Książki dla Wszystkich No 58 JÓZEF KREMER jako PISARZ, FILOZOF i ESTETYK napisał Stanisław Brzozowski Wydawnictwo M. ARCTA w Warszawie KSIĄŻKI DLA WSZYSTKICH. JÓZEF KREMER jako PISARZ, FILOZOF I ESTETYK Szkic krytyczny napisał Stanisław Brzozowski. WARSZAWA. NAKŁADEM I DRUKIEM M. ARCTA. 1902. Äîçâîëĺíî Öĺíçóđîţ. Âŕđřŕâŕ, 27 íî˙áđ˙ 1901 ăîäŕ. ROZDZIAŁ I. ŻYCIE I CHARAKTERYSTYKA KREMERA. Cicho i spokojnie upłynęło życie Józe- fa Kremera: nie przypadły mu w udziale ani wypadki burzliwe i ponad powszed- niość wybujałe, ani zbyt wstrząsające walki wewnętrzne; to też życie jego w nie- wielu da się opowiedzieć słowach, doty- czących warunków moralnych i umysło- wych, pod których wpływem pisarz ten wzrastał i rozwijał się. Józef Kremer urodził się w Krakowie 22 lutego 1806 roku w rodzinie mieszczań- skiej, ale zamożnej i otoczonej powszech- nym szacunkiem. Ojciec Kremera był człowiekiem rozsądnym i dobrym: cenił wysoko wiedzę i starał się, aby synowie jego otrzymali wykształcenie możliwie - 4 - najlepsze; nie poprzestając na krajowych szkołach, wysłał ich do uniwersytetów zagranicznych, ażeby z pierwszego źródła. naukę czerpać mogli. Matka — kobieta uczuciowa i nadzwy- czajnie pobożna, wpajała w dzieci i roz- wijała w nich uczucia religijne; Józefa zaś, który z powodu słabego zdrowia był jej benjaminkiem, w każdym jego zmartwie- niu dziecinnym wyprawiała do kościoła Świętej Marji lub jakiego innego, aby tam wypłakał się i wyżalił. Ten drobny fakt jest bardzo znamiennym, świadczy bo- wiem, że w domu Kremerów religja i jej obrzędy nie były czczą formą, do której dzieci naginano jedynie przymusem i po- wagą starszych: splatając się z wydarze- niami drobnego światka duszy dziecinnej, religja stawała się czymś blizkim, co żyło w duszy dzieci, rosło i mężniało wraz z niemi. Gdy rozważymy teraz, ile pewności i spokoju może wnieść do ogniska ro- dzinnego i duszy swych dzieci człowiek podobny do ojca Józefa, jeżeli dodamy do tego równy, pogodny, a serdeczny na- strój matki, Anny Kremerowej, to zrozu- - 5 - mierny, że dom ich musiał należeć do tych, w których drobnym wykluwającym się duszkom dziecinnym nigdy nie bywa zimno, a jest bardzo spokojnie i pewnie; nie zdarzy się tam nigdy nic, coby kazało powątpiewać im o charakterze ojca lub o sercu matki. Ciepła, wyniesionego z tak spędzonego dzieciństwa, może wystar- czyć na całe życie. Sam Kremer tak o tym mówi: «Komu zacnego ojca uśmiech był jutrznią ducha, a nieskażona cnota wzorem, kto jego bło- gosławną modlitwę wziął posagiem w świat; z kim za dziecięcych lat matka, miłości pełna, prawiła o kochaniu ludzi, o bojaźni Bożej, o zmarłych braciszkach, co dziś już jako aniołki proszą za pacho- lątkiem, pozostałym na ziemi, by było do- bre i pobożne; kogo wypiastowały za- cność i święty obyczaj domowy—ten za- iste nie będzie samotnym na świecie, bo nieśmiertelna jego spuścizna miłości ro- dzinnej i cnoty ojcowskiego domu, choć mu niejedno w sercu zagaśnie, choć mu życie zbiednieje, a niejedno uczucie lodem zajdzie—nie będzie samotnym na świecie. W chwilach szarych, ckliwych, cofnie się - 6 - w siebie, zamknie się w sercu własnym, jakby w świątnicy istoty swojej, w cicho- ści uroczystej, sam na sam z Bogiem bę- dąc, tajemniczej treści ducha swojego da posłuchanie—i pojawi mu się postać ojca, co napoi pociechą i posili otuchą w sobie, i stanie przed nim matka, i pochwali, i przytuli, i zcałuje boleści i trud ze znęka- nego czoła» («Listy z Krakowa», t. I, str. 188). Nie potrzebuję mówić, że członkowie tej rodziny kochali się pomiędzy sobą nie- zmiernie; gdy umarła pani Anna Kreme- rowa, nikt z rodziny nie śmiał uwiadomić o tym bawiącego za granicą Józefa, i do- piero ulubiony jego profesor, Paweł Czaj- kowski, podjął się tego. «Nikt z rodziny— mówi Kremer — nie ośmielił się pisać do mnie z taką wiadomością; uprosili o to Czajkowskiego, który dla mnie był za- wsze życzliwym, a którego wysoko szano- wałem. Ogłuchłem z boleści na tę wiado- mość.» Skorzystał też Kremer z nadchodzących wakacji, «by pojechać do domu i utulić się wśród swoich». Potym powrócił do Berlina z ciągłą jednak i palącą tęsknotą; - 7 - szukał rozrywki w wycieczce do Weima- ru i Heidelberga i «byłby zupełnie szczę- śliwy, gdyby nie rana w sercu, zadana przez śmierć matki». Dopiero latem, w Szwajcarji, smutek jego ukoił się nieco: «Ruch fizyczny, wi- dok natury, pełnej wzniosłego majestatu, miejscowości wiekopomne w historji szwajcarskiej, jakoś mnie pokrzepiły cie- leśnie i duchowo; mogłem już spokojniej pomyśleć o mojej bolesnej stracie: w my- śli rozmawiałem z matką i niby pisywa- łem listy do umarłej». Nie mniej silnie, będąc już dojrzałym człowiekiem, odczuł Kremer śmierć brata swego, Karola, w ro- ku 1860: «Uderzył mnie cios okropny, straszny—pisał wówczas do J. F. Nowa- kowskiego — straciłem brata! Dla mnie był on więcej niż bratem, bo przyjacielem, przed którym nie ukrywałem żadnego uczucia! Okropna próżnia, nowa otchłań roztworzyła się w życiu moim.» W tym domu rodzinnym, pogodnym i kochającym, otrzymał Kremer początko- we wykształcenie. Następnie oddano go do liceum Świętej Anny. Postępy jego w naukach były początkowo dość słabe - 8 - i dopiero od V klasy gorliwą pracą i po- jętnością zaczął zwracać na siebie uwagę nauczycieli. Należy przyznać, że nauczy- ciele ci nie odznaczali się zbyt wielkiemi zdolnościami pedagogicznemi: byli to po większej części zasłużeni wojskowi, a nie zawodowi wychowawcy. Wyjątek pod tym względem stanowił nauczyciel mate- matyki, późniejszy dziekan warszawskiej Szkoły Głównej, Augustyn Frąckiewicz, i nauczyciel religji, ksiądz Maculski. Wo- góle jednak panował w szkole nastrój, sprzyjający nie tyle rozwojowi żądzy wie- dzy i teoretycznego myślenia, ile rozkrze- wianiu się w duszach młodzieży uczuć społecznych i obywatelskich: «Nasi pro- fesorowie — powiada Kremer — po więk- szej części oficerowie z czasów księcia Józefa lub ostatniego dziesiątka lat ze- szłego wieku, najczęściej już nie pamię- tali tego, czego się niegdyś nauczyli za młodu. Więc też zwykle tak bywało, że w połowie lekcji profesor sprzykrzył so- bie gramatykę łacińską, a odsunąwszy na bok książki, opowiadał nam o Kościusz- ce, o księciu Józefie, o bitwach, klęskach, tryumfach i spełzłych nadziejach.» - 9 - «Takie to było — dodaje Kremer w in- nym miejscu — wychowanie naszego po- kolenia, taka atmosfera na nas wiała, ta- kąśmy oddychali, taką tchnęliśmy w na- stępujące po nas pokolenia.» W tej atmosferze, umysłom mogła za- grażać pewna niedokrwistość, ale serca nie schły w niej z pewnością; Kremer zaś zbyt wiele znajdował w sobie i w domu podniet do pracy umysłowej, aby braki szkolnego wychowania pod tym wzglę- dem odbić się na nim miały zbyt szkodli- wie. W każdym jednak razie nie wyniósł on ze szkoły tej zaciekłości poznawczej, która bada dla samego badania i o cel nie pyta; warunki dzieciństwa i pierwszych lat młodości złożyły się tak dla Kremera, że poznanie prawdy mogło stać się jed- nym z pośród jego celów, ale nie celem wyłącznym i jedynym. Po ukończeniu liceum Świętej Anny wstąpił Kremer na wydział prawny uni- wersytetu Jagiellońskiego. Na każdym wydziale trzyletni kurs nauk specjalnych poprzedzany był przez dwuletni kurs na- uk humanitarnych i filozoficznych; ten to dwuletni kurs miał w rozwoju umysło- - 10 - wym Kremera bardzo ważne znaczenie: słuchał on podczas niego wykładu Sa- muela Bandtkiego o filologji starożytnej i słowiańskiej, wykładów literatury Pawła Czajkowskiego i fllozofji Józefa Emanue- la Jankowskiego. Paweł Czajkowski, nader życzliwy Kre- merowi, wywarł na niego wpływ bardzo wielki, niekoniecznie pożyteczny. Był to człowiek, który sądził, że wyrazy ozna- czające wprost jakiś przedmiot, istnieją po to, aby ich starannie unikać i nie poj- mował zdania, któreby nie zawierało przy- najmniej jednej przenośni. Pisał on nđ.: «co się jeno rodzić zwykło... to w nabie- głych czerstwością żyłach posagowy rdzeń niechybnego zepsucia przecedza», albo w stylu mniej górnym: «Uczony czło- wiek jest jak ów potok, który nietylko skrapia niwy i lasy, nietylko napawa mieszkańca i zwierzęta, ale odwiedza i wiel- kie miasta, wnosi do nich obfitość i służy im za ozdobę.» Niestety, mutatis mutandis odnajdziemy u Kremera ślady tej górno- ści i poetyczności a la Czajkowski. Zdrowszy wpływ pod tym względem wywierał na swych słuchaczy profesor - 11 - matematyki Szopowicz (+ 1839): «On uczył nas wprawdzie matematyki — po- wiada o nim Kremer—lecz obok niej wpa- jał jeszcze wiele zasad życia: np. przed- stawiał, jako każdy samowolnie piętnuje się bezcześcią, kto nie dba o poznanie własnego języka, kto się nim władać nie nauczy; więc fukał i burczał nas nielada, gdy dostrzegł jakiego zwichnienia mowy lub niewłaściwego w niej zwrotu, i sta- wiał nam na żywą duszę bezmózgość tych niedowarzeńców, co mniemają, ja- koby czystość języka zasadzała się li na unikaniu wyrazów nieswojskich, a nie baczą, że to właśnie zwroty i budowa zdań są przedewszystkim wyrazem ro- dzinnego ducha każdego języka. Przy każdej sposobności też prawił nam o Śnia- deckich, polecając nam, byśmy się rozpa- trzyli w tym krystalicznym ich języku. Świeć mu za to, Panie!» («Podróż do Włoch», t. I, str. 234). Profesor filozofji, Józef Emanuel Jan- kowski, był zwolennikiem Kanta, ale poj- mował jego filozofję bardzo płytko i po- wierzchownie; nie był to zresztą umysł twórczy, a w filozofji zrozumieć—zawsze - 12 - znaczy to samo, co stworzyć; to też Jan- kowski nie mógł pociągnąć młodzieży za sobą i nie mógł swym wpływem przewa- żyć lekceważących sądów o Kancie, wy- głaszanych przez Jana Śniadeckiego. Są- dy te jednak nie zniechęciły Kremera do przestudjowania «Krytyki czystego rozu- mu» w oryginale; studjował ją sumiennie; był zadowolony z dnia, gdy mu się udało choćby trzy karty dzieła Kanta przetra- wić, a studjował przytym w czasie naj- większej plastyczności umysłu. Ze zdzi- wieniem więc nie odnajduję w fllozofji Kremera najlżejszych choćby wpływów Kanta i twierdzę, że «Krytyka czystego rozumu» pozostała dla Kremera księgą na zawsze zamkniętą. Jest to tylko jeden z licznych przykła- dów, stwierdzających, że każde przyswo- jenie sobie cudzych myśli jest właściwie szczepieniem i że szczepienie to, aby się udało, wymaga specjalnych warunków i pewnego powinowactwa pomiędzy wcho- dzącemi w grę organizmami. W roku 1824 odbył Kremer podróż do Włoch i pod wpływem dzieł tylu cywili- zacji wieków i ludów, wiedza jego rozro- - 13 - sła się niezmiernie: przyrodzone