonałości. Czyli przyłoży się ten rzeczy okaz do zgłębienia bożyńca i do zważania na jego Boże przykazanie? Któż teraz nie przyzna , że twórczość i wszechmoc loiczna jest nieskończenie wyższa od matematycznej ? Jest atoli twórczość i wszechmoc jeszcze potężniejsza, twórczość i wszechmoc potęgi trzeciej. Gdzie? W dziełach geniuszu poety, lub sztuk-mistrza, w literaturze i sztuce pięknej , w krainach natchnienia świętoduskiego, najwyższej dzielności i swobody ludzkiego ducha, słowem w trzecim mor-fozyki powiecie,— w estetyce. Do matematyki przyczepia się zewnętrzna, a do loiki wewnętrzna konieczność. Estetyka zaś jest już wolnością. A przecież wolność ta jest od obu konieczności bardziej kojąca, bardziej zdobywająca umysły. Tutaj twórczość i wszechmoc królują, nie jedynie nad naturą i materyą, jak w matematyce, ani jedynie nad duchem i myśle 459 niem, jak w loice,— ale nad trzecim, świętszym, droższym i ważniejszym, bo człowieczeńskim światem, nad osobistością i jaźnią, nad boskością na ziemi! Twórczość i wszechmoc ta, jako widzi się jeszcze na dziełach n. p. Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego, porywających naród cały i wiodących go na Chrystusowy krzyż, zbliża się najbardziej do Bożej. Ona robi już cuda ! c. ESTETYKA. TRZECIA MORFOZYKI CZĘŚĆ XCIV. Przedsienia estetyczne. Komuż nie podoba się, kogo nie zachwyca i nie czaruje, nie unosi do niebios, i nie uszczęśliwia i nie zbawia jaśniejąca światłością Bożą, owiana drżącym serafinowego pienia obłokiem, otoczona całą raju wonnością, błoga i szlachetna piękności ? Jako za arcystarych czasów, tak i dzisiaj, królewicz Parys podaje jabłko złote, nie Herze, z berłem wszechświata w ręku, ani Atenie w światlanym wiedzy zawoju, lecz Afrodycie w przyrodzonym powabów i wdzięków ubiorze, t. j. nie władzy, ani mądrości, lecz krasie-. Jeżeli świętość tamtego, to piękność tego świata jest słonecznością, ciepłem i tchnieniem, głównym żywota pulsem i kresem. Sursum corda! Tutaj, już nie sama głowa myśląca, jak w matematyce i w loice, lecz także serce i uczucie najdzie przedmiot swój, a pozyska gorącą twórczość i ognistą wszechmoc! Wszystkim wiadomo, że piękność rozbudza miłość i bywa ogólnego kochania celem! Spomniało się w powyższych słowach serce, uczucie. To wprowadza nas prosto, zaraz z góry, do najgłówniejszej rzeczy w estetyce, i każe nam przyłożyć ostrze myśli do najtward 461 szego sęku. Do serca i uczucia odwołują się bowiem wieszcze i sztukmistrze nasi. W nich uglądają mądrość rzetelną, nieomylną , duchem bożym natchnioną; na nich sadzą i budują urocze swe zamki i kijoski artystyczne; przez nie zbawiać chcą naród, świat, chrześciaństwo. Upewniają, iż w piersi ludzkiej przemieszkuje Bóg, odzywa się z niej uroczyście, silnie, i sam bierze w obronę wszystko, co Bożego, a prowadzi nas do wiekuistej prawdy. Ztąd krzyk ich na rozum i umysł, na mądrość francuzką i umiejętność germańską, na filozofią w ogóle, a krzyk jednozgodny i głośny, do krzyku wojska Homerowego podobny. Oto jeden z nich tak pieje: „O uwierz w siebie, w to Ja niepojęte, I spiesz za jego tajemnym popędem! Na niem Boskości piętno wyciśnięte, Natchnienie jego nie może być błędem. Tylko z tej wiary siła i potęga! Kto w siebie wierzy, ten najwyżej sięga. „Cóż dał francuzki rozum w swej potędze? Co nam wyjaśnił o Bogu i świecie? Tyle tam wiedzy w filozofów księdze, Ile wie słabe, niedołężne dziecię! Co niesie umysł, ideą nadęty? Germańską mądrość, błędokręty, męty! „Posłuchaj serca, a w każdem twem słowie Zadźwięczy ziemi i niebios istota! Wiara przez ciebie prawdy swe wypowie, A święta będzie myśl twoja i cnota. Idź za uczuciem! Pod słońcem natchnienia Bóg, człowieczeństwo, świat się rozpromienia!'.' Przeczytawszy to zgrzytnąłem zębami i wziąłem pióro do ręki, a chociaż nie jest zwyczajem moim pisywać wiersze, następującą dałem poecie odpowiedź! 462 Tak uwierz w siebie! Na dnie twej istoty Jest Bóg, — jest bugaj wszechświatłości złoty. Tam" piękność, miłość, świętość wre i grzeje, Tam człowieczeństwa, narodu nadzieje. Wielką też mocą jest w tobie natchnienie. Ono głos z niebios, — Serafinów pienie. Bezeń sam geniusz rzecz błaha i mała, Z niem zaś — myśl zbawcza, czyn boski, chwała! Lecz, czy w rozumie, umyśle, mądrości Nie jest Duch święty, co z Bogiem w nas gości? Czy brak natchnienia widzisz w Sokratesie? Czyli cię Platon do niebios nie niesie? Przecz filozofia ma być potępiona? Co chrześciaństwo, dech Boży? - To Ona: Ażali mędrcem nie był i Jan Chrzciciel I Jan Apostoł, sam nawet Zbawiciel? Tomasz z Akwinu, lub Augustyn święty, I Scholastyka, — czy to także męty? Myśl rodzi prawdę, — a jako świat stary, Tak mądrość była stworzycielką wiary, Była oświaty i potęgi matką! Przez lat tysiące świat był małą klatką. Kopernik polski mądrości swej czarem Bez granic wielkim robi go bezmiarem. Wszechnica niebios, Bóg sam się rozszerza ! Grzmi nieskończoność z naszego pacierza! I chrześcianin, Polak dziś tak ślepy, Że żąda mądrość wypędzić na stepy? I cóż się stanie, gdy pójdzie ta święta? Jesteśmy ciemni, będziemy zwierzęta! Może zbawieniem tchną wasze powieści, Teatr paryzki i nierząd niewieści? O, Przyjacielu! klechy, wieszcze, baby, Duchy szatańskie, lub rozumek słaby, Komu jest miła sów, puszczów dziedzina, Wszystko to światłość spotwarza, wyklina! 463 Ona im w oku solą, rybią ością ! Ty wiesz atoli, że Bóg jest światłością, Że On i ona są w duszy twej niebie, Uwierz wiec w światłość, a uwierzysz w siebie! W przedsieniach do estetyki wypada koniecznie porozumieć się zaraz z góry z naszymi wieszczami i sztukmistrzami, co do głównego poglądu na rzecz, t. j. co do pytania: „Czy sztuki pięknej źródłem i kolebką jest głowa, lub serce" Wszak oni w świątnicy tej są kapłanami, a głos ich waży i płaci u nas tak wiele. Co mogło spowodować, co mogło sprawić, iż geniusz artystyczny, nieraz tak wyniosły, tak jasnowidzący, jako np. Mickie-wiczowy, bluźni zapamiętale przeciw rozumowi, którym przecież my ludzie, jak naucza poczciwy ksiądz Kopczyński, różnimy się od zwierząt, a zdobywamy coraz szersze panowanie nad przyrodzeniem i tytaniemi jego potęgami; — tudzież przeciw umysłowi, który wyprowadza nas za cielesne i rozpustne zmysłowości krańce, a otwiera nam niebiański świat niewidzialny, świat idealności i wielkich jej natchnień? Jak serce, które tli się, goreje, ogniem wrze, ale nie myśli; które przyrównać można do pieca, palącego wszystko, co się weń wrzuci, czy to dębowe, czy sosnowe, olszynowe i brzozowe drwa, czyli też obrazy świętych i kości ludzkie; które miłuje siarczyście tu chrześciańskiego Boga, tam zaś Allaha, indzie wołu Apisa, krowę; Andumblą, krokodyla i kota, — prawdę i kłam, mądrość i głupstwo; — jak serce, mówię, to ciemne, w Etnie piersi naszej zamknione, raczej Erebowe, jak Uranowe, nic ani słyszeć, ani wiedzieć nie mogące serce, zamieniać można w światłości i niebios studnicę ? Jak uczucie, które bez pomocy głowy byłoby niewypowiedzialne, a które zowie się słusznie śłepe, można robić na gwałt źródłem rzetelnej wiedzy? Jeżeli wieszczom i sztukmistrzom naszym nie zechce się przypisywać, od czego chroń nas Boże, albo obłąkania najoczywistszego, albo głupoty bezdennej, albo też chęci prowadzenia nas do ciemnogrodu i w kraje duchowych nocy, do grobu całkowitego 464 zatracenia; to musi być tutaj na dnie rzeczy jakieś nieporozumienie. I tak się ma rzeczywiście. Artysta nasz widzi, że empi-rya, którę stworzył rozum, a która stała się główną mądrością i potęgą Francyi, miłującej moc polityczną, praktykę i pożytek, pogrąża świat w materyalizmie, we zmysłowym żywocie , we zwierzęcości, a pokazując mu ciągle chemią i matematykę, same doczesne cele, oddala go od Boga i nieba, od wszystkiego, co niesie nam dobroczynna religia i moral-ność. Widzi on również, że spekulacya niemiecka, którą stworzył umysł, zna tylko ducha bezwzględnego, lub ogólną duszę tego świata; że gubi się ona w panteizmie, uronia Boga osobistego i żywot wiekuisty, a z niemi wszystkie wielkie i święte, jedynie zbawiające prawdy chrześciaństwa. Z tych powodów potępia on i rozum i umysł, a z niemi, robiąc tu nieloiczny skok, lub tak zwany saltus in probando, głowę, umiejętność mistrzowską, filozofią. Że zaś coś postawić trzeba na miejscu ich, i sarnę sztukę piękną na czemsiś przecie ugruntować, więc ima on śmiało, acz bezmyślnie, za tajemnicze serce i uczucie. Odrzeka się na to: Czyliż tylko francuzka empirya i niemiecka spekulacya, tylko rozumowy realizm i umysłowy idealizm są mądrością? Obok nich jest przecie mądrość trzecia, powszechnie znana, przedniejsza od pierwszej i drugiej, która na polach wiary zowie się chrześciaństwem, a w dzielnicach umiejętności filozofią polską, filozofią prawdziwą, lub filozo.-fią w ogóle. Tak, filozofia nie jest ani empiryą, ani spekulacyą, lecz mądrością z niebios, a jeżeli tylko wypowiada wiekuistą prawdę, nie różni się i różnić się nie może od objawienia. Wierzajcie mi, bracia wieszcze i sztukmistrze, że filozof polski i każdy rzeczywisty, potępia równie gorąco, jak wy, nie rozum i umysł, które są w powiatach swych ważne i potrzebne, nie empiryą i spekulacją, które rozjaśniają nam świat ten zewnętrznie i wewnętrznie, a upewniają nam na nim panowanie i Boże dziedzictwo, ale przebrzydły materyalizm i czczy wszechbożeński idealizm, że, mówię, filozof polski wojuje od 465 dawna i z francuskimi rozumowcami i z niemieckimi umy-słowcami, jako z szermierzami jednostronności sobie przeciwnych, a podnosi pospołu z wami Boga osobistego, niebo i wszystek religijny, mianowicie zaś moralny świat! I dla tego właśnie wyprowadza on na widocz mysł, będący zarówno zmysłu, jak umysłu transcendentalnym pierwiastkiem, a misty-cznem w tamten świat okiem. Czy wiecie, że ten Boga i niebo bezpośrednio widzący mysł, ten religii, prawdy i mądrości wiekuistej zdrój, jest zupełnie toż samo, co kościół nazywa tchnieniem z niebios, lub wiarą, a co wam podobało się ochrzcić imieniem serca, uczucia; że więc hołdując wierze, sercu i uczuciu, hołdujecie bez wiedzy i umiejętności mistrzowskiej, lub filozofii, którą potępiacie? I oto błąd, istny wielbłąd, świadczący o waszej umiejętnej niemocy, wystawiający was w oczach znawcy na śmieszność!" Pismo mówi: „Jest światłość, która oświeca każdego człowieka, przychodzącego na ten świat",— a której, jak wiadomo, Jan Chrzciciel dawał świadectwo. Co światłością tą? Bezpośrednia i wszystkim łudziom wrodzona wiedza, wiedza o Bogu i niebie, o prawie, słuszności i wolności, o dobrem i złem, o wewnętrznej' potrzebie poświęcenia się za wszystko, co jest wielkiego, świętego, patryotycznego i pięknego, słowem to, co zowie się nam duszą polską, a w kościele sumieniem. Wy wieszcze i sztukmistrze znacie, równie jako i my, że światłość, to rozświecająca nam tamten świat, świat powinności i obowiązków, zaczem bez miary wyższa od światłości rozumu i umysłu, które rozświecają li zmysłowość i umysłowość, li materyą i myślenie w tym świecie. Wy znacie, że światłość tn jest z niebios, i że przebywa w piersiach każdego człowieka, zwłaszcza zacnego i czystego. Że zaś pracujecie sami głównie dla serca, a zimne myśli zamieniacie w gorące uczucia; że pierś wasza jest poczciwa; — więc oto nazywacie światłość tę sercem, uczuciem. Ależ serce, uczucie, to ciepło, upał, nie zaś światłość. Światłość jest zawsze i koniecznie rzeczą głowy. Serce ogrzewa myśli, prawe lub nieprawe, które podaje mu głowa, lecz samo nie ma myśli własnych. Jego uczucia nie Panteon tom II.  30 466 są myślami. Głowa dopiero zamienia je w myśli. Światłością, o którą tu chodzi, nie może być przeto ani serce, ani uczucie, lecz jakaś władza nieśmiertelnej duszy, przedniejsza od zmysłu i umysłu, będąca obu tamtoświatowan per iem i źródłoslowem, a równie myśląca, jak gorejąca, — i jasna i ciepła. Właśnie władzą tą jest mysł, pracujący w nas mistyk z niebios, twórca religii i obu jej kształtów, t. j. wiary i filozofii. Wieszcze i sztukmistrze! Jak z chrześciaństwem, tak i z estetyką godzi się mądrość istna, światłość prawdziwa, filozofia polska i każda rzetelna. Jak w religii i w sztuce, tak w umiejętności mistrzowskiej, prawdą jest Bóg osobisty, jaźń, niebo, tamten świat. Jako wy, tak i sternicy nauk, goreją miłością prawdy, piękności i cnoty, świętości i wolności, wszystkiego, co przenika ten świat, i jest istotą jego, co zowie się tchnienie Boże w nas i co naznacza mężów wielkich Bożo-obrazowości piętnem. Ażali wy dążenia i umiejętne prace nasze uznajecie, lub nie, o to tu nie chodzi. Każda rzecz ma oceniaczów swoich, tj. wyższych mistrzów i znawców. Ale my uznajemy, iż w imię serca wojowaliście szczęśliwie, przeciw różnoczasowym i różnorodnym obłąkaniom głowy, i ocaliliście już nieraz sprawy przenajświętsze, sprawy religii, filozofii, ojczyzny, cnoty i powinności ludzkiej. Uznajemy to wszystko szczerze, a uwielbiamy śmiałe serce i zacne uczucie wasze. Zgoda więc i pokój pomiędzy nami! Skoro rzecz, o której się tu mówi, i po jednej i po drugiej stronie, jest w gruncie taż sama, po co kłócić się o jej nazwę? Potępiajcie sobie realizm i idealizm jednostronny, a zarozumiały, mądrość francuzką i niemiecką, ale uczcijbie mądrość narodową i rzetelną, która jest również mądrością waszą! Rzecz nasza atoli wymaga tu rozstrzygnienia i ostatniego słowa. Zkąd wytryskuje poezya i sztuka piękna? Jużcić, jak okazało się właśnie, z głowy, nie z serca Lecz jaka władza w duszy uaszej stanowi kastalskie jej źródło? Władzą tą nie mysl, mistyczny pierwiastek zmysłu i umysłu, bezpośrednie oko w tamten świat, lub ona światłość, wszystkim ludziom 467 dana; nie mysł, mówię, który zowie się teologom wiarą, a wam uczuciem, sercem. On ukazuje się religii, tudzież dwu cór jej: wiary i filozofii, ale nie poezji i sztuki pięknej źródłem. Słuchajcie, co naucza o tem stary Arystoteles, a co nie przestało być prawdą do dzisiejszego dnia! „Ojcem poezji, malarstwa, gędźby i wszystkich sztuk wyzwolonych, mówi on, jest um, lub fantazya, imaginacya; akuszerem zaś ich rozsądek". Jakoż um, to pierwiastek twórczości w nas, na którym stoi sztuka piękna. On urabia a priori i własną silą ideały, na których gruntuje się wszelaki artystyczny utwór, i tchnie nam przewdzięczne fantazje, śliczne poezje, błogie widzenia. Żeby zaś ideały, fantazye i widzenia bujnego umu nie wyradzały się w dzikie umidła, tj. w niedorzeczne chimery, w brzydki, wszechprawdy wewnętrznej próżny kłam, jest ku temu rozsądek , sprawca zdrowego sądu o rzeczach. Um, to poeta, a rozsądek krytyk jego w nas. Obadwa razem wiodą sztukmistrza do chwały. Że zaś wieszcz i artysta każdy baczy tak wyłącznie na piękność, jak filozof na prawdę, że on stwarza i podaje piękność, a piękność rozpala w nas miłość, jest rzeczą uczucia i odnosi się do serca; przeto sztuka piękna bierze ideały, fantazje i widzenia swoje od twórczego umu, kąpie je w czyścu krytycznego rozsądku, a kształtuje wdzięcznie dla uczucia i serca. Rzeki sztuk pięknych wypływają więc z głowy, a wpływają do serca. Głowa ich początkiem i krynicą, a serce końcem i celem. Otóż uchyliło się zasłonę, przed tajemnicą w Sais, tknącą się wieszczów i sztukmistrzów! I widzicie tu prawdę waszę nagą, ale w promiennicy światłości nieomylnej i odwiecznej. Estetyka, — co ukazuje się już koniecznem z rozwojów rzeczy naukowych, dotąd wyłożonych następstwem, — jest nauką o formie humanistyki. Jako humanistyka sama, tak i ona jest czysto, wyłącznie człowieczeńska. Ażeby orzeczenie 30* 468 to pojąć, wystarczy zwrócić uwagę na to, że sztuka piękna nadaje wszystkiemu, zgoła Bogu i przedmiotom przyrodzenia, np. wiatrom, wodom, górom, tworząc Eola, Nimfy, Oready, postać ludzką, i uczłowiecza, czego się tylko tknie. Jako matematyka formą empiryi, lub przyrodzenia, a loika formą spe-kulacyi, lub ducha, tak estetyka zajęta jest formą humanistyki, a to w tym stopniu, że zgoła z martwości tamtego i tego świata, z elizejskich pól i alpejskich skał wynosi postaci ludzkie, oddychające niebem i pełnym żywotem. Jeżeli matematyka twierdzeniem, a loika przeczeniem, to estetyka kojarzeniem jest w wiecu form umiejętnych. Estetyka wyczynia się też matematyką i loiką w różnojedni. Zaprawdę piękność sporządza weselne gody matematycznej ilości i loicznego myślenia; jest ślubną ich stułą i małżeńską jednotą. Nie ma bowiem piękności bez zewnętrznego części układu i ładu, t. j. bez matematycznego ilości rozmiaru; a jak malarstwo, architektura i wiele innych sztuk stoi na jeometryi, tak muzyka, taniec itp. na arytmetyce, na rachunku w ogóle. Me ma również piękności bez utajonej pod szkarłatną i wonną jej opończą loiki. Nie jedynie w krasomówstwie i poetycznych utworach, lecz w malarstwie, gędźbie, nawet w tańcn, musi być loika, gdyż inaczej okazałaby się rzecz wiemtnem głupstwem. Sztuka piękna, to matematyki i loiki szczyt. Ona jest, że tak powiem, kula i bożynieć w postaci olimpijskich bogów i we wdzięcznych pląsach. Piękność bez matematycznej roz-mierzy w ilościach, byłaby dzikich form odmętem, który odraża; a piękność bez loicznego myślenia stałaby się chyba przypadkową i niesworną kształtów igrą, którą n. p. widzieć można śród mroźnej zimy na błonie okna, lub na tworzywach kryształującej się w lodzie wody. I to nie! Piękność w przyrodzeniu, a więc zgoła na owej obmarzłej szybie, jest równie matematycznych ilości, jak loicznych myśli miłą i sztuczną układnią, gdyż matka Izyda ma w sobie teleologiczność, która jest na dnie rzeczy loiką. Wreszcie wiemy już z metafizycznej kosmologii, że w gruncie przyrodzenia i wszystkich jego sił pracuje myślenie bezwzględnego ducha, zaczem głęboka 469 loika. Sama twarz ludzka, nie będąca jeometryi cudem, nie byłaby nadobna, a bez loiczności, malującej się na czole, byłaby pięknością bez wyrazu niebieskiego, bez świetli Bożej, zaczem bez wewnętrznej i prawdziwej krasy. Dość, jako Bóg, tak i twórca sztuki, trzyma cyrkiel w ręku, a jest myślącą, głową! Tak, estetyka jest matematyką i loiką zarazem! Niechaj atoli nikt nie sądzi, iż napotka tu twierdzenia i dowodzenia, jak w jeometryi, lub ścisłe i ciężkie logistyczne kałkuły, jak w rachunku! Nie, nic a nic z tego! Miasto tablic z jeome-trycznemi figurami, ma się tu wystawy malarstwa, rzeźby i posągów, a miasto arytmetycznych i algebraicznych rachub, koncerta, symfonie, opery. Jeometryczne linie, proste, krzywe i łamane, kąty ostre i roztwarte, prosto- i ostro-słupy, zaokrąglają się tu w postaci niebian i niebianek, a rachunkowość staje się tu falującem harmonii morzem. Żywot czło-wieczeński, wszystka humanistyka jest wolnością, więc i formy ich muszą być swobodne. Jak tedy kolwiek estetyka jest także nauką formalną, przecież matematyczna i loiczna ścisłość, oderwaność i suchość byłaby w niej nieznośuą pedanteryą. Tu nawet swywolny Momus strzela żartami i luźna Maja tka sieci ślicznych urojeń. A i żarty i urojenia te przyjąć na swe łono, uznać za wdzięczne, godzi się estetyce. Tu pękają łańcuchy niewolnicze, w których chodzi matematyka i loika, a sztukmistrz nie trzyma się więzów innych, jak słodkich, miłych, ukochanych dobrowolnie praw piękności i dobrego smaku. Estetyka, to matematyka i loika wyzwolona, lecz właśnie dla tego najwyższa, najprawdziwsza, najtrudniejsza! Mówiło się już nieraz w tych księgach o piękności dość obszernie i z różnego stanowiska. Przy pneumatologii dało się nawet rys spekulacyjnej estetyki. Któż na miejscu tem nie wie, iż piękność płaci to samo dla sztukmistrza, co prawda dla filozofa; iż piękność ukazuje się dla oczu i uszu od-słonioną, uzmysłowioną, z filozoficznych powiatów w estetyczny przybytek przeniesioną prawdą, iż piękność na prawdzie 470 stoi i prawdą żyje; iż nie ma piękności istnej bez prawdy, jak Madonny bez światłości z niebios; iż prawda ma się do piękności, jak tamten świat do tego świata, niebo do ziemi, słońce do siedmiobarwnej tęczy na obłokach, na łące i w oku dziewicy; iż jako tameczność przenika tuteczność, a Bóg piastuje świat, tak prawda przesiąkać ma piękność i sprawować wewnętrzną jej iściznę; iż prawda, to piękność hebrajska, lub egipska, sukienkami okryta, piękność zaś, to prawda grecka, będąca boginką nagą? Któż nie wie dalej, że czem prawda w filozofii, a piękność w estetyce, tem jest cnota w etyce, świętość w teologii, prawo w prawnictwie, wolność w polityce, miłość w żywocie i uczynku; że zachodzi tu jedna i taż sama Bożość, niebiańskość, tameczność, wiekuista rzeczy istota, która, co inna bytu i myśli dzielnica, ma inny kształt i inne imię, lecz nie staje się inną w gruncie; iż przeto piękność rzetelna jest zawsze prawdą, cnotą, świętością, prawem, wolnością i miłością? Niechaj nikt nie sądzi, że kłam, występek , rozpusta, zły obyczaj, nieprzystojeństwo, bezprawie, niewola lub nienawiść, może być piękna! O, nie! To suchoty i śmierć piękności, brzydota! Już dawniej i gdzieindziej bia-gało się narodowych wieszczów, powieściarzy, sztukmistrzów i innych piękności uprawiaczów, ażeby nie przyodziewali ciemności, przesądu, zabobonu i umideł dzikich, miasto prawdy, ani zbrodni i moralnego nierządu, miasto cnoty, ani szatana, miasto anioła, w urocze stroje, ażeby nie dawali nam Abeli-nów. Rynaldo-Rynaldynich i Szelów, francuzkich romansów i sztuk teatralnych nowego pieczywa, żadnej mierzwy moralnej w promienicy niebios! Szkodzi to narodowi, bo podkopuje w nim etyczny żar święty, który mu Bóg dał, jako dobro jego najwyższe, a dzisiaj jedynie zbawiające; szkodzi i samemu sztukmistrzowi, bo okazuje, iż on w końcu końców nie rozumie, co znaczy piękność, którą wyczyniać ma! Nie potwory piekieł, lub błota; nie charaktery szkaradne, lub podejrzane; lecz postaci z niebios podawajmy tym, których powinnością, codzień twardszą, myśleć, czuć i działać po boskul Niechaj sobie Francuz i Niemiec pisze lub maluje przez 471 wzgląd na zarobek, i sztukę nadobną poniża aż do kramar-stwa i rzemiosła! U nich góruje wszędy fabryka! Polak, którego dusza jest religijna, a uczucie z niebios moralności nąjgórniejszego piętra, nie weźmie się ani do pióra, ani do pędzla, bez wyraźnego natchnienia, bez kapłaństwa z góry. On z boginie dla której należy się cześć i uwielbienie, nie zrobi sobie Andumbli dojnej! Niechaj sztukmistrz francuzki i niemiecki pochlebia rzeszom, umizga się do nich, daje im to, w czem najbardziej smakują, zgoła zepsucie, zgniliznę i śmierć! Polski mistrz słowa, kształtu i brzmienia, wie, że przemawia do rodaków w imię Boga, że należy się im gorzka nawet prawda, gdy na nią zasługują; że nie siebie zniżać do tłumu, ale podnosić go do siebie, zaszczepiać w nim smak lepszy i miłość dobrego, słowem uzacniać go powinien. Wiele już powiedziało się, powtarzam, o niniejszym przedmiocie; tutaj więc da się li obrazek całości i niektóre nowe, potrzebne do zrozumienia go orysy. Jak matematyka i loika, tak estetyka baczy na formę. Jak pierwsza i druga, tak trzecia jest także umiejętnością formy, nauką formalną. Wszystko to prawda, — i powiedziało się to już wyżej, — i zgoda na to bez ogródki. Ztąd atoli nie wynika bynajmniej, jak sądzi wielu dziś sztukmistrzów każdego rodzaju, i jak naucza zgoła wielki a sławny niemiecki Kant, że piękność tkwi jedynie i całkowicie w formie , że polega na formie i jest formą. O, nie! Piękność zowie się nie tylko formositas, ale i pulchritudo, venustas-decor. Zaiście, matematyka i loika mają doczynienie li z formą, lubo już druga mniej, niż pierwsza. Ale z estetyką jest cale inaczej. Ona nie tak prosta i pojedyncza w sobie, jak matematyka, lub loika. Ukazuje się matematyki i loiki różnoje-dnią; ma w sobie więc zawsze jakąś matematyczność i loiczność czyli coś z dwójcy, coś z antynomii socyalnej i politycznej, coś z walki wewnętrznej żywota i humanistyki, której jest wy 472 razem. Nie myśli się tu jeszcze o klasyczności i romantyczno-ści, a przecież już spostrzega się przeciwy. Rozsnuwa się rzecz. I w estetyce, jak w matematyce i loice, forma idzie zawsze naprzód, a kładnie się na najpierwszem miejscu, i zabiera przodujący głos, albowiem to nauka formalna. Ale, obok formy, sadzą się w estetyce aż trzy inne względy. Nie dziw! Jak żywot, tak i wyraz jego estetyczny jest i musi być, nie bezwzględności, lecz względów mądrością i światem. I tak w estetyce, naprzód nie sama forma, ale i treść powinna być piękna. Forma i treść, to pierwsza tu dwójca. Forma jest matematyką, a treść loiką estetycznego utworu. Sztukmistrzowi, obrabiającemu treść brzydką, zarzucić trzeba brak loiki. Treść brzydka, a forma piękna, to jawna sprzeczność. Nieomylna to- prawda, że dla sztukmistrza zupełnie obojętna, ażali on na marmurze, lub na alabastrze, gipsie, drzewie wyrobi przewdzięczną postać jaką; czy na tablicy drewnianej, blasze, płótnie, lub szkle, wymaluje obraz nadobny; na jakim papierze napisze poemat. Forma tu rzecz główna, a treść, na której wytłoczy się tę formę, to coś przypadkowego. I to właśnie spowodowało Kanta do usadzenia piękności li w formie. Ale zaszedł tu w poszukiwaniu rzeczy gruby loiczny błąd. Treść, o której mówiło się wyżej, jak np. marmur, blacha, płótno, papier, odnosi się do natury, do przemysłu i kupiectwa, nie zaś do sztuki. Dla tego też estetyka ma słuszność, że usuwa ją całkowicie z pojęcia piękności Czy jednakże piękność nie ma treści sobie właściwej, a należącej, nie już do natury, ale do niej samej? Jestli marą, a nie rzeczy wistością, tak zwana treść estetyczna ? Możeszli np. napisać trajedyą, lub komedyą, wymalować obraz, dać muzykalne pienie bez treści? Potrzeba mieć koniecznie coś, co się ukształtuje artystycznie. Wszakże to jasna i nieomylna. Co zaś jest estetyczną treścią? Przedmiot, który wystawiasz, który opiewasz jako poeta, a malujesz jako malarz, lub odgrywasz, jako surmiarz, i lutnista. Otóż przedmiot ten nie jest wcale dla estetyka obojętny. On powinien być pięknej sztuki i pięknej formy godzien. Jeżeli będzie brzydki i ohydny, jak wi 473 dzi się to dzisiaj tak często, upodli sztukę i sztukmistrza. Ztąd już Arystoteles wyrzekł takie dla sztukmistrzów estetyczne i główne prawo: „Nie jedynie forma, ale i treść pięknego utworu, niech będzie piękna!" I wielka, nieobalona to prawda. Wszak szatan sam mógłby stać się piękny, godny miłości, a nawet święty, gdyby piękność jego polegać miała li na formie, a jenialny sztukmistrz przybrał go ze strony tej we wszystkie uroki i wdzięki. O, nie! Szatan, zgoła w postaci anioła, jest i będzie brzydki, bo on szatan. Jak żadna woda nie obmyje murzyna i nie zrobi go bielcem, tak żadna sztuka nie przemieni złego w dobre, zbrodni w cnotę, ani hańby w cześć. Wszystko to wieczna szkarada, zaczem przedmiot niegodny estetycznych dzielnic. Ztąd jednakże nie wyrasta, ażeby sztukmistrzowi nie godziło się ani tknąć czego złego. Światłość potrzebuje cienia, a cieniowanie jest malarski geniusz. Cieniuj więc dobre złem, piękne niepięknem! Co innego atoli cieniować, a co innego lubować i rozkoszować we złem, przedstawiać je tak, ażeby wszyscy, zwłaszcza młodzi, zasmakować w niem musieli. Brzydkie być nie powinno zgoła cieniowanie,, Jak światłość słoneczna cieniuje się na tle chmury ślicznemi barwami tęczy, tak i ty cieniuj na tle ciemnem światlaną estetyczną, treść! Inaczej partacz z ciebie, a nie mistrz. Niestety, zbyt wiele dziś takiego partactwa, nawet w utworach geniuszu! Dość tutaj przytoczyć szkaradnego Don Juana Mozarto-wego i początkowe romanse pani George Sand. Oby dobrotliwy Bóg taką barwę sztuki od Polski oddalać raczył! Zaczem podpisuje się tutaj na nowo wyrok Arystotelesowy: „I forma i treść niech będą piękne !" Kto matematyką i lo-iką olśniony wydala na gwałt treść także z estetyki, i ograniczyć ją chce na samej formie, niech pomni, że wtedy estetyka byłaby nauką tak niewolniczą, jak matematyka i loika.. Właśnie treść, wkraczająca do sztuk pięknych i jednocząca się tu z formą, nadaje sztukom tym wyzwolenie i swobodę. Teraz idzie się do dwójcy wtórej. Jak prawda jest twierdzeniem i przeczeniem w jedni, a przedmiot wszelaki zewnę-trznością i wewnętrznością; tak piękność rzetelna ukazuje się 474 formą i celowością. Forma tu jest znowu matematyki, a celowość loiki odblaskiem. I pod tym względem myli się Kant, przywiązując piękność li do formy. Zaiste, kocha się piękność li dla piękności, nie zaś ze względów i pobudek innych, a jej obcych. Ale w pojęciu piękności czystej mieści się i forma i cel, a więc kocha się ją, nie jedynie z powodu formy, ale i z powodu celu. Twierdzenie Kanta, gdyby było prawdziwe, usprawiedliwiłoby wszystkie owe utwory, jak np. Świteziankę Lucyana Siemieńskiego, co napisane są zupełnie bez celu i nie chcą nic o nim wiedzieć; co więc nie mają posłannictwa, duszy, loiki, a lubo są, nie wiedzą same, dla czego są, — i potępiłoby znowu np. najpiękniejsze pokoje, przy których usprzę-towaniu miano cel na względzie. Czy może kto, by też unikał wszech treści tendencyjnej, pisać tragedyą, komedyą, romans, lub układać muzykę, malować coś, budować bez celu? Chybaby był bez rozumu! Mianowicie w architekturze forma i cel są nierozdzielne. Tutaj też ma się dowód najjawniejszy, iż celowość wchodzi w pojęcie piękności. Dusza męzka pyta się wszędy, jako o przyczynę, tak i o cel. Jedno niewiasta nie zawsze to czyni, i dla tego nie zna się na piękności istnej. Ztąd suknie modne podobają się jej, choć są niepiękne. Dość jej na tem, że modne. Forma jest piękności ciałem, a celowość jej duszą. Piękność bez formy ukazuje się postacią bez matematycznej ilości, bez rozmierzy i harmonii zewnętrznej, lub potwornością, a piękność bez celu nie zamyka w sobie bicznej myśli, i jest bezrozumna. Tamta razi cielesne, a ta nie-cielesne oko. Że zaś cel ma być w estetycznem dziele piękny, a tem samem zacny, święty i czcigodny, rzecz jasna. Inaczej nie godziłby się z piękności pojęciem. Cel jednakże, a pożytek, to rzeczy zupełnie inne. Przy piękności nie godzi się ani myśleć o pożytku, bo to obraza jej straszliwa. Gdyby baczyć się tu miało na pożytek; to Debora kuchenna byłaby stokroć piękniejsza od Nioby jakiej w salonie, a spiżarnia wędzonek, masła i mąki pełna, od gospodyni i pani domu. Tylko w technicznych utworach, np. w stolarstwie, gdy robią sie ka 475 napy, krzesła, stoły, zważa się na pożytek, nawet na wygodę, lub dziwactwa. Nareszcie daje się i trzecią dwójcę. Utwór estetyczny połączać ma piękną formę z piękną nauką. Forma tu znowu jest matematyką, a nauka loiką, z utworu estetycznego wyglądającą. Jako z apologu, tak z tragedyi, komedyi i romansu powinniśmy nauczyć się czegoś dobrego. Inaczej nie warto ani czytać, ani słuchać. A jakaż nauka, zapytujesz, tkwi w muzyce, malarstwie, architekturze? O, posłuchaj tylko młodego sztukmistrza z talentem, uwielbiającego jakie mistrzowskie dzieło! Ileż on zeń się nauczył! Biada ci, jeżeli ty twierdzić tego samego nie możesz o sobie, bo wtedy masz oczy, lub uszy wilcze! Prawda, że nie wszystkie sztuki piękne są dydaktyczne, i że rzadko w nich, jak w książce szkólnej, nauka jest wyraźnie na celu. Ale, kto zna, jak rozległą dziedzinę ma i jak wielką rolę gra dydaktyczność w estetyce, ten zrozumie znaczenie nauki w pojęciu piękności. Wreszcie, czyliż uza-cnienie moralne i podnoszenie ducha ku niebu, którego dokonywa n. p. muzyka, nieraz bez miary lepiej od kazania, nie jest wielką, bo działającą, za serce chwytającą i do uczynku zapalającą nauką? Czy teatr dobry nie jest akademią, nauczającą wszystkich najłatwiejszym i najmilszym sposobem ? Jeżeli sztuka piękna niczego nie naucza, to nic nie warta. Ona jest mistrzynią z niebios , a więc w tchnieniu jej musi być nauka. Platon ma słuszność, robiąc poezyą i muzykę siostrami filozofii. Rzeczesz: .,Nauka w teatrze, w romansie, to nudy! Mamyż być przez całe życie żakami szkolnemi ? Nie nauka, ale zabawa sztuki pięknej zadanie!" Prawda! Są dzisiaj ludzie, którym zgoła moralność należy tylko do szkolnych ławek i żakostwa, cóż dopiero nauka! Teraźniejszy teatr i romans, zaiste, baczy głównie na zabawę. Ale, byłże on kiedy w większym, jak ninie upadku? Gdy teatr staje się maryo-netką, lub hecą jarmarkową, a sztuka piękna lalką dla dorosłych dzieci; gdy Szekspir i Szyller nudzą, a Scribe bawi; jestli to stan dobry? Ale, mylicie się, panowie! Zgoła sztuki wasze modne nie są bez nauki. Ta oto bezwstydna pani, która 476 oszukuje i wyszydza poczciwego męża, i ten bałamut cudzych żon, umiejący zawsze wywinąć sie zręcznie z przykrych położeń , dają publiczności także lekcyą. Ale jest to nauka złego, którą podoba się wam nazywać zabawą. Komu Bóg dał geniusz artystyczny i kto, zabierając się do zrobienia zeń użytku, przyjmie powyższe trzy sztuki pięknej orzeczenia, temu przyobiecuje się tutaj wielkość i chwałę. Ten podniesie dzisiejszy teatr i romans z upadku. W ogóle, grzeszą dziś we Francyi i w Polsce przez to, że główną tu. jest rzeczą świat zmysłowy; że umysłowość ani jest znana, ani ceniona. Zapomniano dziś o tem, że duch, i tylko duch święty jest potęgą, kruszącą bramy piekielne. Ma się też dość sztukmistrzów, lecz mało znawców piękności rzetelnej. Sama krytyka jest dzisiaj grą w ślepą babkę. Zaćmiło się słońce myśli, ciemny więc jest czas. Mówiło się dotąd o formie. A co znaczy barwa, która nie jedynie jest w malarstwie, lecz także w poezyi, we wszystkich nieomal sztukach pięknych? Barwa nie sprawuje wcale-istoty piękności. Ma się np. piękne, choć bezbarwne posągi. Barwa podnosi tylko świeżości rumieniec, który, jeżeli naturalny i niewinny, podoba się bardzo. Koloryt dobry nadaje dziełu niekiedy niepospolitą wartość i bywa jedyną jego zaletą-Barwa atoli psuje niekiedy piękność. Widzi się to na pomalowanych posągach, rycinach i starych gotyckich budowlach. * Bada się piękność i jej istotę li dla tego, ażeby umieć odsłaniać ją po mistrzowsku i kielnią, i rylcem, i pędzlem, i smyczkiem, i piórem. Odsłanianie zaś piękności takie jest i zowie się sztuką. Estetyka ma tedy sztukę, a że nie chodzi tu o techniczne, tylko o artystyczne utwory, sztukę piękną za przedmiot. Co sztuka piękna? Odpowie się tutaj pierwej, albowiem to bez miary łacniejsza, czem ona nie jest, a dopiero później 477 budując na otrzymanych właśnie wypadkach, czem ona jest. Tą drogą porozumiemy się rychło. Nasamprzód sztuka nie jest, jak sądzi się to dziś pospolicie, odzwierciadlaniem przyrodzenia, nie jest obrazowaniem, rzeczy, nie jest naśladowaniem natury, nie jest estetyczną em-piryą. W przyrodzeniu bowiem ma się zgniliznę i śmierć, znikomość i plugactwo, zwierzęce wścieklice i ruje, wiele zepsucia i brzydoty. Komu natura jest zawsze i bezwzględnie piękna, kto nie widzi w niej skażenia i gminności, obrzydliwości istnych, ten uronił już nie tylko dobry smak, ale i wstyd. Z upadkiem Adama, jak podaje teologia, zaćmił się i znikcze-mniał także zewnętrzny świat. Człowiek jest kwieciem i istotą ziemi. Gdy zgrzeszył, grzech wstąpił we wszystko. Raj pierwiastkowy przeobraził się w padół płaczu, duch w cielesność, umysł, Boga i boskość widzący, we zmysłowość. A co zaszło w człowieku, w sercu całego stworzenia, odbiło się i we świecie. Wilk rozdziera tu owcę, a sama owca zakrwawia pysk szlimakiem, lub muszlą. Piorun zabija tu niewinne dziecię, a morze rozhukane połyka okręt, w którym był Franklin, żeglujący do biegunu północnego w umiejętnym celu. Wszystkiego tego nie powinna i nie może odzwierciadlać sztuka, bo to bieda, nędza, piekło, a więc szkarada. — Sztuka nie jest także, jak to również dziś twierdzą, odzwierciadlanie pięknej natury. Ileż jest np. pięknych niewiast, w których przemieszkuje szatan, lub które są zgniłem lubieżności i złego obyczaju, zepsucia i brzydoty bagnem! Ileż ślicznych jagód i owoców, w których straszliwa trucizna! Jak nadobny, a jak okrutny tygrys] Jak miły, a jak zdradliwy kot! I piękna natura daje przytułek złemu, które jest brzydkie; ona więc nauczycielką sztuki być nie może. Zresztą sztuka nie jest li bier-nem i martwem czegoś odzwierciadlaniem, jak n. p. powierzchnia wody kryształowej, w której przegląda się księżyc z gwiazdami, sowa i nietoperz. Ona nie naśladuje natury, a woli być jej panią, niżeli jej małpą. Zadaniem jej i przeznaczeniem stwarzać własny, jako Bóg stwarza powszechny świat. Twórczość to jedno z najgłówniejszych i stanowczych jej znamion. 478 Inaczej daguerrotypista i fotograf byliby przedniejsi malarze-od Rafaela, a ten, co udaje dobrze głos słowika, lub kukaw-ki, ważyłby więcej od Betowena i Moniuszki. — Sztuka baczy, zaiste, pilnie na naturę; trzyma się jej krzepko, jako tej, co daje modły, wyszłe z rąk Bożych; widzi w niej dla utworów swych probierz i sprawdzian; a błądzi, ilekroć się od niej oddala. Ale ona nie może ani jej kopiować, ani też odmawiać za nią pacierza, który w końcu końców ukazuje się zawsze robaczywy. Sztukmistrz bierze z natury wiele, ale to jedynie, co w niej jest Bożego, świętego i wiekuistego, co szczytnego i wielkiego, bo to tylko w niej piękne. Nie ziemia, lecz niebo na piersiach matki natury; nie ten, ale tamten wyglądający z niej świat; oto na polach tych przedmiot artysty godny! Cóż się więc robi? Sztukmistrz, jak mówić się zwykło, idealizuje naturę. I tak np. malarz, poeta, przedstawiający wschód, lub zachód słońca, a mistrz gędźby burzę morską, nie oddając bynajmniej wiernie przyrodzenia obrazu, jako np. Wagner w uwerturze do Tannenhausera, gdzie słyszy się odmęt kwiczący zwierzęcych głosów, tak, że uszy bolą, lecz podrzucając przedmiot wysoko nad rzeczywistość, stawiając go na słupie obłoków, przenosząc do niebios i bogacąc swemi uroczemi myślami. W Miltonie każdy czytelnik rozkocha się zgoła w piekle, a w Anhellim Słowackiego w kraju okropniejszym dla nas od samego piekła, w Syberyi. Kto widzi śliczną okolicę na własne oczy, którą mistrz jaki odmalował, przyzna, że obraz jest zawsze od niej piękniejszy i bardziej zachwycający. Łacna też to do pojęcia. Ona martwa, niema, bezduszna, pusta, a on żywy, widzeniami geniuszu ludzkiego promienny, wdzięczną barwą, poezyą, lub muzyką wymowny. Sztuka, to natura drugiej, trzeciej, dziesiątej potęgi, w miarę mocy tworzącego ją geniuszu, lub raj odzyskany, dya-ment ręką ludzką ogładzony, rznięty i przezroczy. Ale i to-podnoszenie natury duchowe nie wystarcza dla sztuki. Ona idealizuje przyrodzenie jeszcze więcej i tak dalece, że oto robi się zeń cale co inszego/ I tak n. p. wschód i zachód słońca zamienia się u niej w boginkę Aurorę ze złotemi palcami i w He 479 spera, w purpurowym turbanie; burza morska w Amfitrytę; słońce i księżyc w Ozyrysa i Izydę, Bela i Militę, Światowida i Nocenę. Z sił natury kształtują sie bogowie i boginie. Same żywioły rozwiązują się w wojska Oread, Nimf, Plejad, Ondyn i Bogunek. A malarz, mając przedstawić górny Eter, lub dolną chmurę, maluje raczej utwór poetyckiego umu, tj. Zeusa i Herę Powtóre, sztuka nie jest ani bezwzględnego, ani człowie-czeńskiego ani mojego, twojego, lub czyjego innego ducha wyrazem ; nie jest estetyczną spekulacyą. Ona nieodźwierciadla ducha, jak nieodźwierciadla natury. Niech sobie będą tem od-zwierciadlaniem metafizyka w ogóle, lecz sztuka całkowicie inne ma zadanie! Ona idealizuje po swojemu sarnę metafizyczną idealność. Jak? Idee zamienia w ideały, a nadając im postać i ciało już w głowie sztukmistrza, maluje rzecz na płótnie, na dźwięcznych strunach, lub na papierze pod ręką poety. Tutaj z antynomii naukowych rodzą się Agato- i Kako-demony, twierdzie przeobrażają się w aniołów, a przeciwtwierdzie w czartów; aniołowie zaś i czarci występują jako istoty osobiste, widzialne, pełne formy i charakteru. Ze złego, które jest oderwaniem, kształtuje się tu szczytny i malowniczy Milionowy szatan; z ducha buntownika, walczącego z uświęconemi na piersiach człowieczeństwa ideami, polski Pankracy, a z ducha patryotycznego, nie mogącego zbawić ojczyzny, więc chcącego przynajmniej zemścić się okropnie nad wrogiem, Wallenrod i Irydyon. Z myśli genialnych urabiają się tu geniusze wschodnie z cudownemi lampami lub pierścieńmi, a metafizyczne systemata. wcielają się w zaczarowane zamki i ogrody, w których drzewa mają liść srebrny lub złoty, a miasto owoców rubiny, szmaragdy i inne drogocenne kamienie, miasto zaś rdzenia cudne, śpiewające i wonne dziewice zaklęte. Umysł tu umilka, a na miejscu jego zabiera głos um twórczy, bujny, igrający, dziwnie wdzięczny, wszechmocny. Po trzecie, sztuka nie jest ani społeczeńskich, ani człowie-czeńskich stanów wiernym odblaskiem i głosem. Prawda, że estetyka ukazuje się humanistyki forma i to tak dalece, iż sztuka, jako się widziało, zgoła siłom i potęgom przyrodzenia, 480 zgoła umiejętnym ideom nadaje kształty ludzkie, t.j. obleka je w humanistyczność. Przecież, jako empiryi i spekulacji, tak ninie humanistyki nie jest ona odzwierciadlaniem. Ona nie zdaje sprawy ze złych, lub dobrych społeczeńskich stanów, a ani statystyką, ani gazetą nie jest. Człowieczeństwo i sztuka, to coś wprost sobie przeciwnego. Dusza praktycznego kramarza, zajętego polityką dyplomaty, lub publicysty, strojącego damom koperczaki salonowca, a dusza marzącego poety, jakżeż są różne! Pomiędzy niemi bezdenna i nieprzeskoczona przepaść. Nie bez prawdy jawnej Kraszewski schwycił za pióro i zmalował dwa światy. Sztukmistrzowi świat zwyczajny nie wystarcza. On się nim hydzi. Ludzie tacy, jakich ofiaruje życie, nudzą go i trapią. Jakże więc ma on robić ich bohaterów swych wzorami? Niewarci tego! On ich przódy, tak zupełnie, jak siły przyrodzenia i przedmioty metafizyczne, idealizuje i dopiero maluje. Daje ich nam, nie takich, jacy są, ale na jakich on ich przerobił. Są to, nie Boże, lecz artystyczne stworzenia. Ale i to w końcu niedostateczne. Sztukmistrz przekonywa się rychło, że świat ludzki, to proza, nędza, świecące próchno; że nawet idealizowane osoby pachną jeszcze za wiele rzeczywistością; porzuca więc je całkowicie i stwarza sam potrzebnych sobie ludzi. Jego bohatyry i bohaterki, kochankowie i kochanki, są najpiękniejsze, których nigdy nie było i nigdzie nie ma, tylko w prześlicznie rojącej jego głowie. Wszystko to widzi się na mnogich utworach, już nam danych i powszechnie znajomych. Co dzieje się n. p. ze zwyczajnym światem ludzkim w pieniach Dantego i Byrona, w Hesperze i Tytanie Jean Paula, a nawet już w romansach Walter Skota, Korzeniowskiego? I historyczni ludzie ulegają w sztuce temu samemu losowi. Jakże niehistoryczny jest n. p. hiszpański Filip II., Abla, lub Wallenstein w Szyllerze! Ale za to, jak cudowne są postaci własnego urobu! Jakież obrazy Chrystusa, Madonny i świętych pańskich obaczyć można po galeryach! Są tak piękne dla tego, że nie kopiowała ich z natury, lecz utworzyła je sztuka. Jak zaś nas zachwyca Markiz Poza w Szyl 481 lerze, ksiądz Robak w Mickiewiczu, ksiądz Marek w Słowackim, Lora i Sara w dziewicach Erynu! Nie, takich ludzi nie było i nie ma na ziemi! Oni najdują się w czarodziejskim świecie, który poeta stworzył i w którym ich zamknął. Tam są i tam będą na wieki. Cóż tedy jest sztuka? Ona nie odzwierciadla ani natury ani ducha, ani człowieczeństwa, ale raczej stwarza je dla siebie. Ma się, zaiste, tutaj dość wiernych zdjęć z rzeczywistości, dość kopii świata, ale to tylko portreciarstwo, zaczem praca, by też wysokiej artystycznej wartości, podrzędna, Kompozycyi i twórczości, a z niemi Bożej wszechmocy w niej braknie. — Może więc sztuka idealizuje trzy te wielkie, a wyżej przerzeczone istnienia dzielnice? Tak mówić się to zwykło, i tak mówiło się dotąd w tem poszukiwaniu, ale tak nie jest. Sztuka, gdyby się jej i przyznało, że idealizuje naturę, co nie prawda; realizuje nieomylnie ducha. I tak, zamienia ona idee, które są idealnością czystą, w ideały, mające już w głowie sztukmistrza pewną postać, zaczem pewną realność, i przenosi je np. na płótno, gdzie stają się postaciami widocznemi, lub realnościami. . Wszak tego nikt zaprzeczyć nie może. — Ideał malarza robi się na płótnie reałem, a idealność rozwiązuje się całkowicie w realność. O, sztukmistrz nie idealizuje ani idei, ani idealnego ducha, bo to niepodobieństwo; ale obrazuje, zaczem urealnia oboje! — I natura nie zostaje w sztuce bynajmniej idealnością. Czyliż bogowie i boginie, niebieskie i podziemne Kabiry, światlane i ciemne olbrzymy, w które przeobrażają się dodatne i ujemne przyrodzone siły, jako np. elektryczność, nie są raczej sił tych realizowaniem, jak idealizowaniem? Istoty takie, jak Apollo na wozie słonecznym, Dyana, polująca z łukiem i sajdakiem w ręku, Demetra stó-piersiowa, Atlas, dźwigający kulę świata, to nie idee! — Ani nawet człowieczego świata nie idealizuje sztuka. Są tu wciąż osoby, choćby też ze mgły i chmur udziane, jak w poezyi Słowackiego, lecz zawsze realne, nie zaś idee czyste. Z ideami czystemi poeta nie wie, co robić. On ich nie lubi, bo rozwiązują się mu w czczy dym. Co znaczy więc właściwie i czem Panteon tom II.  31 482 jest tak zwane idealizowanie artystyczne? Odpowiedź na to pytanie będzie już rzetelnem sztuki oznaczeniem. Sztuka jest apoteozą natury ducha i człowieka. Oto znaczenie jej idealizowania. Gdy co idealizujesz, otrzymasz czyste myśli; gdy zaś co apoteozujesz, będziesz miał przed sobą niebiańskie osoby. Bóg jest osobisty, zaczem apoteoza, to tyle, co uosobianie czegoś nieosobistego. Sztuka też, nie naśladuje ani pięknej, ani brzydkiej natury, nie odzwierciadla ani ducha, ani społeczeństwa ludzkiego, bo ona nie jest ani zmysłem, ani umysłem pracującym. Będąc mysłem w formie umu, zaczem widząc wszędy i obrazując tamten świat, wydobywa ze wszystkiego osobistą Bozość, Bożość, mówię, a nic innego. I to zowie się apoteozowaniem. Odpycha więc ona od siebie wszędy czasowość, ułomność, wszystkie niedostatki, a ima za sarnę wiekuistość i doskonałość. Przeobraża ciągle rzeczy, nie w Heglowskie idee, ale w Platońskie pierwowzory, jakie istnieją w twórczej i kształtującej wszystko myśli Boga, a maluje raj i niebo, które ukryte są i dyszą w istocie ziemi. Brzydzi się rzeczywistością tuteczną, lecz miłuje silnie rzeczywistość tameczną, tj. transcendentalną, mistyczną, świętą, na dnie sił osobiste duchy mającą, i stara się oddać ją w świetli czystej, a z gorącością błogą. Czego się tknie, to przeistacza w edeń-skie bugaje. Ztąd ofiaruje nam zachwyty i zbawienia nadziemskie, a przez to samo już uzacnia nas, niebiańszczy, z-boża. Słuchając n. p. gędźby i śpiewu podczas nabożeństwa w kościele, lub czytając coś górnego, coś iście niebiańskiego, czujemy, jako Bóg wstępuje nam w pierś i przetwarza ją w przybytek swój. Kto ukochał i uprawia sztukę, sam także uszlachetnia się wewnętrznie. Sztuka, podając nam niebo i zbawienie, światłość wiekuistą na ziemi, namaszcza nas do nich po tamtej stronie grobu. Ona sprawuje to łacno, iż zagoreje nam w duszy, co tylko jest pięknego, wielkiego i szczytnego, świętego i Bożego. Absolutem, istotą rzeczy i myśli, tamtym światem we wnętrzu tego świata, niebem w jądrze ziemi, człowieka i wszystkiego jest osobistość', przeto sztuka uosobia, lub uczłowiecza i siły i myśli. Ona apoteozuje i personifikuje 483 wszystko, a przeobraża świat w zaludniony bogami i boginiami Olimp. To praca jej i zasługa; to robi ją, prawdą, i filozofią w szatach piękności. Wprawdzie potęgą sztukmistrza nie jest ani empiryczny rozum, ani spekulacyjny umysł, ale on sławny łgarz um twórczy, krytycznym rozsądkiem i uczuciem, sumieniem, lub religijnym i filozoficznym mysłem kierowany, a dzieła jego nie są rzeczywistością, ani nawet dalekim jej odblaskiem, ale zbyt często marą złotą, światlanym obłoczkiem na niebiosach duszy, rozkosznem rojeniem; wszelakoż właśnie to sprawuje, właśnie to robi, że żadna umiejętność i nauka nie jest tak prawdziwie, tak po bosku swobodna, ani tak oświeca, podnosi i uszczęśliwia, tak zagrzewa i do uczynku pcha, jak sztuka. Jest to prawdziwa w świecie człowieczeńskim i godna najgorętszej miłości naszej niebianka. Goethe, Szyller, Lessyng, Herder zdziałali też więcej od Kanta i Hegla, a Jean Paul ożywia i człowieczeństwami zaludnia powszechny świat lepiej od Kopernika i Newtona. I filozof polski, choć tylko prawdy szuka, prawdę wypowiada i prawdzie służy, uderza