Dr. fil. ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI. . .... WARSZAWA. Nakładem Wydawnictwa Bernarda Lesmana. 1880. 24 Mar 1880 r. Druk K. Kowalewskiego, ulica Królewska No 23. I. W jakże ciemnej nocy przechodzi ten punkcik życia! .. Lukrecyusz. Taką potwornością rysów i taką jaskrawością barw opinia powszednia maluje bohatera obecnej naszej pogadanki, że wielu zapewne z czytelników weźmie tę rozprawkę z gotową do jej przedmiotu niechęcią. Bo i kimże według tej opinii był, jakie moralne potomstwo po sobie zostawił osławiony Epikur? Nie byłże apostołem rozwiązłos'ci, mistrzem w sztuce roz-kiełznywania woli z moralnych ograniczeń? Czyż nie strącał z ołtarzów życia cnoty i nie stawiał na nich roskoszy? Z Olimpu wypędził wszystkich bogów, prócz pijanego Bachusa i rozpasanej Wenery; z moralnos'ci wykres'lił wszystkie obowiązki, prócz nakazu tuczenia leniwego ciała; w sercu pogasił wszystkie uczucia, prócz popędu zmysłowej roskoszy. On to w duszy człowieczej zdławił szlachetne drgnienia, on w niej zaszczepił lub rozbudził najgrubsze instyn-kta i wskazał im najspros'niejsze zadowolenia. Na 1 — 2 — co moralność rzucała zawsze osłonę wstydu, to on zuchwale na jaw wydobył i za cel rozumnym żądaniom postawił. Każde uczciwe pokolenie ciskało wzgardą na pamięć tego patrona sromoty, któremu jej czciciele z zachwytów wyuzdania splecionym wieńcem ozdobili wytarte czoło. Popatrzmy dziś na około siebie: jak zbestwionym jest płód jego, który się śród nas rozradza. Epikurejczycy—to samoluby mniemający, że kula ziemska jest zawieszonym dla nich w przestrzeni słodkim owocem; że ludzkość cała istnieje tylko dla dostarczenia im warunków szczęśliwego bytu; że nawet krwawy pot jej znoju sączy się dla zadowolenia ich nienasyconych pragnień. Tak się odzywa powszednia opinia o bohaterze naszym. Dla ludzi jednak, wsłuchanych w głosy historyi, przez ten chór złorzeczeń, do których każdy wiek naszej ery nowe potępienia dodawał, przebijają się ze starożytności jakieś dziwne, całkiem odmienne,, głęboką czcią natchnięte echa uwielbień wyznawców nauki tego mistrza. „O ty—woła wielki poeta łaciński—który pierwszy zdołałeś wydobyć dobroczynne światło z tak wielkiej ciemności i oświecić niem dary życia, ozdobo greckiego narodu, wstępuję dziś w ślady, które stopami swemi odcisnąłeś. Nie pragnę wcale z tobą się mierzyć; miłość jedynie pobudza mię do naśladowania ciebie. Bo czyż jaskółka mogłaby współzawodniczyć z łabędziem? Czy na wyścigowym torze drżący koziołek dotrzymałby kroku silnemu rumakowi? Tyś ojcem, wynalazcą rzeczy, jak ojciec dajesz nam wiedzę: tyś sławiony przed wszystkimi, my jak pszczoły, które na ukwieconych — 3 — łąkach wszystkiego kosztują, obrywamy z pism twoich złote słowa, (1) Tak—mówi tenże poeta w innem miejscu—on był bogiem, który pierwszy zbadał prawa życia, zwane dziś mądrością, który sztuką wyciągnął to życie z otchłani i przywiódł do spokojnego portu." (2) Co za ostra sprzeczność! Tam odraza, tu cześć: tam patron rozpusty, tu bóg; tam wizerunek Epikura czarną sylwetką na jasnem tle myśli ludzkiej, tu świe-tlanem odbiciem od ciemności; koło nas wrzawa szyderskich lub wzgardliwych głosów, wypłaszających z życia pamięć bezwstydnika, a w oddali dziejowej uroczysta do wielkiego ducha modlitwa. Słysząc ją, zdaje nam się, że w tej oddali widzimy rzeszę natchnionych uczniów, stojących na gruzach starożytnego świata i protestujących przeciw krzywdzie, którą nowy ich mistrzowi wyrządził. Czystąż była ta cześć a słuszny ten protest? Otóż. stanęło przed nami zagadnienie, które rozwiązać mamy. Rozejrzmy się naprzód w politycznych, społecznych i umysłowych warunkach czasu, na który uwaga nasza naprzód paść musi. Koniec V. wieku przed Chr. był w Grecyi chwilą najwyższego jej politycznego wzniesienia się, po którem to wspaniałe słońce starożytnego świata szybko zachodzić poczęło. Już z ostatniem tchnieniem Pe-ryklesa uleciał potężny duch, który ją dotąd ożywiał. (1)      Lucretius, De natura rerum, 111, 1—12. (2)      Tamże, V, 8—11. — 4 — Późniejsze błyski bohaterstwa Alcybiadesów i Epaminondasów były tylko świetnemi meteorami, które olśniewały naród na krótko i gasły,nie zdoławszy rozwidnić zapadającego mroku. A mrok ten podążał tak spiesznie, że w drugiej połowie czwartego stulecia rozpościera się już nad Helladą posępna noc, w której łonie huczy groźna burza i rozlegają się grzmoty. Nareszcie wielka, czarna chmura, którą stróże narodu oddawna wskazywali, stoczyła się z północy, obciągnęła cały widnokrąg i jednym piorunem pod Cheroneą zdruzgotała polityczną niezależność Grecyi. Daremnie śród tego uraganu i gromów natchniony Demostenes przebiegał kraj z pochodnią w ręku, rozświecając ziomkom zbawczą drogę; daremnie pioruny wojennej siły Filipa starał się odeprzeć piorunami ognistej swej wymowy; on i jemu podobni, pokonani przez swoich i obcych, musieli truć się lub wygryzać sobie języki, jeżeli nie chcieli, ażeby im nieprzyjaciel je powyrywał. Pomimo więc cząstkowych i nieraz rzeczywiście bohaterskich wysiłków, Grecya uległa. Los jej jednak nie był jedynie wypadkiem przełamującej wszelką obronę siły. Filip i Aleksander, dwa te macedońskie orły nie spadły i szponami swemi nie rozdarły Hellady młodej, dzielnej, zdrowej, lecz starą, osłabioną, schorzałą. Już psuć się począł jej organizm, gdy go macedońska ręka dusić zaczęła. Grecya IV. wieku nie była już zdolna do zwycięstw Maratonu i Sa-laminy, lecz do porażek pod Cheroneą i Tebami. Już niezmordowanie przez Demostenesów i Hipe-ridesów krzesane iskry nie zapalały wojennym o-gniem całego narodu. Przed macedońskiemi rotami — 5 — wpłynęły macedońskie pieniądze; zanim kraj uległ orężowi, uległ przekupstwu. Najęci Judasze uwijali się po nim w trop za drużyną uczciwych patryotów i zdradzieckiemi namowami osłabiali wrażenie ich przestróg. Tę samą bramę Termopilów, którą przed półtorawiekie m zamknął Kserksesowi bohaterski Leonidas, otworzył Filipowi przedajny Eschines. Naród się zestarzał, znieczulił na obywatelskie powinności, stępił w sobie młodzieńczą energię i zapał. Ciągłe wewnętrzne przewroty nie przywiązywały go do własnego ustoju, ośmieszeni bogowre zniechęcali do religii, wynićowane krytycyzmem mity nie osłaniały urokiem przeszłości, przeorana sofistyką moralność nie dawała życiu stałego gruntu. A plemię Demoste-nesów nie było liczne. Śród takiego rozkładu, podczas owej niszczącej helleńską niepodległość burzy, bo w trzy lata zaledwie po cheronejskiej klęsce, narodził się (341 przed Chr.) w ateńskiej wiosce Gargetos, czy na wyspie Samos—Epikur(1). Nauczycielski zawód ojca snać wcześnie pobudził do myślenia syna, bo już czternastoletni chłopiec nabawiał podobno kłopotu swych przewodników filozoficznemi pytaniami. Zdobywszy potrzebne wiadomości w gramatyce i literaturze, pomagał ojcu, czy też, jak inna wieść (1) Głównem źródłem do poznania jego życia jest X. księga Dyogenesa Laercyusza (w tłómacz. lacińskiem) De vitis, decretis et sententiis eorum, qui in philosophia claruerunt, cytowany poprzednio poemat Lukrecyusza, oraz podane niżej traktaty Cycerona. O pozostałych okruchach dzieł Epikura wspomnę póz'niej. Bibliografię szczegółowych opracowań nauki tego filozofa spisał F. Ueberweg: Grund-riss der Geschichte der Philosophie, cz. I, 241. — 6 — twierdzi, trudnił się kształceniem młodzieży samodzielnie. Nie poprzestając jednak ani na tej wiedzy, ani na tem stanowisku, rozpoczął studya filozoficzne. Słuchał naprzód w kolonii Samos wykładów Platoni-ka Pamfilusa. które widocznie nie odpowiadały wymaganiom jego realistycznej natury, bo je wkrótce porzucił i przeszedł do Nausifanesa, sceptycyzmem zawianego wyznawcy Demokryta. Czego się nauczył z tych lekcyi i z dzieł samego abderyckiego mistrza, znając demokrytowską teoryę, wiemy. Nauczył się, że „z niczego nic nie powstaje" i że nic, co istnieje, nie ginie. Istnieją zaś tylko—tak twierdził Demokryt—atomy i próżna przestrzeń. Atomy są nieskończone w liczbie i rozmaitości. Spadając wiecznie w nieskończonej przestrzeni, większe, które biegną prędzej, uderzają i odbijają się od mniejszych, tworząc tym sposobem ruchy boczne oraz wiry, z których rodzą się ciągle powstające i znikające światy. Nic nie dzieje się przypadkowo, lecz wszystko ma swoją konieczną przyczynę, każda przemiana zjawisk jest tylko połączeniem i rozłączeniem się cząstek. Rozmaitość rzeczy pochodzi z rozmaitości liczby, kształtu, rozmiaru i porządku atomów, które nie mają żadnych stanów wewnętrznych, lecz działają na siebie zewnętrznie, mechanicznie. Dusza składa się z delikatnych, gładkich i okrągłych drobinek, podobnych do cząsteczek ognia. Są one najruchliwsze i ruchem swoim, przenikającym całe ciało, wywołują objawy życia. Moralność wsparł Demokryt na szczęśliwości, która według niego polega na wesołym spokoju ducha. Warunkami takiego stanu nie są rozkosze zmysło — 7 — we, które sprawiają tylko chwilową przyjemność,lecz umiarkowanie pożądań, czystość i ukształcenie umysłu (1). Taki był ogólny kontur filozofii mędrca z Abde ry, w którego ramach Epikur rozpiął kanwę dla swego systematu. Z tym konturem, samodzielnemi rysami prawdopodobnie jeszcze niewypełnionym, ośmna-stoletni młodzieniec opuścił Samos i przybył do Aten, może w chęci dopełnienia studyów, a może w nadziei założenia własnej szkoły. Czy jednakże nie znalazł spodziewanych mistrzów, czy też uczniów, dość, że zabawił tam krótko i rozpoczął naukową po różnych szkołach wędrówkę. Gdzie i jak długo się zatrzymywał, czego się uczył, nie wiadomo; to tylko pewna, bo w etyce ślad pozostał, że wtedy z dzieł lub ustnych wykładów poznał jednę odrośl Sokratesowe-go pnia, przy końcu V. wieku przez Arystyppa rozwiniętą filozofię cyrenajską. Już w etyce Demokryta, opierającej moralność na szczęśliwości i wywodzącej tę szczęśliwość z duchowego spokoju, znalazł Epikur pobudkę do zwrócenia się ku cyrenaikom. Uczyli oni, że celem życia jest rozkosz (ήδονή), będąca uczuciem łagodnego ruchu. Miarą jej wartości nie jest jej rodzaj, gdyż każda przyjemność może być równie dobrą, lecz stopień i trwałość. Mądrość stanowi właśnie sztukę utrzymywania tej miary. Mądrym jest ten, kto używa roskoszy, nie będąc przez nią opanowanym. Nie (1) Szczegółowy i krytyczny wykład tej teoryi znaleźć można w znakomitem dziele F. Langego: Geschichte des Materialismus Iserlohn 1873. str. 12 i n. — 8 — wstyd wejść do złego miejsca, lecz wstyd nie módz zeń wyjść. Czysta dusza nie splami się w orgiach Bachusa. Tradycya opowiada, że gdy Dyonizyusz dał Arystypowi trzy piękne kurtyzanki, filozof przyjął je, przyprowadził do domu i na progu pożegnał. Unikanie cierpień i poszukiwanie rozkoszy, wszakże bez niewolniczego poddawania się im—oto jest rozumna zasada człowieka—hedonisty. Stan, w którym nie doznajemy ani przyjemnych, ani bolesnych wrażeń, jest stanem snu lub śmierci. Przyjemność miniona nie istnieje już, przyszła—nie nastąpiła jeszcze; tylko więc obecna nas obchodzi i cenę posiada. Trzeba zatem oddać się chwili bieżącej i używać roskoszy z dnia na dzień, bez rozpamiętywań i rachunku (1). Za przykładem mistrza swego Sokratesa, Arystypp zwrócił się głównie do zagadnień praktycz nych, moralnych i do nich ograniczył całą swoją filofię. Dla tego gardził on teoretycznem poznaniem, lekceważył logikę, psychologię, odrzucał nauki ma tematyczne.      „We wszystkich bowiem sztukach—mówił on— nawet w rękodziełach, w krawiectwie i mularstwie, zajmujemy się ustawicznie lepszem i gorszem, gdy tymczasem w naukach matematycznych nie wspominamy ani o dobrem ani o złem". Ci, którzy oddają się badaniom teoretycznym i zaniedbują filozofię, podobni są do zalotników Penelopy, którzy umizgają się do (1) Diogenes Laertius, Ks. II. 86 i n. Z nowszych opracowań, prócz znanych podręczników historyi filozofii, zasługuje na uwagę dzieło J. Denisa Histoire des theories et des idees morales dans 1'anti-quite, Paris 1856 t I. — 9 — sług, bo nie mogą pozyskać względów pani. Filozofować—znaczy być szczęśliwym i wolnym. Tak głosili cyreńaicy. Jeżeli teoryę Demokry-ta przetkamy ich filozofią, otrzymamy pierwszy wzór, pierwszy podkład epikureizmu. Z tych bowiem dwu głównych pierwiastków on się złożył; atomistyka i hedonizm stanowiły zrąb, na których Epikur wzniósł śmiałą budowę swej szkoły. A jakkolwiek później wypierał się długu, zaciągniętego u poprzedników, jakkolwiek dla twierdzeń swoich starał się wywalczyć bezwzględną oryginalność i w dziełach nigdy żadnego mędrca nie cytował, my jednak musimy unieważnić tę nadmierną ambicyę i sprowadzić ją do zasłużonych granic. Dla nas, niepotrzebujących taić rodowodu epikurejskiej filozofii a obowiązanych go wyśledzić, jest pewnem, że jej mistrz, nim począł samodzielnie tkać swój systemat, miał już niektóre doń gotowe nici w wątkach teoryi Demokryta i Arystyp-pa. Próżnia i atomy, jako pierwiastki wszechbytu; szczęśliwość, jako cel życia; spokój ducha, jako jej warunek; przyjemność, jako dobro i cierpienie, jako zło; niezależność od rozkoszy, jako reguła mądrości, całe wreszcie zamknięcie myśli w sztuce umiejętnego życia, a filozofii w dążeniu do szczęścia i swobody— oto były ziarna, które na umysł Epikura padły i bujny w nim plon wydały. Nie tylko natura gruntu ale i warunki dojrzewania tych nasion sprzyjały ich rozwojowi. Bo cóż mogło zajmować filozofującego greka w owej epoce, która odrywała myśl od zagadnień teoretycznych a bolesnym widokiem pobudzała d.o wytworzenia sobie sztucznych warunków szczęścia? Czy on mógł zatopić się w badaniach nad światem — 10 — lub poznaniem ludzkiem? Nie—mógł tylko zwrócić się do przedmiotów praktycznych i szukać takiego równoważnika zadowoleń w filozofii, któryby mu wynagrodził przykrości w rzeczywistem życiu. A życie to było straszne. Dawne wierzenia upadły lub zachwiały się—słusznie mówi o tej chwili Denis—stare cnoty pokonane niemocą lub błędem; nie pozostawało duszy ludzkiej nic innego jak cofnąć się w siebie, pogrążyć się w rozkosznym lub dumnym egoizmie i czekać, aż nowa wiara rozżarzy miłość i nadzieję (1). Jakoż istotnie, pomimo jaskrawych różnic między systematami moralnemi z czasów pochylenia się lub upadku Grecyi, cyrenaizm i epikureizm, cynizm i stoicyzm mają pewne wspólne, wpływami epeki usprawiedliwione cechy: użyteczność w nauce, niezależność duchową w moralności i kosmopolityzm w obywatelstwie. Wszystkie zacieśniają wiedzę do potrzeb praktycznych, szukają szczęścia w oderwaniu człowieka od warunków jego bytu i wybiegają swemi dążeniami po za obręb narodowościowy, na pole stosunków ogólno-ludzkich. Zdaje się, jak gdyby te potężne duchy chciały wznieść świat w sferę oderwaną i tam wytworzyć dlań niezależny rodzaj istnienia. Już Epikur liczył trzydzieści kilka lat życia i odznaczył się w filozoficznem nauczycielstwie, gdy przybył do Aten (3o6) dla otworzenia własnej szkoły. Nie kwitła tam wówczas ani jedna, chociaż nie (1) Histoire, I, str. 256. — 11 — które tradycyą vvielkos'ci swych założycieli utrudniały przybyszom współzawodnictwo. Arystoteles już oddawna nie żył a naukę jego wykładał w liceum uczeń jego Teofrast; akademia Platona, również prowadzona przez uczniów, przeradzała się w nową postać; cynicy dogasali w swojem Kynosarges, ustępu-jąc miejsca pokrewnym w duchu stoikom, dla których Zeno świeżo usłał gniazdo w portyku Stoa. Zwyczajem dość powszechnym w Grecyi, gdzie lubiano filozofować na świeżem powietrzu, Epikur umieścił szkołę swoją w ogrodach. Nad bramą widniał napis: ,,Kochany gościu, tu możesz żyć szczęśliwym, tu jest najwyższe dobro—roskosz. W tem mieszkaniu znajdziesz ludzkiego i uprzejmego gospodarza, który cię ugości białym chlebem i czystą wodą, pytając: czy dobrze jesteś obsłużony. Ogrody te nie podrażnią twego głodu, lecz go uspokoją; nie podsycą pragnienia, lecz ugaszą naturalnym i nieko-sztownym środkiem. W tej rozkoszy żyłem i zestarzałem się". Kto to mówi? Gdyby dzisiejszy przechodzień odczytał te skromne słowa, nie domyśliłby się zapewne, że go zaprasza rozpustny Epikur. Był że to zdradliwy wabik, czy szczere godło poważnego przybytku? Wejdźmy do ogrodu. Śród zgromadzonych uczniów panuje wesołe usposobienie, które chwilami wybucha nadmierną swawolą. Jedni słuchają wykładu mistrza, inni odczytują jego złożony z krótkich formuł podręcznik, znany pod tytułem: χύριχι δόεαι inni wiodą spory a inni wreszcie ośmieszają rozmaitych filozofów. Figle, żarty, lub dogryzki pomińmy i posłuchajmy czego mistrz uczy. — 12 — Celem filozofii (1) mówi on—jest umiejętność zapewnienia człowiekowi szczęścia. Wszystkie więc nauki (teoretyczne) niedążące do tego celu, lecz wiodące tylko do poznania—jak np. dyalektyka, matematyka, filologija—nie mają wartości. Muzyka np. jest rzeczą przyjemną,ale teorya muzyki bezużyteczną. Badanie natury daje nam korzyść, bo nas uwalnia od przesądów i obawy śmierci. Pojęta w ten sposób filozofia rozpada się na trzy części: kanonikę, fizykę i etykę. Kanonika, zastępująca miejsce dyalektyki i logiki jest przygotowaniem do fizyki, bo określa warunki i prawidła poznania. Źródłem jego jest uczucie zmysłowe, które wskazuje nam zarówno co jest przyjemnem i nieprzyjemnem, jak—co pra-wdziwem i fałszywem. Wrażenie mylnem nigdy nie jest, błędnem być może tylko wnioskowanie—sąd. Bo i jak zaprzeczyć świadectwu zmysłów? Rozumem? Alboż on od nich nie jest zależnym i posiada inne źródła prawdy? Z powtórzonych spostrzeżeń powstaje pojęcie, które nie jest niczem innem, tylko utrwalonym w pamięci, ogólnym obrazem przedmiotu. Pojęcia są podstawą naszego myślenia a język środkiem przypominania ich. Nie poprzestając na samem spostrzeganiu zjawisk, szukamy ich przyczyn i dochodzimy do mniemań, prawdziwych o tyle, o ile znajdują potwierdzenie we wrażeniach zmysłowych, które są odbiciami przedmiotów w duszy. (1) W zestawieniu rozproszonych twierdzeń Epikura wielką usługę oddaje swym krytycyzmem E. Zeller: Die Philosophie der Grie-chen. Tubingen 1852, t. III, str. 205 i n. — 13 — Według tego kanonu poznajmy fizykę. Jest ona znowu przygotowaniem do etyki. Nie pragnie wcale rozstrzygać zagadnień teoretycznych, czy np. świat jest kulisty lub trójkątny—ale stara się oderwać zjawiska od przyczyn nadnaturalnych i powiązać je z naturalnemi. Wszystko bowiem da się do tych przyczyn sprowadzić bez jakiegokolwiek udziału bogów. Z niczego nie powstaje nic, inaczej wszystko mogłoby się rodzić z wszystkiego. Co jest, jest ciałem, wyjąwszy próżną przestrzeń. Ciało może być pierwiastkiem albo związkiem pierwiastków. Pierwiastki owe, atomy, są niepodzielne niezmienne, w liczbie nieskończone. Nie posiadają żadnych własności (np. barwy, woni, temperatury i t. p.) tylko rozmaitą wielkość, postać i ciężkość. Skutkiem tej ciężkości poruszają się w próżni kierunkiem, który możemy nazwać z góry na dół. Ponieważ taki prostopadły deszcz atomów nie wytworzyłby żadnych ciał, niektóre więc w spadaniu swojem zbaczają, a przez to wywołują między sobą skupienia, z których narodziły się i wiecznie rodzić się bę- dą światy. Ilość ich nieskończona. Ciała niebieskie są mniej więcej tak wielkie, jak się nam przedstawiają. Pomiędzy niemi i ziemią mieszkają bogowie. Zwierzęta i ludzi wydała ziemia. Dusza, jak wszystko, jest także ciałem, złożonem jednak z najdelikatniejszych, najlżejszych i najruchliwszych atomów, podobnem do materyi ognia i powietrza. Rozumna jej część, która jest źródłem wszystkich czynności umysłowych i poruszeń woli, właściwa dusza ma swoje siedlisko w piersi, bezrozumna, duch przenika cały organizm. Śmierć ciała jest śmiercią duszy. — 14 — Jakże w niej tworzą się wyobrażenia? Oto z powierzchni przedmiotów odrywają się cząsteczki i w tym samym układzie dobiegają do nas, o ile ich w drodze jakaś przeszkoda nie powstrzyma i nie