zdolno- ści estetyczne, napotkawszy pokarm od- powiedni i obfity, wzmogły się i doszły do uświadomienia samych siebie. Kremer nietylko kochał piękno, jak dawniej, ale wiedział teraz, że je kocha i zaczynał już nad nim rozmyślać. Ciekawą rzeczą byłoby poznać stanowi- sko zajmowane przez Kremera w ówcze- snym sporze pomiędzy klasykami i ro- mantykami; sądzę jednak, że trafiały mu do przekonania szerokie a pełne miary poglądy Brodzińskiego, którego odwiedził Kremer w Warszawie, a może bardziej jeszcze pełne trafności zdania Wężyka, obrońcy Shakespeara i Schillera. Trzy ostatnie lata spędzone w uniwer- sytecie Jagiellońskim i poświęcone stu- djom specjalnie prawnym, mniejsze mia- ły o wiele znaczenie dla rozwoju umysło- wości Kremera. Dały one początek jedne- mu nałogowi schematyzowania, który, zetknąwszy się z djalektyką Hegla, odbił się wyraźnie na wykładzie jego prac filo- zoficznych. W roku 1828 został Kremer magistrem prawa i wyjechał do Berlina. - 14 - Do Berlina ściągał wtedy młodzież z ca- łego świata Jerzy Hegel (ur. 1770—1831). Filozofja jego zbyt wielki wpływ wywar- ła na Kremera, abym mógł tutaj o niej mówić—z konieczności krótko, pobieżnie; rozważę ją szczegółowiej przy rozpatry- waniu i ocenie własnych poglądów filo- zoficznych Kremera; tu zaś zastanowię się nad innemi wpływami, którym uległ on w swoim rozwoju. Obok Hegla, ówcze- sny uniwersytet berliński posiadał i innych jeszcze wybitnych profesorów: Schleier- machera, Fryderyka Raumera, Karola Rit- tera, Gansa, Savigny egó etc. Z pośród nich największy wpływ wywarli na Kre- mera: Schleiermacher, teolog, który szu- kał istoty religji w uczuciu i przez to pod- niesienie uczuciowej strony stanowił prze- ciwwagę dla wyłącznie rozumowego cha- rakteru filozofji Heglowskiej, i—Karol Rit- ter, gieograf. Ten ostatni rozbudził w Kre- merze trwałe zamiłowanie do gieografji pojętej naukowo, t. j. nie przedstawiającej zbioru mniej więcej luźnych wiadomo- ści, lecz organiczną całość, powstałą przez rozumowe powiązanie prawd wzajemnie się uzupełniających i uzasadniających. - 15 - Gans i Savigny przedstawiali dwa od- mienne kierunki w ówczesnej nauce pra- wa: filozoficzny i historyczny i byli kie- runków tych najwybitniejszemi przedsta- wicielami. Z Berlina udał się Kremer do Heidelber- ga, gdzie przepędził letnie półrocze, słu- chając wykładów znakomitych prawni- ków: Mittermayera i Thibauta, oraz histo- ryka Schlossera. Po drodze do Heidelber- ga zatrzymał się Kremer w Weimarze, gdzie złożył osobiście hołd Goethemu, przez którego był uprzejmie przyjęty. Na- reszcie zaopatrzony w listy polecające od berlińskich i heidelbergskich uczonych, udał się Kremer jesienią 1829 roku do Paryża. Były to dla Francji czasy bardzo burz- liwe: rewolucja lipcowa wisiała już nieja- ko w powietrzu i tkwiła w umysłach wszystkich, pod postacią najróżniejszych myśli społecznych i politycznych. Wpły- wu tych myśli na Kremera, śladu choćby przemijającej gorączki politycznorewolu- cyjnej nigdzie w jego dziełach do- patrzyć się nie można. Dowiadujemy się wprawdzie od niego samego, że otarł się - 16 - on zblizka o SaintSimonizm, ale musia- ło to być raczej zainteresowanie się teore- tyczne, niż głębsze przejęcie się progra- mem społecznym partji, skoro jedna rada Romualda Hubego wystarczała do zmiany poglądów Kremera pod tym względem. Za najlepszy dowód zaś całej powierz- chowności tego kaprysu SaintSimoni- stycznego u Kremera posłużyć może fakt, że jednocześnie prawie entuzjazmował się wykładami ekonomisty Saya — jedne- go z największych zwolenników zasady «laissez passer, laissez faire». Zdaje mi się stwierdzonym, że Kreme- rowi zbywało wprost na zmyśle niezbęd- nym do przejęcia się jakąś doktryną spo- łeczną; nie należał on do natur, które czują się powołanemi do zreformowania urządzeń i ustroju społecznego i nie po- siadał pod tym względem żadnych ściślej określonych aspiracji; to też poglądy i na- uki społeczne interesowały go tylko, jako wytwory pracy umysłowej, a więc czysto teoretycznie i jedynie po dyletancku. Znaczny wpływ wywarły na Kremera wykłady i dzieła historyczne Guizota i hi- storycznoliterackie Villemaine a. Pierw- - 17 - szy z tych pisarzy ujął Kremera swym filozoficznym pojmowaniem dziejów, któ- re wykazywało związek pomiędzy rów- nemi stronami cywilizacji ludzkiej i wza- jemną zależność tych stron od siebie. Villemain zaś stosował mniej więcej po- dobną zasadę do historji literatury, roz- patrując działalność literacką pisarzy w związku z otoczeniem społecznym i epo- ką, w której oni żyli i pisali. Najbardziej jednak pociągały Kremera wykłady Wiktora Cousina, który stał wtedy u szczytu sławy. Treść tych wy- kładów nie przedstawiała dla Kremera nic nowego, gdyż Cousin znajdował się na- ówczas pod wpływem filozofji niemiec- kiej, a ta znaną była Kremerowi z pierw- szej ręki. Nową natomiast była dla Kre- mera, po suchym i oderwanym wykładzie profesorów niemieckich, forma barwna, ży- wa i porywająca, jaką nadawał tym samym poglądom wymowny mistrz eklektyzmu. Profesor Struve w swym życiorysie Kremera wspomina o wpływie, wywar- tym na Kremera przez poglądy Augusta Contĺ ŕ, który w tym czasie rozpoczął już wydawać swój «Kurs filozofji pozy- 2 - 18 - tywnej». Poprzestaję tu na tej wzmiance z zastrzeżeniem, że do sprawy tego rze- komego wpływu powrócę jeszcze w dal- szym toku wykładu. Z końcem lata roku 1830 Kremer po- wrócił do kraju, odwiedziwszy jeszcze przedtym Londyn. Dekretem z dnia 28 stycznia 1831 roku rada uniwersytetu Jagiellońskiego miano- wała Kremera doktorem obojga praw, nie żądając od niego złożenia rozprawy. Po- mimo to jednak wypadki ówczesne i udział, jaki w nich Kremer przyjął, nie pozwoliły mu objąć posady rządowej; wskutek tego przyjął skwapliwie miejsce guwernera w domu państwa Skrzyńskich w Zagórzanach. Z małą przerwą przebył tam aż do r. 1837. Czas ten nie upłynął dlań bezowocnie: uzupełniał swoje studja filozoficzne i stu- djował nader gorliwie pisarzy polskich XVI i XVII wieku, zwłaszcza teologów, u których spodziewał się znaleźć wyraże- nia i zwroty przydatne do wykładu myśli filozoficznych w języku polskim. Czas ten od roku 1830 — 1837 zazna- czył się jeszcze w życiu Kremera znajo- - 19 - mością i przyjaźnią z poetą Wincentym Polem i współpracownikiem w kwartal- niku naukowym, założonym przez Anto- niego Zygmunta Helcia. W kwartalniku tym kierował - Kremer działem filozofji i pomieścił w nim swą własną rozprawę «Rys filozoficzny umiejętności», która była pierwszą donioślejszą pracą polską z dzie- dziny filozofji, poprzedzała bowiem odno- śne pisma Trentowskiego, Cieszkowskie- go i Libelta. Po roku 1837 objął Kremer kierownic- two prywatnego zakładu naukowego w Krakowie, prowadzonego dotychczas przez Ludwika Królikowskiego. Działalność pedagogiczna Kremera na- cechowana była gorącym uczuciem przy- jaźni dla młodzieży i podniosłym wpły- wem moralnym. W tym też roku został Kremer człon- kiem Towarzystwa Naukowego Krakow- skiego i w latach następnych na posie- dzeniach tegoż Towarzystwa odczytał cały szereg prac. Tak np. w roku 1841 «O metodzie i systemacie gieografji fizycz- nej» i o «Stanowisku Rittera w gieogra- fji»; w roku 1843 «Związek filozofji In- - 20 - dów z ich sztuką piękną». W roku 1845 i 1847 «Zasady tegoczesnej filozofji na- tury». W tym samym czasie wydał Kremer pierwsze swoje prace książkowe: «Feno- menologję ducha» (1837 r.) i tom I «Li- stów z Krakowa» (1843 ă.). Zasługuje także na wzmiankę rozbiór dramatu Schil- lera «Dziewica Orleańska», pochodzący z 1844 r. W roku 1844 ożenił się Kremer z pan- ną Marją Mączyńską, kobietą, która wpro- wadziła do jego domu dużo pogody du- chowej i cichego, spokojnego szczęścia. Dnia 6 maja 1847 roku umarł profesor filozofji Uniwersytetu Krakowskiego, wspomniany powyżej Józef Emanuel Jan- kowski. Na miejsce jego Kremer został mianowany profesorem filozofji. Ponie- waż nie posiadał stopnia doktora filozofji, więc poruczono mu z początku tylko tym- czasowy wykład filozofji, w charakterze zastępcy profesora. Gdy jednak w r. 1849 wydał I tom swojego «Wykładu syste- matycznego filozofji», wydział filozoficzny Wszechnicy Jagiellońskiej przyznał mu stopień doktora filozofji, zwalniając go od - 21 - wszelkich egzaminów. W następnym zaś, 1850 r. minister oświaty, hr. Thun, mianował Kremera profesorem zwyczaj- nym filozofji w uniwersytecie Jagielloń- skim, oraz profesorem estetyki i historji sztuki w szkole sztuk pięknych. Obo- wiązki swe profesorskie pełnił Kremer z wielkim przejęciem się i sumiennością: świadczy o tym sam fakt opracowania sa- modzielnych kompedjów w języku pol- skim i niemieckim co do najważniejszych praw filozoficznych. W roku 1852 wydał Kremer II tom swojego «Wykładu systematycznego filo- zofji» i w tymże roku przedsięwziął po- dróż do Włoch, która była oddawna jego pragnieniem i marzeniem najżywszym, gdyż z pierwszej podróży pozostały mu tylko wspomnienia, dostatecznie żywe, aby go zachęcić do ich odświeżenia, niedo- statecznie jednak wyraźne, aby mógł na nich poprzestać w swoich pracach nad estetyką i historją sztuki, a w tym wła- śnie czasie przystępował Kremer do pisa- nia dalszych tomów «Listów z Krakowa», które miały zawierać dzieje artystycznej - 22 - fantazji. Przerobienie pierwszego tomu i opracowanie dwóch dalszych tomów «Listów z Krakowa» zajęło mu rok 1853 i 1854. Całe zaś dzieło zostało wydane w trzech tomach w roku 1855. W tym samym roku przystąpił Kremer do opracowania swojej «Podróży do Włoch», która miała zawierać zastosowa- nie ogólnych zasad estetycznych, rozwi- niętych w «Listach z Krakowa», do skar- bów sztuki, nagromadzonych we Wło- szech. To sześciotomowe dzieło napisał Kremer w ciągu lat siedmiu, od roku 1855 do 1862 i wydał nakładem Zawadzkiego w Wilnie. W tym samym czasie napisał kilka drobniejszych prac z zakresu już to este- tyki, już to różnej treści, jak: «Kilka słów o epoce, w której rozkwitła sztuka bizan- tyjska» (Kraków, 1856); «O tryptyku i kilka uwag nad architekturą i rzeźbą gotyckiego stylu» Wilno, 1859); «Niektóre uwagi nad źródłosłowem wyrazu polskie- go: ślachta, szlachta» («Gazeta Warszaw- ska», 1859), artykuł «Analiza» w «Ency- klopedji Powszechnej» 1859 r.; «O prze- - 23 - nośniach i porównaniach» (w książce zbiorowej dla Kaz. Wójcickiego; Warsza- wa, 1862). W roku 1859 odwiedził Kremer War- szawę, Warszawianie ożywieniem umy- słowym i wrażliwością sprawili na nim nader dodatnie wrażenie. Po roku 1862, czy to skutkiem wyczer- pania po nadmiernej pracy