rad czołem przed takimi łgarzami, jakimi byli Mickiewicz i Krasiński, a jakim jest Moniuszko. Tak, sztuka jest apoteozą i personifikacyą wszech rzeczy-czywistości. Oznaczenie to atoli, jak każdy widzi, odnosi się tylko do jej treści. Ona zaś ma doczynienie główne z formą. Czemże więc sztuka jest ze strony formy? Odpowiedź na to wtóre pytanie ukazuje się jeszcze ważniejsza od odpowiedzi właśnie przytoczonej, dobija rzeczy, a co najlepsza, daje odprawić się krótko. Sztuka jest, co do formy, urabianiem całości utworu i rozszykowywaniem wszystkich jego części tak organicznem, tak żywotnem, mądrem i doskonałem, tak mistrzowskiem, że dzieło artystyczne, które się udało, równa się dziecku, jednym porodem od matki powitemu, a ręką Bożą ukształtowanemu. Całość tu przewdzięczna i urocza; — każdy członek doskonale utoczony i na miejscu swem siedzący, — jak zewnętrzność, tak i wewnętrzność matematycznie, loicznie i zawsze, z pewnym celem rozwita. Wszystko w niej tam i wtedy, gdzie i kiedy 31* 484 być powinno, a harmonią swą zadziwia, czaruje, zapala i geniuszowi twórcy zaszczytne daje świadectwo. Dzieło estetyczne jest piękna i zbrojna, dojrzała Minerwa, w zdrowiu i sile występująca z mózgu Jowisza, lub śliczna Afrodyta z morskiej piany narodzona, słowem to, co zowie się artystyczny całokształt. Treść sztuki urabia i podaje poetyczny um swobodny, a formę sztuki matematyczny i loiczny, krytyczny rozsądek. To właśnie upewnia sztuce niesłychane korzyści. Ona jest tak wolna, nawet swywolna, jak jaskółka w powietrzu, a przecież prawom formy wiekuistym, nieprzemiennym, nieomylnym i ka-jącym tak posłuszna, jak matematyka i loika. Gdzie uchybia tym prawom, tam natychmiast ukazuje się mierność, niedostatek, brzydkość. A ewidencya jej najwidoczniejsza, bo oto stoją przed tobą świątynie, a w nich kamienne posągi, niebiańskie malowidła i serafinowe pienia. Zaprawdę, żadna z nauk dotychmiastowych, ani nawet matematyka i loika, nie ofiaruje tyle, co estetyka, umiejętnego uroku, dziwu i cudu! Poznawszy już, co znaczy piękność i sztuka w ogóle, trzeba rzecz rozwinąć szczegółowo. Około tego bawi się też estetyka sama. Nie znamy bowiem jeszcze właściwego jej przybytku, lecz obejrzeliśmy dopiero prowadzące doń przedsienia. Cóż teraz dalej robić nam wypada? Różne są sztuki, np. architektura, malarstwo, muzyka, poezya; więc potrzeba nasamprzód wyprowadzić je na widocz, rozszykować i oznaczyć bliżej. Będzie to dalszy pojęcia sztuki rozwój. Nie dość! Przez wszystkie sztuki uprawia się właściwie jedno i toż samo, n. p. albo tragiczność, komiczność, epiczność, liryczność, itp. Chodzi tu właściwie o piękność i różne jej rodzaje, którą ofiaruje nam równie malarz, jak mówca i poeta, czyli o przedmiot estetyczny. Wreszcie należy wiedzieć, jak przedmiot ten, w sztuce od siebie obranej, dzierżyć i uprawiać. Ztąd trzy dzielnice estetyki, których imię artystyka, kallizofia i proto-typika. Pierwsza oprowadza nas przez różne sztuki, lub różne piękności kraje, druga przez jednakie w każdym kraju piękno 485 ści powiaty, trzecia przez walczące z sobą piękności barwy i charaktery. ARTYSTYKA. PIERWSZA ESTETYKI DZIELNICA. XCV. Zagajenie i rozdział rzeczy. W powyższym wstępie do estetyki dało się rzecz główną tj. pojęcie piękności i sztuki. Estetyka sama, do której przystępuje się ninie, jest tylko dalszą pojęcia tego roztoczą. Artystyka, to pierwsza, jako już wiemy, estetyki dzielnica. Przedmiotem jej, co zna się również, wykaz wszystkich sztuk pięknych, rozszykowanie tychże stosowne i ułożenie w pewien całokształt. Ma się tu ze sztuk pięknych zbudować piramidę, panteon, artystyczny świat. — Jest sztuk pięknych wiele i nie tak łatwo upleść z nich godną umiejętności ró-wniankę. Można je rozłożyć bardzo rozmaicie. Posłuchaj tylko sztukmistrzów! Każdy z nich dzieli artystykę inaczej, a każdy ma coś z prawdy za sobą. Estetyka, by też i musiała wdać się w nudny loiczny wywód, powinna tu wyrzec coś stanowczego i usprawiedliwić wyrok swój. Jeżeli żąda sie, gdzie dany empirycznie odmęt pokonać, i w piękny świat umiejętny zamienić; to potrzeba ująć w silną dłoń piastujące go pierwiastki. Gdy zawiąże się je w całość, wszystko już pójdzie za nićmi i ułoży się we właściwy sobie wiec. Jakie mogą być pierwiastki artystycznego odmętu, który w tej chwili rozpościera się przed nami? Estetyka jest formą humanistyki, a humanistyka różnojednią empiryi i spekulacyi. Empirya, spekulacya i humanistyka, to zatem trzy światy, do których sztuki piękne odnosić się muszą. Artystyka roz 486 kłada się więc w sztuki empiryczne, spekulacyjne i humanistyczne. Jest to prawda, ale nie dla artysty. Przynależy więc z innej napić się beczki. Estetyka ukazuje się dalej, różnojednią matematyki i loiki. Zaczem matematyka, loika i estetyka sama są drugie trzy światy, z któremi sztuki piękne w konieczne wchodzą dotknięcie. Z czego znać, że artystyka daje nam sztuki matematyczne, loiczne i estetyczne. Rzecz to niezawodna, lecz trudniejsza jeszcze do praktycznego użycia, niż powyżej. Poglądając na dwa otrzymane właśnie wypadki, dostrzeże się bez trudu, że podział sztuk na empiryczne, spekulacyjne i humanistyczne, treści artystycznej, a podział sztuk na matematyczne, loiczne i estetyczne, formy artystycznej sporządzają wyraz. Oba wyrazy te są jednozgodne z sobą. Empirycznośe bowiem i matematyczność, spekulacyjność i loiczność, humanistyczność i estetyczność chodzą z sobą, a mają się do siebie, jak ciało do właściwej sobie duszy. Atoli treść i forma, ciało i dusza, nie są czemściś trzeciem, co jest ich jednością; nie są istotą artystyczną. Potrzeba tu zatem szukać tej istoty, a może ona będzie do podziału sztuk zasadą stosowną i praktyczną. Empirya, spekulacya i humanistyka, to tyle, co materya, duch i człowieczeńskość, a matematyka, loika i estetyka tyle, co ilość, myśl i piękność, co przestrzeń, czas i osobistość. Występują tu na widocz nowe, ze staremi jednosworne żywioły, z których wywiązaćby się w końcu powinna rzeczy naszej istota. Ale istoty tej nie naleźliśmy jeszcze. Jak istotę tu zdobyć? Nie inaczej, tylko zlewając wszystkie te trójki w jednę trójkę, artystycznie pojętą i nazwaną, a do rzeczy stosowną. Sztukmistrz obrazuje wszystko. Obrazujmyż i my z nim, a może trafimy do celu. Jak tedy obrazuje się artystycznie, lub dla duszy sztukmistrza empirya, materya, matematyka, ilość, przestrzeń? Nie inaczej, tylko jako kształt. Kształt jest artystyczny par excellence, a zawsze widzialny; odnosi się więc do oka, które znaczy okno i zwierciadło dla przyrodze 487 nia. On, jako widzialny, przedstawia empiryą i materyą. Nie ma kształtu bez formy zewnętrznej. Mieści się w nim przeto matematyka, ilość i przestrzeń. A jak obrazuje się artystycznie spekulacya, duch, loika, myśl, czas? Nie inaczej, tylko jako brzmienie. W brzmieniu, które jest również artystyczne par excellence, dysze jednopo-drugość, successivitas, a z nią spekulacya, duch, loika, myślenie, czas. Brzmienie płynie po brzmieniu, jako myśl po myśli i chwila po chwili. Nie jest ono widzialne, ale za to słyszalne, odnosi się przeto do ucha, które otwiera nam duchowy świat. Jak wreszcie obrazuje się artystycznie humanistyka, czło-wieczeńskość, estetyka, piękność, osobistość? W humanistyce kojarzy się empirya i spekulacya. Stosując do tego powyższe pytanie i uwzględniając dwa otrzymane już wypadki, zagadnąć trzeba: Co jest różnojednią kształtu i brzmienia? Nie co innego, tylko słowo. Słowo też, które jest ze wszech artysty-czności najbardziej artystyczne, odnosi się do humanistyki, człowieczeńskości, estetyki, piękności i osobistości, a jako Boże, które stało się ciałem, i jako ludzkie, które stało się pismem, ma kształt, jako zaś mowy pierwiastek i piastun, ukazuje się brzmieniem. Ono rzecz, oka i ucha, rzecz, na której dnie myśł Boża. W niem wszechartystyczna doskonałość. Ale, zawołasz, cóż z tego wszystkiego? Oto, odrzekam, sztuki piękne już są umiejętnie podzielone, i artystyka w części swe rozłożona. Jakto? Pierwiastkami, których się szukało, a do których przyczepić się muszą sztuki piękne, i podług których utworzy się artystyczny świat, są: kształt, brzmienie i słowo. Czy nie ma w dzielnicach sztuki mistrzów kształtu, mistrzów brzmienia i mistrzów słowa? Jak przeto rozkłada się artystyka? Na sztuki kształtu, brzmienia i słowa. Zowie się to pospolicie sztukami wzroko-wemi, słuchowemi i mównemi. 488 XCVI. Wzrokowe sztuki. Sztuki te są i zowią się szczegółowo: rysunek, architektura, malarstwo, płaskorzeźba, rzeźba, snycerstwo i posążni-ctwo. Siedm sztuk, jako siedm muz. Są to same sztuki kształtu, gdyż chodzi im zawsze o piękną postać. W nich empi-rya, materya, matematyka, ilość i przestrzeń, kształtują sie w siedmiorakim rodzaju, a ciągle artystycznie. I oto ma sie siedm najpierwszych piękności krajów, siedm nieb estetycznej apoteozy. Rozmiar przestrzeni, ilości i materyi jest w dzielnicach tych, równie jak w jeometryi, sztuki podstawą. Ład między częściami, cząstkami i cząsteczkami, stosunek całości do pojedynczych rozczłoń, kształtność formy wszelakiej, odcienia, oznaczające wypukłość i wklęsłość, lub wzgórza i wyżłobienia, a wreszcie strojna w sobie i urocza postać dokonanego dzieła, wszystko to jest planimetryą, stereometryą i trygono-metryą, słowem jeometryą artystyczną. Ale nie braknie tu i rachunku. Każdy kąt i zakąt, pagórek i dół, wszelaki rys ma tu być arytmetycznie, algebraicznie i logistycznie, lub tak doskonale obliczony, iżby przezeń całość stała się piękna. — A zachwyt i czar, wyglądający z dzieła, to artystyczna dynamika. Oko tu dla sztukmistrza najprzedniejszą potęgą i geniuszem, a stolicą dobrego smaku i zdrowego o piękności sądu. Rysunek jest wszystkich tych sztuk główną posadą. Ani architektem, ani malarzem, ani płaskorzeźbiarzem, rzeźbiarzem, snycerzem i posążnikiem być nie można, gdy nie umie się dobrze rysować. Rysunek bywa albo kropkowany, albo linijkowy, albo kratkowany, a stoi zawsze na płaszczyznie; wprowadza więc całą planimetryą w estetykę. — Tu należy rytownictwo, przenoszące rysunek na płaty ciał twardych i odbijające go za ich pomocą w mnogiej liczbie sztuk. Każda ze sztuk takich zowie się ryciną. Od materyi płatu, na którym rysunek ryto, pochodzi nazwa drzeworytów, stalorytów, miedziorytów i gła 489 zorytów, lub litografii. Nie stawi się rytownictwa, jako pięknej sztuki odrębnej, bo główną tu zaletą, pierwiastkowy, ręką zrobiony rysunek, a reszta już jest rzemieślniczą techniką. — Do mechanicznych rysunków, przestających być sztuką, a zadziwiających jako fizyka i optyka, należą daguerrotyp i fotografia, gdzie natura obrazuje się sama. Architektura jest sztuką budowania pięknych, podług genialnego planu i rysunku dokonanych kościołów, spaniałych świątnic, pałaców i gmachów. W niej stereometrya nabiera w olbrzymich rozmiarach postaci i wartości artystycznej. Każdy gmach wielki, to artystyczny wyraz wszechnicy przyrodzeni;!, lub widzialnego świata, istna tytanida. Długość, szerokość i wysokość znaczą tu północ i południe, wschód i zachód, zenit i nadyr. Piwnice, lub inne pieczary podziemne, są erebem, a sklepienie i strop niebem. Calc zaś, lub fundament, to Atlas dźwigający świat. Były czasy, w których kwitła i słynęła architektura. Mn się też z nich styl attycki, dorycki, rzymski, bizantyński, gotycki i tak zwanego odrodzenia. Dziś uczą się architektury teoretycznie bardziej, niż kiedykolwiek; znają się na niej, a nawet czasami i pięknie budują; lecz bez własnego i charakterystycznego stylu. Jest to wina wieku, stawiającego koleje żelazne', okręty parowe i szrubowe, fabryki i machiny, nie zaś kościoły i pałace. Domy i mieszkania nasze wznosi mularz zwyczajny, a i to najczęściej przez spekulacyą pieniężną. Rzemiosło połyka tu sztukę piękną-, jak krokodyl łabędzia. Malarstwo, mające zazwyczaj postaci bogów i ludzi, a rzadziej zwierzęta, ptaki, kwiaty i krajobrazy za przedmiot, daje nam prześliczne dzieła, które, rozwieszone po ścianach, są, iż tak rzekę, artystycznerai mieszkańcami świata, stworzonego od architektury. Obraz bywa olejnemi, rzadko wodnemi, a je-szcze rzadziej klejowemi farbami malowany. Światło i cień, łamiące się z sobą śród formy uroczej, to główna tutaj tajemnica wielkości sztukmistrza. Malarstwo jest znowu na płaszczyznie, jak rysnnek. Planimetrya przeniesiona tu zostaje z artystycznej ziemi w artystyczne niebo, i zapala się słone 490 cznością barw. Apoteoza przedmiotu danego zależy tu, jak wszędy, od genialnego ideału i dokładnej jego przeobrazili w reał, tj. od głowy i ręki. Ze wszystkich sztuk wzrokowych najszczęśliwsze, najbardziej cenione bywa malarstwo. I dla tego ma się tu nie tylko pojedyńczych arcydzieł wiele, ale nawet udzielne, a sławne szkoły, jako n. p. włoska, francuzka, flamandzka i niemiecka. Płaskorzeźba, znana pod nazwą bas-relief, jest rysunkiem, nie w głąb' rytym, lecz w górę i płasko rzezanym, tj. podnoszącym się nieco po nad dno płaszczyzny, leżącym wypukle na jakiej równinie, zrosłym z równiną tą mniej lub więcej, a czasem i przez połowę. Płaskorzeźby widzi się zazwyczaj na drewnie; ma się je atoli u złotników, także na drogich kruszcach i kamieniach, a to po pierścionkach, naszyjnikach, spinkach i narączkach, służących do ozdoby i stroju. Za średniowiecznych czasów uprawiano sztukę tę troskliwiej, niżeli za dni naszych. Nie tylko po ołtarzach drewniane, ale po gabinetach numizmatycznych napotyka się płaskorzeźby na krzemieniu, agacie, porfirze dziwnej piękności i wielkiej ceny. Dziś płaskorzeźba przeszła w stemplownictwo. Widzi się ją na pieniądzach, na których twarz królewską i napisy wytłoczono stalowym stemplem. Podobnemiż stemplami, tylko większemi, wyciska się twarze, popiersia, figury całe, lub inne obrazy na gipsie, a nawet na opłatkach, plackach i niesionem na targ maśle. Sztuka przelewa się tu w rzemieślniczą technikę. Rzeźba podaje nam całe, większe, lub mniejsze postaci ludzkie, do posążków podobne, stojące na płaskiej podstawie, z jednego kawału drzewa prześlicznie nożem i rylcem rzezane, np. Chrystusa, otoczonego dwunastu apostołami, szopkę z Józefem, Maryą, Jezusem, żłobem, wołem i osiołkiem, owieczki pasące się na łące z psem i pasterzem. Za dawniejszych czasów kwitnęła rzeźba. Ma się dziś jeszcze urobione od niej i godne widzenia ołtarze. Najczęściej dawała nam drobne figurki, największe zaś takie, jakie widzi się w Matce Bożej i Świętych, noszonych podczas processyi, ale nie brała się nigdy do właściwych posągów. Za naszych czasów zaniedbano 491 ją niemal całkowicie. Czasem chłop jaki próżniaczy struga sobie z drzewa figurki. Zastępuje miejsce rzeźby odlewnictwo, tj. lanie gipsu, porcelany, lub bronzu, w przygotowane ku temu modły, z których wychodzą postaci aniołów, mitologicznych bogów, popiersia ludzi sławnych, a różne drobne, do laleczek podobne osóbki, zwierzątka i ptaki. Snycerstwo polega na wykrawaniu nożem z drzewa, czy to na równinie poziomej, jak w płaskorzeźbie, czy też prostopadle na dolnem oparciu, jak w rzeźbie, kwiatów, zwierzątek, arabesków, -esów i floresów, różnych ozdób, służących do przystrojenia ołtarzy, stropów, ścian i innych przedmiotów. Ma się krzesła arcybiskupie po katedrach pięknej roboty snycerskiej, Dzisiaj sztukę tę wyparło odlewnictwo i tłoczniarstwo. Z żelaza i mosiądzu odlewają całe balkony w snycerskim zakroju. Stalowemi tłoczniami zaś wyciska się, nie tylko na złocie i srebrze, lecz także na drzewie snycerskie ozdoby. Widzieć to można u lada złotnika i stolarza, strojącego swe kielichy i patyny, skrzynie i szafy. Posążnictwo bawi się około urobu posągów, lub tego, co zowie się statuą. Jest to równie arcyszlachetna sztuka, jak malarswo, a mistrzowskich dzieł ofiaruje nam wiele. Natrafia się tez na gabinety posągów ze starego i nowego czasu. Malarstwo tak się ma do posążnictwa, jak płazkorzeźba do rzeźby. Pierwsze na płóciennej płaszczyznie, drugie w przestrzeni wolnej daje nam postaci; tamto czaruje formą optyczną i barwami, to formą naturalną. Posągi dobre cenione bywają więcej od obrazów, i są też trudniejsze do zrobienia. Zazwyczaj ma się posągi kamienne z marmuru, czasem z alabastru. Widzi się i dziś nowe posągi takie. Jednakże więcej dzieł tego rodzaju niesie nam odlewnictwo. Leją się za naszych czasów z roztopionego bronzu tak posągi, jak niegdyś tylko dzwony, a to w modły, ku celowi temu przygotowane. Kolosalne posągi, które natrafia się po rynkach stolic i wielkich miast, odlewają się cząstkowo, a później składają się w całość. Stoją one na wysokich kamiennych, lub brązowych słupach, a czasem na spaniałych podstawach. 492 Widziało się w powyższych sztukach kształtu rytowni-ctwo, mularstwo, stemplownictwo, odlewnictwo, tłoczniarstwo, które odbierają chleb biednemu artyście. Do wszystkich sztuk tych mięsza się kupiectwo, fabryka i rzemieślnictwo. Jedno malarstwo, a i to ściśle wzięte, boć są także malowniki wozów i szaf, wolne jest jeszcze od zbezcześcienia takiego. I dla tego samego już najwięcej ma zacności artystycznej. Do sztuk tych policzyć można sztycharstwo, łub wyrzy-nanie rylcem w głąb tak zwanych rycin na drzewie, na stalowych i miedzianych blachach, na kamiennych płytach; wyrzy-nanie stempla ku odbijaniu pieniędzy, medalów i przedmiotów innych z płaskorzeźby; — wyrzynanie pieczęci lub pieczątek; tudzież modlarstwo, lub urabianie modeł na rzeźby, posągi i dzwony. Jednakże to już technika, nie zaś sztuka piękna. Prędzej ogrodnictwo wsunąćby się dało do artystyki, gdyż zakładanie pełne dobrego smaku sadów, parków, alei, klombów, gajów i grzęd kwiecistych, jest już coś wyższego, twórczego, na skrzydłach umu noszonego. Ozdobienie podłóg, stropów i ścian, to za pomocą rzeźby, płaskorzeźby i snycerstwa, to za pomocą malarstwa i posążnictwa, jakie widzi się po królewskich pałacach, jest również sztuką piękną, jednakże już podrzędną. Rzadko mistrz wielki maluje po sufitach i ścianach, ubiegając się o przód z rzemieślniczym pędzlarzem. Również podrzędną już sztuką piękną jest miłe grupowanie osób, bengalskim ogniem oświeconych, a niebo, lub Olimp przedstawiać mających, jak widzi się to często w teatrze. Obrazy malarskie, tym sposobem na żywych osobach przedstawione, budzą pewną ckliwość, do tej podobną, którą uczuwa dusza, patrząc na posągi pomalowane, zwłaszcza kamienne i z rąk wielkiego mistrza. Jest to już coś z parodyi i trawestacyi sztuk pięknych, przypominającej małpę, udającą człowieka. Ale nie braknie na polach tych i parodyi, oraz trawestacyi istnych, acz niewinnych i z dobrą wolą. Dość tu spomnieć obrazki i rzeźbiarskie figurki świętych w ręku prostego ludu, a nawet malowane posągi drewniane, w wiejskich kościołach podczas processyi noszone. 493 Jednej jeszcze sztuki kształtu nie godzi się tu pominąć. Jest nią taniec, który w dobrym balecie wznosi' się do wysokości godnej widzenia i podziwu. Podoba się on zazwyczaj oku lubieżnemu, a gniewa oko wstydliwe. Gdy się atoli pomyśli, iż taniec jest właściwie on sławny posąg Nioby, w który wstąpiła dusza, lub obraz piękny i wielki, czarodziejską ró-zeczką gędźby odklęty i w przecudne, co chwila inne pląsy puszczony, iż przedstawia ruchome, falujące, dziwnie piękne posążnictwo i malarstwo; iż sztuka piękna nie zna i znać nie może nagości; iż gołość wyraża w niej najdoskonalszą i najrzetelniejszą krasę; iż wreszcie dusza niepokalana i niewinna nie poczuje nic nieczystego, patrząc na kuse ubiory malarskich postaci, — to godzi się mieć upodobanie nie tylko w salonowym tańcu, ale nawet w balecie. Jest to estetycznie rozkołysany i wirujący żywot, eliptyczna jazda światów, jaśniejących na niebie. Świętość jest zaiste duszy potrzebna, ale ona różni się od świętoszkostwa, które zabrania w ogóle tańca, jako rzeczy niereligijnej, nieprzystojnej, zbawieniu niebezpiecznej. Wszystkie sztuki wzrokowe mają w sobie, jeżeli zachwycają pięknością, dynamikę, ale spokojną. Jest w nich tylko statyka. W tańcu zaś jawi się forodynamika, siła piękności i wdzięku, na ruchu oparta. Taniec, należący przeważnie do sztuk kształtu, lecz posłuszny muzyce i ruchomy, przeprowadza sztuki te do sztuk brzmienia, a jest tu węzłem przejścia i kojarzni. Pomimo wszech zalet tańca, nie należy on słusznie do siedmiu głównych sztuk wzrokowych, które się wyżej opisało, albowiem jest w nim zawsze coś z niesmaku, jaki doznaje się, patrząc na żywe osoby, przedstawiające obrazy. Jak figury woskowe rażą, że są nieżywe, a podobne do żywych; tak figury w tańcu rażą. że są żywe, a mają niby przedstawiać nieżywe. Większa to uciecha tańczyć samemu, niż patrzeć na tańczących. Tutaj należy taniec na linie i na grzbiecie ezwa-łujących koni, który nieraz zachwyca, lecz nieraz i gminno-ścią zniechęca. Odnosi się on już nie tyle do estetyki, ile do gimnastyki. — Mimika wreszcie przedstawia mowę różnemi poruszeniami twarzy i rąk. Ona rzecz techniki. 494 Otóż poznało się wszystkie sztuki, które polegają na rozmiarze przestrzeni, a słodką są biesiadą dla oka. XCVII. Słuchowe sztuki. Sztukami temi są: muzyka, śpiew i deklamacya. Także to muzy, ale bardzo starego pochodzenia i pomysłu, bo jest ich tylko trzy. Główna i najtrudniejsza z nich jest pierwsza, dość już przystępna i pospolita środkowa; a najłatwiejsza i dla wszystkich, ostatnia. Otóż przed nami sztuki brzmienia! — W nich spekulacya, duch, loika, myśl i czas kształtują się artystycznie w serafinowe i syrenie pienia, w harmonie niebios i gwiazdzistych strzeni. Ma się tu nowe estetycznej apoteozy bugaje, otwierające się dla ucha. Rozmiar czasu, który daje się w tonach. jest sztuk tych podstawą. Słodkowdzięczność brzmień, melodyi, harmonii i akordów, każdego dźwięku pojedyńczego, tak szczegółów, jak ogółu; to iście niebiańska loika! Muzyka na naczyniach dętych, brzęczących i skrzypiących, piękna już na każdem z nich solo, wzmagająca się zaś dziwnym w towarzystwie stosownego naczynia drugiego urokiem, wzrastająca wreszcie podczas orkiestry w istny orkan rozkosznego gędzenia, to falujący spokojnie, mile, cichutko, nakształt oceanu, to huczący burzą i gromem, a zawsze pełen niewypowiedzianych zachwytów i zbawień, muzyka, mówię, jest tutaj stanowczą, a ztąd i najpierwszą sztuką. Czemu? Ona ukazuje się sztuką słuchową par excellence, albowiem daje brzmienie, lecz nie wypracowywa się wcale do słowa. Ztąd odżywa się przez nią właściwie geniusz przyrodzenia, nakształt śpiewnego ptactwa piejący i gwarzący przewdzięcznie, żądający na gwałt wypowiedzieć coś wielkiego, szczytnego, godnego siebie, lecz nie umiejący mówić po ludzku. I dla tego głos jego tak tajemniczy i uroczy, ale niezrozumiały. Pojmuje myśli i mowę, jego tylko dusza uczonego sztukmistrza, rzadko zaś dusza 495 zwyczajnego lubownika. Że muzyka jest jeszcze, nie ludzkiego, ale przyrodzonego i mówić nieumiejącego ducha wyrazem; więc loika staje się w niej loiką natury, tj. arytmetyką. To przyczyna, że utwory muzykalne, rozmiary tonów itp. opierają się ściśle na arytmetyce, a melodye, symfonie i harmonie przedstawiają artystycznie rachunki algebry i logistyki. I muzyka, tak usposobiona, pociąga za sobą, lubo w kierunku odwrotnym, malarstwo. Słyszeć się albowiem często daje, że jak muzyka sadzi się całkowicie na arytmetyce, tak malarstwo na jeometryil Muzyka doznaje na łonie społeczeństwa wielkich powodzeń. Urobiła się tśż w sławne szkoły, z których włoska, jako najdawniejsza i najprostsza, stoi na czele, a francu-zka z niemiecką ubiega się o przód i ogólne berło. Muzyka, to nie kwilenie ptasząt, ani szum lasu! Na dnie jej. jako i każdej innej sztuki pięknej, musi być twórczy i swobodny geniusz ludzki! Śpiew jest muzyką, z naczyń sztucznych przechodzącą w krtań ludzką. Tu geniusz przyrodzenia odzywa się już głosem człowieczym, który w dobrym śpiewaku i we wdzięcznej śpiewaczce wyższy jest nad każde muzykalne narzędzie, nawet nad organy, puzany, klarnety i flety. Ztąd głos ludzki zawsze przoduje, a klawikord, gitara, harfa, lub kapela cała towarzyszy mu tylko, wstydząc się, iż tak powiem, podle niego ułomnościami własnemi. W Paryżu, gdzie dusza ludzka łaknie, pragnie i sztuka tak nowości, jak kieszeń pieniędzy, sprobowano po teatrzykach elizejskich pól, w celu zwabienia licznego tłumu, rzecz odwrócić, tj. grając jakieś symfonie, dano skrzypcom przód, a postawiwszy śpiewaków miasto trąb i klarnetów, śpiewaczki zaś miasto fletów, głosowi ludzkiemu wtór. I koncert ukazał się dobrej orkiestry parodyą. Znawcy przynajmniej nie byli zadowoleni, oburzyli się nawet z powodu, iź sponiewierano tak ludzki głos. Śpiew, polegający na samem tonowaniu pewnej melodyi, wymawiając miasto słów la, la, la, da, da, da, jak np. u nas w piosenkach ludu, lub ut, re, mi, fa, so, li, w miarę nut śpiewanych, jak słyszy się to nieraz przy lekcyach śpiewu, należy jeszcze do geniuszu przyrodzenia 496 i artystycznej arytmetyki, a jest muzyką, tylko; ale śpiew, oparty na pieśni poety i na ludzkiem słowie, wkracza już w humanistyczne powiaty. W nim geniusz przyrodzenia i geniusz człowieczeński, arytmetyka i loika idą, z sobą w zawody, bojują z sobą, lub zlewają się w jedno przecudnie. Z tego powodu też śpiew zachwyca bardziej od muzyki samej. Gdy sławny Liszt jednego, a śpiewaczka Alboni drugiego wieczoru słyszeć się daje, nieomylnie koncert ostatniej więcej ściągnie tłuchaczów i bardziej będzie się podobał. Choć biegłość artystyczna po obu stronach jest równa, to głos ludzki znaczy coś więcej od brzmień fortepianowych. Już na łonie rodzin, gdy córka domu ładnie coś zaśpiewa, zabawi gości milej, niż gdy tylko ładnie coś zagra. Deklamacya wreszcie czyni już całkowity rozbrat z geniuszem przyrodzenia i arytmetyką, a opiera się na spekula-cyi umiejętnej i loice. Tu brzmienie staje się słowem, a czas rozkosznie płynącą, i wedle znaczenia myśli kształtującą się to cicho, słodko i spokojnie, to krzykliwie i gwałtownie, ludzką mową. Tu także ma się muzykalne pianissimo i fortissimo, lente, dolce, staccato itp., ale to już, nie podług rozkazu, napisanego przy nutach, lecz z wewnętrznej potrzeby, mocą uczucia, lub podług namiętności, wymawiających się słowem. Dobra deklamacya nie stosuje się nigdy jedynie do ucha, jak muzyka i śpiew, lecz także do myśli, władnących w prozie, lub wierszu. Już gra i śpiewa się z uczuciem. Deklamacya zaś bez uczucia, nie sztucznego, na krzyku polegającego, jak to bywa, lecz rzetelnego; to coś nie do wytrzymania. Deklamacya jest i najłatwiejsza i najtrudniejsza ze wszystkich sztuk pięknych, albowiem każdy ma głos i uczucie, zaczem przyrodzone do należytego myśli oddania usposobienie, ale rzadko kto umie czuć prawdziwie, i uczucie to wyrazić należycie głosem. Śpiewak nuży tylko głos, ale deklamator duszę. Pierwszy wygląda rumiano, drugi zaś bywa blady i nosi na twarzy pogorzeliska, po przeszłych już po niej ogniach namiętności. Ale też za to, co za rozkosz dla człowieka bardziej duchowego, niż uchowego, gdy na scenie Talma, Rachela, Ristori! Łacniej — 497 — sza być gędźbiarzem, lub śpiewakiem, niż deklamatorem dobrym. Ażali już to samo nie dowodzi spirytualnej wysokości tej sztuki? Muzyka jest jeszcze całkowicie sztuką brzmienia, ale już śpiew na poły, deklamacya zaś w pełni przeprowadza ją w sztukę słowa, którą wnet pozna się bliżej. Czemu śpiew i deklamacya, które polegają już na słowie, odnoszą się nie do sztuk słowa, ale do sztuk brzmienia ? Bo są, nie kompozycyą słowa, jako np. każda poezya, ale prostem danego sobie słowa oddaniem krtaniowem. Śpiew, jako wiersz tekstowy, jest sztuką słowa, ale jako nuta pewna, tylko sztuką brzmienia. Również w te dzielnice wdziera się fabryka, rzemiosło, i mający wciąż Tantalowe złota pragnienie przemysł. Któż nie zatykał artystycznie ukształconych uszu przed zegarami wy-grywującemi kuranty, przed szajną katarynką, mechanicznemi dudami, multankami i harmonijkami różnego rodzaju? Najmilsza muzyka jest, choćby też li na piórkach Panowych i Fa-unowych, lub dziurkach od kluczy, gdy człowiek jej dokonywa. Można lubować w mruczeniach potoku, szumie wodospadu, lub kołysanego wiatrem lasu, w pieniu słowika, słowem w muzyce natury. Ale Memnony śpiewające, harfa Eola gdzieś w oknie, przerażają i trapią. Zaprawdę, gra cygańska na dromli, lub żydowska na cymbałach, więcej warta od wszech-mechanicznych i dla tego bezsercowych gędźb! Muzyka, to dusza, dająca się słyszeć. Jakżeż podoła machina tam jakaś wyobrażać i zastępować duszę? To jeszcze coś obrzydliwszego od figury woskowej! Ale za to, któż nie zna, kto nie czuje czarodziejskiej wszechmocy muzyki, śpiewu i deklamacyi, które są iście, czem być powinny? Kochanowski Jan woła i każdy za nim: „Ucieszna lutni, w której słodkie tony Bijąc Amfion, kamień rozproszony Zwabił na kupę, a z chętnej opoki Wstał mur szeroki! Panteon tom II.  32 498 „Lutnia, wódz tańców i pieśni uczonych, Lutnia ochłoda myśli utrapionych! Ty serce miękczysz swym głosem przyjemnym, Bogom podziemnym! XCVIII. Mówne sztuki. Sztukami temi są: proza wzorowa, krasomówstwo i poe-zya. Trzy muzy to nowe, ale już z samego szczytu Olimpu, He-likonu i Parnasu, a z grona bogów. Są to sztuki słowa, albowiem cała ich dzielność polega na słowie. Jak słowo Boże staje się ciałem, lub przeobraża się w świat rzeczy; tak słowo mistrza wielkiego staje się duszą rzeczy nieśmiertelną, uobra-zowaną i skrzydlatą, która ulatując w górę, ciągnie rzecz samą i nas za sobą do niebios. Co Bóg złożył i ukrył w taje-mniczem, ciemnem wewnętrzu naszem, to także mistrz słowa odsłania i wywodzi pod ogólnego przeświadczenia słońce. Tutaj humanistyka, człowieczeńskość, estetyka, piękność, mianowicie zaś osobistość, która jest z Boga, a sprawuje grunt rzeczy i nasz, występują na wierzchołki religijnego, etycznego, patryotycznego Himalaju, otwierając zaś bogate Golkondy wiekuistego wnętrza swego, dają nam złoto i drogie kamienie z tamtego świata, artystycznie ukształtowane, iście edeńskie. Jeżeli sztuki kształtu, głównie matematyki, a sztuki brzmienia loiki, to sztuki słowa estetyki samej artystycznym stają się wyrazem. Jakoż w sztukach mównych kojarzą się sztuki wzrokowe, ze sztukami słuchowemi. Styl piękny, wzbierający ka-lejdoskopiczną plastycznych obrazów igrą, to rysunek, architektura, malarstwo, płaskorzeźba, rzeźba, snycerstwo i posą-żnictwo, grupowanie osób teatralne i balet, w duszy patrzącego w książkę czytelnika, lub nadstawiającego ucha słuchacza; — a słodycz pełnych brzmienia i wdzięku okresów, lub rytmów, wierszy, to muzyka, śpiew, deklamacya! Trzy sztuki, o których mowa, odnoszą się równie do oka, jak do ucha, albowiem i czytać i słuchać je można, a wskazując nam prawdę i cnotę. 499 świętość i wolność, prawo, światło, wszech-Bożość na ziemi, i zapalając miłość ku temu, co wielkiego, szczytnego i zacnego, należą do jaźni naszej, tj. do wewnętrznego i nieśmiertelnego w nas Adama, do żywego i żywot nam dającego tchnienia Bożego w piersi. Inne sztuki poglądają na nas niemo, jak kamienne Sfinksy, lub dźwięczą niezrozumiałym językiem, jak senne Syreny; te zaś odzywają się do nas mową najzdolniejszych ludzi i półbogów ziemskich. Geniusz piękności nabiera tu całkowitego przeświadczenia ludzkiego, obcuje i rozmawia z nami, niesie nam gorące nauki o powinności, o zbawieniu świata lub ojczyzny, o bożoczłowieczeństwie i Bogu. Proza wzorowa, tak w ustnej, jak w pisanej mowie, jest najpierwszą sztuką słowa. Zwierzęta nie mówią wcale, a dzieci i dzicy ludzie mało. Im mniej ukształcony człowiek, tem uboższy w słowa, a im więcej w nim zasobu myśli, idei i pojęć , tem obfitszy w językowe perły. W końcu tworzy się nam w duszy wielki mowy ocean, który to podnosi się i opada, to faluje spokojnie, to bije bałwanami, pieni się i huczy. Być panem i mistrzem tego duchowego brodu, a trzymać w ręku trójząb Neptunowy, na którego skinienie wzmaga się, lub ustaje nawałność, to niepospolita sztuka. Już zaletą jest, umieć opowiadać coś mile. Umieć zaś pięknie coś napisać, to dla ducha więcej', niż zawieszona nam na piersiach gwiazda! Są języki np. francuzki, w których ma się urobioną już piękną frazeologią. W szkołach i w obcowaniu z ludźmi nauczy się jej każdy łatwo. Ztąd, czy to młody i ledwie że poczynający, lub stary, — czy też mierny, lub genialny pisarz, mają tu słowo w słowo też same formy i zwroty językowe. I nie wiele kosztuje stać się wzorowym co do stylu pisarzem. Ale inaczśj ma się z naszym, frazeologii próżnym, nieskończenie w formy bogatym, ciągle postępującym i rozwijającym się dalej, co inny czas i co inna osobistość wyższa innym, a zawsze pięknym i silnym , — z naszym, mówię, prawdziwie swobodnym, nieokiełznanym, jaskółczolotnym językiem! Tu nie ma żadnego przymusowego szyku słów, a ustawia się je, albo prosto, jasno i naturalnie, jak w biblii, albo podług harmonii i spadków 32* 500 brzmień, jak np. w Irydyonie, albo mocno i twardo, albo słodko i miękko, w miarę potrzeby, lub upodobania, a zawsze podług ścisłej, nieraz zbyt subtelnej, lecz wyraźnie czuć się dającej loiki; — tu szranki szeroce otworzone dla każdej samodzielności i samorodności, dla geniuszu i talentu. Co za różnica pomiędzy Skargą, Janem Śniadeckim i Łukaszewiczem, choć wszyscy trzej mieli pióro klasyczne! Ale też za to sztuka to istna wzorową pisać polszczyzną. Popytaj wielkich pisarzy, a wszelaki ci odpowie: „Od trzydziestu lat pracuję około tego, ażebym pisać mógł dobrze i czysto. Czynię codzień nowe, widome postępy. Język i styl mój, jak wszyscy twierdzą, lepszy jest co każde dalsze dzieło. A przecież, jako czuję to najżywiej sam, zawszem daleki od doskonałości i ostatecznego kresu". Nie jedynie sztukmistrze pióra, tj. ludzie, uprawiający piękną literaturę, lub tak zwaną belletrystykę, lecz także pisarze naukowi starać się muszą o język i styl dobry. Prawda, że umiejętność wymaga przedewszystkiem jasności i prostoty, ażeby była, o ile można, każdemu dostępna. Ale i ona kusić się ma o mowę Bożą. Czemu nie przyozdobić rzeczy trudnej, którą umiało się ułatwić? Styl nadobny, uroczy, byleś nie popadł w. przesadę i nie pisał cycerońską np. mową grammatyki, jest dla naukowego i każdego pisarza najpewniejszym do duszy czytelników listem polecającym, a bezprzestannie wdzięczna tocz słów upewni mu najsnadniej ich życzliwość. To jedyna do popularności i rozległego działania droga. Musisz koniecznie być trocha poetą, jeżeli chcesz, ażeby cię wszyscy czytali. Żadne więc tłumaczenia i wymówki, żadne usprawiedliwiania siebie! Trzeba każdemu pisać artystycznie, bo styl jest sztuką piękną. Krasomówstwo jest drugą, jeszcze ważniejszą sztuką słowa. Jeżeli już opowiadacz i pisarz zwyczajny, — tem bardziej mówca, zabierający głos na walnem zgromadzeniu, na sejmie, w kościele, w sądzie, w uczelni akademickiej, przed frontem wojska, lub gdzie indziej, ma być dobrym artystą. A skoro nim jest rzeczywiście, potęga jego wielka, wszechmocy równa. 501 Słuchaczów on czaruje, jak Armida, Medea, lub Cyrce. Wiszą mu u ust, jak ziemie u słońca; przyrastają doń uszami, jak żelazo do magnesu, piją nektar, lub truciznę z jego języka, jak gąbka wilgoć z powietrza; a gdy rzecz ukończył, pójdą za nim na ognie i miecze, na koniec ziemi. Co wszechmoc matematyka, lub loika głębokiego, ale suchego i nudnego, w obec wszechmocy porywającego świat słowem gorącem mówcy? Ponieważ wymowa ma cudownie działającą moc i urzeka, jak śpiew Syreny; przeto obowiązkiem jest mistrza, być człowiekiem mądrym, przezornym i zacnym, a wskazywać upojonym od siebie tłumom, nie jak Eschines to, za co mu wróg ojczyzny zapłacił, ale jak Demostenes, tylko prawdę, cnotę i sprawy świętość. Biada mu, jeżeli podszczuwa czerń w imię wolności, równości i braterstwa, do pożogi, mordu i łupieztwa; gdy bluźni niebu i ziemi! Powinno się wieśdź lud do Boga, nie do zwierza, ani do szatana. Oby przynajmniej kaznodzieje nasi wziąć chcieli powyższe słowa do serca, i dawali rzeszom niebiańską naukę Zbawiciela, nie zaś ukryte pod baldakimem jej świętym ziemskie władzy i pychy duchowieństwa cele! — Krasomówstwo świetniej sza, ale i trudniejsza bez miary sztuka, niż zwyczajne pisarstwo. Mówca ma tak mówić, jak pisarz pisze, a przecież z łatwością i swobodnie, by w potocznej rozmowie, by improwizował. Głębokie rozważenie rzeczy i niby niesztuczne, proste jej wypowiedzenie, to trudna bardzo zjednoczyć. Uczyć się tśż wymowy potrzeba długo, i teoretycznie i praktycznie, a w dawnych szkołach jedna z najwyższych klas nosiła imię retoryki. Każda mowa dzieli się na pewne, ściśle i bliżej oznaczone części, które zlewają się z sobą w jeden żywotny i piękny artystyczny całokształt. Poezya jest trzecią i najprzedniejszą sztuką słowa. Któż nie zna jej i nie kocha? Kto nie doświadczył niebiańskiego jej uroku? Ona, to wszechmoc Bożego słowa w ludzkiem słowie. Chcąc tutaj uczcić ją we własnym jśj języku, prowadzi się rzecz dalej z grecka i po polsku na poły, dytyrambi-cznie, naprzód białym, a później miarowym i rymowym wierszem: 502 Witaj mi, witaj, mistrzyni pieśni, górna niebianko, Najwdzięczniej sza z gwiazd, Bożych żarzących się cór, W duszy Edenie, w głowy bugaju, w piersi mej niebie, Tyś mi prawdy głos, wiedzą palący się dzień! Ty pięknością archanielską, Bożą, Grzejesz serce, szczytne tchniesz uczucia; Cnotą mnie zachwycasz, w górę wznosisz, A świętością ciskasz pod twe nogi Gdy słyszę twój zbawienia pełen śpiew, Prawością wrę, dobrego chcę, Wolności czuję żar. Porywam miecz I godzę rad na śmierć, na krzyż. Widząc zaś Bogiem promienne twe oczy, Płonę miłością i pójdę ochoczy Wszędy, gdziekolwiek mnie będzie potrzeba; Pójdę za tobą do piekła i nieba! Tchnęłaś — i oto Daję me złoto, Zdolność i siły, Spokój mój miły, Daję ojczyznie wszystko, co mam! Zgoła kochankę, niebo jej dam! Poezyo! Tyś mi w strapieniu ochłoda, W tęsknicy balsam, w rozpaczy pociecha! 503 Przy tobie dusza ma czuje się młoda, I piekło samo do mnie się uśmiecha! Ty mnie uzacniasz ! Pod skrzydły twojemi KrólestwoBoże na ziemi! Żadna ze sztuk pięknych nie jest zdolna tyle, co poezya, ani otchnąć nas Bogiem i niebem, ani zapalić do uczynku wielkiego, ani pchnąć na ofiary, poświęcenia i całopalenia bez granic, ani uszczęśliwić i zbawić. Zaprawdę, jest to piastunka wielkich mężów, a śpiewaczka ich dzieł! Ona wiedzie narody szczęśliwe do chwały, a nieszczęśliwe pociesza, nadzieją wzmaga, od śmierci moralnej broni i w końcu stawia znowu na nogi. Zowią, ją sprawiedliwie sztuk pięknych królową. Również żadna ze sztuk nie jest zdolna tyle, co poezya przedstawić wszystkie, a tak mnogie piękności rodzaje. Ztąd ona jest sztuką ostatnią, przewodzi artystykę do kallizofii i staje się główną treści jej piastą. Kallizofia bowiem na piersiach estetyki, nie tej lub owej sztuce pojedyńczo, lecz wszy-stkim sztukom poświęconej, patrzy najbardziej na poezyą i stosuje się do niej, by tśż z uszczerbkiem sztuk innych. Dzieje się tutaj to samo, co w świecie. Oddaje się przedewszystkiem czołobitność pani ukoronowanej, a dopiero później dziewicom świetnego jej orszaku. I w krainy święte sztuk mównych wdziera się fabryka, kupiectwo, przemysł, niosąc im klęski i zniewagę. Nie ma się tu na myśli księgarzy, którzy pisarza, jak niepraktyczną dziecinę, zbywają fraszką, a sami bogacą się pracy jego owocem. Jest to, zaiście, rozbój, na duchowej własności dokonywany, ale tknie się on tylko książek, nie zaś myśli samej. Myśl, a z nią zasługa i chwała, pozostają tu przy sztukmistrzu. Są atoli inne rzeczy, sztuce samej zabójcze. Jednoczy się np. pięciu, lub sześciu mistrzów, i pisze podług pewnego, spólnie ułożonego planu, albo komedyą, albo dramat. Chodzi tu o le 504 psze skreślenie charakterów, rozdzielając je między ludzi, najlepiej je zmalować mogących, i o spieszne dzieła dokonanie. Ale to fabryka! Jest to tożsamo, co przemiana kościoła, lub zamku średniowiecznego na browar, na rzemieślniczą pracownią! Szekspir pokazał na sobie, że jeden i tenże sam pisarz dramatyczny podoła najsprzeczniejsze z sobą charaktery, i tragiczne i komiczne, obrazować po mistrzowsku. Trzeba więc kusić się o to. Co jeden mógł, czemuż nie mógłby i drugi. Wszakże to już przyznanie, że się jest jednostronnym i miernym ! Wreszcie, czy dzieło, nad którem kilka głów pracowało, może mieć wymaganą od sztuki jedność duchowego porodu? Jeszcze gorzej szkodzą sztukom tym tuzinkowi, a dalecy od wszech kapłaństwa i namaszczenia z niebios pisarze, co wydają bezwstydne księgi, co żywią feiletony zgnilizną moralną i klecą artykuły do tygodników, albo przez próżność, albo po prostu za pieniądze. Tu praca artystyczna staje się towarem. Wszystko to prawda. Jednakże nie ma mechanicznych samo-ruchów, dających nam prozę piękną, krasomówstwo i poezyą, jak się ma np. zegary grające. Już to samo, acz tak zwane loci communes są także coś nakształt tych samoruchów, dowodzi wysokiej sztuk tych duchowości. Panteonem artystyki całej jest teatr. On istna wszystkich sztuk pięknych, wzrokowych, słuchowych i mównych świą-tnica; najrzetelniejszy muz, oraz gracyi przybytek. W nim albowiem ma się architekturę, malarstwo, rzeźbę, posążnictwo, muzykę, śpiew, deklamacyą, prozę wzorową, krasomówstwo i poezyą, wszystko to społem i w iście czarodziejskim splocie. Ma się także grupowania urodziwych i ładnie ustrojonych osób, taniec, ognie bengalskie, dziwy i czary sztuczne, piekła czeluście i wniebowstąpienia. Zmysły i dusza są tutaj w ciągłym zachwycie, a jaźń oddycha Bożem tchnieniem i uczy się wy 505 sokiego posłannictwa swego. Zna się potęgę nadziemską sztuk pięknych. Sztuki teatralne wzruszają silniej, niż najwymowniejszy kaznodzieja. Gdyby wypędzono ze sceny rzeczy be-zecne i niemoralne, jakich dziś pełno, to uświęciłby się sam żywot, zazwyczaj tak lekki aktorów, a teatr, który jest tak często areną zepsucia, byłby świątynią pańską, nauczającą i działającą nakształt drugiego kościoła. KALLIZOFIA. DRUGA WIELKA ESTETYKI DZIELNICA. XCIX. Otworzenie rzeczy. Zna się już z przełożonej właśnie artystyki całe sztuk . nadobnych drzewo. Zna się również z przedsienia do estetyki piękność w ogóle i pełne jej znaczenie. Teraz przepatruje się różne piękności rodzaje i gatunki, z których liczba dość wielka i do uporządkowania trudna, a z których każdy, mniej, lub więcej jednako, wszelakiej sztuki jest, lub może być celem. Właśnie to przedmiot kallizojii, nauki o pięknem szczegółowo. Piękność jedna, a od piękności innych wyróżniona, równie jak piękność druga, trzecia i dziesiąta, jest w gruncie rzeczy zupełnie to samo, co znana nam już dobrze piękność w ogóle. Jak wszelaka cnota inna, n. p. dobroczynność, wdzięczność, wspaniałomyślność, skromność, jest jednako cnota; tak i wszelaka piękność inna, np. sielskość, liryczność, tragiczność, ko-miczność, ukazuje się jednako piękna. Różnice między pięknościami tkwią przeto nie w piękności samej. Co ich przyczyna? Albo cel inny, do którego piękność artystycznie podąża, albo też przedmiot inny, który służy jej za tło i odrębną jej nadaje barwę. Wzgląd na cel, jak obaczy się to zaraz, rozdziela piękność w ogóle na rodzaje, lub ryczałtowo, a wzgląd 506 na przedmiot, na gatunki, lub szczegółowo. Już nazwało się sztuki różne, jak malarstwo, muzykę, poezyą, krajami piękności. Otóż w krajach tych są wielkie obwody i powiaty. Pierwszemi są piękności rodzaje, a drugiemi jej gatunki. W tej chwili rozłożyć się ma przed nami piękność w rodzaje, lub ryczałtowo, zaczem względnie do celu. I zachodzi pytanie: Jakie mogą być piękności cele? Estetyka jest nauką o formie humanistyki, a sztuka piękna zawsze ma w gruncie na celu człowieczeński żywot. Humanistyka zaś rozkłada się w socyalistyke, politykę i historyą, a żywot nasz i ogólny w przyszłość, teraźniejszość i przeszłość. Piękność w ogóle zatem, podług trzech tych względów, zamyka w sobie trzy odrębne piękności rodzaje, które stanowić muszą przez wszystkie sztuki trzy różniące się pomiędzy sobą kalli-zoficzne obwody. Piękność, której celem coś socyalnego i coś z przyszłości, tj. wskazująca nam w rzeczy jakiej ostateczny kres, najwyższą doskonałość, Bożość, czy myśli i wie o tem, lub nie, jest ochmistrzynią z niebios i naucza. Piękność zaś, której celem coś politycznego, i coś albo z teraźniejszości samej wziętego, albo przeteraźniejszonego, w dzisiejszy czas przeniesionego, artystycznie uobecnionego, działa, lub, jak się to mówić zwykło, godzi za akcyą. Piękność nareszcie, której celem coś historycznego, coś z przeszłości, maluje, opowiada Gdy przełoży się to na estetyczny język, okaże się. że piękność w ogóle jest albo dydaktyczna, albo dramatyczna, albo epiczna. Otóż otwarzają się przed nami trzy wielkie, a przez wszystkie artystyczne kraje jednako rozciągające się kallizoficzne obwody, z których każdy mieści w sobie pewną liczbę powiatów, lub szczegółowych piękności gatunków. Okazywać się je będzie przez wszystkie sztuki. Wyłoży się naprzód rzecz same w każdym powiecie, a później objaśni się ją na przykładach, wziętych z malarstwa, muzyki i poezyi, jako trzech sztuk najgłówniejszych. Przy malarstwie wspomni się czasem o posągach, a kończyć się będzie wzmianką stosowną o architekturze. Pierwszy obwód kallizoficzny, tj. dydaktyczność jest bar 507 dzo rozległy i ważny, a składa się aż z dziewięciu powiatów. Poświęci się mu więc miasto jednego, lecz zbyt szerokiego rozdziału, cztery osobne ustępy. C. Dydaktyczność w ogóle. Wstępuje się ninie do pierwszego kallizoficznego obwodu. Wszelakiej sztuki pięknej uczyć się należy i to, nie z estetyki, która jest tylko jej filozofią; nie teoretycznie, lubo i to konieczna; ale praktycznie; t. j. trzeba wziąć do rąk ołówek, pędzel, skrzypce, lub pióro, patrzyć na wzory, próbować własnych sił i ćwiczyć się tak długo, aż zostanie się w końcu, jeżeli dozwoli Bóg i geniusz nasz, mistrzem. Ztąd wszelaka sztuka ma dla uczniów swoich, podobną do książki elementarnej w szkołach, dydaktykę. I tak są teki rysunkowe ze wzorami oczu, uszu, nosów, ust, bród, rąk, nóg i całych postaci ludzkich, stopniowo i metodycznie ułożone; tudzież teki ze wzorami architektury, płaskorzeźby, rzeźby, snycerstwa i posążni-ctwa, podług których przenosi się formy dane na kamień, lub drzewo. Są także pracownie malarstwa dla uczniów. Są i szkoły muzykalne na każde naczynie z osobna, a dają się lekcye śpiewu, deklamacyi i tańca. Dla szkół zaś mównych ma się dydaktykę najbogatszą. Któż nie zna tego, co zowie się Tirocinium, Selekta, Cour de la literature, Wypisy z prozy i poezyi? Nie dość! Proza sadzi się na gramatyce, kraso-mówstwo na retoryce, a poezya na poetyce; sadzi się dalej na filologii i lingwistyce, a wreszcie na całym uczonym, przy propedeutyce historycznej wyłożonym kramie. Nieszczęśliwy, acz bardzo ważny i potrzebny to kram! Jest on w gruncie estetyczny, lecz nie chce go estetyka sama; jest pedagogiczny, ale i pedagogika go odpycha. Umieściło się więc go przy historyi, która przyjmuje w siebie wszystko. Los jego podobny 508 zupełnie do losu nauki szkólnej, której nie lubi nikt, a potrzebuje każdy. Widzi się tutaj, jak dydaktyczność zaraz z góry bierze wszystkie sztuki w posiadłość, wszystkie przenika i wszystkiemi władnie. Już ona pokazuje, tak w tekach rysunkowych, jak w wypisach z literatury, na najlepszych wzorach, wszystkie piękności gatunki, lub kallizoficzne powiaty. Ale nie o to chodzi tu właściwie. To tylko szkolnictwo, rzecz uczniów, artystyczna pedagogika. Tu zaś ma się na oku twórczość i mistrzostwo. Jest dydaktyczność inna, nie pedagogiczna, ale kal-lizoficzna, która wykazuje piękności, mające na celu socyali-stykę i przyszłość, t. j. żywot cały, różnostronnie uważany w ostatecznych swych doskonałości kresach, słowem naukę. Właśnie ta dydaktyczność sta'je się nam w tej chwili poszukiwania treścią. Socyalistyka i przyszłość, to żywot tak pełny, jak dzisiejszy i przeszły; nawet pełniejszy od nich, bo celowy, jako ideał im przyświecajacy, bez miary doskonalszy, lubo jedynie in potentia et spe. Czegóż żywot ten, istna humanistyczność i ludzkość, a z nićmi i estetyka, nie bierze w posiadłość? Tu natura, duch, człowieczeństwo, świat cały i Bóg, są sztuki nadobnej celem. Gdzież zbywa na piękności? Wszechświat przeto, tudzież wyrazem jego umiejętnym będący całokształt nauk, jest obwodu tego piastunem. Co tylko ma sie we wszechświecie i niniejszej encyklopedyi, to staje się, jako np. socyalistyka i mesyanizm w poezyi Zygmunta Krasińskiego, kalli-zoficznej dydaktyczności osnową. Piękność dydaktyczna ogólna rozkłada się przeto w piękności dydaktyczne szczegółowe, podług coraz innego, ze wszechświata i wszechnauki branego przedmiotu. Poczynają się od teologii, a idąc przez empiryą, spekulacyą, socyalistyke, politykę i historyą, kończą etyka i ji-lozojią. Wszystko tu przetwarza się, zaiste, po estetycznemu, i przyjmuje imię sobie właściwe; ale podział rzeczy opiera się na naukowej dzieła tego roztoczy, a gatunki piękności, lub kallizojiczne powiaty, jako wie się to już, sadzą się na coraz innych piękności przedmiotach. Dydaktyczność, jako się ta 509 już rzekło i jako obaczy się następnie, zawiera w sobie kalli-zoficznych powiatów aż dziewięć. CI Pierwsze trzy dydaktyczne powiaty. 