— 28 — wytwarza ją coraz to inną i coraz to więcej. Niedość i tego. On z postępem czasu tworzy coraz większe dzieła, będące już owocem zbiorowych wysiłków wielkiej ilości osobników — tak, że nie można jui twierdzić, aby je „człowiek" tworzył — bo je tworzy zbiorowość. Człowiek przestał wystarczać sobie, a natomiast stał się uiyteczny innym i dopiero przez to sobie samemu. Wzajemna użyteczność ludzi komplikuje się i wzrasta nieustannie. Wiele dzieł bywa owocem kolejnej pracy długiego łańcucha pracowników, a tego wszystkiego wcale nie widzimy wśród zwierząt. Wiewiórka nie pożąda wcale bogactwa wydry, wydra nie dba o orzechy. Czego sama nie zdobędzie — tego jej nie dostarczą inne gatunki. Dobra zwierząt nie podlegają wymianie międzygatunkowej, jak również wymianie w obrębie gatunku, bo z wymiany rzeczy jednakowych nie spłynęłaby żadna korzyść. Cói za czynnik szczególny tkwi w człowieku i tylko w człowieku, dający skutkiem oddziaływania na przy rodę „bogactwo"? Pytanie to nawskroś gospodarcze i wypada zwrócić się o rozwiązanie jego do ekonomistów. Otóż ci, po­cząwszy od Adama Smitha, dają nam odpowiedź bardzo zgodną i stanowczą. Całe to dziwnie urozmaicone bogactwo ma być owocem pracy ludzkiej, wykładanej na przeobrażenie materyału, dostarczonego w gotowym stanie przez przyrodę,— w dzieło ludzkie. W tych warunkach zdaje się, ie nie popełnimy ani naiwności, ani niedyskrecyi, stawiając sobie pytanie: więc cói jest praca ludzka, czernie ona się różni od pracy zwierząt, nie dającej bogactwa?