umysłowej, (8 tomów w ciągu lat 10-u), czy też sła- bego zdrowia i rozlicznych kłopotów, na- stąpiła w działalności literackiej Kremera kilkoletnia, a prawie zupełna przerwa. Jedną z przyczyn tej przerwy profesor Struve przypisuje temu, że w latach tych dokonał się w Kremerze przewrót i prze- łom w jego poglądach filozoficznych. Za objawy tego przewrotu uważa prof. Stru- ve pisma filozoficzne, wydane przez Kre- mera po roku 1867, mianowicie rozpra- wę: «Najcelniejsze filozoficzne nauki o du- szy przed sądem krytycznym obecnej nam filozofji», umieszczoną w «Bibljotece War- szawskiej» 1867 r.; pośmiertne dzieło: «Nowy wykład logiki» i wreszcie ostatnią pracę wielkiego pisarza: «O najważniej- szym zadaniu filozofji». - 24 - Nie wchodząc tutaj w rozbiór tego za- patrywania się prof. Struvego, pozosta- wiam rozpatrzenie kwestji tego przełomu rozdziałowi, poświęconemu specjalnie filo- zofji Kremera. W tym samym przeciągu czasu wydał Kremer kilka pism z zakresu historji i filo- zofji sztuki, jako to: «Grecja starożytna i jej sztuka, zwłaszcza rzeźba» (Poznań, 1868); «Sztuka w starożytnym Rzymie» (Warszawa, 1868); «Kraków wobec Pol- ski i Sukiennice jego, oraz słowo o bra- mie Florjańskiej» (Kraków, 1870); ta ostatnia praca zawiera dość cenne przy- czynki autobiograficzne. Z działalności publicznej Kremera w tym czasie zaznaczyć potrzeba następujące fakty: od roku 1847—1852 był on sekre- tarzem Towarzystwa Naukowego Kra- kowskiego; przyjmował też on czynny udział w założeniu «Towarzystwa przy- jaciół sztuk pięknych» w Krakowie i spra- wy tego Towarzystwa brał bardzo gorąco do serca. Oprócz tego był członkiem ho- norowym «Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Królestwie Polskim», «To- warzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu» - 25 - oraz członkiem rzeczywistym «Towarzy- stwa archeologicznego w Wilnie». Uni- wersytet Jagielloński wybierał kilkakrot- nie Kremera na dziekana wydziału filozo- ficznego i wreszcie na rektora. W roku 1872 Towarzystwo Naukowe Krakowskie zamienionym zostało na «Akademję Umiejętności; Kremer należał do liczby pierwszych dwunastu członków założycieli, a po zupełnym ukonstytuowa- niu Akademji został obrany dyrektorem wydziału historycznofilozoficznego i jako taki, przyjmował udział w zarządzie Aka- demji; oprócz tego przewodniczył w ko- misji dla filozofji. Życie rodzinne złożyło się dla Kremera bardzo szczęśliwie: dzieci jego — Helena, Józef i Marja, chowały się odpowiednio do jego życzeń i planów; starsza córka jeszcze za jego życia wyszła za mąż za prof. Rydla. W życiu towarzyskim Józef Kremer był bardzo cenionym i lubianym. Umysł jego odznaczał się wielką jasnością, a po- zbawionym był zupełnie sztywności i pe- dantyzmu; usposobienie zaś jego było zawsze równe, pogodne, pełne życzliwości - 26 - dla ludzi. Rozmowa jego była potoczysta, pełna treści, nieraz jowjalna i wesoła. Umarł w Krakowie 2-go czerwca 1875 roku. Życie filozofa i pisarza obchodzi nas tylko tyle, o ile wpłynęło na jego myśli i dzieła, dlatego też więcej poświęciłem miejsca młodości Kremera, jako czasowi, w którym umysł jego kształcił się i roz- wijał, niż późniejszemu jego życiu; na zakończenie postaram się uwydatnić naj- bardziej ważne z wpływów moralnych, które na jego duszę i myśl działały. Przedewszystkim jeszcze raz podniosę jego szczęśliwe dzieciństwo. Nikt prawie nie zdaje sobie sprawy, jak dalekie i roz- ległe rozgałęzienia mają wrażenia moral- ne, doznane w dzieciństwie; dzieciństwo Kremera upłynęło w ten sposób, że na zawsze pozostawiło mu podkład uczuć tkliwych a spokojnych i wspomnienie szczęścia cichego, pozbawionego wa- hań i rozczarowań. Szczęśliwe dzieciń- stwo i wyniesione z niego wspomnienia— jest najlepszą bronią przeciw zgorzknie- niu, pesymizmowi i rozpaczy. Następnie Kremer czuł, że w domu jego nikt nie gani - 27 - jego dążeń duchowych i nie ma zamiaru sprzeciwiać im się; spotykał, przeciwnie, na każdym kroku zachętę, aprobatę i po- parcie. Jest to znowu szczęście, przypa- dające niewielu w udziale: wieluż to ludzi myśli rozwinęło się i wyrosło na to, czym byli, nie dzięki swojej rodzinie, ale wbrew jej. Kremer należał do tych szczęśliwców, którzy czuli w swoim rozwoju umysło- wym i ciągłej pracy nad sobą zgodę i współudział tych, których najbardziej kochał; nie potrzebował kryć się, jak tylu innych, ze swemi pracami i myślami, naj- bardziej oderwanemi od życia, nie potrze- bował się nigdy obawiać, że ktoś, kogo kochał i czcił, podepcze w jego duszy to, co dla niej było świętym. Taki rozwój umysłowy posiada wiele spokoju, równo- wagi i harmonji, ale właśnie dlatego nie wybuja prawie nigdy w egzaltację; egzaltu- jemy się najczęściej dla ideałów, którym ktoś zaprzecza, zachowujemy zaś więcej umiarkowania w tych naszych dążeniach, które są zarazem dążeniami naszego oto- czenia. Kremer nigdy nie czuł się wykolejo- nym, a jest to znowu dowód prawie wy- - 28 - jątkowego szczęścia. Każdy prawie czło- wiek myśli jest. nieproszonym gościem pośród swoich współczesnych, którzy spoglądają nań nieufnie i niechętnie. Dro- gą walki musi on dopiero zapanować nad opinją innych i wywalczyć sobie nietylko uznanie, ale nawet szacunek własny; taka bowiem jest nasza nędza, że nawet dla przyznania w sobie samym wartości, cze- kamy na upoważnienie t. zw. ogółu, któ- rym teoretycznie gardzimy. Kto przeżył kiedykolwiek te udręczenia bezgraniczne- go upadku ducha, następującego po naj- promienniejszych nadziejach, kto czuł się w ciągu jednego i tego samego dnia nie- raz tytanem i piątym kołem u wozu, ten wie jak łatwo traci się wtedy poczucie miary, jak łatwo zapomina się o wszyst- kim, co nie jest nami, i myślą, która nami włada; w takich to właśnie chwilach na poddaszach chłodnych i pustych, w walce z nędzą o każdy prawie kęs chleba, z nie- pewnością, czy lada chwila nie zabiorą człowiekowi za długi krzesła, na którym siedzi, stołu, na którym pisze; w takich to właśnie chwilach wyrastają ludzie jedno- stronni, lecz potężnie kochający jakąś jed- - 29 - ną myśl, jakiś jeden ideał i zapominający dla nich o wszystkim innym. Słowem, w takich to warunkach wzrastają ci ma- njacy idei, niezrównoważeni, potwornie jednostronni, lecz i potwornie wielcy, ja- kiemi bywają gienjusze, pchający myśl ludzką na nowe tory. Nic z tego u Kremera, nic z cygana i wykolejonego, jak nic z sieroty we wła- snym domu. Od początku prawie czuł się poważanym, cenionym, a potym przyszły zaszczyty i sława stosunkowo łatwo i bez walki. Znowu więc warunki były takie, że przytłumiały wszystkie fanatyczne, bojownicze pierwiastki ducha, a sprzyjały rozwojowi rozsądku, uczucia, miary i rów- nowagi zewnętrznej. Do tych warunków dodajemy podróże, które musiały wpłynąć na rozwój cieka- wości i wyobraźni, a zrozumiemy, że warunki dążyły do uczynienia z Kremera człowieka o gorąco, lecz równo i spokoj- nie bijącym sercu, o dużym rozsądku i umiarkowaniu zadowolonego z siebie i ludzi, ciekawego wielu rzeczy i umieją- cego na nie patrzyć i o nich mówić; czło- wieka, który nigdy nie powątpiewał o swo- - 30 - jej użyteczności i nigdy nie potrzebował walczyć o prawo myślenia i działania, a więc i nigdy nie tracił równowagi i spo- koju. Takiemi były warunki; pozostaje roz- patrzyć czy nie natrafiły one na naturę tak dalece odrębną i odporną, że cały ich wpływ został osłabionym. Co do tego po- uczył nas styl Kremera, to najlepsze źró- dło informacji pisarza o ustroju ducho- wym. Rozpatrzenie stylu Kremera jest tym ważniejsze, że stanowi on bezwąt- pienia najtrwalszą, najmniej zaprzeczalną stronę całej jego działalności. ROZDZIAŁ II. STYL KREMERA. W «Listach z Krakowa» (t. I, str. 205) powiada Kremer: «Naucz się własnego języka, naucz się jego sumienia, jego ser- ca; podpatrz jego tajemnice; poznaj się z czarami jego potęgi, co w nim żyją za- klęte; umiej z niego wskrzesić pioruny i burze, płacze i muzyki anielskie, jeżeli chcesz, by ci mowa twoja zagrała i za- śpiewała pod piórem, jeżeli chcesz, by ci była talizmanem do potęg, do uczuć, co śpią nieznane w topielach piersi naszych! Tak jest, naucz się języka twojego, naucz się jego sumienia, ale pamiętaj, że tu gło- wa, że tu rozum nie wystarczy; przyłóż serce do serca twojej mowy, bo tak jedy- nie uczujesz jej tętno tajemnicze; pokochaj ją z duszy, jeżeli chcesz być od niej ko- - 32 - chanym. Jeżeli ta mowa twoja nie będzie ci potulną, jeżeli nie będzie powolną two- im myślom i uczuciom, nadaremnie bę- dziesz przysięgał, że ją znasz, że ją ko- chasz, nikt ci nie uwierzy.» Kremer postępował sam w myśl tych rad swoich. W jego autobiograficznych notatkach, pochodzących z roku 1868, mówi on w ten sposób o swoich studjach nad językiem polskim podczas pobytu w Zagórzanach: «Dostałem się więc do samotnej i spo- kojnej ciszy wiejskiej. Wolne godziny od zatrudnień obowiązkowych obracałem na studja filozoficzne, które mnie zawsze nęciły. Książek mi nie brakło; miałem peł- ną swobodę gruntownie przetrawić nauki pobierane za granicą. Ale notując sobie myśli i rozumowania filozoficzne, spo- strzegłem, że mi braknie języka filozoficz- nego polskiego, więc całą siłą rzuciłem się do badania mowy polskiej. Wtedy jesz- cze nie istniały te gramatyki gruntowne i pilnie opracowane, któremi się dziś po- szczycić możemy. Sam czyniłem spo- strzeżenia. Nadto studjowałem pisarzy Zygmuntowskich, zwłaszcza teologów - 33 - ówczesnych, bo uważałem, że spory te- ologiczne autorów złotego wieku z ino- wiercami nastręczają mnóstwo wyrazów filozoficznych; że ich sposoby mówienia, jak i budowa okresów i zdań są czysto polskie; że ci pisarze mieli jeszcze poczu- cie ojczystej mowy pełne, nieprzytłumio- ne, bo oni jeszcze nie byli zniewoleni do uczenia się mnóstwa obcych języków; przestawali jedynie na łacinie. Oni, pi- sząc mową polską, choćby w przedmio- tach idealnych nie kowali wyrazów, bo słowo potoczne wypływało im szczęśli- wym instynktem z serca, bez łamania głowy; ich nieskalane uczucia ojczyste były zarazem zdrojem i sumieniem mowy polskiej. Zatem wypisywałem sobie ich wyrażenia, słowa, sposoby mówienia, toki mowy. Wszak dzisiaj jeszcze jestem przekonania, iż dzieła pisarzy Zygmun- towskich są dla nas kąpielą, a krynicą, w której spłukać należy obce nalecia- łości.» O tych pisarzach Zygmuntowskich w mowie, którą miał jako rektor uniwer- sytetu do akademickiej młodzieży, Kremer JÓZEF KREMER. 