1) Piękność chrześciańska, religijna, niebiańska, lub święta, jest kallizoficznym Boga, tamtego świata i jego mieszkańców, lub teologicznego przedmiotu wyrazem. Pięknością tą jest boskość, niebiańskość, świętość. Co to za pojęcia! Przedniejszych, wyższych i ważniejszych ani myśl, ani język nie ma. Co to za uczucia! Nic czystszego i za-cniejszego od nich ludzkie nie obejmuje serce. Sztukmistrz ma pojęcia i uczucia te nie tylko przedstawić, ale i podnieść do najgórniejszej artystycznej potęgi. On zgoła boskość dać powinien w apoteozie. „Czy to podobna?" Tak wykrzykujesz. Słuchaj! Co teologia podaje o Bogu, a teozofia wie o nim, wszystko to są górne pojęcia, myśli i idee; są same niewidzialne, niesłyszebne, nadzmysłowe światłości głowy. Urn sztukmistrza, jako wszędy, tak i tutaj, przetwarzając ideę w ideał, a ideał ten w reał, odsłania światłości te dla zmysłów, wywodzi je ze świata nauki i szkoły w wielki świat rzeczywisty, nadaje im barwę, postać, brzmienie, lub poezyjny obrazowy wyraz. Myśl staje się tu rzeczą, a słowo ciałem. Idea wciela się w realność. Światłość niewidzialna staje się widomą, a oderwanie umiejętności kształ-tuje się w postać prześliczną, niebios godną. I to właśnie jest artystyczną boskości apoteozą. I teologia chrześciańska i teozofia niepodległa, która wyzwoliła się od wszechbożeństwa, lub panteizmu, od czci ogółu rzeczy, myśli Boga, jako osobę najprawdziwszą, najpierwotniejszą i przedwieczną, jako jaźń, która jest tameczna, a stanowi wszechjaźniowości i jaźni tutecznej krynicę, jako istotę z rozumem i wolną wolą, najdoskonalszą i przenajświętszą, jako — 510 — tę, co na obraz i podobieństwo swoje ukształtowała nas. Postać człowiecza jest tedy postacią Bożą. I Zbawiciel wypowiada prawdę głęboką mówiąc: „Boga nikt nie widział. Ale kto mnie widzi, widzi i ojca niebieskiego". Cóż ztąd? Boga przedstawiać trzeba w postaci ludzkiej. I pod słońcem też nie ma dla człowieka nic prawdziwszego, nic piękniejszego, nic bardzie] boskiego nad tę postać. Potrzeba tylko ująć ją, w całym wszech doskonałości blasku. Oto powód, że sztukmistrze nadają i nadawać muszą Bogu człowieczeńskie kształty. Jak człowiek do Boga, tak Bóg podobny jest do człowieka. Atoli wielka zachodzi pomiędzy nimi różnica. Kto nie umie utrzymać różnicy pomiędzy Bogiem i człowiekiem, popada w tak zwany antropomorfizm, który, równie jak pan-teizm, przeciwnik jego, jest kłamem. Bóg staje się mu pogańskim człowieczochem, który ma nie tylko dobre, ale i złe przymioty ludzkie! Otóż potrzeba zatoru tego uniknąć, jako w umiejętności, tak i w sztuce. Bóg tedy jest, przy całej swej osobistości, wszechobecny, wszechwiedzący i wszechmocny, ani przestrzenią, ani czasem nieogarniony. On osoba bezmiar, osoba, w której tkwi nieskończony wszechświat, nieskończone człowieczeństwo wszechniebieskich strzeni i nieskończony duch bezwzględny. On Trójca przenajświętsza, w której Ojciec przedstawia osobistość Bożą, jedną i jedyną w sobie, Syn zaś osobistość ludzką, nieskończenie numeryczną i mnogą, a Duch święty osobistość wiedzy i miłości, niebo z ziemią, wiążącej, w Bogu i człowieku tkwiącej. Ztąd teologia i teozofia nadaje Bogu przymioty osobiste, lecz tylko dobre, nie zaś złe, a chcąc odróżnić je od ludzkich, idzie tak zwaną via eminentiae, tj . wzmaga je do najwyższej doskonałości i potęgi. Sztukmistrz puszcza się również tą drogą, a przymioty Boże, tak pojęte, obrazować ma rylcem, pędzlem, smyczkiem, lub piórem! Niesłychanie trudne, przeważające siły śmiertelnika zadanie! — A przecież potrzeba mu sprostać, bo człowieka nie wyręczy pod tym względem żadna istota na ziemi. Mojżesz i Mahomet, którzy pojmują Boga dość spekulacyjnie i po heglowsku, tj. jako bezwzględnego i czystego ducha 511 zabraniają czynić sobie o Nim obrazu i myśleć go pod postacią jaką. Bóg jest podług nich bezkształtny, bo On z żadną zrównać się nie może rzeczą. Malować więc Go niepodobna. I w chrześciaństwie były te wyobrażenia. Świadczą im obrazoburcy niegdyś na europejskim wschodzie. Na przekór ternu wszystkiemu jednakże człowiek domaga się na gwałt postaci, kształtu, obrazu, bo on istota, nie tylko umysłowa, ale i zmysłowa. Ztąd już kabała i talmud u Żydów dają wyobrażenie Boga, myśląc go sobie jako odwiecznego starca dziwnie nadobnej krasy i niewypowiedzianego zachwytu. Broda Jego i włos na głowie są długie i srebrne, z czoła wygląda Mu spokój i pogoda, a z oczu i oblicza całego zbawienie, wszechmoc, najprzedniejsza mądrość. Taki jest ten, który był, jest i będzie, którego imienia spominać nie wolno, a który niech będzie po-chwalon od wieków na wieki! I w takiej też postaci malują Boga niekiedy. Tamten świat, acz piastuje i dźwiga ten świat, ukrywa się starannie w wewnętrzu rzeczy, których wiekuistą jest pod-statą. Niebo, acz przenika ziemię i stanowi jej istotę, jest dla ziemi niewidome. Cała transcendentalność i mistyczność, acz zdradzają się każdą myślą, każdem uczuciem, każdym uczynkiem zacnego i świętego męża, sadzą się tutaj jako tajemnica z tamtego świata. Ztąd prawda egipska w Sais, okryta świętą oponą. Ztąd arka Mojżeszowa, która zastępowała miejsce ołtarza, a znaczyła niebo i przebywającego w niem z dziesięciu przykazaniami swemi Jehowę. Bacząc na teozo-ficzne prawdy, powyżej i teraz przełożone, wypadałoby może malować Boga, jako postać ludzką, całkowicie obłokami otoczoną i odzianą, a mającą na głowie turban eterowy, i ciemny, którego kraj spadający zasłania twarz. W chrześciaństwie, wyjąwszy obrazy Trójcy, rzadko maluje się Boga Ojca. Ale za to obrazy Boga Syna są wszędy. I na Chrystusową postać przenoszą się wszystkie doskonałości Boże. Postać to łacniejsza do przedstawienia. Jest w niej Bóg, ale w człowieka wcielony, zaczem i po człowieczeńsku wyglądający. Ale, ażeby i Chrystusa wymalować godnie, po 512 trzeba być artystą z geniuszem wielkim. Duch święty jest trudniejszy do przedstawienia. Jak malować umiejętność i miłość, w Bogu i człowieczeństwie tkwiącą, niebo z ziemią wiążącą '? Malują też Ducha świętego symbolicznie, jako gołąbkę, która unosząc się z ziemi do niebios, kojarzy człowieka z Bogiem. Symbol to piękny i wyrażający rzecz wybornie. Najczęściej malują Matkę Bożą i świętych Pańskich. Są to bowiem postaci dostępniejsze. Ale i one jaśnieć mają pięknością niebiańską. Świętość jest zawsze trudna do obrazowania. Trzeba samemu być świętym, lub obcować ze świętymi, ażeby mieć należyte o świętości wyobrażenie. A cóż dopiero świętosć malować! Trudność dla sztukmistrza jest tutaj tem większa, że przy całej apoteozie postaci ludzkiej i twórczości geniuszu swego, dzierżyć się powinien natury, a na obrazy swiętych ma przed sobą modły żywe, bardzo nieświęte. — Piękność z tamtego świata, jako i on sam, jest za zasłoną-. Ztąd długie szaty na obrazach i posągach świętych. Twierdzą o starogreckim Olimpie, że stworzyli go poeci, malarze, rzeźbiarze i sztukmistrze. Toż samo wyrzecby można i o chrześciańskiem niebie. Malarze dają nam obrazy na ołtarze, muzycy i śpiewacy opiewają świętych, a poeci hymnami podnoszą ich do niebios. Wszelakoż ani Olimpu, ani naszego nieba nie stwarzają sztukmistrze. Oni biorą je z teologii, i są tylko artystycznymi ich twórcami, tj. kształtują je i odsłaniają dla oczu, lub uszu. Nie jedynie Bóg i wszelaki z mieszkańców tamtego świata, lecz także tamten świat sam trudny jest do przedstawienia. Kościoły są przybytkami Pańskiemi i wyobrażają.... niebo Jak niebo uwidocznić, artystycznie uobrazować ? Oto zadanie główne dla architektów. W pierwotnych czasach gaje święte, jak potwierdza to historya większej części narodów, były naturalnemi, od Boga samego sobie zbudowanemi kościołami. W nich przebywało i przebywa dotąd religijne natchnienie i coś, co budzi chęć do nabożeństwa. W pośrodku lasu więc, na miejscu ukrytem, bywał bugaj, gdzie stały posągi bogów. Cóż ztąd? Oto las, 513 a w lesie bugaj, dał najpierwszy wzór do budowy świątnic. W lesie są drzewa. Urobiono zatem kamienne filary do drzew podobne, a ustawiono je w rozległe, bugaj przypominające koło, trzema rzędami i tak, że zasłaniały oku z zewnątrz, co działo się za niemi, lub w wewnętrzu przybytku. Staro-egipskie świątnice filarowe, dla ludu przeznaczone, stawiane były zupełnie na wzór bugaju w lesie. Pozostałością po nich są dotąd filary, zwyczajna kościołów naszych ozdoba. Do świątnic filarowych było wejście przy każdym filarze, czyli na okół i ze wszech stron. Jak do bugaju w lesie, idąc którędy bądź pomiędzy na okół stojące drzewa, tak do świątnic tych, idąc z którejkolwiek strony pomiędzy na okół stojące filary, godziło się w głąb. Że zaś przystęp był tutaj zbyt łatwy, a przybytek Boży, nieraz misteryi gniazdo, nie dość utajony; przeto musiano temu niedostatkowi zaradzić, i poczęto budować murowany parkan w krąg, wznosząc tym sposobem okrągłe gmachy, okryte dachem, i otaczając je, na wzór leśnego bugaju, i filarowych świątnic, do okoła kamiennemi słupami. Słupy te nie jedynie służyły ku ozdobie, lecz były mieszkania bogów symbolem i oznaką. Tak tedy powstały świątuica Dyany w Efezie i Partenon ateński, którego szczątki dziś jeszcze są tak świetne. Oto druga postać kościołów, a początek najstarszego greckiego, lub attyckiego stylu, który z upływem wieków i pod natchnieniem chrześciaństwa, przetworzył się w styl bizantyński. Okrągłość budowli główna jego zasada. Pomiędzy attyckim i bizantyńskim stylem stanął styl rzymski, który widzi się w dzisiejszym kościele św. Piotra, a dawnym Panteonie. Styl włoski, jest styl rzymski, lecz lekszy i milszy, a nachylający się do stylu attyckiego. Jest tu igła magnesowa. Styl attycki i bizantyński, to przeciwne sobie bieguny, a styl rzymsko-włoski ich środkowa różnojednia. Fenicyanie i inni Troglodyci, sami mieszkając w wydrążeniach skał, obierali pieczary najrozleglejsze na świątnice bogów. Celtowie zaś budowali nakształt tych pieczar dolmy. Były to miejsca między dwiema prostopadle i stromo stojącemi opokami w rozdole gór, z przodu i z tyłu sztucznemi ścianami Panteon tom II.  33 514 z jednego wielkiego kamienia płaskiego, a od góry ogromną granitową szybą zasłonione. Na wzór czworograniastych i podłużnych pieczar, oraz dolmów tych, poczęto wreszcie budować i budują dotąd kościoły w kształcie podłużnego, zwykle ku wschodowi obróconego, prostokątnego czworościanu. Grecy otaczali także te czworograniaste świątnice filarami. I tak powstał drugi styl starogrecki, styl dorycki, z którego później urobił się styl gotycki, jako jego przeciwieństwo, i styl odrodzenia, zwany Renaisance, jako różnojednia. Jest jeszcze trzecia forma świątnic. Widzi się ją dziś jeszcze w piramidach egipskich. Ona atoli nie rozszerzyła się zbyt powszechnie. Starzy Meksykanie budowali swe świątnice w kształcie piramid ściętych. U Celtów były także piramidki, które napotyka się jeszcze w południowej Francyi. Kopiec Wandy pod Krakowem również tu należy. Ale jednej rzeczy ważnej i powszechnej dały piramidy początek, tj. wieżom kościelnym. Z początku wieże te były całkowicie w formie piramid, później dopiero w kształcie czworościennych i olbrzy-mich slupów. Nawet tureckich minaretów tu kolebka. Długo królowało na ziemi wielobóstwo, a w bugajach bywały na okół wyręby małe, do kapliczek ubocznych podobne, gdzie stawiano posągi bogów. Na wzór wyrębów tych budowano przy kościołach na okół wysterczające pierzaje, w których wnętrzu były i są bazyliki z osobnemi ołtarzami. Że zaś chrześciaństwo, jako we wszystkiem, tak i w budowie kościołów wyróżnić się chciało od pogaństwa, przeto po obu bokach stawiano bazyliki ogromniejsze, do skrzydeł budowli podobne, i tak, że forma świątyni pańskiej układała się w krzyż. Nad bazylikami, stosownie do wielkości ich, robiono wyższe, lub niższe, posążkami świętych, stojących na poczwarach piekieł, i snycerskiemi urobami przyozdobione wieżyce i wieżyczki, nad któremi panowały dwie ogromne, a czasem jedna tylko, kościoła samego wieże. Oto stylu gotyckiego, i francuzkiego i germańskiego, rozwój dziejowy! W powyższem sprawozdaniu wskazało się sposób artysty 515 cznej apoteozy tamtego świata. Ukazują się nią kościoły różnego stylu i kształtu. Dawszy już pojęcie, jak sztuka piękna apoteozuje boskość, niebiańskość i świętość, przywodzi się ninie objaśniające rzecz na malarstwie i posążnictwie, muzyce i poezyi, a wreszcie na architekturze arcydzieła, które widzieć, słyszeć, lub czytać można, jako wzory i przykłady: Malarstwo daje nam nieskończoną mnogość utworów religijnych. Po wszystkich kościołach i kościołkach, na każdym ołtarzu, po przydróżnych stacyach męki Pańskiej, w pałacach książęcych i chatach wieśniaczych, widzi się albo malowidła święte spaniałe, albo ryciny znamienite, albo farbami upstrzone obrazki. Tutaj wzmiankuje się tylko niektóre arcydzieła. Święta Rodzina przez Rafaela Sanzio. Najwyższe tu uczucie świętości, niebiańskiej postaci, piękności form i czystości niebiańskiej osób. Matka Boża z Jezusem i Janem Chrzcicielem dziećmi, także przez Rafaela. W dziele tem widzi się nec plus ultra piękności religijnej. Sławna jest Madonna z dwoma aniołami Rafaelowa, ale już nie tyle. Cudownej piękności to utwór, ale znawcy zarzucają mu, że Królowa niebios wygląda tu nieco, jak ziemska wdzięczna księżniczka. W ogóle twarze niewieście Rafaelowe, choć wyobrażają święte panie, mają pewien ślad dworskości i coś zalotnego. Nie dziw! Sztukmistrz brał modły z Włoszek i Francuzek. — Poczęcie Panny Maryi przez Murillo. Wyraz twarzy niepojętego szczęścia i nadziemskiego zachwytu. Wysokie kolorytu uczucie. Dzieło iście mistrzowskie. Lecz dość z uwagami, które rozszerzają rzecz! — Wieczerza Pańska Pawła Veronesi. Chrystus otoczony dzia-twą przez Owerbeka. Święta Rodzina przez Vannuci il Pe-rugino. Wyjąwszy Madonnę z dwoma aniołami, która najduje się w monachijskiej Pinakotece, wszystkie te dzieła są w paryz-kim Luwrze. Znamienite są: Sprzedanie Józefa przez Owerbeka we Frankfurcie nad Menem, święty obraz jednego Holbeina starego we Freiburgu Bryzgowskim, i dość obrazów obu Holbeinów po różnych kościołach niemieckich, a podobno i w Krakowie. Posążnictwo mało daje kościołowi. Może dla tego tylko, 33* 516 iż kościół sam ma pewien wstręt doń, bacząc na to, iż poganie czcili najgłówniej i najogólniej bogów w posągach. Przeniósł on obrazy, których stare bałwochwalnie nigdy prawie nie miały. Ma się atoli wszędy drewniane posążki Chrystusa, Matki Bożej i Świętych, pomalowane i podczas processyi noszone. Pomalowanie oznacza tu zły smak, stanowi jednak różnice chrześciańskiej świętości od mitologicznych marmurowych postaci. Są także kamienne posągi świętych i krzyże ze Zbawicielem po gościńcach, zwykle małej artystycznej, a wielkiej religijnej wartości. Niekiedy wedrą się posągi aż do samego kościoła. I tak w jednej z bazylik wielkiej gotyckiej katedry we Freiburgu Bryzgowskim widzi się Wieczerzę Pańską, gdzie Chrystus z 12 apostołami naturalnej wielkości są z białego kamienia. Jednakże w przedsieniach i zewnątrz kościołów gotyckich napotyka się huk posągów ze zwyczajnego kamienia, zastępujących olbrzymim sposobem ozdoby rzeźbiarskie i snycerskie. Muzyka niesie ze wszystkich sztuk pięknych najwięcej dani kościołowi, albowiem on ją bardzo lubi i ceni. Ma się niesłychane bogactwo muzyki kościelnej. Da się tu alfabetycznie imiona kompozytorów, spominając czasem albo główne, albo dziś jeszcze odgrywane ich dzieła: Allegri z XVII. wieku, Miserere jego cudownie piękne. — Anerio z XVI. wieku, jeden z twórców muzyki kościelnej, którą w wieku tym uprawiać staranniej poczęto. — Bach Gabryel z XVIIIgo wieku, Motette i Psalmy. — Bach Jo. S. Sławne Requiem, Motette: Mein Jesu. — Benevoli z XVII. w. msze. — Benda z XVIII. wieku, msze. — Betowen Crucifixus i kilka mszy. — Caccini z XVII. wieku. — Caldara z XVII. wieku, msze, laboravi et peccavi, Domine. — Carissimi z XVII. wieku. — Carpentras lamentationes. — Casciolini z XVII. wieku. Cherubini, Et in-carnatus. — Cimaroza z XVIII. w., jeden z twórców szkoły neapolitanskiej.— Durante z XVIII. wieku, Requiem szkoły neapolitańskiej. — Feo, z XVIII, wieku, szk. neap. — Gabrieli z XVI. wieku. — Gallus z XVI. wieku i Gluck z XVII. wieku. Graun z XVIII. wieku, Tod Jesu. — Haendel z XVIII. wieku, Dzień straszliwy, Saul, Izrael, Jozue, Messyasz, Orato 517 rium I. — Hasler, XVI. wiek. — Hasse, XVIII, wiek, Te Deum, Elena al Calvario. — Haydn Michel, XVIII, wiek, Benedictus, Tribulationes, Universos, msze. — Haydu Joseph XVIII. wiek, msze i siedm słów. Hiller Adam, XVIII. wiek. Jometti, XVIII, wiek, miserere, szk. neap. — Leo, XVIII. w. miserere, magnificat, incarnatus, szk. neap. — Liszt, Ave Maria. — Lotti, XVII. wiek, miserere, crucifixus. — Majo, XVIII, wiek. szk. neap. — Marcello, XVII. wiek, psalmy. — Mendel-sohn Bartholdi, oratorye. — Mozart, sławne Requiem, którego kompozycya przyspieszyła mu śmierć, Ave Verum i msze. — Nauman, XVIII. wiek. — Orlando di Lasso, XVI. wiek, Kyrie, in excelsis, Agnus Dei. — Papens Marcellus de Pale-strina, XVI. w., msza, o Domine; Kyrie. — Pergolese, XVIII. wiek, Stabat mater, szk. neap. — Piccini, XVIII. wiek, szk. neap. — Porpora XVIII. w. szk. neap. — Pretorius z XVI. wieku. — Rossini, stabat mater. — Sachini, XVIII. w. szk. neap. Salieri, XVIII. wiek. szk. neap. — Scarlatti Alexander XVII. w. szesnaście mszy. — Stolzel z XVIII. wieku. — Tro-vatore, miserere. — Vogler, XVIII, wiek, Messe, Pastorale, i Requiem. — Vittoria, XVI. wiek. — Weber Karl Maria, z XVIII. wieku, szczytne kompozycye. W ostatnich czasach pracowali dla kościoła: Gansbacher, uczeń Voglera, a przyjaciel Webera i Meyerbeera. Antoni Andre i Eibler, nadworny kapelmistrz w Wiedniu. Dalej Aiblin-ger z Monachium, Drobisch z Augsburga, Seyfried i Józef Schnabel z Wrocławia. — Józef Hartman Stunz odznaczył się ślicznemi kompozycjami, a choć oddał się całkowicie służbie kościoła, umarł w nędzy niedawno we Włoszech. Ubolewają w Niemczech bardzo nad okrutnym jego losem. — Dziś pracują w nowoczesnym stylu kościelnym dwaj bracia, Franciszek i Ignacy Lachner. Poezya religijna jest również bogata. Cała literatura hebrajska, stanowiąca nasz stary Zakon, należy tutaj. Podnosi się z niej głównie Psalmy Dawida i Pienia proroków. Z wielkich utworów religijnych spomina się Sąd ostateczny Junga, Raj utracony Miltona, Kaina Lorda Byrona i Messyade Klop 518 sztoka. Pełno jest we Włoszech, Francyi i Hiszpanii pieśni kościelnych. W Niemczech słyną kantyki protestanckie, w których trafia się na utwory najgłośniejszych mistrzów. U nas znane są.: Pieśni religijne Karpińskiego, Hymn do Boga Woronicza, Przenajświętsza Rodzina Bohdana Zaleskiego, Dzieciątko Jezus Hołowińskiego, Poezye Lenartowicza, różne pieśni nowsze i stare kantyczki kościelne. Z krasomówstwa słyną kazaniami we Francyi Massilon, Flechier, Bosuet, Bourdalou, Lacordaire; w Niemczech Szlei-ermacher; u nas Skarga, Woronicz, ksiądz Pułaski, Prusinowski, Benwenuto. Architektura otworzyła dla religii wszystkie swe skarby. Ileż ma się przecudnie pięknych i olbrzymich świątyń Pańskich ! Na czele ich stoi okrągły i kolosalny kościół świętego Piotra w Rzymie. Na wzór jego zbudowano Panteon w Paryżu, kościołek Aleksandryjski i kościół Luterski w Warszawie i wiele innych przybytków świętych. Drugie miejsce zajmuje kościół św. Zojii w Konstantynopolu, także okrągły i z mnóstwem kaplic, ale w stylu bizantyńskim. Na wzór jego powstały: kościół św. Marka w Wenecyi, św. Jana na wyspie Malcie i Kremlin w Moskwie. Najwięcej się ma ślicznych kościołów w stylu gotyckim. Najznakomitsze i najpiękniejsze są: Dwa kościoły zbudowane od Erwina, jeden w Strassburgu, drugi we Freiburgu Bryzgowskim, św. Szczepana w Wiedniu, kościól Medyolański, od jakiegoś Polaka zbudowany; St. Mi-chael de Gedule w Brukselli; 5. Sewerin, S. Clotilde, nowy kościół, kaplica w pałacu sądownictwa ś. Eustachego i No-tre Dame, wszystko to w Paryżu. Kościół S. Denys, gdzie są groby francuzkich królów. — Co do Anglii, ma się tu naj-ogromniejszy i najsławniejszy kościół ś. Pawła w Londynie, okrągły, i walczący o przód ze św. Piotrem w Rzymie. Opactwo Westminsterskie, także w Londynie, podobne do Notre Dame w Paryżu. Śliczny kościół gotycki w Westminsterze z grobami angielskich królów, śród zamku. Od czasów Pu-gina, architekta katolickiego, zamiłował lud angielski w stylu gotyckim i buduje w nim dziś wszystkie kościoły, zgoła pro 519 testanckie. — Ładne kościoły są w różnym stylu, ale najczęściej gotyckie, w Nurynberdze, Augsburgu, Monachium, Kolonii, i w Krakowie. We Frankfurcie nad Menem piękny jest kościół św; Pawła, okrągły, do ewanielickiego kościoła w Warszawie podobny. Były u pogan, a nawet u chrześcian, także tańce na cześć Bożą. Chciano przez nie wyobrazić albo jazdę słońca, księżyca i gwiazd po niebie, albo wesoły, wdzięczny i zbawienia pełen żywot niebian. Dziś sztuka ta wypędzona jest całkowicie z religijnego obrzędu. Piękność kościelna, o której się dotąd przez wszystkie niemal sztuki mówiło, jest dydaktyczna par excellence. Artysta albowiem musi tu uczyć się teologii, archeologii i symboliki religijnej, legend świętych, obrzędów kościelnych itp. ażeby umiał rzecz należycie przedstawić, a widz, słuchacz, lub czytelnik uczy się przedmiotu najważniejszego na ziemi, tj. czci Boga i rzeczy tamtego świata. Sztuka roznieca tu myśli, uczucia i uczynki święte, niesie pomoc wierze, a budzi ogólną pobożność. *        * * 2) Piękność mitologiczna idzie zaraz po religijnej i roz-twiera drugi kallizofizny dydaktyczności powiat. — Dawni bogowie mieszkali na Olimpie, a byli przedmiotem czci powszechnej, jak nasi święci. To niebianie. Piękność ich tedy jest początkowo religijna, równie jak powyższa. Ztąd i apoteoza tu trudna. Ale bogowie i boginie znaczą siły przyrodzenia, które należą do tego, a nie do tamtego świata. Nie dość! Siły te nie są bynajmniej święte. Mieszkańców Olimpu, tak cielesnych i zmysłowych, nie cechuje też świętość. To robi ich bliższemi śmiertelnych i ułacnia bardzo sztukmistrzowi zadanie. Siły są wprawdzie, wewnątrz materyi i sprawują jej duszę. Ukazują się więc, względem niej, jako istności utajone. To powód, że brano je za coś Bożego. Ale działanie ich jest 520 jawne, widome. Zaczem utajenie tu tylko pozorne. Niech będzie, jako chce, zawsze do artystycznego przedstawienia ła-cniejszy jest ten świat, czy nim ciało, czy też dusza, jako od-słoniony od tamtego, który w bezwarunkowem tkwi ukryciu i wyjśdź nie może. Co piękność mitologiczna? Jest to w gruncie również boskość, niebiańskość i świętość, nie samychże pogańskich bóstw, lecz słowa Bożego, stwarzającego świat, dyszącego we wszystkich siłach przyrodzonych, a ubranego w postaci ludzkie, uobrazowanego i uapoteozowanego. Tak pojęta mitologi-czność staje się chrześciańską. i usprawiedliwia tych, co znajdują w niej upodobanie. — Ponieważ mitologiczność nie tylko u pogan, lecz w gruncie swym także u nas, odnosi się do nieba, a znaczy siły przyrodzone, lub ziemie; przeto zachodzi tu dziwnie piękne przejście od tamtego do tego świata. Teologia staje się ninie w estetyce, jak niegdyś w religii Greków, fizyką. A na mitologicznych pięknościach, będących najwyższą natury apoteozą, przygotowywa się Kallizof do naśladujących za niemi piękności przyrodzonych. Co większa! Na mitologii uczyć się trzeba, jak artystycznie malować ten świat. Niezawodnie sztuka to niepospolita, przedstawić pędzlem, lub rylcem godnie np. Chronosa, znaczącego czas, Reę wyobrażającą przestrzeń, Zeusa Herę, Heliosa, Artemidę, Hefesta itp. które są eterem, powietrzem, słońcem, księżycem, ogniem. Przynależy istnieniom tym nadać osobistość, postać i piękność ludzką, lecz taki przy tem twarzy i kształtu całego wyraz, iżby wyglądało z nich wewnętrzne ich znaczenie. Ale ma się tu ku pomocy symbolikę, a krom tego starożytne, urobione w posągach kamiennych, lub w prześlicznych poezyach i opisach wzory. Pospolicie mitologia tylko grecka, — gdyż rzymska nie jest czem więcej, jak dość miernem jej powtórzeniem, — jako klasyczna i na rzetelnej piękności oparta, otwiera artystom skarby swe nieprzeczerpane. Łatwiej też brać z niej przedmioty, niż z mitologii innych, gdyż tutaj stoją już gotowe, od arcymistrzowskiego umu utworzone ideały, a niekiedy nawet 521 i dzieła same. Jako zaś malować coś z mitologii n. p. egipskiej, gdzie, nie estetyka, ale teozoficzna myśl urobiła postaci bóstw ? Izyda ze łbem bocianim, lub Kanob dzban, nie mogą być piękne i nie zapalą ani artysty, ani oglądacza galeryi obrazowych! Ztąd atoli nie wynika wcale, ażeby potrzeba było koniecznie, dzierzyć się jedynie i wyłącznie mitologii greckiej. Słowiańska Dziewa n. p. uciekająca przed potworami piekieł, a rzucająca za siebie wstążkę, grzebień, chustkę, które przeobrażają się w rzekę, bór, morze, jest postacią niemal świętą, a krasna pani, lub Dziedzilia z lewym bokiem otwartym, ażeby każdy mógł widzieć przeczyste jej serce, pięknością niepokalaną. Obie więc godne są pędzla, a okazują się bez miary przedniejsze od odpowiednich im w mitologii greckiej bogiń, tj. od Deometry i Afrodyty. Gdybym był malarzem, lub poetą, zabrałbym się do mitologii słowiańskiej, której charakterem głównym najsnażniejsza etyka. Ona może sztukmistrzowi z geniuszem upewnić chwałę. Piękności religijne, jako odnoszące się do tamtego, ściśle ukrytego świata, mają szaty długie; piękności zaś mitologiczne, jako upostaciowanie i uosobienie potęg tego świata, który jest widzialny i zmysłowy, są nagie. Postać naga jest mitologiczną pięknością. Tu przydadzą się żywe modły, by też i nie święte. Ale jedynie mitologiczne obrazy powinnyby mieć ten przywilej, że wolno im podawać oku osoby nagie. Osoby te bowiem, — to nie ludzie ! To bogowie, lub boginie pogańskiego świata, mieszkańcy Olimpu, właściwie zaś upostaciowane siły przyrodzone. Obrazy zaś niemitologiczne, a przecież nagie, nie mają tego usprawiedliwienia; tchną zatem zbyt wyraźnie lubieżnictwem, a nie godzą się z naszemi wyobrażeniami, o przystojności i wstydzie. Któryż ojciec chciałby je młodej pokazać córce? Teraz przechodzi się do istniejących dziś starych i nowych piękności tej przykładów. Posągi tu najpierwsze zabierają miejsce. Czemu? Bo one doszły do nas, a są myśli i ręki starego świata pogańskiego bezpośrednim wyrazem. Ale, ileż posągów, cudów rylca i mi 522 strzowskich arcydzieł, zaginęło na zawsze! Czas byłby ich oszczędził, bo były kamienne. Lecz ludzie ciemni nie szczędzili. Niestety, fanatyzm tryumfującego chrześciaństwa i Isla-mizmu rozbijał je, kruszył i topił w rzekach, wdeptywał w ziemię! To, co mamy z nich dzisiaj, wyorano przypadkiem z roli, lub wykopano gdzieś z gruzów, złożono z rozkruchów, i sklejono całość, jak było można. Oto najsławniejsze dzieła stare: Venus de Medicis we Florencyi, cudo dłuta, podobno Praksytelesowego. W Luwrze paryzkim zaś są: Venus victrix, wykopana w Milo. Postać naga, wielka, spaniała i tak piękna, że przechodzi wszystko, co dać może natura. Dianne a la Biche, nr. 178. — Pallas de Velletri nr. 31. — Bachus nr. 154. — Polimnia nr. 306. — Antinous 313. Jest tutaj, co wnioskować się daje już z przytoczonych numerów, huk posągów innych. Są także kolosalne i zwyczajne Sfinkse, Me-mnony i bóstwa egipskie, a różne wykopałości z gruzów Kartaginy, Babilonu, Niniwy i Palmiry. Brytańskie zaś muzeum w Londynie, obfituje w rzeczy takie jeszcze bardziej od paryz-kiego. Anglicy umieją najlepiej je zbierać. Są także nowożytne i bardzo śliczne posągi mitologiczne, których ma się dość w Monachium. Wsławił się nićmi najbardziej Canova. A z ala-bastru i gipsu są bogowie po wszystkich zamożniejszych do- mach. Malarstwo starożytne nie doszło do nas. Grecy i Rzymianie kuli z kamienia bogów, lecz rzadko ich malowali. Obrazy, jakie być mogły, albo zniszczyli chrześcianie i Mahometanie starzy, albo zatracił czas sam. Drewno, lub płótno malo-wane przetrwa wieki, ale nie oprze się tysiącoleciom. W Egipcie wewnątrz piramid spotyka się wprawdzie malowidła między hieroglifami, ale artystyczna wartość ich jest mała. Nie piękność, ale coś teozoficznego ich celem. Późniejsi artyści jednakże dają nam dość malowideł ślicznych, a rycin mitologicznych bez liku. Najpiękniejsze obrazy są: Endymion śpiący i przyglądająca się mu rozkochana w nim Diana przez Gi-rodeta Triosona. Cudo co do piękności kształtu i co do kolorytu. Diana przez Lebrun. Tytany z Olimpu od Zeusa 523 strącane, przez Pawła Veronesi. Amor nauczyciel Nimf"przez Amberga, u H. Heckmana w Berlinie. Oprócz obrazów, masz Olimp Rafaela i Guido Reniego sceny mitologiczne, oraz inne, piękne malowidła w królewskich pałacach, zazwyczaj na stropie. Muzyka kwitła w Egipcie, który używał jej tylko przy namaszczaniu wstępniów do misteryi; kwitła także w Palestynie, mianowicie zaś u Greków i Rzymian. Charakter jej był religijny, bo można ją było słyszeć tylko przy obrzędach kościelnych. Moc i czar jej musiały być wielkie, bez miary większe, niż dzisiaj. Plato stawia muzykę obok filozofii, jako od Bogów daną, a zbawiającą świat umiejętność. Mądry zaś Salomon, gdy posłyszał zdala śpiew przechodzącej szkoły proroków, porzucił ministrów, a złączył się z uczniami. Starożytna muzyka jednakże, która byłaby dziś prawdziwie mitologiczną, zaginęła. Pieśni nawet pogańsko-religijnych jest mało. W dziele M. Laborde są nuty muzykalne do Orfeuszowego hymnu na cześć Kalliopy, mające pochodzić od samego Orfeusza. Charakter tej kompozycyi przypomina dzisiejsze pienia arabskie. Tak zwany śpiew gregoryański we mszy katolickiej, ma być staropogańskim śpiewem religijnym, który kościół przyjął i nowym tekstem uchrześciańszczył. Staropolska pieśń, którą śpiewają jeszcze koło Kwidzyna: ,,Zawitaj gwiazdo złota, domie Bogu miły, który siedm słupów dziwnie nam przyozdobiły'', pochodzić ma ze starej pieśni na cześć Światowida. Pieśni stare w kantyczkach naszych, szczególniej na Boże Narodzenie, sam wykrzyknik: Hej Kolenda, Kolenda, znaczący Boga początku roku Koladę, są wyraźnie z czasów pogańskich. Charakter ich, nie nabożny, ale wesoły i skoczny, rzucanie z chóru grochem, lub orzechami na głowy ludzi, obecnych w kościele, pianie kura i gwizd ptactwa, wszystko to zdaje się świadczyć dawnemu bałwochwalstwu. Muzyka nowoczesna nie zaniedbała także mitologii. Najznakomitszemi jej utworami są tutaj: Orfeusz i Alcesta Glucka. Orfeusz i Euridice Hay-dena. Acys i Galatea Rollego. Sofo Gunarda. Galatea Massa. Alcesta Weigla. Są to same opery. 524 Poezya ma w powiecie tym niesłychane bogactwo. Ona wytrwała sama, choć malarstwo i muzyka zaginęły, a rozkru-szyły się zgoła kamienne posągi. Cała literatura grecka od Hezyoda i Homera, którzy wierzyli w swych bogów, aż do Lucyana ich szydercy, jest mitologicznej piękności przykładem i roztoczą. Spomina się z niej tutaj szczególniej Teogonią, Hezyoda, Protomeusza Eschila, Bachantki Eurypidesa. I rzymska literatura jest mitologiczna. Bez znajomości dawnych bogów i bogiń nie zrozumiesz ani Wirgilego, ani Horacego. Ale przemiany Owidyusza, tak pięknie przepolszczone od Kicińskiego, mają wyłącznie mitologiczny charakter. Są pisma Celtyckiego Taliesina, Edda skandynawska, pienia Osyanowe i inne, które tu należą. Słowianie mają pozostałości bardziej epiczne, jak mitologiczne Godzi się tu spomnieć zaszczytnie Witoloraudę Kraszewskiego, z której ustęp o Mildzie jest z muzyką Moniuszki. Architektura przechowała nam także niektóre pozostałości mitologiczne. Są niemi głównie piramidy i obeliski egipskie, katakomby rzymskie i paryzkie, zbudowane ku misteryom Izydy, i dolmy celtyckie, które tam i sam jeszcze widzieć się dają. Krom tego mamy od Peryklesa zbudowany Partenon w Atenach, dawną świątnicę, która w części niezburzonej od Turków, stoi tak świetnie i pysznie, tak trwale i wiekuiście, jak gdyby świeżuchno powstała. Niedawno odkopano spaniałe wejście do Partenonu. A wschody z białego marmuru zadziwiają nie tylko swą ozdobnością, ale i przez to, że spajano tu kamienie tak, iż niepodobna prawie dostrzedz, w którem miejscu. Jest także stary Panteon rzymski, który zamieniono w kościół św. Piotra, a podług którego zbudowano mnóstwo świątyń pańskich. Z kościoła Salomoncnvego w Jeruzalem, zbudowanego od mistrza fenickiego Hirama, na wzór wewnętrznego przybytku misteryalnego w piramidach, jest także jeszcze coś do widzenia. Dzisiejsza architektura odbudowywa stare postaci czasami. I tak kościół ś, Magdaleny w Paryżu, wystawiono na wzór świątnicy Dyany w Efezie, a Walhalla przy Regensburgu, gdzie są kamienne popiersia sławnych mężów 525 niemieckich, przedstawia jednę ze świątnic attyckich. W Londynie zaś, nieco za miastem, w pałacu kryształowym, widzi się świątnice filarową, staro-egipską, z potrójnym rzędem zasłaniających się słupów, wiernie naśladowaną. Poglądając teraz na bogactwo mitologicznego, lub pogańsko-religijnego, a powyżej na większe jeszcze bogactwo chrze-ściańsko religijnego sztuk pięknych powiatu, przyznać można rodowi ludzkiemu z radością, iż nie był dla bogów i Boga samego wcale obojętny. Gorszyłby się wypadkiem takowym tylko Prudon, wykrzykujący przeciw teurgom, lub fabrykantom Boga. On widziałby we wszystkich, dotąd spomnianych sztukmistrzach uranurgów. I mitologiczna piękność wszelaka jest dydaktyczna. Artysta uczyć sie tu musi teologii pogańskiej Greków i Rzymian, archeologii i symboliki religijnej świata starego; ten zaś, co patrzy na obraz, lub czyta poezyą, uczy sie tego, czego chciał nauczyć go sztukmistrz. Kobiety np. nie znają mitologii inaczej, jedno z malowideł, rycin i pieśni, lub powieści, wreszcie z teatru. Jeżeli artysta bierze głębiej rzecz, a w bogach widzi nie same igry urnowe, jak to dotąd bywało, lecz glębokie prawdy teozoficzno-fizyczne, i potrafi przedstawić je należycie, to dzieło jego nauczać będzie zgoła świat uczony. 3) Piękność przyrodzona obejmuje trzeci dydaktyczności powiat. — Świat mitologiczny namaszcza do przedmiotów tego obrębu artystę i pokazuje mu apoteozę natury najprzedniejszego rzędu. Wszechnica zmysłowego bytu powinna się mu ukształtować w Olimp grecki, a każda rzecz wziąć postać Boga , bogini lub bożka. Jeżeli ku temu um jego nie dość twór-czy, nie dość bujny i silny, to lepsza, iż piękności tej on nie tknie. Boć smutna, dzierżyć w ręku pędzel, lub pióro, a być tylko fotografem! Ma się niemiarę piękności przyrodzonych w naturze. — Bóg, który świat stworzył, był także artystą. Ileż szczytnych 526 i uczuć i myśli rozbudzają w nas Tatry, Apeniny, Alpy! Widoki z wysokich S. Gotarda szczytów, zkąd ziemia dalszych gór, lasów i jezior uplotem, zbożowemi łany, łąk zielenią i kwieciem, wdziękiem różnego rodzaju strojna, wydaje się być pstrym, rozkosznym światłości krajem, pokazywanym narodzić się mającym duszom we zwierciedle Mai, zkąd rzeki lśnieją jak szerokie wstęgi, od Dziewy rzucone, a miasta i wioski, jak namioty śród wielkiego sadu, wszystkie te cuda i czary wprawują nas w zachwyt. Wschód i zachód słońca po nad ciemnym borem, zapala w duszy taką samą łunę różaną, jako na niebie. A morze, bałwanami olbrzymiemi wiecznie rucha-ze swoim bezmiarem i hukiem! Ziemianka nie jedna tyle tchnie uroku, co niebianka, i pada się przed nią na klęczki Same zwierzęta, np. konie i psy, wierne towarzysze człowieka, zgoła drzewa, kwiaty, gwiazdy na niebie porywają umysł niewypowiedzianym urokiem. Ale dla artysty nie dość, malować piękności te wiernie! Um jego ma podnieść je do nadziemskiej potęgi i świetli; ma je uniebiańszczyć, unieśmiertelnić geniuszem własnym, dać w apoteozie. Inaczej sztuka byłaby prostem i martwem rzeczy zwierciadłem. Jak apoteozować naturę? Poglądaj przez szkło rznięte, palne, czerwone, zielone, niebieskie, lub fioletowe, na ogrody, lasy i łąki, na kwiaty i motyle oświecone słońcem! Obaczysz, w jak czarodziejskich łunach stanie przed tobą cała okolica; jak niebiański zrobi się wszelaki robaczek i listek! Co za gra i barwa jakiegoś nadziemskiego światła! Zdaje się, żeś uleciał z ziemi tam gdzieś na księżyc, lub słońce, w jakieś Eli-zyum, lub Eldorado. — Spojrzyj także na śliczne malowidła po szybach w oknach jakiej sławnej świątnicy Pańskiej! Jak żywe i urocze, jak lśniejące tu osoby wszystkie! Mniemasz, że patrzysz na świętych i błogosławionych w niebie, że widzisz promienną światłość Bożą tamtego świata, tryskającą z każdej postaci. — Przypatruj się wreszcie w teatrze ludziom i rzeczom, oświeconym ogniem bengalskim! A wtedy rzuć okiem na obrazy jakiego wielkiego mistrza, gdzie ujęto tę elizejskość, eldoradyczność i bengalskość barw, np. na Endymiona i Dyanę 527 przez Girodeta Triosona! Widzisz, że sztuka wszystko to dosięga, uawet przewyższa. I otrzymasz wyobrażenie apoteozy przyrodzenia. Maluj później sam pędzlem, lub piórem tak, ażeby zgodne były z tem wyobrażeniem! Zyskasz przez to przynajmniej bożość kolorytu. Ale to dopiero apoteoza zewnętrzna. Poznaj wiekuistą myśl Bożą każdego przedmiotu z przyrodzenia, który chcesz malować, i tak go narysuj, ażeby zeń ta wyglądała myśl! Naznacz go cudownością formy, w jakiej Bóg mógł go w głowie swej piastować, zanim przeniósł go w czas, pełen niedostatków i żarłoczności wszystkiego, co z niebios! Będzie to jego apoteoza wewnętrzna. — Lecz nie dość! Na dnie ogólnego świata jest osobisty Bóg, wyglądający tajemniczo zewsząd, a w gruncie wszelakiej rzeczy pewna osobistość, jakiś geniusz nadziemski. Widzi się go okiem mistycznem jaźni. Niechaj i geniusz ten osobisty z malowidła twego wygląda! On, przeświecając przedmiot sobą, uapoteozuje go całkowicie, rzetelnie. Pomnij, że jako pod ręką Bożą pewna postać niebiańska staje się rzeczą, tak znowu pod ręką twoją rzecz ta stać się ma tem, czem była niegdyś i jest zawsze w gruncie swej istoty, tj. postacią niebiańską! Czego się tkniesz, to zamieniać się powinno w Bożość. Jeżeli o tem nie wiesz, lub tego nie umiesz, łub na to się nie zgadzasz, schowaj ręce do kieszeni! Oto niektóre wzory artystycznego oddania piękności przyrodzonych. Malarstwo gra tutaj najważniejszą rolę. Co do krajobrazów słynie Canaletti, który dał widoki weneckie i warszawskie. Claude Lorrain ma imię, jako najgenialniejszy pejzażysta, a prace jego przepłacają się bajecznie. Tu należą wszystkie dzieła Kalanny. Wreszcie godzi się wspomnieć Wieczór letni przez Begasa, gdzie gra zachodzącego słońca, cienie drzew, i perspektywy w dal są przecudne. Obrazy przytoczone tu, są w paryzkim Luwrze, ostatni zaś widzieć można u Kei-bla, Stadtratha w Berlinie. Co do brzegów morskich, śliczne są: vue de la rade de Tulon, de Bordeau, de Bayonne i inne porty francuzkie przez Józefa Werneta. Wschód i zachód 528 słońca przez Claude Lorrain. Burza morska nad brzegami Hollandyi, przez Ruisdala. — Co do zwierząt i ptactwa wsławili się malarze: Oudri, Desportes, Franc. Snyders, Jan Jacek Bachleier, St. Jean. Huk malowideł z ich ręki obaczysz w Luwrze. Malowali oni także kwiaty i owoce. — Do piękności przyrodzonych tego rozdziału odnoszą się także portrety ludzkie, nie zmyślonych, ale rzeczywistych osób. To także natura. Wielkie imię z wybornego portretowania mają: Vero-tari, Tycyan, van Dyck, Renauld i Lavrence. Posążnictwo nie wiele tu daje. Ma się tylko dość kamiennych lwów i orłów przy wejściach do pałaców, lub ogrodów książęcych, a czasem połowanie na jelenia ze strzelcami i ogarami na płaskim dachu jakiego zamku. Są po miastach posągi sławnych królów, bohaterów, pisarzy i innych mężów. Muzyka naśladuje czasem naturę, chociaż to nie jest wcale jej zadaniem, a nawet ubliżać jej może. Najznakomitsze utwory tego rzędu są: Cztery pory roku przez Haydena, Pustynia F. Dawida, śpiew Am Bach Bethowena, harpe eolien Krugera, Glockengeldute Holzla, Chanson negre Godeschalka, Róża alpejska Chelarda, l`echo des mers par Massini, a wreszcie Uwertura Rossyniego do opery Wilhelm Tell. Poezya wdaje się także w obrazowanie natury. Można tu wymienić następujące rzeczy: Cztery pory roku Tompsona, Opis burzy morskiej w Odyssei i Eneidzie, tudzież w drugiej pieśni Don Juana Bayronowego, Polowanie na jelenia w Pani Jeziora Walterskota, Polowanie na jelenia w Ziemiaństwie Delilla przez Felińskiego, Polowanie na niedźwiedzia w Panu Tadeuszu przez Mickiewicza, Wiosna Drużbackiej, Zofiówka Trembeckiego, Świątynia Sybilli Woronicza, Sonety krymskie, Mickiewiczowe, Opis Karpat w Sobótce Goszczyńskiego, Opis Tatrów i dziewiczych lasów afrykańskich w Listach z Krakowa Józefa Kremera, Pieśń o ziemi naszej Wincentego Pola. Architektura, odnosząca się zawsze do człowieczeńskiego świata, nie ma ani potrzeby, ani sposobności do obrazowania czegoś z natury. Należy tu jednakże co następuje: Amjitea-tra, otoczone wodą, jak np. łazienkowski w Warszawie, gdzie 529 podczas lata grywa się pod gołem niebem, a daje się sceny lądowe i morskie, są artystyczną świata apoteozą. Thermy, lub kąpiele murowane, to nowe, to starożytne, jakie widzi się po cieplicach sławnych za granicą, przedstawiają źródła leczące, jakie napotykać można w przyrodzeniu. Budowle łazienkowe po wielkich miastach, nie raz piękne i wygodne. Kopalnie soli w Wieliczce i Bochni, tudzież różne kopalnie kruszców w kraju i za granicą, gdzie ma się sztuczne filary, utrzymujące piętra i stropy, ażeby się nie zapadły, a gdzie wszystko buduje się na wzór podobnych pieczar, utworzonych ręką natury. Do piękności przyrodzonych policzyćby można różne budowy techniczne, jako np. tunele kolei żelaznej; wodociągi, obrazujące źródlane żyły w wewnętrzu gór; mosty, naśladujące międzymorza i przesmyki. Najsławniejszy wodociąg najduje się w Roquefavour, który dostarcza wody Marsylii, a zbudowany był od polskiego mistrza i naszych wychodźców. Arcydzieło to inżynierskiej sztuki. Słupy mają tu 240 stóp wysokości. Najsławniejszy most znowu, zwany tabularny, jest na zatoce morskiej przy Anglii, na sto stóp długi, a tak po nad wodę wyniesiony, iż przechodzą pod nim okręty swobodnie. Okręty tu należą, jako pływające wyspy. Najznakomitszy z nich jest dzisiaj angielski statek żelazny Great Eastern, biorący na pomost wygodnie dziesięć tysięcy ludzi, a nie czujący najgwałtowniejszej burzy. Sądzisz może, iż odprawia się już tutaj piękności przyrodzone. Nie, to dopiero ogólne ich przedstawienie i najniższe stanowisko. Trzeba zapuścić się ninie nieco w ich szczegółowe ukształtowania i rozwoje. Piękności przyrodzonych ma się tyle, co rzeczy w naturze, zaczem nieskończone mnóstwo. Wszystko, co tylko jest, stać się może i staje się, jako to widzieliśmy powyżej, przedmiotem dla artysty. Nieprzeczerpana moc piękności tych, acz Panteon tom II.  34 530 sama i bezpośrednio zaprząta sztukę, skupia się atoli nakoniec w trzy kallizoficzne, a tutaj przynależne ogniska, których nazwa: idylliczność, apologiczność i mityczność. Ma się tu na myśli sielanki, bajki i klechdy, które obrazują, również przyrodzenie. W pierwszych pasterze, rybacy, wieśniacy, lub inni prości i niewinni ludzie, w drugich zwierzęta, a w trzecich geniusze i duchy, sprawujące istotę żywą nieżywotnych rzeczy, grają rolę i podnoszą głos, dość często w dyalogach, nakształt komedyi na scenie. Teraz każdemu z trzech tych rozstępów poświęca się słów kilka. Sielanka, która ukazuje się nie tylko w poezyi, lecz także w malarstwie, muzyce, we wszystkich sztukach, odsłania nam idylliczność, tj. piękności ducha wiejskie, jako np. prostotę, dobroduszność, otwartość, uczciwość, rajską niewiadomość i niewinność. Bohaterami jej są zwykle pasterze i pasterki, rzadziej rybacy, kmiotkowie, dziedzice i proboszcze wiejscy, lub inni ludzie przedniejszego stanu, czyści i niezepsuci miastem, pobożni, jak patryarchowie pierwotnego świata. Sztukmistrz daje tu uczuć rozkosz, jakiej doznałoby się, patrząc na Adama i Ewę, lub naturę ludzką w Edenie. Główna rzecz, zbierać i podnosić tu perły życia sielskiego, apoteozować je artystycznie, a nie tykać nic gminnego i grubego. Niechaj nikt nie wykrzykuje, że arkadyjscy pasterze, one Dafnisy i Chloe, nie mają żadnego podobieństwa do naszych Maćków i Bartków! Potrzeba tu raczej brać wzór z Teokryta. Sztuka piękna, jak wiadomo, nie jest obrazowaniem natury zwierciadla-nem, lecz inne ma zadanie. Sielanka dobra nie maluje wiernie wsi, jak stara a złośliwa mieszczucha, ale uniebiańszcza ją artystycznie. W niej spowiada się tylko rajska duszyczka ludzka, która jest prawdziwie piękna. Niejedno w utworach sztuki, także w naturze samej, będącej ich podstawą, spotyka się sielskość. Ażali nie ma jej w śpiewach, pracach, czynnościach i obyczajach prostego ludu, w tańcach i zabawach wiejskich; w graniu na skrzypkach karczemnego sztukmistrza; w tonach fletni wierzbowej i ligawki pastuszej; w ryku bydła powracającego z pola do obór; w dzwon 531 kach, dźwięczących u szyi szwajcarskich krów; w kózkach i owieczkach przechodzących; w dąbrowach, łąkach, błoniach i ogrodach, kędy kukułka kuka i słowiki pieją; w kościołku drewnianym i świetlicach kmiecych; słowem, we wszelakiem tle lubej, kochanej wsi? Dziedzic i rodzina jego ukształcona, otoczona poczciwem chłopstwem, okrężne, cały stan patryar-chalny, ach, to śliczne i żywe idylle, których ani Wirgili, ani Gesner nie ma! Jakże tu nie lubować w polskim żywocie na wsi? Niestety, już to wszystko należy do przeszłości! Sielskie postaci są naiwne. Zachodzi więc tutaj pytanie: co naiwność? Szczerota, otwartość i prostoduszność, wypowiadająca coś o sobie, lub o innych, co ukształceńsi ludzie nie widzieć, nie słyszeć, i przemilczać zwykli. Panienka np. niewinna, gdy ją zagadniesz: Czy kochasz pana Ignacego ? odpowiadając słowami: ,,0 kocham go z całej duszy i serca!" — dziecko, mówiące do osoby z piegami na twarzy: „ Wyglądasz, jak ptasie jajko" albo też: „Umyj się, bo masz na twarzy pełno plam pajęczych!"', do pani zaś nie młodej: „Czy bolą cię zęby, które ci się ruszają, gdy mówisz ?" — panienka owa i dziecko to są naiwne. — Teraz niektóre idylliczności przykłady : Malarstwo daje nam następujące sielanki w olejnych obrazach: Wieś Rubensa, Pasterze arkadyjscy Poussina, Dafnis i Chloe Gerarda, Powrót ze żniwa i Winobranie, dwie prześliczne prace Leopolda Roberta, mnóstwo obrazów Bergema, hollendra, Paweł i Wirginia, Galatee przez różnych. Ryciny malowane, przedstawiające w miejscowych strojach wieśniaków i wieśniaczki wszech krajów i ich prowincyi. Muzyka zna także sielanki. Należą do nich: Simphonie pastorale Bethowena, Simphonie pastorale Szturma, le Rossi-gniol, podług melodyi ukraińskiej przez Liszta, Melodie suisse przez Wallace, Fiołek pieśń Mozarta, Wiegenlied Tauberta, śpiewy rybaków w Niemej z Portici Aubera. Rzecz wyrasta tu zgoła w opery, jako np. Szwajcarska rodzina Weigla i Eli-xir, lub krople miłości Donicettego. Poezya obfituje w sielanki, jako n. p. Eklogi Teokryta 3* 532 i Wirgilego, Aminta przez Tassa, Il pastor fido Guaryniego, Estella i Galatea Fenelona, Herman i Dorotea Goetego, Luiza, Vossa, Sielanki Gesnera, Skotopaski Szymonowicza i Zimorowi-cza, wiele pieśni, np. Już miesiąc zeszedł, psy sie uśpiły Karpińskiego, Wiesław Brodzińskiego, różne opisy życia wiejskiego w Panu Tadeuszu Mickiewicza. Architektura zna także sielskość. Utworami jej są: Sen-nehuten, Chalets, lub Pasterkinie szwajcarskie, kijoski tureckie, pasterkiniom tym równe, mieszkania letnie chłopskie, otoczone dziką macicą winną, a kształtu osobliwego, we Szwajcaryi, Włoszech i Szwarzwaldzie niemieckim, Wille szwajcarskie z tarasami obróconemi ku Alpom, z gaikami i ogrodami, Cotages około Londynu. Rzecz wzrasta tu aż do królewskiego przepychu, jako np. pałace i mieszkania letnie dworu w Wersalu, Aranjuez, i Sansousi pod Berlinem, Carske sioło, Belweder, Wilanów koło Warszawy, dawne Puławy. Tu należą cudne altany po ogrodach i winnicach. Bajka wyprowadza na widocz zwierzęta, ptaki, drzewa, kwiaty, wiatry i inne istoty przyrodzone, nadaje im umysł i głos ludzki, każe im mówić i działać, odsłania przez nie, co dzieje się w duszy niższych od nas, lecz z nami pokrewnych stworzeń. Stany i charaktery człowieczeńskie przenoszą się tutaj na czworonogi i powietrzne latawce. Królem wspaniałomyślnym bywa lew, a dzikim i okrutnym orzeł, ministrem i dyplomatą lis, mędrcem słoń, głupcem osioł i ciele, gwałtownikiem wilk i niedźwiedź, duszą cierpiącą niesprawiedliwość bezsilnie i pokornie owca. Podobneż cechy otrzymuje ptactwo. Umysł Indyanina i dziecka smakuje w tym rodzaju piękności przyrodzonej, bawi się nią i uczy się z niej wiele. Niech tylko poeta usiłuje, ażeby głowa młoda, bajeczkami zajęta, nie nakłaniała się bardziej do roztropnego i dowcipnego oszustwa, niż do głupowatej poczciwości! W krainach tych spowiada 533 się rajska duszyczka zwierzęca. Któż nie uczył się za młodu i nie zna szkolnych bajek ? Nie rozpisuję się więc tutaj o nich. Oto apologiczności przykłady: Poezya staje tu na czele, albowiem ona główną i niemal wyłączną jest bajki dziedziną. Już starożytność ma piękne bajki Ezopa u Greków, i Fedra u Rzymian, znane pospolicie i nam z tłumaczeń. U Francuzów widzi się bajki Lafontaina i Floryana. U Niemców wielki Lessyng pisze bajki głębokie, filozoficzne i prozą, ale stylem Tassa. U nas wsławiają się bajkami Krasicki, Niemcewicz, Górecki i Jachowicz. Podobają się ogólnie, a przypominają Lessyngowskie pióro Osioł i Ciele, Okulary, Wystrzał, Kartojle, Lew i Słoń, Morawskiego. Dziś Olizarowski napisze nam czasem bajeczkę. W muzyce ma się także apologiczność. Pieśni ludowe wyprowadzają na widocz dziewczynę, pytającą się kruka, czy nie zginął na wojnie kochanek, a rozmawiającą o miłości swśj ze słowikiem, gołąbkiem, strumykiem i księżycem, Są piosenki o kukułce, przepowiadającej, ile lat kto żyć będzie. Szubart i Mendelsohn Bertholdi ofiarują nam śliczne utwory w tym rodzaju. Tutaj należy Restament d`un an przez Ca-rissimi, tudzież Sroka złodziej, opera Rossyniego. Malarstwo daje tu nie wiele. Zna się li przeobrażenia ludzi we zwierzęta, owady i kwiaty przez Grandville. gdzie jest coś z apologu. Najlepszy i może jedyny tu przykład są: lllustracye bajek Lafontama. Można tu umieścić karykatury momusowe, w których twarz ludzka przelewa się w pysk zwierzęcy, lub dziób ptaszy, oddając tym sposobem charakter wyszydzanego króla, lub ministra. — Ani snycerstwo, ani architektura nie wdają się w bajki, chyba urabiając zwierzątka, owieczki i stajenki, jako cacka dla dzieci. 