skę chirurgów, a także mocą była, która dawała męstwo tym ostanim do prowadzenia ludzkości po przez mrok, strach i boleść, w światłość i szczęście. Powiedział starożytny mędrzec, że aby oko nasze słońce widzieć mogło, stać się musi samo mu podo­bne, ale wierzaj mi, że słoneczne oko może mieć tylko ten, kto sam jest nawskróś słońcem. Do tego celu dą­żymy przez stopniowe oczyszczanie. Niejedno zło wystarczy poznać tylko i zobaczyć, by zmieniło się w dobro, a ciemność w blask, noc trzeba zwal­czyć i rozpromienić długą niesłabnącą miłością. Po­tem poznasz tych, co słońce widzą i wierzą w nie, że nie lękają się mroku, mają moc bowiem w so­bie rozświetlenia wszelkich przepaści. Ci zaś co wyrzekają na bezlitosne wywlekanie ciemnych stron istnienia, nie tego się właściwie boją o czem mówią, lecz słońca, w świetle którego to, co oni za blask z siebie bijący uważają, wydać się może taką ciemną stroną. Vesper. Czuję otuchę w twoich słowach, lubo nie przeniknąłem jeszcze całego ich znaczenia, wy­daje mi się, że doświadczam już ich kojącej mocy. W każdym razie dość niespodzianą jest mi mowa ta w twoich ustach, które zazwyczaj gorycz tylko sączą i przeczuwam, że niejedno jeszcze przed­stawi się nam z nieznanej dotąd strony w świetle tej twojej słonecznej mądrości. Czerwiec 1904.