3 - 34 - powiada: «Teraz przywodzę, panowie, pięciu mężów różnych zawodów, którzy atoli mają tę wspólną sobie, a wysokiej ceny zaletę, że ich język ojczysty jest wzorowym, że z ich pism prozą skreślo- nych, czerpać nam należy jako ze zdroju czystego mowę polską. Ci pięciu mężo- wie należą do epoki złotej literatury, do pisarzy Zygmuntowskich. My starsi uczyliśmy się od tych niegdyś uczniów naszej akademii zwrotów i sposobów mó- wienia szczeropolskich. Czytanie ich dzieł tern jest zbawienniejszem, tern koniecz- niejszem dla nas, że my zwykle, studju- jąc naukowe księgi, w obcych językach pisane, przytępiamy w sobie poczucie i, że tak się wyrażę, sumienie rodzinnej mowy. Zatem was, młodzi przyjaciele moi, jak najusilniej proszę, byście się wczytywali w dzieła tych naszych ziom- ków, boć oni pisali pod tchnieniem naro- dowem, niespaczonem jeszcze żadną obcą naleciałością, istny duch polski powiewa i żyje w ich pismach. Tymi mężami są: Jakób Wujek, Piotr Skarga, Fabian Bir- kowski, Łukasz Górnicki, Sebastjan Pe- - 35 - trycy, tłómacz etyki, polityki i ekonomii Arystotelesowskiej. (Dzieła t. XII, str. 485). Pierwszym skutkiem tego wczytania się w pisarzy złotego wieku literatury pol- skiej było to, że Kremer posiada w roz- porządzeniu większą od innych ilość wy- razów, że w pismach jego napotykamy wznowienie mnóstwa słów, które już wy- szły z użycia, a które pomimo to nie wy- dają się u niego jakimś sadzeniem się na archaiczność, ale brzmią zupełnie na- turalnie i swobodnie. Stąd pewna wspa- niałość i bogactwo styla Kremera. Z ustępu o konieczności studjowania i kochania mowy ojczystej uważny czy- telnik może nabrać pojęcia o innej wła- ściwości tego stylu: mam na myśli budo- wę pełną harmonji i miary, właściwą jego okresom, które rozwijają się bez po- śpiechu, jakby z poczuciem własnej siły i godności. Ta właściwość stylu napotyka się tylko u ludzi, którzy władają przedmiotem, a nie są przezeń władani, t. j. u ludzi dość różno- stronnych i tak zrównoważonych ducho- wo, aby nigdy nie stracić panowania nad - 36 - sobą i własną myślą. Jest to usposobienie mówców, których wymowa płynie z siły woli i charakteru, a nie z siły, z jaką przejmują się swojemi wrażeniami i my- ślami. Dla pierwszych, myśli wyrażające zdania, są to jakby bataljony wojska dla wielkiego wodza; drudzy mają w sobie raczej coś z furji bojowej zapaleńca, niż z rozważnego męstwa dowódcy. Kremer zbliżał się do pierwszego z tych dwóch typów: uczucia nadawały kierunek jego dążeniom i pobudzały do czynu i sło- wa, ale nie władały nim jako namiętno- ści. Namiętność i Kremer, te dwa pojęcia, wyłączają się prawie wzajemnie; tak sa- mo jak pojęcie o autorze «Listów z Kra- kowa» wyłącza wszelką myśl o natchnie- niu. Natchnienie, to demon władający naszą duszą, pomimo naszej woli. Kre- mer nie wpuszczał do swej duszy demo- nów lub wpuszczał tylko o tyle, o ile był pewny, że będą mu powolnemi narzę- dziami i posłusznemi sługami. Ożywiał się o tyle tylko, o ile chciał i potrzebował być ożywionym. Słowem postępował jak człowiek, który przywykł rozkazywać swoim uczuciom. Najczęściej uczucie było - 37 - posłuszne i wtedy Kremer przemawiał tak pięknie, jak w ustępie, od którego za- cząłem ten rozdział. Czasami jednak uczucie nie przycho- dziło w porę. Pisarz chciał wpaść w za- pał, lecz pozostawał zimny, wtedy Kre- mer przypominał sobie, że był uczniem Pawła Czajkowskiego i brakujące na- tchnienie i zapał zastępował retoryką i sztuczną górnolotnością. Takim jest np. Kremer w następującym ustępie z podró- ży do Włoch: «Gdy obraz na istne oczy obaczysz, wtedy uderzą na cię wszystkie czary je- go, a uderzą razem, niby grom niebiański. Więc ile strun duszy twojej, tyle w niej zbudzi się tonów, a mistrza duch, jakby na lutni, wygrywa na nieśmiertelnej isto- cie swojej akordy i pieśni swoje. Bo w jednej i tej samej chwili biją na ciebie barwy i światła, kompozycya i myśli obra- zu, sytuacya i wyraz figur jego, i rytm, i harmonia, a chwytają cię te wszystkie gieniusze sztuki i unoszą z sobą fantazyę swoją w światy nieznane, w światy obce życiu powszedniemu.» - 38 - Czytelnik nie czuje, aby gienjusze te unosiły w samej rzeczy Kremera; w każ- dym razie w ustępie tym nie znać tych lotów. Znajomość języka ratuje i tutaj Kremera i sprawia, że ta nawet retoryka jest u niego nietylko znośną, ale nawet wydałaby się piękną, gdyby sam on nie przyzwyczaił nas do większej piękności w ustępach, w których jest szczerze wzru- szonym i nie usiłuje wprawić się w zapał. Takie panowanie nad sobą i swojemi uczuciami, jakiego każe się domyślać w Kremerze styl jego, możliwym jest tyl- ko u człowieka o uczuciach trwałych i nie przemijających, człowieka, który nie jest jak woda, odbijająca w sobie każdą zmia- nę scenerji nieba, ale ma swoje zabar- wienie stałe. Posiada on pewien zespół uczuć, równoważących się wzajemnie i względnie stałych. Każde z tych uczuć da się spotęgować w pewnych warun- kach do stopnia namiętności, zapału, na- tchnienia; i Kremer liczy na to. Analiza dzieł Kremera, której przebiegu nie mogę tu przytaczać, dla braku miejsca, dopro- wadziła mnie do przekonania, że w szcze- - 39 - ry zapał przeradzają się u niego następu- jące uczucia: miłość natury, miłość piękna w naturze i sztuce, miłość swojego spo- łeczeństwa, rodziny i ludzi wogóle, uczu- cia religijne i moralne. Natomiast nie mogę do tej grupy zali- czyć uczuć teoretycznych, t. j. powstają- cych dzięki samemu pochodowi badaw- czej myśli, uczuć, płynących z bezintere- sownej żądzy poznania, dla poznania sa- mego. Montesquieu np. doznawał rozko- szy zmysłowych wprost, gdy udało mu się znaleźć zasadę ogólną, wyjaśniającą jakąś grupę faktów. Nic podobnego u Kre- mera. Mówi on wprawdzie o filozofji nie- raz bardzo wymownie, ale czyni to pod wpływem uczuć obcych i postronnych poznaniu samemu, rozważanemu jako takie jedynie, bez względu na mogące wy- płynąć zeń konsekwencje. Tak np. weźmy ustęp z «Systematycz- nego wykładu filozofji»: «Bóg, stwarza- jąc światy, uczynił je wedle swej myśli wiekuistej; wszechbytności koło jest wte- dy wyrażeniem wcielonem tej myśli, twór- czej, nieskończonej, im tedy jest dosko- nalsze jestestwo, tern doskonalszem jest - 40 - wyrażeniem tej Bożej myśli, udzielonej wszem rzeczom. Stąd duch człowieczy, a myślenie jego, jako najwyższe du- cha znamię, jest myśli twórczej najdo- skonalszym wyrażeniem. Niechaj więc człowiek wystąpi z ciasnoty biednej do- czesności swojej; niechaj w toniach wła- snej istoty odbada to uposażenie Boże i roztoczy w nim światy, niechaj iście stanie się wyrażeniem tej myśli, którą Bóg tchnął z wiekuistością w ducha jego; a już oczyma ducha tego ujrzy prawdę, wyrażoną we wszech rzeczach. Gdy ta sama myśl stwórcza Boża, co wywołała gwiazdy z nicestwa, a prowadzi słońca po niebie, co rusza się i drga w żyjątku, co oddycha wonią kwiatów i zarania po- wiewem—równie żyje i tkwi w myśleniu stworzonego ducha, więc nie dziw, iż myśl człowieka, niby przeczuciem wie- dziona, tęskni do pokrewnej sobie myśli, przebywającej we wszech rzeczach stwo- rzonych, że pragnie z nią spłynąć w jed- ność. To pragnienie prze ją siłą tajemni- czą do umiejętności — do filozofii. Lecz gdy duch nietylko jest wyrażeniem myśli twórczej, jak poniższe bezduszne natury - 41 - jestestwa, ale gdy myśl w niego włożona sama się w nim cuci i dochodzi do przy- tomności siebie, więc też nie dziw, iż człowiek myślą swoją nawraca do. źródeł, a początków swoich, że najwyższym szczytem tej myśli jego jest — Bóg; że wszystkie różnobarwne promienie, prze- nikające istotę jego, spływają z sobą i wy- stępują z ducha jednym jasności promie- niem, którym jest myśl jego o Bogu.» Ustęp ten ożywiony jest szczerym i pod- niosłym uczuciem, ale jest to uczucie re- ligijne, o nastroju, pomimo wszystkich protestów Kremera—panteistycznym, nie zaś żądza wiedzy i bezinteresowne pra- gnienie prawdy. Inny ustęp podobny został natchnio- ny przez poczucie obowiązków społecz- nych i moralnych: «Kto się nauce i umie- jętności zaślubi i jej odda żywot swój, niechaj za cel swój ma, by się sam obró- cił na środek dla korzyści współczesnych i kraju swojego. Gdy się wyprzysięgnie pychy, miłości własnej, zawiści drobnych, a frymarków pracą swoją; gdy się wy- rzecze życia rozkoszy, siebie samego - 42 - uczyni wygnańcem na samotność; gdy powołanie oświecania ludzi świętem ka- płaństwem sobie mieć będzie; gdy miło- ścią i cierpliwością nad ksiągami zwięd- nieje, a trudy ciężkie i skrócone siły ży- wotne niby krew duchową w ofierze do- bru społecznemu złoży — toć już prace jego nie pójdą w poniewierkę. Byle miał na sercu myśl ogółu, któremu służy, toż ona nawiedzi go w samotności ckliwej, stanie obok niego niby patronka, wzmo- cni go i pobłogosławi pracom jego, bo te prace lubo przeminą, jak wszystko prze- mija, i ustąpią się późniejszym i dosko- nalszym ducha dziełom, toć przecież nie przemija zasługa i zostanie imię poczciwe, a kości jego nie będą wzgardzone» («Wy- kład systematyczny filozofji», t.1, str. 232). Oto są dwa najwymowniejsze ustępy Kremera o filozofji i nauce; bezinteresow- na miłość prawdy nie pojawia się w nich zupełnie, gdyż poznanie podporządkowa- nym jest w nich celom, bądź religijnym, bądź też społecznym; podobne stanowi- sko musiało zajmować i w duchu samego Kremera. Spostrzeżenie to można uwa- - 43 - żać za uzupełnienie tego, co o Kremerze powiedziano na zasadzie jego życia, a co analiza jego stylu potwierdziła. Rozpatrywanie to stylu autora «Podró- ży do Włoch» miało także za zadanie zwrócić uwagę czytelników na jego zale- ty, jako pisarza. Pod tym względem nie jest rozważanie to zupełnym. Można dużo powiedzieć jeszcze o obrazowości języka Kremera i jej stosunku do innych pier- wiastków jego stylu. Można także po- wiedzieć o jego usterkach, tam, gdzie sta- je się zbyt gadatliwym lub «mowliwym», jak sam się wyraża, gdzie w opisach jego jest więcej «przyprawy, jak potrawy» i gdzie potrawa, t. j. treść, znika i tonie w retorycznym sosie, ale poprzestaję tu- taj na powiedzeniu, że pod względem sty- lu Kremer to—klasyk, którego warto stu- djować tak, jak on studjował swych uko- chanych Zygmuntowskich pisarzy. ROZDZIAŁ III. FILOZOFICZNE POGLĄDY KREMERA. «Człowiek — mówi Taine — jest zwie- rzęciem, które wytwarza filozofję, tak jak pszczoły budują ul.» To też niepodobna rozważać filozoficznych poglądów jakie- goś myśliciela, jako dzieła czystej, oder- wanej myśli, nie zależącej od żadnych warunków życiowych: poglądy filozoficz- ne są zawsze dziełem osobnika, ukształ- towanego przez naturę i warunki społecz- ne i zależą od jego właściwości indywi- dualnych. Stosuje