Medyceusze. Sceptycy powątpiewają o ich istnieniu, przy­puszczają, że do szczętu już wymarła rasa ludzi, którzy, jak ów pancerny papież, umieli za drzwi wyrzucić purpuratakardynała, lub rozwalić oku­tym kijem bawoli łeb, obciążonego wielkowiekową przeszłością feodalnego barbarzyństwa magnata, za jedno lekkomyślne słówko o którymś z tych, kogo nazywali »swemi artystami*. Dziś szlachetna krew naszych karmazynów uderza im do głowy wtedy już tylko, gdy chodzi o jakiegoś zwycięskiego derbistę, albo jakąś Mańkowską, Scholcównę łub Sanssouci. Winną tu jest oczywiście — jak to orzekł najkompetentniejszy w tym względzie u nas sę­dzia, hermezyjski mag i hierofant, kodyfikujący w kanony ezoterycznej estetyki — wymagania i postulaty wyrafinowanej impotencyi, demokratyzacya naszych niwelatorskich i zniwelowanych czasów urodzonych z ojca Napoleona i matki Gi­lotyny, winną jest francuska rewolucya — pa­tronka i pramacierz tych wszystkich, których na­zywa ów nieco przebaroczkowany prorok w swej, ułożonej w kształt bizantyńskiej mozajki, z cytat