— 143 — XIX. Jak się plącze wartość z użytecznością. Najwięcej zamętu wniosła do całej sprawy wartości dwuznaczność tego wyrazu w pospolitem użytkowaniu*). Jeżeli coś jest mi użyteczne, potrzebne, pożądane, miłe, powiadam zwykle, ze to ma dla mnie wartość, albowiem „pozbawionemi wartości" są dla nas rzeczy, których nie potrzebujemy i nie pożądamy. Nieużyteczne są nam obojętne, szkodliwych zaś unikamy. Użyteczność tedy i pożądalność schodzą się z praktycznem pojęciem wartości — i to tak prosto i łatwo, że już pierwsi ekonomiści (jak Condillac) tłumaczyli wartość przedmiotów — ich użytecznością. Jednak dość zadać sobie pytanie, czy taka wartość, równa użyteczności, tkwi lub nie tkwi w przedmiotach, aby zrozumieć, że ona nie jest wcale tem, czego od wieków szukają myśliciele. Oni szukają wartości, tkwiącej w samych przedmiotach, wartości, która nie zależy od naszych sądów. Otói, jeżeli jeden i ten sam przedmiot może mieć w tym samym czasie różny stopień użyteczności dla różnych ludzi, jak również dla mnie samego w różnym czasie i okolicznościach, jeżeli może mieć dla jednego wartość, a dla innego wcale nie mieć wartości, czyli równocześnie może mieć wartość i nie mieć jej, — to łatwo przyjść do przekonania, że taka wartość nie jest wcale wartością przedmiotów, lecz tylko sądem (sądami) o ich „wartości", a raczej o użyteczności. Będzie ona właściwie pożądalnością. Pożądalność, pragnienie przemiotów, tkwi w ludziach nie w przedmiotach pożądanych, a więc i „wartość" *) A nawet, jak się później przekonamy, trójznaczność.