Koniec legendy. Właściwie legenda była nie jedna: — było ich mnóstwo, kredyt swój czerpiących z wzajemnego dla siebie pobłażania. Legendą była religijna głę­bia Kasprowicza, legendą — metafizyka Miriama, legendą przezwyciężenie pozytywizmu i kult duszy Lorentowicza, legendą płaczliwy Weltschmerz Ja­błonowskiego, legendą buddyzm Berenta i Ł d. Nikt z młodopolskich pisarzy nie pisał, jak pi­sze człowiek, pragnący przez to coś w rzeczywi­stym świecie zmienić, ludzi o czemś przekonać, coś im ukazać. To było zbyt proste, zbyt naiwne, szare. Powiedzmy także zbyt trudne. Potrzeba bowiem do tego dwóch rzeczy: starać się świat zrozumieć i w siebie wierzyć. Zastąpiliśmy to więc czemś in­nem. W świecie rzeczywistym — nie zrobię nic. Stworzyć więc sobie świat tak, by wydawało się, że w nim coś robię, abym sam mógł w to uwie­rzyć, że jestem czemś. To się nazywało na metafizyczny język prze­łożone: mieć swój własny świat Ten świat był całkowicie w naszej mocy, nie uciskał nas jak pancerz, przeciwnie przywierał 13a