534 Klechda wreszcie wydobywa tameczną osobistość, geniusze i duchy ze dna rzeczy, np. Sylfy i Sylfidy z powietrza, Gnomy z ziemi i kruszców, Salamandry z ognia, Ondyny z wody, Feje, Olbrzymy i Karły z najrozliczniejszych sił przyrodzonych; zaludnia niemi świat, nadaje im głos ludzki i zaprząga je tak do czynności, jak bajka zwierzęta i ptaki. Ma ona i ze zwierzętami do roboty, jako n. p. z krukiem, w którym przemieszkuje duch króla Artusa. Ale wielka jest pomiędzy nią a apologiem różnica. Bajka zajmuje się psychologią zwierząt i jest racyonalna, a klechda tkwi w mistyczności. Bohaterowie jej są naturą, lecz odnoszą się zawsze do tamtego świata. Pod klechdami należy rozumieć bajdy ludowe, opowiadane od starych bab przy kądzieli, np. o Wili i wilkołakach, o Jeży-babie, dziwożonach, smokach, krasnoludkach, czarownikach i czarownicach, mnichach tajemniczych i innych istotach nadziemskich, a z przyrodzeniem związanych. Pospolicie żyje w nich treść mitologiczna, ze staropogańskiej przodków wiary, którą chrześciaństwo wytępiło, lecz już przekształcona. Bogowie dawni pozamieniali się w królów i rycerzy, a boginie w księżniczki. W klechdzie najdzie się nie raz teo-zofia i inna mądrość głęboka. Żyje ona w powieściach i ustach ludu. Poczynają również ją tak przenosić na papier, jak piosenki gminne. Czasem posłuży ona za osnowę do jakiego artystycznego utworu. Jak mitologia przepłynęła dawniej w naturę, w piękność przyrodzoną, tak teraz natura i piękność ta powraca przez klechdę znowu do mitologii. I nie dziw! W sztuce ten świat zamienia się na gwałt w tamten świat. Klechda zakończa piękność przyrodzoną, a mając w sobie tyle urojeń, przewodzi ją do fantazyi, następującego zaraz nowego piękności powiatu. W klechdzie spowiada się rajska dusza rzeczowa. Teraz niektóre kallizoficzne jej przykłady: Poezya tu także rzecz rozpoczyna i główną odgrywa rolę. Nibelungi niemieckie są wielką klechdą, z Eddy skandynawskiej wziętą, a bogów w rycerzy zamieniającą. Powieść nabiera tu kształtów Epopei. Oberon Wielanda, przecudna sztuka teatralna. Jest w Niemczech romans, który kiedyś czytałem, 535 lecz bliżej oznaczyć w tej chwili nie umiem, gdzie Sylf jeden, popadłszy z braćmi swojimi w wojnę, i od nich ścigany, ucieka w strachowisko polne, wystawione na ptaki, a lękając się zeń wystąpić, i być dalszym prześladowania od powietrznych duchów celem, wciela się w nie całkowicie, i udaje się pomiędzy ludzi. Tu nieszczęści mu się bardzo, bo dusza Sylfa nie jest duszą człowieka. Losy jego są humorystycznie i uciesznie opisane. Tutaj należą stare romanse: Meluzyna, Flos lub Flura, Stół okrągły króla Artura, Frydryk rudobrody, który siedzi dotąd gdzieś w zamku, a któremu wciąż broda rośnie; tudzież romans nowy Pierree et Pierrette przez Eugeniusza Sue. U nas ma się w Pasku piękny ustęp o krasnoludkach, a w Lucyanie Siemińskim powieści o dziwożonach i zaklętych mnichach w Tatrach. Klechdy Wojcickiego dają niekiedy klechdy prawdziwe, lecz najczęściej gadki i podania szlachty zaściankowej. Kazki ruskie są może najlepszym tu przykładem. Muzyka ma na tem polu nie małe zasługi, bo daje huk przewdzięcznych oper, jako np. Meluzyna Mendelsohna, Undyna Lortzinga, Oberon Webera, Hans Hailin, król karłów, Kramera, Cendrillon, lub Aschenbrodel przez Nicolo Isouart, Maltańczyka, Cenerentola, lub Kopciuszek, Rossyniego. Tutaj należy i Wolny Strzelec Webera, bo djabeł Samiel powstał na wzór staropogańskiego bożka łowców. Jest jeszcze godna wzmianki pieśń Frlenkonig, lub polski król dębów Szubarta, arrangirt von Liszt. Malarstwo ofiaruje nam tutaj jedno arcymistrzowskie i cudnie urocze dzieło. Jest niem natura Rubensa, przedstawiona na samych Sylfach, Gnomach, Salamandrach, Ondynach i innych geniuszach przyrodzonych. W Monachium pokoje dolne królewskiego pałacu noszą na ścianach malowidła śliczne, których osnową sceny z Nibelungów. Ma się dość obrazów z olbrzymami, karłami i powietrznemi duchami. Co do architektury ma się zaiście czarodziejskie i zaklęte, a dziwnie piękne zamki, lecz tylko w powieści, zaś w rzeczywistości pokazują czasami dom, gdzie harcuje przeszkoda, lub piwnicę, w której siedzieć ma bazyliszek, albo diabeł Boruta, 536 z dawnego króla na Hambohu, a wielkiego obrońcę słowiańskiej wiary urobiony. Klechda lata nie na marmurze, ale na skrzydłach powieści. Budowniczemu więc trudno ją, ułowić.          Umiejętnością przyrodzenia była niegdyś magia, a jest dzisiaj fizyka. Magia, jako czary ofiarująca, milsza jest sztukmistrzowi, bo ma w sobie tworzywa umu. Piękności przyrodzone są magią w duchu nowoczesnym, t. j. fizyką w artystycznej apoteozie. Nauki przyrodzone i cała empirya najdują tu odblask swój w sztuce pięknej. Ale, jako początek, tak i koniec ich tkwi w magii. Wybieżają bowiem z piękności mitologicznych, a zajeżdżają w mistyczność klechdy. I piękność przyrodzona przez wszystkie swe kształty jest w gruncie dydaktyczna. Sztukmistrz czyni tu nauki swej przedmiotem obłoki, wody, drzewa, kwiaty, zwierzęta, całe przyrodzenie, mianowicie zaś optykę, lub akustykę. Im większe zrobił w empiryi postępy, im głębiej zapuścił się w jej tajemnice, tem doskonalej będzie rzeczy malował. A wreszcie sielanka, oddychająca rajską etyką, bajka z sensem moralnym na końcu, i klechda ze swoją teozofią, są nawet wyraźnie dydaktyczne. Bajka ukazuje się pod różnym względem praktyczną, a klechda teoretyczną filozofią dzieci i ludu. Bóg, bogowie i natura odprawione tu zostają kallizofi-cznie. Teraz poczynają się piękności człowiecżeńskie. 537 CII. Dalsze trzy dydaktyczne powiaty. I. FANTAZYE. Piękność religijna przedstawia świat tamten, lub teologia, a piękność mitologiczna i przyrodzona świat ten, ale tylko z cielesnej i zewnętrznej, ze zmysłowej strony, t. j. empiryą. Teraz następuje duch bezwzględny, spekulacya. Fantazye są kallizoficznym ich wyrazem, i sporządzają dydaktyczności powiat czwarty. Sadzą się na czele tego ustępu i cechują, go tak swym charakterem, jak religijność w ustępie poprzedzającym. Dalsze dwa powiaty mieć tu będą, także fantazyjny polot, a cały ustęp ten jest drugą wielką dydaktyczności rozświetlą, której tchnieniem idealność. W umiejętności spekulacyjnej królem jest umysł, twórca wszech umysłowości. Ale umysł daje idee i myśli czyste, które, nie mają i mieć nie mogą postaci. On tedy ukazuje się niezdolny w sztuce. Porywa więc tutaj za berło um, twórca wszech umowości, a ojciec umysłu. Co zatem wyobrażają w kallizofii fantazye? Piękności czysto-duchowe, lub przeciwieństwo piękności przyrodzonych. Um nie bierze też nic prawie z przyrodzenia i a posteriori, lecz urabia sobie śliczny świat urojeń i snuje z siebie wszystko a priori. Um kształtuje sobie ideały, i źródłem jest sztuki pięknej w ogóle. Tutaj zaś przejmuje on często tak idee od umysłu, jak np. Szyller i Goethe mądrość od Kanta, a widząc, iż rozpływają się mu wszystkie w nieskończoność, i czczym stają się dymem, skupia je w pewne środowisko, ogniskuje na gwałt, ubiera w kształt, a nawet w osobistość, tj. przetwarza w ideały. A przy pracy tej radzi się starszego syna swego, krytycznego rozsądku Fantazye są zatem pięknością twórczości i potęgi najwyższej. One odsłaniają najlepiej geniusz malarza, muzykusa, architekta, każdego artysty. I oto widzimy się przeniesieni nagie na sam szczyt Parnasu! 538 Jak zamieniają się idee w ideały? Przez ogniskowanie, postaciowanie, obrazowanie pełne ducha i genialnego pomysłu. Okażą to następujące przykłady: idea odmętu staje się Sfinksem z głową ludzką, męzką lub żeńską, z ciałem lwa, z ogonem węża, z grzywą tatarakową i z narzańcem, kolebką bogów, w wargach. Jak w odmęcie całe przyrodzenie, tak w Sfinksie wszystkie są przyrodzone kształty. Idea ustawicznego prze-obrażania się świata zamienia się w ognistego ptaka Feniksa, który w starości pali się sam na stosie, a wylatuje na skrzydłach dymu z własnych popiołów, jako odrodzony i młody. Lud polski z idei tej urobił młyn, w którym stare baby mielą się na panny młode. — Idea siły geologicznej, kształtującej postać ziemi, staje się olbrzymicą, która niesie w fartuszku głazy na zbudowanie gór skandynawskich, a, idąc przez bród baltycki, gubi niektóre kamyki, z których powstają Zelandya, Fionia i inne wyspy. Idea ducha postępu i oświaty, występuje jako królewska córa Europa, którą miłuje Zeus, wykrada zdradą, wziąwszy na się postać byka, i zapładnia 7vłasnym geniuszem niebiańskim. Podobnych fantazyi, zawsze dziwnie trafnych i nadobnych, a przedmiotem, nie tylko poezyi, ale malarstwa, rzeźby, posążnictwa i muzyki będących, daje nam wiele starożytny czas. Nie jedno greckie i egipskie, także wschodnie fantazye są bardzo piękne. Azya była i jest krainą marzenia. Mahomet ma orła, zowiącego się Borak, na którego karku usiadłszy, ulatuje co noc do niebios, daje odwidki gwiazdom, i stawi się przed tronem Allacha, chcąc otrzymać nowe odeń rozkazy. Jest to Pegaz arabskiego pomysłu, znaczący natchnienie święte. Sławny w powieściach wschodnich ptak Gryf, jest ideą szybkości myśli, a ptak Skała ideą wszechmocy. Wreszcie ma się tutaj huk geniuszów, pierścieni i lamp cudownych, zamków powietrznych, listeczków koniczyny rajskiej, znaczących metafizyczne rzeczy i t. p. Zgoła w naszych, zachodnio-europejskich, prozaicznych krajach ma się bujne fantazye. Są niemi np. Matka Ojczyzna w postaci poważnej i pięknej niewiasty, Francya, Germania, * 539 Bawarya, Religia, Poezya itp. w postaci bogiń. Tutaj należą wszystkie tak zwane w malarstwie allegorye. A ileż spotyka się fantazyi w wielkich poetach! Słowem, imię fantazyi ogarnia wszystek duchowy i umysłowy świat w pięknem uobra-zowaniu. Spomniało się wyraz allegorya. Co ona? Toż samo w państwie artystycznych fantazyi, co Apolog, lub bajka w świecie piękności przyrodzonych. Jak w bajce pod postacią zwierząt, tak tutaj pod postacią istot fantastycznych, ukrywają się pewne myśli, prawdy i charaktery. Jak bajki na rozum, tak allegorye działają na um. Słowem, allegorya wystawia jakąś ideę w pewnym, w bardzo stosownym i dobrze pomyślanym, uosobionym i ożywionym, a nie raz, jak np. w dramatycznych sztukach, mówiącym i działającym obrazie. — Pojrzyj my ni-nie na przykłady najwłaściwszych fantazyi po sztukach pięknych! Malarstwo daje nam Rubensa, jako ojca i króla fantazyi. Już mówiło się o obrazie jego Natura, z sylfów i im podobnych istot ułożona. Ma się odeń także Niebo, przedstawione na świętych tamtego świata postaciach. Nie dość! Maluje on zgoła wszystek żywot de Medicis i Henryka IV. w samych fantazyach. Każda okoliczność przeobrażona tu zostaje w walkę geniuszów dobrych i złych, królewskie osoby niewidomie otaczających, i na nie wywierających wpływy. Obrazy te, równie jak wszystkie, o których nie wspomina się, gdzie się najdują, są w pa-ryzkim Luwrze. Miłość rozkoszna i niebiańska, w kształcie dziewicy, śpi, a czuwają około niej dwa geniusze snu, jeden z miłemi, drugi ze strasznemi marzeniami. Obraz Corregia, Dyana, polująca w orszaku geniuszów z księżyca, przez Fr. Al-bani. Sceny z Miltona, Dantego i Fausta Goethego przez Ari-Szefera. Sztuki piękne w postaci Muz Eustachego Lesuez. Malowidła różne po stropach Tulleryi, Luwru, Wersalu i innych pałaców królewskich. Co do posągów zasługują na wzmiankę: Tyber, w postaci kolosalnego bożka wodnego, praca staro-rzymskiego mistrza, na dole w Luwrze. Spartakus, kruszący kajdany, symbol oswo 540 bodzenia i allegorya śliczna przez Foyatier. Kolumny z posągami złotemi geniuszów zwycięztwa i chwały po różnych placach Paryża. Bawarya w Monachium. Posąg Racheli, przedstawiającej geniusz tragedyi, w sali wstępowej w theatre fran-cais, i tysiące doń podobnych postaci w Paryżu, Londynie, Wiedniu itp. Muzyka ma wielką na polach tych obfitość. Tu niektóre tylko rzeczy: Piękne Koncerta z Domenico Scarlatti i Tartini, z XVIII, wieku. — Kwintety Szuberta. — Koncerta Humla i Chopina. — Les Rondos Webera. — Sen nocy letniej i He-brydy Mendelsohna Bartholdi. — Fantazye Bethowena, Szubar-ta, Leibacha i mnóstwa innych mistrzów niemieckich. — Sen Armidy, Arya Glucka. — Die schonsten Augen, Etude de Con-cert Wilhelma Kuhe. — Die Fruhlingsnacht Hirscha. — Spiel-manns lied i mein Traum Theod. Mohra. — Marche des Ruines, fantazya ze wschodnim charakterem Bethowena. — Reveries Roselina, zbiór dziwnie miłych muzykalnych rojeń. — Są tu i opery, jako n. p. Młyn djabelski przez H. Mullera, Robert djabeł Mejerbera, Flet zaczarowany Mozarta. Także Mozarto-wska muzyka w wyswobodzeniu z Seraju ma azyatyckie piętno i pełno fantazyi. Poezya ma fantazyi moc, jako np. Powieści wschodnie, które zabierają tu najpierwsze miejsce, a z których najznakomitsze są: Tysiąc nocy i jedna, Opowiadania siedmiu Derwiszów, Siedm mędrców. Komedya Boska Dantego, Orland szalony Ary-osta. Burza i sen nocy letniej Szekspira. Faust Goethego. Hesperus i Tytan Jean Paula. Rusałki Bohdana Zaleskiego. Anhelli, książe niezłomny i Lilia Weneda Słowackiego. Wacław Garczyńskiego. W pracach Olizarowskiego natrafia się na fantazye cudne. Architektura również tu nie uboga. Alhambra hiszpańska, stary pałac, zbudowany od Maurów, stoi tu na czele. Jest to, zaprawdę, coś z tysiąca nocy i jedna, coś tak zachwycającego, że nie wierzy się oczom; że sądzi się być we śnie, a nie na jawie. Tu należą: Pałace lodowe na Newie w Petersburgu, Pałac łazienkowski i teatr w Warszawie, Pinakoteka 541 i domek Loli Montez w Monachium, Pałace kryształowe na wystawy sztuk pięknych w Londynie i w Paryżu. Palais de l`Industrie, pałacyki wykwintności wschodniej Żydów bankierów, np. Poryera, Miresa, Fuldy, Millauda, i Campagnes des environs de la Ville w Paryżu, Mieszkania letnie na ramparcie około Frankfurtu nad Menem. Domki pustelnicze i sybitlińskie po książęcych ogrodach. Pałace tureckie są o tyle fantazyjne, że mają, ponieważ Koran zabrania przedstawiać postaci ludzkich i zwierzęcych, ozdoby snycerskie umu nieraz genialnie szalonego. — Ale architektura fantazyjna panuje głównie w Azyi. Pagody indyjskie, pałace królewskie z przepysznemi ogrodami, rajami, lub niebem ziemskiem nazwane, mają mieć fantastyczne kształty, o jakich w Europie nie najdzie się ani wyobrażenia. Także fantazye wszelkiego rodzaju odnoszą się do piękności dydaktycznych. Jako sfinks, tak każda upostaciowana idea jest zagadką, którą zadaje sztukmistrz, a odgadu;e widz, lub słuchacz, która więc córką i matką bywa nauki głębokiej. II. LIRYCZNOŚĆ. Poznało się już piękności, odnoszące się do przyrodzenia i do ducha na piersiach tego świata, lub empiryą i spekula-cyą, fizykę i metafizykę kallizoficzną. Teraz przechodzi się do żywota i humanistyki w obrębie sztuk pięknych. Najpier-wszym ich powiatem jest, jak wiadomo, socyalistyka. Kallizo-fia więc wkracza tu we społeczeńskie stosunki, biedy, szczęścia, radości, smutki i inne rzeczy. Będzie się tu widziało sztukę socyalną. Socyalistyka patrzy w przyszłość człowieczeńskiego żywota i usiłuje naznaczyć mu ostateczne cele. Pogląda także w teraźniejszość i stany obecne, lecz gani to, co jest, a wskazuje, jak być powinno, a więc ma zawsze na myśli przyszłość. Królestwo Boże sprowadzić na ziemię, jest główne i zacne jej zadanie. Sztukmistrz, idąc za usposobieniami swej duszy, musi być so-cyalistą. I oddaje się socyalistyce kallizoficznej. Tym sposo 542 bem rodzi się liryczność, która stanowi dydaktyczności powiat piąty. Któż, poglądając w przyszłość i w ostateczne świata cele, a myśląc o tem, jak co być powinno, nie marzy, nie roi, nie śni błogo? Przyszłość, to idealność świata. Liryczność tedy ukazuje się fantazyi dalszym ciągiem i daje same fyntazye, ale już z żywotem zrosłe. Co lirycznośc? Jest to duch artysty, siadający na pegazowe skrzydła umu i w podlotach rączych, śmiałych, gwałtownych, nawet zuchwałych, wzbijający się do Zenitu niebios, a z wysokości słońca, Syryusza, lub Kanopa, poglądający na żywot nasz ziemski i jego sprawy, ztąd też widzący wszędy ostateczny kres, Boży cel, najwyższą doskonałość. Stara się on porwać z sobą w górne te strzenie widza, słuchacza, lub czytelnika. Jeżeli dopina celu, wykrzykuje radośnie, jeżeli zaś nie, ;gniewa się i płacze, rozpacza o ludzkości. Jego geniuszem, potęgą i czarem szczytne, niebiańskie, święte natchnienie, a pochodem szczeble coraz wyższe zapału. Upałem duszy własnej podnosi wszystkich do słońca. Mnóstwo jest kręgów i zadań żywota ludzkiego. Ztąd cel liryczności bardzo rozmaity. Tutaj ona marzącej młodzieży, ówdzie mężom mądrości, sztuki, lub wojny, tam żyjącej duszą roślinną płci żeńskiej, dziewicom i matkom, indzie narodom, człowieczeństwu, indzie wreszcie obyczajom, zwyczajom, nawet zabawom i uciechom wskazuje święty doskonałości Bożej kres. Wszędy idzie jej o odzyskanie postradanego ram i wieku złotego. Nie dość, iż wszystko a wszystko, co tylko społeczeńskiego, a postępu i ulepszenia zdolnego, jest liryczności rzeczą. Różne są jej ostoje. Oto króciutki ich przegląd! Jeżeli liryczność, tknąca się jakiego bądź przedmiotu żywotnego i społeczeńskiego, a bardzo ważnego, wzbija się ku niebiosom w podlotach nieswornych, nagłych, zuchwałych, ły-skawiczych, a okazuje to, nie jedynie na rzeczy, ale i w sa-mejże formie; wtedy powstaje dytyrambiczność. Dytyramb jest najpiękniejszy i najwłaściwszy liryczności wyraz, a zachodzi, nie tylko w poezyi lecz także w muzyce, malarstwie, nawet w architekturze. Wieże np. kościelne, strzelające niebotycznie 543 w górę i rozdzierające chmury; — oko nieszczęśliwych ludzi, przez które ulatuje dusza aż przed tron Boży, jest dytyrambi-cznej natury. Gdy ujmie się dytyramb w pewne sworności co do treści i formy, będzie się miało odę. Także oda jest śmiała i zu-chwalna, lecz zważa już na pewną miarę. Dytyrambowi przystoi genialna szaloność, a odzie tylko odwaga. Dytyramb ma się do ody, jak mężczyzna do niewiasty. Oda, to dytyramb żeński, nieco ułagodzony, w jedwabne sieci osnuty. Dytyramb, lub oda, nie już rzecz społeczeńską, lecz osobę mając za przedmiot, a bacząc na to, czem ona być powinna i być może. jeżeli zechce; wysławiając zaś ją, a to w celu popchnięcia jej ku niebiosom, iż ona jest już taka; słowem, przeobrażając w niej ideał w reał i piejąc jej pochwały, zowie się apologia, lub panegirykiem. Znawca sztuki pięknej nie gniewa się na apologie i panegiryki, nie zarzuca im podłego pochlebstwa. On wie, że tutaj chodzi, nie o to, czem chwalona osoba jest, ale o to, czem sobie życzy zrobić ją chwalca. — Jeżeli zaś osobą wielbioną jest, nie człowiek, ale Bóg sam, lub uczynek jaki ludzki, lecz wielki, niebiański, coś Bożego, wtedy z apologii i panegiryka robi się hymn. Apologia kochanki, lub kochanka, oda, odnosząca się do osoby płci drugiej, uwielbiająca jej piękność i kołysana od tchnień miłości czystej, potężnej, zbawiającej, dytyramb, przelewający na bohaterkę pieśni wszystkie wdzięki i powaby, jakie ma niebo, wszystkie harmonie i gędźby strzeń nadziemskich, słowem, liryczność w służbie miłości i serca, zowie się romansem. Mówi się tu, nie o powieści, noszącej to miano, ale o poezyi. Romanse, przyjmując pewne formy wierszowe, stają się sonetami, tryoletami, madrygałami itp. Pieśni zaś pod oknami śpiącej kochanki noszą imię serenad i nocturnes. Teraz przerzuca się liryczność na pola obecnego żywota. Pieśń, opiewająca radość i szczęście, a witająca coś pomyślnego, tj. wcielającą się wreszcie przyszłość w coś rzeczywistego, jakieś zbawienie, zowie się hejnałe?n. Wszystkie pieśni wesołe są hejnałami. Tu należą np. Kolędy na Boże na 544 rodzenie, wykrzyki poetyckie na chwałę świeżo otrzymaneg zwycięztwa nad nieprzyjacielem. Wiosna ze swym słonecznym0 blaskiem i edeńskim śpiewem, z zielonością i wonią, jest wielki hejnał Boży na rzeczywistości łonie i źródło hejnałów na cześć jej wznoszonych. Przy radości pije się wino. A gdy napiło się wina, przychodzi ochota do śpiewania o błogich jego skutkach. Ztąd anakreontyki, nazwane od Anakreonta, ich twórcy greckiego. Wreszcie budzi się ochota do miłości i powstaje okrzyk: Kochajmy sie ! Miłość przywodzi przed duszę zaraz kobietę. I oto masz Erotyki. Erotyk pokrewny jest z ana-kreontykiem, a różni się od romansu. Romans uwielbia nie-bianke, a erotyk ziemiankę. Anakreontyki, i erotyki acz są mnogie i powszechne, wychodzą już za obręby sztuki pięknej. Pojrzyjmy teraz na przykłady liryczności w ogóle. Malarstwo, mając na celu apoteozę wszystkiego, podnosząc rzeczy do niebiańskiego blasku, a przedstawiając je, nie jako są, ale jako być powinny, jest przez wszystkie obrazy od początku do końca liryczne. Ileż liryczności wygląda np. ze świętej Rodziny Rafaela, z Endymiona i Dyany Girodeta Triosona, z portretów Tyoyana i Ary-Schefera! Tytany z Olimpu strącone są wielkim Pawła Veronezego dytyrambem. Burza morska nad brzegami Holandyi przez Ruisdola jest malowaną oclą. Amor całujący Psyche Franciszka Gerarda, to romans przecudnie piękny. Masz pełno obrazów Romea i Julii, które są także romansami. Jakóba Jordaensa sceny pijackie przedstawiają anakreontyki, a w obrazach van Dyka są i erotyki. Muzyka nie ustępuje malarstwu co do liryczności. Orato-rya kościelne różnych, a przy gędźbie kościelnej spomnionych mistrzów, kantaty na wielkie uroczystości i święta, arye po operach, sztuki i symfonie salonowe i pieśni, których ma się moc wielką, są liryczne. Kompozycye Mendelsohna Bartoldi są odami i hejnałami, a sonaty Betowena dają niekiedy dytyramby. Dohlera Grande nocturne, Nocturnes Jahnsena, Ra-winy i tylu innych przedstawiają nam serenady, a Lieder ohne Worte Mendelsohna, Napolitana Lysberga, Fontaine d`Amour Kruga, Espoir Gutmana, romansami. Erotyków i anakreonty 545 ków ma się wiele w pieśniach żołnierskich, strzeleckich i studenckich. Morceaux elegants Nr. 6. Bayera jest piękny hymn. Są wreszcie opery liryczne, jako n. p. Lunatyczka Belliniego i Alessandro Stradella Flotowa. Poezyi nie zbywa na liryczności. Tasso u Włochów, a u nas Bohdan Zaleski jest cały liryczny. Lord Byron i Walter Skott, Szyller i Góthe, Lamartine i Beranger, Mina-sowicz i Brodziński, a wreszcie Jan Kochanowski w drobnych utworach, są często liryczni. Pindar daje wiele dytyrambów. Morawskiego oda na powrót wojska polskiego jest dytyrambem. Jest nim także co do formy, ale nie co do ducha, Śmierć zdrajcy ojczyzny Góreckiego. Ody nam niosą Horacyusz, Sar-biewski i Janicki. Pieśni J. B. Roussa są, także odami. Znana jest u nas oda do wąsów Kniaźnina. Romansami pięknemi są: Pieśń pieśni Salomona, Czwarta księga Eneidy Wirgilego, trzecia cześć Dziadów, Dudziarz i kurchanek Maryli Mickiewicza, Marya Malczewskiego. Sonety niesie nam Petrarka i Mickiewicz. Powszechnie znany i lubiony jest Triolet Zana. Ma się anakreontyki Anakreonta, Jana Kochanowskiego i innych, a erotyki w liber amorum Owidyusza, w niektórych odach Horacego, w naszych Krakowiakach, Kujawiakach i Mazurach. Architektura wyjawiła liryczność w wieży Babilońskiej, przy której pomięszały się ludzkie języki, a która chciała być kamiennym, dotykającym niebios dytyrambem; w wieży paryskiej St. Żaques przy Rivoli, w gotyckiej wieży ratuszowej brukselskiej, krótko mówiąc, w wieżach kościelnych i zamkowych. Do nich odnoszą się także minarety tureckie, jako ślicznie liryczne, jako ody. Tu należą obserwatorya astronomiczne, zamki na wysokich górach i zbudowana dość lirycznie Singhalle we Frejburgu Bryzgowskim. Knajpy, kawiarnie i szynki są anakreontykami, a pewne domy erotykami. Do ostatnich odnosi się także domek Loli Montez w Monachium. Panteon tom 11. 35 546 Dalszy ciąg liryczności teraz następuje. — Przeciwieństwo hejnału, pieśń smutna i tęskna zowie się elegią. Sztukmistrz, patrząc na rzeczywistość, zawsze od ostatecznego doskonałości kresu tak daleką, poczyna smucić się i narzekać. Czasem płacze, iź w młodej, pełnej nadziei osobie umarła piękna i niecierpliwie oczekiwana przyszłość. Elegiczność oddycha w jęku jesiennego wiatru, w gruchaniu synogardlic i grzywaczów, — w opuszczonej świetlicy wiejskiej, której mieszkańców porwała zaraza, w wyciu psa, wilka i sowy. Jest ona w naturze; nie dziw więc, że pod imieniem elegii i trenów zjawia się także w sztuce. Oto jej przykłady: W malarstwie elegią są: Chrystusowe obrazy, przedstawiające mękę i krzyż, stacye męki Pańskiej, Matki Boże bolejące , Magdaleny pokutujące. Tu należy pogrzeb kochanki, śliczna praca Girodeta. W muzyce noszą elegiczny charakter: Miserere de Tro-vatore, de Jometti, de Leo, de Lotti, Lamentationes Carpen-trasa, Requiem Bacha, Durantego i Betowena, Crucifixus Lottego i Betowena, nasze Gorzlne żale w kantyczkach. — Tregiorni, aire de Pergolese. Adieux de Marie Stuart przez Clevelant Wegana, Jazda wodna śpiewaków Mendelsohna i Lachnera. Adelaida Betowena. Niektóre pieśni Szubarta, jak np. Am Meer, Gretchen, Nonne, Standchen. Wanderer von Proch. Chanson negre Godeschala. Der letzte Gedanke Webera. Glockengelaute Holzla. Róża alpejska Chelarda. — Lotusblume i Wasserrose Kuckena. Bleibe bei mir Abta. — Liebeszauber Klary Schuhman. Sprache der Liebe Thalberga. Lebewohl von Dessauer. Mutterseelen allein von Braun. Pieśni Gumberta. Pieśń Ukraińska Lubowskiego. Wiele elegi-czności jest w Chopinie, i w Montecchi et Capuletti Belliniego, w ostatnim akcie La Traviaty Werdego. Tu należą dumki kozacze i nasze pieśni ludowe, pełne smutku i melancholii. Poezya daje nam elegie Tybulla, Propercyusza i innych, treny Jana Kochanowskiego, pieśni smętne Karpińskiego i Brodzińskiego, Wiosnę Niemcewicza i Emroda Kropińskiego. Jest wiele ślicznych elegii w Odyssei i Przemianach Owidyusza. 547 Architektura elegiczna jest w kościołach i domach umarłych po cmentarzach. We Frejburgu na cmentarzu jest śliczny dom umarłych w kształcie okrągłego wielościanu. W każdym pawiloniku jest tu okno i pokój na jednę trumnę; w środku budowli zaś sala, z której wychodzi pogrzeb. Cmentarz w ogóle, który ma albo sklepy murowane, albo pieczary na trumny, a przytem na okół w murze framugi z posągami i nagrobkami, tudzież huk krzyżów i tablic kamiennych ze snycerskiemi ozdobami, jest nie tylko architekturą, ale i rzeźbą elegiczna Liryk patrzy ustawicznie w niebo i roi o samych zbawieniach. Poglądając zaś na ziemię i ludzi, jeżeli nie płacze, jak powyżej w elegii, to oburza się w głębi swej istoty. Wszędy widzi on tutaj głupotę i złość, wady, słabości, próżność i sobkostwo brzydkie. Nie mogąc wytrzymać, przymawia ostrem słówkiem, lub szydzi gorzko. Tak tedy rodzi się epigramat kilkuwierszowy i satyra, nieraz dość długa, a w rysunku karykatura, w muzyce Charivari. Sztukmistrz potrzebuje tu wiele ironii, a jeszcze więcej dowcipu. Powinien umieć wypatrywać we wszystkiem śmieszne strony i brać wzorki. Co dowcip? Jest to igra umu i ostrego rozsądku, umiejąca przeistaczać rzeczy poważne w żartobliwe i ucieszne. Dowcip prawdziwy bawi się zazwyczaj około rzeczy i słów. Zestawia zręcznie, dziwnie, niespodziewanie pojęcia, nienale-żące wcale do siebie, i wykrywa z pewnej strony ich pokrewieństwo; buduje kontrasty tam, gdzie ich nikt nie widział, lub żeni przeciwieństwa, znieść się niemogące, a zawsze rozśmiesza. Bywa niewinny i niby bezmyślny; nie ma nigdy ani zamiaru, ani celu; nie wie, iż wypowiada coś niepospolitego; słowem, igra jak dziecię. Ale dowcip w epigramacie i saty-rze, karykaturze i charivari, zwraca się do osób i dokucza im żądłem osy. Potrzeba być zręcznym mistrzem, ażeby wojować szczęśliwie tą zbyt niebezpieczną bronią. Prawidło tutaj; 35* 548 szydź, żartuj, ale tak, żeby niepodobna było obrażonemu ani się zemścić nad tobą, ani nawet gniewać się na ciebie f Dowcip złośliwy jest także dozwolony, a nawet piękny, jeżeli nie wymienia osoby, a ma tysiące drzwiczek do wyjścia i zmienia barwy, nakształt kameleona. Z białego robić się tu ma czarne i odwrotnie. Co zaś ironia? Jest szydercze ubieranie niecnoty w cnotę, lub pochwala złego, lecz taka, iż każdy czuje, że wieje-z niej ciężka nagana. Nie ma w ironii dowcipu, ale jest groza głęboka, lub gorące uczucie etyczne. Dowcip bywa słodziutki; ironia jest bardzo gorzka. On ukąsi, jak komar; ona zaś wydrze serce i zrobi je szybą pogardy. Tamten jest swy wolą; ta oburzeniem moralnem. Dowcip uchodzi za dobry bicz na Francuzów, a ironia na Anglików. Do satyryczności liczą się jeszcze trawestacya, parodya i alluzya. Trawestacya przetwarza szyderczym sposobem bohatera w tchórza, mądrego w głupca, świętoszka w bezbożnika itp. Ona, to Sowiźrzał, pokazujący ludziom zwierciadła etyczne, w którem każdy ugłąda siebie, nie tem, czem się być wydaje, ale czem rzeczywiście jest. Parodya ukazuje się jeszcze bardziej szydercza. Udaje niby, że idzie za kim trop w trop i że każdy jego postępek wysoko ceni, lecz naśladując go, tak to czyni, iż wystawia go na śmieszność. W trawe-stacyi widna jest nieprzyjaźń jawna, a w parodyi przyjacielska obłuda. — Alluzya wreszcie, to zręczne, lekkie, czasem bardzo dotkliwe kogoś lub czegoś posturknięcie w celu skarcenia, lub nagany. I tak np. Krasicki w monachomachii trawestuje żywot mnichów, Niemcewicz w bajce o niedźwiedziu parodyuje kacapów, a Żółkowski w wyrazach: „Dobrze idzie ku lasowi (kulasowi)", robi alluzyą do wicekróla Zajączka złośliwą. Tutaj należy także to, co zowie się burlesque. Jest to dowcip a la barocco, pachnący albo jako Bierwitz studenta niemieckiego, albo jako parafiańszczyzna, albo jako rozumek żydowski. I tak n. p. pewien jenerał prawił: „Z fortecy tej w godzinę zbombarduję miasto i zniweczę w niem rewolucyą, gdyby kiedy wybuchła." A Żydek odpowiada na to, niby nai 549 wnie z przekąsem: „A gdy rewolucya wybuchnie w fortecy, cóż będzie?" Teraz przykłady satyryczności: Malarstwo woli prawdę niebiańską, niż satyrę, nie jest więc na polu tem bogate. Wszystkie obrazy Hogarta są atoli satyryczne, i patrząc na nie, uśmiechać się trzeba. Mistrz ten poświęcił się całkowicie trawestacyi i parodyi, której dokonywa genialnie i zręcznie. Satyrycznym pędzlem odznaczył się także Monier, Francuz. Z muzyki satyryczne są: Presto, z drugiej sonaty. Opus 10. Betowena, Rondo capricioso i trois Caprices Mendelsona Bartholdi, Scherzo-guigue Roberta Schuhmana, Chór chłopstwa, wyszydzający strzał chybiony w wolnym strzelcu Webera, niektóre kwartety Webera, tysiące sztuczek, nad któremi w nutach jest napis scherzando. W poezyi ma się sławne, klasyczne satyry Juwenalisa, Persyusza, Boila i Krasickiego. Tu należą greckie szyderstwa z Bogów Lucyana, La Pucelle d`Orleans, la Chandelle d`Arras i pisma inne, szydzące z wiary przez Woltera. Jako trawe-stacye przytoczyć można Eneidę przez Blumauera, Monomachią i antymonomachią Krasickiego. Myszeida Krasickiego jest luźną dowcipu igrą. Architektura nie buduje nic w tym rodzaju. I myśleć się nawet nie daje, ażeby ona stawiać miała jakieś Cha-rivari. Jest za to w publicystyce pełno karykatur rysowanych, nawet illustrowanych. Wychodzą pod różnemi tytułami peryo-dycznie i chłoszczą jednych, a bawią drugich. Czasem wiele w nich niepospolitego dowcipu. Jeżeli satyryczność układa się w dramat, wtedy jawi się komedya, która już nie tutaj ma miejsce. Geniusz, lub talent liryczny uwięził oczy w ostatecznych człowieczeństwa celach, lub w przyszłości. To charakter jego 550 główny i stanowczy. Ale, jak widziało się to już nieraz i powyżej w satyrze, przenosi on czasem myśli i uczucia swoje w teraźniejszość. Czemu? Ona go smuci, lub oburza. Sztukmistrzowi potrzeba wreszcie wcieleń, których niesie mu wiele obecny świat. Ale przyszłość przenoszona bywa także w przeszłość, tj. w dzieje. Ludzkość miała np. niegdyś ideały dobra najwyższego w greckich szkołach etycznych; później otrzymała Chrystusa, jako Boga-człowieka, który rzeczywiście był, żył i przykład nam zostawił. Tutaj ideał staje się reałem. Na tśj przemianie polega tajemnica religijna wcielenia i głęboki rozum etyczny. Toż samo zachodzi i w kallizofii. Otwiera się przeszłość i wydobywa się z niej osoby, na których daje się wzór dla przyszłości świata. I oto kształtuje się legenda. Ale legenda ma przeciwieństwo swoje w balladzie. Legenda ofiaruje nam ideał cnót, urealizowany w żywocie i uczynkach świętych Pańskich; a ballada odstrasza od złego, pokazując, nam harce szatańskie i smutne ich następstwa. Oto przykłady legend i ballad, które są także liryczne: Malarstwo ma legend wiele. Są niemi wszystkie obrazy i obrazki świętych, przedstawiające jakąś ważną i nauczającą chwilę z ich żywota. Jeden z najpiękniejszych przykładów jest obraz Murylla. Św. Franciszek unosi się w górę śród gorącej modlitwy i wisi w powietrzu, a dwaj aniołowie stoją na ziemi, chcąc go ratować, gdyby miał upaśdź. Wniebowzięcia Panny Maryi są mnogie i piękne. Co do balladyczności malarskiej przytoczyć można obrazy Fausta i Mefistofelesa, podług pomysłów Góthego przez Ari-Schefera. Niektóre są cudne. Tu należy obraz Twardowskiego z diabłem, mający być w Krakowie. W muzyce legendami są: Saul, Izrael, Jozue, Mesyasz, i inne oratorya Haendla, słowem Machabeusze. Legendyczność wieje także z tych scen Tannhausera Wagnerowego, gdzie lud modli się przy krzyżu, lub przed drzwiami kościołka. Litanie i godzinki złote do muzyki ułożone. — Co do balladyczności czuje się ją w Młynie diabelskim Mullera, w Wolnym strzelcu Webera, w scenach z potępieńcami na cmentarzu, wabiącemi 551 do zerwania cudownej chabiny na grobie z Roberta diabła przez Meierbeera, w Erlenkónig Liszta i w balladzie Chopina. Poezya podaje nam legendy Hołowińskiego, Witwińskiego i Odyńca. Żywoty świętych księdza Skargi są także legendami, ale nie mają kallizoficznej wagi. Jest to historya święta. Co do drugiej części tego zakresu ma się sławne ballady Burgera i Mickiewicza. Z Dziadów Mickiewiczowych wieje również balladyczność. Jak bajki, klechdy, satyry i parodye, tak legendy i ballady nie przedstawia, ani przedstawiać może architektura. Najwięcej chyba, iż oznaczają tu posągi świętych zewnątrz kościołów, a czasem kamienic starych, legendyczność; domy zaś, harcami diabłów i różnych strachów osławione, balladyczność.) Również liryczność wszelakiego rodzaju jest w gruncie rzeczy pięknością dydaktyczną. Chcąc wskazywać ostateczny kres narodowi, życiu ludzkiemu i wszystkim jego sprawom, potrzeba znać się dobrze na rzeczy i być etycznym mędrcem. Wszech liryczności duszą jest tedy nauka. * 3) POWIAT POLITYCZNY. Teraz przechodzi się do drugiego humanistyki i żywota, a szóstego dydaktyczności powiatu. Także kallizotia wdaje się w politykę i maluje teraźniejszość. Sztukmistrz jest wprawdzie sługą i kapłanem piękności lecz pomimo tego miłuje on ojczyznę, tchnie gorącym patryo-tyzmem i nie przestaje być gorliwym o pospolite dobro obywatelem. Patrzy więc na stany ludzkościowe i krajowe, na cechy i usposobienia wieku, a raduje się, lub smuci, widząc dobre, lub złe ich strony. Porywa wreszcie za pędzel, smyczek, lub pióro, — usiłuje jedno podnieść, drugie uzacnić, trzecie zaś naganić, wyszydzić, ochłostać. Cała liryczność 552 przepływa w tonie polityki i kąpie się we sprawach bieżącego czasu. Ma się polityczne dytyramby, ody, apologie, panegi-ryki, erotyki, anakreontyki, sonety, elegie, epigramata i satyry, ironią, trawestacyą, parodyą, alluzyą i charivari; ma się fantazye i bajki, legendy i ballady, zgoła psalmy; ma się tu wszystko. Pole tylko zmieniło się przed nami. Z niebios spuszczono nas na ukochaną ojczystą ziemię. Poglądając na polityczną teraźniejszość, stara się sztukmistrz o artystyczną jej apoteozę. Przedstawia więc ją pospolicie, nie, jako jest, tj. z niedostatkami i przywarami, lecz jako być powinna i byćby mogła, a jako jest na Bożem i wiekuistem tle swej istoty. Ztąd popada on koniecznie w liry-czność, a z nią w fantazye. Roi się przecudnie i daje się śliczne marzenia także na niwach tych. Powiat polityczny odnosi się też jeszcze do idealności kallizoficznej, lubo już najgrubszej i realnością przerosłej. Jeżeli zaś sztukmistrzowi niepodobna malować rzeczywistości politycznej, jakoby chciał, ponieważ niema w niej nic wielkiego i świętego, nic pięknego; wtedy gniewa się on na nią, a wydając sztuki szydercze, stara się złe ohydzić i naprawić. Czasem winą jest, nie rzeczywistość, ale on sam, jeżeli popadł w ostateczności czarne, lub czerwone, a złości się, że świat inaczej myśli i inną postępuje drogą. Gdyby artysta obrazował rzeczywistość polityczną, jak ona jest, byłby tylko biernem jej zwierciadłem, a nie różniłby się od kronikarza i publicysty, który mieć także może styl piękny. Maluje więc ją ze strony wiekuistej, która jedynie godna jest pędzla. Dzieła jego stają się później historyczne. Ztąd wyrasta, że nikt nie stawi dla dzisiejszości godniejszych pomników, które przejdą w czasy potomne, jak malarz, gędź-biarz, lub poeta wielki. On podchwytuje niebiańskie jej rysy, podsłuchuje święte jej tchnienie, i kładnie na nie nieprzemienne barwy. Mocarze świata i mężowie czynu powinniby otaczać się genialnymi sztukmistrzami, którzy mają w mocy swej apoteozę. Betowen hymnem swym Franz Kajser unieśmiertelnił bardziej austryackiego cesarza Franciszka L, niżeli on sam 553 siebie całem długiem, na Metternichu opartem panowaniem, Żyjący naród niech schlebia artystom, ażeby z jego myśli uczuć i uczynków zbudowali mauzolea i upewnili mu wiekopomną chwałę! Jeżeli sztukmistrz nie sprzyja albo kościołowi, albo rządowi, bywa dlań groźniejszą potęgą od publicystyki całej, a nawet od spisków, sprzysiężeń i rewolucyi. Pisma Woltera i trzecia część Dziadów Mickiewicza żyć będą długo, a co napiętnowały piekłem, tego nie zdejmie i późniejsze niebo. Ztąd także piękności uprawiacz bywa celną gwałtownych nienawiści i prześladowań szybą, a dość często, jak Owidyusz, umiera za krańcami ojczyzny. Pojrzyjmy teraz na przykłady politycznego przedmiotu przez różne sztuki: Malarstwo służyło zawsze po pałacach królewskich, a przechowało nam twarze ludzi panujących i najważniejsze ich uczynki. I tak masz całe szeregi obrazów Rubensa w Luwrze, odnoszących się do panowania de Medicis i Henryka IV. Muzeum narodowe paryzkie ma wszystkie wielkie wypadki pokojowe i bitwy Napoleona I. Śliczny jest obraz Cudera, rewolucya francuzka z r. 1792. i zgromadzenie narodowe z osobami obe-cnemi, wiernie odportretowanemi. W Warszawie najduje się zapewne jeszcze polityczny obraz Brodowskiego, wystawiający cesarza Aleksandra I, oddającego rektorowi, dziekanom wydziałów i profesorom, wiernie odmalowanym, dyplom na uniwersytet nowo założony. Obrazy panujących dziś osób wiszą po salach rządowych i sądowych, po aulach akademickich itp. I posągów tu pełno, tak ogromnych po rynkach stolic, jak mniejszych po salach uroczystości publicznej. Muzyka polityczna żyje w hymnach i pieśniach, jako np. God save the King, angielski pean, z którego zrobiono: cześć Polsce, cześć przez Frankowskiego; — Marsylianka, pieśń francuzko-rewolucyjna przez Lisie; — Franz der Kaiser Be-towena; — Sie sollen ihn nicht haben, den lieben deutschen Rhein Beckera. Jeszcze Polska nie zginęła, Trzeci Maj itp. Tu należą różne marsze, jako np. marsz Napoleona, Aleksan 554 dra I., Radeckiego, en partant pour la Syrie. Czasami wieje ze sztuki czysty i święty patryotyzm, jako np. Choers de Ju-das Machabee Haendla, Choers de Charle VI. Halevego. Są i opery polityczne. Biała dama przez Boildieugo, usiłuje wytłumaczyć zręcznie zjawisko Kaspara Hausera. Niema z Por-tici Aubera jest uczczeniem powstania. Poezya polityczna wygląda z pieśni Berengera i romansów Eugeniusza Sue, a u nas z wielu bajek Niemcewicza i innych. Tutaj jest miejsce dla ody do młodości i trzeciej księgi Dziadów Mickiewicza, dla Irydyona i Komedyi nieboskiej, Psalmów i innych dzieł Zygmunta Krasińskiego, dla Wacława Garczyńskiego i Dziewic Erynu. Tu należy dziełko pod tytułem: Z życia, okruchy poematu Leonarda Sowińskiego. Mamy nieskończoną mnogość poezyi politycznych po polsku. Ale jest i artystyczna proza w tym rodzaju, jako np. Pielgrzym Mickiewicza, Powstanie Mochnackiego, Wizerunki duszy narodowej Ojczyźniaka itp. Architektura polityczna jest bardzo bogata, a są różne jej rodzaje. Na czele stoją tu zamki i pałace królewskie, będące świetności narodowej wszędy wyrazem, jako np. Tuilerye, Louvre i pałac luksemburgski, Elisee, dawne mieszkanie Pom-padury i palais royal w Paryżu; Bukingam w Londynie i zamek królewski w Windsorze, zamek królewski w Krakowie,, zamek królewski Belweder w Warszawie itd, przez wszystkie europejskie stolice. — Teraz idą różne pałace rządowe, jako np. ministerstwa. White hall, sala na obiady gromadne, zwykle polityczne, uchodząca za najpiękniejszą budowlę w Londynie, i pałac londyński Sommerset, który zamieszkiwał Krom-wel, w stylu włoskim, lekki, i dla tego podle ciężkich gmachów innych wpadający w oko. Ministerstwo spraw zewnętrznych w Paryżu. Dalej następują: domy sejmowe, jak np. parlament angielski w Londynie, z wieżą wysokości piramid, arcydzieło-w stylu gotyckim; — ratusze, jak np. Hotel de Ville w Paryżu, kwadrat ogromny w stylu renaissence; — giełdy, jak np. la Bourse w Paryżu, kwadrat filarami zewsząd otoczony,. w stylu doryckim; bursa londyńska i amsterdamska, dość ła 555 dne; — koszary, jak np. wszystkie w Konstantynopolu i Sku-tari, które uchodzą za najpiękniejsze w Europie; Casernes de Napoleon i La garde w Paryżu; — dworce kolei żelaznej, nieraz tak śliczne, jak n. p. paryskie, strasburgskie, wszystkie badeńskie; — fabryki różne, jako sukiennice, jedwabnice, ba-wełnice, zawsze ogromne, a często wspaniałe. I więcej jeszcze najdzie się budowli, należących do tego powiatu. Nie wszyscy mają odwagę uprawiać niepodlegle powiat polityczny. Wielu maluje nam teraźniejszość, ale tylko ze spoleczeńskiej strony. Jeżeli stało się to godnie, t. j. z apoteozą obecnych stanów i stosunków, wtedy dzieło odnieść potrzeba do liryczności. Ale są i rzeczy, które tu należą. W najnowszych czasach, żądających na gwałt, w skutek kupieckiego zamiłowania przynoszącej pieniądze i słodkiej rzeczywistości, a śladującego w trop za niem skażenia dobrego smaku, — żądających na gwałt, mówię, wiernego obrazowania natury, poczęto krzyczeć: „Czemu kusić się o to, co być powinno i nigdy nie będzie? Czemu ganić i ulepszać wszystko, jak bakalarz szkolny? Lepsza przedstawiać to, co jest, i tak, jako jest ! Rzeczywistość ukazuje się dziełem Bożem i, jeżeli się ją zrozumie głębiej, najpiękniejszą poezyą." I oto utworzyła się moc dzieł, jak np. w malarstwie obrazy Melchiora, Hondekoeter, Alberta Cuypa, van der Heidena, van Dycha, Ruisdala i inne flamandzkie, przedstawiające nam wiernie sceny powszednie bez żadnej artystycznej apoteozy; — w muzyce Don Żuan, Wesele Figara Mozarta, których treść nawet bezwstydna; w poezyi, homedye paryskiego teatru w Palais royal, romanse Eugeniusza Sue i Pani Sand, cała literatura modna; — moc dzieł, które stały się pospolitego życia odblaskiem. Wszystko to przestaje już być sztuką piękną, a w najszczęśliwszym razie należeć może tylko do portreciarstwa, o którem mówiło się przy piękności przyrodzonej. Są to fo~ 556 tografie, z czasu naszego żywcem zdjęte. Przedmiotem ich teraźniejszość, lecz pospolita, często brzydka i zdrożna. Estetycznej wartości nie mając wcale, mogą mieć dzisiaj statystyczne, a kiedyś kronikarskie znaczenie. Tak nisko stoi dziś sztuka piękna! Ale się ona znowu podniesie, gdyż nie brak światu ani na talentach, ani na wzorach. I w powiatach tych przedmiot jest w gruncie dydaktyczny. Artysta staje się tu nauczycielem teraźniejszości, a będzie z czasem nauczał potomny świat. CIII. Ostatnie trzy dydaktyczne powiaty. Zna się już realność i idealność dydaktyczną. Pierwsza w przedostatnim, a druga we właśnie ukończonym ustępie roztoczoną została. Trzy powiaty, które teraz następują, są ich kojarzeniem. Ustanie fantazyjność czysta, a um obrabiać będzie przedmiot bardziej rzeczywisty. Są to krainy, gdzie rzecz ma być w jednakim stopniu realna, jak idealna, i gdzie pytają się o prawdę. 