XXVII WOJCIECH JASTRZĘBIEC. ouczona smutnem doświadczeniem kapituła metropolitalna, że narzucani jej przez króla Władysława wbrew jej woli i prawu kościelnemu arcypasterze związani wdzięcznością ku niemu, więcej bez porównania sprawami publicznemi się zajmowali, aniżeli Kościołem, ku niemałemu jego uszczerbkowi, postanowiła po śmierci Mikołaja Trąby obstawać stanowczo przy przysługującem jej prawie wolnego wyboru i na stolicy metropolitalnej posadzić męża według ducha Bożego, któryby całkiem oddany obowiązkom powołania swego arcypasterskiego. skutecznie i zbawiennie pracował nie tylko nad dobrem archidyecezyi, ale całego Kościoła polskiego tak wielce podówczas potrzebującego mądrego, gorliwego i świątobliwego zwierzchnika. Takiego upatrując w osobie długoletniego dziekana swego, Wincentego z Marcinkowa h. Nałęcz1), męża ze wszech miar zacnego, uczonego, pobożnego, w prowadzeniu spraw kościelnych nader biegłego i do spraw publicznych się nie mieszającego, ani o względy ludzkie się ubiegającego, pragnęła go koniecznie mieć swoim arcybiskupem. Tymczasem na pierwszą wieść o zgonie arcybiskupa Mikołaja Trąby, towarzysze poselstwa jego do Węgier, a na ich czele biskup krakowski Wojciech Jastrzębiec, wyprawili gońca do bawiącego podówczas na Litwie króla Władysława z usilną proźbą, aby osierocone arcybiskupstwo gnieźnieńskie powierzone zostało zasłużonemu Zbigniewowi Oleśnickiemu. Nie dziw przeto, że król Władysław samowolnie przywłaszczył sobie prawo obsadzania biskupstw 1) Tak go nazywa Długosz (Hist. Polon. lib. XI, 469), podczas gdy w aktach kapituły gnieźnieńskiej zawsze tylko pod imieniem Wincenty jest wymieniany.