roz-prószy. Wola, zależna od każdorazowych przedstawień naszego rozumu, jest wolną. Język nie jest wytworem dowolnym, lecz zbiorem zgodnie przez ludzi wydawanych dźwięków, które świat zewnętrzny wywołuje a czas je utrwala. Skoro wszystkie zjawiska dadzą się wytłumaczyć przyczynami naturalnemi, niknie potrzeba i racya przyjmowania nadnaturalnych. Nie znaczy to, ażeby bogów nie było. Są oni, ale wobec s'wiata zachowują się biernie. Podobni do ludzi, składają się z najdelikatniejszych atomów, wiodą życie w bezczynności, spokoju i niezmąconem zadowoleniu. Ani świata nie stworzyli, ani nim nie rządzą. Nie ten jest bezbożnym, kto ich na stanowisko bierne usuwa, ale ten, kto im do spraw ziemskich czynnie mięszać się każe. (1) Oto jest fizyka Epikura. Bez trudu można-w niej dostrzedz pokrewieństwo z atomistyką Demo-kryta, chociaż ona w kilku punktach od swego pierwowzoru odstępuje. Obie przyjmują próżną przestrzeń i atomy, obie odmawiają owym drobinkom własności wewnętrznych, obie wywodzą świat z mechanicznego ich łączenia się, obie nawet pojmują jednako naturę duszy; epikurejska wszakże tłomaczy tworzenie się światów nie różną szybkością spada (1) Cicero, De nat. deor. I. 29 i n. — 15 — nia, ale zbaczaniem od prostopadłego kierunku. Psychologia Epikura, będąca sensualizmem bardzo jeszcze naiwnym, przypomina również demokrytowską z przymieszkami sofistycznej i arystotelowskiej, ale także posiada rysy oryginalnej przeróbki, zwłaszcza w pojęciu duszy i objaśnieniu jej działań. Z wysokości dwudziestu kilku wieków rozwoju filozofii łatwo dziś wskazać słabe strony tej kanoniki i fizyki, bo—jak powiada Heine—„nawet karzeł stanąwszy na ramionach olbrzyma, może dalej od niego widzieć, zwłaszcza gdy okulary włoży". Nie podejmując tej łatwej pracy, tem bardziej, że nas w niej częściowo przeciwnicy Epikura poniżej wyręczą, powróćmy do jego ogrodu i wysłuchajmy etyki, która jest głównym przedmiotem naszego tu zastanowienia. Fizyka poznajamia człowieka z naturą, etyka wskazuje mu sposób szczęśliwego życia środ tej oczyszczonej z przesądów natury. Czego pożądamy? roskoszy a unikamy cierpienia. Roskosz zatem (ήδονή) jest dobrem, cierpienie złem. Oba jednak te uczucia posiadają rozmaite odmiany i stopnie. Trzeba więc w każdym wypadku porównywać przyjemności między sobą i z cierpieniami, wybierając lepsze. Nie tylko bowiem jedna roskosz jest trwalszą niż inne, ale nadto są takie, które sprowadzają, większe od nich cierpienia, lub naodwrót, są cierpienia, które spowodowują większe od nich roskosze. Ponieważ zaś każda przyjemność jest zadowoleniem pewnej potrzeby, będącej także cierpieniem, przeto najpożądańszym stanem jest zupełny spokój, ataraksja, w której nie doznajemy żadnych cierpień i potrzeb. .Jeżeli więc roskosz nazywamy celem życia, — 16 — dowodzi Epikur (1) nie mówimy o roskoszach rozpustników, ani o tych, które daje używanie, jak sądzą ignoranci, przeciwnicy naszej nauki lub nierozumie-jący jej, lecz o spokoju ducha i braku cierpień ciała. Nie pijatyki bowiem i biesiady, nie rozpusta, nie przysmaki czynią życie przyjemnem, lecz trzeźwy rozum, badający przyczyny, dla których winniśmy jednych rzeczy unikać a do innych dążyć, i rozwiewający wrogie ludzkiemu spokojowi przesądy". Pożądania nasze są trojakie: 1) naturalne i konieczne, 2) naturalne i niekonieczne: 3) ani naturalne ani konieczne. Pierwsze muszą być zadowolone, jeśli nie mają sprawić nam cierpień; drugie mogą nie być zadowolone, a trzecie nie potrzebują, gdyż są poprostu wynikiem mniemania (2). Pożądania pierwszego rodzaju są nieliczne i mało wymagające. Głód i pragnienie, gdy nie przekraczają granic natury, poprzestają na kawałku chleba i kubku wody. Natura wymaga rzeczy łatwych do znalezienia; rzadkie i niezwyczajne są bezużyteczne i służą jedynie nadużyciu i próżności. Zwykłe pożywien sprawia tyle przyjemności, co i zbytkowna uczta; chleb i woda są wybornemi potrawami w chwili głodu i pragnienia. Wstrzemięźliwość jest nieocenionem dobrem, zachowuje zdrowie ciała i zaostrza przyjemność, gdy wypadkiem znajdziemy się przy lepszej uczcie. Na (1)     Diogenes L. X, 131. W innem miejscu powiada: ,,Defi-nitio magnitudinis voluptatum est omnis rei, quae doleat, exemtio". X, 139. (2)     Diogenes X, 149. — 17 — dewszystko ubezpiecza nas przeciwko zmianom losu. Przyzwyczajeni zadawalniać się małem, nie bolejemy, gdy nie mamy wiele. Pożądaniem naturalnem, ale niekoniecznem jest miłos'ć. Chociaż to popęd przyrodzony, roztropność każe nam unikać kłopotów małżeństwa i oj-cowstwa. Każdy powinien zastanowić się, czy jest zdolnym znieść spokojnie ustawiczne kłótnie swarli-wej żony, krzyki, choroby i wady dzieci. Bezżeństwo daje nam przyjemność życia małżeńskiego bez jego niewygód. Jeśli wszakże okoliczności narzucą rodzinę, trzeba uzbroić się w odwagę i cierpliwość dla zniesienia tego ciężaru. Rozproszmy zwodne marzenia, a miłość nie będzie niebezpieczniejszą i trudniejszą do uspokojenia niż głód i pragnienie. Wyobrażając sobie nieskończone i urojone roskosze, przywiązując myśl do jedynego przedmiotu, który ją zajmuje i całą wypełnia, wymagając od kobiety szczęścia, którego ona nam dać nie może, gotujemy sobie nieuniknione troski i boleści. Miłość, którą nazywamy czarem bogów i ludzi, staje się plagą, gorączką, chorobą, która nas pożera. Jedno tylko uczucie zapewnia nam korzyść i roskosz—przyjaźń. Jest to najwyższe z dobrodziejstw życia. Więcej waży to, z kim, niż co jemy i pijemy. Dla przyjaciela warto znieść największe cierpienia a nawet śmierć. Pożądania naturalne, nie ujęte w karby, przechodzą w sztuczne i zbytkowne. Mniemając, że dla zadowolenia natury potrzeba bardzo wiele, gromadzimy bogactwa, staramy się o piękne kobiety, wy-' 2 — 18 — tworne wina, wspaniałe domy, wreszcie o władzę. Im bardziej rozszerzamy namiętności, tem więcej stają się one nienasycone. Zbytek podtrzymuje i powiększa zbytek dla jednych a nędzę dla drugich. Najpiękniejszem i najsziachetniejszem bogactwem jest ubóstwo. Nie mnóżmy pieniędzy, lecz uszczuplajmy żądze. Nie jest biednym, kto żyje według natury, a niebogatym, kto żyje według opinii. Żądza władzy nie mniej jest próżną, jak żądza dostatku. Bo któraż droga przykrzejsza nad ciasną ścieżkę ambicyi, gdzie współzawodnicy tłoczą się i gniotą, wzajemnie? Alboż złoto i purpura rozpraszają przesądy, obawy, dręczące troski i nieskończone pragnienia? „Było to wielkiem dla mnie szczęściem—-woła Epikur—że nigdy nie mieszałem się do rozterek państwa i nigdy nie starałem się podobać ludowi,-bo on nie uznaje moich, a ja jego przekonań. Roz-tropny żyje w ukryciu. Śród tylu dobrodziejstw, jakie nam zapewniała mądrość, ani ja ani Metrodor nie-uważaliśmy wcale, ażeby to było złem dla nas, że owa sławna Grecya nietylko nas wcale nie znała, lecz nawet nie słyszała wymówionych naszych imion.. On i ja byliśmy wzajemnie dla siebie dość pełnym teatrem. Zapamiętajmy to sobie raz na zawsze, że najwyższa roskosz jest w zdrowiu ciała i spokoju duszy; przeniknijmy się tą myślą, a doznamy prawdziwej radości, umiejąc obchodzić się bez pozornego dobra, które jest rzeczywistą nędzą". Roskosz zmysłowa sprawia przyjemność krótką, duchowa—trwałą; podobnież boleść fizyczna przemija szybko, moralna—pozostaje długo. Ciało bowiem cierpi tylko od zła obecnego, dusza—od prze — 19 — szłego i przyszłego. Zarówno więc roskosz duchowa jest lepsza od fizycznej, jak cierpienie duchowe gorsze od moralnego. Ponieważ szczęśliwość jest najwyższem dobrem, więc cnota może być tylko środkiem do niej— roztropnością rozumem. Cnota nie uszczęśliwia sama przez się, lecz przez roskosz, jaką nam sprawia (i) I tak: powinniśmy być mądrzy, bo poznanie uwalnia nas od bojaźni bogów i śmierci, od nadmiernych pożądań i próżnych życzeń, uczy nas znosić chwilowe cierpienia i żyć według natury; powinniśmy być rozważni, ażebyśmy umieli zawsze o ile można najwięcej używać roskoszy a najmniej boleści; powinniśmy strzedz sprawiedliwości, bo ona umożliwia nam życie bez strachu przed bogami i ludźmi, który przestępcy nigdy nie opuszcza. Roztropność czyli mądrość jest główną twórczynią naszego szczęścia, główną cnotą, inne są tylko jej pomocnicami. Gdyby wszystkie przyjemności były równe i gdybyśmy unikając wszelkich cierpień, nie ściągali na siebie gorszych, dość byłoby słuchać pobudek natury; ponieważ zaś tak nie jest, więc potrzebna nam rozwaga. Nie samo spełnienie obowiązku, lecz korzyść ze spełnienia go jest ceną cnoty. Korzyść jest również podstawą praw. Nie są one wrodzone, lecz wypływają one z ugody jednostek, zapewniającej im (1) Diogenes X, 138: „Voluptatis vero causa virtutes quoque aligendas esse, non propter se; sicuti et medicinam propter sanita-tem" Podobnie tło maczy zasady Epikura Seneca (ep. 85): „Epicu-rus judicat... ipsarn virtutem non satis esse ad beatain vitam, quia beatum efficiat voluptas quae ex virtute est, non ipsa virtus" — 20 — wzajemne bezpieczeństwo. Naturalnie, praw powszechnych i niezmiennych niema; zmieniają się one stosownie do miejsca i czasu; obowiązujące są dopóty, dopóki są użyteczne. Najlepszą formą rządu jest monarchia (1). Oto szkic etyki Epikura. Jest w niej kropla krwi cyrenajskiej, ale tylko kropla. Oba systematy wychodzą z roskoszy, ale podczas gdy Arystyp pojmuje przez nią ruch, stan czynny namiętności, Epikur ich spokój, stan bierny. Pierwszy pragnie jak najdalej pożądania rozszerzyć, drugi—je ścieśnić; tamten radzi z każdej chwili wyssać słodycz bez pamięci na wczoraj i jutro, ten odważa przyjemności i oblicza ich skutki; cyrenajczyk przekłada zadowolenia zmysłowe, epikurejczyk—duchowe. Wizerunek wreszcie owego epikurejczyka skupiającego w sobie i uosobiającego wszystkie powyższe znamiona nakreślił w jednym ze swoich listów (2) sam mistrz. Wypełniwszy tę sylwetkę skądinąd po-czerpniętemi rysami, przedstawmy tu żywą postać ideału Epikura. Jego