1) POWIAT HISTORYCZNY. Kallizofia wkracza nareszcie w powiat humanistyki i żywota trzeci, a dydaktyczności siódmy, — w dzieje. Sztukmistrz bierze tu przedmiot z upłynionych czasów, święty, nieprze-mienny, własną treścią i formą już nacechowany, realny, a usiłuje rozegrzać w nim na nowo gorącą krew zastygłego żywota, wszystkie jego myśli, uczucia, cele, dążenia i namiętności. Skamieniałości, by też i przedpotopowe, zadrgać mają pulsem i nowym ruchem, a lód odwieczny świeżą odtajać wiosną. — Przeszłość przeniesiona zostaje na piersiach powiatu tego w dzisiejszy dzień, a odetchnąwszy powietrzem żywych, ma zmartwychpowstać, wyspowiadać się nam ze swych tajemnic 557 i żyć w sztuce pięknej pomiędzy nami na zawsze. Anioł Pański, opiekun, orędownik i stróż tamtego świata, wywodzi tu nieboszczyków z niebios na ziemię, obleka ich w dawne ciało, stawia na miejsce, w którem przebywali, i każe im w kilku godzinach odegrać życie ich całe od kolebki do grobu. Artysty zamiarem jest tutaj wyrobić przeszłości w dziedzinie obecnego czasu niecofniony dyplom obywatelstwa. Tutaj wydobywa się z ciemnic wiekuistego żywota na dzisiejszy biały i słoneczny dzień, nie to, co stanowi czasu pe-wnego hańbę i niesławę, ale co owiewa go chwałą, t. j. same postaci i uczynki wielkie, to jedynie, co w nim było czcigodnego, świętego i pięknego. Niech sobie historyk opowiada dziadów naszych nierozum, występki i barbarzyństwo! Sztukmistrz takiemi barwami nie zbrudzi pędzla i pióra. On wie, iź dać powinien apoteozę przeszłości; stara się więc o to, o ile starczą mu siły. Tak, apoteoza przeszłości jest tutaj główna dążność, główny cel! Apoteoza atoli nie zależy na kłamstwie i przekształcaniu rzeczy. Poeta nie powinien ani osób, ani wypadków historycznych tak przetwarzać, iż tutaj znawca dziejów oburzać się musi, a tam umarli powiodą go przed sąd Boży i oskarzą o potwarz. On zna, iż piękność rzetelna wszelaka, mianowicie zaś historyczna, stoi na prawdzie i jest prawdą. Podaje więc historyczność niepokaleczoną. Oczyszcza ją tylko od kału ziemi i odziewa w światlany płaszcz niebios. Pozaświat wszystek znajduje się po prawicy Bożej na tamtym świecie, tj. na łonie urealizowanego, uapoteozowanego, co chwila bardziej w bezdenne głębiny przeszłości zapadającego i tam wiekuistym żywotem kryształującego się człowie-czeńskiego świata. Jest to świat przeszły, prawdziwego żywota pełny, świat już dokonany, przewieczniony, nieprzemienny. Żywot jego, bogaty w sobie, skupiający to we wszelaką, godzinkę, co rozproszone niegdyś było od kolebki do grobu, całkowity, Boży, ukazuje się, jako od żywota naszego bez miary przedniejszy. Tamten świat jest jako galerya obrazów, w których Bóg urealizował swe ideały, a które, jak wszystko, 558 co wychodzi z rąk Stwórcy, są żywe, lecz najdują się już na łonie beatyfikacyi. Oddechem ich nie chwilka po chwilce, lecz wieczność cała. Dzieje nie są tamtym światem, lecz tylko opowieścią o nim na piersiach tego świata. Otóż sztukmistrz uchyla nam zasłonę przed polami elizejskiemi i pokazuje żywot wiekuisty. Czego ksiądz nie podoła, tego on dokonywa, i to bez czarów. Stąd klucze do niebios Piotra świętego są w jego ręku. On otwiera nam tak bugaje tamtego świata, jak margrabia komnaty królewskiego zamku. Posągi, malowidła, ryciny i postaci poetyckie bohaterów jego ułacniają nam bezpośredni z nimi związek. Pinakoteki, Luwry, galerye zielone, obrazów pełne, sale koncertowe i widownie teatralne stają się miejscem artystycznego obcowania ze Świętymi i z herosami odległych od nas, a żyjących w pozaświecie czasów. Tutaj kapłaństwo sztukmistrza jest jawne. — Przeszłość ze swojemi ideałami, już urealizowanemi i apoteozowanemi jest krajem poezyi. Nie dziw więc, iż sztukmistrze lubią ją i piją z niej kanary natchnienia. Cała liryczność przenosi się, jako na polityczne, już realne, tak i na historyczne, jeszcze bardziej realne pola. Ma się także tu dytyramby, ody, romanse, panegiryki i satyry, wszystko. Pogląda się ninie na przykłady kallizoficzne z historyi: Malarstwo historyczne jest bardzo bogate. Śliczne obrazy w paryzkim Luwrze są: Horacyusze i Kuracyusze, tudzież Porwanie Sabinek przez Dawida; Napoleon w Kairze przez Ant. Gross; bitwy Aleksandra W. przez Charles Lebrun; bitwy różne Filipa Wouwermana. Muzeum wersalskie jest wyłącznie historycznym obrazom poświęcone, a mieści ich w sobie kilkanaście tysięcy. A ileż historycznych obrazów ma się w Monachium, Dreźnie, Wiedniu, Berlinie, Rzymie, Londynie, wszędy! Historycznym pędzlem słynie Horacy Wernet. Co do posągów: Germanicus en Mercur, robota starogreckie-go dłuta w paryzkim Luwrze. Nowych sztuk jest dość w Monachium. Muzyki historycznej nie ma, bo nie doszła do nas. Ale 559 za to ma się dość muzyki nowszej, uprawiającej historyczny przedmiot. Są tu niemal same opery jako np. Tytus Mozarta, Semiramida i Wilhelm Tell Rossyniego, Belizar Donicettego, Nabuchodonozor, Machbet i inne Werdego, Prorok Meierbeera, Hugenoty przez tegoż, Koyrolan Betowena. Co do poezyi wystarczą tutaj: Wojna Chocimska Potockiego, Schachname Ferduzego, Śpiewy historyczne Niemcewicza, Jan z Tenczyna przez tegoż i huk powieści, opisujących zacny charakter staropolskich panów, jako np. Pan Soplica Rzewuskiego. — Klechdy Wójcickiego są często historyczne. Architektura historyczna tkwi w starych zabytkach, jako np. w Partenonie Ateńskim, Panteonie Rzymskim, w staropo-gańskim i bliskim upadku kościele w Poznaniu ('?), w zameczku rzymskim w Donauthal, koło Sigmaringen. Najwięcej ma się tu ruin, jako np. Zamek margrafów w Heidelbergu, Hoch-burg pod Frejburgiem Bryzgowskim, Caris brook Castele na wyspie Whight, gdzie królowa angielska ma swój pałac, piękna ruina na górze. Tu niegdyś uwięzion był Karol I. Na wyspie Jersej ruina dawnego zamku na górze. Ruiny rzymskie za Pevensey, gdzie wedle wniosku pana Airy, astronoma, opartego na chwilach przypływu i odpływu, Cezar, a później Wilhelm Zdobywca, wylądować mieli na brzegi Brytanii. — W wioseczce Bignor, o milę od miasta Arundel, są w dobrem -zachowaniu szczątki spaniałej willi rzymskiej, której najważniejsze części jakby dziś zbudowane. Łazienki i fontana w wielkiej izbie są jeszcze dobre i do użycia, choć istnieją od XV. łub XVI. wieków. — W Nims i w Arles we Francyi są ruiny amfiteatrów rzymskich, gdzie walczyli Gladyatorowie ze lwami. Tu należą szczątki kąpieli rzymskich w Badenba-den i Badenweiler, kąpiele Juliana Apostaty w Paryżu, Dolmy celtyckie po różnych miejscach. — Architekturę historyczną przedstawiają nam wreszcie nowe budowle w starożytnym, lub średniowiecznym stylu, jako np. Walhalla przy Regensburgu, Kościół Magdaleny w Paryżu, kościoły gotyckie w Monachium, Dublinie i Londynie. 560 2) POWIAT ETYCZNY. Kallizofia, dawszy nam już piękności na wszystkie dotąd rozwinione rozdziały wielkie niniejszego dzieła, idzie dalej i kładnie przed oczy piękności, oparte na przedmiotach, o których w dziele tem dopiero czynić się będzie. Jeszcze nie prawiło się o etyce, a oto przed nami kallizoficzna etyka! Wstępuje sie ninie w dydaktyczności powiat ósmy, w którym otrzymuje się namaszczenie do przyszłych dzieła tego przedmiotów. Cnota jest z tamtego świata. Ona to tchnienie Boże, które sprawuje istotę człowieka i światłość jego z niebios, a tli się w piersi wszelakiego z nas. Sumienie daje jej świadectwo, a serce ją miłuje i czci. Cnót ma się wiele, a każda z nich ukazuje się ambrozyą i nektarem, które są pokarmem bogów, a niosą ludziom nieśmiertelność. Nic wielkiego, nic pięknego i zacnego stać się nie może bez cnoty. Sprawiedliwa przeto, iż sztukmistrz, uwielbiający rzeczy i sprawy niebiańskie, rzuca się do przedmiotu etycznego i ofiaruje nam także apoteozę cnót. I tutaj zachodzą wszystkie, dotąd poznane, piękności kształty. Są, zaiste, artystyczne utwory, mające jedynie i wyłącznie etyczność na celu. Ale pospolicie skierowane bywąją. ku etyczności hymny religijne, rzeczy mitologiczne, sceny z przyrodzenia, idylle, bajki i klechdy, fantazye, dytyramby, ody, romanse, elegie, satyry i wszystkie liryczności odcienia przedmioty polityczne i historyczne. Niekiedy ma się dzieło całkowicie etyczne; najczęściej zaś najdują się po utworach innego powiatu śliczne moralne ustępy i zbudowania. Podnosi się etyczność w górę, albo pokazując osoby, uczynki i żywoty święte, jako np. w legendzie, — albo też cieniując charakter zacny charaktorami niecnemi, jako np. po dramatach , — albo nareszcie obrazem pokutnika, w którym rozbudził się żal za grzechy. Jaką bądź z trzech tych dróg pójdzie artysta, to obojętna, byle dopiął głównego celu. Wielcy sztukmistrze dają nam najskuteczniejsze i naj 561 wdzięczniejsze lekcye moralne. I tak zbrodniarz utajony słuchać będzie w kościele z krwią, zimną kazania i wyszydzi księdza, prawiącego o piekielnej smole. Lecz zadrży w głębinach swej istoty i uczuje przerażenie, widząc w teatrze np. Ladi Machbet, która cierpi obłąkanie, wstaje o północy z bezsennego łoża, obmywa ręce z krwi królewskiej, niegdyś przelanej, i namaszcza je wonnym olejkiem, ażeby oddalić od nich zapach morderstwa; — lub patrząc na Szyllerowego Franca Moora, który wyrzutami sumienia trapiony, tarza się w nocy po podłodze i wykrzykuje do starego sługi: „Powiedz mi, ale nie kłam, czy jest Bóg? Czy wierzysz w żywot wiekuisty? Czy piekło nie bajka?" — lub mając przed sobą w Dziewicach Erinu Kurina, który, do Boga i zacności nawrócony, nie mogąc już więcej oddawać się zbrodniom, a nienajdując we społeczeństwie, doń przynależnem, żadnego szlaku dla uczciwego człowieka, przebija się szpadą w rozpaczy i mówi do przyjaciół ostatnie słowo: „Tak uczyńcie i wy! To jedyna dla miłośników cnoty tutaj ucieczka!" Pokazuje się ninie treść etyczną na przykładach przez główne sztuki: Malarstwo: Kromwel przed bitwą przy Dunbar, przez Schorna. Śliczny obraz, najdujący się w Berlinie. Z twarzy Kromwela i wszystkich jego jenerałów czytających biblią, wygląda silne przekonanie, gotujące się na śmierć, w walce z panującym zabobonem. — Sprawiedliwość ścigająca zbrodnią przez Pierre Prud'hon. Personitikacya przecudna. — Chrystus pocieszający Ari-Scheffera. Obrazy S. Marcina, który mieczem rozcina płaszcz i daje jego połowę marznącemu żebrakowi. Pełno jest allegoryi, gdzie uosabia się dobroczynność, wdzięczność, niewinność, słodycz i inne cnoty. Muzyka: Arya Anioła Gabryela w stworzeniu świata przez Haydena, Jephta Haendla, Montechi et Capuletti Belliniego. Etyczne uczucia wieją z utworów kościelnych Etta, ucznia Voglera, kompozytora wysokiej wartości; z utworów teatralnych Ludwika Spohra; z pieśni Feska i Elizy Werber. Poezya: Józef z Butyfarą w Biblii. Powieść o Jobie tamże. Żywoty Plutarcha. Śmierć Abla Gesnera. Wikary Panteon tom II.  36 562 z Wakefildu Goldschmieda. Raslas Dżonsohna, tłumaczony przez Niemcewicza. Żywaty świętych Skargi. Tryumf religii i przykład dobroczynności, dwie śliczne powieści Karpińskiego. Pisma Klementyny Hofmanowej, Bajki Jachowicza, huk książek francuzkich, niemieckich, angielskich i polskich, przeznaczonych dla dzieci. Tu należy Sad Libuszy. Architektura etyczna: Szpitale różne, nieraz wielkie i spa-niałe, jako n. p. we Francyi Hotel des Invalides w Paryżu, w którym przemaga i wyłącznie panuje wojskowość lądowa,. a w Anglii Greenwich Hospital, także dom inwalidów, w którym atoli widzi się samych majtków. — Szpital ś. Ludwika w Paryżu, przeznaczony dla chorych. Szpital chorych i bogatych, oba we Freiburgu Bryzgowskim. Domy sierót i podrzutków po wszystkich stolicach. Schronki dla ubogich dziatek. Cites ouvrieres we Francyi i Anglii, dające robotnikom mieszkania tanie. Asyles de Convalescence, gmachy założone od cesarza Napoleona III. w Paryżu, dla przytułku robotników, opuszczających szpital po chorobie. Tu należą Gmachy dla sądów przysięgłych, jako np. Palais de Justice w Paryżu, tudzież Domy kary i poprawy, jako np. Newgate i Pentoville w Londynie, la Prison Mazas w okolicy Paryża. Jak powyżej historyczny, tak teraz etyczny powiat, są dydaktyczne. Sztukmistrz albowiem uczy się w pierwszym sam i naucza historyi, a ucz jego piękniejsza jest bez miary od każdej umiejętnej i szkolnej. Że zaś w drugim nauczanie cnoty ma się na celu, to jawna. 3) POWIAT NAUKOWY. Umiejętność Boża, rzeczami napisana we wszechświecie, i umiejętność ludzka, w całokształt wszech nauki taki, jako nasz tutaj, ujęta, kończy się, co będzie się w dziele tem widziało, filozofią. Otóż kallizofia ma piękności, także filozofii odpowiednie. Są niśmi rzeczy naukowe w artystycznej szacie-i formie. One sprawują dydaktyczności powiat dziewiąty najwłaściwszy i już ostatni. 563 Nauka, równie jak sztuka piękna, ma prawdę, cnotę, świętość, prawo, wolność, dobre na celu, a wysnuwa z siebie wiele piękności rzeczywistych. Ona uzacnia i zboża człowieka, jeżeli nie lepiej, to bezwątpienia gruntowniej, niż sztuka. Ileż jest szczytności i zachwytu w astronomii, ile mistyki w geognozyi i historyi, ile niebiańskiego światła w etyce, ile zbawienia w filozofii! Zaprawdę, jeżeli sztuka otwiera nam niebo, to umiejętność wiedzie aż do bugaju w niem najwyższego, gdzie przebywa Bóg sam! Tylko wiedza jest szczęśliwością i daje nam wyobrażenie o błogości wiekuistej w duszy archaniołów. Skoro sztukmistrz szlakuje bez grzechu perły sielskiego żywota, czemużby nie godziło się mu chwytać łyska-wic na umiejętności Himalaju i uwijać z nich bengalskie światłości wieńce ? Czy znasz granie wód Wersalskich, lub sztuki ogniowe Paryzkie? Jeżeli zgoła ogień i woda, to tem bardziej światłość niebiańska podoła przyjąć na się piękności stroje i czary. Staje się to też rzeczywiście, bo estetyka od wieków zna i uprawia przedmioty dydaktyczne. Dydaktyczność utajała się we wszystkich dotychczasowych piękności powiatach, teraz zaś występuje jawnie i sadzi się dla siebie jako kallizoficzny powiat udzielny. Są artystyczne dzieła, wyłącznie jej poświęcone. Najczęściej atoli natrafia się ją w ustępach po dziełach zamiaru innego. Widzi się ją także we wszystkich piękności gatunkach, to w odach i pieśniach, to w bajkach i powieściach, to w sztukach teatralnych, to w poważnych poematach większych. Gdzie się kol-wiek ona ukaże, staje natychmiast arcy wyniośle, bo tchnieniem jśj mądrość. Ma się retoryki, pisane klasyczną i prześliczną słów toczą, a stanowiące, nie naukę suchą, ale artystyczne dzieło. Ma się rownież poetyki, ułożone wierszem i z niepospolitym poetyckim talentem. Artystyczność rozciągnięto zgoła do prawideł językowych. Jezuita Alwar napisał hexametrami gramatykę łacińską, którą trapiono młodzież długo po szkołach, a Grodek wydał w stylu Cycerońskim, wytłumaczoną z niemieckiego na łacińskie, gramatykę grecką. Jest, zaiste, śmie 36* 564 szne i naganne nadużycie poezyi i krasomówstwa takie, okazuje przecież, że piękność dydaktyczna wędruje przez wszystkie nauki, aż do gramatyki szkolnej. Nic też dziwnego, że filolog kocha się tak w gramatyce, jak malarz w obrazach, gędźbiarz w muzyce, poeta w pieśni, a wszelaki mężczyzna w dziewicy, rozwitej świeżo, pięknie i uroczo w boginkę. Jakibądź przedmiot naukowy stanie się poezyi, lub innej sztuki pięknej areną, to nie można wykładać go po szkolnemu. Artysta nie jest bakalarzem, a pracuje dla najwyższych społeczeńskich warstw. On tedy apoteozuje naukę, jak wszystko, a wydobywa z niej to jedynie, co iście w niej pięknego, co czaruje już samo pewnym wdziękiem, a podoła ubrać się w niebiańskie kształty. Nie abstrakcye germańskie, ani wiory i trociny szkolne, ale Endymiony i Psychy, Ganimedy i Heby greckie wychodzą tu na widownią, pieją po Herakli-towemu i idą w nauczające tany. Najmniej ma się ściśle i wyłącznie dydaktycznych utworów, bo Minerwa jest za surowa, za poważna ku igrze urnowej, a rzadko towarzyszy duchowi sztukmistrzów. Ale wsze-lakoż dosyć ich jest, ażeby starczyły za dowód, że artysta rzetelny, nie jak dzisiejsze wieszcze nasze, uczuciu i sercu hołdować chcące, uderza rad czołem przed mądrością. Oto przykłady dydaktyczności jawnej: Malarstwo: Szkoła filozofów Rafaela. — Tryumf sztuki Gallego. — Natura i religia Rubensa. — Obrazy muz w starożytnych posągach i nowszych malowidłach. Muzyka: Etudes de Berlini, Czerny, Kreuzer, Dóhler, Clementi, Adams, Chopin i innych. Sonaty Heidena, Mozarta Betowena i Clementi. Singschule Panscorona. Les fugues de Bach. W Niemczech są, ładne, pełne humoru piosenki o nauczaniu abecadła i rachunku. Poezya: Ułomki z filozoficznych dzieł Heraklita, Anaksi-menesa, Demokryta i innych, którzy pisali o mądrości wierszem. Długo filozofia, poezya i śpiew zbite były w jedno i występowały razem, a dzisiaj są najpiękniejszym dydaktyczności przykładem. — Teogonia Hezyoda. — Poema o religii 565 Rasyna. — Oda do Kopernika Ludwika Osińskiego. — Oda do geniuszu Garczyńskiego. — Wiersz do Lelewela o historyi przez Mickiewicza. — Poetna o człowieku Popego, tłumaczył Kamiński. Georgiki Wirgiliusza o gospodarstwie wiejskiem. Ogrody i inne poemata Delilla, przekładu Felińskiego, Rolnictwo Tomaszewskiego, Ziemiaństwo Koźmiana. Szachy Jana Kochanowskiego. Szachy, Widy i Warcaby Mickiewicza. Ars poetica Horacego. Sztuka rymotwórcza Boilego. — Improwizacye Deotymy, np. o gwiazdach i astronomii. Longinus o szczytności w szczytnej prozie. Pisma La-charpa i Korzeniowskiego o literaturze. Listy z Krakowa o estetyce Józefa Kremera. — Telemak Fenelona. Podróże Anacharsysa Bartelemiego, tłumaczył Gołębiowski. Rozmowy Platona Karpińskiego. Poezye Zygmunta Krasińskiego. Pre-lekcye paryzkie Mickiewicza. Didaskalia, pisma czasowe o naukach, lecz po belletrystycznemu. Architektura: Budowle naukowe, jako n p. Czytelnia w Britisch Muzeum Londyńska, w stylu włoskim, bez ohyby najpiękniejsza w świecie. — Biblioteki spania/e, jako np. St. Genevieve przy Panteonie w Paryżu. — Muzea, jako np. królewskie pałace Luwru i Wersalu, gdzie składy są posągów obrazów, Musee Cluny, archeologique, zoologique, bothanique, geographique, anatomique, numismatique itp. w Paryżu. Gmachy akademickie i szkolne jako np. L`institut de France, gdzie wychowują się dzieci jenerałów, w bitwie poległych, Sorbona, l'ecole centrale w Paryżu, akademia i biblioteka w Krakowie. Pałac Kazimierowski, gdzie była biblioteka, i pawilony jego na uniwersyteckie prelekcye zbudowane w Warszawie. — Ob-serwatoryum astronomiczne. Tu kończy się rzecz o dydaktyczności i dziewięciu jej powiatach. Piękna była to kraina i opuszczamy ją z żalem. Teraz następuje drugi wielki kallizoficzny obwód, t. j. dramatyczność. 563 CIV. DRAMATYCZNOŚĆ W OGÓLE. Kallizoficzny obwód drugi. Dotąd przekładało się dydaktyczność przez wszystkie jej powiaty. I widziało się na dnie jej zawsze jakąś naukę. Była to piękna szkoła, lub teorya kallizoficzna, nic więcej. Ale wymaga się także świata, praktyki. Chłopiec uczący się, zostaje działającym młodzianem i mężem. Słowo zamienia się w ciało, a górna myśl w wielki czyn. Otóż potrzebie tej dogadza kal-lizofia, urabiając pojęcie dramatyczności i ofiarując nam dra-mata. I dydaktyczność ukazuje się, na miejscu tem, światem kal lizoficznym in potentia, gdzie waży tylko myśl, tylko słowo. Dramatyczność zaś sadzi się jako świat kallizoficzny in actu, gdzie, nie myśl, nie słowo, ale czyn główną i stanowczą gra rolę. Jest i tutaj nauka, która nie odłącza się nigdy całkowicie od sztuki. Występuje ona atoli, nie w kształcie sobie właściwym, nie w odzie, n. p. nie w bajce, satyrze itp., lecz w kształcie tak zwanej akcyi. Co akcya? Nie jest nią prześliczne, ale spokojne czegoś malowanie, ani rozkoszne, ale usypiające w końcu pienie muzykalne, ani skrzydlate, lecz tylko myślami brzemienne słowo poety, żadna czarująca niemoc i bezwładność, którę widziało się aż dotychmiast. Jest nią działanie, nic więcej, tylko działanie. Sztukmistrz naucza tu, nie stopniowaniem wyniosłych i gorących pomysłów, nie krasomówczą, lub poetyczną siłą, ale splotami samych uczynków. Loika tu polega na następstwie, nie myśli i pojęć, jak zwykle, ale ważnych działań i wypadków. Otwierają się tu szranki, nie dla popisu bujnego i genialnego umu, ale dla tworzącej dzieje woli ludzkiej. I dla tego nie wystarcza tu ani spokojna postać malarska, ani wdzięczne brzmienie, ani pełne ognia i natchnienia słowo. 567 Tu osoby działające występują na scenę i grają rolę. Trzeba widzieć ich twarz, słyszeć ich głos, c/.uć i szaleć, lub boleć pospołu z niemi. Inaczej sztuka nie dopina tu celu. Geniusz sam, to mało! Mieć go powinien nietylko twórca sztuki, ale i każdy z jej odgrywaczów. Poeta daje tu li jednę, a aktor drugą uroku połowę. Dramatyczność zdobywa łacno i bierze we swą posiadłość wszystkie nam już znane dydaktyczne powiaty, zgoła tak maluczkie, jak np. bajka, a panuje wszędy, gdzie spotka się tak zwane dyalogi, właściwie zaś, gdzie ma miejsce jakowa czynność. I na odwrót, wszystkie dydaktyczne powiaty, ilekroć im tego potrzeba, przepływają w dramatyczność. Wszak święci Pańscy, aniołowie, szatani, geniusze i duchy, zgoła ptaszki, wiatry i gwiazdy mogą w poezyi zabierać głos, rozmawiać z sobą lub z nami i działać! W takim razie legendy, ballady, fantazye, elegie, satyry, stają się małemi dramatami. Tak, dramatyczność wyczyniać się może w romansach, powieściach, epopei, w żywem i pełnem akcyi opowiadaniu czegoś, wszędy, gdzie się podoba; trafia się ją atoli głównie po dramatach właściwszego i bliższego znaczenia, tj. w utworach, kształtujących czynności artystycznie, a przeznaczonych dla sceny. Teatr przybytek jej główny. Dzieła teatralne, jaki ich kolwiek rodzaj i cel, jeżeli opierają akcyą na słowie samem, są dramatami; jeżeli zaś słowom towarzyszy śpiew i muzyka, zowią się operami. Opera, to nie innego, tylko dramat na skrzydłach gędźby. Przed dramatami ma się czasem prologi, a przed operami uwertury. Są to wprowadzające do dzieła przegrawki. W teatralnych dziełach poeta strzedz się ma właściwej, a w dydaktycznych powiatach bliżej oznaczonej poezyi i wszech krasomówstwa, jak ognia. Jeżeli bohater sceniczny wda się np. w liryczność, a prawi nam Pindarowe dytyramby, lub Ho-racyańskie ody, lub Petrarkowe sonety, będzie nudził słuchacza, który woli sam rzeczy takie czytać; jeżeli zaś zabrnie w retorykę, a scenę zamieni w mównicę sejmową, lub zgoła kazalnicę kościelną, wypędzi publiczność z teatru. Czemu? Nie rojenie i rozprawianie, ale działanie; — nie deklamacya, 568 lecz akcya, jest teraz na celu i daje dobre geniuszowi artysty świadectwo. Z tych powodów niemiłe są w sztukach teatralnych tak zwane monologi, gdzie ktoś rozmawia sam z sobą. Słuchacz nie chce wiedzieć, co myśli i co zamierza bohater sceniczny, lecz żąda, ażeby okazał to uczynkiem, a przynajmniej danym rozkazem. Jak utrzymać w sztuce wciąż akcyą? Właśnie to talent i zasługa mistrza. Jak dytyramb, oda, legia, sielanka, co-tylko chcesz, jest pewnych myśli i uczuć pasmem, tak dramat splata w jednę żywotną całość czynności ludzkie i różne, nieraz nieprzewidziane, a wszystko zmieniające wypadki. Jak w dziełach dydaktycznej piękności leci myśl po myśli, tak tutaj czyn po czynie. Sztukmistrz myśli tu, nie myślami, lecz akcyami. Nie głowy, lecz ręki robota tu zachwyca. Zwyczajne poemata, to falujący eter ducha; dramat zaś płynąca samemi dziełami i pracami czasu rzeka. Wszech poezya inna. tak się ma do dramatu, jak muzyka do tańca. Rzeczesz: „Czy pododna wyrazić wszystkie te cudnie piękne myśli i uczucia w akcyi, zwykle pół niemej, odzywającej się lakonicznie, jakie ma np. Tasso, Betowen i Rafael? Czy można, iż tak powiem, wszystko to wylańcować, co orkiestra zagra? Czy mimika, którą jest w końcu wszelaki teatralny czyn, zastąpi wymowne słowo?" Czemu nie? — odpieram. Wszak znana to prawda, iż w jednym uczynku wielkim, lub dobrym dysze więcej nauki, niż podołają nam jej dać cale książnice etycznych dziel, wszystkie galerye obrazów i naj-wdzięczniejsze koncerta! Zapytaj się jenerałów, ministrów, ludzi czynu, co akcya? Oni ją rozumieją i odpowiedzą ci nieomylnie tak: „Malo mówić, a wiele działać" Czy przykład dobry nie więcej znaczy od mądrego słowa? Tak, uczynek jest wymowniejszy od Demostenesa i Cycerona! Naucza, się więc tutaj działaniem i kallizofia staje u szczytu swej potęgi. Są już wielcy mistrze pędzla, brzmienia i słowa, co zapalają nas do rzeczy świętych i zacnych po szkolnemu, a niosą nam tylko wdzięczną gadaninę. Świat znudził się wreszcie 569 nimi i wykrzykuje: „Precz mi z ramotnikami tymi! Dość już szkolnictwa, dość nauki! Najpiękniejszem malowidłem, najgórniejszą gędźbą, najwszechmocniejszem słowem jest wielki czyn. Ustańcie marzenia, a podnieście się dzieła moje! Nie pieśniami, ale bagnetami zbawia się naród i ludzkość." — Otóż wymaganiu dusz, tak usposobionych, czyni zadosć kalli-zofia, tworząc i uprawiając dramatyczność. Milkną tu, lub odzywają się tylko półgąbkiem myśli i pienia, a przesuwają się przed widza okiem uczynki. Tu rozkaz, dany z energią, a wykonany rączo i wiernie, jest bardziej artystyczny, niż wszystkie myśli najgenialszego liryka. W dramatach też lubują i sposobią się do działania ludzie miecza, lub pięści. Jak wszędzie i we wszystkiem, tak i na polach tych płaci szczęśliwa miara. Niemieckie dramata miewają akcyi za mało, a francuzkie za wiele. Jedne też nudzą, a drugie są często ciemne i niezrozumiałe. Dramatyczność ma trzy główne barwy. Tkwi ona naprzód , albo w splocie uczynków śmiesznych, wesołych i ucie-sznych, albo też w pasmie działań poważnych, smutnych. i okropnych, jest więc albo komiczna, albo tragiczna. Pierw-wszą daje początek komedyi, druga tragedyi. Krom tego i powtóre rodzi się ona w skutek charakterów przeciwnych, spotykających się z sobą i działających, wywołujących dziwne sytuacye, a układających rzecz to komicznie, to tragicznie. Dla tego też, oprócz komedyi i tragedyi właściwej, na weso-łej lub smutnej akcyi polegającej, ma się komiczne i tragiczne dramata charakterowe, lub tak zwaną charakterystykę teatralna. Dramatyczność, pomimo wszech akcyi, jest głównie sztuką słowa. Urabia ją poeta, albo prozaiczny belletrysta. W teatrze też panuje mowa ludzka. Atoli malarz malować może piękne i dramatyczności pełne sceny, a gędźbiarz układa do nich muzykę. Tym sposobem dramatyczność staje się własnością także sztuk kształtu i brzmienia. Zna się już dramata w ogóle, tak komiczne i tragiczne, jak charakterystyczne. Zna się także opery. W pierwszych 570 mowa ludzka i deklamacya, w drugich muzyka i śpiew towarzyszą czynności teatralnej. Ale są jeszcze sztuki sceniczne, w których mowa ludzka przeplata się muzyką i śpiewem. Sztuki takie zowią się melodramami. Daje się teraz niektóre przykłady dramatyczności w ogóle, przez różne sztuki. Poezya stoi tu, jako i wszędy później, zawsze na czele. Idzie za nią muzyka. Malarstwo zaś staje na końcu, jako w powiatach tych najniedołężniejsze. Poezya: Tu należą wszystkie sztuki dramatyczne, co nie mogą być nazwane ani komedyą, ani tragedyą, ani charakterystyką osób, ani melodramą, a przecież są teatralne. Ro-mantyczność lubi wolność, nawet swy wolę. Ona więc ma najwięcej dramatów czystych, t. j. nieoznaczonych bliżej. Jedne z nich grać się dają w teatrze, jako np. la Maratre Balzaka, Pierre Lenoir ou les Chauffeurs, tudzież trzy sztuki Szylle-rowe, tknące się Wallensteina i Maryan Muzowicz Olizaro-wskiego. Drugie zaś nie są wcale przeznaczone do teatrn jak np. Komedya Boska Dantego, Faust Goetego, Irydyon i komedya nieboska Krasińskiego, — Anhelli, książe niezłomny, Lilia Weneda, Ksiądz Marek i inne dzieła Słowackiego. Muzyka daje tu opery osadzone na dramacie, lub melo-dramy różne, jako np. Flet zaczarowany Mozarta, Sen nocy letniej Meldelsohna Bartholdi, Tannenhauser Wagnera, Biała dama Boildieugo, Car i Cieśla Lorzinga. Malarstwo chwyta tu jakąś scenę dramatyczną, albo z poezyi, albo z rzeczywistości, i usiłuje ją przedstawić. Trudne tu zadanie, bo obraz jest nieruchomy, a podawać ma czynno-ści. Tutaj należą: Sprzedanie Józefa Owerbeka, Tytany z Olimpu strącone i w przepaść lecące Pawła Veronesi, Porty francuskie, pełne ruchu i krzątania się różnorodnego, przez Józefa Werneta, Bitwy Ari-Scheffera, Dela croix, Delarocha, Werneta, Iwona i innych. — Nawet posągi mogą być dramatyczne. Posągi np. które stoją na podworcu pałacu wersalskiego, mają wszystkie postawę teatralną. Architektura pokazuje tu teatra, pięknie zbudowane, jako np. La Scala w Medyolanie, Sto Carlo w Neapolu, Odeon, 571 theatre de l`Opera ithalienne, de l'opera comique, theatre fran-cais, du gymnase, du lyrique i inne w Paryżu, teatr w Bor-deau, Covent-Garden w Londynie, odbudowany po pożarze w stylu nowym i wygodnym, a wreszcie podług najlepszych wzorów wzniesiony, wielki teatr warszawski. Przełożywszy znaczenie i pojęcie dramatyczności w ogóle, przystępuje się do trzech szczegółowych jej powiatów, któremi są, jako już wiadomo, komiczność, tragiczność i charakterystyka dramatyczna. CV. Komiczność. Komiczność rodzi się naonczas, gdy coś poważnego, smutnego, strasznego, okropnego, lub bolesnego przeistacza się nagle i nad wszelkie spodziewanie w rzecz lekką, wesołą, ucieszną, lub śmieszną, i gdy to, nie tylko na końcu sztuki, lecz co chwila, co krok dalszy, ciągle się dzieje. Par-turiunt montes et nascitur ridiculus mus. Oto krótkie i wyborne komiczności oznaczenie. Są mnogie jej rodzaje, odcienia i barwy; wszystkie atoli podciągnąć się dają pod igrę prze-ciwstawu, pod kontrast, właśnie bliżej oznaczony. I tak np. w Oberonie Webera, rycerz, w skutek zakładu króla duchów z żoną swą Tytanią, iż żadna miłość nie wytrzyma próby, utraca kochankę. Porwali ją Korsarze i sprzedali Kalifowi marokańskiemu, który się w niej rozmiłował. Rycerz przybywa do Maroku i zostaje ogrodnikiem u Kalifa. Już porozumiał się z wierną sobie oblubienicą i przygotował okręt do ucieczki, gdy rzecz zostaje zdradzona. Przywodzą winowajców przed rozgniewanego srodze Kalifa i dywan jego. Wskazano ich na sromotną śmierć. Wchodzą już siepacze i prowadzić ich mają na rusztowanie. Widza zdejmuje obawa o ich los, zgroza i okropność. Wierny sługa rycerza przypomina sobie tymczasem, że ma w kieszeni cudowną trąbkę, 572 daną sobie od Tytanii. Zagrał więc na niej. I oto Maurowie naprzód stają skamieniale, potem robią dziwne miny i ruchy, tańcują po niedźwiedziemu, porywają się wreszcie za nosy. Kochanków zaś para uchodzi na okręt i odpływa swobodnie. Gdy Maurowie, od czaru wyzwoleni, przyszli wreszcie do siebie, miasto gonić za zbiegami, kłócą się z sobą, czyniąc jeden drugiemu gorzkie wyrzuty, że dzierzył go zuchwale i boleśnie za nos. A widz śmieje się do rozpuku prześlicznej muzyce w takt. Podobną bardzo treść ma Włoszka zv Algierze Rosyniego. Tylko na miejsce cudownej trąbki występuje urząd Papataczego, który Włoszka Kalifowi daje i o który ten się wypytuje ciekawie, gdy tymczasem zachodzi umówiona ucieczka. Oto protestant niemiecki dostaje się w moc hiszpańskiej inkwizycyi świętej. Chcąc uratować życie, udaje gorliwego katolika. Ale nie umie odgrywać tej roli, zdradza się co chwila i musi na nowo uciekać się do jakiego dowcipnego wymysłu. Podobnież się ma z filozofem, który popadł w szpony Jezuitów, z dorobkiewiczem, żądającym na gwałt uchodzić za pana z panów, a będącym tylko niezgrabną jego małpą, — z mieszczanką bogatą, grającą rolę damy arystokratycznego urodzenia i obyczaju, — z głupcem sprytnym, robiącym się doktorem teologii w gronie profesorów niemieckich, głęboko-myślnych i ciężko uczonych. Następują wszędy tu ucieszne położenia, sceny, rozmowy. I wszyscy się śmieją. Idzie młody człowiek naukom oddany, nieświatowy i biedny do wysokiego państwa, starając się o miejsce na nauczyciela domowego. Ujrzał się w salonie, kapiącym blaskami złota i przepychu, a co gorsza, pośród ślicznych, strojnie ubranych do bogiń i księżniczek Wschodu podobnych pań. Przeląkł się, olśniał i zgłupiał. W tem poślizguje się na woskowanej posadzce, po której nigdy jeszcze nie chodził, a mając upaśdź,. chwyta się za stojący przy nim stolik. Stolik się przewraca. Tłuką się z łoskotem kosztowne filiżanki chińskie, które na nim stały. Sprawca tej szkody, czując wzrastający w duszy kłopot, udeptuje suczkę pokojową, która skowyczy, jak gdyby odzierano ją ze skóry. W rozpaczy rzuca się na krzesło, aby 573 tam znalazł spokój i nie robił więcej nic złego, ale i oto nieszczęście nowe! Roztrzaskuje położoną tam gitarę. Pani ubolewa nad suczką, a panna nad gitarą. Ktoś rzekł: A cóż to za niezgrabny człowiek! Rozruch się wzmaga. Nie wiedząc, co robić, bohater nasz ucieka. Ale na korytarzu rozbija pokojówkę, która niosła tacę z herbatnicą i całym przyborem. Nowy krzyk. Lokaje gonią za uciekającym, sądząc, że to złodziej. I dawszy mu kilka kułaków, wiodą go do salonu na-powrót. A ten, co chciał przedstawić się państwu godnie i prosić ich o miejsce na ochmistrza, musi się teraz, — o, aspera fata! — usprawiedliwiać, że nie jest opryszkiem. W ogóle komiczność możnaby taką nacechować przenośnią: Małpa udaje tu człowieka. Jeżeli zaś komiczność ma wzrastać i trącić humorem, to niech znowu człowiek udaje małpę, która go udawała. Pod małpą rozumie się tutaj wszech przedwarzą nie śmieszne, wszech położenie niewłaściwe, gdzie człowiek przeciwnie charakterowi i usposobieniu swemu postępować musi, a tego nie umie. Nawet nieprzyzwoitości, rodzące komiczność, np. dziecko, odzywające się do uróżowanej pani: „Czy uderzył cię kto w policzek, że twarz twoja czerwieńsza z jednej strony, niż z drugiej?" — nawet nieprzyzwoitości takie odnoszą się w gruncie do kalejdoskopicznej gry przeciwstawu. I tak powyżej dziecko dla tego rozbudza uśmiech, że mówi naiwnie, czego nie zwykło się mówić, czyli że popada ze zwyczajem przyjętym we sprzeczność. Komiczność wyczynia się śród pomyłek i qui pro quo, śród niezgodnych z duszą ludzi położeń i scen, lub śród tak zwanych śmiesznych sytuacyi. Poeta, umiejący sytuacye takie wymyśleć, będzie komiczny. Ale wywołuje komiczność także człowiek dowcipny, rozrzucający co słowo Momusowe cukry. Tego on zawstydził ślicznie powiedzianym żartem; tamtemu przyciął, rzekłszy bon mot; innego zdradził; a zawsze zręcznie i tak, że gniewać się nań nie można. Trefniś, błazen dworski bywają wybornymi komikami, a choć nie są w teatrze, grają wciąż komedyą. Dowcip ich zależy także na roz 574 wiązywaniu rzeczy poważnych we śmieszne. — Przeciwstaw stanowi komiczność. Jednakże tylko coś poważnego zamieniać się ma we śmieszność; nie odwrotnie. Ponieważ komiczność wiąże się ciągle ze śmiesznością, więc sztuki teatralne, jej poświęcone, są zawsze lekkie i więcej na uciechę, niż na naukę baczące. Gdzie tylko zachodzi coś poważnego, a groza luzuje żart, tam ustają natychmiast śmieszki i krotofile, tj. kończy się komiczność. Ztąd komik bywa człowiekiem wesołym i troszka płochym. Umie on wypatrywać wszędy śmieszność, zbierać ze wszystkich i ze wszystkiego wzorki, a żyjąc nawet z przyjaciołmi, zaplątuje ich, rad w położenia niemiłe, ale ucieszne. Jest to śmiejący się i umiejący śmiech budzić Demokryt, lub Żółkowski, o którym krąży tyle podań dowcipnych. Jeżeli nie przebiera pewnej miary, lubią go i przebaczają mu wszyscy, nawet obrażeni. — Ze wszystkich kallizoficznych powiatów najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy jest ten właśnie, w którym najdujemy się ninie. Już dowcip, jeżeli tylko za śmiały, lub za złośliwy, obraża i robi nam mnóstwo nieprzyjaciół, a jeżeli za rubaszny, obudzi wprawdzie śmiech, ale zarazem i ckliwość, lub oburzenie. Komiczność zaś popada łacno w gminność i wtedy jest obrzydliwa. Francuzi mają wiele przyrodzonego dowcipu i okazują się komikami par excellence. Ztąd komedye i wo-dewille ich są zwykle wyborne. Niemcy zaś mają dowcip ciężki. U nich też często komiczność i gminność znaczą toż samo. Dowodzą tego sztuki np. takie, jak Lumpatius Vaga-bundus, oder das luderliche Kleeblatt. Komedye dały początek operom. Od niepamiętnych czasów wprowadzono do komedyi piosenki, w których publiczność bardzo smakowała. Poczęto więc dawać w teatrze coraz więcej piosenek. Ale komedya, śpiewami gęsto przeplatana, stała się bez wiedzy i woli melodramą, która jest już bezpośrednią opery matką. Powzięto wreszcie myśl do układania sztuk teatralnych dla muzyki i śpiewu wyłącznie. Stało się to dopiero w środku XVIII, wieku. Pierwsze operetki napisali Monsigni 575 i Filidor Gretri. Oni są twórcami teatralnej muzyki, tak-wielkiej rozkoszy dzisiejszego czasu, ale dzieł ich, jako jeszcze-niedostatecznych i już przestarzałych, nie grywają, od dawna. Opery pierwiastkowe były komiczne. Dopiero później także treść tragiczną i charaktery dramatyczne poczęto robić ich tekstem. Ma się niekiedy komedye arcy głupie i nędzne. Ale opery, to zawsze coś bardzo lichego. Zkąd to pochodzi? Idzie tu, nie o to, ażeby rzecz była rozumna, ale, ażeby muzyka była piękna i naleść mogła swobodne dla siebie do popisu pole. Nieraz poeta ułożył mądry i bardzo artystyczny tekst do opery. Lecz gędźbiarz przyjąć go nie chce i mówi: „Ton, sztuki jest tutaj od początku do końca ciągle ten sam. Je-dność myśli staje się w muzyce jednostajnością nudną. Ja potrzebuję w miejscu rzeczy twych, nieprzestannie tylko zielonych, tu czerwonej kłótni przekupek, tam czarnego pochodu pogrzebowego, indzie pstrego wesela chłopskiego z tańcami pół dzikiemi, indzie błękitnego marszu tryumfalnego, indzie słonecznego chóru aniołów i orkowych harców czarownic. A to wszystko ma się mięszać, nakształt talii kart, nagle następować po sobie, sprawiać niespodzianki, ażeby muzyka miała kon-trasty i nieskończoną rozmaitość." Tak tedy poeta przerabia tekst swój drugi i trzeci raz, długo, aż gędźbiarz, rzadko znający się na warunkach dobrej poezyi, nie będzie zadowolon, tj. aż utworzy się w końcu z rzeczy wierutne głupstwo. Ale, nic nie szkodzi! Tutaj nie poczya, ale muzyka grunt.. I dla tego autorem opery zowie się nie ten, co dał do niej tekst, ale, kto ułożył do niej muzykę. Gdy podoba się gędźba to i wszystko dobre. Teraz przykłady komiczności przez główne sztuki. Poezya: Komedye Arystofanesa greckie, a Plauta i Te-rencyusza rzymskie. Wesołe niewiasty Windsorskie Szekspira. Komedye Kotzeduego, Idy Birkpfeifer i innych. Komedye Moliera, jako klasyczne, a z nowszych rzeczy: Duma w kuchni Scribego, Les trois Maupin par Eugene Scribe et H. Boisseaux; Szkoła starców Delavigne; Pieniądz i Cześć Poń 576 sarda. Caprice Alfreda de Musset; La joie fait peur pani Emilowej de Girardin. Francuzi mają, huk komedyi, często wybornych, lecz częściej jeszcze swywolnych, złych. Grają, je wszędy, zgoła po kawiarniach, jako np. w Eldorado na Boul-vares de Sebastopol w Paryżu. I w tym celu utworzono sztuczki, najdłużej dziesięć minut trwające. Publiczność przychodzi i odchodzi, a co chwila najduje coś nowego. — U nas piękne komedye Fredry i Korzeniowskiego; kilka tomów tłumaczeń rzeczy obcych Bogusławskiego; wszystkie utwory Żółkowskiego. Najznakomitsza jest: kłótnia o mur graniczny Fredry. — Choć nie komedye, słyną przecież komicznością: Monochomachia i Antymonochomachia Krasickiego i Organy Węgierskiego. W Paryżu, Londynie, Berlinie i innych stolicach wychodzą komiczne Charivari. Muzyka posiada dość komicznych oper, jako np. Cyrułik Sewilski i Włoszka w Algierze Rossyniego; Małżeństwo tajemne Cimarosy; Konstancya i Belmonte, lub wywiedzenie z Seraju, Cosi fan tutti, Wesele Figara, Papageno we flecie zaczarowanym, wszystko to Mozarta; — Marta Flotowa; Car i Cieśla, tudzież Wildschutz Lorzinga; Wesołe niewiasty Wind-sorskie z Szekspira przez Nikolaiego. — Mularz i Ślusarz, Carlo Brosci, Fra Diavolo, Domino noir i inne Aubera; Odpust w Ploermel i l`Etoil du Nord Meierbeera; La perle de Bresil Davida; Faust przez Gounoda. Malarstwo komiczne: Podróżująca banda aktorów i wszystkie obrazy Briarda, który zbiera i maluje same śmieszności ludzkie, mianowicie zaś komiczne sceny i położenia. Rozbicie okrętu Meduzy przez Garicauld, obraz pełen dramatyczności i komiki. Tu należą obrazy obozów, których jest pełno w Wersalu, gdzie Żołnierstwo skubie gęsi i kury skradzione, a swywoli z chłopkami, je i pije, np. Camp de l`armee francaise entre St. Sebastien et Fontarabie en 1719 par Martin. Architektura nie żąda dawać i nie daje nic komicznego, wyjąwszy chyba coś przypadkiem. I tak np. komiczna jest Piżańska wieża pochyła, nie wiadomo dla czego, może dla okazania mistrzostwa w sztuce, tak zbudowana, jak gdyby 577 obalić się miała i oto w tej chwili już pada. Widząc ją po raz pierwszy ludzie, uciekają z jej bliży. Komiczne są także sztuczne góry i skały, lub maluczkie Moszee, jakie widzi się tam i sam po ogrodach, n. p. we Schweizingen pod Mannheimem. Rzeźba i płaskorzeźba ma Satyrów i Faunów i dość innych komicznych postaci. CVI. Tragiczność. Zauważano już w psychologii starogreckiej, że człowiek, który z rozpaczy i wielkiego cierpienia, fizycznego, lub moralnego, popadł w obłąkanie, śmieje sie gwałtownie. Któż nie wie, iż osoba, śmiejąca sie mocno i długo, dostaje w końcu łez w oczach i płakać poczyna? Tutaj śmiech i ból, lub płacz, spotykają się z sobą, zlewają się w jedno. Podobnież się dzieje i w innych razach. Uciechy nasze wezbrane przechodzą w omdlenie i przesyt niemiły. Na obrazie twarz śmiejąca się i płacząca wyglądają jednako. Najlepsza muzyka, ułożona w celu przedstawienia śmiechu, da użyć się bez zmiany do przedstawienia płaczu. Będąc w innym pokoju, nie odróżnisz chychotu od łkania. Na skrzypcach śmiech i płacz brzmią jednako. Jako wszędy, tak i tutaj les extremes se touchent. Cóż ztąd? Oto, że z komicznością i tragicznością ma się zupełnie tak samo. Komiczność wylewa się też tak łatwo w tragiczność, jako śmiech w płacz. Widzi się pomiędzy niemi zaiste sprzeczność jawną i wielką, która atoli polega tylko na drobnostce i na samym końcu, a w gruncie i przez cały ciąg rzeczy sprzecznością nie jest. Rozwiąż jednę i tęż sarnę sztukę wesoło, a będzie komedya; rozwiąż zaś ją smutnie, a dasz tragedyą! Koniec dramatu robi go tragedyą, lub ko-medyą, ale on sam jest zawsze jednaki. I tak, oddal np. w Oberonie oną cudowną trąbkę na saPanteon tom 11.  