się to przedewszyst- Uwaga. Pożądanym byłoby, aby przed czytaniem tego rozdziału, czytelnik zapo- znał się z ogólnemi zasadami filozofji i hi- storji filozofji (wyjdzie w przedmiocie tym książeczka: «Co to jest filozofja i co o niej wiedzieć potrzeba»). - 45 - kim do filozofów oryginalnych, ich po- glądy są światem, widzianym poprzez ich charakter, t. j. powstają pod wpływem ich uczuć najbardziej stałych i trwałych. Kremer nie należał do rzędu oryginal- nych myślicieli; miał on tylko ciekawość a nie żądzę poznania, to też mógł się za- interesować filozofją, ale jej nie stworzył. To zainteresowanie się mogło być tak sil- ne, że Kremer znalazł się wobec szeregu zagadnień do rozwiązania, ale u niego za- gadnienia rodziły się z filozofji, nie zaś od- wrotnie; umysły filozoficzne samodzielne reagują bezpośrednio na podniety z sa- mego świata; umysły naśladowcze wpra- wianemi zostają w ruch dopiero przez ja- kiś systemat filozoficzny. Pierwsze przy- stosowują do swoich wymagań uczucio- wych same fakty, stanowiące prawo, dru- gie zaś poddają takiemu przystosowaniu jakieś gotowe już poglądy. Dla Kremera takie zasadnicze znacze- nie posiadała filozofja Hegla, nad którą wskutek tego zatrzymać się nieco dłużej muszę. W filozofji tej dwie rzeczy zasa- dnicze mają znaczenie: panteizm logicz- ny i metoda djalektyczna. - 46 - Panteizmem nazywamy takie poglądy filozoficzne, według których cały świat ze wszystkiemi zjawiskami i przedmiota- mi znajdującemi się w nim jest wypły- wem jakiejś jednej potęgi. Pozornie tylko świat składa się z różnych zjawisk, w rze- czywistości zaś jest on czymś jednym:— Bogiem—jak mówił Spinoza, Ideą—jak mówił Hegel. Pojęcie idei Hegla opiera się na nastę- pującym: Codziennie widzimy, że kamie- nie i inne przedmioty, rzucone w górę, spadają, że potrzeba wysiłku, aby po- wstrzymać przedmiot jakiś podrzucany w górę i nie pozwolić mu upaść. Newton dowiódł zaś, że ta sama siła, która spo- wodowuje spadanie ciał na ziemię, ujaw- nia się i w ciążeniu ciał niebieskich. Do- strzegamy więc ponad bardzo różnemi zjawiskami — jedną tylko zasadę — siłą ciążenia, widzimy, że znając prawa dzia- łania tej siły, możemy wyprowadzić z niej wszystkie specjalne wypadki: szybkość spadania kamienia, przebieg jakiegoś cia- ła niebieskiego i t. d. Prawa ciążenia są wszakże naszą myślą, a więc widzimy, że poza różnemi zjawiskami tkwi może - 47 - jedna myśl, skąd zjawiska te wypływają. Myśl więc, Idea, jest podstawową zasad- niczą treścią świata. Przypuśćmy, że w umyśle filozofa uka- że się myśl tak ogólna, że zdaje mu się, że obejmuje ona sobą świat cały, który z niej wypływa. Wypełnia ona całą świa- domość myśliciela, on sam jest tą myślą i prawdą ogólną i niczym więcej; z myśli tej roztacza się w nim cały różnorodny i złożony świat, tym łatwiej, że jest to świat szary, blady, jedynie właściwy umysłom oderwanym. Filozofowi zdaje się, że jakieś zasłony nieprzeniknione otworzyły się przed nim; myśl jest istotą świata, ta właśnie myśl, z której on cały świat wyprowadził, a raczej z której w je- go oczach rozwinął się świat cały. Istotą świata jest idea, która rozwijała się, aż doszła w nim i w jego filozofji do uświa- domienia; jego filozofja jest wprost od- tworzeniem rozwoju świata, rodzi ona świat z idei przez jej samodzielny roz- wój tak, jak zrodził się on w rzeczy sa- mej, tylko że tu ten rozwój jest świado- mym. Myślenie i istnienie jest jednością. Świat cały jest rozumem i jest sylogiz- - 48 - mem. Taką jest treść filozofji Hegla; na- zwał on ją panteizmem, bo sądzi, że świat jest. dziełem jednej zasady, a panteizmem logicznym — dlatego, że zasadę tę widzi w idei, z której świat wypływa w drodze jej logicznego rozwoju. Świat cały dla Hegla jest jednym niezmiernym wnio- skiem. Założenie tej filozofji polegało na nie- porozumieniu. Istotnie z zasad ogól- nych dają się wyprowadzić twierdzenia bardziej specjalne; nie znaczy to jednak, aby fakty poszczególne wypływały z za- sad ogólnych, jako sił, które je rodzą. Zasady ogólne powstają same jedynie przez uogólnienie faktów doświadczal- nych, mają znaczenie o tyle tylko, o ile na doświadczeniu się opierają. Hegel wszakże sądził, że filozofja musi być dziełem czystej myśli, niezależnej od doświadczenia, że myśl sama z siebie, nie uciekając się do spostrzegania faktów, może wysnuć ogólny pogląd na świat, zdawało mu się, że odkrył metodę, za po- mocą której myśl może dojść do poznania, nie uciekając się do żadnej innej pomocy prócz własnej zdolności logicznego rozu- - 49 - mowania. Metodę tę nazwał djalektyczną. Polega ona na następującym: Dla każdego pojęcia można znaleźć pojęcie mu wprost przeciwne, a potym znowu pojęcie, obejmujące w sobie dwa pierwsze. Dla ogólniejszego tego pojęcia można znaleźć znowu wprost przeciwne i t. d. Pierwsze pojęcie Hegel nazywał tezą, drugie, wprost mu przeciwne, anty- tezą. Pojęcie zaś, obejmujące tezę i an- tytezę — syntezą. Synteza stawała się z kolei rzeczy tezą i t. d. Rozwój rzeczy- wiście, rozpoczynając się od dowolnego punktu, mógł iść w nieskończoność. Niestety, metoda chromała w samej swojej podstawie, bo, jak powiedział Trentowski, «przeczenie przeczenia pro- wadzi do twierdzenia, t. j. w tył» («My- ślini», t. I, str. 145). Pomimo całej prostoty i oczywistości tego zarzutu metoda djalektyczna zdała się wielu objawieniem; świat cały zaczął za Heglem «trójcować», t. j. wciskać, co się tylko dało w ramy trójcy Heglowskiej: tezy, antytezy i syntezy. Za ogólnym prądem poszedł i Kremer, którego «Systematyczny wykład filozofji» JÓZEF KREMER. 4 - 50 - jest ciągłym i nieprzerwanym trójcowa- niem i który djalektykę Heglowską stoso- sował niekiedy jeszcze w «Podróży do Włoch» np. w wyjaśnieniu twórczości Giotta (Dzieła tom VIII, str. 286). Zastanówmy się teraz, co mogło w filo- zof] i Hegla pociągnąć młodego Józefa Kre- mem. Po pierwsze, musimy tu zwrócić uwagę na wpływ niezmierny, jaki wy- wierał na swych współczesnych Hegel, a jakiego nie miał już żaden z filozofów, którzy żyli po nim. Powaga poglądów Hegla była niezmierną i trzeba było wiel- kiej samodzielności umysłowej, aby się z pod niej wyłamać. Po drugie, filozofja ta, lubo była dziełem umysłu niepospoli- cie abstrakcyjnego, mogła wywierać wra- żenie potężne i na natury uczuciowe: była w niej wspaniałość i rozległość widnokrę- gów, która mogła wprawiać w zachwyt i ekstazę młode umysły. Po trzecie wresz- cie, panteistyczna w osnowie, zachowy- wała ona pozory chrześcijaństwa; nazy- wała ona ideę Bogiem, uzasadniała rze- komo dogmat Trójcy Świętej i t. d. W każdym razie była bardziej bliższą i pokrewną Kremerowi, niż filozofja Kan- - 51 - ta, oparta cała na krytycznej myśli, nie dająca żadnego pokarmu dla uczuciowych stron jego ducha. Zachowawszy jednak metodę Hegla, Kremer odstąpił co do pewnych punktów od samej treści poglądów mistrza. Przedewszystkim różni się Kremer od Hegla w uzasadnieniu stanowiska wła- ściwego obydwom tym filozofom, a pole- gającego na tym, że myśl ludzka zdolną jest poznać istotę rzeczy niezależnie od doświadczenia. U Hegla uzasadnienie to polegało na tym tylko, że myśl ta właśnie była istotą rzeczy, poznanie opie- rało się na tożsamości. Myśl właściwie nie poznawała bytu, jako czegoś od sie- bie różnego, ale wprost była tym bytem. Nie każda wszakże myśl jest bytem. My- śli różnych ludzi o jednym i tym samym przedmiocie mogą różnić się pomiędzy sobą. Któraż więc z nich wyraża istotę przedmiotu. Myśl, aby być za taki wyraz uważaną, musi oswobodzić się od wszyst- kiego, co jest wypadkowym, od wszyst- kiego, co jest osobistym, i co do czego, ludzie mogą różnić się pomiędzy sobą. Z chwilą gdy myśl wyzwalała się od róż- - 52 - nych podmiotowych i indywidualnych domieszek i stawała się przedmiotową i bezwzględną, stawała się jednocześnie samą ideą, t. j. rzeczą w sobie. Innego zdania był Kremer. Oswaba- dzając się od podmiotowych domieszek i stając się bezwzględną, myśl ludzka u Hegla stawała się istotą rzeczy, a u Kre- mera odtwarzała tylko istotę rzeczy, od- twarzała myśl przez Boga urzeczywist- nioną. Stanowisko Kremera pozbawio- nym jest głębokości prawie mistycznej, właściwej poglądowi Hegla, a pomimo to nie wznosi się wyżej od tego osta- tniego, rozważana z punktu widzenia Kan- towskiej krytyki. I Hegel i Kremer wierzyli, że myśl mo- że ująć bezpośrednio istnienie samo, pod- czas gdy Kant wykazał, że istnienie bez- względne pomyśleć się nawet nie da, wszelka myśl bowiem jest ujęciem w for- my właściwe umysłowi i od tego umysłu zależy. Prof. Struve utrzymuje, że stanowisko Kremera łatwiej da się pogodzić z uwzględ- nieniem doświadczenia i wyników nauk specjalnych. Byłoby to możliwe, gdyby - 53 - pogląd Kremera dał się wytłomaczyć w ten sposób: świat jest dziełem rozumu, t. j. odtworzyć rozum świata możemy, skrzętnie badając zjawiska natury i bu- dując ze spostrzeżeń i uogólnień w my- śli naszej obraz rzeczywistego świata. Niestety, Kremer przemawia zbyt dobit- nie, aby takie tłómaczenie było możliwym, mówi on wyraźnie, że odtworzenie myśli świata w myśli ludzkiej powinno być do- konanym jedynie przez oswobodzenie jej od wszystkich podmiotowych domieszek; słowem, że myśl ludzka postawiona w pe- wne warunki sama przez się dochodzi do zupełnego zrozumienia świata. Posłuchajmy zresztą samego Kremera: «Jeżeli człowiek wyrzuci z siebie wszelką ową przydatkową treść, będącą jego pięt- nem osobistym, szczegółowym; jeżeli przez to uwolnienie się od tej treści uwol- ni się właśnie od osobistej, marnej, szcze- gółowej cechy swojej, a tym samym się uogólni; wtedy też rozum bezwzględny, będący na dnie tej treści, wystąpi na jaw, wtedy więc myślenie człowieka nie bę- dzie już jego osobistym, szczegółowym myśleniem, lecz będzie myśleniem rozu- - 54 - mu bezwzględnego, myślą bezwzględną, czystą, wtedy się w człowieku ocuci ro- zum bezwzględny, będący prawdą jego i prawdą wszechrzeczy» («Systematycz- ny wykład filozofji», t. I, str. 60). Znaczenie tego ustępu jest najzupeł- niej jasne: Kremer wierzy, że myśl ludz- ka przez sam swój rozwój, nie wspierana przez doświadczenie, jest w stanie po- znać, a raczej odtworzyć w sobie istotę wszechrzeczy. Jeżeli zaś jest tak, to nie- ma co mówić o uwzględnieniu przez Kre- mera nauk specjalnych i o wpływie, jaki wywarły nań poglądy Augusta Comte a. Rzecz prosta, że i Kremer musiał łatać pękającą co chwila przędzę djalektyki za pomocą wiedzy doświadczalnej, gdyby bowiem było inaczej, metoda djalektycz- na Hegla byłaby czymś więcej niż złudze- niem