mędrzec pragnie poznać naturę, ażeby umiał szczęśliwie żyć. Poznawszy, widzi że roskosz, którą uważa za najwyższe dobro, tkwi w spokoju ducha i zdrowiu ciała. Będąc roztropnym jest wstrzemięźliwym. Nie rozkiełznywa namiętności jak cyrenaik i niezabija jak stoik, ale je miarkuje -Zamiast gasić pragnienia, tylko je ochładza. Nie wyrzeka się zadowoleń, ale ścieśnia potrzeby. Nie gardzi dostatkiem, ale nie trapi się ubóstwem. Każdą (1)     Diog. X, 104. (2)     Do Menoekcyusza u Diog. X, 122 i n. — 21 — przyjemność i każde cierpienie waży, porównywa, wybierając co lepsze. Nie goni za bogactwem, władzą, zbytkiem, bo pod temi roskoszami dostrzega ukryte boleści. Nie obarcza się rodziną, bo z po-śród jej kwiatów kłują go ciernie. Stoik zbrzydza sobie życie, on je upiększa. Nawet na stosie umie zawołać: ,,jakże mi słodko"! Raz tylko—powiada— rodzimy się, nie odraczajmy więc życia i użytkujmy z niego. Każde dziś uważajmy za dzień ostatni a każde jutro za dodany. Kto nie umie korzystać z chwili obecnej i skarży się na ostatnią, wygląda jak umarły, płaczący, że go grzebią. Umiejący żyć opuszcza życie jak biesiadnik ucztę—bez skargi na skąpstwo gospodarza. Śmierć go nie trwoży. Dopóki żyje—tłómaczy sobie—jej niema, gdy umrę, mnie nie będzie. Cóż więc mię ona obchodzić może? Również gniewu bogów się nie lęka, bo ich zna i wie, że pogrążeni w swym spokoju do ludzi się nie wtrącają. Przesądy, według epikurejskiego mędrca, są głównem źródłem zła. Kto chce być szczęśliwym, niech będzie rozumnym, a kto chce być wolnym, niech będzie niewolnikiem mądrości. Nie jest on jak stoik republikaninem, lecz monarchistą. W sprawach państwa udziału nie bierze, prawa szanuje dla tego, że one mu zapewniają korzyść i bezpieczeństwo. Najpożądańszy dlań złoty stan średni, stanowisko odosobnione, niezależne. Nie pragnie istnieć długo, ale szczęśliwie. Jest to wystudzony, umiarkowany, obojętny filozof, bez gwałtownych uniesień ale i bez rozpaczliwej zgryzoty; umysł jasny, w równowadze i niezależności od pokuszeń zewnętrz — 22 — nych ciągle utrzymywany, charakter beznamiętny, pogodny, wszelkiej sprężystości pozbawiony. Uczucia w sobie pomroził, z wyjątkiem jednego, które ze szczególną troskliwością pielęgnuje—przyjaźni. Nie jest synem, mężem, kochankiem, patryotą—tylko gorącym przyjacielem. Ale za to przyjacielem, jakiego nie wychowało i nie posiadało żadne, z wyjątkiem może pytagorejskiego, filozoficzne towarzystwo. Pominąwszy boską prawie cześć dla mistrza, uczniowie szkoły Epikura połączeni byli między sobą węzłem szczerej serdeczności. Uczucia ich, zatamowane w innych kierunkach, wylały się w tym jednym ze spotęgowaną siłą, z przesadną, rzec można, patologiczną czułością. Ci ludzie, którzy nikogo nie kochali, kochali siebie aż do zapamiętania. W ich ogrodzie panowała jakaś rycerskość, galan-terya, skłonność do wzajemnych poświęceń, zadziwiająca w wyznawcach samolubstwa. W najpóźniejszych pokoleniach epikurejskiego rodu silnie bije to tętno. Sam Epikur był wzorem tej cnoty, tak jak w ogóle doskonałem swej nauki wcieleniem. Z uczniami spajały go najserdeczniejsze stosunki. Życie jego odznaczało się nieustanną skromnością. Co innym zalecał, to sam robił. Wspomnienia o nim mówią, że często po kilka dni się głodził, ażeby potem doznać roskoszy w spożyciu. ... chleba i wody. Gdy mu wskazywano uczniów, którzy żyli dostatniej od niego, odpowiadał: więcej potrzebują; mnie wystarcza pół bochenka, Metrodorowi cały. Napastowany i spotwarzany przez przeciwników odpierał pociski wzgardą i dumą, która często niespra — 23 — wiediiwą się stawała. Lekceważył innych filozofów, a co gorsza tych (jak np. Demokryta), którym wiele w swej nauce był winien. Dla okazania swej oryginalności nigdy nikogo nie cytował. Po Chry-zyppie był najpłodniejszym z filozofów greckich. Bijograf jego Dyogenes Laercyusz (i) wylicza długi szereg dzieł, które do nas nie doszły lub dochowały się w ułamkach. Były to pisma polemiczne, logiczne, fizyczne i teologiczne, wreszcie okolicznościowe i listy. Niedawno znaleziono w Herculanum znaczne pozostałości z dzieła o naturze, których autentyczność jednak nie została stwierdzoną. Nadzwyczajna płodność nie pozwalała Epikurowi starannie prac wykończać. Ani o ścisłość w wywodach, ani o formę mu nie szło; dbał tylko o przystępność wykładu. Ztąd też w jego systemacie brak często porządku, konsekwencyi i ścisłych określeń, co wywołało później liczne nieporozumienia i dało powód do fałszywych jego nauki tłómaczeń. Zgodnie z tą nauką wiódł on życie, odosobnione, w gronie uczniów i przyjaciół. W sprawach publicznych nie brał żadnego udziału, w stosunkach z ludźmi zimny i łagodny, okazywał dobroć nawet dla niewolników. Obce mu było wszelkie, nawet wpływami czasu usprawiedliwione okrucieństwo. Pomimo samolubstwa w teoryi, w czynach ujawniał nieraz rzadką czułość. Chociaż pozostał bezżennym, (1) X. 27. Fragmenta tych dzieł zwłaszcza Ilepl ;i{SPECIAL_CHAR: <}J*a»; wydane osobno lub w specyalnych czasopismach. T. Gompert ogłosił list Epikura do dziecka w Hermes t. V. — 24 — dzieci własnych mieć nie chciał, wziął pozostałe po Metrodorze (uczniu swoim) sieroty i wychowywał je z ojcowską troskliwością. Umierając polecił je usilnie wykonawcom testamentu. Pięknem s'wiadectwem jest ten zachowany nam przez Dyogenesa testament. Epikur wszystkie ogrody i domy zapisuje uczniom swoim, upominając ich, by wytrwali w dążeniu da prawdy. Jakkolwiek choroba sprawiała mu widoczne boleści, do ostatniej chwili, jak prawdziwy epikurejczyk, który z każdego położenia roskosz wydobyć umie, zapewniał, że nie cierpi. Rozporządziwszy własnością i spisawszy ostatnią swoją wolę, umarł 70-kilkoletni starzec w r. 270 przed Chr. pomimo całej dumy, nie przeczuwając, że po dwudziestu jeszcze wiekach ludzie, jak my tu obecnie, zajmować się nim będą, ciekawi poznania jego filozofii. Śmierć mistrza nie rozwiązała szkoły. Ster jej, jako scholarcha, ujął naprzód nieznany nam bliżej Hermarchus, a za nim długi łańcuch następców, których ledwie imiona i to niedokładnie historya spamiętała: Polystrat, Hippokleides, Dio-nizyusz, Basilides, Protarchus, Demetriusz, Diogenes z Tarsu, Apollodor, Zeno z Sydonu, Fedrus, wreszcie Patron, który ród scholarchów epikurejskich w Atenach dociągnął prawie do naszej ery. (1) Żaden z nich, a przynajmniej nie wiemy o tem, nie rozwinął całej nauki mistrza w kierunku umiejętnym, (1) Ueberweg w cytowanem dziele (str. 3o6) podaje szczegółową „tabelę scholarchów w Atenach" na podstawie badań Zumpta; tam się też znajduje linia Epikura. — 25 — lecz wszyscy widocznie starali się tylko o przechowywanie jej i objaśnianie. Z owych to odmiennych objaśnień wyrosły, jak później zobaczymy, rozmaite gałęzie epikureizmu, które wszakże tylko mimowolnie odchylały się od wspólnego pnia, nie pragnąc wcale od niego się odłamać. Tak potężnie zaczarował mistrz późniejsze pokolenia swej szkoły i tak niewiele miała ona po jego śmierci własnej siły, że zmartwiała, zamieniła się w dogmatyczny kult, ale jednocześnie przeżyła wiele innych. Jaki ona wpływ wywarła na postęp filozofii, jakim uległa przemianom, jaki wzbudziła ruch współcześnie, jak daleko sięgnęła w przyszłość, słowem—jakie zajęła stanowisko w dziejach myśli ludzkiej, na to pytanie postaram się odpowiedzieć w drugiej części mojego wykładu. Tu tylko poznaliśmy źródło, zkąd wypłynął jeden z najznaczniejszych potoków filozofii, który wysychając, kryjąc się lub zlewając z innemi, przebiegł olbrzymią przestrzeń historyi i płynie jeszcze w naszych czasach. Bezwątpienia, porywał on z sobą w tym biegu różne piaski, mącił się i pienił; ale czy, zajrzawszy do jego źródła, możemy powiedzieć, że ono było błotnem? Smutnym, gorszącym jest widok dzisiejszej lekkomyślności, rzucającej wzgardą w twarz mędrcowi, który, trafiał w prawdę czy chybiał, wskazać ją tylko pragnął, nie zabić. Z odległości dwudziestu przeszło wieków mierząc jego wartość, powinniśmy ją ocenić sprawiedliwie, a jeżeli z takiego oddalenia jeszcze go dziś widzimy, musiał on być wielkim. II. Współczes'nie z Epikurem, bo—jak wiemy—zaledwie we dwa iata przed ostatecznem przybyciem jego do Aten, założył tam odrębną szkołę (r. 3o8) Zeno z Citium, która od miejsca swych zebrań nazwała się stoicką. Obaj mistrze byli —• rzec można—duchowymi wnukami Sokratesa. Bez żadnego bowiem naciągania związać się daje następująca genealogia. Sokrates, między innemi, zrodził Aristip-pa, cyrenaika i Antistenesa, cynika; Aristipp znowu zrodził Epikura, Antistenes zaś Zenona stoika. Rodowód ten wskazuje, że obie linie filozoficzne, złączone wspólnością pochodzenia, musiały nosić na sobie pewne cechy pokrewieństwa, oraz że rozszczepiwszy się w pierwszem pokoleniu, w następnych coraz bardziej się rozbiegały. Przekonywa o tem dokładne porównanie obu kierunków. I stoicy, jak epikurejczycy, postawili swoją filozofią na gruncie praktycznym. Według nich także źródłem i probierzem poznania są zmysły, które na duszy jak na czystym papierze zapisują wrażenia. Istnieje tylko materyą, wprawdzie obdarzona siłą, ale ta siła,;boskość, jest również tylko delikatniejszą materyą, świat przenikającą. Dusza, naturalnie cielesna, stanowi jej cząstkę. Najwyższe dobro tkwi w cnocie, ale cnota wypływa z mądrości, a głównemi jej postaciami są: poznanie, męstwo, rozwaga i sprawiedliwość. Stoicki mędrzec, — 27 — jak i epikurejski, dąży do uniezależnienia ducha od warunków zewnętrznych i wycofuje się z życia obywatelskiego, pogrążony w apatyt. Słowem między obydwoma systematami zachodzi bardzo wiele punktów stycznych, których powierzchowne wejrzenie nie dostrzega, które wszakże przy bliższem rozpatrzeniu na jaw występują. Ale istnieją i ważne różnice, które w obecnych naszych, choć niedokładnych pojęciach o epikureizmie i stoicyzmie przeciw-stawność swą dochowały. Podczas gdy epikurejczyk, jako