37 578 mym końcu rzeczy, a para kochanków zginie śmiercią okrutną, i z opery komicznej zrobi się opera tragiczna! Niechaj on protestant okaże się, czem jest rzeczywiście, i wystąpi, jak każą mu Bóg i sumienie, a spalą go na stosie! Dorobkiewicz, gdy wejdzie w siebie i przestanie udawać pana z panów, nie będzie miał nic śmiesznego. A on biedny ochmistrz, lubo niezgrabnością i losami swemi wszystkich rozśmiesza, sam doznaje uczuć srogich i odgrywa tragedyą. Kiedy ktoś upadnie na ulicy, śmieją się ludzie, lecz jemu wcale nie śmieszno.. Gdy zaś rozbił czoło i oblał się krwią, litują się nad nim także ci, co śmieli się zeń przed chwilą. Wszędzie śmiech i płacz, jak dwaj bliźniaki, a komedya i tragedya, jak dwie siostry jednego połogu, są razem. Cóż tedy tragiczność? To również gra przeciwstawu, kończąca się atoli, nie śmiechem, lecz płaczem. I tak człowiek mądry, zacny, dzielny, dostaje się w moc głupich i złych,. niedołęgów i łotrów. Ci mu rozkazują, lecz on nie może być posłuszny, bo nie dozwala mu tego sumienie i osobista godność. Nie chce utracić czci i dobrego imienia. Mszczą się więc na nim podle, i oto pada ich ofiarą. Gdyby się im poddał, lecz bez moralnego upadku, tak np. jak Herkules wdziewając spódnicę w służbie u Amfalii, to grałby komedyą; ale że tego nie uczynił, tragedya stała się jego losem! O, podobne położenia spotykają często ludzi genialnych i sławnych, lecz biednych! Wybierać im nieraz trzeba między podłością, niosącą kawałek chleba, lub nędzą poczciwą. Rzadko który odgrywa tu komedyą, a więc poddają się tragedyi. Jako w życiu, tak i na teatrze. Jakaż zatem różnica między tragicznością a komicznością, płaczem i śmiechem? W gruncie tylko etyczna, tylko taka, co między dobrem istnem, a dobrem w szalach złego. Osoba z charakterem silnym i twardym, zostająe wierna Bogu i sobie, a woląc iśdź na śmierć, niż wyprzeć się cnoty i powinności , upodlić się i dać na duszę cyrograf czartu, grać będzie tragedya; osoba zaś z charakterem gibkim i miękkim, wierna również Bogu i sobie, lecz nieco lekkomyślna i wesoła, do 579 zwalająca drwić z siebie, i drwiąca w duszy ze wszystkiego i ze wszystkich, lubiąca krotofile i żarty, umiejąca przemieniać w nie zgoła grozę; rzuci się i w najgorszem położeniu do grania komedyi. Komiczność parzy się, jako już wiemy, rada z dowcipem, ironią, trawestacyą i humorem; a tragiczność z tem, co zowie się Patos. Co Patos? Walka dobrego ze złem, wzrastająca w duszy coraz silniej, chwytająca w końcu za gorące, olejem wrzącym i roztopionem żelazem kipiące uczucia zacne, ofiarująca się raczej na krzyż, niż na hańbę, a wzbierająca etyczną zgrozą. Na czem polega tragiczność? Albo na nieznośnych cnocie i srogich położeniach, na okropnćj sytuacyi, albo też na twardych z obu stron, ale dobrych i złych charakterach osób. Ukazuje się tu zawsze cherubin w szponach losu, lub ducha złego. Jak komiczności grozi niebezpieczeństwo, ażeby nie za-brnęła w gminność; tak tragiczność strzedz się ma przesady, tj. okropności, których dusza ludzka wytrzymaćby nie mogła, I tak np. Franc Moor w Zbójchach Szyllera jest już do tego stopnia zły, że to nie człowiek, ale piekielna poczwara. I słuchacz doznaje na scenie jawnego niesmaku. Charakter taki, to błąd niemały młodego podówczas i niedoświadczonego pisarza. Tragiczność wyczynia się apoteozą boleści, jak komiczność apoteoza śmiechu. Apoteoza zaś i jedna i druga powinna dawać nam, nie zwierzęcość, lecz Bożość, nie piekło, lecz niebo. Oto tajemnica odsłoniona dla uprawiaczów teatralnej sztuki. Jak komiczność, tak i tragiczność zachodzi, nie jedynie w teatralnych i dramatycznych, lecz także i w innych dziełach, n. p. w balladach, romansach, powieściach, epopejach, mowach sejmowych i kościelnych. Jak atoli dla komiczności komedya, tak dla tragiczności tragedya, główne otwiera do popisu szranki. Sztuki piękne lubią i uprawiają rade tragiczność, albowiem przez nią daje się najłacniej przedstawić moralna moc 37* 580 z tamtego świata, lub człowieczeńska niebiańskość i Bożość. Oto jej przykłady: Poezya: Tragedye Eurypidesa i Sofoklesa. Rzymianie tragedyi nie uprawiali; godna uwagi psychologicznego historyka osobliwość. We Francyi głośne są tragedye Rassyna, Kornela i Woltera, a dzisiaj: Lukrecya i Charlotte Corday Ponsarda, Diana przez Augier, Kaligula przez Aleksandra Dumasa ojca i La Dame au Camelia, z której zrobiono operę Trawiatę, przez Aleksandra Dumasa syna. — Machbet i Król Lear Szekspira, Kain Lorda Byrona, Don Karlos, Marya Stuart, Intryga i Miłość, Zbójcy Szyllera. — Gliński Wężyka, Ludgarda Kropińskiego, Barbara Radziwiłowna, aż trzy sztuki, przez Felińskiego, Wężyka i Odyńca, Dymitr i Marya Korzeniowskiego, Mazepa Słowackiego. Muzyka ma opery tragiczne, jako np. Norma, Montecchi et Capuletti Belliniego, Lucretia di Borgia i Belizar Donicet-tego, La Traviata i Nieszpory sycylijskie Werdego, Otello mianowicie zaś czwarty akt, Rossyniego, Il giuramento, lub Przysięga Mercadantego, Żydówka Trovatora i Żydówka Ha-lewego, Hugenoty i Prorok Meierbeera, Fidelio Betowena. Malarstwo ma tragiczne obrazy, jako np. exekucya Jo-hanny Grej przez Pawła Delaroche. Tenże malarz przedstawia często okropne chwile walki, pomiędzy przywiązaniem do życia i obowiązkiem śmierci. La fille de l`hotesse, podług ballady Uhlanda przez Alberta Ankera. Trzech młodzieńców wracają z długiej podróży do domu i wstępują do dobrze znajomej sobie gospody. W pośrodku izby stoi trumna, z ciałem córki właśnie umarłej. Jeden z młodzieńców odsłania zwłoki i wykrzykuje: „O jakżeś piękna! Gdybyś żyła, rozkochałbym się w tobie szalenie." Drugi okrywa zwłoki napowrót, a odwracając się i łzy roniąc, mówi: „Czemuś mnie opuściła? Ja cię tak mocno kochałem!" Trzeci odsłania znowu nieboszczkę, a całując ją w usta blade, woła: „Ja cię kochałem, kocham i kochać będę na wieki." — Tu należą obrazy bitew, jako np. Bataille de Ravenne 11. Avril 1512, par Ari-Scheffer; Bataille de Cerisolles, 14. Avril 1544, par Schetz; Prise de 581 Prague en Novembre 1741, par Aug. Couder; Prise de Con-stantinople par les Croisees en 1204. par Delacroix. Wszystkie te obrazy widzieć można w Wersalu. Architektura nie buduje nic tragicznego. Tragiczne atoli są np. Piwnice w ratuszu Augsburgskim, gdzie niegdyś było miejsce tortur, i gdzie widzi się jeszcze okropne machiny i naczynia męczarni; — średniowieczne Oubliets, lub głębokie ciemnice podziemne, gdzie nieszczęśliwe ofiary, po których widzi się jeszcze kości, umarli głodową śmiercią Ugolina; — pod-daszne więzienia weneckie. CVII. Charakterystyka dramatyczna. Są sztuki dramatyczne, które ukazują się i komiczne i tragiczne, którym atoli nie chodzi, ani o komiczność, ani o tragiczność, ale o mistrzowskie pewnego charakteru odmalowanie. Nie odrzucają one bynajmniej sytuacyi, zdolnych widza zająć i zabawić, lecz czynią to jedynie w celu tem lepszego uwydatnienia wyprowadzonego na widownią charakteru. Komikiem dobrym może być pisarz wesoły i dowcipny, a tragikiem dobrym człowiek głębokich uczuć etycznych; ale dobrym malarzem charakterów będzie tylko wielki psycholog, antropolog, znawca ludzi i świata. Charakterystyka dramatyczna jest najtrudniejszą, acz nie zawsze publiczności najmilszą na polach tych sztuką. Czemu? Z niej wygląda zbyt wyraźnie dy-daktyczność, a nauka zwykle mało ma uprawiaczów i lubowników. Na dnie charakteru widzi się zawsze etykę. Brzydkie i złe charaktery są właściwie nie charaktery, lub brak charakteru. Malarz charakterów musi więc sam kochać gorąco cnotę, i przedstawiać ją w całej promiennicy jej z niebios. Odmaluje się charakter, albo dając obraz jego niepokalany i piękny, jak słońce czyste na wysokościach widnokręgu; 582 albo też cieniując go niecharakterami, jak słońce w tęczy na tle czarnej chmury. I w jednym i w drugim razie podnosić się ma tylko cnotę. Niecnota niech służy tak cnocie, jak malarski cień, uwyraźniający światło! Lord Byron, który wystawia tak świetnie zbójców i złoczyńców, grzeszy przeciw pojęciom piękności i sztuki. Jest to mistrz kacerz, lub romantyk, w estetyce. Jeżeli wyprowadzić trzeba na scenę zbrodniarzy, niechże przynajmniej przy końcu żałują za grzechy szczerze, niech wrócą na drogę prawą i zamienią się w pokutników! U nas pojął najlepiej tę prawdę estetyczną Tomasz Olizarowski, i stał się, mając pióro wyborne, co do charakterystyk i dramatycznej, mistrzem nad mistrze. Starać się trzeba o apoteozę charakterowy. Ale i tutaj szkodzi bardziej przesada, niż niedosada. Nie rób nam Boga z mężów wielkich, ani szatana z ludzi złych! Niech pierwszych cechuje tylko bożość, a z drugich wygląda, pomimo całej ich złości, człowieczeńskość! Jako w wierze, tak i w sztuce pięknej zgoła, Bóg wcielony ma być człowiekiem. Inaczej nie będzie on nam etycznym przykładem i wzorem. Także szatan wcielony niech będzie jeszcze człowiekiem! W przeciwnym razie nie naprawi on nikogo i przesunie się przez scenę, jak bajeczne widmo. Charakterystyka dramatyczna uwzględnia pospolicie ludzi pojedyńczych, dając pełne], dokonane, świetne ich obrazy. Ale przedmiotem jej być mogą, jako n. p. w Krakowiakach i Góralach Bogusławskiego, różne klasy, lub stany społeczeń-skie, a czasem i narody. Na błoniach tych sztukmistrz powinien być bardzo ostrożny, ażeby nie poddał się całkowicie panującym sympatyom, albo antypatyom, i np. Niemca, Anglika nie znieważył. W takim razie krzywdzi on, gdy zastanowi się głębiej, najbardziej samego siebie, bo okazuje się człowiekiem gminnym, niesprawiedliwym i przesądnym. Także charaktery, dobrze malowane, natrafia się po epopejach, powieściach, romansach i innych rodzajach sztuki pięknej. Dramata atoli są główną dla nich widownią. Pokazuje się teraz przykłady charakterystyki przez sztuki: 583 Poezya w sztukach następujących: Mizantrop, Świętoszek Skąpiec Moliera; Camarederie, Ver d`Au, le rochet de Sy-siph Scribego; Mademoiselle de Seigliere Juliusza Sardau; Francois Champi par George Sand; le Roman dun jeune korne pauvre par Octave Feuillet; le demi monde par A. Dumas fils; Gabriela par Emil Augier; — Otello Szekspira; Żyd Nathan Lessynga; Markiz Poza w Don Karlosie Szyllera; Mefistofeles w Fauście Goetego; — Krakowiacy i Górale Bogusławskiego; Geldhab Fredry; Dziewice Erinu. Muzyka w operach następujących: Dom sierot Weigla; Nosiwoda i Medea, dwie śliczne sztuki Bacha; Zampa Herolda; Alina Bertona; Indra Flotowa; Precyoza Webera; Don Juan i Idomeneo Mozarta; Nabuckodonozor Werdego; Herculaneum Dawida. Malarstwo: Obraz Piotra Guerina. Markus Sextus, który był na wygnaniu, uciekając przed ściganiem Sylli, wraca do domu w chwili, gdy żona skonała i leży bez życia. Córka rozpaczająca po śmierci matki, na widok ojca, rzuca mu się do nóg z radością. Na twarzy jej boleść i wesele łamią się z sobą. Dzieło trudne, a wyborne. Tu należą obrazy, najdujące się w Wersalu. Entrevue du Camp du drap d`or en 7. Juin 1520, par Aug. Debay, Henri 4. devant. Paris en Aut 1590, par Rouget, — Ludwik XIV. przyjmujący brata, le duc d`Anjou, dnia 8. czerwca 1654 par Xav. Dupre, — Przejście Renu 12. czerwca 1672 przez Louis Testelin; — Ptolomaida lub S. Jean d'Acre, poddająca się Ryszardowi lwie serce w r. 1191 przez Blondela, Co do posągów charakterystyczne są dwie postaci dłuta starorzymskiego, w Luwrze paryzkim, pod napisem Prisonier barbar. — Architektura niema tu niczego. Kończąc rzecz o dramatyczności i trzech jej powiatach, czyni się uwag parę. Żadna rozkosz na ziemi nie może być większa, czystsza 584 i świętsza, a człowieka godniejsza, ani zamykać w sobie tyle nauki dla życia, ani podnosić do niebios i uzacniać tyle naszego ducha, nad rozkosz, którą najduje się w teatrze. Szkoda tylko, że teatr tak rzadko bywa dobry! Ileż sztuk jest ślicznych, a wielce szkodliwych! Don Juan n. p. niesiony na serafinowych skrzydłach Mozartowej gędźby, jest apoteozą chuci bydlęcej. To zgroza, okropność! A chociaż w końcu rozpustnika porywają djabli, czuje wszelakoż każdy, iż dzieje się to, nie przez cześć dla moralności, całą sztuką znieważonej, ale w celu otworzenia gędźbiarzowi świeżego pola do popisu i do tem świetniejszego zamknięcia rzeczy. Il giuramento-Mercadantego, jak cudna i urocza ta sztuka, zwłaszcza, gdy widzi się ją na operze włoskiej w Paryżu, a gdy śpiewają, w niej panie Alboni i Penco, tudzież Pan Graciani! Jest tu już miłość czysta, ale i cóż ztąd? Ona staje się najwyższem na ziemi prawem i usprawiedliwia wszystko. Nikt tu ani pomyśli o powinności. W Paryżu lubią tę sztukę, ale w Londynie raz ją zagrano i nie więcej. Oburzyła się publiczność na nią, co do braku uczuć moralnych. Cześć za to duchowi angielskiemu! Oby wszędy przyjmowano tak sztuki, uchybiające przeciw etyce! Dramatyczność stała u starożytnych prawdziwie na słupie obłoków, i bez miary, bez porównania wyżej, niż u nas. — U Greków celem jej była apoteoza ojczyzny, bohaterstwa, cnoty, powinności, chwały, wszystkiego, co wielkie i święte. A co-celem jej u nas? Zaprawdę, apoteoza kobiety! Miłość płciowa, zaczem najniższa, najpodlejsza i jeszcze zwierzęca; to oś i piasta, którą się toczą nasze teatralne sztuki. Ona powtarza się, tu we wszystkich kształtach; powtarza się aż do przesytu i ckliwości. Duch też głębszy tak znudzony nią bywa, że porzuca wreszcie teatr na długo, a czasem i na zawsze. Piękna literatura polska, tak bogata we wszystkie poezyi rodzaje, bogatsza nawet, niż jakakolwiek inna europejska, ukazuje się co do utworów dramatycznych arcy uboga. Co znaczyć może to zjawisko? Francuzi szaleją za teatrem, a mają go zgoła po kawiarniach i miejscach przechadzek. Chociaż: 585 są temperamentu tak żywego, siedzą w teatrze po godzin pięć i dłużej. Anglicy lubują także w teatrze i mają dramatycznych sztuk wiele. Zgoła Niemcy obfitują w teatra i teatralne dzieła. Zdanie jest dość ogólne, że narody miłujące akcyą w życiu, miłują i akcyą na scenie. My od pewnego czasu wynosimy pod niebiosa działanie. Chcemy poezyi czynu i filozofii czynu. Radzibyśmy byli, ażeby słowa zamieniały się w ryczące ogniem spiże. A wszelakoż sztuk dramatycznych u nas tak mało! Ażali duch nasz przypadkiem nie ceni tańca, gry i zabawy, więcej od akcyi? CVIII. EPICZNOŚĆ W OGÓLE. Kallizoficzny obwód trzeci. Nie zawsze jest się młodzieńcem. Ztąd fantazye, liry-czność, cały lot myśli ku przyszłości, słowem, wszystkie dydaktyczne powiaty, wyjąwszy religijny, przestają nas w końcu bawić, nnosić i zapalać. — Nie zawsze jest się także mężem. Ztąd dramatyczność, z całą swą potęgą artystycznej akcyi, najduje w duszy naszej koniec swój i wreszcie nudzić nas poczyna. Dla starca teatr jest tylko tyle, co dla męża dziecinna maryonetka. Uprzykrzą się mu nie tylko drewniane, ale i żywe łątki. Wszystko to dlań czcze figurowanie, kłamstwo, ułuda, żakostwo. Smakuje mu najlepiej, a najstosowniejsza ukazuje się do duchowych jego usposobień dobra opowieść o starych wielkich mężach, białogłowach i czasach. Mie mogąc sam już ani marzyć i roić sobie coś, a ulatywać w przyszłość, jak młodzieniec, ani żyć i działać, jako mąż; widząc przed sobą zbliżającą się śmierć, a obok siebie ludzi, którzy go nie rozumieją i nie kochają; rozpamiętywa błogie swej młodości i swego wieku męzkiego czasy, kiedy miał albo myśl. albo dłoń krzepką, pewną, skorą, uczynku chciwą. Pogląda w prze 583 szłość, jako w raj utracony. A towarzysz szkolny, co siedział z nim na jednej ławce i bujał po zakątkach żydowskich, jako bóg grecki, ach, to gość z niebios! Raduje się siłami, które miał, a których nie ma. Gdy o nich mówi, zdaje mu się, że je ma jeszcze. Słucha więc rad opowiadań o przeszłości, jeżeli nie własnej, to przynajmniej osób innych, dzielnych, a doń podobnych i tak, jak on, myślących. Świat odmienił śię dlań wielce. Ludzie dzisiejsi objawiają insze przekonania, insze dążenia. On czuje się pomiędzy nimi obcym. Jego rówien-nicy i przyjaciele, którym Róg dał takie same wyobrażenia i chęci, są w grobie. Jakże więc nie pokochać się w głosie z pod mogiły? Wszak słodka to odezwa od najdroższej nam drużby! Krom tego wiek męzki, a nawet młodość, mają pewien pociąg do przeszłości. Jak nie czcić dziadów, którym winno się dobre imię i majątek? Jak nie lubować w Grekach i Rzymianach, onych bohaterach wolności, których duch był tak młodzieńczy, tak męzki, tak dzielny i piękny? — Kalli-zofia, usiłując i takowym usposobieniom duszy dogodzić, daje epiczność. Co znaczy nowa ta piękności postać? Opowieść poetyczną o minionych wielkich czasach. Ależ jest już na łonie dydaktyczności powiat historyczny! Jakaż pomiędzy nim a epicznością różnica? — Tam brało się coś z historyi i przedstawiało się, albo fantazyjnie, albo lirycznie, albo innym sposobem, lecz zawsze dydaktycznie, tj. w celu nauki jakiej i chcąc światu dać pewne uderzenie w przyszłość, Tutaj zaś opowiada się historyą samą, artystycznie pojętą i przykrojoną. Że zaś historya ta, jak wszystko w sztuce pięknej, ubrać się ma w szaty apoteozy, przeto wybiera się na jej bohaterów mężów i wojowników wielkich. Człowiek staje się epiczny przez tak zwane epos, tj. przez pewne istoty swej zbożenie. I tylko taki przyjęty być może do świata epopei. Śmiertelnik zaś powszedniego pieczywa, godzący, nie za niebem, ale za ziemią, nie wart jest poetycznego rylca i stylu. Inaczej epiczność otrzymałaby znaczenie i ton zwyczajnej ludziom zgrzybiałym gawędy. Rzekło się już, że dydaktyczność ze swemi fantazyami 587 i ze swą całą, ulatującą w przyszłość lirycznością jest kallizo-ficznym obwodem pierwszym, lub światem sztuki in potentia, a dramatyczność kallizoficznym obwodem drugim, lub światem sztuki in actu. Teraz otwiera się przed nami kallizoficzny obwód trzeci, lub świat sztuki in sempiterno, in aeterno, in vita immortali. Dzielą historyą na trzy ogromne rozstępy: na starożytne, średniowieczne i nowocześne dzieje. Epiczność, odnosząc się do trzech tych historyi dzielnic, rozkłada się w trzy powiaty będące treścią trzech następujących paragrafów. CIX. Epopeja starożytna. Pod epopeją w ogóle rozumie się opowieść bohaterską rozległą , z dziejów wziętą, zazwyczaj wierszem pisaną, lubo mogłaby być także i w poetycznej prozie, z 24, lub więcej, długich pieśni złożoną. W niej olbrzymieje poezya. Z apologu, legendy i ballady wyrasta tu Tytanida, a z idyllicznego kijo-sku kolosalny Partenon, lub Pantheon. Już nie lża, porwać się do dramatu. Ale ażeby utworzyć epopeją, na to trzeba być Homerem. Będzie rzecz ninie o epopei starożytnej. Obaczy się w niej bożoczłowieczość grecką i rzymską, lub bohaterskość starożytnego świata. Jak ludzie sami, tak i bohaterowie ich, w różnych czasach różne mają znamiona i różnym tchną duchem. Bohaterskość starożytna ma też osobliwe piętna i barwy, a nieprzypodobywa się wcale do bohaterskości ani średniowiecznej, ani nowoczesnej. Imię jej nawet zostało wyróżnione. Zowią ją bowiem zwykle heroicznością. Ztąd i epopeja starożytna posiada udzielny, wyłączny i sobie właściwy koloryt. Światem greckim rządzi, w gruncie i pierwiastku rzeczy, ejmarmena, a rzymskim tak zwane fatum, tj. tam i tutaj 588 przeznaczenie, jakaś konieczność, nieubłagany rozum najwyS-szy. Tej najprzedniejszej, nieznanej z bliska, lecz wszechmocy równej potędze ulegają, nie jedno królowie i herosy, lecz bo-gowie sami, — nie jedno ziemskie, ale i olimpijskie sprawy.. Ztąd rozciąga się nad epopeją grecką i rzymską, równie jak nad tragedyą, mitologią i całym poezyi starożytnej światem, dziwnie piękna i dreszczem świętym przejmująca fatalność, której my dziś nie znamy i nie używamy. Tchnienie tej fatalności nieprzestanne, to pierwszy i główny epopei starożytnej charakter. Ale fatalność jest utajona gdzieś w tamtym świecie. Ani jej samej, ani bugaju jej nie znają nawet bogowie, tem mniej ludzie. Jedni bowiem mieszkają na Olimpie, drudzy na ziemi. Zaczem i tamci i ci, nie w tamtym, ale w tym świecie. Fatalność wywiera działanie swe wprost na bogów, budząc w nich pewne dążenia i chęci. I oto bogowie stają się jej pachołami, lecz o tem nie wiedzą, a słuchając popędów własnych, zdają się być i są wolni. Wreszcie mogą stawić fatalności opór, lubo to kończyć się zwykło ich szkodą. Tak usposobieni bogowie zastępują fatalność na ziemi i rządzą światem. Siedzą tam na górze i radzą. A co postanowią, tego chce i rozum najwyższy, tj. fatalność. Pod rozkazami ich Parki snują wątek spraw ludzkich. Przędzę tę podają bogowie ulubieńcom swoim, ludziom na ziemi i robią ich woli swśj naczyniem. Że zaś, jako na ziemi, tak i w Olimpie, nie ma jednej myśli, nie ma zgody, więc krzyżują się chęci i dążenia wszy-stko-władne, już w Olimpie. Tu źródło stronnictw i walk na ziemi. Słowem, wola olimpijska, to drugi epopei starożytnej charakter. Mężowie ziemscy, mianowicie wielcy, ukazują się pachołami olimpijskich bogów. Wszelakoż są oni wolni, bo mogą chcieć lub nie chcieć zostać ich naczyniem. Kto usposobi się na takie naczynie własną wolą i siłą, a żąda nim zrobić się sam, tego szukają i lubią mieszkańcy Olimpu. Mężowie wielcy różnią się tem tylko od Bogów, że są mniej wielmożni, a nieśmiertelność zdobywać muszą bohaterską pracą. Ztąd 589 starają się o ambrozyą i nektar, tj. o pożywienie i napój bogów. Są niemi wielkie myśli, uczucia i uczynki, upewniające nieśmiertelność. Kąpią nawet dzieci w ambrozyi i nektarze, a pławią w ogniu, ażeby odebrać im ziemskość i gminność. Kto też podołał, jako n. p. Herakles i Heba, unieśmiertelnić się sam, ten pójdzie na Olimp i żyć będzie pospołu z bogami. Wszystko to upewnia bohaterom greckim i rzymskim nadziemski i wielce poetyczny urok. Są to same z bogami mierzące się półbogi ziemskie. Mówić i śpiewać o nich, to tyle, co do Olimpu podnosić, ambrozyą i nektarem karmić, co zbożać ród człowieczy, mianowicie zaś naród własny. Oto trzeci epopei starożytnej charakter. Epopeja, która jest opowieścią bohaterską, zaczem rzeczą słowa, urodziła się i panuje w świecie poezyi. Treść jej atoli przechodzi do malarstwa, muzyki i innych sztuk pięknych. •Ona również przybierać może dramatyczne i dydaktyczne kształty przez wszystkie ich rodzaje. Teraz wypadałoby mówić o prawach i przepisach dla epopei. Ale opuszczało się rzeczy takie i przy dramatyczności i wszędy, bo są to już wychodzące za ogólny rys szczegóły. Tutaj więc czyni się to samo. — Kończy się rzecz niniejszą przeglądem przykładów epopei starożytnej: Poezya daje tu Iliadę i Odysseę Homera, dwa potężne, równie jak pisma Mojżeszowe, starożytne i czcigodne dzieła, z których najlepsze pozyskuje się o epopei wyobrażenie. Dalej następują: Eneida Wirgilego, Farsalia Lukana, Argonauty i inne. Metamorfozy Owidyusza bywają także często epi-czne. Z nowocześnych utworów wyjąwszy tłumaczenia, nic nie daje się tu przytoczyć. Muzyki epicznćj starożytnej nie ma, wyjąwszy chyba He-ksametry w Iliadzie i Eneidzie. Ale staro-epiczny charakter noszą: Oratorya Haendla, jako np. Hercules, Saul, Porus, Jo-zue, Belzazar, Simson, Salomon, Judas, Machabeusz i Messy-asz. — Tu należą także Józef Egipski Mihula, Św. Paweł Mendelsohna i Stworzenie świata Heidena. — Wiele ep icznośc 590 starożytnej mają Ifigenia w Aulidzie Cherubiniego i Symphonie heroique Betowena. Malarstwo ma tutaj: Eneasza z Dydoną śród skały, scena z 4 księgi Eneidy przez Guerin; — Polifema, scena z Eneidy przez Fran. Perrier; — Gniew Ahillesa i kłótnię-jego z Agamemnonem pod murami Troi z 1 księgi Iliady przez Coypel. Z ostatniego obrazu ma się także śliczne ryciny. Architektura staro-epiczna widzieć się jeszcze daje w gruzach Niniwy, Kartaginy, Palmiry, Herculaneum i Pompeum, tudzież w szczątkach kamiennych po miastach tych, po różnych gabinetach archeologicznych, mianowicie zaś w Londynie i w Paryżu. CX. Epopeja średniowieczna. Za średniowiecznych czasów bohaterskość otrzymuje inne-zupełnie znaczenie, inne nawet miano. Ona zowie się tutaj, nie heroicznością, ale rycerskością. Jaka np. między Achillesem a S. Marcinem, taka i między starożytną a średniowieczną epicznością zachodzi różnica. Podnosi się i tutaj główne znamiona rzeczy. Rycerz średniowieczny widzi najwyższe udoskonalenie i dobro swoje, nie w tem, ażeby został na ziemi jednym z bogów,, lub półbogów, ale ażeby okazał się wiernym sługą kościoła i gorliwym obrońcą Zbawiciela świata. Lubi wielkie dzieła i sławę, chodzi mu już atoli, nie o ambrozye i nektary olimpijskie, ale o zarobienie sobie na niebo po śmierci i zbawienie duszy grzesznej, od zmysłowości żywo pociąganej, a w spowiedzi wzmocnienia moralnego szukającej. Dziś on swywoli, rozpustuje, szaleje, jutro zaś pości i posypuje głowę pokutniczym popiołem. Za Chrystusa rzuci się na ognie i miecze, a za Królowę niebios, Matkę Bożą i Panią świata, za Przenajświętszą Pannę pójdzie na stos płomienny 591 i walczyć będzie z bramami piekła. Nie Agamemnony i Ulis-Fesy, ale mnichy pobożne są ducha jego wodzami, a rozkaz, łaska, lub gniew Ojca świętego, klątwa kościelna, tyle mu waży, co niegdyś fatalności wyrok. Słowem, gorąca religijność chrześciańska, potężna, acz ślepa wiara i bezwarunkowa potulność dla księdza, jest pierwszy i najgłówniejszy średniowiecznego rycerza, zaczem i średniowiecznej epopei charakter. Piękna, jak bogini, Helena grecka, acz zburzono z powodu lekkości jej Troję, była tylko naprzód męża, a później kochanka niewolnicą. Kobieta helleńska i rzymska nie ma ani religijnego, ani politycznego, ani nawet domowego znaczenia wielkiego. Siedzi otoczona służebnicami tęsknie, samotnie i smutnie w Ginaceum, który ma wiele podobieństwa do tureckiego haremu; przędzie i szyje koszule dla męża, wychowuje dziatki. To całe jej zadanie. Inne znaczenie zaś miała, już przed chrześciańskiemi czasami, na zachodzie Europy białogłowa. U Celtów słynęły nie jedynie urodą, lecz także nauką, mądrością i wielką obyczajów ogładą Seonki. Był ta trzeci i najwyższy stopień druidyckich kapłanek. Każda z nich czyniła ślub starać się wszystkiemi siłami o najwyższą doskonałość kobiecą i być jako bogini, której miejsce zastępowała podczas obrzędów ministeryalnych. I słynęły nadziemskimi przymiotami. Któż nie wie, iż Rzymianie będąc w sporze z Hannibalem kartagińskim, władającym w Hiszpanii, poddali sprawę swą pod sąd samnityckich niewiast, to jest Seonek, i przyjęli go ze czcią głęboką? Na wzór tych ksieni kształciła się cała pleć żeńska. — I miało się u Celtów wyniosłe kobiety, jak nigdzie na ziemi. Oddawano też im hołdy niepospolite. Ta wielka poniekąd rodzima cześć płci drugiej na zachodzie Europy wzrosła jeszcze bardziej, gdy rozszerzyło się chrześciaństwo, a postawiło na ołtarzach w dzieje przeniesiony i religijnie uświęcony ideał niewiasty, Boga-Rodzicę dziewicę. Cześć wysoka i rzetelna dla pań, zwłaszcza młodych, pięknych, ukształconych; i znakomitego rodu; — kru 592 szenie za nie kopii na turniejach, — walka w ich obronie i pojedynek za niepokalaną ich sławę, — służba u nich dobrowolna, — przyjmowanie z rąk ich krucyfiksu, talizmanu, szkaplerza, lub szarfy, gdy szło się na wojnę, słowem apoteoza płci nadobnej, oraz idąca za nią kawalerska galanterya bez granic i miary, — to drugi rycerskości i epopei średniowiecznej charakter. Udać się w kraje dalekie, nieznane i bajek pełne, pomiędzy niewiernych, a walczyć w nich za Kościół święty; łamać się z Saracenami o ziemię, na której narodził się, żył, nauczał i był ukrzyżowan Zbawiciel, lub o dowiedzenie im tego, że chrześcianin ma więcej w duszy rycerskiej zacności; •odbijać kochanki, porwane od Maurów, Normanów, Mongołów, lub rozbójników; wyzwalać panny zaklęte, w mocy duchów złych, lub geniuszów pogańskich będące, a gdzieś tam na wschodzie w zaczarowanych zamkach, w pieczarach podziemnych, we rdzeniu drzew, pod falami jeziora, w mrówe-czkach, lub pajączkach na odważnego rycerza czekające i śliczną go ręką nagrodzić gotowe; włóczęga po całym świecie bożym w stalowej przyłbicy i zbroi, a na rumaku, który był również cały okryty żelazem; pojedynki z czatami, olbrzymami, karłami, a przynajmniej rycerzami inn mi, nawet chrze-ściańskimi, by też li o to, kto jest dzielniejszy zuch, lub kto prawdziwiej damę swą wielbi i kocha; podawanie rękawiczek, pomiędzy lwy i tygrysy rzuconych, młodej księżniczce, a palenie na stosie starej czarownicy; zajazdy i rzezie, zamykanie na głodową śmierć w podziemiach zamkowych, zamurowywa-nie żywcem, tortury i sądy boże; — słowem, dzikie, półbar-barzyńskie, ale poetyckie, romantycznie piękne, ciał i dusz awanturnictwo: — to trzeci rycerskości i epopei średniowiecznej charakter. Również ta epopeja przechodzi z poezyi w inne sztuki. Oto jej przykłady: Poezya stawi tu na czele Jerozolimę wyzwoloną Tassa, i Lu-zyadę Kamoensa. Dwa to prześliczne dzieła, obok Iliady i Eneidy stać mogące, lecz ducha i wyrazu całkowicie inszego. Tutaj 593 policzyć można: Wojenne pienia Ossyana, Nibellungi niemieckie, Królodworski rękopism, Stare pieśni bohaterskie u Serbów, Wyprawa Igora i inne podobne. Muzyka ma zbiór starych pieśni średniowiecznych, rycerskich, lub rycerskością tchnących, z włoskim tekstem pod tytułem Laudi spirituali w bibliotece florenckiej. W bibłiotheque imperiale a Paris są zbiory pieśni trubadurów. Znane są pieśni, ułożone od trubadurów: Chdnson du Chatelain de Couci, par Merci Clamant z r. 1180. — Chanson de Thibaut de Cham-pagne: Pour mal temps, ni pour gelee z r. 1235. — Chanson de Guillaume de Machoult: Douce Dame jolie, z r. 1350. Malarstwo ma dość rycerskich malowideł po starych zamczyskach, jak n. p. obrazy wszystkich dziadów i pradziadów wysokiego rodu. Tu policzyć można malowidła: Przeprawa Krzyżowców przez Bosfor w r. 1097 par Emil Signol; Obwołanie Balduina królem jerozolimskim par Gallait; Bataille d`As-calon w r. 1177, i Levee du Siege de Malta w roku 1565 par Larivierre: Bataille dArsur w r. 1191 par Feron. Obrazy te są do widzenia w Wersalu. Ma się także dość posągów ze średniowiecznych czasów, przedstawiających rycerzy. Widzi się je zwykle po starych zamkach królewskich i po rynkach miast. Są muzea ze zbrojami staremi. W Paryżu jest jedno z najpiękniejszych. Wchodzisz tu do ogromnej sali; przy ścianach stoją rycerze wypchani w żelaznych zbrojach, różnego herbu i rodzaju, a w środku siedzą na koniach, żelazem okrytych, sławni mężowie w ubiorach, jakie za życia brali na wojnę, i z orężem, który nosili. I zdaje ci się, żeś do jakiego obozu średniowiecznego przeniesion. Architektura ma tu ruiny, jak n. p. Carisbrook Castel na wyspie Whigt, Zamek heidelbergski i inne, już w powiecie historycznym wymienione. Panteon tom II. 38 594 CX1. Epopeja nowoczesna. Za nowszych czasów nie ma ani starożytnych Herosów, ani średniowiecznych rycerzy. Jedni i drudzy należą już do przeszłości od nas dalekiej. Miejsce ich zabierają dziś stojące i dobrze wyćwiczone wojska, jenerałowie naczelni, oficerstwem otoczeni, strategicy sławni. Nie odbywają się już posiedzenia, olimpijskich bogów, ani posiedzenia kardynałów, obmyślające plan do odebrania Saracenom ziemi świętej. Teraz ma się rady wojenne, lub zebrania dyplomatów i ministrów. Nigdzie igry uraowej, nigdzie fantazyi i poezyi; — wszędy rozum bystry, nauka zimna, nudna i na pożytek własny bacząca proza P Nie zbywa bynajmniej na wojownikach genialnych, olbrzymich i głośnych, jak np. Napoleon z całym swym sztabem. Ale na. podobnej drodze już Aleksander macedoński nie wywołał na cześć swą epopei. I Napoleon nie natchnął jej nikomu. Ona potrzebuje koniecznie coś z pojedynku, gdzie jedna osobista siła i odwaga łamie się z drugą, do siebie podobną; potrzebuje coś awanturniczego, coś bajecznego i mistycznego, a nie lubi mechanizmu wojsk dzisiejszych, racyonalizmu naszych matematycznych i loicznych czasów. Stosowniejsza dla niej np. konfederacya barska, lub wojna jaka Czarnogórców z Turkami, niż najświetniejsze czyny wojenne na strategicznej szachownicy nowej. — Cóż stąd? Oto, że czasy nasze są epopei rzetelnej niezdolne. Zdobyć się też wcale na nią nie mogą. Miasto starożytnej i średniowiecznśj epopei, ma się dziś trzy następujące światy epiczne: 1) WIELKIE PIENIA BOHATERSKIE, mające za treść jaką wojnę nowoczesną, a będące bladym. mdłym i lichym epopei starożytnej, lub średniowiecznej odblaskiem. Są to nieraz bardzo czcigodne, mozolne, pełne talentu, na 24 pieśni, lub ksiąg, rozdzielone prace, lecz same naśladowania Homera, 595 Tassa, lub Kamoensa, które odgrywują dość niewdzięczną i nieszczęśliwą rolę. Przy całej powadze, jaką przybierają, nie wychodzą za zakres małpy. Czują to wszyscy. Rzadka też kto kusi się dziś o takie wawrzyny. Ależ, bo i jak inaczej wydobyć dawną epiczność z nieepicznych ludzi i czasów. Pogląda się ninie na należące tu przykłady: Poezya ofiaruje tu Henryadę Woltera, Wojnę Chocimską Krasickiego i Stefana Czarnieckiego Kajetana Koźmiana. Niedawno temu wychodziec Chamski wydał ogromną epopeją, tkną-cą się Skrzyneckiego i powstania z 1830 r. Polska literatura ma tu przewagę. Z muzyki nie ma się tu nic, wyjąwszy chyba przytoczoną już przy epiczności starożytnej Symphonie heroique Rethowena. Malarstwo jest tutaj ze wszystkich sztuk pięknych najszczęśliwsze, bo choć nie ma epiczności w naszych czasach, ono, dając nam obrazy nowoczesnych bitew, z wiernie odmalo-wanćmi twarzami królów, jenerałów, nawet prostych żołnierzy i różnych ich ubiorów, uławia epiczność nowożytną jakoś najlepiej i najprawdziwiej. Tu wymienić godzi się obrazy: Enro-lements volontaires pour l`Armee francaise w r. 1792 par Aug. Vinchon; Portret Abdel Kadera, jako naczelnika Arabów, wojującego z Francyą i Prise d`Abdelkader a Taguin w r. 1843 przez Werneta. Oblężenie Konstantynopola przez tegoż. Zdobycie wieży Malachowa w Sebastopolu w roku 1855 przez Irona. Jest i w Paryżu i w Wersalu moc obrazów, przedstawiających bitwy Napoleona I, jego wjazdy tryumfalne i śmierć na wyspie Śtej Heleny. Architektura nowo epiczna daje nam fortece wojskowe, jak np. Strazburg, Rasztadt, Ulm, Poznań, Modlin, Kronstadt i inne podobne. Tu należą także stałe obozy, wielkie jak miasta, a pełne drzew i kwiatów, jak ogrody. 38* 596 2) POWIEŚCI BOHATERSKIE, pisane wierszem i pełne epicznej najwdzięczniejszej poezyi, biorące treść ze wszystkiej historyi i skąd tylko się podoba, albo z pierwszych ludzkości czasów, np. z raju, podług Mojżeszowych, lub indyjskich i innych podań, albo z pierwszych czasów chrześciańskich, albo ze starożytności i średnich wieków, albo z narodowej historyi bajecznej i półbajecznej, albo też od ludów nowszych, ale jeszcze półdzikich, albo wreszcie od rozbójników ludowych i morskich. Stworzyła je szkołą romantyczna, a ojcem ich Lord Byron. Są to arcypiękne epiczne utwory, nieraz z bardzo starą treścią, lecz formą luźną i nową. One zastępują dziś najgodniej epopeje dawne. Teraz przykłady: Poezya tu najbogatsza i daje nam: Korsarza, Mazeppę Lara, Giaura i Oblężenie Koryntu przez Lorda Byrona. Osmana Gundulicza, poemat illiryjski; — Wallenrod, Grażyna i Pan 2ddeusz Mickiewicza; — Marya Malczewskiego; — Rapsod rycerski i Dumki rycerskie Zaleskiego; — Zamek Kaniowski Goszczyńskiego; — Dęboróg Serokomli; — Mohort Pohla; — Kirgiz Gustawa Zielińskiego. Tutaj policzyć można poemata dawniejsze z epicznym tonem, lecz po większej części komiczne, lub satyryczne, a nie będące Homera naśladowaniem, jak np.: La Pucelle d`Orleans i La Chandelle d`Arras Woltera; Monochomachia, Antimonocho-machia i Myszeida Krasickiego. Widzi się tutaj wielką obfitość geniuszu polskiego, który nagradza to nowoczesną epicznością hojnie, co zaniedbał na dramatycznych polach. Muzyka nowo-epiczna, która treść bierze ze starych czasów, brzmi w przytoczonych już przy epiczności starożytnej dziełach, jak n. p. w Oratoryach Haendla, w Józefie egipskim Mihula i Ifigenii w Aulidzie Cherubiniego. Co do treści epi-czno-średniowiecznej ma się tu dość oper, jak n. p. Armida, podług wyzwolonej Jerozolimy Tassa, przez Glucka; Tannhdu-ser Wagnera. Takie i tym podobne sztuki znaczą w muzyce to samo, co w poezyi bohaterskie powieści.— Tu należą wre 597 szcie muzyki wojskowe przy pułkach, grające marsze i różne Potpourri treści bohaterskiej. Malarstwo ma także obrazy epiczne, z dziejów wzięte, własnym pomysłem tchnące i do bohaterskich powieści Lorda Byrona, lub Mickiewicza podobne, jak np. Procession des Croi-sees aułour de Jerusalem w r. 1099 par Schetz, i Charlemagne traverse les Alpes w r. 773 par Delaroche. Tu należy także obraz Levee du Siege de Rhodos w r. 1480, Nr. 465. Wszystko to obaczysz w Wersalu. Architektura epiczna, z różnych czasów starych brana, lecz dziś wznoszona, widzieć się chyba daje w willach i zameczkach odosobnionych, na górach stojących, i przeciw złoczyńcom nocnym zabezpieczonych jakoś z rycerska. 3) ROMANSE pisane prozą, a malujące nam społeczeń-ski żywot. Treść ich odnosi się do różnych, najczęściej jednak do naszych czasów. Duchem i piastą moralną ich jest miłość wielka, gorąca, niewypowiedziana, nieraz bardzo wdzięcznie, poetycznie i pięknie pojęta, a ślicznym stylem odmalowana, z przeszkodami i cierpieniami bez liku bojująca, a w końcu zwycięzka. Kończy się ona zwykle małżeństwem, lecz czasem dla odmiany śmiercią jednego z kochanków, lub co gorsza, kłótnią ich i rozstaniem się obojętnem na zawsze. Ma się tu coś z epopei, ale i coś z idylli, coś z marzeń lirycznych o szczęściu. Bohaterami też są nie Ajakse dzikie, ani God-frydy, ale kochanków para, dość często z życia powszedniego wzięta. Dobry romans budzi w duszy, zwłaszcza młodej i niewieściej, ciekawość, i tak zapala, jak niegdyś pienia Homera, lub Ossyana. Namnożyło się też romansów, jak szarańczy. Wszelaki naród europejski układa z nich książkowe góry. Przez nie wywiera się na ogól czytelników wpływ wielki. Są np. romanse pragmatyczne, mające coś socyalnego, politycznego, historycznego, religijnego, lub naukowego na celu. Ale ma się 598 i romanse, jak n. p. pani Sand, kalające dusze i serca młodzieży, a bardzo szkodliwe. I romanse idą przez wszystkie sztuki. Oto niektóre ich przykłady: Poezya daje nam romanse najsławniejsze Góetego i Jean Paula w Niemczech, Walterskota w Anglii, Wanderwelta w Ho-landyi, Eugeniusza Sue, Wiktora Hugo i nieskończenie wielu innych we Francyi. U nas po Janie z Tenczyna Niemcewicza i Pojacie, wystąpili Skarbek, Kraszewski i Korzeniowski z mnóstwem romansów. Muzyka bierze niekiedy treść ze sławnych romansów i przerabia ją na opery, jak n. p. Lucya z Lammermoru, podług romansu Walterskota, przez Donicettego, Templaryusz i Żydówka Marschnera. Tutaj policzyć można i opery, biorące romansową treść ze sztuk dramatycznych, jak np. wspomniane już Wesołe niewiasty windsorskie, podług Szekspira, przez Nicolai i Sen nocy letniej Mendelsohna, oraz Rossy niego. Malarstwo maluje także sceny z romansów sławnych, jak n. p. Atala i Chaktas z romansu Chatobrianda przez Gi-rodeta, Schecherazada, opowiadająca bajki wschodnie Kalifowi, podług Tysiąc nocy i jedna, śliczny obraz Jakobsa. Tu policzyć można pokój królewski z portretami najpiękniejszych kobiet spółczesnych, a między innemi i z portretem Loli Montez w Miinchen Architektura daje tu wille Armidy, Które są około Paryża, zbudowane od ludzi bogatych, gdzieś w zakącie lasów i w samotności dla tem szczęśliwszego spędzenia pierwszych, miodowych chwil miłości. Do romansów liczą tak zwane Robinsonady, lub opisy dziwnego przygodnictwa, jak n. p. podróże Robinsona i przygody Donkiszota. Tak epopeja starożytnych i średniowiecznych, tak romans nowoczesnych stosunków najwierniejszym ukazuje się zwierciadłem. Czasem z romansu robi się dramat, jak np. Le roman d,un jeune homme pauvre Oct. Feuilleta. 599 Epiczność jest ostatnim piękności rodzajem i obwodem wielkim. Tutaj też kończy się kallizofia estetyczna. Okrom wszystkich powiatów piękności, których okazało się piętnaście, a które opisało się już bliżej, Kallizofia wyjaśnia po drodze i przy okoliczności, jak się to widziało, różne poboczne i podrzędne estetyczne pojęcia, n. p. co znaczy dowcip, ironia, trawestacya, parodya, kontrast patos, epos i t. p. Jedno z podobnych pojęć pozostało tu na sam koniec. Co jest dobry smak, do którego odwołuje się tak często estetyka? Jest on ze strony teoretycznej owocem gruntownego poznania piękności i w ogóle, i przez wszystkie jej rodzaje, oraz sztuki wyzwolone, a ze strony praktycznej nabytem długą wprawą prawdziwem jej uczuciem; w skutku zaś tego, w obu razach umieniem najdować ją wszędy, gdzie się tylko ukaże, lub umieniem wskazywać za każdym danym razem, to jest pięknego, a co niepięknego. Dobry smak rozściąga się nie jedynie do sztuk nadobnych, ale do całej literatury i umiejętności, nawet do filozofii, a krom tego do mieszkania, sprzętów domowych, odzieży i porządku życia, do przyjmowania gości, do wszystkiego na świecie. — Męzki smak dobry zależy bardziej na znajomości estetyki, a żeński na uczuciu piękności, nabytem w skutek starannego wychowania i pobytu ciągłego śród ludzi, otaczających się sztuk niebem. Tamten bywa umiejętnością, ten zaś oka i ucha zaprawą. Kallizofia, jako nauka formalna, może przyjmować orzeczenia i wykłady ściśle matematyczne. Lecz któżby natenczas chciał ją przeczytać? Tutaj chodziło nie o jej umatematy-cznienie, lecz o jej ukochanie. 600 PROTOTYPIKA TRZECIA I OSTATNIA ESTETYKI DZIELNICA. CX11. Rozstworzenie rzeczy. Zna się już sztuki i piękności wszystkie, t. j. artystykę z kallizofia. Teraz chodzi o osnowę dalszą. Będąc malarzem, gędźbiarzem, śpiewcą, a obrawszy sobie powiat piękności jeden, n. p. liryczność, dramatyczność, epiczność, zagadnąć muszę sam siebie, w jakim rodzaju pracować mam około przedmiotu mego? Są albowiem różne rodzaje samejże roboty, n. p. klasyczny, romantyczny i t. p. Każdy z nich występuje jako insza światłość estetyczna, to czerwona, to zielona, to niebieska, żółta, nadająca przedmiotem blask i wdzięk inszy. — Ostatnia część estetyki prawi przeto o rodzajach wykonywania sztuk pięknych. Tej celem zasada estetyczna, na której potrzeba się oprzeć, charakter i barwa pracy, lub pewna z góry i raz na zawsze wybrana, a z duszą sztukmistrza zgodna pierwowzorowość, od której właśnie pochodzi prototypiki miano. Artysta nakłania się ku jednemu rodzajowi urobu piękności w miarę osobistego usposobienia, wykształcenia, smaku, geniuszu i talentu. Stąd panuje tu przeważnie osobistość. Tutaj jest miejsce uwzględnić nieco filozofiezniej myślące głowy, i pojrzeć mimochodem na znaczenie wewnętrzne, a dotąd nietknięte, trzech części estetyki, w które rozłożyła się rzecz nasza sama i własną siłą. Artystyka bawi się około sztuk pięknych, z których każda daje nam i mistrza i dzieło jego; jest tedy kmiot-przedmiotowa. Kallizofia znowu bawi się około różnych piękności, które są wszystkie społem i mistrza i dzieła jego przedmiotem; jest zatem przedmiotowa. Prototypika wre 601 szcie bawi się około rodzaju, w którym mistrz sam, stosownie do wewnętrznych usposobień osobistości swojej, ma wykonać i wygotować dzieło; jest więc kmiotowa. Na początku stoi tu kmiot-przedmiotowość, bo odtąd, jak wyczyniło się ją w spekulacyi, panuje ona przez wszystkie nauki i zdradza się w nich dwoma stronnictwami, lub antynomiami. Przedmiot zabiera tu środek i stanowi estetykę właściwą. Kmiot zaś, stojący na samym końcu, wskazuje dość wyraźnie, ku czemu godzi prąd dotychmiastowej naukowości wszystkiej. Ostateczny jego kres, jak się to już we wstępie do Panteonu widziało i jak pokazuje się to w etyce, a tem bardziej w filozofii, jest Bóg osobisty i człowiek osobisty, lub osobistość, jako absolut i prawda najprzedniejsza. Dało się podział sztuk i różne powiaty piękności spokojnie, to jest bez walki wewnętrznej, z przedmiotu samego wynikającej. Dwójcy nigdzie tu nie było. Każdy artysta obiera sobie jednę ze sztuk i jeden z powiatów piękności. I nikt nie ma nic przeciwko temu. Jednej i tej samej sztuce, tudzież jednemu i temu samemu powiatowi piękności służyć mogą tysiące mistrzów bez sporu i kłótni. Ale inaczej się dzieje, gdy zachodzi im w drogę pytanie: jak służyć mają? Tu każdy inne wypowiada zdanie. Nieszczęśliwe jak-, które utworzyło już socyalne, polityczne i historyczne obozy, rozbija także sztukmistrzów we dwa przeciwne i bojujące z sobą stronnictwa. Jest to wciąż jeszcze stara wojna em-piryi ze spekulacyą, realizmu z idealizmem, lub rozumu z umysłem, która przerzuca się wreszcie z dzielnic żywota w dzielnice sztuk pięknych. Jak wszędy, tak i tutaj, ukazuje się przy końcu dążność ku zjednoczeniu przeciwów, która atoli pozostaje bezskuteczna, gdyż tylko filozofia jest różno-jedni mocą. Przegląd i bliższe oznaczenie estetycznych antynomii, w które rozstępuje się pierwowzorowość, to właściwa prototypiki treść. Daje się ją tutaj w rączych zarysach. 602 CXIII. Klasyczność i romantyczność. Bardzo mętne, a huk gorących rozpraw i kłótni wywołujące, są już same o klasyczności i romantyczności pojęcia. Nieraz rozeszli się sztukmistrze z przekonaniem, że niepodobna tu zgodzić się ani nawet na samo przedmiotów orzeczenie. Każdy rozumie pod niemi co inszego. Usiłuje się więc rozjaśnić i o ile można, ustalić rzecz, następującym rozważnie obranym sposobem. Geniusz artystyczny i um jego twórczy mają własne, z, osobistością sztukmistrza najściślej związane prawa. Nie przyjmuje on żadnych przepisów obcych, lecz dzierży się natchnienia i rozsądku swego, ubija sobie gościniec nowy, wysnuwa z siebie i sadzi za sobą świat własny. Za pierwotnych czasów, gdy nie było jeszcze ani mistrzów, ani wzorów dawniejszych, zniesvolon on już był samą rzeczy koniecznością do postępowania takiego. Dziś czyni on jeszcze to samo, w moc uczucia dzielności w sobie. Co bowiem geniusz? To pełna wolność i moc stwórcza. Otóż geniusz pisze, gędzi, maluje, jak się mu podoba i jak uważa to sam za najlepsze. Praca jego wypada świetnie, zachwyca i zapala ludzkość. Uznają też ją wszyscy za wzorową; uświęcają ogólnym sądem i zowią klasyczną, to jest wyborną, doskonałą. Tak tedy Homer, Sofokles, Dawid, Salomon, Aryost, Dante, Tasso, Szekspir, Milton, Lord Byron, Szyller, Goete, Lessing, Krasicki, Mickiewicz, wszyscy mistrze prawdziwi, powszechnie uznani i uwielbieni, wbrew różnic i przeciwieństw wielkich, jakie pomiędzy nimi zachodzą, są jednako klasykami. Że zaś mistrze greccy niejedno w poezyi, ale i w innych sztukach, jako najpierwsi i zupełnie bez wzorów pracujący; jako najstarsi i od ludzkości wszech czasów zeznani; jako jedyni, co dają pierwowzory estetyczne najściślejszego znaczenia; zabierają najpierwsze w prototypice miejsce; więc 603 cały artystyczny świat grecki zowie się i jest klasyczny par excellence. On tak klasyczny, że nikt a nikt temu nie przeczy. — Ma się więc tutaj pierwotne i główne klasyczności znaczenie. Prawo jej takie: „Bądź mistrzem istnym, wylewaj z siebie piękność rzeczywistą i daj dzieła, które świat uzna za wzory, a będziesz klasykiem!" Pojęcie to klasyczności jest filologiczne i stanowi wszech innych pojęć grunt. Gdy były już genialne, znakomite i powszechnie uznane wzory, to późniejsi artyści musieli uczyć się na nich sztuki pięknej, rozważać je głęboko i starać się nie o samorodność, która je cechuje, a powstała bez wzorów, ani o całą ducha ich twórczość i swobodę, lecz tylko o zrobienie czegoś do nich podobnego i z niemi stanąć na równi mogącego. Geniusz młody, pracami starego geniuszu olśniony i coś podobnego do mich utworzyć pragnący, bez wiedzy i woli uronia samorodność, dzielność i wolność boga greckiego, a nektar jego nie ma już olimpijskiej woni. On żąda sam uwzględniać wzory, stosować się do nich, idź za obcem sobie prawem. I wkłada sobie oto dyby na skrzydlate nogi. A co robi mierność? Ach, ona popada w wierniuteńkie, o ile można, naśladownctwo wzorów, i kopijuje wszystko, zgoła wady i usterki, a im wyborniej to czyni, tem większą przyczytuje sobie zasługę i doskonałość. Cóż ztąd? Zręczne, lecz jeszcze dowolne i bliżej nieoznaczone, żadnemi przepisami nieskrępowane trzymanie się świetnych wzorów, to drugie klasyczności znaczenie. Klasyczność utraca tu już wiele na wewnętrznej wartości i na twórczym duchu, lecz staje się za to tem klasyczniejsza. Tutaj należy starsza literatura rzymska, na wzór greckiej urabiana, n. p. Wirgili, patrzący ciągle na Homera, i Cicero, usiłujący być łacińskim Demostenem, Rzecz tu podleje, jak widzi to każdy. Są duchy nareszcie, którym braknie rzetelnego i niepodległego geniuszu, a którzy nie mają ani nawet przeczucia twórczości. Posiadają one za to tem więcej rozsądku krytycznego, matematycznej formułowości i politycznej organizacyi. — 604 Jak ludzkość całą, kościół, państwo, wszystko na świecie, tak i Parnasowego pegaza żądają ująć w cugle. Do karbów, do porządku, do posłuszeństwa! Oto ich hasła. Chodząca ta prawidłowość i bakalarskość, patrząc na uznane wzory i ani myśląc o tem, że tylko niepodległy duch je stworzył, wyciąga z nich skrupulatnie także dla sztuki pięknej prawidła. Wszystko zostaje tu oznaczone jak najściślej, przedmiot, treść, forma, rodzaj wykonania, co tylko chcesz. Otóż i kodeks prawny dla sztukmistrzów, który rodzi się z czasem, a rozrasta się codzień w coraz bardziej szczegółowe ustawy. Nie geniusz artystyczny i twórczy, ale prawodawca zostaje tu mistrzem. On mistrz mistrzów, bo przepisuje im prawa. Geniusz, to tylko-rumak dziki, a prawodawca, siedzący na nim jeździec. Nie dość tedy, iż Rzymianie naśladowali Greków. Mieli ducha organizacyjnego, i jak podbite narody, tak i naśladownictwo Greków ujęli w silną, żołnierską dłoń. Ukazała się Horacego Ars poetica i Cicerona Ars rethorica. Świat estetyczny stał się podbitą prowincyą i otrzymał swoich prokon-sulów. Jako w naturze i carstwie, tak i w nim poczęło panować konieczności prawo, absolutyzm, fatalność. I cała dalsza literatura rzymska hołduje prawu temu i uznaną zostaje za klasyczną. Oto trzecie i jeszcze ściślejsze klasyczności znaczenie. Godłem jej: przepisowość. Klasyczność podleje tu już całkowicie i aż do tego stopnia, że mierność przepisuje prawa geniuszowi, ale za to staje się ona iście klasyczną. Ale nie koniec tu jeszcze tych klasyczności coraz niższego stopnia i ciągłych upodleń! Przeminął świat rzymski. Nastały czasy średniowieczne i katolickie, z których wydobył się nowoczesny świat. O literaturze greckiej długo, bardzo długo, mało kto słyszał na Zachodzie, ale łacina była językiem kościelnym , urzędowym i uczonym. Klasyczność rzymska przeto, którą wreszcie przy końcu średnich wieków wydobyto na jaw, stała się klasycznością Zachodu. Wzięto się do niej gorliwie, a nąigorliwiej we Francyi. Unarodowiono ją tutaj i jeszcze-ściślej oznaczono. Geniusz francuzki, który zbliża się bardzo-do greckiego dobrym smakiem, jest równie jak rzymski, co da 605 twórczości estetycznej tylko miernością. On także, jak rzymski, jest podbijacz świata i l`esprit organisateur. Boileau napisał tedy sztukę rymotwórczą, a La Harpe określił jak najdokładniej wszystkie literatury rodzaje. Za literaturą szły muzyka, malarstwo i reszta sztuk. — Klasyczności tej najdzielniejszym wyrazem czas Ludwika XIV., a głównymi wyo-braźnikami Rasyn, Kornel i Molier. Z Francyi, światu przodującej i ton dającej, przeszła ta klasyczność supremi ordinis do narodów innych. Cechą jej: ustawodawstwo, ułożone, nie podług greckich i samorodnych, ale podług rzymskich, na naśladownictwie opartych wzorów, zaczem ujęte w karby naśladownictwo naśladownictwa. Jest to, iż tak rzekę, naśladownictwo drugiej potęgi. Co spotkało tu artystyczny geniusz twórczy ? Można powiedzieć: Dedecus egregii generis. W Polsce są dwie literatury klasyczne. Pierwsza ze starych Zygmuntowskich czasów, złotą nazwana, naśladująca Rzymian bezpośrednio i tem samem prawem, co francuzka; a druga z czasów Stanisława Augusta, Księstwa Warszawskiego i Kongresówki, naśladująca Francuzów. Pierwsza usadziła się zatem, jako naśladownictwo tylko naśladowców, a druga, jako naśladownictwo tych, co sami byli naśladowcami naśladowców. Tamta jest, że tak powiem, małpą drugiej, a ta małpą aż irzeciej małpy. Tutaj rzec można o klasyczności: ingens infamia i Poglądając na rozwój klasyczności, powyżej dany, przyznać potrzeba, że klasyczność grecka jest jedynie czcigodna i prawdziwa. Ale za to klasyczność rzymska, tem bardziej zaś francuzka, a przedewszystkiem druga polska, jest klasy-cznością ostatniego wyrazu i najściślejszego znaczenia. Jeżeli literaturę grecką, jako samorodną i nietrzymającą się wzorów, zaczem ze strony tej nieklasyczną, wyłączy się od pojęcia klasyczności prawej i ścisłej, tudzież, jeżeli polską literaturę, jako rzecz li naszą, nie zaś ogólnie europejską, zostawi się na uboczy, to na klasyczność przypada duch rzymski i francuzki, lub duch rzymsko-romańskiego szczepu. Jasno znać tutaj, iż geniusz artystyczny, U Greków tak 606 twórczy, silny i piękny, już w rzymskiej, tem bardziej zaś we francuzkiej klasyczności zmartwiał, znędzniał i znikczemniał Pod sterem zaś Jezuitów polskich podołał on wreszcie zaledwie szkolnym oracyom, oraz powinszowaniom imienin i małżeństwa z dostojną jaką panią, pisanym szumnie, dziko, makaronizmami. Geniusz ten tak upadł u nas, że literatura Stanislawa Augusta ukazuje się jego odrodzeniem ! Klasyczność, wycielająca z siebie coraz jawniejsze potworności , zabiła wszędzie artystyczną twórczość, a ukazała się ducha ludzkiego zmorą. Postrzeżono to wreszcie. Zanim się jeszcze to stało, już zjawiło się kilka gwiazd porannych, świetnych, zwiastujących nowe słońce i nowy dzień. We Włoszech śpiewać poczęli wielcy poeci chrześciańscy Aryost, Tasso i Pe-trarka. Poszli nowemi drogami, trzymali się geniuszu własnego i zdziwili świat. To rozbudziło ducha, ale dopiero w lat trzysta, gdy klasyczność francuzka już się przyjadła. Jedni zawołali: „Potrzeba rzucić Francuzów i Rzymian, którzy sami są naśladowcami, a dzierzyć się Homera i Tassa." Drudzy zaś poszli jeszcze dalej i tak mówili: „Cóż ztąd wyrośnie? Naśladownictwo do rzymskiego podobne, nic więcej! Przynależy, nie naśladować Greków i Włochów, ale być jako Grecy i Włosi, tj. siąść na skrzydła geniuszu własnego i tworzyć samorodnie?" Prześladowano tych ludzi; zarzucano im bezbożność i kacerstwo. Ale nie dali się odstraszyć. Tym sposobem urobiło się pojęcie romantyczności, jako przeciwnicy klasycyzmu. Że zaś duch nowy zjawił się we Włoszech, tj.. pomiędzy Romańcami, więc nazwano go od ich imienia. I duch ten poleciał z Włoch daleko na północ Europy, wcielił się w protestancki świat i utwierdził się w nim głównie, gdyż. nalazł tam najwięcej dla siebie swobody. W Anglii oparł się on na filarach takich, jak Szekspir, Milton, Walter Skott i Lord Byron. Rozszerzył się i otrzymał berło w Niemczech przez Szyllera, Goetego, Lessynga, Herdera i Jean Paula, a w Polsce przez Brodzińskiego, Mickiewicza i Mochnackiego. Romantyczność okazała się istotnie oswobodzicielką literatury i odrodzicielką sztuki pięknej, a panuje dotąd wszędy wszech 607 władnie, niezaprzeczenie, jawnie. Były czasy klasyczne, teraz ma się czasy romantyczne. Co jest romantyczność? To tenże sam duch helleński, co szedł za tchnieniem