filozoficznym; ale co innego jest uciekać się do doświadczenia ukradkiem niejako, a co innego otwarcie oprzeć filo- zofją na jego podstawie. Wszelkie kom- promisy pod tym względem są niemożli- we: skoro się raz przyzna, że za pomocą samego czystego myślenia istnienie da się uchwycić, przez to samo staje się już - 55 - na gruncie właściwym przedkantowskim myślicielom. O jakimkolwiek powinowac- twie duchowym Kremera z Comtem nie może nawet być mowy: jest mu zarówno obcą filozofja autora «Kursu filozofji po- zytywnej», jak i filozofja autora «Kryty- ki czystego rozumu». Jasnym jest, że w filozofji Kremera po- mimo rzekomej zmiany jego w poglądach teoretycznopoznawczych Hegla, djalek- tyka zajmuje to samo stanowisko, co i w systemacie berlińskiego myśliciela. W umyśle ludzkości idea rozwijająca się w świecie dochodzi do świadomości i dja- lektyczny rozwój myśli filozofa jest tylko uświadomionym rozwojem myśli wszech- światowej, ona to, ta myśl wszechświa- towa, pracuje w świecie rzeczywistym bezwiednie, a w filozofji świadomie; ta- kim jest stanowisko Hegla. U Kremera zaś rozwój djalektyczny myśli filozofa jest nie uświadomieniem lecz odtworzeniem rozwoju świata, myśl filozofa podąża równolegle z rozwojem świata, lecz nie utożsamia się z nim. Powtarzam raz jeszcze, że z punktu widzenia krytycznej teorji poznania oby- - 56 - dwa te stanowiska nie różnią się pomię- dzy sobą prawie zupełnie, a różnica po- między dwoma myślicielami wypadłaby raczej na korzyść Hegla. Łatwiej bowiem jest zrozumieć poznanie istoty świata przez myśl ludzką na zasadzie utożsa- mienia istoty tej z tą myślą, niż na zasa- dzie równoległości jedynie pomiędzy dwo- ma rozwojami: logicznym i realnym. Wykażę później, gdzie należy szukać źródła odstępstwa Kremera na tym punk- cie od nauki Hegla, tutaj zaś podkreślam tylko zgodność tych dwóch myślicieli co do znaczenia przypisywanego przez oby- dwóch myślicieli metodzie djalektycznej: w obydwóch była ona środkiem bez- względnego poznania, t. j. poznania sa- mego istnienia w jego niezależnej od ludz- kiego umysłu treści: obydwaj oni mnie- mali, że za pomocą tej metody można po- znawać, nie czyniąc jednak przedmiotu poznania zależnym od swojej myśli i jej koniecznemi formami; słowem obydwaj dążyli w istocie rzeczy do poznania, które- by nie było myśleniem i wytworem myśli. Nie mogę tu wchodzić w szczegółowy rozbiór zastosowania metody djalektycz- - 57 - nej Hegla przez Kremera; wystarczy, gdy powiem, że drogą ciągłych przejść od tezy przez antytezę do syntezy doszedł Kre- mera od głuchego i abstrakcyjnego poję- cia istnienia do pojęcia idei. Hegel zatrzy- mywał się na tym punkcie i z idei tej wy- snuwał cały świat od czasu i przestrzeni aż do najbogatszych form ducha i myśli. Kremer zaś odwołuje się tu do swej za- sady teoretycznopoznawczej, na mocy której każdemu przedmiotowi odpowiada wyrównający mu podmiot, i dowodzi, że ponieważ idea, roztoczona w umyśle ludz- kim, nie wyrównywa jeszcze całkowicie idei rozwiniętej we wszechświecie, przeto niezbędnym staje się pomyśleć ducha tak potężnego, aby mógł on objąć ideę wszech- światową w całym jej niezmierzonym bo- gactwie i potędze: słowem, Bóg osobowy jest koniecznym zamknięciem tej kon- strukcji djalektycznej, którą Hegel błędnie zakończył na idei bezosobowej. Zważmy, że Kremer czyni tu ze swojej zasady równoległości myśli i bytu nowy i nawet ze stanowiska tej zasady nie upodstawowany użytek. Co innego bo- wiem jest twierdzić, że myśl ludzka po- - 58 - stępuje równolegle z rozwojem istnienia, a co innego znowu utrzymywać, że ist- nienie to musi koniecznie znaleźć dokła- dne swoje odzwierciadlenie w jakiejś my- śli, jeżeli myśl ludzka wyrównać istnieniu nie może, to trzeba przyjąć jakąś wyższą od człowieka myślącą istotę. Pomiędzy dwoma temi twierdzeniami nie zachodzi bynajmniej żaden związek logicznej konieczności. Widzieliśmy, że sama teorja poznania Kremera nie wy- trzymuje krytycznego zbadania, widzimy tutaj, że z tej nieuzasadnionej teorji po- znania wyciąga on wnioski, które z niej nie wypływają i w ten sposób stara się dowieść konieczności osobowego Boga. Nie silniejszym jest dowodzenie jego nieśmiertelności duszy: duch ludzki myśli o wiekuistym istnieniu i pomiędzy pod- miotem i przedmiotem zachodzi równole- głość, a więc duch myślący o wieczności musi sam mieć wieczność w sobie i być nieśmiertelnym. Kiedy spotykam takie filozoficzne do- wodzenia zasad wiary chrześcijańskiej przypominają mi się zawsze słowa gorące- go chrześcijanina, Pascala: «Nigdy—po- - 59 - wiada on—nie podejmę się uzasadnienia za pomocą dowodów naturalnych ani istnie- nia Boga, ani Trójcy Świętej, ani nie- śmiertelności duszy, ani jakiejkolwiek rze- czy tego rodzaju, nie tylko dlatego, że nie czuję się dostatecznie silnym do znalezie- nia dowodów, które przekonałyby za- twardziałych ateuszów, ale jeszcze dlate- go, że poznanie także osiągnięte bez po- średnictwa Jezusa Chrystusa jest czcze i bezużyteczne. Gdyby jakiś człowiek był przekonany, że stosunki liczebne są praw- dami niecielesnemi, wiekuistemi i wypły- wającemi z pierwszej prawdy, na której wszystkie one opierają się i która jest Bo- giem, to nie uważałbym go pomimo to, za posuniętego zbyt daleko na drodze zbawienia» («Pascal Pensees, edition Ha- vet», p. 272). Stosunek pomiędzy Bogiem, światem i człowiekiem przedstawia się więc Kre- merowi w ten sposób: Myśl Boża urze- czywistniła się w świecie, a jednocześnie najdoskonalszy i uświadomiony swój obraz znalazła w człowieku; człowiek więc zdolnym jest przy pomocy swej my- śli poznać istotę świata; jeden bowiem - 60 - i ten sam pierwiastek tkwi w jego myśli i wszechświecie, dlatego to właśnie po- między myślą ludzką i wszechświatową zachodzi równoległość. Pan Jourdain z komedji Moliere a, ten sam, który zrobił odkrycie, iż każąc so- bie podać szlafmycę, mówi prozą, po za- znajomieniu się z filozofją Kremera po- wiedziałby niewątpliwie: «Nie słyszałem nigdy o djalektyce Heglowskiej, ani o za- sadzie równoległości podmiotu i przed- miotu, nie koniecznie nawet zdaje sobie sprawę ze znaczenia tych wyrazów. Nie wiedziałem jednak dotychczas, że przy- pominając sobie katechizm, zajmuję się filozofją; pan Kremer przekonał mnie o tym; niema co mówić, filozofja jest bar- dzo piękną rzeczą, a Kremer wielkim filo- zofem!» Żart na stronę jednak. Jest oczywi- stym, że aczkolwiek w wykładzie Kreme- ra przekonanie o osobowości Boga opiera się na zasadzie równoległości istnienia i myśli, to w rzeczywistości, w umyśle Kremera pomiędzy temi dwoma częścia- mi jego nauki zachodził wprost odwro- tny stosunek. Sam Kremer, gdy chce do- - 61 - wieść swej zasady równoległości i obalić zasadę Heglowską tożsamości—powiada jedynie, że nauka Heglowska jest pante- istyczną i to mu wystarcza dla jego od- rzucenia, gdyż przeciw panteizmowi bun- tuje się jego uczucie. Uzasadnia on to odwołanie się do uczucia, mówiąc: «Uważ- my bowiem, że zanim przedmiotowy ro- zum w człowieku stanie się sam świa- dom siebie, zanim siebie ujmie, zanim własnym łamaniem się na drodze własnej pracy, sam siebie zrozumie, wprzód ode- zwie się bez żadnego pośrednictwa, ode- zwie się w nas sam przez się, znajdziemy go w sobie, w uczuciu, w sercu naszym.» Czy wszakże każde uczucie jest takim głosem nierozwiniętego dostatecznie rozu- mu bezwzględnego, czy każdemu z nich w jednakowym stopniu ufać możemy? Zamiast odpowiedzi, Kremer daje nam następujący, w rzeczy samej piękny i do- brze zbudowany okres: «Takowe pomie- szanie prawd, będących treścią wiedzy bezpośredniej, a przedmiotów przypadko- wych, jest najgrubszym błędem tak zwa- nego zdrowego rozsądku. Przedmioty przy- - 62 - padkowe mogą być lub nie być, lub mogą być inaczej (czyli ten kalkuł matematycz- ny jest dobrze rozwiązany, to zależy od przypadku, trzeba się o tym przekonać; czyli w księdze praw taki lub inny jest przepis, czyli w tej chwili deszcz pada lub nie, to także wymaga przekonania się i t. d., bo to jest treść zupełnie przypadkowa). Lecz prawdy bewzględnego tego rozumu Bożego, który przenika wszystkie jeste- stwa, tętni we wszystkim co jest, który zatym jest przytomnym i duchowi ludz- kiemu, który jest myślą Bożą, te prawdy, mówię, nie są przypadkowe; one same przejmują serce człowieka, bo przejmują sobą wszystko, co jest, przeto też odczu- wa się koniecznie i w sercu naszym. Ta wiedza właśnie okazuje, choć w formie najprostszej onę jedność myśli a istnienia, a zatym okazuje się, iż to, co jest w du- chu prawdą, jest oraz prawdą i w rzeczy- wistości. Zatym też i wiedza bezpośre- dnia ma zupełnie słuszność za sobą, je- żeli zostaje przy swoim; ale w niej wła- śnie jest ta słaba strona, że się obronić nie może, bo nie zna pochodzenia swoje- - 63 - go, bo nie rozumuje, a rozumować nie może; bo gdyby się wdawała w dowody, nie byłaby już wiedzą bezpośrednią, ale rozumowaniem. Jest to powołanie zacne filozofji, aby w takowych walkach po- śpieszyła na pomoc uczuciom serca.» Sens więc moralny całego tego roz- ważania jest taki: Przeciw panteizmowi przemawia uczucie; filozofja czyli rozum powinny iść za uczuciem. Czy zawsze? Nie, ale tylko wtedy, gdy uczucie zgodzi się z rozumem. Istne błędne koło, i błędne koło może być uważane jako symbol filo- zofji Kremera, rozpatrywanej jako całość. Zastanówmy się bowiem jeszcze głę- biej: czy uczucie, które buntuje się prze- ciw panteizmowi, może być uważane za pierwotne, czy nie powstało ono wprost przez oswojenie się z jakąś nauką pante- izmowi przeciwną. Kremer sam udziela nam co do tego wskazówek. «Niechaj zechcą ci panowie zważyć, iż łatwiej też już było w świecie chrześcijańskim dojść drogą rozumowania powyższych prawd, skoro dach ludzki już był pierwej skąd- inąd oświecony; bo nim filozofja trafiła - 64 - do rezultatów swoich, już one dawno w sercu każdego żyły w formie uczuć wiary i religji» («Listy z Krakowa», t. I, str. 115). Jest to wyznanie zdumiewająco szcze- re i nader cenne dla zrozumienia rozwoju filozofji Kremera. Nie był on naturą ab- strakcyjną, żył on jednocześnie całą du- szą, i uczuciem i myślami i przytym ra- czej uczuciem niż myślą. Z pośród uczuć zaś szczególnie silnemi były w nim uczu- cia rodzinne i wszystko, co przez te uczu- cia opromienionym i uświęconym zostało, a więc i te wierzenia religijne, które wszcze- piła mu w duszę ukochana matka. Wierzenia te stanowiły więc nieocenio- ną, nietykalną część umysłowości Kre- mera; do nich przystosowywać musiało się wszystko, a więc i filozofja Hegla. To ostatnie przystosowanie ograniczyło się do przetłómaczenia treści katechizmo- wej na język djalektyki Heglowskiej. Djalektyka ta była dla tej treści czymś zupełnie zbytecznym, odpadła więc, jak bezużyteczny balast; i na tym polega isto- ta rzekomego kryzysu, jaki przedziela - 65 - «Systematyczny wykład filozo- fji» od «Rozprawy o duszy». Kry- zys, tragizm są to wszystko tylko wielkie, patetyczne słowa. Rozwój Kremera nie znał przełomu i pod tym względem sta- nowi on prawie wyjątek w tym burzli- wym, niespokojnym i tęskniącym XIX wieku. W duszy Kremera nie umierały dawno zakorzenione uczucia i ideały, po- zostawiając żal i opustoszenie cmentarne, nie wznosił on nigdy błagalnych rąk do nieba, które pozostawało niemym; nie za- znał więc tragedji ducha, przez którą przeszli najlepsi synowie zeszłego stulecia. W rozprawie swej: «Najcelniejsze filo- zoficzne nauki o duszy przed sądem kry- tycznej filozofji» Kremer pozostaje pod wpływem powierzchownego i trzecio- rzednego myśliciela niemieckiego, Fichte- go syna i nie głębszego odeń filozofa francuskiego, Pawła Janeta. Rozprawia się on tu pomiędzy innemi i z materjaliz- mem, lecz, pomimo, że czytał Langego, w krytyce swej idzie za Janetem; to też w porównaniu do krytyki materjalizmu dokonanej przez Fryderyka Alberta Lan- JÓZEF KREMER. 