ROZDZIAŁ DRUGI. Próby reformy za Zygmunta I i za Zygmunta Augusta. I. Ktokolwiek tylko pragnął reformy na seryo, ten musiał zgodzić się na pierwszy warunek jej urzeczywistnienia, na porzucenie panującej dotąd zasady, jakoby równy przez równego sądzonym być nie mógł w ostatniej instancyi. Bo w tem właśnie tkwiła najujemniejsza strona dotychczasowej organizacyi sądowej, że najwyższe orzecznictwo zdanem było samemu tylko królowi, w tem leżał także powód; dlaczego nagromadziło się tyle zaległości sądowych. Prosta konieczność zmuszała do tego ustępstwa, nakazywała uczynić ofiarę z zakorzenionych głęboko w społeczeństwie naszem przekonań. Ofiara była tem cięższą, że wypadło ją uczynić w czasach - zygmuntow-skich, — kiedy szlachta zdobyła sobie tak wybitne stanowisko społeczne, jakiego nigdy przedtem nie zajmowała, kiedy więc zasada równości z większą niż kiedykolwiek dawniej objawić się mogła siłą. Zobaczymy też, że później niejednę jeszcze psotę wyrządziła ona pomysłom reformy. Ci, co jaśniej patrzyli na rzecz, rozumieli jednak dobrze, że zarzucić należy te skrajne konsekwencye, do których prowadziła. Reforma, bądź co bądź, powołać musiała na najwyższych sędziów osoby inne prócz samego króla. Ten ostatni wzgląd przedstawiał jednak zarazem kwestya nie małej doniosłości politycznej. W czyje ręce przejdzie to sądownictwo, które miano teraz zdjąć z panującego? Czy tylko w ręce senatu, czy