geniuszu własnego i tworzył dzieła wielkie bez wzorów. Grecka literatura więc, jako jest arcy-klasyczna, tak jest i arcyromantyczna, a poeci tacy, jak Dante, Milton, Szyller, Mickiewicz, Krasiński i Słowacki, jako są romantykami, tak są i klasykami. Romantyczność wielka i kla-sycznośc wielka, to w gruncie jedno i to samo. Zarówno to geniusz niepodległy i stwórczy. Czy niema przeto w istocie rzeczy pomiędzy klasycznością i romantycznością różnicy? Jest,, nawet bardzo wielka. Klasyczność, to geniusz pogański, a romantyczność geniusz chrześciańsld. Tamta duch starożytnego, a ta duch nowożytnego świata. Ostatnia jest dla nas stóso-wniejsza. Między klasycznością i romantycznością urobiły się wreszcie najpełniejsze, wszystko przenikające przeciwy. Pierwsza wola: „Trzymaj się wzorów i wyciągaj z nich prawidła dla siebie! Bacz na naturę i rób ją wszędy pracy twej modlą ! Rozum i doświadczenie, dzieje literatury i sztuki, przykłady mistrzostwa niechaj ci przewodniczą!" Druga zaś krzyczy: „Precz z opleśniałą kurzem wieków obcą robotą! Była ona dobra dla innych czasów i ludzi, których stała się wyrazem. My powinniśmy mieć wyraz swój. Precz ze wzorami i wszelką powagą, bo krępują geniusz! Duch ludzki przestał być niemowlęciem i pozyskał pełnoletność; nie potrzebuje ani niańki, ani szczudeł. Przepisy dla sztuki wydobywaj z własnej du-szy, a trzymaj się umysłu twego i praw twórczości własnej! Bacz, nie na naturę, ale raczej na ducha! Idealizuj wszystko, zgoła przedmioty przyrodzone!" Po jednej stronie gra rolę tutaj, jako się widzi, empirya estetyczna, a dzielność artysty zależy na bierności; po drugiej stronie panuje spekulacya estetyczna, a dzielność artysty sadzi się na czynności ducha, na twórczości i igrze niepodległego umu. Tam reał, t. j. wzór obcy, powaga, dzierzy buławę hetmańską; tu ideał, on przeciwk-stop reału, piastuje 608 berło. Tam powstaje wszystko a posteriori i historycznie, tu a priori i metafizycznie. A jeżeli klasyczność okazała się romańskim, to romantyczność okazuje się germańskim duchem, na wylot i w pełni znaczenia. Jako nazwano ją romanty-cznością, przez wzgląd, że urodziła się między romańcami, tak dzisiaj powinnaby przybrać germantyczności imię, bo duch germański jej uprawca, tłumacz i wykładnik. Klasyczność rzymska i francuzka to katolicyzm, a romantyczność angielska i niemiecka protestantyzm, w literaturze i sztuce dzisiejszego świata. Pierwsza historyzm i pierwiastek zachowawczy, zwrotny, druga radykalizm i pierwiastek postępowy. Tam arysto-kracya, tu demokracya. Oto dwa obozy, czerńce i czerwieńce w estetyce! Romantyczność ma bardzo świetne gwiazdy na niebie ludzkiego ducha. Byłoby szaleństwem, targnąć się na geniusz Szekspira, Lorda Byrona, Goetego, Szyllera, Mickiewicza, Krasińskiego! Panowanie jej jest utwierdzone silnie. Przecież, cóż ludzkiego podoła się utrzymać długo przy dzielności i chwale Bożej? Wolność każda, zaczem nawet i wolność geniuszu, jako niebianka istna, zamienia się na ziemi tak łacno i tak prędko w swywolę. Niedawno króluje romantyczność, a już nabroiła wiele, bardzo wiele złego. Jej duch spodlał, zbeze-cniał, i tak już zacniejszych ludzi oburza, jak klasyczność niegdyś w chwilach sromoty i upadku. Widziało się klasyczność u Greków tak silną i uroczą, że sami romantycy uderzają przed nią uwielbienia czołem, i zowią ją najpiękniejszem romantyczności kwieciem. Później ona tak karleje, wydrzy się i upada, tak oplątuje się w sieci czczych przepisów, że staje się bezdusznością i genialności grobem. Tąż samą drogą, co do joty, lubo w przeciwnym kierunku i po swojemu, podąża dzisiaj, a w gorsze bez miary popada upodlenie, sławna wielkimi mistrzami zwycięzka romantyczność. Proszę o uwagę, bo mira et interrita loquor! Klasyczność była panującem w estetyce twierdzeniem. Romantyczność usadziła się jako jego przeczenie i okazuje już wszyst 609 kie wady przeczenia. To rewolucya wszystko burząca i anarchia bez granic, gminny i wściekły nierozum! — I tak, klasyczność trzyma się ustanowionego prawa. Romantyczność więc, już na mocy kontrastu, zabrnęła w bezprawie, w szyderstwo ze wszech prawa i samowolność, a daje nam luźne, nieraz najdziksze, iście barbarzyńskie utwory. Klasyczność zważa na przystojeństwo i dobry smak; romantyczność zaś chwyta za język gminny, lub bezwstydny, i żartuje sobie z dobrego smaku, który odsyła do potępionej politycznie arysto-kracyi. Klasyczność wymaga, ażeby nie tylko forma, lecz także treść była piękna, i dla tego wyprowadza na widocz, albo samych półbogów, bohaterów i wielkich mężów, albo same niebianki; romantyczność zowie to szlacheczczyzną, Ludwika XIV. dworem, a jakby na złość, opiewa nam tak często Bartków i Maćków, Mieszczuchów i Żydów, markie-tanki i przekupki, wszechpowszedniość, tak dalece, że literatura nowomodna mało różni się od naszej Kaśki karczemnej. Klasyczność żąda od sztuki pięknej, ażeby była religijna i moralna, a wiodła do Boga i cnoty; romantyczność kruszy i te pęta. I oto mamy huk dzieł bezecnych, podkopujących czyste obyczaje i wszech świętość. Dziwna rzecz, iż jak niegdyś klasyczność, tak teraz romantyczność, upodliła się najbardziej we Francyi. Teatr paryzki jest dzisiaj w upadku tak wielkim, że komedya jego przestała wyprowadzać na widownią nietylko Wirginie i Atale, lecz zgoła poczciwe matki, żony i córki nasze, jako postaci nudne, a każe grać rolę pokątnym miłośnicom i kochankom ich żonatym, uświęcając to na scenie, co stało się pospolitego, z gruntu zepsutego żywota rakiem. Klasyczność, odwołując się do natury i rozumu, unika fantazyi zbyt bujnych, upiorów, czartów, piekielnych harców, wszech zabobonu; romantyczność ima tak rada za Łysą górę, czarownice, dziwy i najniedorzeczniejsze baśnie. Klasyczność stara się o wiersze śliczne, starannie utoczone; romantyczność zaś mówi: nie poświęcę nigdy myśli dla końcówki i karmi nas dość często wierszami, godnemi starych kantyczek. Że ma się dzisiaj poezye albo szalone, albo chorowite, a zawPanteon tom II.  39 610 sze niesforne; że teatr nasz podobien jest do miejsc bezwstydu i rozpusty; że romanse nasze są tak bezecne i szkodliwe; że cała literatura nasza z bogini stala się publiczną dogodnicą i obrzydliwą istotą; jest to, niestety! romantyczności wina! Gdy zastanowisz się głębiej nad stanami dzisiejszej literatury i sztuki pięknej, a zechcesz ocenić je należycie, to przewraca ci się do góry nogami wszystko, co wyłożyło się-dotąd o klasyczności i romantyczności. I otrzymujesz następujący, bardzo niespodziany ogólny wypadek. Klasycznością już u Rzymian, dawno więc przed francuzką szkołą, z czasów Ludwika XIV., i dzisiaj u znawców rzeczy zowie się swobodny duch starohelleński, nietylko w Grecyi, lecz w geniuszach Włocha Anglii, Niemiec i Polski, twórczość swą wyjawiający, a miłujący gorąco wolność, światło i postęp, piękność rzetelną i dobry smak, attycyzm i urbaniczność, wszystko, co bożego, wielkiego, świętego i przystojnego, słowem pierwiastek europejski. Zaś romantycznością ukazuje się w gruncie samym duch Hunnów, Saksonów i Gotów, barbarzyńców, którzy rozwalili świat rzymski; duch dziki, opętany wiarą i mistyką, lub duch średniowieczny, budujący śliczne kościoły z rozboju po gościńcach; kruszący drzewa na turniejach w obronie dobrego-imienia księżniczek, a przeciwko cnocie nadobnych chłopek zaprowadzający kunicę; bojujący za Zbawiciela i ziemię świętą, ale zarazem za przywileje, kasty, niewolę i ciemnotę; mający tyle do czynienia z czarownicami, zabobonem i awanturni-ctwem: słowem, pierwiastek azyatycki Klasyczność ma się do romantyczności, jak filozofia i literatura grecka do scholastyki, lub biały dzień do czarnej nocy. Pierwsza jest oczywistą wolnością myśli, druga najsromotniejszą ducha niewolą i swywolą. Stąd wyrasta, że wbrew dawniejszym, wprost przeciwnym rozwojom, romantyczność odpowiada politycznemu historyzmowi, a klasyczność radykalizmowi; że pierwsza jest, aż do ducha Wandalów i Normanów, zwrotna, druga postępowa. Tak, tylko klasyczny geniusz starogrecki, gdzie i ilekroć się wyjawi, jest światłością istną, a duch romantyczny, to duch 611 nocy, która ma gwiazdy, ale ma i ciemności i strachy. Objaśnią, rzecz następujące przykłady. Duch helleński, gdy poczęto wreszcie uczyć się po grecku i przełożono na krajowe języki Homera, Sofoklesa, Platona, odniósłszy do pewnego stopnia górę nad duchem średniowiecznym, okazał się radykalnym burzycielem starego czasu. On przez filologów sławnych, których miał w swej służbie, otworzył erę nową. Również literaturę dzisiejszą oczyści z czasem od awanturniczego romantyzmu, a zawróci dyszel jej rydwanu na powrót ku religii, moralności i dobremu smakowi. Duch ten był twierdzeniem staroeuropejskiego, przedchrześciańskiego świata, które wyparte zostało w końcu przez twierdzenie średniowieczne, w Palestynie poczęte, a jego przeczenie. Musiał tedy za nowszych czasów wystąpić jako przeczenie władnącego światem ostatecznym przeczenia swego. Zniweczył je też i zapalił pochodnią z niebios. — Wiadomo, że średniowieczne duchowieństwo lękało się helleńskiego ducha, jak wroga swojego, a nazywając starożytnych klasyków pogańszczyzną, zakazywało długo wykładu ich po szkołach. Wiadomo również, że łacina średniowieczna pospołu z treścią, którą podaje, z całą scholastyką, uchodzi u filologów wielkich za barbarzyństwo wierutne. Wiadomo wreszcie, że już po kilkakroć Humaniści, to jest miłośnicy staroklasycznego, mianowicie zaś helleńskiego ducha, wyparłszy łacinę średniowieczną, oswobodzili literaturę i sztukę od tybetańskiej niewoli. Proszę powiedzieć, czy n. p. duch klasyczny Krasickiego, lub duch romantyczny Odyńca, jest za filozofią i światłem ? Który z nich większy patryota? Zdaje się, że stosunek klasyczności do romantyczności w ogóle będzie już każdemu zrozumiały i jawny. Widziało się tedy i klasyczność i romantyczność, to w świetności i chwale początkowej, to w obrzydliwości i sro-mocie przykońcowej. A co osobliwa, że w obu razach, pomimo przeciwieństwa tak wielkiego, jak między pogańskim a chrześciańskim, europejskim a azyatyckim duchem, jedna przedzierzga się na przemiany w drugą tak, że i na wysokości i na dole trudno je w końcu odróżnić od siebie. Skoro 39* 512 więc klasyczność i romantyczność mają podwójne, inne początkowe, a inne końcowe znaczenie, a w obu razach, acz wierzchołkiem sobie przeciwległe, zlewają się z sobą w jedno, to jest w tęż samą wielkość i w tęż samą biedotę ducha; to nic dziwnego, iż walka romantyków z klasykami jest dotąd babilońską wieżą, z odmętem pojęć i języków. Same tu jawne i śmieszne natrafia się sprzeczności. I tak n. p. klasyk broni sie w słusznem uczuciu dzielności i zasług helleńskiej, lub rzymskiej oświaty, a zarazem popada w padoły nędzy dawniejszej szkoły francuzkiej. Romantyk znowu bije na klasyków zaciekle, nibyto ze sztandarem swobody w ręku, a niesie duchowi średniowieczne jarzmo. Prawda niezawodna, że Mickiewicz potargał w literaturze naszej kla-syczno-francuzkie więzy i popchnął ją na swobodne tory; że jako patryotyczny i genialny pisarz ma niezaprzeczone zasługi i prawo do najserdeczniejszej wdzięczności ogólnej; że tem był dla nas, czem Szyller dla Niemców, lub Szekspir dla Anglików; że ze strony tej przyczynił się potężnie do naszego postępu i nowy dla myśli polskiej otworzył czas. — Ale i to prawda, że jako Dziady, duchy, harce czartów i ballady lubiący romantyk, który zgoła z uczelni słowiańskiej w Paryżu odzywał się tak niekiedy, jak gdyby żył za czasu krucyat, usposobił naród do tęsknicy za średniowieczczyzną; że pod wiarowym względem przerzucił go z wieku XIXgo w wiek XIVty, zaczem nie naprzód, lecz daleko w tył; że dzisiejszy zawrót głowy za ultramontanizmem i jezuityzmem, które Polskę zabiły, nie jedynie z prześladowań katolicyzmu powszechnie znanych, lecz także z króla polskich śpiewaków bierze początek. Jakie o rzeczy tej ostatnie słowo nasze! Kochaj wielkość, piękność, genialność i dobry smak, tak w klasyczności, jak romantyczności, a brzydź się wszystkiem, co brzydkiego i niecnego, gdziekolwiek je najdziesz! Wiedz, że dobra romantyczność oswobadza świat od złej klasyczności, a dobra klasyczność od złej romantyczności! Uwzględniaj wzory i klasy 613 czne i romantyczne, ale nigdy na niekorzyść geniuszu, który je stworzył i stwarza! Nietylko w pojedyńczych ludziach różnych, ale i w narodach całych, insze natrafia się o klasyczności i romantyczności wyobrażenia. Nie rozbiera się atoli już rzeczy tej szczegółowo, lecz daje się na nie, w miarę panujących dziś mniemań, przykłady przez sztuki. Poezya. Klasyczną jest cała literatura grecka i rzymska, a francuzka z czasów Ludwika XIV., nasza zaś z wieków Zy-gmuntowskich i Stanisława Augusta, nawet późniejsza aż do Mickiewicza. Klasykami naszymi są: Jan i Piotr Kochanowski, Skarga, Górnicki, Krasicki, Trembecki, Kniaźnin, Karpiński, Feliński, Wężyk, Kropiński, Ludwik Osiński, Dmochowski, Franciszek Koźmian i wielu innych. Romantyczną zaś ukazuje się literatura włoska od Dantego, Petrarki i Tas-sa wyobrażana, hiszpańska pod Cerwantesem i portugalska pod Kamoensem, cała angielska i niemiecka. U nas romantykami są: Brodziński, Mickiewicz, Odyniec, Zaleski, Gar-czyński, Malczewski, Olizarowski, Kraszewski, Korzeniowski i wszyscy dzisiejsi. Za najpiękniejszy wzór romantyczności uważać się da Switezianka Mickiewicza z muzyką pani Szymanowskiej, a za najdzikszy utwór genialny Zbójcy Szyllera, Faust Goetego, Korsarz i Kain lorda Byrona. Muzyka. My Polacy zowiemy muzykę włoską i francuzką klasyczną, a niemiecką romantyczną. Za klasyków uchodzą nam Rossini, Bellini, Donicetti, Verdi, Cherubini, Michaelo Orlando di Lasso, Leo, Durante, Palestrina, Caldara i Mer-cadante, a za romantyków Hajden, Mozart, Betowen, Bach, Schuman, Bartoldi Mendelsohn i Wagner. Stoją zaś w środ-ku, chyląc się to ku jednej, to ku drugiśj stronie: Meyerbeer, Halewy, Auber i Berlioz. — We Francyi uważają za klasyków: Scarlatti, Leo, Durante i Paisiello, a za romantyków Meyerbeera, Halewego i de Berlioz. — W Niemczech widzi się w Bachu, Haendlu, Glucku, Gretrym, Hajdenie, Mozarcie i Betowenie klasyków, a w Weberze, Mendelsohnie Barthol-dim, Ryszardzie Wagnerze, Szubercie i Chopinie, romantyków. 614 Ogólnie uznano za klasyczne-. Mesyasza Haendla, Fidelio Be-towena, Normę Belliniego, Don Juana Mozarta i Otello Ros-syniego; a za romantyczne: Roberta diabła Meierbeera, Tann-hausera i Lohengrun Wagnera, Sen nocy letniej Mendelsohna, Wolny strzelec i Oberon Webera. Malarstwo. Włoska i francuzka szkoła uważa się za klasyczną, a niemiecka za romantyczną. Jako najwyższą kla-syczność uznaje się wszystkie prace Dawida, Rafaela i Ty-cyana. Wenera Tycyanowa uchodzi za nec plus ultra klasy-czności. Klasycznemi są także: wielki obraz E. Maisona i msza przez papieża w r. 1848. Oba w Wersalu. — Jako zaś śliczną romantyczność przywodzi się obrazy: Rozbójnicy w skałach przez Salvatora Rosa; Kochanka, wisząca u szyi potępieńca, z piekła Dantego przez Ari-Scheffera, Siege de Romo en 1849 przez Werneta. Architektura. Wszystkie budowle starogreckie i niegdyś rzymskie, a dziś włoskie, na wzór ich zbudowane, są klasyczne, jak np. Partenon, Walhalla przy Regensburgu, Magdalena i giełda w Paryżu. Czy dorycki, czy joński ich styl, uchodzą za klasyczne. Do klasycznych budowli liczą się także Tulierye, Luwr i inne piękne pałace w Paryżu. Za romantyczne zaś uważać można wszystkie kościoły chrześciańskie, tak gotyckie, jak bizantyjskie, mające bazyliki i wieże. Najpiękniejszy ich wyraz Notre-Dame w Paryżu. Klasyczność i romantyczność są wielkie w estetyce potęgi. Wolter np. walczył z katolicyzmem tak zuchwalnie, lecz nie śmiał targnąć się na powagę estetyki ówczesnej, na klasyczność. Któż odważy się dziś znowu wystąpić przeciw romantycznosci? Pismo niniejsze jest może pierwsze, co powiedziało jej bez ogródki prawdę. CXIV. Plastyczność i eteryczność. Pod plastycznością zwaną od ad artem forma-tricis naturae spectans, rozumie się taki rodzaj przedstawiania 615 przedmiotu, iż dzieło, zdaje się, że wyszło nie z pod dłuta sztuki, lecz z rąk samejże natury; iż występuje ono przed okiem, lub duszą widza, jak gdyby było rzeczą samą, lub osobą żywą; iż to nie obraz, ale res, vel persona ipsissima. Patrząc tu na artystyczny utwór, doznajesz takiego złudzenia, jak owe ptaki, co rzuciły się do żeru malowanych wisien. Sądzisz, iż to, co widzisz, jest rzetelną prawdą, a nie wiedząc, czy wzrok lub rozum twój, co innego ci mówiący, ma słuszność, dotykasz się palcem. Jest to natura apoteozowana w czarodziejskiem sztuki zwierciedle. — Eterycznością znowu hyperlink się obraz przedmiotu tylko na pół widzialny, jakoś zmroczny, lub nadziemsko światlany, niby oddalony i gdzieś w widnokręgu tamtego świata tkwiący; obraz, który rozbudza i rozciekawia duszę, a więcej domyślać się każe, niż odsłania; który jest przecież dostateczny, dokonany i dziwnie uroczy. Bierze się tutaj pędzel od sylfów, a farby z jutrzenki, lub zorzy. Postaci zaś, które się urabia, podobne są do rozwiewających się elizejskich cieni. Zdaje się, że są z eteru; że eter skupia się w nie na chwilkę, i że one pod okiem naszem rozpływają się w eter. Jest to świat mar i widziadeł malignowych, w powiaty artystyczne przeniesiony; świat duchów, które ukazują się konającym, a które oko sztukmistrza dojrzało, i na płótno, lub papier przeniosło. Coś chorowitego, coś z jasnowidzenia i lunatyzmu ma się tutaj. Lecz właśnie ta cudowność, ta nadnaturalność zachwyca I tak n. p. teatr przedstawia nam wszystkie postaci na scenie, samo niebo i piekło, nawet nieboszczyków i duchów plastycznie; a sen, choć obrazy jego bywają tak wierne, eterycznie. Podobnież się ma w poezyi, muzyce i malarstwie. Obrazy, które ofiaruje nam sztuka, jeżeli je cechuje wyrazistość i naturalność tak silna, iż pojrzawszy na nie, zapominamy się całkowicie i mniemamy, że oto jest przed nami goła,' istna rzeczywistość, są plastyczne; a obrazy, które, acz stoją przed nami rzeczywiście, zdają się być oknem w jakiś świat duchowy i nadziemski, a tak jakoś działają na nas, iż widzi :się nam, że mamy przed sobą senne marzenie, są eteryczne. 616 Plastyczność i eteryczność rozciągać się mogą aż do języka i stylu. Plastyk mówi np.: „Achilles rączonogi jak jeleń,. z włócznią w ręku, rzucającą za sobą cień okrętowego masztu;"— a eterysta: ,,Achilles, skory jak promień światła, lub myśl kochanki, a zbrojny włócznią tak dużą, jak jego w Olimpie i na ziemi chwała" Najdoskonalszym plastykiem między poetami jest Homer, a ojcem eterystów Ossyan. Tak klasyczność i romantyczność, tak plastyczność i eteryczność są dwa przeciwne sztuk pięknych charaktery, barwy, blaski, które rozgarniają i mistrzów i dzieła ich we dwa zastępy. Jest w sztukach pięknych kilka eteryczności rodzajów. I tak, jeżeli maluje się coś eterycznie, Ossyanowym sposobem, tj. jeżeli osoby i rzeczy są tutaj jako senne marzenia, to daje się eteryczność właściwą. Jeżeli zaś maluje się coś li metafizycznie, li psychologicznie, tak, że z obrazu wygląda nie ciało, lecz dusza, wtedy eteryczność staje się spiritualnością. Jeżeli znowu maluje się coś w jakimsiś światlanym, do promiennicy świętych podobnym blasku, lub daje się coś w ogniu bengalskiej dziwnie pięknej, do Tysiąc nocy i jedna podobnej fantazyi, lub otacza się przedmiot swój różanym obłokiem, którym osłaniała się Wenera, a który robił ją półwidzialną, ale tem piękniejszą, wtedy eteryczność zowie się nimbicznością. Jeżeli wreszcie kształtuje się nie już widnokrąg, lecz same postaci bohaterów swoich ze mgły niebiańskiej, z dymu edeńskiego z pary eldoradowej, a nadaje się im jakąś duchową, przenikliwą i przezroczą cielesność; jeżeli treść, z której się je ulepia, jest nie gliną bożą, przechodzącą w ciało Adama, ale ulecią z kosmetycznego ogona, jakimsiś lubym, uroczym, do wnętrza kościoła, lub lasu, podobnym zmrokiem, wtedy eteryczność: przyjmuje miano nubiczności. Przez wszystkie sztuki piękne ma się przykłady na te eteryczności rodzaje. Czasami posłyszy się zdanie, że klasyczność i plastyczność z jednej, a romantyczność i eteryczność ze wszystkiemi jej rodzajami z drugiej strony, nie różnią się od siebie i są w gruncie to samo. Błędne to i nie zbyt ostre rzeczy uważanie. Prawda, że klasyczność i plastyczność niosą nam li piękność 617 zewnętrzną i są empiryczne, a romantyczność i eteryczność kuszą się o wewnętrzność i duchowość, o estetyczną metafizykę; że klasyk bywa zazwyczaj plastyczny, a romantyk eteryczny, spiritualny, nimbiczny i nubiczny. Ale ma się także artystów, tak klasyków, jak romantyków, co nieuroniając bynajmniej charakteru swego, są to plastyczni, to eteryczni na przemiany i wedle potrzeby. I tak n. p. klasyczny Homer ukazuje się wciąż niemal plastykiem. Opisuje on nam bogów i herosów,, jak półkownik rosyski rekrutów, tj. mierząc na stopy i cale ich wysokość, podając, ile który z nich dźwignie ciężaru, ile zjeść, lub wypić, ile mil na dzień ubiedz może. Lecz tenże sam Homer podnosi swą klasyczność aż do szczytu eteryczno-ści, gdy wyprowadza po raz pierwszy Helenę. Nie maluje on wcale wdzięków jej plastycznie a la Walter Scott, tj. jej kibici, oczu, ust, lic, włosów, ale sprowadza ją z wieży, z której patrzyła na walkę Trojan z Grekami, do sali obrad, gdzie siedzieli senatorowie. Gdy weszła, powstają starcy mimowolnie, urzeczeni urody jej blaskiem, i patrzą w nią, nie mogąc od niej oderwać oczu. Oddaliła się, a jeden z nich wykrzykuje: „Nie dziw, że za nią dwa narody przelewają krew. Istna to bogini !" I oto wszystek, a prawdziwie mistrzowski obraz piękności Heleny! Ossyan romantyczny jest znowu eterysta całą gębą, a przecież daje nam opisy bitew plastyczne. Walter Skot romantyk, malując nam osoby i charaktery li zewnętrznie, jest plastykiem najwyższego stopnia. Co innego wcale są przeto klasyczność i romantyczność, a co innego plastyczność i eteryczność. Pierwsza dwójca odnosi się bardziej do rzeczy samej, a druga bardziej do rzeczy tej wyrazu. Pokazuje się ninie plastyczność i eteryczność na przykładach przez sztuki: Poezya. Plastyczne są dzieła Homera i Nibelungi niemieckie, Donkiszot Cerwantesa, pisma Dmuchowskiego Franciszka, Osińskiego Ludwika, Koźmiana, Trembeckiego, Krasickiego i Felińskiego. Na czele eterystów stoi Ossyan. W Byronie widzi się eteryczność czystą. Jean Paul jest spirytualny. Krasiński, który owiewa się wciąż w jakiś obłok górny i świa 618 tlany, — który tkwi ciągle w eterach i więcej daje do myślenia, niż wypowiada, jest nimbiczny. Słowacki zaś, kształtujący postaci swe z rozpływającej się mgły duchowej, jest nu-biczny. — Romanse i bohaterowie Walterskota, dając nam wciąż zewnętrzne postaci zwierciadlane, one komiczne czoła, nosy, brudy, a nawet brzuchy, są plastyczne; a romanse Jean Paula, dając nam nie opis postaci swych bohaterów, ale psychologią ich serca, są spirytualne. Goete w Wilhelm Mei-sters Flegeljahre jest plastyczny, a w Werterze spirytualny. Mickiewicza Grażyna odznacza się plastycznością, a Sonety krymskie, acz malują naturę, są eteryczne. Muzyka Plastyczne są: Córka pólku Donicettego, Trio z Wilhelma Tela Rossyniego, Trio z Don Juana Mozarta, Arya lucyfera z Haendla, Czwarty akt Hugenotów Meier-beera, Miserere de Trovatore. — Eteryczne są: Trio z trzeciego aktu cyrulika Sewilskiego Rossyniego: „Zitto, Zitto."- — W Oberonie Webera Schlummerlied, Undine, śpiew króla wód i Niks. — Wykonywanie muzyki paryzkie, nawet sztuk niemieckich, mające w sobie zawsze coś żołnierskiego, coś z musztry i komendy wojskowej, jest plastyczne, a Niemcy grają bardziej eterycznie, nieraz tak spiritualnie, jak gdyby słyszało się muzykę senną. Malarstwo. Najpiękniejszy przykład plastyczności ma się na obrazie Magdaleny przez Corregio w Dreźnie. Stoisz tu przed malowidłem, dwa kroki odeń, i jeszcze ci się zdaje, że widzisz żywą, prześliczną niewiastę. Plastyczne są obrazy wersalskie: Entrevue de Philip et Henri II en 1188 par St. Evre, Levee du siege de Constantinople en 1402 par Gran-gere, Bataille de Civitella en 1055 par Roger. — Jako zaś najpiękniejszy eteryczności wzór uważać można: Koronacyą Matki Bożej, przez Giowani da Fiasola, i parekroć już wspomnianą Dyane, przyglądającą się śpiącemu Endymionowi, przez Girodeta Triosona. — Do eterycznych liczą się następujące obrazy wersalskie: Sacre de Louis XV. a Reims en 1722 par Emil Signol; Chapitre general de l`ordre St. Jean de Jerusalem, tenu a Rhodos en 1514 i Jaques Molay, grand maitre 619 prend Jerusalem en 1299 par Jacquand; Godefroy de Bonil-lon składa trofea w r. 1099 par Granet; Chapitre de l`ordre du Tempie en 1147, Nr. 376. Tutaj należą obrazy flamandzkie, w których kojarzy się romantyczność, niedbająca o treść piękną i lubiąca rzeczy gminne, z plastycznością, ale tak pojętą, że miasto wyrazistości, perspektywą sprawionej, daje nam cielesność nagą do jatek mięsnych podobną. Tutaj i romantyczność i plastyczność doznają upodlenia. Geniusz świeci tu niekiedy, ale dobrego smaku nigdzie nie najdziesz Słynie flamandzkim pędzlem cielesny van Dyck, którego moc obrazów jest w Pinakotece monachijskiej, i Tenie Dawid, mający upodobanie w osobach i rzeczach karczemnych. Pomalowane posągi i rzeźby, by też były i najbardziej eteryczne, zamieniają się w plastyczne. Pod pomalowaniem rozumie się tu sztukę malarską, nie zaś mularską i pędzlarską. Architektura. Piękne i klasyczne budowle stylu staro-greckiego są eteryczne, a romantyczne nasze kościoły i gmachy ukazują się bardzo plastyczne. Luwr i Tuilerye w Paryżu są plastyczne, a pałac kryształowy w Paryżu i Londynie jest eteryczny. Panteon paryski jest plastyczny, a domek Franciszka I. i niejeden teatrzyk letni na elizejskich polach w Paryżu, eteryczny. We Francyi budują bardziej plastycznie, niż w Niemczech, a gmachy angielskie są zgoła sztywno plastyczne. Całość i ogół, pomysł i plan budowli jest we Francyi ślicznie dokonany na każdym gmachu, ale szczegóły bywają tu zaniedbane. W Niemczech przeciwnie, ogół i plan całości najczęściej lichy, ale za to szczegóły, aż do najobojętniejszych drobnostek, po mistrzowsku wyrobione. Francuzka budowa zachwyca z zewnątrz, a niemiecka z wewnątrz', pierwsza tedy jest bardziej plastyczna, druga bardziej eteryczna. Oprócz takich ogólnych i z innemi sztukami spólnych charakterów, architektura ma własną, szczegółową plastyczność i eteryczność. Styl bizantyjski, dający nam łuki okrągłe, filary i sklepienia ciężkie, wszystko jakoś bardzo trwałe i silne, bardzo wyraźne, to nic innego, tylko plastyczność w budo 620 wnictwie; a styl gotycki z łukami ostremi i lekkiemi, ku niebu uciekającemi, z filarami, złożonemi z żyłek cieniutkich, ze sklepieniami, pełnemi zakątów i rysów śmiałych, jako np. w kościołach Eustachego i św. Seweryna w Paryżu, tudzież z pończoszkowemi, a bardzo wysokiemi wieżami, jak np. katedra strassburgska i frejburgska, to eteryczność. Styl bizantyjski, zwłaszcza nie najpiękniejszy, jest w architekturze ta samo, co styl flamandzki w malarstwie. Także w naturze ma się plastyczność i eteryczność. Alpy szwajcarskie są z bliska plastyczne, a z daleka eteryczne. Czarny las niemiecki jest plastyczny, a Donauthal, ze skalami białemi, na kształt wieżyc w niebo ulatującemi, eteryczny. Piękność niewiasty tłustej jest plastyczna, a chudej eteryczna. cxv. Serdeczność i humorystyczność, sentymentalność i mantyczność, jowialność i trywialnośc. Otóż nowe estetyczne przeciwieństwa. — Serdeczność jest zawsze gorąca, a humorystyczność bywa, przynajmniej widzi się być zimna. Pierwsza roznieca rzewność i płacz, druga wesołość i śmiech. I tamta i ta staje się cechą sztuk pięknych. Któż nie ma dostatecznego o serdeczności wyobrażenia? Napotyka się ją w gronie młodzieży i przyjaciół, w obcowaniu miłujących się małżonków, a przedewszystkiem na matce, pieszczącej się ze swem dziecięciem, z której ust, i mówiących i całujących, płynie sercowy strumień tak balsamiczny i słodki. Cóż ztąd? I poezya, i muzyka i malarstwo, każda ze sztuk pięknych może być serdeczna, jako ta matka. Ponieważ rzecz, o której się mówi, niewymaga dalszych wyjaśnień, więc kończy się ją, dając na nią przykłady: Słyną i odznaczają się serdecznością co do poezyi: Fene-lon w Galatei i Estelli, a u nas Karpiński, Brodziński, Lenartowicz , Pohl w pieśniach Janusza i innych; — co do mu 621 zyki: Familia szwajcarska Weigla, Wilhelm Tell i romans Saula z Otella Rosyniego, wiele aryi z Córki pułku Donicet-tego, romans Cherubiniego, Pieśni Tauberta, staroniemieckie Minnelieder i śpiewki szwajcarskie; — co do malarstwa Greu-zego obrazy, przedstawiające sceny familijne i domowe. Ale trudniejsza do pojęcia i orzeczenia humorystyczność. Co ona? Ona przeistacza serdeczność w jakąś zimną, a wielce prawdziwą i naturalną nieserdeczność. I tak np. ojciec okaże się humorystykiem, gdy rzecze do onej matki pieszczącej się z dzieckiem, które jest i jego synkiem, a które on także niezmiernie kocha: „Czy ty wiesz, że całujesz może przyszłego zdrajcę ojczyzny, lub wisielca?" Matka oburzy się srodze na te słowa. Niedziw! Kobiety humoru nie mają i nie lubią. Humor rozwiązuje miłe myśli, uczucia, rzeczy i stosunki ludzkie w nieprzyjemne prawdy; oblewa tych, co są w gorącej serca kąpieli, zimną wodą; wykrywa gorycz na dnie podanego sobie miodu; stawia na miejsce złudzeń i omamień błogich rzeczywistość twardą i smutną; szczęście mniemane, jednem słówkiem zespala z niedolą; patrzy do gruntu wszystkiego i odsłania wewnętrzną nędzę. To Sowiźrzał słowiański z czarnoksięzkiem źwierciadłem w ręku! Humorystyczne jest np. Pisma świętego zdanie: „Próżność nad próżnościami i wszystko jest próżnością". — Ale też i na odwrót. Humorysta w największej boleści dopatrzy się uciechy i rozkoszy, a z niedoli i biedy umie wydobywać same łaski niebios i zbawienia. Ztąd, jako jest on biczem na szczęśliwych, tak leje kanar pociechy w serca utrapione. Człowiek humorystyczny drwi sobie ze wszystkiego, lecz jakoś bardzo mądrze i poważnie, a chociaż nas niby rozśmiesza , przecież w gruncie przepełnia smutkiem. Rzadko żartuje on z innych, lecz często z samego siebie. I tak np. pewien zacny, ogólnie wielbiony człowiek czyni dobrodziejstwo, utrzy 622 mując na koszcie swym jedne liczną, poczciwą, lecz biedną rodzinę, a gdy go z powodu tego chwalą, odzywa się zimno i spokojnie: „Ustańcież mi z takim peanem! Jam jego nie godzien. Czy wiecie, żem ja sobek nad sobki? Co robię, to tylko roztropność, dobrze wyrafirowany interes własny, egoizm". I na dowód tego przytacza niby wewnętrzną korzyść swoję, tj. zadowolenie moralne, którego doznaje, niosąc pomoc bliźniemu, a które waży i płaci tyle, co np. picie wybornego szampana, — i zewnętrzną korzyść swoje, iż n. p. osoba wspierana staje się przez wdzięczność duchową jego branką, sługą i niewolnicą. Taki duch jest humoru pełen. — Jeżeli ktoś ciśnie pęk słomy na podłogę, włoży mu czapkę swoję niby na głowę i odzieje go swym płaszczem , a zawoławszy: „Oto trop mój! Leżę na marach!" prawi mowę pogrzebową na samego siebie, odsłaniając, miasto pochwał zwyczajnych przy takiej okoliczności, wszystkie swe niedostatki, ułomności i przywary wiernie, a to tak jakoś ironicznie i smutnie i wesoło, że obecni i rozrzewniają i śmieją się zarazem; ten jest humorystyczny. Humor, to ona miedza wąziutka między komedyą i tragedyą, na której śmiech przechodzi w płacz, a płacz w śmiech. Z przełożonej właśnie osnowy znać, że humor polega na niespodziewanym od nikogo, a trafnym kontraście. I ukazuje się też on wciąż kontrastem, obracając smutne rzeczy w wesołe, lub wesołe w smutne Może więc jest on dowcipem ? Nie. Niezbywa mu wprawdzie na dowcipie, a tchnie on ironią, parodyą, trawestacyą, epigramatem i satyrą; ale sam różni się od nich. Dowcip, to prosty empiryk, najdujący się na powierzchni rzeczy i śród miałkości samych; humor zaś, to głęboki filozof, sięgający do dna wszędy. Tamten igra z wyrazami, ludźmi i ich stosunkami; ten nie igra wcale, lecz, napełnia grozą, nawet okropnością. Tam polewka, szumowiny, piana; tu pieczeń i wino. Tam szyderstwo i obraza; tu chyba kąsanie samego siebie. Tam często złośliwość, tu zawsze dobroć rzetelna. Tam lekkość i płochość, tu poważność. Tam światowy, niekoniecznie moralny ton; tu etyczny grunt bardzo 523 wysokiego znaczenia. Tam niekiedy zwierz, tu bezprzestannie półbóg. Tam śmieszek i pajacz, tu coś z kaznodziei. Dowcip to kobiecy, a humor męzki duch. Ma się dość dowcipnych, lecz mało humorystycznych ludzi. Umysł głęboki nie cierpi pierwszych, a smakuje w drugich. Teraz pogląda się na przykłady ze świata sztuk pięknych. Literatura humorystyczna: Podróż sentymentalna Szterna; Leibgeber i Siebenkaes w romansach Jean Paula; niektóre powieści Skarbka, np. podróż bez celu, Małe przyjemności, Przypadki Dodosińskiego, Nieszczęścia najszczęśliwszego męża Fredry; Pani Twardowska i Laszka Mickiewicza; Dziad i baba Kraszewskiego z muzyką, Moniuszki. — Muzyka humorystyczna: Car i Cieśla Lortzinga, Marta Flotowa; Wesele Figara, Oszukany kochanek i Turek w wywiedzeniu z seraju Mozarta. Malarstwo humorystyczne widzi się we złudzeniach perspektywy Hogarta. * Nie tylko o serdeczności, także o sentymentalności mówić się zwykło w dziedzinie sztuk pięknych. Co sentymentalność ? Jest to czcza, niepotrzebna i nudząca, ckliwa serdeczność. Kochanek np. bywa serdeczny z kochanką,, a ona z nim jeszcze serdeczniejsza. Ale człowiek pijany, który po trzeźwu może i ma dosyć serdeczności, a który teraz plecie trzy po trzy o swoich sentymentach dla żony, córki, lub kogo innego, który niecierpliwi całe towarzystwo, nie swemi uczuciami jędr-nemi i rzetelnemi, lecz jakąś nieznośną czułotliwością duszy, jest sentymentalny. Podobnąż sentymentalność natrafia się w dziełach artystycznych. Oto jej przykłady: Literatura sentymentalna: Heloiza Russa i niektóre pie-śni Lamartyna. Świątynia Wenery w Knidos Szymanowskiego, Adolf i Julia Kropińskiego, Szluby nierozsądne Bernatowicza. Muzyka sentymentalna: Jesonda Spora i większa część oper Spontyniego. L'aire de Normandie. Nuta do pieśni Karpin 624 skiego: „Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły'. Niemcy nie lubią muzyki włoskiej, i dla tego liczą Belliniego, Rossyniego, mianowicie zaś Werdego, do gędźbiarzy sentymentalnych. Spor i Spontyni są podług uczucia ich, lirykami. Nam Polakom przeciwnie, muzyka niemiecka trzeciego i czwartego rzędu, która jest dziwnie słodka a jednostajnością usypia, jak n. p. w lekarzu frejburgskim Mohra, wydaje się sentymentalna. — Z malarstwa sentymentalny jest obraz wersalski Ludwika XVI., rozdającego jałmużnę ubogim w r. 1788 przez Her-senta. — Co do architektury styl, zwany Renaisance, bywa dość często sentymentalny. — W ogóle sentymentalność zjawiła się po Ludwiku XIV., gdy znikło prawdziwe, a miejsce jego zajęło udawane uczucie. Nie sama serdeczność, stająca się sentymentalnością, lecz także humorystyczność ma swe zboczenia. Mantyczność. wyraz polski, lecz pochodzący może od greckiego ad vatem pertinens, jest humor zwydrzony i chorowity, humor w potwornej przesadzie. Mantyk prawi i robi zawsze coś nadzwyczajnego, coś osobliwego i szalonego, coś niedorzecznego, coś, co śmieszy, ale i obudza politowanie. To Anglik, mający splena, i dla tego wielki oryginał. Mantyczność zaś w sztukach pięknych okazuje się, iż tak rzekę, genialnością z domu czubków. Lubo wygląda z niej niekiedy jaka mysl wielka, jest to przecież albo dziwactwo, albo wystrzał z czaszki nie mądrej. I tak n. p. mantyczny jest on romans francuzki, w którym jedna podwiązka stara, na śmieciach znaleziona, spotkawszy się po długiem rozłączeniu z drugą, a siostrą swą bliźniaczą, opowiada jej, na kształt Robinsona, lub Donki-szota, dziwne swe przygody;— lub on romans niemiecki, już namieniony, w którym Sylf jeden, popadłszy w wojnę z duchami powietrznemi i uciekając, kryje się we stojące na polu i przeciw ptakom wystawione straszydło. Mantyczna jest także 625 opera Undina przez Lortzinga. Nimfa tu staje się śliczną dziewczyną. Kocha się w niej rycerz. Ale nie może jej być wierny. Czemu? Choć ona dobra, jak anioł, wszelakoż nieznośnie dziwna, bo dusza jśj nie jest nieśmiertelna i osobista, jak ludzka. To tylko ożywiony wyziew wodny. Opera Kramera Hans Hailin również tu należy. Daje się dalsze manty-czności przykłady: Literatura mantyczna: Papiery djabła i Sixtus Zebedeus Fixlein Jean Paula. Improwizacya w trzeciej części Dziadów i Farys Mickiewicza. Switezianka Lucyana Siemieńskiego. Królowa Woźna na Łysej górze Olizarowskiego. — Muzyka mantyczna: Cherubini jest często mantykiem. Robert djabeł a w nim szczególniej chór potępieńców z Meierbeera. Finale z Don Juana Mozarta. Śpiew pijacki w Wolnym strzelcu Webera. Winterlied von Kucken. Piosenki niektóre studentów niemieckich, np. Was kommt dort von der Hoh! — Ein freies Leben fiihren wir. — Malarstwo mantyczne: Prace Korneliusza w szkole niemieckiej. Alberta Durrera jakie dziesięć obrazów śmierci, n. p. zgon skąpca i rozrzutnika. — Także architektura ma swoję mantyczność. Tu należą chińskie wieże wielopiętrowe, porcelanowe i z dzwonkami około jej balkonów wiszącemi. Dworce kolei żelaznych bywają mantyczne. Mantyczność, która jest sama humorystyczności zboczeniem, ma także swoje zboczenia. Jowialność jest pierwsze jej zboczenie, a polega na pewnej naiwności, prostocie i gbu-rowatości humoru. To także przesada, ale już jakoś niedźwiedzia, niezgrabnością rozśmieszająca. I tak np. jowialny był on książe Radziwił Panie Kochanku, który, opowiadając swe przygody w podróży do Jerozolimy, twierdził, że zastrzelił lisa, mającego ogon sto łokci długi; a gdy go sługa, na znak, iż kłamstwo jest zbyt grube, z tyłu skubnął, rzekł, że nie sto, ale pięćdziesiąt łokci, ogon był długi. Gdy wreszcie sługa skubnął go znowu, zawołał, iż lis był bez ogona. Panteon tom 11.  40 626 Trywialność jest drugie mantyczności zboczenie. Tutaj już ustaje wszech piękność, a poczyna się energia karczemna, gminność. Trywialną bywa np. obozowa markietanka i warszawska przekupka. Estetyka nie obiera się już trywialnością, lecz tylko przestrzega przed nią. A można w nią po-paśdź snadno. I tak trywialny ukazuje się Szyller, gdy wprowadza zagorzałego mnicha do obozu, a pokazawszy mu żołnierzy, goniących za dziewczyną, wkłada mu w usta takie kazanie: „Hejza, Juhejza, Tydlidum daj! A wy szubrawce, hultaje, heretyki i wisielce, wy ścierwo piekielne itd." Także Goete i Szekspir bywają trywialni. Romantycy, odpychając od siebie wszelkie przestrogi i rady, popełniają trywialności co do myśli i języka dość często. Przebacza się je, jak i wszystko złe, wielkim geniuszom, umiejącym jeden błąd nagradzać tysiącami zalet iście niebiańskich. Ale mierność, uwięziona w samych trywialnościach, to biedota ducha arcyobrzy-dliwa. Potępi ją każdy czytelnik. Na nic się jej nie przyda, iz wykrzykuje ku usprawiedliwieniu swemu, że to jest romantycznie. CXVI. Narodowość lub rodzimość, jako prototypicznych antynomii kojarzenie. Klasyczność i romantyczność, plastyczność i eteryczność, serdeczność i humorystyczność, są bieguny odwrotne, dwójca i wojna, obóz czarnych i obóz czerwonych w powiatach sztuki. Wszelaka sprzeczność zaś niepokoi umysł wszechstronniejszy. Antynomii, gdziekolwiek się ukażą, jest przeznaczenie, zaginąć w czemściś trzeciem, co należałoby do nich obopólnie, a było ich rdzeniem, istotą i prawdą. To trzecie będzie ich syntezą, ich różnojednią i podstatą. I oto tym sposobem wjeżdża się ninie w powiat narodowości, lub rodzimości estetycznej. W niej albowiem kojarzą się powyższe przeciwy. Kto zapragnie być wieszczem, gędźbiarzem, lub mała 627 rzem narodowym, nie pyta się wiele o klasyczność i roman-tyczność, które odnoszą się do ludzkości całej i mają kosmopolityczny charakter; nie dba o plastyczność i eteryczność, serdeczność i humorystyczność, wyjąwszy chyba wtedy, gdy jedna z nich własnością jest jego ducha, lub staje mu się szczególnym utworu jakiego celem; lecz szuka myśli, uczuć i uczynków, chęci, usposobień, celów i przeznaczeń narodu swego, — stara się zostać jego ogniskiem, przeświadczeniem i wyrazem, — usiłuje naprzód odeń wziąć, a potem mu dać prawdziwe złoto rodzime. I występuje jak mesyasz miejscowy, trzymający się, nie tej, lub owej, słynnej za granicą szkoły, nie wzorów i przepisów, ani też samowoli własnej, lecz geniuszu ojczystej ziemi. On go podsłuchał i ułowił w siebie, a odzywa się jego językiem. I lubo nie żądał być ani klasykiem, ani romantykiem, staje się jednym i drugim. Wszakże samorodna i mistrzowska praca jest zarazem romantyczna i klasyczna! Jeżeli ojczyzna miała już narodowych mistrzów, on ich uwzględnia i korzysta z ich doświadczenia. To mu nie zaszkodzi, ale i owszem dopomoże wiele. I zostanie dlań ar-cyszerokie do działania pole. Naród albowiem żyje, a mając co pokolenie nowe usposobienia i potrzeby inne, wymaga, ażeby ktoś je wypowiedział i zaspokoił. Tak tedy w narodowym mistrzu kojarzą się znane nam estetyczne przeciwy, a wyczynia się świat trzeci, który, jako stał na początku rzeczy naszej, tak kładzie się teraz na jej końcu. Świat trzeci, jak wszędy tak i tutaj, sporządza wiekuisty przeciwów węzeł, ich alfę i omegę, zdrój i kres, istotę i prawdę. Estetyczne to narodowości znaczenie uczuł i wyrzekł myślący nasz poeta Olizarowski w następującym wierszu: WSTĘP DO BAJEK. „Bajki, zaczem klasyczność?" Tak jest. — „Ach klasyczność, To zwrot haniebny, zgroza! Wiwat romantyczność !" Zgoda, wiwat! — „Rzecz dziwna! Bajki jednak kryślisz !" Cóż ztąd? — „Chyba pogodzić ogień z wodą myślisz !" 