5 - 66 - gego, wszystko, co mówi Kremer, wyda- je się słabym i przestarzałym. Jeszcze raz daje tu Kremer wyraz swo- jego wstrętu dla panteizmu i czyni to tra- fne spostrzeżenie, że Hegel, widząc w po- wszechnej i bezosobowej idei istotę du- cha, musiał osobowość uważać za coś przypadkowego i widzieć w niej wytwór materji. Indywidualność duszy ludzkiej— oto podstawowa myśl tej rozprawy Kre- mera — stosunek zaś duszy do ciała zby- wa on ogólnikami. Być może trafiało mu jeszcze do przekonania to, co powiedział on sam przed laty: «Dziś nawet jeszcze można niekiedy słyszeć dawne, wzno- wione pytanie o związku wzajemnym du- szy z ciałem. Ma być niby rzeczą niepo- jętą, iż dusza, co jest czymś umysłowym, niemateryalnym, nadzmysłowym, może działać na ciało, które jest fizyczne, mate- ryalne i t. d. By odpowiedzieć na te i tym podobne wątpliwości, wystarczy pokazać kamień spadający i przypomnieć formułę, wyrażającą zasadę ciążenia. Wszak ta formuła jest także idealną, umysłową, nie- materjalną, a jakżeż się dzieje, że działa - 67 - na kamień, co jest materjalny, fizyczny i t. d.? Jestże w żołędzi zwinięty dąb w miniaturze?... jestże on obecny z całym przyborem korzeni, konarów i liści? a skąd się bierze, iż się rozwinie tak, a nie ina- czej? jakim trybem ta niematerjalna myśl dębu działa tutaj na materję?... Jeżeli więc myśl, władająca spadającym kamieniem i rosnącym dębem, oddziaływać zdoła na materję; jeżeli tutaj objawia już się jed- ność odwrotności, bo myśli i istnienia (fizycznego); cóż dziwnego, iż myśl obe- cna w ciele, co jeszcze jest myślą czującą (jak u zwierząt), a nawet myślą myślącą siebie (jak u człowieka), objawia silniej tę jedność, że panuje nad materją ciele- sności własnej» («Systematyczny wykład filozofji», t. II, str. 42). Z innych dzieł «Nowy wykład logiki» jest sumiennym wykładem logiki formal- nej, ale nawet wtedy, gdy Kremer go pi- sał, nie stał on na poziomie współczesnej może nauki. Pismo «O najważniejszym zadaniu filo- zofji naszych czasów» ma znaczenie tyl- ko publicystyczne. - 68 - Jestem w pewnym kłopocie co do oce- ny znaczenia prac filozoficznych Kremera w dzisiejszej dobie: jego «Wykład syste- matycznej filozofji» jako całość jest rze- czą wprost nieczytelną; spotwarzona «My- ślini» Trentowskiego może uchodzić za odpoczynek po czytaniu tego dzieła Kre- mera. Plątanina myśli, często wprost nie do rozwikłania, odstręcza najwytrwalsze umysły; nadomiar złego narzucona sobie przez Kremera djalektyka Heglowska zmiażdżyła swoim ciężarem cudny styl jego; wykład systematyczny jest po więk- szej części pisany nudnie, oschle, jak ba- nalny szkolny podręcznik. Na szczęście dla siebie miał zwyczaj Kremer streszczać każdy rozdział w końcowym ustępie i za- niechawszy sztucznego szematyzmu dja- lektycznego, przywracał swobodę swej twórczości językowej. Gdyby ustępy te zebrać odpowiednio i dołączyć do nich od biedy rozprawę o duszy, otrzymalibyśmy coś, coby się mogło nazywać filozofją na użytek rodzin. Byłaby to książka bardzo przydatna do głośnego czytania w długie wieczory zimowe w kółku rodzinnym, - 69 - zgromadzonym przy lampie, jako rzecz, napisana na temat filozoficzny, przez czło- wieka, który był dobrym i kochającym synem, bratem, mężem i ojcem, i przytym cudnie władał mową ojczystą. ROZDZIAŁ IV. POGLĄDY KREMERA NA SZTUKĘ. Zanim przystąpię do wykładu poglą- dów estetycznych Józefa Kremera, za- strzec się muszę, że z konieczności bę- dzie to wykład tylko szkicowy. Przed- miot ten będzie opracowany w odrębnym tomiku «Książek dla wszystkich». Kremer wyłożył swoje poglądy este- tyczne w dwóch dziełach: w «Listach z Krakowa» i w «Podróży do Włoch»; oprócz tego napisał kilka drobniejszych ale cennych rozpraw z dziedziny estetyki i filozofji sztuki. Ze sztuką łączyły Kremera stosunki bliższe, bezpośredniejsze i szczersze niż z nauką i teoretyczną fllozofją abstrakcyj- ną; to też jego dzieła estetyczne o wiele mniej zestarzały się, niż dzieła specjalnie - 71 - filozoficzne i mogą dziś jeszcze być z po- żytkiem studjowane. I w sztuce jednak nie cenił Kremer samego piękna bezin- teresownie; hasło: sztuka dla sztuki, wy- znawane przezeń formalnie, nabierało w jego ustach zgoła odmiennego znacze- nia. W dziele sztuki cenił on przede- wszystkim treść i z tego powodu stawiał malarstwo religijne lub historyczne wyżej od t. zw. rodzajowego. Pogląd tego ro- dzaju był zupełnie naturalnym u człowie- ka, który nie umiał wykształcać w sobie tyle dusz odrębnych, ile ich mogło być potrzebnych do pojmowania różnych kate- gorji zjawisk. Nie umiał on być tylko człowiekiem myśli wobec filozofji; lecz jak nie umiał być tylko artystą wobec rzeźby lub obrazu, pozostawał zawsze tylko sobą, t. j. światłym i statecznym obywatelem miasta Krakowa, profesorem filozofji i dobrym człowiekiem, znającym się na sztuce i kochającym piękno. Estetyka Hegla odpowiadała dość do- brze temu stosunkowi Kremera do dzieł sztuki i dlatego z małemi zmianami po- został on jej wiernym. - 72 - Podstawową zasadą tej estetyki, jej punktem ogniskowym jest myśl, że dzie- ło sztuki odtwarza nie rzeczywistość sa- mą, lecz istotę wewnętrzną, ideę tej rze- czywistości; co do tego punktu zgadza się Hegel ze swoim antypodem filozoficz- nym, Arturem Schopenhauerem. Sam ten fakt narzuca przypuszczenie, że teorja ta estetyczna zawiera w sobie jądro prawdy. Jądro to wyodrębnił z niej najniezależniej- szy z pośród uczniów Hegla, znakomity krytyk, filozof i historyk francuski, Hipo- lit Taine. Zestawienie poglądów Taine a i Kremera mogłoby być pod wieloma względami pouczającym; lecz tu streszczę tylko to, co Taine przyswoił sobie z este- tyki Hegla, co może być uważane za rdzeń tej estetyki. «Każdy artysta—powiada Taine—od- twarza nie rzeczywistość surową i całko- witą, takie odtwarzanie bowiem byłoby nawet niemożliwym, gdyż rzeczywistość jest zawsze chaosem prawdziwym mnó- stwa wikłających się pomiędzy sobą wła- sności, cech i stosunków, ale rzeczy- wistość taką, jaką on spostrzega i jaką - 73 - widzi we wspomnieniach swoich. Otóż każde postrzeganie nasze jest już wybo- rem niejako pomiędzy mnóstwem narzu- cających się nam wrażeń; zależnie od ustroju naszej umysłowości, pewne wra- żenia wysuną się na pierwszy plan, po- zostawiając inne w cieniu. Wybór ten stanie się ściślejszym jeszcze przy pa- mięciowym odtworzeniu wyobrażeń: rze- czywistość, widziana we wspomnieniu tylko, będzie jeszcze bardziej uproszczo- ną, jeszcze bardziej uwydatnią się w niej pewne pierwiastki ze szkodą innych. Gdy chodzi o artystę, najważniejszą rzeczą jest wiedzieć, co on widzi i po- strzega, gdy zamknie oczy: czy mieniącą się pstrokaciznę barwnych plam, czy ostro występujące zarysy przedmiotów, czy też wogóle świat zewnętrzny ucieka z przed jego duchowego wzroku, aby ustąpić miejsca kalejdoskopowi zmienia- jących się ustawicznie uczuć. Materjałem bowiem bezpośrednim, z którego artysta tworzy dzieło sztuki w swej duszy, są jego wspomnienia i wyobrażenia, ze wspomnień tych powstałe, trzeba więc określić przedewszystkim charakter tych - 74 - wspomnień, jeżeli mamy zrozumieć cha- rakter i kierunek twórczości danego arty- sty, t. j. aby zrozumieć, jakiemi pier- wiastkami rzeczywistemi posługiwać się będzie ten artysta z największym upodo- baniem, jeśli nie wyłącznie. Dzięki takiej psychologicznej naturze artystycznej, dzieło sztuki jest w porównaniu do rze- czywistości, którą odtwarza, czymś bar- dziej prostym i bardziej logicznym; pew- ne cechy rzeczywistości potężnieją w nim, inne zaś znikają zupełnie. Estetycy nie- mieccy wyprowadzili stąd wniosek, że dzieło sztuki uwydatnia istotę, ideę wy- obrażonego przez się przedmiotu i pomija to, co w przedmiocie jest nie istotnym lecz przemijającym i jedynie wypadko- wym. Pogląd ten został wyłożony przez Kremera najjaśniej w małej rozprawce: «Miłość jako treść niewyczerpana dla po- ezji i sztuki pięknej», dołączonej do II to- mu «Podróży do Włoch». Zajmuje się wprawdzie tym samym przedmiotem Kre- mer i w I tomie swoich «Listów z Kra- kowa», lecz w dziele tym zbytnia kwie- cistość stylu szkodzi jasności i przejrzy- stości wykładu. - 75 - «Każde jestestwo natury — powiada Kremer—jest tylko ułomkiem, a maluch- ną cząstką całości rzeczywistego świata; zatym idzie, iż ono powstaje, tworzy się i rozwija wśród nieskończonej liczby in- nych, a współczesnych mu pojawów, i jestestw, i sił przyrodzonych, od których zależy, odbierając od nich wrażenia i pod- legając ich wpływom. Nie dziw tedy, że to jestestwo odniesie z tych stosunków mnóstwo cech i znamion, które właśnie będą śladem tego zewnętrznego działania, a wpływu obcych mu potęg. Te cechy możemy nazwać cechami przypadkowe- mi; lubo nazwa takowa jest tylko słusz- na pod pewnym względem. Jakoż jeżeli z samej istoty rzeczy wynika, że każdy przedmiot istnieje wśród niezliczonych innych objawów współczesnych, od któ- rych tedy koniecznie odbiera wrażenia, więc też znamiona, będące skutkiem tych wpływów, są również konieczne, a nie przypadkowe, bo wynikają z samej isto- ty rzeczy. Te cechy i ślady są naprawdę warunkowane na powodach rozumnych. W naturze przeto, uważanej jako całość, niema trafu, niema bezokiego przypadku. - 76 - Inaczej się