Katarakty. Salvus. Przyzwyczajony wprawdzie jestem do twojego smutku i małomówności, a widok twarzy twojej, jaśniejącej pogodą, jest mi zupełnie nie­znany, pomimo to jednak zdaje mi się, że tak smu­tnym i ponurym nie widziałem cię nigdy. Mocniej pochyliły się twoje zgarbione plecy, i w oczach twoich zgasło jakieś światełko, któregom nie wi­dział, póki płonęło — tak było słabe; dziś jednak spostrzegam jego brak i przez to widzę, że było. Jakiś nowy ciężar przytłoczył myśl twoją, szuka­jącą napróżno i męczącą się wśród mroku nie­wiarą w słońce. Nie sądzę bowiem, aby to coś in­nego być mogło. Posiadasz rzadką mądrość rozpa­trywania wszystkiego, co ci się przygodzić może, tak, jakgdyby była to rzecz przed wieloma wiekami wydarzona, a dziś jedynie pod rozpoznanie myśli twojej podana. Rzeczą, pozbawioną wagi jest umiejscowienie zdarzeń w przestrzeni i czasie; i nie to jest ważne w nieszczęściu, że nam się przy­trafiło. Tu czy tam, u mnie czy u zmarłego przed tysiącami lat hindusa nie wszystkoż jedno? Nie gdzie i kiedy istnieje, lecz co, i nie to jest, co