40* 628 Już kto inny pogodził. — „Snać prawdę obwieszczasz, Gdy ją na miejscu wstępu do bajek umieszczasz". Ja sądzę, że tak samo dobrze jej tu będzie, Jakby było w balladzie, odzie, lub gawędzie! „Romantyczność, klasyczność w jednej z sobą lidze!" — Przypatrz się!... Widzisz ? „Widzę". — Patrzno głębiej! „Widzę, Arystokracya w zgodzie z demokracyą !. . . . Nowość!" Któż to zdziałał? Patrz jeszcze! — „Widzę.... Narodowość !" Mistrz narodowy takie ma przekonanie: Szanuję obce i własne utwory wielkie, klasyczne i romantyczne, plastyczne i eteryczne, alem nie poganin, więc nie robię ich bożyszczami memi. Im dłużej rzecz rozważam, tem bardziej ginie mi pomiędzy przeciwami tego rodzaju sprzeczność, a w każdym rodzimym, do Homera lub Osyana podobnym mistrzu, witam zarówno romantyka, jak klasyka. W najprzedniejszych dziełach krytycy wypatrują ułomności i wady. Ja także je spostrzegam. Starać się więc będę, ażebym sam uniknął przynajmniej tego, co w innych się gani. Powaga wzorów jest mi święta, ale czy ja sam, gdy pójdę za głosem Bożym w mej piersi, nie mogę stać się także powagą? Geniusz i um niepodległy są mi również święte, ale mnie nigdy nie nakłonią do lekceważenia dobrego smaku, ani do szaleństw i bezeceństw, ani do nędznego wierszowania i stylu. Jest to kłam, że dobry smak i siła nie chodzą razem. Tylko dobry smak i energia karczemna nie godzą się z sobą. Duch narodowy, to mój mistrz, mój Belin i Apollo. On ofiaruje mi klasyczną bierność i romantyczną twórczość, a idąc za nim, staje się naprzód uczniem, później zaś mistrzem jego. Celem moim literatura, sztuka narodowa, przezemnie do życia wywołana, lub dzielnie poparta. Dopóki naród jaki ma tylko klasyków, lub tylko romantyków, jest jeszcze naśladowcą obczyzny. Sztuka jego mało waży i niewydobyła się z powijaków niemowlęctwa. Wtedy jedynie, gdy podoła on wskazać samorodnych, tj. rodzimych, 629 narodowych mistrzów, zwraca na siebie uwagę Europy i otrzymuje od niej geniuszu swego uznanie. Na klasykach i romantykach uczyć się potrzeba sztuki, ale wykonać się ją, powinno w duchu i na torze narodowym. Ani w polityce, ani w naukach, ani w literaturze i sztukach pięknych nie baczono na europejskim zachodzie na narodowość. Jedynie Polacy, których narodowość została zagrożona, bronili jej, jak mogli, podnosili w górę, a byli pierwsi, co poczęli pisać i pracować pod jej natchnieniem. Tułactwo nasze, przeniosłszy się do Paryża i Londynu, a tęskniąc za krajem i kochając go szczerze, mówiąc o nim głośno i odsłaniając polską duszę, dało uczuć światu niesłychaną narodowości ważność. Poczęto wreszcie pojmować, że narodowości są dziełem samego Boga, jedynie świętem, czcigodnem i trwałem; że do każdej z nich przywiązuje się pewna myśl wiekuista, wymagająca urzeczywistnienia swojego w dziejach, pewne zadanie i pewne posłannictwo z góry; że tylko na nich mają być oparte budowy polityczne, jeżeli pragnie się szczerze oddalić burze rewolucyjne, a zabezpieczyć światu pokój i szczęście. Że Napoleon III. podał przyjaźną dłoń księstwom Naddunajskim i Włochom, a pierwiastek narodowości, długo pomiędzy szały i urojenia głów zapalonych liczony, wprowadził do polityki europejskiej, jest to w największej części dzieło ducha Polaków, a wiekopomna tułactwa naszego zasługa i chwała. Poeci nasi, jak niegdyś prorocy w niewoli babilońskiej, szli naprzód i uczynili w rzeczy tej nie mało. Zaledwie Polska runęła, już Krasicki, który dawniej tylko bawił się muzą, postrzegł dla pióra swego święty, wyniosły cel, i począł pisać patryotycznie. Wtórowali mu Karpiński i Trembecki. Podnieśli później narodowość bardzo wysoko Niemcewicz, Brodziński i Mickiewicz. — Krasiński zaś stał się nietylko cierpień duszy narodowej, ale i jej religijno-etycznego pierwiastku zwierciadłem, a wskazywał nam, że jedynie przez cnoty i męki Chrystusowe idzie się do zmartwychwstania. I poczęto mówić o narodzie mesyaszn na krzyżu, mają 630 cym ocalić od złego Europę. On okazał, iż duch polski, a duch chrześciański, jest dzisiaj jedno. Za tymi mistrzami słowa siaduje huk pisarzy, a wszyscy składają się na jeden wielki odkupienia naszego hymn. Wyższej i piękniejszej poezyi nigdzie też nie znajdziesz. I pojęcie narodowości święci się u nas, a idzie po nad innemi górą, jako zbawienia słońce. Z tej strony stoimy wyżej od Zachodu. Krew męczenników naszych napawa ziemię, a pieśń nasza ulatuje w niebo, ku radości Boga i Aniołów. Odkąd narodowość stała się nam krynicą natchnienia, Duchem świętym, stwórcą i pocieszycielem, gwiazdą przewodniczą na niebiosach nadziei; odtąd też obudził się i geniusz nasz. I oto mamy w tej chwili, pomimo braku wszech pomocy rządowej i prześladowań zawziętych, literaturę samorodną, bogatą, piękną, charakter własny noszącą. Widziało się też na przytaczanych w kalizofii przykładach, iż poezya nasza jest dzisiaj tak świetna, jak nigdzie. Policzmy tylko znakomitych pisarzy naszych niedawno zmarłych, lub jeszcze żyjących, i połóżmy na wagę np. z francuzkimi, lub niemieckimi, a pewnie ich przeciążą! Ale mamy i gędźbiarzy wielkich, jak np. Chopin i Moniuszko. I na malarzach niepospolitych, jak np. Kossak w Paryżu także nam nie zbywa. Za granicą pisarze sławni robią majątki. Wiele też ksiąg wychodzi, które są kupieckiej spekulacyi owocem. U nas ten, co pisze, niesie dla narodu ofiarę. Nietylko czas i siły, których mógłby inaczej i korzystniej dla siebie użyć, ale nawet szczęście swoje składa na ołtarzu dobra ogólnego. Swoi okażą się niewdzięczni, a wróg prześladować będzie. Choć się i ułożyło dzieło, nikt nie chce drukować! Same więc cierpienia! A przecież nie braknie nam na piszących. Nie zysk, ale obowiązek obywatelski podaje im pióro. Piszą, gdy mają coś na duszy; gdy geniusz zniewala ich do tego. Nie wychodzą u nas corocznie nowe wielkie biblioteki, jak w Niemczech, lub we Francyi, ale za to, co u nas się ukaże, jest zacniejsze i lepsze. Opromienia je zawsze jakaś świętość. Narodowość odrodziła 631 nam ducha, który poczuł się i idzie śmiało naprzód. To dobrze rokuje na przyszłość. Za literaturą i sztukami pięknemi poszły nauki. Mamy uprawiaczów historyi wielkiego imienia, jak np. Lelewel, Maciejowski, Łukaszewicz i mnóstwo innych. Duchiński, jak już wiemy, osadza dzieje na etnografii i otwiera w nich tak nowe i dawniej nieznane, a wielkie widoki, jak niegdyś Kopernikowa astronomia, później zaś chemia i geologia. Mamy matematyków, fizyków, chemików, geologów dzielnych, którzy pracują cicho, skromnie, a bardzo pożytecznie. Są i politycy znamienici na łonie tułactwa. Zjawiła się wreszcie i filozofia narodowa, której nigdy dawniej nie było. I to jaka! Prawdziwsza, głębsza bez miary, wszechstronniejsza od francuzkiej i niemieckiej; niepodległa, a przecież w wypadkach swych iście chrześciańska, zbawiająca. Ona wyświeciła nam pierwiastki ducha narodowego i to słowo boże, które stało się jego istotą i zadaniem. Już Kamiński we Lwowie, oparłszy poszukiwania swe na słówku ja, wyniósł osobistość na absolut, wskazał świat trzeci, transcendentalny, od francuzkiego realizmu i niemieckiego idealizmu różny, skierował ówczesny panteizm ku chrześciaństwu. Bochwic dał nam filozofią obywatela na wsi, a Chwalibóg głęboką filozofią katolicyzmu. Gołuchowski, wy-chowaniec i przyjaciel wielkiego Szellinga, który ukształcił nie uczniów i zwolenników swoich, jak dzieje się to zwykle, lecz samych mistrzów takich, jak Oken, Steffens, Baader Franciszek, Pabst, Gunter i Hegel; był pierwszy, co korzystając ze skarbów obcych, położył kamień węgielny do przybytku mądrości rodzinnej. Józef Kremer, acz przepolszcza Hegla, wyższy jest bez miary od niego, bo umie umiejętność najnowszego wyczynu skierować do osobistego Boga i przeobrazić w katolicką. Władał nim jawnie duch narodowy. Libelt zapalił się na niebie umiejętności, jako gwiazda nadzwyczaj rzadka i świetna. W filozofii umnictwa występuje jako twórca morfozofii, nauki dotąd nie znanej, i wywodzi pierwiastek formy w ogóle z inteligencyi bożej. Wroński genialny daje nam głęboką historyozofią i messyanizm, pełen rozległych wi 632 doków w przyszłość, a Cieszlwwski August, wykładając Ojcze nasz, gruntuje zasady zdrowej mądrości socyalnej. Obaj ostatni zostawiają tak S. Simonów, Furyerów i Prudonów, jak Kremer Hegla, daleko w tyle za sobą. Prace Bukatego i Ludwika Królikowskiego godne są także uwagi. A co napisał Krasiński Zygmunt, to filozofia w formie serafinowśj pieśni!: Dość, mamy dziś mistrzowską umiejętność narodową i światłość rodzimą. I nie potrzebujemy już jeździć po filozofią za granicę, jak jeszcze temu niedawno. A światłość, to najwyższa na ziemi potęga. Czego nam jeszcze braknie? Ufności i wiary w siebie, która jest wszech wielkości, wszech odrodzin piastą. Uroniliśmy ją z upadkiem ojczyzny. To powód, że oglądamy się na zdanie obcych. Nawet geniuszów narodowych, których, zesłało nam łaskawe niebo, nie umiemy ocenić i uznać tak długo, aż Francuzi i Niemcy wymierzą im sprawiedliwość. Ach, to sromota! Patrzmy, jak Francuzi i Niemcy wynoszą pod obłoki lada światełko, które u nich zabłyśnie! A my lekceważymy wszystko, co nasze; widzimy w duchu narodowym niemoc i ubóstwo! — Ale narodowość, która otrzymała już tyle walnych zwycięztw, podniesie także nasze uczucie dzielności i genialności własnej. Teraz, jak zwykle, niektóre przykłady przez sztuki: Literatura. Całe piśmiennictwo nasze z ostatnich czasów jest narodowe i to tak, jak żadne inne. Ojczyzna jest ciągle na jego dnie. Choć cenzura panuje sroga i wszędy widne są wyraźnie piekielne jej nożyce, przecież zewsząd wygląda jeden i ten sam patryotyczny charakter: albo jęk boleści, albo psalm nadziei i pociechy. Oto pieśni naszych ton! Artystyczna narodowość, która rozwinęła się w literaturze naszej i wchodzi wreszcie do estetyki polskiej, jako jeden z jśj rozdziałów, to główna cecha geniuszu naszego i główna jego różnica od geniuszu literatur innych. Byli we Włoszech, Anglii i Niemczech wielcy pisarze. Lecz czasy te minęły. Dzisiaj w krajach tych żują i odżuwają dawniejszy obraz duchowy, lecz nikt nowego nie daje, nikt nie świeci promiennicą z niebios. We Francyi kwitnie tylko publicystyka. Ale ge 633 niusz poetycki zawsze mierny, dziś prawie niepodobny do odkrycia. U nas zaś cale co innego. Oprócz wielkich i naczelnych imion już nazwanych, występują tu: Słowacki, Zaleski Bohdan, Odyniec, Garczyński, Serokomla, Wincenty Pol, Deotyma, Ziemięcka, Karolina Nakwaska, Olizarowski, Kraszewski, Korzeniowski, Lenartowicz, Jachowicz, Wasilewski. Z romansów wspomnieć tu można: Dworzec mojego dziadka Morawskiego, Pamiątki Soplicy Rzewuskiego i Obrazy litewskie Chodźki. Co to za szereg znakomitych imion! Zaprawdę jest ślepy i niewdzięczny Bogu za łaskę Jego oczywistą, kto mało ceni ducha narodowego i rozpacza! Muzyka. Kurpiński napisawszy opery: Zamek na Czorsztynie, tudzież Krakowiacy i Górale, podług komedyi Bogusławskiego, położył pierwsze kamienie na budowlą świątnicy dla gędźby narodowej. Poparł go Chopin prześlicznemi swemi wszystkiej Europie znanemi utworami. Wystąpił wreszcie Moniuszko z operami: Flis, Halka, Verbum nobile, a stał się duszy narodowej rozkoszą i chlubą. Mnóstwo ma się i innych kompozycyi, godnych nazwania, n. p. msze Chwaliboga, orato-ryum Elsnera, polonezy Kozłowskiego, Hollmana i Ogińskiego, mazury Studzińskiego, Mireckiego i Kontskiego, pieśni Lu-bowskiego, Antoniego Kocipińskiego, Nowakowskiego, tańce Władysława Maduzowicza. A więc i na tych polach są uprawiane. A ileż mamy sławnych, koncerta dających wirtuozów i śpiewaczek! Kto żąda zapoznać się bliżej z muzyką polską, niech weźmie czyniące o przedmiocie tym dzieło So-wińskiego, z którego także w Polonii Leonarda Chodźki ciekawe są wyjątki. Malarstwo. Sławne są obrazy Smuglewicza, n. p. 14 stacyi męki Pańskiej u Kapucynów w Krakowie, dalej obrazy Hadziewicza, freski Stachowicza na górze Kalwaryi pod Krakowem, bitwy i konie Orłowskiego, rzeczy rodzajowe Czechowicza, gniew Saula Brodowskiego i konie Michałowskiego, Machabeusze i wiele prac innych samodzielnego Statlera w Krakowie. Co do rycin, narodowości wyłącznie poświęconych, wiel 634 kie ma zasługi Antoni Oleszczyński w Paryżu. Najznakomitsze prace jego są: Wspomnienia o Polakach, co słynęli w obcych i odległych krajach z 50 ślicznemi rycinami; rozmaitości polskie, około 100 rycin; Kopernik, otoczony twarzami spółczesnych mężów wielkich; Jan Zamojski. Wszystko to własnym kosztem i pomysłem artysta i rysował i rytował sam. W domu jego widzi się skład rzadkich i ciekawych osobliwości narodowych, ze wszystkich powiatów sztuki pięknej. Co do rzeźby i posążnictwa wielkie ma imię z dawniejszego czasu Wit Stoss, który zrobił ołtarz u Panny Maryi w Krakowie, a dziś Władysław Oleszczyński, brat wspomnionego wyżej rysownika. Ostatniego dzieła najznakomitsze są: posągi Kniaziewicza i Niemcewicza w Montmorency; pomnik Hofmanowej z Tańskich, autorki Pamiątki po dobrej matce, na cmentarzu Pere la Chaise w Paryżu; odlewy półrzeźby z twarzami Adama Mickiewicza, Bogdana Zaleskiego, Słowackiego, Gaszyńskiego, Witwickiego, Góreckiego, Godebskiego, Augusta Cieszkowskiego, Izabelli Czartoryjskiej za Działyń-skim, Wielogłowskiej i mnóstwa innych. Prawie wszyscy znakomici tułacze nasi znaleźli tu swój wizerunek. Co do architektury godzi się wymienić Kamzecera, który zbudował pałac łazienkowski przy Warszawie i Eignera, co wystawił kościółek alexandryjski w stolicy naszej. Rzuciło się tu tylko imiona, które trafunkowo nawinęły się na myśl. Naród zna i ceni swych mistrzów, chociaż się ich nie wymieniło. I ma prawo, zważywszy liczbę i wartość ich, być w obec cudzoziemca ze strony tej dumnym. Narodowy, lub rodzimy sztuk pięknych kierunek zowie się niekiedy patryotycznościa. To jako jedna z wiadomostek. CXV11. Osobistość jako prototypiczności szczyt. Przypomina się sobie w spekulacyi i idącej prsed nią fenomenologii ducha, że kmiot ludzki przestać powinien być 635 mikrokosmem, tj. ciasną i ograniczoną jednostką, a rozszerzać się ma coraz rozleglej na ogólnym duchu przedmiotowym, aż stanie się makrokosmu świadomością, wszechświata myślą i wiedzą. I tak, zjednoczywszy się już tylko z duchem narodowym, będzie on olbrzymią potęgą. Ale gdy zleje się w je-dno z duchem bezwzględnym, otrzyma bożą światłość i moc. Rzecz to już wyłożona i znana. Ażali i w estetyce dzieje się to samo? Czy sztukmistrz, który już ducha własnego rozprzestrzenił duchem narodowym, ma iśdź dalej jeszcze? Czy także doskonałość jego najwyższa polega na tem, ażeby stał się duchem bezwzględnym? Nie! Estetyka ukazuje się najwyraźniejszem i stanowczem tych spekulacyjnych twierdzeń przeczeniem. Ona kroczy drogą wprost odwrotną. Duch bezwzględny jest duszą tego świata, ona zaś patrzy w tamten świat, kędy osoba jest Bogiem, prawdą, absolutem, a święci się niebiański, rzetelną nieskończoność i wieczność w sobie mający, a wszech przedmiotowość i podmiotowość stwarzający kmiot. Quae dicam, animis advertite vestris! Duch bezwzględny nas otacza i piastuje, a idzie nie za nami, ale przed nami. Rodzimy się na piersiach jego i on nas wychowuje. Czy kościół nas nie chrzci, nie karmi katechizmem i nie naucza od młodości samej ? Czy społeczeństwo europejskie nie wpływa na umysł nasz starem swem tchnieniem? Cóż ztąd? Dopóki sztukmistrz nie poczuł się sobą i nie wyróżnił się od bezwzględnego, ogólnego, ludzkościowego ducha, który go od niemowlęctwa mistrzował i na pasku wodził, może być tylko albo klasykiem, albo, gdy wyrobi się do przeczenia, romantykiem, tj. albo empirykiem, albo metafizykiem , lecz zawsze zwolennikiem to materyalnego, to spirytualnego ogółu. Braknie mu transcendentalności, piastującśj realizm i idealizm wszelaki, rzecz i myśl; braknie mu jeszcze sobu własnego z tamtego świata, tj. samego siebie. — Gdy porzuci ten artystyczny kosmopolityzm i urobi się na przeświadczenie i wyraz swego narodu; gdy nie ogół ducha ludzkościowego, ale jeden jego szczegół pożycza mu geniuszu 636 swego; słowem, gdy zakres działania swego ograniczy on i zmniejszy, a przez to wzmocni intensive; gdy ściągnie się; jakoś ku ogniskowi swemu; będzie już bliżej siebie i bliżej bożego, lub prawdziwego mistrzostwa. Duch ludzkościowy jest szerszy, ale duch narodowy niebios i ogniska ich, osoby bożej, bliższy. Gdy wreszcie sztukmistrz tak się spotęguje i w wiekuisty rdzeń swój skupi, że osobistość jego genialna, ono tchnienie i wyobrażenie boże, a absolut w odblasku, acz daje on tylko myśli i uczucia własne, a puścił się tylko sobie właściwym i przez siebie utorowanym szlakiem, że, mówię, osobistość jego staje się dla narodu i ludzkości ogniskiem i prawodawczą władzą; naonczas dzielność jego wzrasta do wierzchowiska największej potęgi, do wszechmocy bożej i rozelśniewa pro-miennicą cherubina. Wtedy dopiero zeń rzetelny mistrz. Par elimination a evaluationl Rozjaśni się rzecz prostym i najłatwiejszym do zrozumienia sposobem. Dopóki kto prawi, pisze, gędzi, śpiewa, lub maluje jak wszyscy, bez żadnego odrębnego i sobie tylko właściwego charakteru; ten stoi jeszcze bardzo nisko. Co każdy potrafi, to nie sztuka! Im bliżej jest się zwierza, tem mniej ma się osobistych odznaczeń i wyszczególnień. Zaś na stopie zwierzęcości niknie całkowicie jednostka, a odgrywa rolę rodzaj. Wszystkie też psy szczekają, a wilki wyją, jeden tak samo, jak drugi; wszystkie bobry i jaskółki budują swe gniazda od wieków i na wieki jednako. Jeszcze rozleglejsza ogólność panuje w powiatach bezwzględnego ducha. Wszystkie ciała niebieskie podróżują eliptyczne-mi drogami, a wszystkie kamienie, w górę ciśnione, spadną na ziemię. Ten mechanizm i ta konieczność nie są sztuką piękną, na wolności twórczej i osobistej stojącą. — Mająż śpie-wcy i krasomówcy do onych wilków, a architekci nasi do bobrów i jaskółek być podobni? Czy sztukmistrz poruszać się ma jak ciało niebieskie, lub spadający kamień? O, nie! Celem sztuki jest wyjść za obręb ogółu i jego sił pospolitych, a dać coś szczególnego i niepospolitego, coś osobistego, lub 637 iście bożego. Co bowiem osobiste, to i boże. Ludzie są jako osoby, na których dnie Bóg i cały świat tamten, nie swoi, lecz boży. Jeżeli sztuka ma być apoteozą czegoś, twórczością bożą, to musi mieć charakter osobisty. Wyszczególnianie się, a, w końcu osobiszczenie się całkowite, jest tedy, jak wszędy, tak i w sztuce pięknej postępem i doskonałością. Są to wypadki anty-spekulacyjne i anty-Heglowskie, ale za to bardzo chrześciańskie i prawdziwe. Gdy artysta wyróżnił się od powszechności i powszedniości już tyle, że ani bezwarunkowego, ani ludzkościowego, lecz narodowego, — nic ogólnego, lecz szczególnego ducha idzie torem; że pędzel, smyczek, lub pióro jego ma polski, nie zaś tylko europejski i kosmopolityczny charakter; naonczas podnosi się on już do znakomitej ogniskowania się w potęgę bożą wysokości, na którśj równoważyć się może z mistrzami obcymi. Stając się duchem narodowym, nie rozszerzasz się doń z jednostki, lecz skupiasz się weń, dążąc ku jednostce, z ogólnego ducha, którym byłeś długo, a którym jest każde dziecko i każde zwierzę. — Gdy artysta ukaże się wreszcie tylko so-' ba, jako Bóg, a wylewa tak z siebie estetyczne dzieła, jako Bóg stwarza świat. tj. własną siłą; gdy prace jego osobistością ściśle napiętnowane, stają się, jak prace boże, nietylko narodowym, ale i ludzkościowym wzorem; wtedy mistrzowska doskonałość jego dociera do szczytu, a chwała jego zasługuje na powszechne uwielbienie. Dotarcie aż do osobistości swojej i umienie przenosić ją na dzieło, to korona i palma mistrzowska. Jako Bóg we wszechświecie, tak rzeczywiście wielki i samorodny mistrz nie ma równia, a we świecie, który stworzył, stoi sam. I zdradza się on natychmiast. Apellesa poznaje Praksyteles po jednej kresie, którą ręka jego pociągnęła. Czy z jednego tylko zdania, pierwszego lepszego, nie pozna się np. Jean Paula? Ex ungue cognoscitur leo. Zkąd pochodzi, iż nie duch bezwzględny i ogólny, jak we spekulacyi, ale duch osobisty, lub kmiot najściślejszego znaczenia, jest w estetyce ostatecznym kresem i doskonałości znakiem? Spekulacya sadzi się na idei, która rozstrzela się 638 „Τό Έγών ϊστι το άριστον χαι το ζάλιστον." w nieskończoność i bezmiar, rozpływa się w eter wszechświatowy, w dym kosmogoniczny. Estetyka zaś stoi na ideale, który ogniskuje, skupia, postaciuje wszystko, nawet samą ideę. Zaczem nie jakiś tam nieogarniony ogół, lub potworny szczegół, ale ukształtowany ślicznie pojedynek, lub osoba, jaźń, jest estetyczna najprzedniejszość. Z czego znać, że jak spekulacya zgoła chrześciańska, np. Heglowska, popada koniecznie w panteizm, tak estetyka, zgoła pogańska, np. Arystotelesowa, była, jest i będzie iście chrze-ściańska. Pierwiastkiem estetyki jest osobisty Bóg w niebie; ostatecznym zaś jej kresem osobisty czławiek, i umiejący osobistość swą rozpromieniać z siebie sztukmistrz na ziemi. Potrzeba więc zdobyć samego siebie, jeżeli szuka się palmy w poezyi, gędźbie, lub malarstwie! Ale cóż zyskuje na prawdzie tej estetyczna protetypika? Co z filozoficznych tych głębokości wydobywa się w darze dla niej, nakształt drogocennej perły? Oto, że narodowość jest tylko ryczałtowem i jeszcze mdłem, a osobistość mistrzo-wska najwłaściwszem i najściślejszem klasyczności z roman-tycznością i wszech antynomii powiatu tego zjednoczeniem. Dwa są prototypicznych przeciwieństw węzły jedności: narodowość i osobistość. Omne trinum est perfectum. Czy nie ma tu węzła trzeciego? Nie, nie ma go w estetyce, ale najdzie się on w etyce i filozofii. Tutaj dość wiedzieć, iż jest nim osobistość boża. Przegląda się ninie sztuki pod względem osobistości artystycznej. W poezyi i literaturze każdy mistrz wielki ma. język i styl sobie właściwy, po którym poznaje się go natychmiast, a którego naśladować niepodobna, Najbardziej umieli oznaczyć osobistością własną prace swe: Jean Paul, Lord Byron, Montalembert i Krasiński. W muzyce najwyraźniej przenoszą osobistość na utwory swoje ciągle Betowen, a niekiedy Mendelsohn i Bach, Mozart, Rossyni i Donicetti. Jednakże, ażeby z lada kawałka poznać tych mistrzów, trzeba mieć dobre ucho i znać się wybornie na gędźbie. 639 W malarstwie odkrywa się szczególniej Rembranda po jednym rysie. Ale także Rafael, Paweł Veronesi, Murillo, Delaroche i Ari-Scheffer, mianowicie zaś van Dyck, łatwi są do odgadnienia. W architekturze pozna się Erwina na pierwszy rzut oka. Zakończa się prototypikę, a z nią, i estetykę całą następującymi uwagami: Im późniejszy czas, tem trudniej i tem łacniej jest stać się wielkim mistrzem. Zdanie to, noszące w sobie wewnętrzną sprzeczność, zaczem nieloiczne, jest antynomiczne i prawdziwe. Niegdyś dość było mieć nieco talentu i napisać, lub wymalować coś jako tako, a już zyskało się uwielbienie i imię głośne. Dzisiaj zaś ma się tyle przed sobą olbrzymich geniuszów, tyle ubóstwionych mistrzów. Chcieć im wyrównać, to już rozpacz bierze; a cóż dopiero chcieć ich przewyższyć, jak tego wymaga postępowy świat! Dawniej nie było nic. a nic. Nie miało się świetnych wzorów, a więc samorodność i oryginalność była nie trudna. Dziś wymyśl, co tylko chcesz, a choć mniemasz, iż tego nikt jeszcze nie wyrzekł i nie zrobił, spotkasz się z kim jednak i krytyk zawrzaśnie, żeś naśladowca! Dawniej świat był w barbarzyństwie i wymagał od sztukmistrza mało. Dziś stoi on tak wysoko, że daj mu co podołasz, on przecież sądzi, iż nie stoisz na górze bieżącego czasu. Kusić się o mistrzostwo za naszych dni, to zaprawdę coś z Faetonowśj chęci! Na to odpowiedź taka: Niegdyś nie było wzorów, ani krytyk, ani estetyk; nie było więc i na czem się kształcić-Sam geniusz, z braku potrzebnego żywiołu i rozwoju, marniał, lub nie przekraczał granic mierności. Dziś cale inaczej ! Komu Bóg dał twórczego i dzielnego ducha, ten rozszerzy go 640 rychło na mnogich mistrzach i wzorach, do nigdy dawniej nieznanej potęgi, i prześcignie wszystkich poprzedników swoich. Przed trzystu laty było całkowicie nippodobna, ażeby urobić się mógł duch taki, jak Lord Byron, lub Mickiewicz. Dziś są to zjawiska naturalne i łacne do pojęcia. Osobisty geniusz wyrasta do nadziemskiej mocy, potęgując się całym uznanych już geniuszów chórem. Dosyć jest mieć i kształcić własny geniusz, a siądzie się na słupie obłoków. Twórczość naturalna jest duchem świętym tylko pierwszej, a twórczość w coraz wyższym stopniu ukształcona, drugiej, trzeciej', dziesiątej potęgi. Zaczem, łatwiejsza dziś, niż kiedykolwiek dawniej , być rzetelnym mistrzem. Dwa te przeciwne sobie zdania cechują prototypikę, która czyni z samych antynomii poczet. I jedno i drugie ma za sobą słuszność. Złóż oba razem, a będziesz miał prawdę. Ale jest i więcej takich antynomii drobnych. Potrzeba starać się o najwyższą doskonałość swojego dzieła. Bardzo rozumna to i sprawiedliwa. Ale potrzeba i na to baczyć, iż taka doskonałość tkwi w mocy Boga, nie zaś w mocy człowieka. Jak sztukmistrz niepodoła jej osięgnąć, tak słuchacz też, czytelnik, lub widz, niepodoła jej ocenić, i w niej smakować. Zbytnia doskonałość przeraża i odraża. Przeraża, bo człowiek zwyczajny widzi tu tylko wielkość i wszechmoc Bogu, lub Tytanowi jakiemu, nie zaś śmiertelnikowi właściwą i przejmuje się dreszczem, a odraża, bo czuje się on, nie posiadając sam dzielności takiej, wielce upokorzon. Zbytnia doskonałość przybiera wreszcie coś z przesady i wykwintności, które podobać się nie mogą. Zostaw przeto na pracy twej trochę zaniedbania i coś niedokonanego! Pomnij, że wielcy architekci nie chcieli wykończać świątnic pańskich zupełnie, ażeby nieuroniły charakteru człowieczej myśli i ręki! Pewne lekkie niedostatki nadają dziełu naturalność, którą świat lubi, W obec wielkości czuje się trwogę, a kocha się szczęśliwą mierność. Horacy rzekł o artystycznem dziele: „Nonum prematur 641 in annum !" Masz, zaiste, dać coś dojrzałego, długiemi laty, a niespospolitą pracą nabytego i udoskonalonego. To prawda. Ale pomnij i na to, że im dłużej pracujesz około dzieła, im bardziej je ulepszasz, im pilniej i staranniej opiłowywasz, — tem więcej wkładasz w nie różnorodnych, różnoczasowych twych usposobień i nastrojeń, myśli i uczuć! To psuje jednorodność dzieła i szkodzi mu wielce. Z tego też powodu wydanie pierwsze, jednym tchem napisane, podoba się zazwyczaj światu bardziej od wydania drugiego, bez miary lepszego, ale już nienapiętnowanego ścisłą duszy twej jednością. Niech będzie dzieło wszechstronnie i dobrze opracowane, ale niech nie ostrada nigdy własności dziecka, powitego jednym ducha porodem ! Udoskonalać i nieco zaniedbać, — długo opracowywać i jednym tchem wykończyćdzieło, to także prototypiczne prze-ciwy, które przezwyciężyć trzeba. Ileż spomniało się, a ile się zahaczyło spomnieć, w dziele tem wielkich mistrzów; ile dało się świetnych, z estetyką związanych imion! Niepotępiaj żadnego z nich, ani nawet bezbożnego Woltera! Kto miłował i uprawiał piękność, którą na dnie rzeczy jest Bóg, ten nie mógł być całkowicie zły i dostanie od rodu ludzkiego rozgrzeszenie. CXVIII. Odprawa i ocenienie morfozyki w ogóle. Przełożyło się, i to prawdziwie con amore, trzy formalne nauki, tj. matematykę, loikę i estetykę. Podniosło się ku słońcu wielką ich wartość i zasługę; odsłoniło się mnogie, niezaprzeczone ich zalety, a co dalszy w pochodzie naszym krok, nowe składało się im hołdy. Przyznało sie im twórczość i wszechmoc, aż w trzech stopniach coraz wyższej potęgi. Jeżeli dwie pierwsze stoją na nieomylności, to trzecia na cudach tego świata. Słowem, oddało się im rzetelne, pełne, głębokie Panteon tom 11.  41 642 uwielbienie. Zagadnie więc kto słusznie: „Ażali trzy te nauki są może wszech umiejętności koroną. i tryumfalnym kresem? Czy ludzki duch dobiera się w nich już do swojego nec plus ultra, do najwyższej swej dzielnicy, potęgi i chwały? Jestli to najprzedniejsze i najpełniejsze, ostateczne tego świata i wiedzy jego słowo? Bynajmniej! Nauki formalne nie są wcale niebem umiejętności najgórniejszego piętra, a mają także niedostatki straszliwe, które strącają je, jak niegdyś Tytanów, z góry na dół, z wysokości Olimpu na padoły ziemi. Myśl człowieczeńska nie najduje w nich jeszcze portu i zbawienia swego, a musi je opuścić i żeglować dalej. Są to tylko szczeble, bardzo już górne, które atoli przejśdź się powinno, ażeby podnieść się bez miary wyżej! Jak straszliwą ducha biedotą jest na dnie rzeczy matematyka , przeświadczy i przekona się każdy, kto zwróci uwagę na formy jej myślenia, na jej dyalektykę i loikę, a ściągnie ją w wyraz ryczałtowy jeden. I tak, wszystka jeometrya polega na tem, że dwie figury, czy to kąty i trójkąty, czy słupy i bryły, czy mechaniczne lewary i siły, przymierza się do trzeciej i wydaje się wyrok taki: Skoro pierwsza i druga równają się innej danej, więc są także sobie równe. Formułą myślenia tego jest: A = B et B = C, ergo A = C. Z arytmetyką i rachunkiem wyższym stoi nielepiej. Mam np. rozmnożyć 3. korce przenicy przez 25 złp. I tak rozumuję : „Gdybym kupował jeden tylko korzec, to zapłaciłbym raz jeden cenę jego, lub 25. złp. Ale, że nie jeden, lecz trzy korce są do kupienia, więc zapłacić mam trzy razy tyle, tj. 3X25=75, złp. Cała arytmetyka sadzi się w końcu końców na tymże samym, co jeometrya, lecz warunkowo wyrażonym myśli pochodzie. Formułą jej ostateczną: „Si A non = C, ergo = B. A vero non = B; ergo = C." „Gdyby A nie było równe C, to równałoby się B. Że zaś A nie równa się B, więc musi być równe C. Jest więc i w jeometryi i w arytmetyce tenże sam syllo-gizm, który gra rolę; jeden wynik maluczki, nędzny, kusy, 643 to stanowczo, to warunkowo wyrażony! Od początku aż do ostatniej karty matematyki, przez wszystkie długie i trudne rozumowania, masz ciągle, bez przerwy, aż do ckliwości i rozpaczy tylko ten wynik, ten jednostajny myślenia ruch i nic więcej. Być przez cały dzień na examinie w szkole matematycznej i niezasnąć od tego opiatu, to tortura dla ducha wyższego! Wartoż młodzież trapić aż do obłąkania matematyką, jak dzieje się to n. p. we Francyi, dla nauczenia jej jednego, tak lekkiego dyalektyki pochodu? Jakiż to zysk dla ducha, że przez lat sześć, lub dziesięć, uczyć się ma wciąż jednej syllogistycznej formułki, której z loiki nauczyć się można w pięciu minutach? Ubóstwem myślenia, monotonią umarłych, nudną harfą Eola jest matematyka. Ona też rozwija i kształci ducha tylko z początku, dopóki mu daje coś nieznanego, lecz później przytępia go i zabija. Papież Six-tus V., rozważając metodę matematyczną, rzekł nieco za energicznie, że zgoła osła nauczyć można arytmetyki; a pudel Fido savant taki miał kombinacyjny dar, że grał w szachy zawsze zwycięzko! Celem matematyki tylko materyalny pożytek, a filozofią jej mechanizm duchowy. Mechanika też stoi na szczytach umiejętności matematycznych. Matematyk wielki, który niczem więcej nie jest, tylko matematykiem, a o wszystkiem wyrokuje stanowczo, jak Py-thia z delfickiego trójnoga, to zaprawdę, nie człowiek z duchem wszechstronnym, lecz słoń myślący! O nim szepta się w ucho przyjaciela, wzruszając ramionami: „Inops ingenii, Mi-nerva natus iniqua!" Matematyk tymczasem olbrzymim, iście kolosalnym, bywa zarozumialcem. Czuje on sprawiedliwie, a głęboko, ścisłość rozumowania, kającość myśli i następstw, widoczność i nieo-mylność swej umiejętności. Lecz nie dostrzega, że ona, przy wszystkich tych nieobalonych zaletach, nie wychodzi za formę przyrodzenia i materyi; że tkwi w jednym maluczkim czło-wieczeńskiego ducha zaścianku; że jest umysłowo wielce uboga i niedołężna. Woła on, iż matematyka, to najprawdziw 41* 644 sza, rzetelna i jedyna loika, lecz nie baczy, że to nie loika cala,* w formy myślenia tak obfita i rozliczna, lecz tylko jeden ze średniowiecznej syllogistyki jej pazurek. Nawykły do samych, piekielnie straszliwych i czystych oderwań odrywa się duszą od ogólnego żywota i świata. Nie czuje on wcale, ani cierpień bliźniego, ani męki i boleści narodowej, bo to nie matematyka. Archimedes pracuje nad rozwiązaniem geometrycznego założenia i nie spostrzega, iż w tejże chwili nieprzyjaciel wziął ojczyste miasto i sprawił w nim rzeź! Ta historyczny dowód, jak matematyka umie zająć czem innem i od rzeczywistości oddalić umysł nasz! Dzieje też pokazują nam jenerałów, publicystów, adwokatów, zgoła poetów na czele ruchu i postępu, lecz ani jednego inżyniera, mechanika, matematyka. Jeżeli zaś cyrkiel ten myślący wda się w żywot, to tem gorzej! Prawi on np. o polityce ściśle pomyślane i dobitnie wyrażone dyby smalone, a obstaje przy nich z uporem najtwardszym, najzuchwalszym. Jemu się widzi , że i tutaj słowom jego towarzyszą widoczność i nieomylność. Boga nie wyszlakujesz nigdzie między figurami jeometrycznemi i iksami algebraicznemi. Matematyk więc bywa albo bezbożnikiem, albo ślepowiercą. Na rzeczy tamtego świata umysł jego kijowo ciemny. Dla żony staje się on jeszcze niezno-śniejszy, niż dla wszystkich, a odzywając się do niej, sądzi, że jest przy tablicy szkolnej i prawi o czepku, lub krynolinie, rzeczy, których zaprzeczyć niepodobna. Tyran domowy dla sług i dzieci własnych zeń większy od starego żołnierza, który przywykł do komenderowania, ale nie do nieomylności rozkazów swoich. Moralność jest tam gdzieś za matematyką; tam gdzieś w powiatach bezmyślności. Matematyk też, lubiąc arytmetykę, dodaje, lub odejmuje łacno także kochanki. Wszystkie prawdy tamtego i tego świata, by też najżywotniejsze, Boga, rzeczy i ludzi podciąga on pod pewne formułki. Są to dlań albo martwe figury, albo martwe liczby, z których robić można mądre kombinacye. Inaczej on ich nie pojmuje. Wolności rzeczywistej myśl jego nie zna, bo matematyka," to wewnętrzna konieczność. Ztąd bywa zeń albo despota, albo 645 Helota. Liczyć, to dlań niebo. Stara się więc w końcu o majątek i żyje dla pieniędzy. Złote dusie zastępują mu algebraiczne rachunki. Jest materyalistą, krawcem cielesności, a przecież mniema, że człowiek zeń umysłowy, par ex-cellence. Zna tylko formę, która bez treści równa się zeru. Uprawia wciąż to zero i sam się nim staje. Rozdyma się mądrością, a on tylko zmysłowości legislator i propagator. Rządy absolutne wypędzają też ze szkół humaniora i filozofią, ale matematyka króluje w nich wszechwładnie. Nauka ta pogrążyć może całe narody w cieleśnictwo głębokie i to tem snadniej, że jest myślącą jego mistrzynią i panią, a występuje , jako niby moc duchowa najwyższej potęgi, jako najściślejsza umiejętność! I możeż tak usposobiona nauka być wszech umiejętności królową? Nie. Ona jest raczej pomiędzy niemi żydowicą brzydką. Loika ma większe jeszcze przywary i wady. Ona także dzierży się formy, a niedba o treść. Nie chodzi jej bynajmniej o prawdę, którą jest Bóg i tamten świat, ale o formalną myśli prawdziwość. Na jednem miejscu okazuje też ona z najściślejszą awożnośicą, że np. ojczyzna najwyższe dobro na ziemi, a na drugiem, że to czcza mara i oczywiste głupstwo. Tutaj broni wiary, tam znowu szydzi z niej. Widzi się też potężną loikę w ojcach kościoła i filozofach prawych, lecz widzi się ją także u Taileranda i Metternicha. A jeżeli panuje ona na kartach Veilotowej mądrości, to i w utworach Pru-donowych dzierży Minerwy berło. Dyalektyka lubi wojować pro i contra. Jest to matka greckich Sofistów, których Sokrates musiał rozbrajać, i hebrejskich faryzeuszów, co Chrystusa wydali na krzyż. I dzisiaj sieje ona tyle złego! W publicystyce naszej i w teologii, kryjącej Boga za Chrystusa, Chrystusa za kościół, kościół za księdza, a wymagającej na gwałt rządów kapłańskich, ma się huk sofistów i faryzeuszów. — Loika to największa moc czarnych i czerwonych, najostrzejszy miecz dyplomatów i każdego rodzaju łotrów. Jak 646 matematyk ewidencyą, tak loik konsekwencyą oblewa dumy swej poroże i żąda panować światu. Obaj błąkają się bardzo mądrze i metodycznie po manowcach dzikich, a sądzą, że są nieomylni. Loika jest równie w filozofii, jak w poetyckiem marzeniu, równie w romansie i w bajce, jak matematyce; równie w kłamie, jak w prawdzie. Niebezpieczna to mataczka. Mądrości i cnoty, nieba i Boga u niej nie szukaj! I możeż tak usposobiona umiejętność być nauk królową? Nie! Jeżeli matematyka żydówką, to loika ukazuje się częsta diablicą istną. Niemoc wewnętrzna tak matematycznego, jak loicznego-umysłu i bezwładna, a zarozumiała jego formułkowość, jego czcza i martwa abstrakcyjność, okazuje się najwyraźniej, gdy rzuci się on do filozofii. Tutaj forma gra tylko podrzędną rolę. On zaś zrobi ją rzeczą główną i w niej utonie. Z twar-dłej łupiny brzoskwiniowej, którą otacza się prawda, wykrawać będzie najsubtelniejsze siatki, a jądro słodkie, zbawienie dające, zawsze upuści na ziemię. Wroński n. p. był geniusz matematyczny, a Hegel geniusz loiczny. Obaj wdali się w filozofią i stanęli w jej powiatach, jak Kastor i Poliuks, którzy dźwigają niebiosa, t. j. jak kolosalne, piramidalne wielkości. Prace ich budzą zdumienie, a przecież mijają bez owocu, którego oczekiwały. I niedziw! Ani matematyk, ani loik, nie-usposobion jest do filozoficznego przedmiotu. Oni nie umieją go wyszukać i podnieść, a cóż dopiero wystawić w niebiańskiej żywotności i pełni. Tak Wroński, jak Hegel, jeden matematycznej ewidencyi, drugi loicznej konsekwencyi pełen, głosi, że wypowiada prawdę bezwzględną, która tylko w czasie bez początku i końca, tudzież przez człowieczeństwa wszech światowych kręgów, wypowiedziećby się dała całkowicie, a która, wypowiadając się przez kogoś, przestaje być natychmiast bezwzględną, i jest twoją, moją, do pewnego człowieka należącą: która tedy individualiter jest niewypowiedzialna. Jeden i drugi woła, że rozum jego jest rozumem bezwzględnym; że myśl jego jest myślą światotwórczą; że kategorye jego są przedwie 647 czne prawa wszechwiedzy i bytu. Ciągle ma w ustach: die absolute Vernunft, das absolute Wissen, der absolute Geist, lub le savoir absolu, la science absolute, la loi creatrice et absolute. Jeden i drugi opiera się głównie na metodzie, która jest tylko formą i popada w zawiły schematyzm. Jeden i drugi sądzi, że wyrzekł już ostatnie pod słońcem słowo, a dał mądrość najprzedniejszą, nieobaloną, nieomylną; że ludzkości nic więcej nie pozostaje, jak upaśdź takiemu mistrzowi do nóg, uznać w nim parakleta i otoczyć go czcią bożą. Jeden i drugi rozbudza uśmiech w prawdziwej zdolności filozoficznej, a zabija ducha całkowicie we wszelakim miernym, do formalizmu skłonnym uczniu. Jeden i drugi podobni są do siebie olbrzymią zarozumiałością i niedostępną, odstraszającą od czytania uczą; a gdyby spotkali się z sobą, tak odepchnęliby się wzajem, jako dwu najprzedniejszych i jedynie prawdziwych bogów. Mądrość ich jest genialna, niepospolita, lecz głównie formalna i dla tego od istoty rzeczy daleka. — Oddało się w tem dziele i Wrońskiemu i Heglowi sprawiedliwość; obsypało się ich pochwałami, na które zasłużyli. I tutaj nie idzie o to, ażeby ich ganić, lecz ażeby okazać na nich matematyki i loiki nieudolność. Zgoła w estetyce, z którą obchodziło się przez cały ciąg osnowy jej wykładu, jak z niebianką, czci i uwielbienia godną, obaczy się w bliży tylko ziemiankę! — Ponieważ sztuka kładzie się na ideale, na apoteozie i personitikacyi wszystkiego na pięknej osobie, a od Boga samego danym piękności wyrazem na piersiach rzeczywistości jest kobieta; przeto ideał artysty przelewa się łacno na kobietę, a dusza i myśl jego przyrasta do podwiki i oderwać się od nićj nie umie. Poeci, gędźbiarze i malarze, mianowicie zaś bohaterowie sceny, są też babiarzami obrzydliwymi dla poważniejszego i głębszego ducha. Ukazują się jeńcami białych głów, a chociaż te sprzyjają bardziej żołnierzom, niż gruchającym przy stopach ich trubadurom, wielbią, opiewają, malują niebiańskie ich wdzięki. Nie ma może ani jednej sztuki teatralnej, ani opery, ani nawet bohaterskiej powieści bez pary kochanków i miłości ziem 648 skiej. Na miejscu więc bożej prawdy, wiekuistej cnoty i świętości, na miejscu tamtego świata, aniołów i wszechmocnego ich Pana, siada tu niewiasta. Jej budują ołtarze, śpiewają hymny, grzmią orkiestry rykiem i palą wonne kadzidła. I powiaty estetyki zamieniają się w apoteozę płci pięknej, w bałwochwalstwo zbyt niskie, bo do czci Afrodyty w Knidos przymierzyć się dające. Sztuka piękna, to zwierciadło kobiece; a bardzo rzadko coś więcej! Gdyby artyści malowali przynajmniej miłość, wprawdzie płciową, a więc ziemską, zwierzęcą, ale apoteozowaną, t. j. niepokalaną, niebiańską, świętą! Gdzie tam! Horacy już pisał ody bezecne, a Owidyusz wypuścił na świat bezwstydne libri amorum. Dzisiejsze teatra i romanse francuzkie przedstawiają same niemal Trawiaty. A ileż jest malowideł i rycin sprosnych, pieśni słonych, nieprzystojnych! Sztuka piękna staje się tak często szkołą rozwiozłości, rozpusty i złego obyczaju Tryumfuje w niej zwykle miłośnica pokątna nad prawą małżonką, której uczciwość, czystość i dobra wiara stają pod pręgierzem ogólnego śmiechu. Estetyka, jako podnosić ma cnotę i moralność, tak kazi, psuje, rozbestwia świat. Żadna dusza pod słońcem nie okazuje tak jawnie braku charakteru, jak dusza sztukmistrza. Jeden i tenże sam wieszcz daje nam przedziwnie czysty i święty obraz Madonny, lecz zaraz obok bezwstydną Kleopatrę. Tu zachwyca cię Chrystusem, a tam Judaszem. Po jednej stronie stawia Grażynę, po drugiej Wallenroda. Przywykły do malowania różnych charakterów w sztukach teatralnych i romansach, nadaje także duchowi swemu, co inny utwór, inny charakter. Pisze stosownie do chwilowych wrażeń, które bywają wprost sobie przeciwne. Nieraz poświęca cnotę dla jakiego dowcipu. Dzieła jego przedstawiają ci huk sprzeczności. Złe mięsza się u niego z dobrem, piękne z brzydkiem, wszystko zaś występuje w słonecznych szatach i w archanielskim języku. Pstro w jego dziełach, później pstro i w głowie i w sercu. Brak charakteru cechuje z początku tylko artystyczne, jedne z drugiemi 649 porównywane utwory, a w końcu czynności i żywot samychże artystów. Ktoś powiedział, a podobno i bardzo słusznie, że co poeta, co sztukmistrz, to venia sit dicto, nowy kiep! Możeż estetyka być tedy nauk królową? Nie! Ona jest raczej pomiędzy nićmi Magdaleną, czasem pokutnicą, zwykle grzesznicą. A grzechy jej są srogie, bo godzą przeciw Duchowi świętemu/ Także umysł estetyczny wyświeci wnet niedołęstwo swoje, gdy zabierze się do filozofii. Podoła on tu maluczkim prawdom i umie przedstawić je artystycznie, z niepospolitym wdziękiem, iście po mistrzowsku. Widzi się to n. p. w Spa-ziergang unter den Linden Szyllera, w wierszu o człowieku Popego, w wierszu do Lelewela przez Mickiewicza. Ale nie pytaj poetów o prawdy głębsze! Już nieśmiertelność duszy wychodzi za zakres ich pojęć i wyradza się u nich w dziwne umidła. Jean Paul n. p. wyprawia nieboszczyków na słońce i księżyc, a maluje przecudnie tameczny ich żywot. Przypomina to Huryski Raju Mahometowego i Walhallę skandynawską , ale jest śliczne. Prawda przeobraziła się tu w elizejskie, z głębi ziemi na słońce i księżyc przeniesione mary. Każdy nieomal z naszych wieszczów, choć niby gorliwym jest katolikiem, wierzy, iż dusza po śmierci wędrować będzie przez mnogie, coraz doskonalsze kręgi żywota. Nawet wielki Krasiński nosił się długo z tem przeświadczeniem. A Bóg poetów? Mało różni się od wielkiego pana, od króla, lub hetmana! Przypisują mu gniew i słabość serca; otaczają go zausznikami, mającymi wywierać wielkie nań wpływy. Metempsychoza, an-tropomorfizm, mistyka i ślepa wiara, to cztery słupy, piastujące baldachim niebios poety. On za baldachim ten wyjśdź nie umie. A w etyce jego tyle sprzeczności, tyle ziemi i błota! Szyller w przewdzięcznej powieści, mającej napis; „Der Ver-brecher aus der verlorenen Ehre" usprawiedliwia złodzieja leśnego, rozbójnika i wszetecznika, a Goete otacza promien-nicą niebian samobójstwo w Werterze! Takich przykładów najdzie się tysiącami, mianowicie w romansach i sztukach -teatralnych. Lord Byron rozkoszuje w opryszkach i łotrach, 650 a przeobraża ich w bohaterów. Poeta w dzielnicach filozofii jest bez miary jawniejszy niedołęga od matematyka i logika, którzy wznieść się podołali aż do niebotycznych, lubo li formalnych wysokości Wrońskiego i Hegla! Ale i tutaj zna się jeden piękny wyjątek, którego sprawiedliwość pominąć nie dopuszcza. Wielki Plato był filozof-estetyk. Jaka jest właściwie przyczyna ułomności tych i niedostatków w trzech dzielnicach morfozyki ? Oto, że dają nam tylko formę, a nie troszczą się o istotę rzeczy. Matematyka nie chce nic wiedzieć o istocie, ani nawe o treści rzeczy, a przestaje na samej świata tego formie. Jakżet więc może ludzkość polepszać wewnętrznie, uzacniać, umoral-niać i zbożać? W najwyższych jej kręgach nie ma i nie może być mowy o królestwie bożem na ziemi. — Loika nie pyta się także o prawdę, cnotę i świętość, ani nawet o wolność, lecz tylko o jednozgodność myśli, o formalna ich prawdziwość. Mniejsza jej o to, co kto twierdzi, byle twierdzenie to było loiczne. Raduje się dyalektyką ostrą, by też przedmiot był i nieprawy.. Filozof pisząc loikę, wnosi w nią, jak widziało się to i w My-ślini i w naszem sprawozdaniu o loice, które dało się w tej książce, — Boga osobistego i prawdę, ale to nie należy do właściwej jej osnowy. Słowem, także loika zna tylko formę, a niedba o treść i istotę. — Z estetyką ma się zaiste nieco inaczej. Nie jest ona bynajmniej obojętna na treść, a żąda, ażeby nie jedna forma, ale i treść dzieła artystycznego była piękna. Cóż atoli ztąd, kiedy sztukmistrz tak często pod tym względem wykracza i przynosi nam w pięknej formie-treść szkaradną? Chodzi estetyce, a nawet bardzo, również o istotę rzeczy, skoro widzi się w niej tak gorącą miłość Boga, cnoty i świętości, wszystkiego, co zacne, wielkie i niebiańskie. Ale cóż stąd, kiedy sztukmistrz, ulegając konieczności rzeczy i prawu zawodu swego, oddaje prawdę wiekuistą w moc swy 651 wolnego umu, który robi z niej Syreny, Wile i Rusałki, — który zgoła samego Boga przetwarza naprzód w artystyczny ideał, a potem w pogański idol! W sztuce pięknej istota rzeczy, która jest zawsze w tamtym świecie utajona, bezkształtna i niewidzialna, nieskończona w sobie, nieujęta i niewypowiedzialna, staje się pięknie uobrazowaną nieistotą, a niebo ziemią. Taki sam stosunek zachodzi między tym a tamtym światem. Przejść z tego świata na tamten świat, z żywej chwilkami teraźniejszości w żywą wieczności życiem przeszłość, to nie umrzeć, lecz tylko odjechać z Europy do Ameryki, lub zmienić czasowy kraj bytu. Co było, to jest i będzie na wieki; albowiem co było i będzie, to właściwie jest. Otóż prawda filozoficzna i religijna, tknąca się nieśmiertelności ludzkiej. Ale sztukmistrz ze zmysłami jest jeszcze zbyt związany, a jak ideał, tak i reał jego ukazuje się przedmiotem zmysłowym. Trudno mu ulecić zupełnie za obręby zmysłów. Nie. pojmuje więc i żywota inaczej, jedno na łonie obecności i bieżącego czasu, t. j. na piersiach znikomości. Źywot wiekuisty jest tedy dlań jakoś troszka doskonalszy i troszka innego rodzaju, lecz zawsze tylko dalszy ciąg doczesnego i tutecznego żywota. I tak n. p. Kraszewski, chcąc żywot wiekuisty zmalować, nie przewodzi nas jak Homer, lub Wirgili, w elizejskie pola, znaczące tamten świat, lecz każe aniołom duchy sprowadzać z niebios na ziemię, w miejsca te same, gdzie niegdyś żyły. I duchy te żyją znowu w oczach naszych żywot swój dawny, cierpią po drugi raz wszystkie boleści i umierają. Z objawem ich jawi się zgoła chata, w której mieszkały, a która rozwaliła się przed trzystu laty, jawi się wszystko, jak niegdyś tu było, a na wieki w pozaświecie pozostało i jest. I oto z żywota wiekuistego i prawdy, robi się tu — marzenie. I okazuje się, że poeta szuka istoty, a choć ją znajdzie i uchwyci, dzierżyć jśj nie potrafi. Nauka zaś i sztuka, bez. istoty rzeczy, to zaprawdę jak przetak dziurawy. 652 Pogląda się ninie daleko w tę obszerną krainę umiejętnej roztoczy. Widzi się tutaj po jednej stronie i empiryą, spe-kulacyą i humanistykę, jako trzy ogromne, w naukowe ogniwa nieskończenie bogate, umiejętne łańcuchy treści wszechświatowej; a po drugiej stronie matematykę, loikę i estetykę, jako trzy nauki formy wszechświatowej. Treść naukowa położyła się tu na jednej, a forma naukowa na drugiej szali we wadze całokształtu wszech - umiejętności ludzkiej. I oto popadliśmy znowu pomiędzy Scyllę i Charybdę Dwójcy, pomiędzy Simflegdyczne skały bijących o siebie przeciwieństw. Treść i forma, to również tyle, co biegun północny i biegun południowy, w nowej, a wielkiej, tutaj odsłonionej igle magnetycznej. Dwójca i przeciwieństwo mają być wszędy, zaczem i na miejscu tem zniesione. To przeprowadza nas do trzeciej tego rozległego nauk oddziału części, do ostatniego i najprzedniejszego w nim węzła. Empirya, spekulacya i humanistyka mają się do matematyki, loiki i estetyki, jak treść do odpowiedniej sobie i przynależnej do siebie formy. Treść i forma są dopiero dwa oderwania, które pokazują przedmiot z dwu przeciwnych sobie stron, ale nie dają nam wcale jego gruntu. Jest to nadzwyczaj rozległa, w sobie rozdwojona nauk analiza, która powinna złożyć się w końcu w syntezę. Co grunt on i synteza ta tutaj? — Nic innego, tylko istota rzeczy. Treść i forma też, stosownie do kategoryi logicznych zlewają się w istocie w jedno. Istota jest ich światem rzetelnym, obopólną ich kojarznią z niebios, różnojednią i wiekuistym wyrazem, ich najwyższą prawdą. Zachodzi teraz pytanie: ,,Co jest empiryi, spekulacyi i humanistyki, — matematyki, loiki i estetyki, — wszech nauk treści i formy, odnoszących się do tego świata, — słowem, stereognostyki i morfozyki istota? Odpowie się na to umiejętnie i szerzej przy etyce. Tutaj to jedynie, i tylko tymczasowo, tylko dla zaspokojenia ciekawości czytelnika: Istotą wszech umiejętności i nauk toświatowych jest to, czego one 653 wszystkie pilnie szukają, a znaleźć nie mogą, — zaczem całe-przyrodzenie i duch bezwzględny tęskni, wzdycha, godzi, a ciągle daremnie, — a co wyczynia się dopiero w transcendentalnych piersi człowieczej niebiosach, czego wreszcie humanistyka i siostra jej estetyka domacują się tak wyraźnie, lecz co się im z rąk natychmiast wysuwa, — tj. świat moralny enota i powinność, etyka!— Bóg jest, zaiste, a nadto On sam jeden i wyłącznie, istotą wszystkiego, istotą jedynie prawdziwą. Atoli Bóg odnosi się do tamtego, nie zaś do tego świata. A jesteśmy jeszcze w kosmopei i chodzi nam li o ten świat. Istotą więc tego świata ukazuje się w powiatach tych, nie Bóg sam tamtoświatowy, ale toświatowy obraz, wizerunek i namiestnik jego, osobisty, rozumny, wolny i nieśmiertelny człowiek, — a istotą toświatową znowu człowieka jest nieba jego wewnętrzne i wyraz jego najwyższy, ostateczny, ziemski, moralność. Ztąd etyka, jako moralności nauka, musi być wszech nauk, odnoszących się do tego świata, lub kosmopei całej, koroną i szczytem, tj. istotą. Wszystkie nauki dotychmiast we wiodły nas do etyki i zaczepiały o nią tak często, acz nie umiały wjechać w dzielnicę jej całkowicie; — wszystkie polegają na etyce, która w końcu końców sprawuje ich grunt, pierwiastek i cel; humanistyka zaś i estetyka są już, lubo bez wiedzy, niemal etyką. Przerzucamy się wreszcie do etyki i radujemy się mocno. Czemu? Ona w łańcuchowych Bieskidach umiejętności i nauk wszystkich toświatowych najwyższy czubał. Z Krępaku tego ujrzymy nietylko najgórniejsze, szczytne i wzniosłe widoki, ale już bramy do niebios. Gdy przystępowalo się do dzieła tego księgi drugiej, miało-się zamiar, dać w niej na końcu etykę, i tym sposobem zamknąć całkowicie kosmopeją. Stało się inaczej. Socyalistyka, a w niej mesyanizm polski, umiejętność nowa, ciekawa, naród nasz obchodząca tak mocno, tudzież estetyka, zdolna zastępom poetów i sztukmistrzów naszych tak licznym, zbawienne dla kraju dać uderzenie, musiały być obszerniej przełożone. I oto 654 karty księgi drugiej, nietylko zajęte, lecz zgoła przeciążone już zostały. Ukończyło się tedy w księdze drugiej tylko ste-reognozyą, lub nauki treści, i tylko morfozykę, lub nauki formy, tj. dwa pierwsze wielkie peany kosmopei. Ostatni jej pean, etyka, przenieść się musi do księgi trzeciej. Acz nastąpiło to pomimo naszej myśli i woli, sprawuje przecież wypadek niezły. Etyka bowiem stanowić będzie przewyborny do filozofii wstęp. Jej przedmiotem moralność, jako istota tego świata całego. Od istoty tego świata przejdzie się więc pięknie w tamten świat i do Boga. Pierwsza księga panteonu wiedzy ludzkiej obejmuje w sobie teologią, odnoszącą się do zagwiazdowego, nieznanego, li wiarowego nieba, — empiryą, tknącą się przyrodzenia, — i spekulacyą, wyprowadzającą na widownią bezwarunkowego, bezwzględnego, ogólnego ducha. Są to same rzeczy zaczłowie-czeńskie. Druga księga zaś niesie nam li człowieczeńskość. Humanistyka z socyalistyką, polityką i historyą, tudzież estetyka, jako umiejętność humanistycznej formy, personifikująca i uczłowieczająca każdy swój ideał, są czysto i wyraźnie czło-wieczeńskie. Zgoła, matematyka i loika, acz pracują około przyrodzenia i ducha, są człowieczeńskie. Jawią się bowiem, jako umiejętności, nie we wszechświecie zaludzkim; ale na ludzkości łonie, a okazują człowieczeńską tworczość i wszechmoc śród materyalnego i duchowego bytu. Tak tedy księga ta poświęcona jest wyłącznie człowieczeństwu. To też główny jej charakter. Koniec stereognostyki, tj. humanistyka ze swoim mesya-nizmem, parakletem i królestwem Bożem w socyalistyce, z ważnością władzy duchownej w polityce i z palcem Bożym, snującym dzieje ludzkie, w historyi, — tudzież koniec morfozyki, t. j. estetyka ze swoim ideałem z niebios, prą nas gwałtem w tamten świat i pchają do Boga. Lecz jeszcze do niebios samych wejśdź nie możemy. Przedziela nas od nich etyka. Jest to już atoli najgórniejszy kosmopei szczyt, graniczący bezpośrednio z niebem i Bogiem. Zaczem, pnijmy się znowu pod górę! Hej, do etyki! 655 Jeżeli księga druga, właśnie ukończona, umiała zająć czytelnika, to księga trzecia najrzetelniejsze przynieść mu musi zbawienie. Ona postawi go niezabawem przed Bogiem i pozwoli patrzyć mu bez zasłony teologicznej w przenajświętsze Jego oblicze. KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ. Panteon składać się będzie z 30 poszytów pię-cioarkuszowych, wychodzić mających co dni 15. — Poszyt każdy kosztuje 121/2 sgr. Przy odbiorze po-szytu I. i II. płaci się za III. i tak następnie — ostatni jako zapłacony naprzód, odbiorą Szanowni Prenu-meratorowie bezpłatnie. Księgarnia Nakładowa J. K. Zupańskiego.