rzecz wykaże, jeżeli takowe jestestwo nie będzie uważane jako cząst- ka, jako ułomek natury, a rzeczywistości całej jeżeli nie weźmiemy z osobna, za- tym jako całostkę odrębną. W takim ra- zie te znamiona jego, jako niepłynące z właściwej mu istoty, uchodzić mogą za obce, naleciałe, więc przypadkowe. Łatwo pojąć, że działanie potęg zewnętrznych na przedmiot wywrze też silne wpływy na cały rozwój jego, bo i na wyrażenie ogółu, do którego on należy i na indywi- dualność, jemu wyłącznie właściwą» («Po- dróż do Włoch», II, 262). A nieco dalej mówi Kremer: «Jeżeli te zewnętrzne działania, a okoliczności przy- padkowe są wrogie, a przeciwne jeste- stwu, wtedy paczą rozwój jego, zadając mu gwałty. W takowym razie owe cechy przypadkowe, naleciałe, niby przytłumią indywidualność jego, a zarazem przyćmią w nim ideę, a ogólną istotę, bo pierwia- stek ogólny, rodzajowy. Przeciwnie, je- żeli okoliczności a Warunki zewnętrzne szczęsnym przypadkiem sprzyjały jeste- stwu, wtedy też ono wyświęci w pełni indywidualność swoją, a zarazem stanie - 77 - się czystym przezroczem ogólnej swojej idei. Jeżeli się zdarzy szczęśliwym trafem, że jestestwo stanie się takowym objawem nie przyćmionym, nie zwichniętym swojej idei, istoty, a zarazem objawem indywi- dualności sobie tylko właściwej, wtedy jestestwo takie (zdarzenie, zjawisko) w oczach sztuki będzie pięknym przed- miotem... («Podróż do Włoch», II, 262— 263). «...Otóż uważmy naprzód, że takowe piękne przedmioty będą dla sztuki wzo- rem a wyćwiką (wprawą). Artysta na nich uczy się prawidłowych form, a prace jego w tym celu ułożone będą artystycz- nemi studyami...» Na studjach tych wszakże, na kopjowaniu choćby najpięk- niejszych przedmiotów artysta poprze- stawać nie powinien, gdyż «żaden przed- miot, choćby był najwyższych uroków, na które tylko natura zdobyć się może, nigdy nie dosięgnie bezwzględnej arty- stycznej, indywidualnej piękności. Bo żaden przedmiot świata rzeczywistego nie będzie nigdy wolnym zupełnie od śladów krzywdzących, a będących skutkiem ze- wnętrznego wpływu... Tutaj rozpoczyna - 78 - się powołanie twórczej, artystycznej fan- tazji. Jakoż do niej należy usamowolnienie przedmiotu od owych cech naleciałych przypadkowych, od owych szczegółów obojętnych dla treści jego lub nawet jej sprzecznych a wrogich, a w każdym ra- zie przyćmiewających istotę wewnętrzną przedmiotu. Niema wątpliwości, że tej sprawy ar- tysta nie nauczy się od żadnej umiejętnej teorji. Do tej czynności trzeba szczęśli- wego instynktu a misternego uczucia. Przedmiot rzeczywisty, zanurzony w to- niach duchowych mistrza, z nich dopiero wystąpi jako odrodzony, jako wyswobo- dzony od pierwotnych niedostatków swo- ich. Zapytajmy się atoli, czyliż i ta czyn- ność wystarczy, by zamienić przedmiot rzeczywisty na istne dzieło sztuki? Czyliż działanie fantazji ogranicza się jedynie tym prostym upięknieniem rzeczywistego przedmiotu, uwalniającym go od cech przypadkowych, krzywdzących jego po- jaw na zewnątrz widny? Bynajmniej! Czynność takowa byłaby jedynie ujemną, ona uzasadniałaby się tylko na uwidocz- nieniu o tyle idei ogólnej, o ile ją już sam - 79 - przedmiot wyraża, i wskazywałaby o tyle indywidualność jego, o ile on sam rze- czywiście ją już rozwinąć zdołał. Oczekujemy wyższej czynności po mi- strzu. Żądamy od niego spotęgowania do najwyższego stopnia owych dwóch czyn- ników piękności, bo naprzód spotęgowa- nia idei ogólnej, rodzajowej, a to tak da- lece, aby przedmiot stał się jakby przed- stawcą doskonałym całego swego rodza- ju; a powtóre, wymagamy spotęgowania indywidualności przedmiotu do tego stop- nia, aby ona dosięgła szczebla wyłącznej oryginalności, wymagamy, aby przed- miot ten indywidualnością swoją odróżnił się wręcz od wszystkich innych swojego rodzaju» («Podróż do Włoch», II, 267 — 268). W uwzględnieniu tego drugiego indy- widualnego pierwiastku odstępuje znowu Kremer od poglądów estetyki Hegla 1). Niemieccy bowiem estetycy zajmowali się jedynie ogólną rodzajową ideą przedmio- tów, traktując ich cechy indywidualne ja- 1) Poglądy te zostały wyrażone przez Vischera (Aesthetik). - 80 - ko przypadkowe jedynie i do istoty przed- miotu, ujawnieniem której ma być sztu- ką—nie należące. Znaczenie tego uzupeł- nienia poglądów estetyki niemieckiej przez Kremera wymaga dłuższego i szczegó- łowszego rozważania (które będzie przed- miotem osobnej pracy o «Listach z Kra- kowa» i «Podróży do Włoch»); zazna- czam tylko, że i ta kwestja powinna być rozpatrywana z punktu widzenia psycho- logji, sztuki i twórczości artystycznej, je- dynego sprawdziana w sprawach tego ro- dzaju. Obydwa pierwiastki, ogólny i indywi- dualny, powinny w dziele sztuki pozosta- wać w równowadze: przewaga bowiem lub wyłączne panowanie pierwszego z nich spowodowałaby szematyzm i beztreściwą ogólnikowość, a przewaga drugiego do- prowadziłaby do potworności i dziwactw. Rzeczywistość taka, jaka nas otacza, przedstawia zatym zbiorowisko istot i idei nierozwiniętych lub spaczonych w swoim rozwoju. Odgadnąć, czym były te idee, istoty rozwinięte zupełnie i należycie, jest dziełem artysty, który powinien następnie tę treść przez siebie odgadniętą unaocznić. - 81 - Nie każdy z artystów zdolnym jest w jed- nakowym stopniu do uchwycenia wszyst- kich tych idei poronionych, obrazem któ- rych jest świat rzeczywisty: dla jednego te będą widoczniejszemi i jawniejszemi, dla drugiego inne; każdy zaś będzie upa- trywał w rzeczywistości te idee przede- wszystkim, które nosić będzie w duchu. «Gdyż w piersi każdego prawdziwego artysty drzemie treść nadzwyczajna, a jemu tylko właściwa, a drzemie w taj- nikach najgłębszych, najskrytszych jego ducha; nawet często bez własnej jego wiedzy tleje cały firmament idei twór- czych, choć one jeszcze stulone, przymru- żone, niby przyszłych gwiazd zarody» («Podróż do Włoch», t. II, str. 271). W «Listach z Krakowa» w ten sposób przedstawia Kremer znaczenie twórczo- ści artystycznej i sztuki: «Duch człowie- czy, ciśniony niedostatecznością rzeczy- wistego świata, party, aby to szczupłe koło istoty swojej rozszerzył, by nieskoń- czoność obaczył i znalazł siebie samego w rzeczywistości, przerzuca się w inną niższą sferę własnej swej istoty, nabywa jasnej wiedzy o tej nieskończoności, a nie JÓZEF KREMER. 6 - 82 - mogąc jej znaleźć w rzeczywistości, za- czyna od tego, iż sam sobie jej obraz two- rzy. Tworzy go, używając do tego wła- śnie tej osnowy, która mu jest najbliż- szą, najłatwiejszą dla niego; jest to ten świat dostępny dla wzroku i słu- chu jego, ten świat zmysłowy, i staje się mistrzem, tworzy dzieła sztuki. I to jest sztuk pięknych zaród tajemny i po- wód ich najwyższy. Świat materyalny, natura pożycza mu swoich postaci, swo- ich kształtów, daje mu na osnowę swoje marmury, drzewa, kruszce, barwy, tony, głos, a człowiek, uchwyciwszy je, wlewa w nie duszę swoją, przyciska gorejącym objęciem do serca, wlewa w nie nieskoń- czone życie swoje, swego ducha, a tak staje się twórcą, mistrzem. Co żyło na bezdnach ducha, o czym jakby przez sen marzył, teraz zjawia się widome. On sie- bie w dziele swoim widzi, a trud cały, jaki ponosił, pasując się z sobą, wlał w piękności dzieła, niby w naczynie bo- leści swojej. Niedziw tedy, iż zjawienie się dzieła sztuki jest pieśnią, wtórującą nieskończoności człowieka; bo gdy on stanie przed obrazem, rzeźbą lub świątni- - 83 - cą, albo gdy mu zabrzmią w duszy tony muzyki, melodji, lub święty urok myśli poezją odziany, już rozumie, że go głos z dziecięcych lat wita, że się nań patrzy święte oblicze, znane z dawnych lat, wi- dziane gdzieś niegdyś, czyli we śnie, czyli nad kolebką swoją, czyli to może anioł- stróż jego, co mu niewidomie przez życie towarzyszył. Widzi obraz malowany, w kamieniu, w postaci, słyszy potok mu- zyki: ale cóż mu z kamienia tego, z tych muzyki tonów; tęskni i płacze, coś go po- rywa i na niego woła. Zda się, iż jakby w długiej niebytności w kraju rodzinnym, nagle gdzieś, niespodzianie w cudzoziem- skiej stronie zabrzmiał mu mowy ojczy- stej dźwięk, niby dawna własna pieśń jego. Tysiące głosów dotychczas drze- miących budzi się w piersiach i groma- dami, jakby orły Boże, zrywają się i nie giną w ostatnich błękitnych nieba prze- paściach» («Listy z Krakowa», t. I, str. 104—105). A dalej nieco: «Myślę tedy, że już zgo- dzisz się na to ze mną, że wiekuistość ducha a świat doczesny, że niebo i ziemia nawzajem są zaślubione sobie w pięk- - 84 - ności dziele; słowem, że nieskończoność i skończoność są dwoma pierwiastkami, przebywającemi w dziele sztuki, że po- wiązanie ich w jedność jest wszelkiej piękności warunkiem» (tamże, str. 106). W dziele sztuki szukał Kremer zawsze wyrażonej w nim idei, przyczym często, co jest wspólną cechą estetyków szkoły Hegla, idee, które wkłada on w jakieś dzieło, rozpierają je i wogóle charaktery- styki jego dzieł sztuki odznaczają się roz- lewnością treści. Nie należy przypuszczać, aby Kremer sądził, że proces twórczości artystycznej odbywa się w ten sposób, iż artysta dla jakiejś myśli oderwanej i ogólnej szuka odpowiedniej formy, która myśl tę wyra- zićby mogła; poglądy swoje Kremer wy- raża wielokrotnie w sposób niedwuznacz- ny i dobitny. «Lubo dzieło sztuki wyzwala się z pod skuteczności władztwa, przecież, jak rze- kliśmy już, bierze ono swój początek czyli raczej, obudzenie swoje od zewnętrz- nego świata. Jakoż u każdego prawdzi- wego artysty i poety twórczość zawsze tym trybem się zaczyna, że postępuje - 85 - od zewnętrznej bytności do duchowego wnętrza. Zmysłowy pojaw, zdarzenie hi- storyczne, nadzwyczajny w życiu wypa- dek, nietylko rozbudzi w głębiach fanta- zyi odpowiednią ideę, lecz, jak się rzekło, dla takowej idei już nawet zarazem na- stręczy formę indywidualną, charaktery- styczną, choć formę jeszcze surową, ułomną i skażoną. «Stąd też się dzieje, że u prawdziwe- go poety i artysty treść przyszłego dzie- ła a forma zewnętrzna razem się rodzą, razem powstają, jakby wywołane gro- mem w jednej i tej samej chwili. Jeżeli zaś poeta lub artysta postępuje sobie drogą odwrotną, to jest, jeżeli zaczy- na od swojego wnętrza, od jakiejś my- śli, od jakiejś prawdy wysnutej samym rozumowaniem, już on nie będzie poetą, artystą prawdziwym, a z jego postępo- wania nie zrodzi się nigdy dzieło twór- czej fantazyi. Bo podobna myśl a treść wyrozumowana, nie będąc poczętą w na- tchnieniu, ale powstając z całą trzeźwo- ścią myśli w głowie pisarza, będzie tylko abstrakcyjną prozą. I dlatego tylko rodzi się bez formy, bez odpowiedniego sobie