podstawy istnienia, przyjmuje tylko atomy i przestrzeń, stoik—materyę i siłę. Pierwszy jest deistą, który wierzy w bogów, ale im odmawia udzia-tu w zarządzie s'wiatem, drugi—panteistą, przekonanym, że duch boski przenika całe istnienie i niem kieruje. W etyce epikurejskiej króluje roskosz, w stoickiej—cnota. Pierwsza każe miarkować namiętności, druga ich się pozbyć. Epikurejska atara-ksia jest stanem zadowolonego spokoju, stoicka apatia—posępną rezygnacyją. Epikurejczyk jest indywidualistą, wyosabnia jednostkę z gromady, stoik ją topi w ludzkości. Pierwszy uważa prawa za zmienne, czasem i miejscem zawarunkowane umowy; drugi—za powszechne i niezmienne prawidła świata. Tamten przyznaje kolei życia ludzkiego zupełną swobodę, ten ją poddaje fatalizmowi. Na tych dwu systematach jak na dwu przeciwległych biegunach obracał się świat starożytny w ostatnich wiekach swojego życia. Wszystkie inne były równoleżnikami, zbliżonemi do jednego lub drugiego krańca, albo wreszcie w samym środku tych stopni przeprowadzonym równikiem eklektycyzmu. Współ — 28 — czesna przeciwległość obu szkół, zaostrzona osobiste-mi niechęciami mistrzów i ich uczniów a nadewszystko może ślepych wielbicieli, odrazu wywołała walkę, s'ród której na obie strony rzęsiście padały szy-. derstwa, oskarżenia i wymysły. Starożytni, nawet filozofowie nie byli automatami powagi, nie byli sztywnymi bohaterami naszych podręczników i tragedyj, lecz podobnymi do nas ludźmi, przez których duszę wyglądały na świat również namiętności, ambicye, egoizmy, cała rodzina słabostek, biorących udział w każdem a więc i naukowem starciu. Ani epikurejczyków, ani stoików natura nie odlewała z bronzu i nie kuła z marmuru; i oni zatem w ustnych wykładach i pismach, tak samo jak my dzisiaj, kłócili się i rzucali nawzajem w siebie ostremi pociskami. Każda strona chciała pokonać drugą nietylko dla umysłowego tryumfu, ale i materyalnej korzyści. Wreszcie to były szkoły i sekty, werbujące sobie uczniów i wyznawców, dążące do wpływu i znaczenia; cóż dziwnego, że te względy rozdmuchiwały ogień walkir pod imieniem nauki rozniecony? Alboż nam obce są te pobudki? czy one nigdy nie kryją się po za polemiczne baterye? czy zawsze występujemy pod znamieniem prawdy? czy strzał naszych, miotanych na przeciwne szeregi, nie zatruwamy zawiścią? W spowiedzi przed ogółem nikt tego nie przyzna, ale po spowiedzi z własnem sumieniem rozgrzeszy.. epikurejczyków i stoików. Ze współzawodnictwa więc tych szkół odezwały się pierwsze wyrazy niesławy przeciwko wyznawcom epikureizmu. Oskarżono ich o niemoralność, rozpustę, ateizm i tym podobne winy. Zwykła to litania złej woli, przyznać jednak trzeba, że jej sprzy — 29 — jały bardzo pomocne okoliczności. Przedewszystkiem brak ścisłych określeń w nauce Epikura. Celem życia jest roskosz—mówił on; kto chciał innemi twierdzeniami oświetlić sobie tę maksymę, ten właściwe jej znaczenie, nam znane, dostrzegał; ale znowu kto chciał ją wyrwać z całości systematu i w ujemny sposób wytłómaczyć, ten nią mógł łatwo łatwowiernych ludzi nastraszyć. Celem życia jest roskosz—wyobraźmy sobie ten frazes puszczony na pytel złych języków, jak one drobno go zmielą i co z tej mąki wypieką. Zamiast zdrowia ciała i spokoju ducha—jak swą zasadę pojmował Epikur—wystąpi cały chór szkarad moralnych, odezwie się zdanie Chrizippa, że gastronomowie i rozpustnicy są kapłanami epikurejskiej mądrości. To też w dyalogach Cycerona, znajdujemy ustawiczne protesty epikurejczyków przeciwko niewłaściwemu rozumieniu ήδονή, rozkoszy. Nadto zwrócić trzeba uwagę że hasło ich wybornie nadawało się do oskarżeń. Cnota stoicka, chociażby nawet sfałszowana, nie przedstawiała tak dobrego materyału do wykuwania śmiertelnych grotów, bo taka, czy inna, zawsze to była cnota, a dla •tłumu wyraz jest siłą; tymczasem epikurejska roskosz—ileż z niej można było wyprowadzić zbrodni! Więc wyprowadzono, a dopomagali do tego sami przedstawiciele szkoły. Gdyby nawet wiernie Dyogenes Laercyusz i Cy-cero zapisali zdanie Epikura, że „jeśli odejmę rosko-sze smaku i miłości, oraz te, które uszami lub na widok pięknych kształtów oczami czerpiemy, nie wiem, co mam dobrem nazwać"—gdyby, nawet, mówię, zdanie to było autentycznem, dałoby się ono łatwo — 30 — usprawiedliwić t. j. pogodzić z logiką systematu. Bo wszakże był on na wskroś sensualistycznym, a zmysły uważał nietylko za źródło roskoszy, która u niego była jednoznacznikiem dobra, ale także za probierz prawdy. Inaczej rzecz się ma z uczniami, którzy niedokładnie rozumieli naukę mistrza, sprowadzali ją do niedorzeczności lub dopełniali własnym pomysłem. Ci przenosząc punkt jej ciężkości na daleko posunięte krańce, utrzymując np.—jak Metrodorus— ie wszystko dobre odnosi się do żołądka, dostarczali przeciwnikom niebezpiecznych dowodów i nierozważnie mnożyli złą sławę swego systematu. Ale po za nimi stała jeszcze rzesza ciemnych lub zepsutych przyjaciół, którzy najskuteczniej osłabiali kredyt epikurejskiej szkoły. Przetłumaczywszy na język swoich często bardzo nizkich pożądań jej prawo roskoszy, poczęli ją na własny sposób urzeczywistniać i apostołować, a przytem hańbić. Czysty kruszec myśli przebijali oni, z domieszką rozwiązłości, na fałszywą monetę filozofii praktycznej. Za każdym obozem naukowym postępuje gromada umysłowych ciurów i awanturników, którzy nie uzbrojeni do walki, nie należąc do szeregów, solidaryzują się z ich chorągwią, korzystają z jej opieki i pożyczoną bronią mężnie biją—zające. Podobny a niepożądany ogon wlókł się za epikureizmem. Niedouczki, próżnująca a zuchwała złota młodzież, hulający panowie, płoche kobiety, wszystko to zasiadało do zbytkownej uczty życia pod wezwaniem Epikura, do której on nikogo nie zapraszał. Im niżej moralnie grzęzły promienie jego nauki, tem bardziej się załamywały. Zasada postawiona u góry, że „cnota uszczęśliwia nie — 31 — sama przez się, lecz przez zawartą w niej roskosz"' (Diogenes), zamieniała się na dole w brutalny okrzyk że „wszystkie cnoty razem wzięte bez roskoszy nie warte są złamanego grosza" (Plutarch). Satyrycy owych czasów przesadzali niewątpliwie, wpisując na rachunek mistrza wybryki rozpustnego humoru; byli jednak zapewne wiernymi malarzami epikurejskich mętów, wkładając w usta swych bohaterów takie np. wyrazy. ,,Posiadać piękną kobietę, upoić się winem iesbijskiem—to dopiero prawdziwa mądrość i najwyższe dobro. Gdyby wszyscy ludzie, prawi dalej ta postać, wiedli podobne do mojego życie, nie byłoby ani łotrów, ani uwodzicieli. Jedzmy, pijmy i używajmy! Po śmierci nie dadzą nam nawet jednego węgorza; umarli nie wyprawiają sobie sutych biesiad", (1). Roskosz, mówił Epikur, roskosz, powtarzali jego uczniowie, roskosz, krzyczeli chciwi zadowoleń sybaryci, i słowo to w każdej duszy potrącało inne struny, które najsilniej i najprzyjemniej dźwięczały. Nieuwie-dziony taką przynętą ogół, który mistrza nie słuchał, ksiąg nie badał—poznawał i sądził jego naukę z żywych, najbliższych i najzrozumialszych jej wcieleń. A wcielenia te przedstawiały czasem bardzo pośledni gatunek ludzi. Nie był za nie odpowiedzialnym filozof, ale nie była odpowiedzialną za swe wyrzuty i zarzuty massa, która rzucała kamieniami na to, co widziała i co ją odrażało. Nie dość tego, epikureizm miał inną stronę, którą przekonania ogółu drażnił, z daleko większą (1) Denis 296. — 32 — jeszcze mocą; mówię tu o jego stosunku do wierzeń mitologicznych. Widzieliśmy, że Epikur całą swoją filozofię skierował przeciwko zabobonom. Według niego one są głównem źródłem nieszczęść, należy więc je wykorzenić i na ich gruncie zasiać ziarna prawdziwej wiedzy. Ku temu celowi zmierzała zarówno jego Kanonika, jak i Fizyka, które dostarczyły rozumnych wskazówek Etyce, określającej warunki szczęśliwego, nietrapionego przesądami bytu. Cokolwiek o wierzeniach ludu greckiego dziś sądzić możemy, dla niego były one miłą i świętą spuścizną, przenikały i normowały jego duchowe życie; wszelki więc, zwłaszcza tak bezwzględny zamach na nie, musiał wywołać ruchy odporne pośród szczerych i nieszczerych czcicieli tradycyi. Nagannym glosom krytyki filozoficznej, odsądzającym epikurejczyków od wiedzy i uczciwości, wtórowało oburzenie mass, mszczących się za krzywdę swych duchów i bogów. Istnienia tych ostatnich Epikur nie zaprzeczał, deizm jego wszakże był tak sztucznie przyczepiony do całości niezgodnego z nim systematu, a przytem tak wysunięty po za wszelką religię, że na współczesnych sprawiał tylko wrażenie przymusowego ustępstwa i obłudy. Jeżeli bogowie—mówiono—nie stworzyli świata i nim nie rządzą, to po cóż są? Czy po to tylko, ażeby w przestrzeniach prowadzić leniwy żywot w zadowolonym spokoju? Może niesłusznerai były podejrzywania Epikura o obłudę,ale że słusznemi były te pytania, zaprzeczyć trudno. Bezczynni bowiem, wszelkich praw i władzy pozbawieni bogowie wyglądali—że użyję współczesnego wyrażenia—jak spadli z etatu urzędnicy, którym naród miał wypłacać do — 33 — niedalekiej śmierci część wysłużonej emerytury. Nic też dziwnego, że wierni, którzy w nich uznawali jeszcze swych najwyższych władców, przyjęli blu-źnierstwo ze zgrozą. Grecya była względnie narodem swobodnym i wolnomyślnym jak żaden; jednakże wyganiała lub zabijała mędrców, którzy ośmielili się targnąć na jej Olimp. I Epikur więc wypiłby może cykutę, gdyby uderzył wtedy, kiedy mury owego Olimpu nie "były jeszcze poszczerbione grotami Sokratesów i Protagorasów. Taki to umysłowy proces odbył się pod wpływem epikureizmu w Grecyi. Szkoła ta, posiadająca niezwyczajną liczbę niezwyczajnie zapalonych wyznawców, musiała oddziałać i na żywiącą się helleńskim duchem filozofię rzymską. Kiedy przelały się pierwsze fale epikurejskiej nauki z Aten do Rzymu, oznaczyć trudno; w każdym razie od początku pierwszego wieku przed Chrys. spotykamy już widoczne objawy tego związku. Spajali go nietylko terminujący u greckich nauczycieli młodzi studenci rzymscy, ale także szukający znieczulenia lub chciwi wrażeń panowie, którzy ze skwapliwością chwytali przylatującą z za morza filozofię roskoszy. Jednym ona cierpienia życia łagodziła, drugich do używania go zachęcała—a tych i tamtych było w rozkładającem się społeczeństwie rzymskiem bardzo wielu. Że wraz ze sławą przybyła z Grecyi i wspomniona wyżej niesława epikureizmu, dowodem wczesna i namiętna opozycya literatury rzymskiej, dowodem samo junackie wyrażenie Horacego, który nazywał się „wieprzem epikurejskiej trzody". 