ROZDZIAŁ XXXV. myśli i musi tak być, inaczej nauka obracałaby się w pustce, nie byłoby jej wcale. I cóż za oręż mamy do tej walki? Zbiór wyrazówsygnałów, które trzeba ostrożnie zestawiać, pod grozą, ze byle omyłka w zastosowaniu wyrazu przeinaczy treść podłożoną, najmniejsza zaś nieuwaga czytelnika moie w nim obudzić myśl nie taką, jaka miała być wywołana. Większość sporów naukowych toczy się z powodu wyrazów źle użytych, lub o wyrazy źle zrozumiane. Chcielibyśmy przelać w czytelnika myśl prostą, ale że jest odmienną od dotychczasowych — nie możemy tego uczynić, bo by nam nie uwierzono. Trzeba zwalczyć liczne pojęcia, zagradzające naszej idei drogę do umysłów. Pragniemy przekonać czytelnika o istnieniu realności społecznej niedostrzegalnej dla naszych zmysłów, więc pomijając mniej podobne do naszej idee,— musimy przedewszystkiem usunąć myśl, jakoby tą realnością było samo społeczeństwo. Na pozór myśl ta blizka naszej, a jednak jest dalszą, niżeli koncepcye Tarde a i Alfreda Fouillee. Pewien poważny odłam socyologów oddawna upatruje w społeczeństwie coś pode bnego do organizmu dla tego, źe dostrzega jakieś życie wyższe w społeczeństwie. Wcale to niepotrzebne i nawet mylne, przeciwnicy teoryi organicznej oddawna starają się to wykazać, ale gdy sami nie mają jasnego pojęcia: czem jest realność, będąca przedmiotem ich badań, więc argumenty ich nie obracają się w sferze zasadniczej. Obie strony święcą drobne tryumfy, ale szala nie przechyla się trwale na żadną stronę. Jednym z argumentów, mających pognębić szkołę organizmomorficzną jest rozumowanie, źe skoro społeczeństwo ma być organizmem sui generis, to powinnoby mieć organa rozrodcze — a przecież ich niema. Argument to niewyszukany, ale dotkliwy dla koncepcyi, najeżonej pozornemi analogiami, których samo nagromadzenie że mściło się na twórcach, zamykając ich jak w pułapce