Kto rozpatrzy się w obłupywanych krzemieniach przed­plioceńskich, nad wyraz monotonnych, i pomyśli, że ciągle takie same były w użyciu w ramach licznych dziesiątków tysięcy lat, prawie bez śladów postępu, kto spostrzeże, iż nie­ma w nich również dowodów szerszego zróżnicowania, ten z zupełnym spokojem naukowego sumienia musi przyjść do wniosku, że ani do posługiwania się niemi, ani do wytwa­rzania ich nie były potrzebne władze duchowe, właściwe prawdziwemu człowiekowi, to jest członkowi społeczeństwa. Dla nas wątpliwem jest nawet, czy Homo choćby w koń­cu Pliocenu wszedł już wyraźnie w okres protoczłowieczy. Dopiero o krzemieniach znacznie późniejszych, więc paleolitycznych, możemy utrzymywać, że są dziełem istoty myślącej po ludzku. Lecz cóż się okazuje? Choćbyśmy długość epoki wy­raźnie ludzkiej bardzo przez tę poprawkę skrócili, to prze­cież nawet i kilkadziesiąt tysięcy lat bytu gromad ludzkich w jakimś kompletnym zastoju wygląda nie tylko dziwnie, ale domaga się wytłumaczenia. Jakiemże prawem rozum jestestw, już posługujących się tak cudownem, jak widzimy, narzę­dziem, wywołującem z niezłomną koniecznością wysoką mą­drość ze wszystkiemi jej doniosłemi skutkami, miałby zosta­wać tak niezmiernie długo w stadjum niemal zupełnej bez­silności? Gdyby to było prawdą, cośmy twierdzili o mowie, to Cywilizacje nie tylko wyższe, ale bardzo nawet wysokie powinnyby się zjawić na ziemi już conajmniej o jakie sto tysięcy lat wcześniej, jeżeli nie znacznie więcej, a tymcza­sem wiemy już dobrze, że nic podobnego nie było. Nie­zmiernie więc późne ich wystąpienie, powtarzam, zdaje się przeczyć b. stanowczo potędze uczłowieczającej, którą przy­pisujemy mowie wyrazowej. Otóż nie! Złudzeniem byłoby przypuszczenie, że mowa, skoro raz zaczęła się zawiązywać, powinnaby już oddawna wywołać wysokie cywilizacje. Złudzenie to, w które zre­sztą wpaść łatwo, wypływa naprzód z niedoceniania ogromnych trudności, związanych z wytwarzaniem się mowy wyrazowej, powtóre z poczytywania zwierzęcego praprzodka naszego za gatunek od początku gromadny, czyli stadny, wreszcie z wyobrażania sobie, że ród Hominis był już w najdawniej­szych czasach dość mocno rozrodzony. Sprzeczności układają się w zgodny obraz nieuniknionej