3 — 34 —     W ostatnich latach istnienia rzeczypospolitej,, społeczeństwo rzymskie nie było już twardym krzemieniem dawnej formacyi, ale dziurkowatą gąbką, obficie nasiąkłą wpływami cywilizacyi greckiej. Prze- różne szkoły filozoficzne rozbiły już tu swoje namioty i zwerbowały zwolenników, najpoważniej jednak między niemi stanęły, ustawicznie sobie wrogie: stoi- cka i epikurejska. Pierwsza pociągała szczupłą gar-stkę republikanów surowych, druga zgarniała szerokie koło ludzi nowego szczepu, między którymi były zarówno umysły trzeźwe i z przesądów wyzwolone, jako też lekkie korki, które w wesołej filozofii szukały sposobów najwygodniejszego unoszenia się na burzliwem morzu ówczesnego życia. Jedni lotnym jej płynem odświeżali zatęchłe powietrze moralne, drudzy odurzali nim zmysły; tamci rozświecali nauką materyę, ci zaciemniali materyą naukę. Na czele pierwszych stanął człowiek olbrzymiego talentu, równy najznakomitszym poetom rzymskim a najznakomitszy między wyznawcami Epikura—T. Lukrecyusz Karus. Z życia jego nie zachowały się prawie żadne szczegóły, prócz dwu niepewnych dat urodzenia na początku i śmierci w środku pierwszego wieku przed Chrystusem. Wierszowany utwór jego De natura rerum, w którym ściśle filozoficzny wykład epikurei-zmu wzlatuje czasem na skrzydłach poetycznego natchnienia, jest płodem wysoce oryginalnym, rzec można, jedynym. Nigdy bowiem muza nie wyśpiewała prawd naukowych z takim zapałem, chociaż nie zawsze bez pewnego dla ich ścisłości uszczerbku. „Bez wątpienia—mówi Lange—filozofia epikurejska wswo — 35 — jej czystości,, a zwłaszcza w tem rozwinięciu, jakie sile charakteru Lukrecyusza winna, zdolna była wywołać taki nastrój ducha; lecz właśnie ta czystość, moc i siła ujęcia, jaką on okazał, objawiała się w tej szkole rzadko a może od niego do naszych czasów ani razu". (1) Ponieważ poeta wyznaje, że wstępuje tylko w ślady mistrza, a utwór jego jest. źródłem do poznania filozofii epikurejskiej, z którego i my przy kreśleniu jej rysów czerpaliśmy, więc ograniczę się je-dynie na wskazaniu jego charakterystycznych znamion. Poemat, przypisany przez autora przyjacielowi Memmiuszowi, dzieli się na 6 ksiąg, wypełnionych przeważnie treścią kanoniki i fizyki epikurejskiej. Przy każdym niemal rozdziale Lukrecyusz zwraca się do cieniów mistrza i czci go najgorętszą pochwałą. „Haniebnie przedstawiało się oczom—mówi on—życie ludzkie na ziemi, przygniecione okropnym uciskiem przesądów, które rzucały na śmiertelnych straszne spojrzenia groźby. Wtedy znalazł się mąż grecki, który pierwszy odważył się wznieść swój śmiertelny wzrok i przeciwko nim wystąpić. Ani błyskawice, ani gromy nie zdołały go powstrzymać; silniej tylko jeszcze pobudziły jego siłę duchową do rozbicia mocnego zamku u więzienia, w którem natura jeszcze cierpiała. Tym sposobem żywa moc ducha zwyciężyła, przeniknęła w dal przez płomieniste fale świata i ogarnęła nieskończony wszech-byt swo (1) Geschichte des Mater, I. 101.' — 36 — ją myślą. Ztamtąd przyniósł on nam jako zwycięzca (wiedzę o tem): co może być, a co nie może, jakie prawa ograniczają rozwój każdej rzeczy i zakreślają jej cel ostateczny. Tak zdeptane przesądy leżą znowu powalone, nas zaś zwycięztwo wznosi do nieba", (1) Lukrecyusz wychodzi z tego samego, co i mistrz założenia. „Ludzie, nie znając przyczyn, zmuszeni są wiele rzeczy uznawać zależnemi od woli i władzy bogów; wszystko bowiem, czego przyczyny w żaden sposób nie mogą odnaleźć, uważają za skutek boskiej mocy". (2) Filozof więc dla uwolnienia ludzi od nieuzasadnionej i szkodliwej bojaźni, dla usunięcia wrogich życiu przesądów, wykłada prawdziwą naturę, rzeczy. Natura owa jest taką, jaką poznaliśmy w epikurejskiej szkole. Trudno nam dziś stanowczo orzec, czy oprócz poetycznej formy i drobnych uzupełnień Lukrecyusz nic nie dodał do nauki mistrza, czy też wprowadził do niej jakieś ważniejsze zmiany; to tylko zdaje się być pewnem, że poemat jego jest wzmocnieniem głównej idei systematu. Epikur, jak nam wiadomo, zamierzył oderwać życie świata od przesądów, nadać mu prawa samoistności w warunkach doskonałego spokoju; czy Lukrecyusz myśl tę z większym podjął zapałem, czy że ona w ujemnościach religii rzymskiej znalazła większe uzasadnienie, dość że on ją ostrzej zaakcentował. (3) To też utwór jego jest. niejako aparatem, potęgują (1)     De natura rerum I, 63 i n. Porów, V. i n. (2)     Tamże, V, 33 i n. (3)     Uwagą te zapisuje również Lange, I, 129. — 37 — cym prąd starego epikureizmu, chociaż mniej pragnącym wstrząsnąć świat starożytny, niż go znieczulić. To dążenie Lukrecyuszowskiego dzieła bardzo trafnie uwydatnia Mommsen. „W Helladzie przed Aleksandrem—powiada on—powszechnie i głęboko najlepsze umysły wyznawały to przekonanie, że najwię-kszem szczęs'ciem było się nie rodzić, a następnem— umrzeć. Z pośród wszystkich opinii pokrewnej epo- -ki cezarów czułemu i poetycznie usposobionemu umysłowi najszlachetniejszą i najbardziej uszlachetniającą wydawała się ta, że dobrodziejstwem dla człowieka jest uwolnić się od wiary w nieśmiertelność duszy i od złej, ludzi jak dzieci w ciemnym pokoju straszącej bojaźni przed śmiercią i duchami; że jak sen nocy bardziej pokrzepia niż udręczenia dnia, tak śmierć, wieczny wypoczynek po wszystkich obawach i nadziejach, lepszą jest niż życie, gdyż sami nawet bogowie poety niczem innem nie są i niczego więcej nie posiadają nad błogi spokój", (1) Na rzymskiej jak i na helleńskiej scenie filozo-ficznej głównie wygwizdywali epikureizm stoicy. Przed czujnym ich wzrokiem nie skryła się ani jedna słaba jego strona. Ze słów i półsłówek współczesnej literatury odzywają się jeszcze echa tej kociej muzy-kr, jaką wyprawiano „trzodzie" Epikura. Sprawiedliwość przyznać każe, że umiarkowańsi stoicy jak np. Seneca (2) nietylko szanowali, ale nawet częścio (1)     Romische Geschichte, Berlin 1861, III, 580. (2)     Vit. b. c. 12. — 38 — wo podzielali zasady swych przeciwników. Skrajny wszakże ich zastęp nie spuszczał nigdy napiętej na łuku cięciwy przeciw temu, który, mówiąc słowami Cycerona—„roskosz wprowadził między cnoty jak rozpustnicę między uczciwe kobiety". „Złorzeczenia, obelgi, uniesienia, zacięte i uporczywe swary zawsze wydawały mi się niegodnemi filozofii"—powiada jeden z epikurejczyków; i my, mając nie wiele czasu na przedstawienie naszego przedmiotu, opus'ćmy owe złorzeczenia i zajmijmy się poważniejszą jego historyą. Nie doszła nas a prawdopodobnie nigdy piśmiennie przez stoików dokonana nie była gruntowna i naukowa krytyka epikureizmu. Znalazł się jednakże człowiek, który pomimo słabej zdolności filozoficznej, umiał zręcznie wyławiać krążące na około niego wywody i albo je w pasmo własnego systematu splatać albo niemi w polemice się posługiwać. „Słów do tego—jak sam wyznaje—miał zbytek", a że—jak Mommsen powiada—,,umiał w kilka miesięcy spłodzić całą filozoficzną bibliotekę", więc pozostawił mnóstwo traktatów, w których cudzemi siłami rozebrał wszystkie ważniejsze systemata, a między niemi i epikureizm. Krytykiem tym był Cycero. Nie licząc tu i owdzie rozproszonych wzmianek, poświęcił mu głównie dwa dyalogi: De finibus malorum et bo-norum i De natura deorum. Chociaż prace te nie są samodzielne, jako wyraz jednak krytyki ówczesnej w przedmiocie epikureizmu stanowią dla nas nieocenione źródło. Jakież więc owa krytyka przez usta — 39 — Cycerona wydawała sądy? Fizykę zbywa on krótką, wzgardliwą uwagą, że mędrzec grecki nie zna zupełnie nauk przyrodniczych i że tylko odmieniając psuje teorye Demokryta ,,z którego źródeł polewa swoje ogródki". Zwraca się więc do etyki. Epikur twierdzi—tak rozumuje bohater cyceroński przemawiający w imieniu autora, (1) że najwyższem dobrem jest roskosz, roskoszą zaś bezbolesność: na co tu dwa pojęcia? Alboż brak cierpień jest tem samem, co doznawanie przyjemności? Czyż ten, kto, niechcąc pić, drugiemu miodu nalewa, jednaką uczuwa roskosz z tym, który spragniony ów miód pije? Jeżeli nie cierpieć żadnego bólu jest największą roskoszą, czemuż nie rzec, że nie czuć roskoszy jest największą boleścią? Dalej Epikur mówi: „Gdyby to, co sprawia roskosz, uwalniało używających jej od bojaźni bogów, śmierci, bólu i uczyło ich miarkować swe żądze, nie miałbym nic do zganienia, gdyż opływając w roskoszy, nie czuliby nic, coby im cierpienie, przykrość, to jest cokolwiek złego sprawić mogło''. To znaczy — zauważa Cycero: „Nie ganiłbym rozpustników, gdyby nie byli rozpustnikami, ani też łotrów, gdyby byli zacnymi ludźmi. Co to za filozofia, która nie prag-nie wytępienia moralności, lecz umiarkowania jej wad? Rozpusty nie łaje, aby ona tylko wolną była od niezmiernej żądzy i bojaźni, werbuje uczniów z łotrów, którym każe wprzódy być filozofami. Cnota jest pożądana sama przez się, nie zaś—jak utrzymują epikurejczycy—przez roskosz, jaką nam spra (1) De finibus I i II. — 40 — wia. Bo czyż Decyusz, poświęcając się na śmierć i wpadając na rozkiełznanym koniu w szeregi latyń-skie, myślał o roskoszy? Wreszcie czyżby nawet którykolwiek z epikurejczyków, obejmując urząd pretora, śmiał oznajmić, że wszystkie obowiązki spełniać będzie dla roskoszy? Utrzymują oni dalej, że równego doznają zadowolenia spożywając najtańsze i na}- . droższe potrawy. Na to trzeba nie mieć nietylko rozumu, ale nawet