114 nienie, o czem nazbyt często się zapomina. Historyk może powiedzieć: zadaniem historyi jest opowiedzieć wsystko, co było, i tak, jak było. Niewątpliwie, gdyby historya była jakimś produktem kosmicznym, wytwarzającym się automatycznie, gdyby była jakimś rodzajem samo-utrwalającego się kinematografu, notującego wszystko, co zachodzi, — teoryopoznawcze dociekanie byłoby zupełnie zbyteczne, gdyż nie byłoby mowy tu o żadnem poznaniu, lecz o pewnym rodzaju absolutnie, idealnie wiernej pamięci, przypadającej w udziale każdej jednostce, bez najmniejszego z jej strony starania. Zrozumiejmy tylko, co musiałaby zawierać taka pamięć: i tak nie tylko znajomość wszystkich języków, jakimi mówiła ludzkość historyczna, ale i rozumienie całkiem wewnętrzne, instynktowne, bezpośrednie wszystkich treści kulturalnych, jakie kiedykolwiek były w językach tych wypowiadane i t. d. Każdy z nas musiałby bez żadnego wysiłku być w stanie przeżyć, ile razy zechce, historyę Grecyi i patrzeć na nią oczyma Greków; to samo z Rzymem, średnimi wiekami i t. p. Sama cudaczność podobnego przypuszczenia wykazuje, z jak bardzo subtelną i skomplikowaną pracą mamy do czynienia w badaniach historycznych. Mówimy z wielką swobodą o rekonstrukcyi faktów przeszłości i zapominamy, że mamy do czynienia z czemś, zgoła nieodpowiadającem tak szumnemu tytułowi. Fakt każdy, gdy zbliżamy się do niego, rozrasta się, komplikuje, rozkłada na niezliczone mnóstwo innych faktów; z każdym z tych niezliczonych dzieje się następnie to samo i tak bez końca. Wszystko zaczyna wibrować i drgać, — aż wreszcie rozumiemy, że to, co zrazu przedstawia się nam, jako wiązanka gotowych, skrystalizowanych faktów, było w gruncie rzeczy nieskończe