podniebienia. Tym, którzy gardzą roskoszą, wolno jest mówić, że nie przenoszą jesiotra nad śledzia, ale nie tym, którzy w niej najwyższe dobro widzą. Na co używać tylu sposobów do nabycia sztuk i nauk, na co wysilać się w dążeniu do tylu zacnych celów, na co całe grono cnót—czyż dla sprawienia roskoszy? Wygląda to tak, jak gdyby Kserkses, który zgromadził tyle okrętów, tyle pieszego i konnego wojska, który połączył brzegi Helle-spontu, przekopał górę Athos, morze przebrnął, po lądzie żeglował i z takim hałasem Grecyę napadł, zapytany o przyczynę tak olbrzymich przygotowań, odrzekł, że chciał zebrać    miód z Hymettu. Cycero więc stara się udowodnić, że Epikur, nazywając roskoszą bezbolesność, pomięszał dwa różne pojęcia; że roskosz nie może być podstawą moralności i że cnota jest pożądana niezależnie od roskoszy. Ostrzejszym jeszcze zarzutom uległa istotnie najsłabsza część epikurejskiej nauki—teologia. Tu Cycero, żarliwy obrońca religii, sypie w dyalogu De natura deorum garściami kolczaste szyderstwa na Epikura i jego wyznawców. „Co wy tam mówicie —powiada—jest baśnią, zdolną zabawić ledwie stare baby wieczorem przy kądzieli. Czyż nie widzicie, jaki. — 41 — bicz dajecie na siebie, gdybyśmy się na to zgodzilr że bogowie mają postać ludzką? Musieliby wtedy na równi z ludźmi troszczyć się o swoje ciało; musieliby chodzić, biegać, leżeć, nachylać sie, siedzieć, dotykać, mówić. Bogowie—powiada Epikur—nic nie robią. Tak mówią pieszczone dzieci, dla których nic lepszego nad próżnowanie. Ależ i dzieci nawet próżnujące w jakąś grę się bawią. A wasi bogowie pogrążeni są w takiej bezczynności, że ruszywszy się cokolwiek, szczęśliwymi byćby przestali. ,,Ale są wolni od bólu"; czy to dosyć do szczęścia? „Myślą o swojej szczęśliwości i nic innego ich nie zaprząta" Wyobraźcie sobie boga, który przez całą wieczność to tylko myśli: „O jakże mi dobrze, jakże jestem szczęśliwy". Nie pojmuję, jak tego rodzaju bóg może nie obawiać się śmierci, będąc nieustannie miotanym nawałnicą atomów. Co jest wzniosłego w istocie, która ciesząc się swemi roskoszami nigdy nic nie czyniła, nie czyni i czynić nie będzie? Dla czego bogom służyć powinniśmy, jeśli nie doznajemy od nich żadnej łaski. Jest dzieło Epikura O Pobożności. Drwi sobie z nas ten człowiek, nie tyle dowcipny, ile gotów do pisania wszystkiego, co mu w głowę wpadnie. Jaka może być pobożność, kiedy bogowie nie troszczą się o ludzi? Słuszną więc ma przyczynę Posydoniusz utrzymywać, że Epikur nie wierzył w bogów i że dla tego tylko o nich mówił, ażeby nie ściągnąć na siebie publicznego oburzenia (1). (1) De natura deorum I. — 42 — Ujmując długie dowodzenie Cycerona w ogólne wnioski wypada nam, że Epikur, chcąc zreformować Olimp a raczej odjąć mu wszelką władzę, wydo-wcipkował jakieś zadumane nad swem szczęs'ciem istoty, niemające ani prawdziwie boskiego charakteru, ani racyi bytu, ani usprawiedliwienia w systema-cie swego twórcy. Chociaż słynny mówca rzymski otwarcie wyznawał a dowodnie przekonał, że .,potrzebował filozofować mało", chociaż w krytyce swojej więcej za efektem słowa niż prawdą się uganiał, chociaż sam nosił te umysłowe pęta czasu, które innym rozwiązywał; zaprzeczyć trudno, że w swoim rozbiorze epikurei-zmu wypowiedział wiele spostrzeżeń trafnych i zarzutów uzasadnionych. Nie tyle wszakże, ażeby nas uwolnił od krytycznego oświetlenia tej szkoły, zanim właściwy jej grunt starożytny opuścimy. Że Epikur „z Demokrytowego źródła polewał swoje ogródki"—jak twierdził Cycero—przyznać trzeba; że ,,co odmienił, to popsuł"—także do pewnego stopnia jest słusznem; ażeby jednak miał być „nieukiem", na pokrycie takiego zarzutu kusa filozoficzna powaga rzymskiego krytyka nie wystarcza. Bez sporu, teoryę powstawania świata Epikur zapożyczył, naiwnym pomysłem zbaczania atomów od ruchu prostopadłego wcale jej nie wzbogacił, owszem zubożył, ale okazał niewątpliwy zmysł badawczy, wybrawszy za podstawę dla swej kosmogonii tę hypotezę, która była najżywotniejszą, i jak dzieje przekonały— najzdolniejszą do dalszego naukowego rozwoju. Ani rojenia starych jończyków, ani wywody Platona i Arystotelesa nie stały, się tak posilnym pokarmem — 43 — dla późniejszej wiedzy przyrodniczej, jak teorya De-mokryta, którą nazwać można najgłówniejszym tej wiedzy korzeniem. A jeżeli zwrócimy uwagę, że dzieła tego filozofa nigdy bezpośrednim swoim wpływem szerokiego koła nie zakreśliły i wcześnie zaginęły, że setki popularnych i poczytnych prac Epikura rozlały swą treść na bardzo rozległej przestrzeni, że poemat Lukrecyusza do przeszłego jeszcze wieku był podręcznikiem wielu naturalistów, a dotąd ich dzieła zaopatruje nadpisami—obliczywszy to wszystko, przyznać musimy, że epikureizm swoją najpośledniejszą, przyrodniczą częścią oddał, jako pośrednik, wielką myśli ludzkiej usługę. Daleko gorszem, niż złamanie spadku atomów, było zacieśnienie nauki do potrzeb praktycznych. Pod tym względem Epikur, chociaż nie sam jeden, stanął niżej od wielu filozofów starożytnego świata. Nie pojmował on, ażeby po-znanie niedające się zużytkować w hygienie moralnej miało jakąś wartość, nie rozumiał, że wszelka nowoodkryta prawda wywiera wpływ na życie człowieka, że potrzeby obecne nie stanowią granic przyszłej wiedzy. Skutkiem tego ani bezpośrednio w szkole swojej, ani pośrednio w pochodnych jej odrodzeniach nie skierowywał myśli do teoretyzowania, do badań od powszedniego a przynajmniej natychmiastowego użytku oderwanych. Należy przecież w tem zużytecznieniu nauki przez Epikura zauważyć jedną jego wielką i niezmiernie w następstwa płodną zasługę. Wtłaczając całą wiedzę w potrzeby praktyczne, starał on się wyprzeć z nich przestarzałe mniemania i zabobony, zetrzeć tę umysłową rdzę, która pokrywała wszystkie sprężyny — 44 — życia ludzkiego i nie pozwalała im pomyślnie działać. Na miejsce upiorów, gorączkowych snów, przesądnej obawy umysłów, snujących się po ciemku w nieznanej naturze, pragnął on postawić jej rzeczywiste i niewzruszone prawa. Usiłowanie to, śmiało podjęte przez mistrza, wzrastało ciągle w jego uczniach i następcach a do rozwoju cywilizacyi weszło jako jedna z mocniejszych pobudek do wyzwolenia się ducha ludzkiego z więzów ciemnoty przez oświatę. Toż samo dążenie widzimy w epikurejskiej etyce. Bo i o cóż jej chodzi? O możliwie największe uwolnienie człowieka od wpływu warunków zewnętrznych, które go dręczą lub drażnią, o spokój umysłu. Gdy Epikur spokój taki, stan bezboleści nazwał roskoszą, uzbrojeni gramatyką i słownikiem filozofujący retorzy kłuli go za złe użycie wyrazu w czasach, w których nawet poeci śpiewali, że ,,zbyt temu dobrze, komu źle nie jest" (Eniusz). A przecież i my, oddaleni od widoku konania klassycznego świata, wraz z Epikurem przyznać musimy, że w owych strasznych chwilach nie cierpieć było najwyższą roskoszą-Wtedy filozofia mogła tylko wyrabiać i wyrobiła środki znieczulające: stoicyzm dawał światu apatyę, epi-kureizm—ataraksyę, dwa barwami różne, ale w skutkach podobne do siebie odwary moralne. Wspomniałem przed chwilą, o hygienie moralnej. Jakkolwiek Epikur sam nazwał swoją naukę szczęśliwości etyką, właściwie etyki w naszem rozumieniu tego przedmiotu, o ile z zachowanych ułamków i historycznych doniesień wnosić można, wcale nie opracował. Pod tem mianem dziś pojmujemy syste mat reguł obowiązkowych; tymczasem on pozostawił tyl — 45 — ko systemat reguł praktycznych. Nie przepisuje wcale,co człowiek czynić musi, jeśli chce być moralnym, lecz jak postępować winien, jeśli chce być szczęśliwym. I wtedy nawet, gdy mówi o prawach, powołuje się tylko na wypływające z nich korzyści. Było to logicznem rozsnuciem naczelnej zasady, według której celem życia i najwyższem dobrem jest roskosz. Od takiego założenia nie prowadzi żadna droga do dziedziny obowiązków, która stanowi dziedzinę moralności. Bo jeśli powiem: żyję dla roskoszy, którą daje umiarkowanie, to przez to nie wyrażam nawet zamiaru określenia swoich powinności względem innych ludzi. Dla tego etyka Epikura nie jest etyką, ale hygieną moralną, sztuką prowadzenia zadowolonego życia. Gdybyśmy nie wypełnili reguł etyki kaniowskiej, Kant nazwał by nas niemoralnymi; gdybyśmy natomiast nie wypełnili reguł epikurej-skiej, Epikur nazwał by nas nierozsądnymi. On nikogo nie zobowiązuje do trzymania się wskazanej drogi, lecz zdaje się mówić: idź którą chcesz, ale tylko na mojej znajdziesz szczęście, najwyższe dobro, słowem roskosz. Ten czysto doradczy charakter jego etyki jest szczególnem znamieniem czasów, w których filozofia, widząc zburzony i walący się gmach społeczno obyczajowy, nie uczyła, jakie są w nim obowiązkowe warunki życia, ale jakie sposoby uchronienia się od spadających gruzów. Ztąd wynikło jej samolubstwo, do krańców posunięty indywidualizm i chęć wytworzenia w duszy człowieka niezależnego od zewnątrz spokoju. Zapewnie ideał epikurejskiego mędrca może nam się wydać zamkniętym w sobie, niepohopnym do żadnych unie — 46 — sień, starym egoistą; jeśli on wszakże niezdolnym jest do wykonania wielkich i smiałych czynów, wymagających zapału i energii, zdolnym jest za to do-zniesienia wielkich cierpień i zabezpieczenia się od rozpaczy. Wiadomo, że w biegu życia ludzkiego tyle potrzeba pierwszej siły, ile drugiej. Bo i takie czasy przychodzą, w których, jak mówi wspomniany wyżej poeta łaciński: ,,zbyt temu dobrze, komu źle nie jest". Gdy koło siebie nie znajdziemy szczęścia, szukajmy go w sobie. Gdy koło nas szaleje burza, stwarzajmy w własnej duszy pogodę. Tak radził Epikur, o którego nauce powiedział słusznie jeden z badaczów moralności, że ,,żadna moralność nie była mniej roskoszną i bardziej smutną", (1) Ze światem starożytnym kończą się prawie dzieje epikureizmu, ale nie kończą się dzieje jego licznych i aż do nas sięgających przemian. W pierwszych wiekach naszej ery chaos nowonarodzonych i konających pojęć miotał dziwnie losami tego żywiołu. Była nawet chwila—jak wykazuje jeden z badaczów tej mgławicy (Renan), z której się wyłamał świat nowy—mianowicie w II wieku po Chrystusie,, łączono chrześcian i epikurejczyków wspólnem mianem ateistów, gdyż jedni i drudzy występowali przeciwko bogom pogańskim. Nie była to wszakże jedyna chwila takiego skojarzenia. Wszechwładne panowanie Platona i Arystotelesa przez ciąg wieków średnich usunęło z filozofii wszystkie inne systemata, ale (1) Denis. I, 22. — 47 — gdy grunt scholastyki zjałowiał, zaczęto myśleć o filozoficznym płodozmianie, zwracać się do innych mędrców starożytności. Potrzeba ta musiała być silną, jeżeli tak długo w letargu śpiący, złorzeczeniami przywalony Epikur zmartwychwstał w XVII stuleciu, wskrzeszony przez księdza Gassendiego. (1) Godny tej wielkiej uwagi człowiek urodził się biednemu prowanckiemu chłopu w r. l592. Już jako szesnastoletni młodzieniec uczył retoryki a wkrótce potem filozofii. Pierwszą jego pracą było dzieło po lemiczne przeciw arystotelikom wymierzone p. t. Exercitationes poradoxicae adversus Aristotelicos (1624— 1645), którego pięć ksiąg autor z porady przyjaciół spalił. W r. 1646 otrzymał Gassendi miejsce kró lewskiego professora matematyki w Paryżu, na któ rem choroba piersiowa pozwoliła mu pozostać tyl ko do r. 1653. Zmęczony wrócił do swego pro bostwa w Digne, znowu odwiedził Paryż, gdzie nie długo (l655) umarł. Na ten okres przypada główna część jego piśmienniczej działalności. Wówczas to bowiem ukończył swoje prace astronomiczne, bio graficzne, między któremi jednę poświęcił Koperni kowi, wreszcie studya nad Epikurem zawarte w trzech zwłaszcza dziełach: De vita moribus et doctrina Epi~ curi 1647. Animadversiones in Diog. L. De vita et philos. Epic. 1649 i Synłagma philosophicum Epicuri 1655.       * Stosunek Gassendiego do Epikura nie jest stosunkiem Lukrecyusza. To już nie proste powtórze (1) Krytyczny rozbiór prac w dziele Langego t. I, 523 i n. — 48 — nie ale przerobienie, poprawienie, odnowienie i zastosowanie filozofii greckiego filozofa do wymagań ówczesnej wiedzy. Wiedza ta wzbogacona była wte-dy wielkiemi zdobyczami Giordana Brunona i Des-cartesa, Tychona Brachego i Kopernika. Tylko ■ wzgląd na Biblię, która słońcu stać kazała, przeszkadzał Gassendiemu oświadczyć się bezwarunkowo za teoryą naszego genialnego astronoma, chociaż nie skłonił go do odrzucenia jej. Jeżeli do tych wpływów umysłowego przez kilkanaście wieków postępu, jakie nauka zrobiła od czasów Lukrecyusza dodamy religijne stanowisko proboszcza z Digne, który teologii greckiego mędrca podzielać nie mógł, to otrzymamy główne pierwiastki, jakie weszły w skład tego odrodzonego epikureizmu. Pierwszą przyczyną wszystkiego—powiada Gassendi—jest Bóg, ale istnieją przyczyny drugorzędne, materyalne, które wywołują świat zjawisk a któremi autor wyłącznie się zajmuje. Ciała spadają wskutek attrakcyi ziemi, która wszakże nie jest działaniem z odległości, ale przyciąganiem fizycznem, dotykalnem. Jeżeli rzucony w górę kamień spada, to coś go musi uchwycić i ściągnąć. W te ramy oprawił Gassendi fizykę Epikura, odmieniwszy ją i poprawiwszy wiele szczegółów. Za to etykę powtórzył prawie bez ważniejszych sprostowań. Dziwny napozór widok chrześciańskiego księdza XVII w. w szkole Epikura—jest bardzo naturalny. Naprzód ów ksiądz był nie tylko człowiekiem bardzo szerokiego umysłu, ale i gruntownej wiedzy. Epikura więc sądził nie z potwarczych plotek i niedorzecznych zmyśleń, ale z wiarogodnych świadectw, — 49 — których prócz kilku filologów, złe języki, jak zwykle nawet liznąć nie próbowały. Powtóre Gassendi żył w okresie tak zwanej ,,podwójnej buchalteryi" filozoficznej, która prowadziła równoległe często zupełnie z sobą sprzeczne rachunki dogmatów i wniosków naukowych. Descartes np. teoryę swoją o powstawaniu świata z drobnych ciałek usprawiedliwiał tem, że wierzy w jego jednorazowe stworzenie, ale ciekawą jest rzeczą wiedzieć, jakby świat sam z siebie mógł powstać. I Gassendi uniewinniając Epikura, dowodził, że ,,należało to do mądrości, ażeby filozofowie czuli tak, jak wyjątki, a mówili i działali jak ogół". „Reforma Fizyki i wiedzy przyrodniczej—powiada zwracający uwagę na ten szczegół Lange (1)— którą zwykle przypisujemy Descartesowi, jest co najmniej równą zasługą Gassendiego. Skutkiem rozgłosu metafizyki Descartesa odnoszono do niego to, co się Gassendiemu należało". Istotnie, poznawszy dzieje nowożytnej kosmogonii, widzimy, że odrodzony przez Gassendiego epikureizm stał się zarodkiem całej późniejszej atomistyki i teoryi fizykalnych. Nie mówiąc o Newtonie i Boylem, nawet Kant, chociaż pomysł zboczenia spadku atomów nazwał „bezwstydnym", zwrócił uwagę na pokrewieństwo swej słynnej teoryi nieba z epikureizmem. Ani czasu, ani w tej chwili sił by mi nie starczyło na wykazanie szczegółowe, jak dalece nowożytna fizyka jest uczennicą Demokryto-Epikurejskiej szkoły; ogólnie więc (1) Lange, Geschichte, I, 234. — 50 — tylko zaznaczę, że według zdania najznakomitszych i specyalnych tego przedmiotu badaczów pod gmachem obecnej kosmogonii leży podwalina greckich atomistów. Toż samo pochodzenie zdradza etyka utylita-rystyczną zwaną. Począwszy od-de La Mettriego i Holbacha, którzy podjęli upadły i w filozoficznych zapasach podarty sztandar szczęśliwości, jako zasady moralnej, a skończywszy na Benthamie, Millu i innych utylitarystach angielskich lub francuzkich, we wszystkich systematach tego kierunku przebija się pierwiastek epikurejski. Nie należy naturalnie tego niedawno przez p. Guyau (1) rozjaśnionego stosunku nowożytnych moralistów do starożytnego mędrca brać w znaczeniu bezwzględnej- zależności. Były to bowiem umysły samodzielne, teorye oryginalne, ale wywiązały się z łańcucha, którego pierwsze mocne ogniwo Epikur założył. Filozofia jego uległa obfite-temu w najrozmaitsze przemiany rozwojowi, w którym pomału zatraciła swoje pierwotne rysy i nazwę, zmięszała się z późniejszemi dopływami ducha ludzkiego i toczy się dziś w jego łożysku pod innem imieniem i inną postacią. W literaturze naszej epikureizm nie odrodził się wyraźniej, znajdujemy w niej jednak twierdzenia filozoficzne, jak gdyby z dzieł Epikura wypisane. Głównie mam tu na uwadze pisarza, w którego wywodach każde śmielsze tętno myśli (1) La morale d'Epicure et se rapporis avec les doctrines con-temporaines. Paris 1873. (dzieło nagrodzone przez Akad. nauk. dziś już wyczerpane.) — 51 — ludzkiej się odbiło—S. Staszica. W Uwagach nad życiem J. Zamojskiego powiada on: „Więc ludzie z natury ani są złymi, ani dobrymi. Jakie zmysły ich odebrały uczucia, tak oni myślą .... Człowiek ma jeden nieodmienny przymiot: bojaźń cierpienia, czyli chęć życia, albo, jak pospolicie nazywamy, być szczęśliwym koniecznie chcieć musi. . Ale cóż tą prawdziwą człowieka szczęśliwością nazwiemy? Złóżmy przesądy, zamyślmy się nad sobą wszyscy, jedno powiemy: Mieć życia pierwsze potrzeby, zdrowie i spokój. Te tylko trzy rzeczy stanowią człowieka szczęśliwość. Wszystkie inne szczęścia są mniemane i wymyślne. Przeto nas spokojnymi nie czynią. Człowiek chcąc być szczęśliwym, stał się nieszczęśliwym. Szukał opodal od siebie tej szczęśliwości, która tylko w nim się znajduje. Utwarzając nowe szczęście, swoją nie-szczęśliwość powiększył. Bo im więcej poznał, tem więcej potrzebował. Im więcej potrzebował, tem więcej pragnął; tem więcej pomnożyły się namiętności jego i on tem więcej niespokojnym być zaczął".(1) Dziś epikureizmu już nie ma, rozpłynął się, znikł, ledwie tylko ścisła analiza w obecnych związkach myśli go odkrywa. Czy znikł? Pozostał jako synonim zepsucia. Siłą nabytego w przeszłości ruchu biegnie dalej niesława filozofa, która sławą na świat przyszła. Nietylko ci, którzy z tradycyjnych plotek sądy swoje na prędce kują, ale i ci, którzy do ścisłych badań wielką roszczą pretensyę, chrzczą imieniem greckiego mędrca najgorsze plewy, jakie mo (1) Wydanie Turowskiego str. 12. — 52 — ralność ze społeczeństwa wywiała. Po co mamy przywodzić zdania bez powagi, posłuchajmy, jakie to żywioły zgarnia do epikureizmu słynny znawca „z lotu ptaka" Dziejów umysłowego rozwoju Europy— Draper.,.Epikurejczycy—powiada-stanowią najpoważniejszą część spolecznos'ci nowoczesnej i często bywają samozwańczymi stróżami jej interesów. Można ich spotkać na każdym szczeblu życia—a szczególnie w kupieckich przedsiębierstwach, które niestety! zbyt często usposabiają do rozwoju sobkostwa. Im to zawdzięcza społeczność przeszło połowę (jakie ścisłe obliczenie!) swego zepsucia, większą część swej obłudy i swych grzechów. Oni to wpajają w nią fałsz w stosunku do przeszłości, oszukaństwo w stosunku do teraźniejszości, podstęp w stosunku do przeszłości", (1) Jak na rachunek sumienia jednego człowieka, a nawet jednego gatunku ludzi—to dosyć. Mamyż Epikurowi wystawić inny, z dodatnich pozycyi ułożony? Zdaje mi się. Choćby nam z całej jego filozofii nie pozostało nic, prócz chęci rozjaśnienia ciemnej nocy, w której—jak się wyraził Lukrecyusz— „trwa ten punkcik naszego życia" godnaby ona była zaszczytnego wspomnienia. Wyznawać tę filozofię po 2ooo lat za późno, bronić umarłej nie potrzeba, ale znać należy i warto. Przedstawiwszy ją wiernie, nie narzucam nikomu odpowiedzi, lecz pytanie: czy na obelżywej pieczęci, którą piętnujemy niecnotę, po (1) Dzieje umysłowego rozwoju Europy (tłom. pols. T. Korzona) Warszawa 1872, str 148. — 53 — winno być wyryte i na występnych czołach odciskane imię Epikura? Dwa znane mi polskie głosy: pp. Kaszewskiego i Dzieduszyckiego, (1) nie rozstrzygają tej sprawy, więc mój trzeci ją podnosi. Bez wątpienia, odległa to od nas sprawa, ale zastanowić się nad nią warto, ażeby w bliższych nie gromadzić nieopatrznie kamieni, któremiby zła wola z ciemnotą na myśl ludzką rzucać mogły. (1) Dwie rozprawy w Bibliotece Warszawskiej z r. 1861 i 1879.